-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
- Tak, tak. Skorpiony. Dobrze - odparła Sigrid i w obiecanym pełnym skupieniu ruszyła na łowy. Hamzat mógł zauważyć, że chociaż znają się raczej niedługo, dziewczynka darzy go zdecydowanie szacunkiem. No, przynajmniej w porównaniu do tego co serwowala Łysemu. Nie minęło wiele czasu, gdy ofiarami nomada padł spory wąż, który wylegiwał się leniwie na słońcu i dwie jaszczurki piaskowe długości łokcia, a więc chwilowo głód im nie groził. Sigrid wróciła natomiast z dwoma czarnymi, dorodnymi skorpionami, trzymając je za szczypce. Kapłan siedział na tym samym kamieniu na którym czuwał i wcale nie spał. Z widocznym zmartwieniem wpatrywał się w piaski pustyni, jakby go coś dręczyło, albo był głęboko nieszczęśliwy. - Och, już jesteście. Dobrze - powiedział. - Kiedy ruszamy?
-
Dzień 1: Dzień 2:
-
- Pewno - odparła. Droga do lasu nie należała do szczególnie emocjonujących, bo w jej trakcie zupełnie nic się nie działo... No może poza jednym. Gdy mijali pierwszą linię drzew, dało się usłyszeć kaszlnięcie. Pojedyncze, ochrypłe kaszlnięcie gdzieś z lewej strony, z grupki krzaków skupionych w niewielkie zarośla. Jako że nie były zbyt gęste, na ich dnie widać było coś, co prawdopodobnie było leżącym, pojedynczym człowiekiem. Nie był on w żadnej pozycji bojowej.
-
Irene strzepnęła ręce z wodorostów i mułu, które je pokrywały. Odgarnęła włosy i wypluła wodę. - Wspaniale - odparła. - Co to za wieś? - padło zaraz pytanie, a ona rozejrzała się i z wolna zaczęła zmierzać w stronę brzegu, zasnutego gęsto szuwarami. Do lasu było mniej-więcej sto metrów otwartej przestrzeni. Nigdzie nie było widać znamion wojny - nawet rozrzuconej ziemi.
-
W podziemiach znajdowały się dwa kwadratowe baseny, dosyć płytkie, bo sięgały po pas. Był tam nekromanta i była uczennica, był również i Lars. W samym rytuale udział wzięły trzy osoby. Julia nie miała brać udziału w "wyprawie" razem z Irene i Adamem, miała ich tylko wprowadzić do świata Wilka. Mimo iż wiedział co go czeka, Adam wciąż nie przechodził rytuału zbyt dobrze, jeśli w ogóle można było przeżyć to w ten sposób. Wszechogarniająca panika, przerażenie i poczucie ciasnoty towarzyszące temu było nie do pokonania, ale ponownie się udało. Kiedy otworzył oczy, był w wodzie, a gdzieś nad nim świeciło słońce. Było oczywiście dosyć chłodno, ale z kolei w płucach czuł ogień. Brak powietrza wypchnął go w górę. Adam poczuł stopami grząskie, muliste podłoże. Oczy krótką chwilę przyzwyczajały się do obrazu, zwalczając mroczki z niedotlenienia. Chłopak był po pas w wodzie, w niewielkiej rzeczce. Jak na wojenne realia, krajobraz był dosyć sielankowy. Po lewej wznosił się mieszany las, po prawej znajdowały się pola uprawne, na których z wolna wzrastały młode pędy zbóż. Świeciło słońce, niebo było lekko tylko zachmurzone, śpiewały ptaki. Miał na sobie szarą koszulę i spodnie na szelkach. Z pewnością nie było to ubranie, w którym przechodził rytuał. Chwilę potem woda zabulgotała, a potem z głośnym chlupnięciem wynurzyła się z niej Irene, biorąc głęboki wdech. Twarzy nie było widać spod czarnych, mokrych włosów. Jej ubiór też się zmienił - miała na sobie staromodną, kwiecistą sukienkę.
