Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. Al'Tharad poczuł, jak jest nagle sprowadzany do poziomu gruntu i to nie zakończywszy swojej przemowy. Coś rozpłaszczyło go na ziemi. Coś kamiennego, coś ciężkiego... Trollowi nie spodobała się mowa. Był z natury wrażliwy, toteż postanowił przygnieść mackowatego maczugą. Była niezwykle wprost ciężka. Al'Tharad usłyszał, jak zbóje śpiesznie się oddalają. - Lekcja numer jeden - oświadczył Widle, podchodząc do powalonego. - Najpierw pacyfikujemy, potem mówimy. I nie ignorować trolli. Są naprawdę twarde. - Na bogów, niewiasto, stoi tuż za tobą! - warknął rycerz, założył przyłbicę i rozejrzał się zdezorientowany po otoczeniu. Koń się spłoszył - był mądrzejszy od jeźdźca. Póki co ogień niezbyt wiele mu zrobił, bo metal był bardzo wytrzymały. - No i gdzie ta twoja siostra?
  2. - Poczekaj tu, nieszczęsna! Pójdę uratować twą siostrę! - powiedział, wypiął pierś, wyjął swój niezwykle lśniący miecz i ruszył w stronę lasu. Dumny rumak ruszył za swoim panem, tak jakby rycerz nie mógł jechać do lasu na jego grzbiecie. Mimo to tempo miał całkiem niezłe. - No, no - odezwał się mag. - Nieźle. - A ciebie co to intereus... intere... - odezwał się największy, kamienny troll. - Interesuje, Ametyście. Interesuje - wspomógł kolegę jeden z ludzi. - A pan czego tu szuka? To niebezpieczna dzielnica. Wszystkie oczy obecnych zwróciły się ku mackowatemu. - Zauważam w tobie potencjał, może nie będzie tak źle - odparł łaskawie elf. To była pochwała. - A teraz czas skompletować ubiór. Pójdziemy do sklepów. W Mrokach wszystkie sprzedają ubiór dla podejrzanych ludzi. Najwięcej jest czarnych płaszczy z kapturami. - Już wkrótce zaczęli mijać pierwsze sklepy z brudnymi lub zaparowanymi witrynami. (W Twoim następnym poście opisz proszę, jakie ubrania wybrał). - Mówię o tym, no. Celu - odparł zszywaniec. Mówił dość wolno i wpatrywał się w Oskara z taką dozą nieufności, na jaką pozwalała mu nieco zniekształcona twarz.
  3. - Oskar z Astory - oznajmił pewien postawny mężczyzna o lekko sinej skórze. Wyglądał, jakby był pozszywany i taki też był. W dodatku zdawało się, że niektóre części jego ciała są trochę niedopasowane. Wprowadził martwego rycerza do gabinetu i wskazał duże, drewniane biurko. - Pan mi powie, co go tu sprowadza. - Oho, cóż za werwa! A widzisz może tych tam, bandę podejrzanych typów? To dalej, pokaż im kto tu rządzi! - oznajmił Widle. Faktycznie, w bocznej uliczce stała grupka potencjalnych zbójów w ilości pięciu. Wszyscy dość sporzy, a zwłaszcza jeden, który górował nad resztą. Stali w kółku i o czymś rozmawiali. - Oj, to niedobrze. - Elf dokładnie zlustrował Hiacynta swoim chłodnym spojrzeniem. - W tym przypadku należałoby nieco popracować nad wyglądem. Ogólnie jest dobrze, ale bardziej niż mroczny żebrak należy przybrać wygląd mrocznego lorda. Składka zapłacona, to i można polepszyć nieco aparycję i sposób poruszania się. Nad tym drugim trzeba pracować już teraz. Wyprostuj się, wypnij pierś i roztaczaj wokół siebie aurę mroku. Niecny śmiech? - Witaj, nieszczęsna czarnogłowo! Czy słyszę błagania niewinnej niewiasty? Mów, cóż się wydarzyło, a ja użyczę ci mego silnego ramienia! Przy mnie jesteś bezpieczna! Och, witaj niewinny starcze - odparł szlachetny rycerz i zeskoczył ze swego białego rumaka.
