Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Posty napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. (Orientacja godna stereotypowej kobiety :v)

     

    - Przesadzasz - odparł, patrząc na nią. - To ja tu jestem kierowcą, więc ja powinienem wiedzieć gdzie jedziemy. Jeśli zabłądziliśmy, to moja wina. Co do chorych ludzi... Zaczynam odnosić wrażenie, że to nie są ludzie. Dobra, zawrócimy do ostatniego znaku - powiedział, jednocześnie odrzucając propozycję odpoczynku. Powoli zaczynało się ściemniać.

  2. Maciej przytaknął i wrócili oboje na ścieżkę, krzyżującą się z inną ścieżką. Niewiadomo skąd, przez prostopadłą drogę zaczęły przebiegać owce. Stado owiec. Mrowie owiec, gnane przez otyłego gościa w skórze, na czarnym motorze. Darł się i mówił nieładne słowa.

  3. James obserwował starania Sophie ze znalezieniem swojej lokalizacji na kawałku papieru. Skorzystał z tych kilku minut, żeby odpocząć. Oparł ręce o kierownicę i położył na nich brodę, wciąż obserwując drogę przed sobą. Był zmęczony, bardzo zmęczony. Ostatnio działo się zbyt wiele. Nie dość, że w życiu, to jeszcze na świecie, jakby własne problemy nie wystarczały. Z drugiej strony, chyba straciły ostatnio na ważności. Szkoda tylko, że wciąż pozostawała pamięć. Boże, dlaczego nie można tak po prostu przestać się martwić?

    Wciąż czekał na odpowiedź Sophie.

  4. Jonathan

     

    - Ooch, nie przesadzaj. Nie mów mi, że gdybyś miał coś takiego wykorzystałbyś to dobrze. Poza tym... Kilka dowcipów to aż tak zła sprawa? - zapytał ze znużeniem.

     

    Jess

     

    Syd usiadł na podłodze i przyciągnął Jess do siebie.

    - To minie, zaraz minie... - powiedział cicho, rzucając nienawistne spojrzenie portretowi. I faktycznie, chwilę później ból zelżał, aż w końcu minął zupełnie.

  5. Jess

     

    - Nie mam pojęcia, ale musimy iść zająć się gośćmi - powiedział, wstając. W tym samym momencie Jess poczuła ból w klatce piersiowej. Jakby ktoś przebijał ją czymś bardzo ostrym.

     

    Jonathan

     

    - Kim jestem? Człowiekiem! I zagiąłem swoje postępowanie do swojej woli, wyobrażasz to sobie? Nie mogę uwierzyć, że wy, żniwiarze dusz, jesteście tak bardzo ślepi. Wiesz, czym było to wszystko? Iluzją! Zaledwie iluzją! Mimo swojej nienawiści i wstrętu do mnie musisz przyznać - mam talent.

  6. James spojrzał na kota i pokręcił głową z lekkim uśmiechem.

    Dopiero po upłynięciu pół godziny milczącej jazdy mężczyzna się odezwał.

    - Gdzie teraz? - zapytał, zatrzymując samochód na skrzyżowaniu. Ostatni drogowskaz mówił o 97 milach do Madison, ale kolejne nie wspominały o stolicy Wisconsin.

  7. James wzdrgnął się, ale spojrzał na Sophie ciepło i się uśmiechnął. Na krótką chwilę. Odchrząknął.

    - To była... znana mi osoba - wyjaśnił. Polna droga połączyła się z jedną z głównych dróg, ale zamiast skręcić w prawo, James pojechał w lewo. Jak się okazało chwilę później - na stację benzynową. Wysiadł z samochodu, z bagażnika wyjął dwa kanistry i zaczął nalewać do nich benzyny.

    Z tylnego siedzenia dobiegło Sophie miałknięcie i Greebo przeszedł na przednie siedzenie, uwwalając się całym swoim ciężarem pomiędzy Sophie, a jej plecakiem. Wzrok kocura sugerował, że nie przyjmie sprzeciwów.

    Po kilku minutach James wrócił i zasiadł ponownie za kierownicą. Włączył silnik i samochód opuścił stację, kierując się tym razem do Madison.

  8. Pomiędzy łanami zbóż czasem można było zobaczyć krowy, które zapewne przełamały ogrodzenie w którym się wcześniej znajdowały i teraz swobodnie pasły się na polach uprawnych.

    James nie przestajac patrzeć na drogę wyjął ze schowka przed Sophie mapę samochodową i wręczył dziewczynie. Ręce trząsły mu się jeszcze bardziej, niż kiedy otwierał drzwi do swojego domu.