-
- Och. Cóż, wtedy chyba będę mogła powiedzieć, że przeżyłam już wszystko. Raz kozie śmierć. Podobno trudno mnie zabić, więc przekonajmy się - oznajmiła dziewczyna i z ociąganiem wstała z miejsca. - Gdzie się cały ten burdelnik odbywa? Prowadź.
-
- Mówiłem ci, mój barbarzyńco. Nie pamiętasz? Wąż był wężem królewskim. Takie węże były na dworach, bardzo mądre stworzenia, z ich jadu wytworzyć można było wiele lekarstw. Ten wąż najprawdopodobniej postanowił zostać bogiem innych węży i wcielił plan w życie. To magiczne stworzenia, nawet kiedy mój kraj istniał, nie znaliśmy ich sekretów. Było tam jednak wiele kobr, a więc i musiał mieć wielu wiernych. Kto wie, może to przez to? - zapytał, schodząc z kamienia. - Zmrużę na chwilę oko. Tylko mi przypadkiem nie ucieknijcie! - ostrzegł, a potem wybuchnął śmiechem, jakby pomysł był absolutnie absurdalny. Tyle, że kapłan mówił prawdopodobnie na serio. Sigrid wzięła manierkę i również się z niej napiła. - Dzienobry - odparła i podeszła do Hamzata, po drodze zabierając oręż - kamień. Stanęła obok z wyczekiwaniem. - I tak, Bati nas oczekuje. Czuję to - odparł kapłan.
-
Łysy siedział z rękami na kolanach, wzrok swój kierując w stronę zachodzącego słońca. Kiwnął głową, kiedy Hamzat przyszedł i przedstawił swoje pytanie. - Mamy wielu bogów, nie starczyłoby mi życia by wszystkich opisać, ale przedstawie tylko garstkę tych najważniejszych, największych. Największym z nich jest Aahet, władca życia i śmierci. Aahet nie jest boginią ani bogiem, jest ponad wszelkie stworzenie i ponad wszystkich bogów. Aahet dał im życie i obowiązki. Dalej jest Saha i Sehati, bóg słońca i bogini księżyca, bliźniacze rodzeństwo. Mają starszą siostrę, Seh, ziemię po której stąpamy, oraz Sahena, pana nieba. Menkh i Gedre to kolejno harmonia i chaos, ale nie myśl, że ten drugi jest zły. Żaden z naszych bogów nie jest zły, to by było nierozsądne, jako że zło i dobro jest we wszystkim co żywe i wszystkim co nas otacza. Bati to bogini-matka, bogini opieki, płodności, plonów. Jej symbolem jest sęp, Nukhen to ojciec, odpowiada za ochronę, za zwierzęta, jego zwierzę to byk. Necheny jest najmądrzejszym z bogów, panem tajemnic i wiedzy Necheny jest sprytny, ale równie sprytny jest Gendre, który prócz chaosu wielbi też żarty. Wiesz już, że Necheny jest sokołem. Mamy też boga głupoty, ale jest pomniejszy. Jest też Maava, wąż, pani sztuki, symbolizowana przez dłoń. To ci najważniejsi. Czy chcesz wiedzieć coś jeszcze? - zapytał, przecierając twarz dłonią. - He? - wymamrotała Sigrid, jak żywy trup powoli i niezbyt świadomie podnosząc się z ziemi.
-
- Ach, nie wierzysz - odparła, nie siląc się na ukrycie ironii w głosie. Zannah nie poruszyła się zbytnio. Stała pośrodku komory, rozglądając się względnie beztrosko wokół. Tylko względnie, bo Kater mógł zauważyć, czy też może bardziej wyczuć lekkie napięcie. Na jednej ze skalnej półek zobaczył błysk przy wykonywaniu ruchu. Metaliczne odbicie światła. Od półki odchodziło dość głębokie skalne zagłębienie, sama zaś półka nie była na tyle wysoko, by nie mógł jej sięgnąć skokiem bądź wspinaczką.
