Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Posty napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. - Tak - odparł na pytanie Seintenshi.

    Już chwilę po wszczepieniu sobie substancji Khada poczuł zawroty głowy. Upadłby, gdyby nie jeden z towarzyszy siedzących wokół ogniska, którego refleks pozwolił mu się utrzymać w pozycji pionowej. Zaraz potem zebrało mu się na mdłości, ręce zaczęły trząść się niekontrolowanie i znów odczuł dreszcze. Po kilku minutach wszystko ustało. Znów wrócił do pełni sił.

    - Aby móc kontrolować wodę, najpierw musisz ją zebrać z otoczenia, a jeszcze wcześniej wyczuć jej zbiornik. Pamiętaj jednak, że to bardzo kapryśny żywioł. Nie rozkazuj, a proś o przybycie. W głowie - wydał instrukcje Wij. Potem spojrzał na wahające się osoby. Łaskawie, ale z oczekiwaniem.

    - Nie musicie się tego obawiać. Nie poczyni zniszczeń w waszych organizmach. Musicie jednak pamiętać, że ciało wykorzysta całą tę substancję. W jakim czasie, to już zależy od tego ile będziecie korzystać z umiejętności. Ziemia pozwoli ci Koneko na decydowanie o czyimś życiu. Jeśli będziesz ćwiczyć, zdobędziesz umiejętność nie tylko zasklepiania ran, ale i ich zatruwania. Ogień jest najbardziej agresywnym z żywiołów. Zmuszenie go do wykonania swojej woli wymaga opanowania, Seintenshi. A powietrze pozwoli ci na zręczne posługiwanie się iluzją, Sayu. 

  2. - Miejsca z których czerpię to lasy. Mogę pożywiać się też w tradycyjny sposób, ciałem i krwią, ale nie jest to efektowne. Daje minimum potrzebne do przetrwania. Postaram się pomóc wam, ale póki co wszystko co mogę zrobić to chronić to miejsce i starać się chronić was. Poza lasem wszystko jest w waszych rękach - odparł. - Otrzymaliście pewne umiejętności, ale aby w pełni działały, musicie je rozwijać. Poza tym, wykorzystywanie ich zużywa ogromne nakłady energii. Niestety, mimo iż starałem się ominąć tak inwazyjne środki działania, okazało się, że wasze organizmy nie są wystarczająco zasobne w moc. Postanowiłem zatem wykorzystać nieco waszej technologii - poinformował.
    Podszedł do jednego z pomocników i wziął od niego... strzykawki. Strzykawki napełnione błękitną, mętną cieczą.

    - Przez dwa lata zbierałem informacje. To tylko medium do osiągnięcia sukcesu. Nie musicie tego wykorzystywać, ale da wam to możliwość obrony. A ja daję wam wybór - powiedział, jakby ze smutkiem. Wziął strzykawki i umieścił je kolejno w dłoniach Khady, Koneko, Seintenshi i Sayu.

    - Wasza decyzja pozwoli wam rozpocząć ćwiczenia.

  3. Wij zgromadził wszystkich z powrotem na polanie i znów zaczął krążyć wokół ludzi. 

    - Dostaliście dary, ale nie dostaliście ich bez powodu. Obawiam się, że różnica ideologiczna, która wkradła się między ludzi powodując spór jest na tyle poważna, że należy podjąć jak najszybsze i jak najskuteczniejsze środki. Bardzo wiele zmieniło się od momentu, kiedy zasnąłem, a jednocześnie wszystko działa na tych samych zasadach. Kiedyś skladaliście krwawe ofiary bogom, rzek, drzew i ziemi. Kiedy ich zabrakło, znaleźliście nowotwory, modyfikacje ciała i to im oddajcie dzisiaj swoje życia. Chcę, abyście zrozumieli, że nie możecie całkowicie odrzucić waszego postępu. Ale należy wyeliminować tych, którzy są zagrożeniem dla wolności i zdrowia. Jeden jest taki człowiek.Szara eminencja, głowa całego chorego systemu. Nie chcę rozlewu krwi, nie więcej niż to potrzebne. Ale tego człowieka należy zgładzić, bo zbyt długo już cieszy się waszym cierpieniem i niewolnictwem. Oto ogólny zarys sytuacji. Wiele muszę się jeszcze dowiedzieć na temat tego jegomościa, ale póki co odczuwam słabość... Zbyt mało zostało miejsc, z których mogę czerpać - wyjaśnił. 