  4. - Miasta tu nie ma, panie Doxan. Ale podoba mi się pańska ostrożność, to imponujące. Proszę tylko spojrzeć, jeden się zbliża. I rzeczywiście, drogą kłusował biały koń z jeźdźcem na grzbiecie. Jego zbroja była tak lśniąca, że można było się w niej przeglądać. Rycerz miał podniesioną przyłbicę, a wyraz twarzy sugerował, że jest - jak na bohaterów przystało - niezwykle odważnym i mężnym durniem. Niebawem koń miał mijać Doxana i jego towarzysza. - Och, proszę mi uwierzyć, to tylko gra pozorów. Bezbronne staruszki niebywale często okazują się być wiedźmami, a te zaliczają się już do przeciwników wyższej klasy. Czasem też zdarza się, że mają ochroniarzy i tutaj mówię o pewnym szczególnym przypadku z opery Ankh Morpork, kiedy to staruszki strzegł pewien upiór. Jeśli chodzi o dzieci, znamy przypadki kiedy to małe dziewczynki okazały się być piekielnymi pomiotami, bądź też potrafiły je przyzywać. Białe króliki mają skłonności do sadyzmu, natomiast owce odnoszą się głównie do osobników z łuskami i rogami, ale musiałem o tym wspomnieć. Naprawdę, bywa że to co najbardziej niewinne jest najgorsze, a proszę mi uwierzyć, nasza Gildia kieruje się przede wszystkim uczeniem się na błędach historycznych - odparł. - A zatem, drogi uczniu - odezwał się elf swoim aksamitnym głosem. Szedł tak lekko, że zdawało się, że latał. - Jakie masz doświadczenie, jeśli chodzi o przejmowanie władz na danych obszarach? - wyprowadził Hiacynta do Dzielnicy Mroków i odtąd szli ciemnymi, wąskimi uliczkami bogatymi w szczury i walkę o przetrwanie.
  5. - Dobrze - orzekł jegomość bez wyglądu, który to przedstawiał się jako Pan Widle. - A zatem pora na pierwszą lekcję - czas wyjść na miasto! Pierwsze co należy wziąć pod uwagę, to ostrożność. Zbytnia buta sprawi, że skończymy jako czyjś obiad. Zazwyczaj - powiedział. Wyprowadził mackowatego przez fosę, aż do dzielnicy Mroki. Najniebezpieczniejszą dzielnicę Ankh-Morpork. - Należy pamiętać, że istnieją grupy społeczne na które trzeba szczególnie uważać. Są to bezbronne staruszki, małe dzieci, magowie, alchemicy, białe króliki śmierdzące krwią i owce - oznajmił, przemierzając zapyziałe uliczki. Pod nogami od czasu do czasu przebiegały szczury, jeden z nich nawet pożerał właśnie jakiegoś kota. - Pan się chce skupić na jakiejś konkretnej nauce związanej z Gildią? Pomijając chęć poznania ludzi? - Zapraszam - powiedział czarownik, kiedy Doxan wrócił do jego komnaty. Rozprostował nadgarstki, a z jego palców wystrzeliły oktarynowe iskry. Na ścianie otworzył się portal - fioletowo-zielone, wirujące koło. Kiedy już przez nie przeszli, smokowi ukazały się pola i las w oddali. Oboje stali na ścieżce, która prawdopodobnie prowadziła do jakiejś wioski. - Pierwszym celem będzie Bohater. Dużo ich tu jeździ, a niektórzy nawet obłowieni kosztownościami. Jest kilka rzeczy, o których należy pamiętać. Po pierwsze, dziewice potrafią być niezwykle podstępne. Po drugie, należy wystrzegać się owiec i wieśniaków z widłami. ---- ShadowNote, przyjmuję.