-
Chwila milczenia, choć krótka, zdawała się - wprost przeciwnie - przedłużać w nieskończoność, a Zannah cały ten czas nawet nie mrugnęła. Wszechobecny las zdawał się obserwować tysiącami oczu, nie inaczej było z wnętrzem groty. - A więc może mieliśmy inne doświadczenia - odparła, pociągając za tym wyjątkowo zdystansowany, suchy uśmiech. Wyciągnęła dłoń, zapraszającym gestem wskazując grotę. Szła za Katerem. Wejście do środka było dosyć strome, ale nie stanowiło większego utrudnienia, tyle tylko, że spod nóg czasem osuwały się małe kamienie i trzeba było się pochylić. Okrągły, skalno-korzenny korytarz po parudziesięciu metrach otwierał się na sporą komnatę. Nawet tu sięgały korzenie starego drzewa, opadając ku dnie niczym kolumny. Było tu parę dużych półek skalnych i zakamarków, gdzieś z góry przez otwory prześwitywało słabe światło, rozpraszając panujący we wnętrzu mrok. Nie panowała tu cisza; zewsząd słychać było kapanie wody i echa stworzeń żyjących w systemie jaskiń. A jednak kiedy tylko zabrak odwracał wzrok, miał wrażenie, że kątem oka wyłapuje gęstniejące w ciemności cienie, poruszające się, niewyjaśnione kształty. Jego rzeczy musiały znajdować się gdzieś tutaj, choć oczywistym było, że w tym Moc mu nie pomoże zbytnio. - Noo? - zapytała Zannah, rozglądając się dyskretnie po kątach jaskini.
-
ROSE Niedługo trwała chwila odpoczynku, bo oto po gorączkowym pukaniu i bez zaproszenia do środka wpadła młoda, żółta klacz kuca ziemnego o zielonej, krótkiej grzywce. Na oczach miała fikuśne, fioletowe okulary, a wokół szyi centymetr krawiecki. - Rose, zdaje się? Za mną! - powiedziała i nie czekając na odpowiedź, ruszyła z powrotem. Doprowadziła klaczkę do pokoju na tym samym piętrze, który - jak się okazało - był jej miejscem pracy. Przybytek Madame Chii nie mógł narzekać na skromne płace, skoro zatrudniał własną krawcową. Pokój sprawiał wrażenie ciasnego, przez półki na których zalegały zwoje materiałów o najróżniejszych kolorach i kształtach. Gdzieniegdzie leżały woreczki z koralikami i lśniącymi, ozdobnymi nićmi, gdzieniegdzie krawieckie przybory. Pod ścianami stały też manekiny, prezentując napoczęte suknie i inne elementy ubioru, nie pomijając tych wyjątkowo lubieżnych. Centralnym punktem pokoju był kawałek wolnej podłogi z taboretem i dwa duże lustra w srebrnych ramach. - Wskakuj na stołek, trzeba cię pomierzyć - powiedziała klacz, nie bawiąc się w uprzejmości. Nie sprawiała przy tym wrażenia oschłej, była raczej kimś, kto ma na tyle pracy, że nie zajmuje sobie głowy drobnostkami. - Jakieś preferencje? Kolor, krój? W czym się dobrze czujesz? - zapytała, biorąc w zęby centymetr.
-
Grota znajdowała się kawał drogi dalej, co okazało się po paru godzinach przedzierania się przez bagna, zastępy upierdliwych owadów, a nawet gady, atakujące z mętnej, cuchnącej wody. Na nic treningi i kondycja - wędrówka była trudna nawet jak dla Sithów i niebywale męcząca. W końcu jednak dotarli do miejsca, które okazało się nie być zwyczajną jaskinią. Wejście do groty było w całości zarośnięte grubymi korzeniami drzewa Gnarl, które musiało tu rosnąć dobre paręset lat i dalej miało się całkiem dobrze. Rozrosło się tak, że nie było widać skał. W tym miejscu roślinność była zresztą wyjątkowo gęsta i zapewne Ciemna Strona Mocy miała w tym swój udział. Wnętrze jaskini wyglądało wyjątkowo odstraszająco, a Katerowi wydawało się, że dawno już nie widział takiej głębokiej czerni. Tam, w środku, czaiło się coś bardzo złego, coś, co groziło pożarciem każdej komórce ciała Sitha. Tak, mógł mieć pewność, że to to miejsce. Zannah nie wyglądała na zadowoloną. Kiedy Kater odwrócił się, szalone, żółte oczy wpatrywały się w niego nieruchomo, jakby chciała go nimi przewiercić. - Jak duża jest szansa, że nie kłamał? - zapytała.