  4. Żyły na dłoni Khady rozświetliły się, roztaczając niebieskie światło przez struktury ręki. Pojawiło się nowe, fascynujące odczucie. Nie był już zwykłym, szarym człowiekiem. Poczuł chłód, bardzo zresztą przyjemny chłód. A potem krople wody zaczęły gromadzić się i wspinać wąskimi strużkami ku śródręczu. Tam zmieniła się falujący bąbel i wiła się wokół palców mężczyzny.

     

    Saya poczuła niezwykłą lekkość, a wiatr przeczesał jej włosy. Miała wrażenie, że jej dłoń zamigotała. Że oczy oszukują jej głowę, kiedy miała wrażenie że ręka wyblakła i zrobiła się nieco przejrzysta. Potem pojawił się gwałtowny przypływ energii i nieznane uczucie gwałtownego przyrostu euforii. Emocje działały teraz nieco jak środki odurzające, tylko że wszystko było całkowicie realne.

     

    Kiedy tylko uniosła dłoń, wyczuła łaskotanie jej spodu. Miała wrażenie, że na wierzchu ręki pojawiły się wzory - pozawijane, brązowe wzory przypominające motywy roślinne. Zanikły już chwilę później, ale uczucie radości pozostało. Wij wbił jeden ze szponów w swoją dłoń. Jak się okazało, nawet on mógł odnosić rany. Potem przyłożył dłoń dziewczyny do zadrapania. Rana zaczęła się wygładzać, a skóra się zrosła i na powrót okryła drobnymi piórami. 

     

    Płomień odczuła ciepło emanujące ze środka ciała aż po kończyny. Jakby temperatura krwi wzrosła gwałtownie, ale bez wzrostu tętna. Wyciągnęła dłoń, a jej żyły w śródręczu rozżarzyły się lekko, po czym zgasły. Spód dłoni zaczął robić się czarny, następnie przeszedł w biel, a biel zaczęła stopniowo przechodzić w pomarańczowe światło. Dłoń nie bolała, choć dziewczyna czuła wzrost temperatury. Skóra zaczęła lekko dymić.

  5. Wij rozdzielił rozmawiających. Położył dłoń na plecach Khady i popchnął go lekko, zrównując się z nim krokiem. Dotyk ducha był dziwny. Powodował ciarki, ekscytację, nawet podniecenie - jak narkotyk. Zaprowadził go nad pobliski strumień - jeden z niewielu, które nie zostały skażone odpadami. Nakazał mężczyźnie wejść do niego i zrobił to samo.

    - Ostrzegam cię, pierwsza próba skorzystania z daru jest bolesna. Poddaj jej się - oświadczył. A potem bez uprzedzenia wepchnął głowę Khady pod wodę, a że uścisk pazurzastych łap był niemal metalowy, nie sposób było się wyrwać. Obok znikąd pojawił się jeden z pomocników, dzierżąc w dłoniach misę z ciemną cieczą. Jeden ze szponów Wija zanurzył się w cieczy, a potem przebił skórę na karku mężczyzny. Uścisk się rozluźnił zaraz przed tym, jak Adam miał zaczerpnąć wody w płuca. Poczuł ból przeszywający jego ciało, jak impuls elektryczny. Przez chwilę przez jego ciało przechodziły gwałtowne skurcze mięśni, potem ustały. Lekki chłód zaczął dawać się we znaki.

    - Teraz unieś dłoń.

     

    Leśny bóg chwycił dłoń Koneko i pociągnął za sobą. W jego wielkiej łapie jej drobna rączka wyglądała wręcz zabawnie. Zaprowadził ją do ogromnego, rozłożystego dębu i kazał stanąć pod nim. Uklęknął przy dziewczynie i rozłożył łapę, nie puszczając jednak jej dłoni. Dwie pary oczu wpatrywały się w Koneko łagodnie.