  6. - Świetnie, świetnie. Oczywiście, pan jest przyjęty. Gildia musi mieć jakiegoś smoka, są wyjątkowo reprezentacyjne. Oprócz bagiennych - odpowiedział i przekazał Doxanowi klucz. - To do zakwaterowania, w lochach. Oczywiście pan może tam sobie jakieś drobnostki gromadzić, to od tej pory pański pokój. - Doprawdy, niesamowite! Pan jest mackami! - wykrzyknął uradowany mistrz. - Niezwykłe, niezwykłe. Nie mieliśmy jeszcze gości z innego wymiaru i jestem wielce urzeczony pańską osobowością. Oczywiście, jest pan przyjęty. Proszę, oto klucz. - Na biurku przed mackowatym jegomościem pojawił się klucz. - Wspaniale, bohater o mrocznej przeszłości, traumie i chęci zemsty. Akceptuję, oto pański klucz, pokój jest w lochach - odparł elf i oddał Hiacyntowi jego klucz. - W razie jakichkolwiek pytań znajdzie mnie pan tutaj. - No, dobrze. Pan jest przyjęty. Oto klucz, w razie jakichkolwiek pytań proszę śmiało przychodzić do mnie. I proszę uważać na trójgłowego psa przy wejściu do lochów, jest nieco drażliwy - ostrzegł i oddał mu klucz. - Nie, nie, ja z takiej małej wioski pochodzę - odparł wampir. - To dużo ma pani celów, no ale życzę powodzenia, oczywiście. Przyjmuję, oto i klucz. - Po oddaniu klucza wampir wstał i oddał wampirzycy owy klucz. Pokoje znajdowały się w podziemiach i każdy z nich miał interesujący wystrój. Okien nie było, ale były pochodnie. Były też pojedyncze łóżka, szafy (dziwnie głębokie), po jednym, dużym lustrze i całe mnóstwo ciężkich, bordowych tkanin. Każdy z kadetów miał zgłosić się po zapoznaniu z mieszkaniem do mistrzów, którzy uprzednio z nimi rozmawiali. Co do psa, faktycznie był drażliwy i strasznie śmierdział siarką.
  7. - NIE, NIE JESTEM ELFEM - odpowiedział rozmówca. Jego głos na moment stał się ciężki jak ołów, wydawało się, że poruszył fundamenty budynku. Jednocześnie zdawało się, że głos dochodził zewsząd i musiał mieć naprawdę sporą moc, bo wprawił w niepokój mackowatego stwora, przywykłego do dość przerażających istot ze swojego wymiaru. Tajemniczy jegomość zaśmiał się nerwowo i odchrząknął. - To nic osobistego, ale doprawdy nie potrafię zrozumieć dlaczego każdy jeden mądry identyfikuje mnie jako elfa. Przecież ci durnie zrobiliby wszystko, żeby tylko byli widoczni. Prawda jest o wiele bardziej banalna, nie posiadam wyglądu. Proszę sobie tylko wyobrazić, jak to utrudnia relacje i jakąkolwiek interakcję. No, a pańskie plany? - Vlad - rzekł mężczyzna, którego twarz była zasłonięta przez białą, prostą maskę. Był człowiekiem, to na pewno. Czarne włosy zaczesane były do tyłu, a on sam ubrany był w elegancką kamizelkę, spodnie od garnituru i białą, zwiewną koszulę. To pomieszczenie również było pod ziemią. Panowała tu spora wilgoć, zapewne dlatego że kilka metrów dalej schody prowadziły do kanału, a przy brzegu pozostawiona była łódź. Wszędzie stały płonące świece, a na podwyższeniu znajdowały się organy. - To co pana tu sprowadza? - I to mi się bardzo podoba. Najważniejsze to mieć jasno określone priorytety. Jakieś oczekiwania, wymagania? - zapytał mag. Wziął kupkę papierów i wyrównał je, po czym odstawił na inną część biurka.
