Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Posty napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. Hinduska przytaknęła.

    - Rozumiem. Co ty... lubisz robić? Jakie jest twoje hobby? - zapytała. Spojrzawszy w oczy Fena, odkryła jakiej jest rasy. Na szczęście to jej pozostawiono, choć czuła że i ta umiejętność jest bardzo przyćmiona przez ludzkie ciało. Spojrzała w bok, na stoącego niedaleko Nicka. Kiwnęła do niego ręką, aby podszedł bliżej.

  2. - Tak. Ja jestem tu nowa. Przyjechałam... Przyle... Przyleciałam tu z Indii. - Ręką wykonała gest, jakby chciała pokazać że pochodzi z daleka. - Jestem tutaj przez tydzień i będę tu mieszkać - odpowiedziała z uśmiechem, mając nadzieję na poprawnie sklecone zdanie.

  3. - Namaste. Niezwykle miło mi cię poznać - stwierdziła. - Przepraszam cię za błędy, które mogę jeszcze popełnić w mowie i w piśmie. Nie jestem tu od dawna, więc nie mówię jeszcze zbyt dobrze tym językiem - przyznała. Na czole Kaveri widniała czerwona kropka - bindi. - Za niedługo zaczynają się lekcje, tak?

  4. Kaveri Niranjana - bo tak nazywała się owa hinduska - zauważyła przypatrującego się jej jegomościa  w bluzie, więc postanowiła do niego podejść. Gdy znalazła się niecały metr od niego, położyła prawą rękę na sercu i skłoniła się z gracją.

    - Haya. Nazywam się Kaveri Niranjana - przedstawiła się i posłała chłopakowi promienny uśmiech.

  5. Do szkoły zbliżyła się średniej wysokości dziewczyna o ciemnej skórze i czarnych, długich włosach spiętych w kucyk. Ubrana była w bordowe, tradycyjne dla hindusek sari, a na jej ramieniu wisiała wzorzysta torba. Dziewczyna przekroczyła ogrodzenie i weszła do budynku, rozglądając się po nim.

  6. Imie i nazwisko: Kaveri Niranjana
    Wiek: Kilka tysięcy lat
    Rasa: Bogini uwięziona w ciele ludzkim - człowiek
    Wyglad:

    Jako człowiek: Hinduska - ciemna skóra, czarne, długie i proste włosy, złote oczy. Chochlikowata twarz, chociaż atrakcyjna. Wygląda na siedemnaście do dziewiętnastu lat.

    Jako bogini: Ciemnogranatowa skóra, cztery ręce, ostre, białe zęby, czarne oczy, rozwiane, czarne włosy.
    Charakter: Zazwyczaj poważna i uprzejma, jednak bardzo złośliwa, jeśli ktoś zajdzie jej za skórę, bezwzględna w dążeniu do celu.

     

    Kaveri to uwięziona w ludzkiej skórze hinduska bogini Kali, władczyni czasu i przeciwniczka demonów. Ponieważ jednak jest człowiekiem, jej umiejętności są bardzo mocno ograniczone i kończą się na zielarstwie, oraz krótkotrwałej umiejętności wnikania do cudzych snów. Oprócz tego potrafi dobrze walczyć.

  7. - Tak - zgodził się James. - Tak na pewno było. Musimy pozwiedzać tereny wokół miasta.

    Ruszył przodem. Wyciągnął nóż i tym razem o wiele bardziej zdecydowanie niż poprzednio, podciął powolnego przeciwnika i wbił mu w czaszkę ostrze noża, jakby zapomniał o tym, że ten chodzący trup istotnie był kiedyś człowiekiem. Pozbywszy się zagrożenia, wychylił się zza rogu.

    Ściana żywych trupów. Tłum niemalże, oddalony o kilkaset metrów, dziarsko maszerował w stronę Sophie i Jamesa, wiedziony niezaspokojonym głodem i owczym pędem przygłupich, martwych istot.

    James rozejrzał się po najbliższych budynkach, po czym chwycił Sophie za rękę i ruszył w przeciwnym kierunku, do centrum i do ratusza miasta - masywnego, białego budynku.

  8. - Poczekaj - powiedział. Wspiął się na ogrodzenie i wyjrzał zza rogu ulicy. Przez krótką chwilę rozglądał się, po czym zszedł.

    - Wszędzie tylko zombie. Nie wiem, może źle trafiliśmy... - stwierdził. - Chodźmy dalej. Poza tym, że wszędzie są siatki, nic szczególnego tam nie ma...