    - Ziemia. Odczujesz ból, ale będzie wart daru. Zamknij oczy - nakazał. Jeden z cienkich korzeni podniósł się i przebił skórę na nadgarstku dziewczyny. Poczuła ból, jakby łamano wszystkie kości w jej ciele. Jakby mięśnie rozrywały się, a mózg miał zaraz eksplodować. Zaraz potem wszystko ustało, a korzeń zniknął.

    - Unieś dłoń.

     

    Wij nakazał Sayu iść za sobą w pewnym momencie podał jej dłoń, a potem chwycił drobne ciało i uniósł. Para skrzydeł machnęła kilka razy i oboje znaleźli się w powietrzu. Wysoko w powietrzu i nabierali wysokości.

    - Czas na przekazanie daru - oświadczył. Wbił pazury w ramię Sayu, a potem... Potem ją puścił. Dziewczyna zaczęła spadać bardzo szybko, czując jak jej mięśnie gwałtownie kurczą się i rozluźniają. Na chwilę straciła wzrok, a kiedy go odzyskała, odkryła że znajduje się kilka stóp nad ziemią, trzymana przez Wija. Została odstawiona delikatnie na ziemię.

    - Unieś swoją dłoń.

     

    - Chodź, Seintenshi - nakazał Wij i zaprowadził albinoskę z powrotem nad ognisko, trzymając ją za rękę. - Otrzymasz dar. Nie bój się, poddaj swojemu żywiołowi - rozkazał. A potem wbił szpon w bok dziewczyny i wepchnął ją do ogniska. Poczuła ból o wiele większy niż powinna odczuwać. Jakby każde włókno mięśnia płonęło, każdy nerw, a skóra zaczęła się zwęglać. Był niemal nie do wytrzymania, ale obezwładnił ciało dziewczyny na tyle, że nie mogła się poruszyć. Wszystko skończyło się dopiero wtedy, gdy Wij szarpnął ją za ubranie i wyciągnął z ognia. Dolegliwości nagle ustały.

    - Unieś dłoń.

     

  6. W tym samym czasie, nieco dalej. No w sumie nieco bardzo dalej. Tam gdzie trawa zamieniła się w ulice, drzewa w potężne budynki a powietrze zostało skażone gdzieś o 90%.
    W jednej z tych lepszych dzielnic, nieco bardziej zadbanych i spokojnych znajdowała się całkiem popularna kawiarnia. Było to jedno z naprawdę niewielu miejsc, gdzie chociaż na chwilę można było się wyciszyć. W środku nie przeszkadzały odgłosy samochodów czy helikopterów, bądź potężnych odgłosów kroków droidów pilnujących porządku.
    Sama kawiarnia nie była czymś wyjątkowym, wyjątkowa natomiast była grupka ludzi, którzy obecnie znajdowali się w jednym z prywatnych pokojów, gdzie zarezerwować takie pomieszczenie nie mogli zwyczajni szarzy ludzie. Idealne miejsce do prowadzenia osobistych rozmów, bądź prowadzeniu interesów.
    W środku takiego pokoju znajdował się długi stół, zrobiony z solidnego drewna. Tak, drewna. Wiem jak ciężko o ten materiał w takim megamieście. Do kompletu również były wygodne, skórzane fotele. Oczywiście aby rozmawiało się przyjemnie, stół był wyłożony różnymi trunkami, cygarami, nawet słodyczami. Można było się tu poczuć, jak na rodzinnym spotkaniu.
    Jednym z gości był człowiek o kruczoczarnych włosach, nieco już siwiejących. Starszy człowiek był pracownikiem w prawdopodobnie najpotężniejszej instytucji na tym świecie, korporacji "Cysper Corp.".
    Drugim gościem był...droid? Chwilka. Och, rozumiem. Był to naprawdę bardzo zmodyfikowany człowiek. To by tłumaczyło, dlaczego przy wejściu tutaj wszyscy klienci patrzyli na niego nieco podejrzliwie. Może z zazdrości? Podziwem? Którzy to wie.
    Ostatni, również mężczyzna, był nieco mniej śmiały. Siedział nawet troszeczkę oddalony od stołu, wyłożonym dobrami dla ciała i ducha. Albo dla ciała i metalu. Twarz jego zasłonięta chustą. Introwertyk jak się patrzy. Aż dziw że tutaj przybył.