  8. Hol główny Gildii Antagonistów. To właśnie tutaj zebrały się wszelkie postacie spod ciemnej gwiazdy, które to postanowiły zalegalizować swoją działalność. Atmosfera była tak gęsta, że powietrze można było kroić, a spojrzenia dźgały siebie nawzajem. Niemal cała populacja przyodziała czerń, a jej połowa nosiła maski. Niektórzy wciąż jeszcze ćwiczyli swój mroczny śmiech, inni polerowali kolekcje noży, a jeszcze inni starali się wytworzyć wokół siebie aurę grozy, co nie raz skutkowało dyskretnym odsunięciem się reszty tłumu od takiego delikwenta. Hol był ogromny, zwieńczony sklepieniem krzyżowo-żebrowym. W kilku miejscach znajdowały się pochodnie, a po lewej stronie, naprzeciwko drzwi, było podwyższenie prowadzące do dwuskrzydłowych drzwi. I to właśnie te drzwi otwarły się z hukiem. Stanął w nich wysoki, blady mężczyzna w czarnej szacie. Był łysy, miał podkrążone oczy. Manifestacyjnie wyciągnął długą listę i odchrząknął. - Rekruci mają natychmiast stawić się na rozmowy kwalifikacyjne, które są jednocześnie egzaminem wstępnym do Gildii Antagonistów. Jestem pewien, że wszyscy zapoznali się z zasadami Bezpieczeństwa i Higieny Pracy, bowiem zło które zamierzacie czynić jest w pełni legalne i pewne normy musimy spełniać, jeśli nie chcemy wyjść spod łask jaśnie Patrycjusza. To tak... - A zatem... Wilhelm Darius Gaster jednak jego prawdziwe imię to Doxan. - Stary mężczyzna z siwą, długą brodą zdjął okulary. Ubrany był w obowiązkową czerń, ale na jego długiej szacie istniały czerwone, misterne zdobienia. Był też nieco pulchny. Oboje siedzieli w przytulnym gabinecie przyozdobionym dwoma szkieletami, po dwóch stronach ogromnego biurka. Na jego blacie leżały stosy papierów i płonęła pojedyncza świeca. Okna były zasłonięte. - Proszę mi panie Doxan powiedzieć, czego pan oczekuje od naszej Gildii i jakie ma cele. - Hiacynt III - odczytał z listy wysoki elf i spojrzał krytycznie na młodego mężczyznę. Dosyć mocno ze sobą kontrastowali. Przede wszystkim, Elf odziany był w jasne szarości, co w tym miejscu wydawało się być dość wyjątkowe. Miał też białe włosy i niebieskie oczy, a wszelkiej maści srebrne przedmioty o okultystycznej naturze obwieszały go tak, że gdyby wpadł do wody, albo - nie dajcie bogowie - do rzeki Ankh, poszedłby na dno w ciągu kilku sekund. W gabinecie elfa wszystko miało motywy roślinne, nawet kości leżące pod ścianą. - Pan ma bardzo odpowiedni wygląd. Czemu zawdzięczamy brak oka? - zapytał. - A to ci niespodzianka, pan nie ma twarzy! - orzekł z nieukrywaną ekscytacją jeden z Mistrzów Gildii, tuż po zaproszeniu Al'Tharada do swojego gabinetu. Gabinet wyglądał jak typowy gabinet uniwersytecki - posiadał zaledwie jedną czaszkę upchniętą gdzieś w kącie i jedną plamę krwi na podłodze. Jeśli zaś chodziło o samego mistrza, trudno było zweryfikować, jak wyglądał. Al'Tharad zapominał tuż po tym, jak odwracał wzrok, a i trudno było skupić się na dokładnym opisiej jego aparycji nawet patrząc wprost. - Niesamowite, niesamowite, jakie osobowości przybyły. Pan skąd jest? - Caroline von Scaryns - wysyczał jeden z mistrzów, wysoki i blady mężczyzna. Był łysy i miał wory pod oczami, ponadto ubrany był w długie i czarne szaty. Wampir - tego Caroline była pewna. Siedzieli gdzieś pod ziemią, w kącie leżała porzucona trumna sypialna. - Pani chce czynić zło jakiego typu? Skąd pani jest i jakie ma cele w swoim nieżyciu?