-
[Pawlex] Przepraszam, ale pańskie zęby tkwią w mojej szyi
temat napisał nowy post w Arcybiskup z Canterbury
Przemiana w mniejsze stworzenie wyglądała znacznie mniej barwnie i znacznie bardziej przystępnie. Do uszu wampira dotarło po prostu krótkie "pyk!" jakby ktoś przebił balonik. Czarny kopytnych władca ciemności zniknął, a w jego miejscu siedział pies. Przy czym nie był to teraz szczególnie majestatyczny pies. Bogin zamienił się w zwierza, który mógłby być esencją teriera. Niezbyt duży, o krępej sylwetce, kudłaty i o złośliwym spojrzeniu wyzierającym spod przydługich kłaków opadających na oczy. - Dobra, koniec pokazu! - zarządził krasnolud, a bogiń podreptał nieco jamniczym krokiem w stronę paleniska, żeby tam się położyć. -
Wampirzyca westchnęła głęboko. Adam mógł zauważyć, że teraz zresztą wygląda nawet nieco bardziej wampirzo. Była tak blada, że niemal biała, miała ciemne, odrobinę usta i podkrążone oczy, tyle, że entuzjastyczne nastawienie niwelowało całkowicie całokształt wyglądu trupa. No i zapewne niemałą rolę grała wampirza magia. - Na czym to ma polegać?
-
REDWATER Jedynym co doskwierało prócz braku luksusu był właśnie kurz. No i rzeczy, o które mozna się było potknąć. Gdzieniegdzie Red widział metaliczny błysk, a więc musiało się tu kryć sporo rupieci, niektóre z nich może nawet wartościowe. - Przynoś mu jedzenie i picie, Barn. Trzeba zadbać nawet o tajnych gości, sam wiesz. - Oczywiście, paniczu - wypluł z siebie niezadowolony kamerdyner. Nastrój nie wydawał się być dostrzeżony przez źrebaka. - I zaprowadź nocą do łazienki! - Nocą, paniczu? - Nocą, Barn! Odpowiedziało mu nieprzyjemne chrząknięcie. - Jak coś to wychodz przez okno. Spokojnie dasz radę. Coś jeszcze? - zapytał. ROSE - Zaraz powinna przyjść. I tak, zazwyczaj wolą rozpakować prezent. Im bardziej bogato zapakowany, tym lepiej. Niektórzy wciąż czują się obywatelami Canterlotu i wyżej... No wiesz, co robią - powiedziała, zatrzymując się na progu. - I niech ci nie wpadnie do głowy samej wychodzić na miasto! Tu jest całe mnóstwo nieprzyjemnych stworzeń i radzę ci o tym pamiętać. Wyrzuć z głowy, że jesteś sprytna, jasne? Byłaś sprytna w Equestrii, tu jesteś dzieciakiem bez doświadczenia, ostrzegam lojalnie! - pogroziła klacz. - A teraz zmykaj do pokoju.
-
- Jak sobie życzysz, Hamzacie - odparł kapłan i przez ułamek sekundy nomad miał wrażenie, że nie siedzi przed nim ten łysy, nadęty pierdoła, nie radzący sobie z otaczającym go światem. To znaczy owszem, wciąż był łysy, ale miało się wrażenie, że typ o nieokreślonym wieku jest bardzo, bardzo stary i równie mocno zmęczony. A potem kapłan odwrócił się i wątła sylwetka przypomniała jego egzystencję z ostatnich dni. Chłód nocy nie był w stanie przeszkodzić mężczyźnie w zaśnięciu. Zmęczone ciało, a tym bardziej umysł błyskawicznie sprowadziły sen. Tym razem był to sen bez bogów, bez demonów i bez wizji. Przynoszący ukojenie. Ale niestety potem przyszła pobudka. Nie była może zbyt gwałtowna, ale piach wespół z obrzydliwym smakiem w ustach i podrażnione oczy nie były tym, co ktokolwiek lubił. Kapłan dalej siedział na kamieniu, dziewuszka leżała nieopodal, rozwalona na płaskim kamieniu i ze śliną sączącą się z otwartych ust, a słońce wznosiło się ponad horyzont. Czas wstawać i wykorzystać ostatnie godziny chłodu.