    - W Madison podobno utworzono obóz. To tam ludzi zabierają helikoptery i myślę że tam będzie najlepiej się udać - powiedział.

  9. Mężczyzna uruchomił samochód i wyjechał nim z garażu, po czym wysiadł i zamknął zarówno drzwi od garażu jak i od domu. Czyżby miał nadzieję, że jeszcze kiedyś wróci?

    Wsiadł z powrotem i wyjechał na ulicę. Samochód - ze względu na to, że był terenowy - robił dość dużo hałasu, ale chorzy - czy też może umarli - zapewne usłyszeliby dźwięk silnika zwykłego auta.

    Kiedy samochód miał minąć kolejną przecznicę, zarówno Sophie jak i James zauważyli przechodzącą przez ulicę postać. Była lekko przechylona do przodu i kuśtykała. James zatrzymał samochód na kilka metrów przed nią.

    Zarażona - kobieta - miała jasne, krótkie włosy. Jej twarz była poszarzała i popękana w niektórych miejscach - zareagowała na dźwięk silnika i odwróciła się w stronę samochodu, żeby do niego podejść. Miała otwarte usta, dolna warga z której kapała ślina ukazywała poczerniałe dziąsła i zęby, na których były jeszcze ślady krwi.

    Twarz Jamesa drgnęła. Wyglądał przez chwilę, jakby skamieniał. Wpatrywał się w umarłą, która próbowała podejść do drzwi z przerażeniem na twarzy. Gdy szok minął, z piskiem opon ruszył, żeby wjechać w jedną z bocznych dróg prowadzących przez pola.

  10. Mężczyzna odwzajemnił uśmiech, po czym pochylił się i wyciągnął zza regału wielkiego, burego dachowca wyglądającego jakby przeżył obie wojny światowe, aktywnie w nich uczestnicząc. Kot spojrzał swoimi żółtymi, przenikliwymi ślepiami na dziewczynę.

    - Sophie, to jest Greebo. Greebo, Sophie. Nie ja wybierałem imię - przedstawił kota, po czym jedną ręką otworzył tylne drzwi samochodu i bezceremonialnie wrzucił tam kota. Odpowiedzią było pełne dezaprobaty miauknięcie.

    James otworzył drzwi garażu, po czym podszedł do siedzenia pasażera i otworzył drzwi, żeby Sophie mogła usiąść.

  11. James poprowadził ją do trzeciego domu po lewej stronie. Miał brązowyc dach i akcenty, a jego ściany były bladobeżowe.

    Mężczyzna podszedł do drzwi, z kieszeni wyjął klucz i włożył do zamka. Mimo iż cały czas wyglądał na niewzruszonego i niezwykle spokojnego, trzęsły mu się ręce. Otworzył jednak drzwi i wszedł do środka zaraz po Sophie. Zamknął je za sobą.

    Dom był dwupoziomowy i miał wyjście na taras w niewielkim ogrodzie. Pomieszczenia były jasne, ale w środku panował chaos.

    - Wybacz bałagan. Ostatnio nie miałem czasu sprzątać - usprawiedliwił się. - Poczekaj tu, proszę. - Ruszył po schodach na piętro. Na regale Sophie zauważyła ramkę ze zdjęciem. Był na nim James i jakaś kobieta o krótkich, jasnych włosach. Zdjęcie zostało zrobione prawdopodobnie latem.

    Po kilku minutach mężczyzna wrócił z niewielką teczką i jeszcze jednym plecakiem. Poszedł do kuchni, wpakował do plecaka jedzenie z lodówki i zamknął drzwi do niej.

    - Chodź - rzucił do Sophie i ruszył do garażu. W środku stał czarny Nissan Patrol z 1987 roku. James otworzył bagażnik i wrzucił do niego rzeczy. W tym momencie oboje usłyszeli miauczenie.

    James ruszył do regału pod jedną ze ścian.

    - Ty stary draniu... - mruknął. - Sophie, obrazisz się jeśli weźmiemy ze sobą dodatkowego pasażera? ewentualnie czy jesteś uczulona na koty?

  12. - W sprawie kluczyków od samochodu i kilku innych, niezbędnych rzeczy, których nie zdążyłem zabrać wcześniej. Nie byłem w domu od dwóch tygodni - byłem na wyjeździe - wytłumaczył i poprowadził do ogrodzenia parku. Za ogrodzeniem widniała pusta ulica, po bokach której wznosiły się domki jednorodzinne.