  9. - Miło mi poznać - odpowiedział Pan Harper. - Bardzo przepraszam za nieprzyjemności, które jaśniepana czekają - uprzedził, i jak na zawołanie w kierunku demona zaczęły iść małe pająki, a że osiem nóg daje sporą przewagę, znalazłszy się finalnie na przeciwniku kąsały. Jad przedostawał się do organizmu i pod skórą lojalnego żołnierza pojawiały się świecące punkciki. Między nimi zaś powstawały cieniutkie połączenia, po których zaczynały krążyć impulsy elektryczne. Sam demon mógł odczuwać jedynie dyskomfort, kiedy małe szczękoczułki przebijały skórę. Ból pojawił się dopiero po chwili i pochodził gdzieś z tyłu czaszki. Stworzenia z wymiaru sennego, pozostając w nim, oddziaływać mogą tylko na głowę i psychikę i tak też działo się teraz. Ktoś nadchodził i starał się zrobić to bardzo szybko. Przez bramę przeszła dość spora istota o białej skórze. Miała długi ogon i błękitną grzywę, a maska która skrywała jej twarz, przypominała nieco pysk małpy. Pysk ten mógł być wyrzeźbiony przez artystę starożytnej, niezbyt rozwiniętej cywilizacyjnie kultury. W miejscu paszczy widniały trójkątne kły, w miejscu oczu dziury o kształcie migdałów, z których wydobywało się białe światło. Małpa zwinne wyplątała się z resztek pajęczyny i rzuciła w stronę demona-żołnierza. W szponiastych łapach trzymała kij zakończony drewnianą, kulistą naroślą. Wycelowała kijem wprost w głowę demona, ale nie uderzyła. Zamiast tego przeskoczyła nad nim, wylądowała bezdźwięcznie z tyłu i dopiero wtedy uderzyła - z potężną siłą. Rozległ się trzask. Istota natomiast wskoczyła na ścianę i zaczęła przemieszczać się szybko po kościanej kopule, wydając dźwięki które mogłyby symulować śmiech.
  10. - To prawda, ponieważ Strażnik nie walczy. Strażnik odpiera tylko ataki - odparł Pan Harper i zgrabnym ruchem doskoczył do strażnika. Poprawił jeszcze raz garnitur i wyprostował się, podając swoim krewnym i znajomym kolejne nici. Ci zaś, niczym sprawnie działająca maszyna, zaczęli wędrować z podłoża aż do sufitu, rozciągając nici wzdłuż ścian. Wszystko niemal pokryte było teraz misternym odnóżodziełem, które drgało i falowało w rytm kroków omatnikowatych. Pająki schowały się między sieciami i tylko obserwowały odtąd arenę. Ich rola się skończyła - przynajmniej na razie. Strażnik podniósł kostur, a szkło zalśniło. Dotknął nim pajęczyny. Od pierwszej nici rozszerzać się zaczęły świetlne kręgi, które przechodziły po pajęczynie i pozostawiały po sobe drobne, świetlne punkciki, oświetlające pobliskie nici błękitem. Oto cała pajęczyna stała się bramą, a Sny mogły odtąd do woli przez nią przenikać. Strażnik wyprostował się i stanął z boku. Nie zamierzał brać czynnego udziału w walce tak długo, jak długo nikt nie waży się zakłócać spokoju Sennego wymiaru. - A ten jegomość? Jaka jest jego historia? - zapytał Harper.