-
- Nie wiem, kto - odparła, uważnie i ze zmarszczonym czołem rozglądając się po pomieszczeniu. - Ale czuję niepokój. Nie ma tu zresztą nic interesującego, więc powinniśmy stąd odejść. Wyczuwam ślad obecności, dawne echo tego kogoś... I nie jest to dla mnie przyjemne - stwierdziła, również w pochyleniu wchodząc do domku, a zaraz potem z niego wychodząc. - Ta grota o której mówisz musi być niedaleko, mam wrażenie, że aż rezonuje. Wyczuwasz ją? Faktycznie, jak zimny szpikulec coś lekko kłuło Katera w głowę w tym metafizycznym znaczeniu. Nie towarzyszyły temu strach ani niepokój, po prostu Ciemna Strona do niego przemawiała, szeptała i nakierowywała.
-
[Pawlex] Przepraszam, ale pańskie zęby tkwią w mojej szyi
temat napisał nowy post w Arcybiskup z Canterbury
Kocur ziewnął, rozwierając szeroko mordkę. Wykonał głową gest, który mógłby być zaprzeczeniem, a następnie jego pysk dziwacznie się zniekształcił. To co się działo, wyglądało naprawdę paskudnie - jakby tysiące robaków wlazły w sierściucha i rozpychały go od zewnątrz, prowadząc do nieuniknionego wybuchu. Wyglądał jak worek, który z każdą chwilą rośnie i rośnie, rude futro sczerniało i tak oto po chwili przed wampirem stał już nie kot, ale koń. Wielki, czarny, szatański koń wyglądający jak nic dobrego, co może mieć zamiary nieprzystające zwykłemu kopytnemu. Koń prychnął z zadowoleniem i stuknął potężnym kopytem o podłogę. Nie można było odmówić mu swego rodzaju gracji i majestatu, z wyjątkiem tego, że tak wielkie bydlę w karczmie przyniesie raczej więcej szkód niż kot. Z drugiej strony, nie warto było nie doceniać zdolności destrukcyjnych kotów. - PETE! COŚ TY MU ZROBIŁ?! - wrzasnął Torn, który akurat wychynął zza ściany i nie obserwował procesu transformacji. -
Przez chwilę odpowiadało mu milczenie. Dziewczyna wpatrywała się w niego uważnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy, chwila ciszy przedłużała się nieznośnie, na pierwszy plan wysuwając bulgoczący na kuchence czajnik, niemal niepasujący do tego momentu. - Sugerujesz mi, żebym poszła tam z tobą? - zapytała wreszcie, a z mimiki wciąż nie dało się zupełnie nic odczytać.
-
[Pawlex] Przepraszam, ale pańskie zęby tkwią w mojej szyi
temat napisał nowy post w Arcybiskup z Canterbury
- Wszyscy jesteście jacyś... - zaczął Meer, odchodząc gdzieś na zaplecze. Reszta została tak wymamrotana, że nawet wampirzy słuch nie wyciągnął z tego zlepku słów nic konkretnego. - O... O. No to... to nieźle. Zdaje się, że rąbanie ławek mamy już za sobą - stwierdził Torn, nadal nieco nieśmiało poruszając się w stronę parteru. Babuszka zeszła za nim. -...Jaki dzień chcesz mieć wolny? Czym on się w ogóle żywi, babciu? - zapytał krasnolud. Kot podniósł przednią łapę i trzy razy podrapał posadzkę, ale śladu na niej nie zostawił. - Zdaje się, że mięsem. Albo krwią, trudno orzec, jedne to, inne to, jeszcze inne i to i to. Między nami, nie oszczędzałabym na nim - szepnęła. - No, to ja się zwijam! Bywajcie, chłopcy! - rzuciła starowinka i dziarsko, a także jakby z ulgą ruszyła ku drzwiom. -
- O, no tak. Podejrzewam. Cóż, to raczej nie jest najlepsza dla ciebie opcja. Nie da się jakoś inaczej? A gdyby wysłać twojego drugiego przyjaciela, pana Hetmana? - zapytała dziewczyna, zamykając album. - Ostatnio po całej tej akcji z przekraczaniem granic nie wyglądałeś zbyt dobrze - dodała, marszcząc brwi.
