-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Posty napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
-
- Witam serdecznie, nietoperzowaty koleżko - odparł Jules i wyciągnął rękę do towarzysza.
- Jules, zwany też Julesem, jak również Perceval-twoja-matka-się-o-tym-dowie, Weźcie-to-ode-mnie i inne temu podobne. Ten tutaj to kto? - zapytał, wskazując na węża.
-
Jules wparował do domku ze swoim bagażem, mijając po drodze jakiegoś badassowego wampira z wężem. Otworzył drzwi z kopniaka, pobiegł do pomieszczenia w którym powinno się spać i rzucił się na łóżko przy oknie, dobijając nim do ściany.
- Moje, zajmuję - oświadczył.
-
Syd przewrócił oczami i stuknął dwa razy w czoło Arfa, wyrywając go z medytacji.
- Zostaw. Wizję ma najpewniej. Albo zacznie mówić, albo zrobi to dopiero jak się wybudzi. W każdym razie trzeba słuchać.
Padawanka zwróciła twarz ku twarzy Arfa i wyciągnęła do niego dłoń.
-
- Nie. To lepiej. Teraz pozostaje pilnować małą grupę, ma to swoje zalety - odrzekł. Weszli do domu, gdzie siedziała już pani May obok Flawii na kanapie. Na stole znowu stały posiłki, ale tym razem emerytowana najrmniczka wyglądała na wystraszoną.
Nautolanka siedziała chwiejąc się lekko, z półprzymkniętymi oczami. Jej aura była niewyraźna.
- Siedzi tak kilka minut, nie reaguje - poinformowała kobieta.
Syd podszedł bliżej i przyklęknął obok kolan dzieciaka, wpatrując się uważnie w jej twarz.
-
Postanowił odczekać do końca dziwnego procesu, gapiąc się nieufnie na nieznajomą. Albo wilkołak, albo wampir na głodzie. Nie, wilkołak - przecież jadła kanapki.
-
Czuł się dziwnie, będąc macanym przez nieznajomą. W pewnym momencie przyłożył dłoń do jej twarzy i wyprostował rękę, uniemożliwiając dalsze manewry i ograniczając pole widzenia.
-
- Dziękuję, ale dam radę. Nie zapewnia mi to bezpieczeństwa, ale rozwinęłam tu naprawdę rozległą sieć wpływów. Poradzę sobie. Wezmę Twi'leka i żołnierza ze sobą, damy radę. Do zobaczenia. - Zaczęła oddalać się wąską uliczką. Widocznie nie zamierzała już wracać do domu pani May.
Syd pozdrowił Yahvi i kontynuował smętną podróż do siedziby.
-
Wąż nie spodziewał się takiej reakcji. Rozluźnił mięśnie i upadł na podłogę.
U stóp Mori leżał teraz z powrotem Jules, podpierając się rękami. Miał zdegustowany wyraz twarzy.
- Nie znasz się na żartach - stwierdził smutno.
-
W mgnieniu oka zamiast wyraka na miejscu Julesa siedział duży wąż, który po ostrzegawczym syknięciu owinął się wokół Mori i zacisnął w swoich splotach.
- I co teraz? - zapytał.
-
Jules w postaci małego owadożercy wpatrywał się w wilkołaka bez ruchu i tak zamierzał zostać jeszcze przez chwilę - dopóki nie rozwinie się akcja.
-
- Gdyby tylko miała się z czego rozbierać... - Mauriel westchnął ze zrezygnowaniem i ruszył aby wyjść z piwnicy.
- To idziemy jeszcze do tego Starego Tristram? - zapytał Lacusa.
-
Jules zmienił się w wyraka upiora i zamrugał ogromnymi oczami, tym samym żartując sobie z reakcji dziewczyny. Siedział teraz na stole z ogonem owiniętym wokół tylnych łap.
-
- Pomoc mandalorian to dobry plan, ale ja nie polecę z wami - stwierdziła mistrzyni.
- Dacie radę beze mnie, ja uda się na Felucję, pomogę im się chociażby ukryć. Wylecę rano - zdecydowała.
-
- Masz dziwną twarz - odezwał się Jules, kładąc ręce na stole i głowę opierając o przedramiona. Jego zdaniem był to najlepszy możliwy tekst na rozpoczęcie znajomości. Wpatrywał się w Mori ciekawsko.
- Smacznego, nie udław się.
-
- Mandalora... Mandalora to dobry wybór. Felucja nie, bo tam na samym początku przylecą i... właśnie! - Torgutanka zatrzymała się. - Wymordują leśnych felucjan! Przecież oni są wrażliwi na Moc, Felucja to pierwsze miejsce na które Republika wyśle posiłki oprócz Korribanu.
Wyglądało to tak, jakby mistrzyni miała zamiar coś z tym zrobić. Jakieś większe przedsięwzięcie... Tylko jak?
-
Jules rozejrzał się w poszukiwaniu ofiary, ale że póki co wybór był zbyt duży, zdecydował się kulturalnie usiąść na krześle i udawać poważnego obywatela. Wybrał stół przy którym siedziała jedna osoba - dziewczę spożywające kanapki, urody całkiem konkretnej. Po krótkim namyśle Jules stwierdziłby, że w skali od 1-3,14 dałby jej Π*r2.