  13. - Żadne głupoty. Jako kto pracowałaś? - zapytał James, zbaczając nagle między drzewa i popychając Sophie w tę samą stronę. Mimo rozmowy, skupiał się głównie na otoczeniu, a kilkadziesiąt metrów dalej, na ścieżce pojawiły się kolejne zombie. Tłum który pozostawili w tyle zaczął się rozpraszać.

  14. - Jedyny cel życiowy. Z drugiej strony, wcześniej też było trzeba walczyć o przetrwanie, tylko... w inny sposób. Pomyśl sobie: jeśli to opanują, wrócimy do dawnego życia. Jeśli nie, znikną podatki, urzędnicy i biurokracja. Czy to nie cudowne? - zapytał, zrównując się z dziewczyną krokiem.

  15. - W ogrodzeniu mogła być dziura. Albo umarli w parku i dopiero teraz zwabiły ich hałasy. Mamy dwa wyjścia: albo stąd uciekamy, co będzie dobrym rozwiązaniem gdyby zbliżały się tu większe ilości chorych, albo zostajemy i wchodzimy na jakieś drzewo, żeby poczekać na helikoptery. Wybierz - poprosił.

  16. James popchnął obie kobiety w stronę najbliższego śmigłowca, gdzie już kłębili się ludzie. Szczęśliwie, Sophie i jej matka znalazły się bardzo blisko wejścia. Starsza kobieta wchodziła już na pokład, kiedy w tłumie wybuchła panika.

    Do polany zbliżały się dwa zombie. Tylko dwa, ale to wystarczyło. Ludzie zaczęli przepychać się, wdzierać do helikopterów. Hannah znalazła się już w maszynie, ale mimo wielkich chęci opuszczenia jej i dołączenia do córki, nie dała rady przez napierający tłum. Helikoptery oderwały się od ziemi, pozostawiając pod sobą przerażonych ludzi.

    James pociągnął Sophie w kierunku drzew.

  17. - Nie, nie, nie! Nie polecę bez ciebie, rozumiesz? Nie przeżyję, jeśli coś ci się stanie. Ja mogę tu zostać, to ty musisz polecieć! - zaprotestowała kobieta.

    - Pani Evans... - odezwał się James. - Obie polecicie pierwszą turą. Kobiety z dziećmi przodem, mam rację? - zapytał. - Teraz tylko trzeba dotrzeć do helikopterów...

  18. Mama Sophie pomachała do nadchodzącego Jamesa.

    - I nie powiedziałaś mi, że masz kogoś! - powiedziała cicho, z wyrzutem.

    - Dzień dobry, nazywam się James Ward - przedstawił się towarzysz Sophie.

    - Hannah Evans - przedstawiła się matka Sophie i podała mężczyźnie rękę.

    Tymczasem z oddali ludzi dobiegł dźwięk helikopterów. Wszyscy zaczęli być nerwowi. Czy dla wszystkich starczy miejsca?

    Na polanie wylądowało pięć dużych helikopterów. Człowiek z załogi wyjął megafon i zaczął przez niego przemawiać.

     - Każdy z helikopterów może pomieścić maksymalnie jedenaście osób! Proszę ustawić się i nie panikować, wszyscy zostaną zabrani! - uspokajał. Mimo to ludzie byli bardzo nerwowi.

  19. - James? Kim jest James? - zapytała kobieta. Miała w zwyczaju wyłapywać słowa, które według  niej kryły za sobą dodatkowe informacje i ignorowała zupełnie inne, skupiając się na tych "wyłowionych".

    Jak na zawołanie szpakowaty mężczyzna odwrócił się i lekko uśmiechnął do obu kobiet.

  20. Mama Sophie dobiegła do niej i uścisnęła ją, gładząc po głowie.

    - O mój Boże, Sophie... - godziny nerwów i na niej zrobiły swoje. Z oczu kobiety polały się łzy wzruszenia. Zaczęła całować córkę, wciąż nie wierząc w swoje szczęście.

    - Nic ci nie jest? Cała jesteś? Nie masz pojęcia jak się cieszę! Rany boskie, dziecko, jak ja się bałam, że coś ci się stało!

  21. - Jak wygląda? - zapytał James. Ludzie kotłowali się, co wcale nie ułatwiało szukania. Była jednak osoba, która która pełna złych przeczuć i czarnych scenariuszy poruszała się pośród nich, widocznie kogoś szukając. Niska kobieta o krótszych, farbowanych na ciemny brąz włosach, z lekką nadwagą przeszukiwała tłum po raz kolejny, wciąż mając nadzieję na znalezienie swojej córki.

    - Sophie! - krzyknęła uradowana, kiedy udało jej się zlokalizować dziewczynę.

×
×
  • Utwórz nowe...