-
REDWATER Wewnątrz panowała nieprzenikniona, niemal zakurzona cisza kontrastująca ze zgiełkiem i szumem morza z zewnątrz. Gryf prowadził Reda po schodach kolejno na pierwsze piętro, drugie, aż finalnie doprowadził go na poddasze ze strychem. Po drodze widzieli całe mnóstwo portretów rodzinnych, z których wynikało, że ród Sleeverów musi pochodzić z Canterlotu i zapewne jest jednym z tych zapomnianych rodów. Na krajobrazach w tle widział znajome equestriańskie budowle. Strych był nieszczególnie dużym pomieszczeniem, kryjącym mnóstwo szpargałów i łóżko polowe, które już z daleka pozostawiało wiele do życzenia. Było też wole oko, maleńkie, półokrągłe okienko wbudowane w dach i wpuszczające światło do maleńkiego pokoiku. - Super, nie? - zapytał Copper. Spojrzenie gryfa mówiło natomiast, że to i tak za dużo jak na osobę Reda. ROSE - Skołujemy krawcową, ona zrobi przymiarki i wyczaruje ci jakąś godną suknię na bal. Na co dzień jesteś niczego sobie, ale bale to nie jest dzień powszedni. To znaczy owszem, dla wielu tak, ale my nie chodzimy cały czas w sukniach balowych - wyjaśniła i niebawem zajaśniała przed nimi znajoma, teraz już niemal gościnna budowla. Aż dziw, jak przytulnie mógł się kojarzyć przybytek tego typu. Kiedy weszły do środka, Rose uderzyła znajoma gama ostrych barw, które jednak mimo wszystko były lepsze od zabójczej mieszanki morza, glonów, ryb, a gdzieniegdzie też moczu.
-
[Pawlex] Przepraszam, ale pańskie zęby tkwią w mojej szyi
temat napisał nowy post w Arcybiskup z Canterbury
Pierwszym co rzuciło się w oczy był Meer, który wcale nie był rozerwany na strzępy, tylko stał na krześle, z przestrachem i w szoku wpatrując się w podłogę. Wzrok miał rozbiegany. Drugim co rzucało się w oczy, były otwarte szeroko drzwi na podwórze i kupa drewna na zewnątrz. Oprócz tego sala główna karczmy nie przypominała burdelu, ławy i stoły były ustawione równo, a podłoga w miarę czysta. Z paleniska żarzyło się ciepłe światło płomieni, korę dopiero się rozpalały. Nie było może idealnie, ale na miarę możliwości. Rudy kocur siedział przed paleniskiem, gapiąc się na Pete'ego, który dopiero co zszedł ze schodów. Za nim z wolna, z toporem w ręce zszedł Torn, a za nim staruszka, nieśmiało wychylając się zza jego ramienia. Łowca zszedł niepewnie z krzesła. - Co tu się dzieje? -
W kuchni panował dokładnie taki porządek rzeczy, jak kiedy Adam z niej wychodził. Garnek na piecu, Irene przy stole z albumem i nikogo więcej. Nie minęło zresztą zbyt wiele czasu od kiedy Adam ją opuścił. Wampirzyca podniosła głowę znad lektury. - I co tam?
-
- Zejście do podziemi jest na lewo od wyjścia stąd, tam się spotkamy. Panują tam nieco lepsze warunki niż w wannie - odparł. - Możesz odejść. - Po tym oświadczeniu na nowo otwarl laptopa i skupił swoją uwagę na nim. Duch Hetmana chwilowo się zdematerializował.