  11. - Ostatnio wykluł się dziesięciotysięczny prawnuk, który przeżył pierwszy miesiąc życia. Jestem dumny - odpowiedział wesoło. - No, mości Amanisie. Proponuję zacząć. Pozwolisz, że pierwszy ruch należeć będzie do mnie, ale nie lękaj się, pij w spokoju herbatę. To nie będzie ofensywa. Z rękawa zaczął wyjmować białą nić, którą podał ptasznikowi. Ten chwycił ją i zbiegł z Pana Harpera, aby podać ją innym znajomym. Pająki przekazywały nić, która dalej ciągnęła się i ciągnęła, jakby nie miała się skończyć. Wkrótce z nici powstała pajęczyna, która to zakryła kawałek ściany areny. Jej wzory były geometryczne, składające się głównie z kół i elips. Kiedy już dzieło małych tkaczy było gotowe, pająki zajęły miejsca w poszczególnych częściach i zaczęły prząść własne nici. Wielka pajęczyna rozświetliła się błękitnym światłem. Świeciła każda najmniejsza nić, pulsując lekko i falując. I wkrótce środek pajęczyny zaczął się uwypuklać w znaczącym tempie, do momentu w którym to okazało się, że uwypuklenie jest przechodzącą przez wymiary istotą. Kiedy już ukształtowała się zupełnie, elastyczne, pajęcze nici zanikły, ukazując przyzwanego stwora. Stwór był bardzo wysoki - dwukrotnie wyższy niż człowiek. Jego głowę zwieńczała biała grzywa, niczym u lwa. Twarzy natomiast nie było, ale zamiast twarzy była maska wyrzeźbiona w jasnym drewnie - o kanciastej brodzie, płaskim, kanciastym nosie i czterech kolistych otworach, które - umieszczone pod wystającymi i równie kanciastymi łukami brwiowymi - symbolizowały oczy. Oczy te świeciły jasnoniebieskim światłem, a u szczytu maski wydobywały się jasnoniebieskie wstęgi światła, na podobieństwo rogów. Postać miała długie nogi i długie ręce, o chwytnych palcach. Poruszała się w pozycji wyprostowanej, wspierając długim ogonem. W jednej z rąk trzymała kostur, zakończony czymś na kształt błękitnego kawałka szkła. Oto przybył Strażnik - wybiła godzina snu, bramy się otwarły. Pan Harper wziął łyka herbatki. - Trudne takie pętanie demonów?
  12. - Ależ proszę się nie krępować, Amanisie. Mów mi z łaski swojej po imieniu. Miło mi, że przyniosłeś coś na przegryzkę. A herbata bez ciastek byłaby... Cóż, byłaby herbatą bez ciastek. Rad jestem, że możemy się spotkać i nieco pogawędzić, nawet jeśli w takich okolicznościach. Projektant tej kopuły miał dosyć... specyficzne poczucie humoru, przyznaję - odpowiedział, siadając przy stoliku. Najpierw nalał herbatę gościowi, potem zaś sobie i zatarł ręce. Ptasznik zszedł i kulturalnie otwarł przed Amanisem cukiernicę, po czym wrócił na ramię. - Opowiedz mi, co u ciebie dobrego słychać. U ciebie i może w twoich stronach. - Pan Harper chwycił uszko filiżanki i wychylił z niej łyk czarnego i gorzkiego naparu herbaty.
  13. Na arenę wszedł wysoki mężczyzna, ubrany bardzo schudnie i elegancko, choć nieco staromodnie. Pan Harper zamrugał swoimi czterema oczami bez źrenic, rozglądając się po koszmarnym otoczeniu. Co ciekawe, niebieskie oczy których było za dużo nie nadawały twarzy grozy - wpasowywały się w nią idealnie. Założył białe rękawiczki na trochę zbyt długie i chude palce, a z kieszeni marynarki wyciągnął zegarek kieszonkowy i przyjrzał się jego tarczy. - A niech mnie, moi drodzy. O tej porze jeszcze nie walczyliśmy. Ale przyznać należy, że noc księżycowa sprzyja snom, a więc sprzyja i nam. Mam rację? Pan Harper prowadził dialog ze swoimi krewnymi i znajomymi, których dostrzec można było jedynie po uważnym przyjrzeniu się. Kilkoro z nich wyglądało z kieszeni, niektórzy snuli się wokół areny, jeszcze inni stali gdzieś wokół Pana Harpera, a ich głosy były zbyt ciche, aby ich usłyszeć. Zaraz za Panem Harperem na arenę wsunął się okrągły stolik, niesiony na małych odwłokach przez tysiące chudych odnóży. Stanął gdzieś z boku, przechwycony przez czterookiego. Zaraz potem pojawiła się też biała zastawa - spodki, filiżanki i czajnik z wciąż parującą cieczą. Pan Harper podziękował uprzejmie za pomoc. Kiedy zmyli się drobni krewni, na arenę wkroczył ptasznik wielkości dłoni - bardziej znajomy, niż krewny - i wniósł na stół cukiernicę, po czym zajął honorowe miejsce na ramieniu Pana Harpera. - Ja także uważam, że to miejsce jest dość obskurne, ale nie odmówię mu klimatu - odparł mężczyzna. - Mości Amanisie, hop, hop, herbata stygnie! - zawołał, klaszcząc w dłonie.