    Obok zaułka przechodził smętnie jeden z martwych. Usłyszał, bądź też wyczuł dwójkę żywych ludzi i skręcił, charcząc przeraźliwie. W poprzednim  życiu był prawdopodobnie dostawcą pizzy.

  9. - Nie może być tak źle. Ten czołg może się zepsuł, albo coś... Na pewno mieli dużo uzbrojenia. - James chwycił Sophie za rękę i zaczął iść boczną ulicą, aby podejść do obozu z innej strony. Starał się wierzyć we własne słowa, ale nawet jemu samemu było ciężko. Sytuacja po prostu nie wyglądała dobrze.

    Z drugiej strony teren był odgrodzony taką samą siatką. Zbliżyli się boczną uliczką, dlatego też nie natrafili po drodze na zombie.

  10. Wszystkie wskazówki prowadziły do centrum miasta. Kilkadziesiąt metrów od odgrodzonego terenu pojawiły się trupy. Mnóstwo trupów. Cała ulica rozbrzmiewała dziesiątkami bezcelowych kroków. Co bardziej niepokojące, zza rogu ulicy James i Sophie zauważyli nieruchomy czołg, a za nim zniszczone ogrodzenie, wcześniej ustawione w poprzek ulicy i wzmocnione workami z piaskiem.

  11. - Tacy jak on potrafią o siebie zadbać. Nic mu się nie stanie, przysięgam - odpowiedział. Zabrał swój plecak i ruszył z Sophie szukać owego obozu.

    - Powinien chyba być za miastem, gdzieś, gdzie mogą wylądować helikoptery. No i powinny być jakieś wskazówki... - zbliżył się do najbliższego budynku i wychylił za róg.

    - Możemy iść.

  12. James z chęcią przyjął butelkę z wodą i napił się z niej.

    - Też się nad tym zastanawiam. Mam nadzieję, że nie aż tak bardzo. Chociaż pewnie niektórzy ucieszą się na wieść o powrocie praw dżungli... - powiedział.

    Godzinę drogi później, podczas której nie natrafili na żadne zatory na drogach, byli bardzo niedaleko Madison. Na drodze było kilka porzuconych samochodów, śmieci, a nawet ze trzy trupy - permanentnie martwe.

    - Myślę, że bezpiecznie będzie zostawić samochód niedaleko wjazdu do miasta i ukryć. Silnik robi zbyt dużo hałasu... - stwierdził.

  13. - Drogą 116. Robi się - powiedział i w pewnym momencie zatrzymał samochód, nie wyłączając silnika. Do okna od strony kierowcy podszedł jeden z chorych i zaczął je drapać. Był to starszy mężczyzna. Z głowy schodziła mu szara skóra, jego oczy były dziwnie... "rozmazane", a skóra wokół ust zgniła zupełnie. Upiornie. James przyjrzał się trupowi, po czym ruszył samochodem.

    - To jest niemożliwe. Jakim cudem funkcjonują?

  14. - Nie wiem. Możliwe, że będą. Za każdym razem, kiedy już oglądałem filmy typu "Noc żywych trupów" chciało mi się z nich śmiać... I mam teraz - stwierdził. Po upływie kolejnych, długich minut, przejeżdżali przez Winneconn. Po ulicach szwendały się bezmyślnie trupy, które ożywiały się tylko na dźwięk silnika i rozpaczliwie próbowały ich dogonić.

  15. - Dobrze, pani pilot - odparł James z uśmiechem i dalej jechał według wskazówek Sophie. Po upływie mniej-więcej godziny samochód zjechał na szosę GG wskazaną przez dziewczynę.

    - Jak na razie pilotowanie idzie ci bardzo dobrze - pochwalił.

  16. James wycofał, potrącając przy okazji najbliżej stojącego zombie i wrócił na drogę, którą wcześniej jechali.

    - Nie zabiją mnie oni, na zawał umrę - stwierdził z goryczą. - To miała być droga numer 47? Jeśli tak, jedziemy nią właśnie.

  17. Greebo - o dziwo - posłusznie zbiegł ze schodów, dobiegł do Sophie i zaczął łasić się przy jej stopach.

    - Zdrajca - mruknął James z uśmiechem. - A ja ci przez trzy lata jedzenie dawałem... - Otworzył drzwi, wyszedł kawałek i zamarł.

    - Szybko do samochodu - powiedział do Sophie. Podniósł kota i otworzył drzwi kluczykiem. Na ulicy, zaledwie kilkanaście metrów  od domu znajdował się pierwszy trup. Przyspieszył, widząc Jamesa i Sophie. Za nim tłoczyło się co najmniej kilkanaście innych zombie.

×
×
  • Utwórz nowe...