    Drzwi rozsunęły się. Nieco krępa, niska kobieta wstąpiła do pomieszczenia. Ubrana w fioletową marynarkę i prostą spódnicę, śmiało zaczęła kroczyć w stronę siedzących, stukając obcasami swoich szykownych szpilek. Miała miłą twarz, trochę zbyt mocny makijaż i okulary o czerwonych oprawkach, znad których swoim bystrym wzrokiem lustrowała otoczenie. Włosy spięte były w ciasny kok, symbol porządku pani Barbary, sekretarki z powołania. W ręce trzymała plik papierów i niewielki przenośny komputer. Odchrząknęła.

    -Witam wszystkich serdecznie, szef dzwonił i mówił, że pędzi na spotkanie. Zaraz powinien się pojawić - oświadczyła. Otwarła notebooka zaczęla przygotowywać się do pisania raportu z zebrania.

     

  7. Ogień trzasnął, pożerając błyskawicznie resztki drewna. Płomień wystrzelił w górę, jakby miał dotknąć samego nieboskłonu, a potem z czerni wyłoniła się postać.

    Siedzący przy ognisku odczuli dreszcze. Wij na którego tyle czekali stał teraz pośrodku nich. Ogień, wróciwszy do normalnego koloru i stanu nie palił jego jasnoszarego ciała, a tylko tańczył wokół stwora. Nie był już duchem. Był w pełni materialny. 

    Piękna, zdecydowanie nieludzka twarz o czterech granatowoczarnych oczach lustrowała uważnie wszystkich przybyłych. Jego wąskie usta milczały. Głowa zwieńczona porożem podobnym do poroża jelenia przesuwała się powoli, badając twarze swoich towarzyszy. Smukłe ciało pokryte było srebrnymi piórami. Dłonie o długich, szponiastych palcach przekształcone były częściowo w skrzydła, a z grzbietu sterczała kolejna para pierzastych skrzydeł. Miał długi ogon zakończony wydłużonymi lotkami. Znacznie górował nad przybyłymi - był dwa razy wyższy od człowieka. Wyszedł z ogniska i zaczął krążyć wokół ludzi, powoli i z gracją - jakby płynął w powietrzu, nie chodził.

    - Niezwykle cieszy mnie, że zebraliście się tutaj tak tłumnie. Jesteście nadzieją, moje dzieci. Nadzieją moją, nadzieją dla świata. Kazałem wam czekać na mnie tyle dni i nocy, bo dopiero teraz zebrałem na tyle sił, aby móc pojawić się między wami. Chcę wręczyć wam jednocześnie drobne dary. W każdym z was wyczuwam potencjał, każdy z was jest silny i piękny - odezwał się głębokim, potężnym głosem.

    - Khada Singh... Inteligentny, rozważny, spokojny, ale i silny... Twoim żywiołem jest woda i to z nią związany będzie mój dar dla ciebie. Koneko, najmłodsza z przybyłych. Na zewnątrz radosna i przyjazna, w której sercu tkwi drzazga. Ziemia to twój żywioł. Saya Mei, nieprzewidywalna, drobna i zwinna. Prezent dla ciebie ma związek z powietrzem. Seintenshi, twój żywioł to ogień. A teraz chodźcie za mną, cała czwórka - poprosił i ruszył w stronę drzew.

     

    (Ci od natury odpisują)

  8. Jasne. Ale najpierw pozwól, że wyjaśnię.

    Chodziło mi o to, że nie do końca pasuje piętnastolatka-ninja. Bo wiesz, właściwie piętnastolatki rzadko kiedy znają takie sztuczki, a postacie i tak dostaną umiejętności w trakcie sesji. Poza tym, historia - ci martwi rodzice to trochę zbyt standardowy wariant.