  14. Siedziba Gildii Antagonistów. Zamek zbudowany z kamienia tak czarnego, że byłby w stanie pożreć czarną dziurę. Ogromna ilość wąskich, wysoki wież, z których to wyrastają jeszcze inne, wysokie wieże. Ściany podziurawione są wysokimi oknami zakończonymi łukami - koniecznie ostrymi. Personel Gildii dba o to, aby o każdej porze dnia i nocy ze środka wydobywało się bladozielone światło, a bagienne smoki umiejscowione w ścianach fosy cały czas wytwarzają potrzebną ilość oparów siarki, również podświetlonej zielonym światłem. Gobliny pilnują, aby wokół zamku znajdowała się odpowiednia ilość ludzkich czaszek i gnijących szczątków, a kilku waszmościów o wdzięcznym imieniu Igor stara się, aby nigdy nie zabrakło pajęczyn, a zawiasy w drzwiach i wrotach zawsze piszczały przeraźliwie przy otwieraniu. Nieskończona ilość schowków, przejść, luster weneckich i podmokłych lochów - idealne miejsce na zaplanowanie edukacji! Jeśli jesteś ambitny, ubierasz się na czarno i masz mroczny śmiech oraz kompletny brak pomysłu na siebie, Gildia Antagonistów jest właśnie dla ciebie! Chcesz być potężny, władać światem, albo wgnieść w ziemię frajerów o czystych sercach i lśniących zbrojach? Zapraszamy na dni otwarte i rekrutację! Wyjaśnienia i inne drobnostki Wszystko dzieje się w uniwersum Świata Dysku, co pozwala na tworzenie postaci kompletnie bez ładu i składu. Gracze nie muszą znać tego uniwersum. Gracze po prostu mają stworzyć złe do szpiku kości charaktery i mają tu duże pole do popisu. Im bardziej postać będzie przerysowana, tym lepiej. Może też nie być przerysowana i mieć sens. Jedyna zasada to to, żeby postać była mroczna. Karta postaci Imię, nazwisko, przydomek: Wiek: Rasa (wszystko. Wampiry, elfy, ludzie, gobliny, orkowie i wiele innych): Wygląd: Charakter, zachowanie, sposób bycia: Umiejętności: Umiejętność specjalna: Atrybuty: Krótka historia: Cel: Zapraszam, zapraszam.
  15. Moja obecna walka stanęła w miejscu, więc zgłaszam się do następnej, jeśli tylko można.
  16. Arcybiskup z Canterbury

    Porady na temat rysunków

    Co do Daliego, w żadnym wypadku się nie zgodzę. Co do dwóch pozostałych - ich celem nie było bycie ładnymi. To się nazywa 'interpretacja rzeczywistości'. Cieszę się, że tutoriale wiele Ci dały i dały dużo innym ludziom. Problem jest taki, że nie dają doświadczenia. Ja z kolei odwrotnie - znam mnóstwo ludzi, którzy się wyrobili dzięki szkicom. Zawsze człowiek który dużo ćwiczy 'na żywo' będzie lepszy w rysunku, niż ten co rysuje z tutoriali. Proste.
