-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Posty napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
-
- Park? Chcę zobaczyć wasz park. To znaczy, jeśli ty będziesz tak miły, by mnie do niego doprowadzić - wyjaśniła.
-
- To jest to, tak? Ten budynek ze szkła? Całkiem... dobry. Ale już jest chyba zamknięta... - stwierdziła hinduska, patrząc na galerię.
-
- Galeria handlowa... Dobrze. Chodźmy tam. - powiedziała i czekała, w którą stronę pójdzie towarzysz.
-
- Jaka galeria? Galeria sztuki? - zapytała ze zdziwieniem Kaveri.
-
(Ktoś tu nie do końca jest rozeznany w sytuacji )
- Prowadź zatem - odpowiedziała z miłym uśmiechem.
-
- Nie znam tu jeszcze miejsc. Wcale. Możesz być dzisiaj przewodnikiem - odpowiedziała.
-
Kaveri skinęła głową. Wzięła bluzę, którą - jak się okazało - zostawiła na szafce, założyła ją i ruszyła do drzwi.
-
- Wszystko to bardzo możliwe - odpowiedziała. - Możemy iść na spacer. Co o tym myślisz? - zapytała.
-
- To może oznaczać dwie rzeczy... Albo kapłanka Kali umiera i potrzebny jest zastępca... Albo to nawiedzenie. Wolę to drugie - stwierdziła z przerażeniem.
-
- A jak wyglądał ten cień? - zapytała.
-
- Tak? To ciekawe - odpowiedziała i odwróciła się, aby zobaczyć owe intrygujące zjawisko. Nie ujrzała jednak niczego niezwykłego. Popatrzyła na towarzysza ze zdziwieniem.
- Nie jesteś ty zmęczony?
-
- W porządku. Po prostu źle czuję, że niczym cię nie poczęstowałam - wyjaśniła. - Dlaczego ty patrzysz na ścianę?
-
- Nigdy nie rządziłam żadnym tłumem. Nie wiem, jak to jest. Na pewno nie chcesz niczego jeść, ani pić? - zapytała z troską. Cień który rzucała na ścianę zdawał się falować i dziwnie wywijać rękami... Czterema rękami.
-
- Tym bardziej nie rozumiem, czemu jest tak bardzo okropna. Powinna was popierać. - Powiedziała. - O, właśnie. Żywicie się czymś oprócz krwi?
-
- A kto jest? - zaciekawiła się hinduska.
-
James prowadził przez kolejne ulice, by wydostać się poza miasto. Kolejny obóz miał być cichym osiedlem z domkami jednorodzinnymi. Teren również był odgrodzony i podobnie jak poprzednio, ogrodzenie to nic nie dało - w środku powoli przesuwały się szwendacze. Musiały się wedrzeć. James z kamienną miną spojrzał na ohydne kreatury ludzi i ponownie westchnął głęboko.
-
- Tak. Możliwe - odparła. - Ale w tobie też. Poza tym, to ty tu jesteś wampirem. Nie ja.
-
- Tak. Nie czuję tu ich wpływów. Źle się tu czują. Są słabi, bo brak tu wyznawców. Czuję, że nie chcą tu być - westchnęła.
-
James wstał z ociąganiem. Założył swój plecak na plecy i wyszedł z gabinetu. Grupka ocalała z centrum miasta najwidoczniej już opuściła ratusz.
- Chodźmy tędy - wskazał James jedną z pobocznych ulic i ruszył w tym kierunku.
-
- Och, to nie twoja wina. Po prostu... Tutaj czuję się tak jakby... słabiej. To nie jest dobry kraj dla bogów - stwierdziła.
-
- Tak. Tak mi się wydaje, dlatego myślę czasami, że przyjazd tu był zły - Kaveri posmutniała.
-
- Chciałam zobaczyć Amerykę i uczyć się - odpowiedziała. - Planuję być tu kilka lat. Potem wrócę do Indii. Nie... planowałam. Nie wiem, czy wytrzymam tyle. Wcześniej żyłam z rodziną, teraz mieszkam sama. Trudno się przystosować do tego.
-
- Dzięki - odpowiedział. Ułożył się na kanapie, wciąż jednak zostawiając miejsce, gdyby Sophie chciała usiąść i już po kilku minutach zapadł w lekki sen. Po upływie trzech godzin ostatnie zombie przemaszerowały przez rynek Madison. Mogli ruszać.
-
- Nie przestawiłam się jeszcze na tę strefę czasu - odpowiedziała. - Nie do końca. No i trochę mi brakuje mojego kraju - przyznała.
[Zapisy] [Gra] Jutro
w Archiwum
Napisano
- Chyba nie słucham takiej muzyki, jak ty - powiedziała ostrożnie. - Nie jestem zbyt dobrze... Nie wiem za bardzo gatunków waszej muzyki - stwierdziła.