  9. Odkryć nieodkryte. Nawet w świecie w którym technologia nie stanowi dla człowieka żadnej tajemnicy istniały miejsca, które zostały zapomniane przez Boga... a czasem przez kilku bogów. Oto polana otoczona lasem. Niektóre lasy pozostały nietknięte - tylko tyle, aby na Ziemi wystarczało tlenu.

    Oto kamienie ułożone w krąg. Zatarte i zwietrzałe, o sercach z żelaza. Straciły kształt już wieki temu, ale miejsc nie zmieniły. Wieczni strażnicy. To, czego strzegą jest ukryte. Czego więc strzegą?

    Oto kolisty wał ziemi. Kiedyś ponad nią wystawał mur, a nad murem było kamienne sklepienie. Oto dwie ściany ustawione blisko siebie, prowadzące do kolistego pomieszczenia którego tylko strop nie oparł się upływowi czasu. Oto kamienny, płaski prostokąt wolny od trawy. Kiedyś był ołtarzem, ale kamień z którego był zrobiony był zbyt cenny. Rozebrano go. Nie został ani jeden ślad krwi, kiedyś tak często przelewanej w tym miejscu. Kiedyś, za lepszych czasów. Zniszczenie ołtarza było pierwszym krokiem do zatarcia pamięci. Kiedy nie zadziałały już groźby, obietnice zniszczenia albo obietnice bogactw, nadszedł czas na ostateczną decyzję. Bóstwa umierają bez czcicieli, oto ich słabość. A te bóstwa nie chciały umrzeć.

    Oto, co zobaczylibyście gdybyście byli na polanie otoczonej lasem tamtej nocy. Była to noc znacząca - przesilenie wiosenne, które również zostało już zapomniane. Do lasu zbliża się grupka ludzi. Niewielu, ośmiu zaledwie. Wędrowcy, odkrywcy z zamiłowania. W tygodniu pogrążeni w sporze - jedni popierają rozwój technologiczny, inni tęsknią za utraconą z naturą więzią. Ale kiedy przychodzi czas wypraw, spory odchodzą na bok. Odkrywać, zdobywać - to jest celem.

    Ominęli kamienny krąg. Właściwie nawet go nie zauważyli - kamienie sięgały najwyżej do kolan, choć pamiętały czasy kiedy górowały nad najwyższymi z ludzi. Ruszyli dalej, rozmawiając żywo. Ktoś od czasu do czasu rzucił jakimś nieśmiesznym żartem, ale że humor dopisywał wszystkim, całe towarzystwo raczyło uprzejmie zachichotać. Minęli wał z ziemi, zmierzając do skalnego korytarza. Teraz żarty zostały zamienione na rozważania. Kto kogo tu czcił? Czy składano ofiary z ludzi? Czy starożytni tańczyli tu nago wokół ognisk, urządzając huczne i niezbyt humanitarne rytuały? Na szczęście, ludzie są już cywilizowani. Tak, tak, inaczej strach pomyśleć, co by było...

    Jeden z nich, wysoki i młody mężczyzna, kroczy raźnie jako pierwszy. Niekwestionowany przywódca stada, muskularny i przystojny. Jest zbyt pewny, kiedy kroczy w stronę serca grobowca. Jego stopa zahacza o źdźbło trawy. Klnie, kiedy się potyka, ale utrzymuje równowagę. Czy na pewno źdźbło...?

    Mechanizm został uruchomiony. Nie używano wtedy metalu do takich rzeczy. Kamienie musiały wystarczyć i wystarczały całkowicie. Coś stęknęło, coś uderzyło lekko w mur, ściana zadrżała

    Z klatki piersiowej mężczyzny strzeliła krew. Ostrze z diamentu, malutki sztylet przebił tkanki przywódcy stada. Kiedyś ludzie byli niżsi. Kiedyś krew z szyi, tętniąca i ciepła zalałaby ołtarz i zostałaby łapczywie spita przez ziemię. Ale teraz krwi było mało. Musiało wystarczyć.