Podszedł, odsunął nonszalancko krzesło i usiadł z kamienną miną naprzeciwko.
-
Jules przymierzał się do wejścia do szkoły i podążenia prosto do jadalni, kiedy dotarło do niego, że oknem będzie bardziej efektownie.
Zlokalizował jadalnię i podszedł do ściany. Chwycił parapet dłońmi i pociągnął się do okna, które było uchylone. Sięgnął ręką do klamki i otworzył okno, po czym wślizgnął się do środka. Do jadalni pełnej ludzi.
Poprawił czarny płaszcz, teraz rozpięty i rozejrzał się z fachową miną.
- Spokojnie, cywile. Jesteście teraz bezpieczni!
-
Co Wy wiecie o zabijaniu.
-
- Więc... Jakieś propozycje, gdzie i co teraz? - zapytała torgutanka, gdy już się zbliżyli. Jej twarz jak zwykle nie wyrażała emocji, ale jeśli słyszała wszystko, nie mogła być w dobrym nastroju. Syd szedł przodem, wpatrując się ponuro w ulicę przed sobą. Wlókł ogon po ziemi tuż przed Arfem i trzeba było uważać, żeby go nie nadepnąć.
-
Yea, yea, yea.
Zaczniemy dzisiaj? :3
-
Imię: Jules
Nazwisko: Perceval
Wiek: 18
Rasa: Zmiennokształtny
Rodzice: Oboje zmiennokształtni. Matka była anestezjologiem, ojciec okulistą.
Wygląd: Standardowy wygląd to czarne, gęste, rozczochrane włosy i jasna skóra. Ma wystający nos i żólte oczy z niepokojącym błyskiem. Twarz wyglądająca poważnie, ale łągodnie, wąskie usta. Jest dość wysoki i chudy.Charakter: Poważny wygląd kontrastuje z charakterem, bo Julesa trudno zobaczyć ze złym humorem. Jego specyficzne poczucie humoru dla nie których może być dość niezrozumiałe, albo i wręcz męczące. Wpada na durne pomysły nawet kiedy śpi, a najgorsze, że większość z nich stara się wcielić w życie. Uwielbia być w centrum uwagi.
Dodatkowe informacje: Nie lubi cytrusów. Ich zapach wręcz go odtrąca.
-
- Musimy opuścić Coruscant jak najszybciej - stwierdził i jeszcze raz kopnął trupa, ostatnimi siłami powstrzymując się, żeby nie wyżyć się na nim, rozszarpując go. Otrzepał pióra z wody, wlazł na parapet i otrzymawszy sygnał od torgutanki stojącej w cieniu, spłynął na ziemię.
-
Rakatanin który jednak do końca trupem nie był, szarpał się i wierzgał, próbując oswobodzić z żelaznego uścisku. Tym samym pazury harpiowatego wbijały się coraz mocniej w jego kark. W pewnym momencie Syd się znudził. Przewrócił oczami i wyciągnął łeb senatora spod wody.
- Wkładając ci głowę do wody miałem na celu utopienie cię, ale widzę, że z niektórymi współpraca nie ma sensu. - Rakatanin wydawał się świadom co go czeka, ale nie rezygnował z daremnej walki i próbował drapać dłoń oprawcy.
Syd chwycił go drugą ręką za głowę i po pomieszczeniu przeszedł nieprzyjemny dźwięk łamanych kości. Skręcony kark, skończona kariera polityczna.
Jedi zachichotał.
- Spójrz tylko. Typowy rakatanin. Arogancki i w dodatku ignorant. Wiesz co jest najgorsze? Że to z ust czegoś tak bezsensownie głupiego padł rozkaz zabicia dziesiątek istot. Obrońców jego leniwego zadu! - Kopnął trupa z całej siły. Był wściekły, co Jedi raczej nie powinno się zdarzać.
- Kazał mordować dzieci. Padawani nie byli niczemu winni. Galaktyka byłaby lepsza i bezpieczniejsza gdyby zgładzić takich jak ja, ale nie padawanów.
-
- Imperium było rządzone przez Sithów. Jesteś jeden. Jedi... - tu spojrzał na Syda -... Jedi zostaną wyłapani i zabici, takie są rozkazy. Nie będzie już was w Galaktyce, to właśnie wy byliście od wieków przyczyną nieszczęść. Senat nakazał zabicie dziesiątek, a uratował tym miliony. Nieważne po której stronie walczycie. Nie było z tego korzyści. Wasze starożytne metody odchodzą do historii, a i w niej niewiele po was zostanie. Koniec jednej ery, początek drugiej!
Wyglądało na to, że jakaś gwałtowna siła dodała senatorowi odwagi i śmiałości.
Zaraz po tym Syd chwycił go szponami za kark i zatargał do basenu. Wcisnął jego głowę pod wodę.
[Gra] Wodospady Cienia
w Luźna gra ról
Napisano
- Dobre. Chwytliwe imię. Wpada w ucho - stwierdził całkiem poważnie.
- Potwór? Śpisz w szafie, albo pod łóżkiem, ta? - zapytał, odbijając od ściany piłkę wyciągniętą z torby.