  17. Arcybiskup z Canterbury

    Porady na temat rysunków

    Żeby dobrze rysować smoki i cycate elfki trzeba znać podstawy. Bo potem, mając już podstawy, możesz rozwijać się w innym kierunku. Nie mając podstawowej wprawy nie wyjdzie Ci to naprawdę dobrze. Nie każdy kto uczy się rysować dąży do realizmu. Jako przykład podam Salvadora Dali, Goyę i Picasso, czyli możliwie najbardziej popularnych artystów, którzy najpierw ogarnęli rysunek akademicki, a potem zaczęli od niego odchodzić. Obawiam się, że to jest niepodważalne, bo nie jest tylko i wyłącznie moim wymysłem. Chcesz coś robi dobrze, musisz ćwiczyć sam. Opierając się o czyjąś wiedzę możemy powtarzać czyjeś błędy.
  18. Arcybiskup z Canterbury

    Porady na temat rysunków

    W ten sposób, że najlepiej jest zdobywać swoją własną wiedzę, a od ludzi doświadczonych zbierać porady. Rysując to co widzimy na żywo, zbieramy doświadczenie i uczymy się dostrzegać rzeczy, których nie zobaczymy rysując z poradników.
  19. Arcybiskup z Canterbury

    Porady na temat rysunków

    Ale chodzi o to, żeby niekoniecznie zawsze iść na skróty. Bo poradniki pomogą, jasne, ale upośledzą nieco obserwację.
  20. Arcybiskup z Canterbury

    Porady na temat rysunków

    Nie ma czegoś takiego jak poradnik rysowania, joł. To z założenia zły pomysł. Jak się chce dobrze rysować to trzeba ćwiczyć, czyli się wysilić
  21. Imię: Krewni i Znajomi Pana Anansiego pod dowództwem Pana Harpera, który to znajduje się bardzo wysoko w hierarchii krewnych i znajomych Pana Anansiego. W skrócie: Pan Harper. Wygląd: Pan Harper jest niezwykle wprost efektownym omatnikowatym o długich, zgrabnych odnóżach okrągłej, acz nieco spłaszczonej głowie z czterema parami jasnobłękitnych oczu. Na odwłoku widnieją spiralne wzory o różnych odcieniach granatów i błękitów. Wśród swoich towarzyszy uznawany za okazałego, wśród innych stworzeń za przerażającego, Pan Harper, będąc urodzonym elegantem nauczył się przebierać, toteż trudności nie sprawia mu przybranie formy ludzkiej, choć z pomocą Krewnych i Znajomych. Wtenczas wygląda jak przystojny mężczyzna w średnim wieku, o gęstych, acz uczesanych czarnych włosach i niebieskich oczach - czterech. Ubrany jest w czarny garnitur i cylinder. Magiczne umiejętności/Doświadczenie: Pan Harper i jego towarzysze są wspaniałymi tkaczami i architektami. Na tyle, że zwykłe pajęczyny przestały im wystarczać i zaczęli tworzyć połączenia. Pan Harper wyspecjalizował się w połączeniach pomiędzy wymiarem snu, a jawą, jego krewni i znajomi zaś przenoszą przez te nici to, co we śnie znajdą. Oznacza to przywoływanie mieszkańców Snów i Koszmarów oraz odtwarzanie ich wyglądu oraz szczególnych zdolności. Bywa, że cały proces jest reakcją łańcuchową - przyzwanie jednego z sennych stworzeń powoduje pojawienie się innego. Krótka historia postaci: Historia Pana Harpera sięga czasów bardzo zamierzchłych. Kiedy tylko pojawił się Pan Anansi, pojawił się też Pan Harper, jako naczelny i pierwszy omatnikowaty. Wiele jest pajęczaków, ale to Pan Harper lubuje się w sztuczkach i dowcipach, co nakłoniło go do rozwijania swoich umiejętności. Przez to wielokrotnie zaszedł za skórę różnym postaciom, od panteonu bóstw do zwyczajnych śmiertelników. Pająki z jego towarzystwa uwielbiają być w centrum uwagi, toteż czasem zdarza się, że kąsają. Tak więc Pan Harper od tysiącleci żyje na granicy jawy i snu, płatając żarty i korzystając z podświadomości. Początkowa moc: Sprowadzenie Strażnika Wrót Snu i połączenie z Sennym Wymiarem.
×
×
  • Utwórz nowe...