    Rozległ się krzyk, kiedy mężczyzna upadł na ziemię. Dorodny, zdrowy i silny - znakomita ofiara. Cała reszta zgromadzenia rzuciła się ku niemu, szukając powodu nagłego upadku. A życiodajna krew rytmicznie wypływała. Rytuał się dokonywał.

    Zaschnięte trupy, powykręcane ciała, skóra owlekająca kości. Zadziwiające, że zostało aż tyle. Byli stworzeniami ziemi i to ziemi oddali się na wieczny sen, z nadzieją na powrót. Czerwona ciecz dotknęła tego, co zostało z ust. Dotknęła kości. Zaczęło się przebudzenie...

    Teraz, ku przerażeniu wędrowców krew wypływała z rany coraz szybciej. Popadli w panikę, ku uciesze zagrzebanych w ziemi bóstw. Nie pogardzali ludzi - kochali ich i oto ludzie przybyli do nich, aby złożyć ofiarę. Wzruszające. Ziemia zaczęła się ruszać. Ludzie zapomnieli o konającym towarzyszu, próbując biec, próbując się ratować. Ale jedna ofiara na dwóch to za mało. Uciekająca niewiasta potknęła się o wystający z ziemi korzeń. Nie wystawał tam przypadkowo. Runęła na ziemię, a jej żywot skończyła igła która wysunęła się z podłoża. Pozostali mogą odejść. Dar został zaakceptowany.

    Spod ziemi wysunęła się trójkątna głowa. Ogromny wąż wysunął swoje cielsko z ziemi. Granatowe łuski odbijały światło księżyca. Księżyc, krew, równonoc - idealnie. Zaraz potem z ziemi wyłoniła się umięśniona sylwetka o rogatej, podłużnej głowie i kopytach. Odepchnęła się rękami od gruntu i wyprostowała.

    - Przepiękna noc, Żmiju. Śmiem zaryzykować stwierdzenie, że wiele się zmieniło przez nieobecność, a rytuał dokonany został przypadkowo.

    - Nie Żmiju, nie. Po co mamy robić pułapki. Przecież ludzie nas kochają, będą składać nam ofiary przez wieki wieków. Ty i ta twoja pewność ludzkiej natury, Wiju. Ciesz się że twój brat zawsze ma opcję awaryjną...

    - Zostaliśmy zapomniani. Świat który znamy, nie istnieje. Czy to nie ekscytujące? Wyczuwam spór...

    - Ja również. Czyli jednak trochę z tamtego świata zostało. Spory były zawsze i będą zawsze. Pomyśleć że ci śmiertelnicy mają siłę aby cały czas walczyć ze sobą. Sąsiad z sąsiadem, grupa z grupą, kraj z krajem. Władza z ludźmi. Rany...

    -----

     

    Uniwersum to świat opanowany przez technologię i zmechanizowanych ludzi. Jeśli staniecie po stronie techniki, możecie być cyborgami i mieć dodatkowe umiejętności, które odkryte zostaną w trakcie sesji. Po stronie natury dodatkowe umiejętności będą bez metalowych wszczepów, ale z obecnością mutacji.

  10. - Ależ, moi drodzy. Posiadam osiem nóg. To cztery razy większa szansa na potknięcie się niż u ludzi. Nie mogę liczyć na szczęście... - odparł. Z gracją doskoczył do ściany, wskoczył na pajęczynę i zniknął w jej wnętrzu, aby zaraz potem pojawić się w innym miejscu, obklejony dziwnymi, galaretowatymi stworzeniami które wydobywały z siebie bladoróżowe światło. Zaczął strzepywać je z garnituru.

    - Najmocniej przepraszam, nigdy nie można przewidzieć, gdzie akurat będą. - Pan Harper z rękawa wydobył przezroczystą nić, którą posłał wprost na mozaikę przedstawiającą kolejnego sennego stwora.

    Zwierz zaczął ożywać, wstępując w trójwymiarową rzeczywistość. Był bardzo długi i bardzo duży. Czerwone łuski lśniły, a grzywa wokół czarnej maski falowała. Poruszał się jakby pływał w powietrzu - nie musiał dotykać łapami podłoża. Z gracją dopadł do kościanego jegomościa i chwycił szponiastą, czteropalczastą łapą jego czaszkę, a potem uniósł w powietrze. Znajdował się teraz pod kopułą, przypatrując się istocie.

    - Marnotrawstwo, ożywiać kości bez mięsa - oświadczył zniesmaczony głębokim i dźwięcznym głosem.

  11. - To jest własność prywatna żmija. Czy Żmij ma wyciągnąć konsekwencje z wtargnięcia dwóch nieznajomych na jego posesję? - zapytał stwór. Wysunął się z cienia. Był długi, na pewno dłuższy niż Doxan. Miał dwie przednie, krótkie łapy i bardzo długich placach i szponach. Na grzbiecie znajdowały się szczątkowe skrzydła. Pysk był krótszy niż u smoka i ostro zakończony. Złośliwe oczy wpatrywały się w intruza uważnie, a trójkątne uszy nasłuchiwały. Wzdłuż kręgosłupa znajdował się kolczasty grzebień. 

    Hana obudziła się nagle. 

    - z kim walczymy i dlaczego? 

     

    - Proszę mnie zatem puścić - zażądała, wpatrując się nieustępliwie w intruza. Stopą natomiast starała się przyciągnąć do siebie nóż. 

    - Nie przejmuj się, to tak na wszelki wypadek, gdybyś zmienił zdanie i gdybym ja poczuła się zbyt pewnie. Niech możliwość zatrzymania noża będzie dowodem twojej dobrej woli, dobrze? 

  12. Anda miała bardzo, bardzo dobry humor. Idąc na miejsce spotkania starała się możliwie jak najczęściej zaczepiać Zeke'a i 'przeszkadzać' mu w prostym pokonywaniu drogi. Trzeba było nadrobić zaległości ze straconych lat szczenięcych. Ujrzała klacz z fajką na miejscu spotkania i zaczęła rozważania na temat tego, że fajka dodaje palącemu klasy. 

  13. - Jestem -jakby to powiedzieć... Jestem całkowicie spełniony zawodowo. Dlatego też szkolę teraz rekrutów. Ale w zasadzie... W zasadzie jest taki jeden hrabia, mieszka na obrzeżach miasta. Wydaje mi się, że moglibyśmy zapewnić ci wygodny lokal - zastanowił się. - Co ty na to? 

     

    Dziewczyna krzyknęła. Jej reakcja była trochę tylko szybsza od reakcji Vlada, ale równie niespodziewana. Zza materiału sukni wyjęła sztylet i z całej siły wepchnęła go między żebra, prosto w serce. Vlad odczuł ostry ból w klatce piersiowej. Byłoby to dla niego niebezpieczne, gdyby tylko sztylet był chociażby powleczony srebrem. Ale nie był, a więc tkanka wkrótce się zrośnie. Na koszuli pojawiła się maleńka plama krwi. Niedoszła ofiara szarpnęła klamkę, ale ta się zacięła, w związku z czym niewiasta pomknęła w kierunku okna. 

     

  14. Gdzieś między drzewami błysnęły dwa żółte ślepia. Coś zasyczało. Dzięki fenomenalnemu słuchowi Doxan usłyszał, jak po drzewach przesuwają się drobne łuski, a szpony odpychają się od kory. Coś co im towarzyszyło było bardzo duże i było gadem. 

     

    -Aha! Gwałciciel! - syknęła niewiasta. Z kółkiem w kierunku Vlada zaczęła się powoli i ostrożnie wycofywać w kierunku drzwi, uważnie obserwując wampira. Zaczęła sięgać w kierunku klamki, a więc musiał działać szybko. Problem stanowił czosnek i kołek, choć mało prawdopodobne że ten drugi trafiłby między żebra Vlada. 

    - Nie rusz się, bo zacznę krzyczeć i wepchnę ci ten czosnek do gardła! Jestem uzbrojona i radzę o tym pamiętać, więc lepiej stąd wyjdź! 

×
×
  • Utwórz nowe...