-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Posty napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
-
- Tak. Ja jestem tu nowa. Przyjechałam... Przyle... Przyleciałam tu z Indii. - Ręką wykonała gest, jakby chciała pokazać że pochodzi z daleka. - Jestem tutaj przez tydzień i będę tu mieszkać - odpowiedziała z uśmiechem, mając nadzieję na poprawnie sklecone zdanie.
-
- Namaste. Niezwykle miło mi cię poznać - stwierdziła. - Przepraszam cię za błędy, które mogę jeszcze popełnić w mowie i w piśmie. Nie jestem tu od dawna, więc nie mówię jeszcze zbyt dobrze tym językiem - przyznała. Na czole Kaveri widniała czerwona kropka - bindi. - Za niedługo zaczynają się lekcje, tak?
-
Kaveri Niranjana - bo tak nazywała się owa hinduska - zauważyła przypatrującego się jej jegomościa w bluzie, więc postanowiła do niego podejść. Gdy znalazła się niecały metr od niego, położyła prawą rękę na sercu i skłoniła się z gracją.
- Haya. Nazywam się Kaveri Niranjana - przedstawiła się i posłała chłopakowi promienny uśmiech.
-
Do szkoły zbliżyła się średniej wysokości dziewczyna o ciemnej skórze i czarnych, długich włosach spiętych w kucyk. Ubrana była w bordowe, tradycyjne dla hindusek sari, a na jej ramieniu wisiała wzorzysta torba. Dziewczyna przekroczyła ogrodzenie i weszła do budynku, rozglądając się po nim.
-
Imie i nazwisko: Kaveri Niranjana
Wiek: Kilka tysięcy lat
Rasa: Bogini uwięziona w ciele ludzkim - człowiek
Wyglad:Jako człowiek: Hinduska - ciemna skóra, czarne, długie i proste włosy, złote oczy. Chochlikowata twarz, chociaż atrakcyjna. Wygląda na siedemnaście do dziewiętnastu lat.
Jako bogini: Ciemnogranatowa skóra, cztery ręce, ostre, białe zęby, czarne oczy, rozwiane, czarne włosy.
Charakter: Zazwyczaj poważna i uprzejma, jednak bardzo złośliwa, jeśli ktoś zajdzie jej za skórę, bezwzględna w dążeniu do celu.Kaveri to uwięziona w ludzkiej skórze hinduska bogini Kali, władczyni czasu i przeciwniczka demonów. Ponieważ jednak jest człowiekiem, jej umiejętności są bardzo mocno ograniczone i kończą się na zielarstwie, oraz krótkotrwałej umiejętności wnikania do cudzych snów. Oprócz tego potrafi dobrze walczyć.
-
- Tak - zgodził się James. - Tak na pewno było. Musimy pozwiedzać tereny wokół miasta.
Ruszył przodem. Wyciągnął nóż i tym razem o wiele bardziej zdecydowanie niż poprzednio, podciął powolnego przeciwnika i wbił mu w czaszkę ostrze noża, jakby zapomniał o tym, że ten chodzący trup istotnie był kiedyś człowiekiem. Pozbywszy się zagrożenia, wychylił się zza rogu.
Ściana żywych trupów. Tłum niemalże, oddalony o kilkaset metrów, dziarsko maszerował w stronę Sophie i Jamesa, wiedziony niezaspokojonym głodem i owczym pędem przygłupich, martwych istot.
James rozejrzał się po najbliższych budynkach, po czym chwycił Sophie za rękę i ruszył w przeciwnym kierunku, do centrum i do ratusza miasta - masywnego, białego budynku.
-
- Poczekaj - powiedział. Wspiął się na ogrodzenie i wyjrzał zza rogu ulicy. Przez krótką chwilę rozglądał się, po czym zszedł.
- Wszędzie tylko zombie. Nie wiem, może źle trafiliśmy... - stwierdził. - Chodźmy dalej. Poza tym, że wszędzie są siatki, nic szczególnego tam nie ma...
Obok zaułka przechodził smętnie jeden z martwych. Usłyszał, bądź też wyczuł dwójkę żywych ludzi i skręcił, charcząc przeraźliwie. W poprzednim życiu był prawdopodobnie dostawcą pizzy.
-
- Nie może być tak źle. Ten czołg może się zepsuł, albo coś... Na pewno mieli dużo uzbrojenia. - James chwycił Sophie za rękę i zaczął iść boczną ulicą, aby podejść do obozu z innej strony. Starał się wierzyć we własne słowa, ale nawet jemu samemu było ciężko. Sytuacja po prostu nie wyglądała dobrze.
Z drugiej strony teren był odgrodzony taką samą siatką. Zbliżyli się boczną uliczką, dlatego też nie natrafili po drodze na zombie.
-
- Nie wiem. Nie powinny chyba... Możemy spróbować obejść tę ulicę i zobaczyć od drugiej strony. Co ty na to? - zapytał.
-
Wszystkie wskazówki prowadziły do centrum miasta. Kilkadziesiąt metrów od odgrodzonego terenu pojawiły się trupy. Mnóstwo trupów. Cała ulica rozbrzmiewała dziesiątkami bezcelowych kroków. Co bardziej niepokojące, zza rogu ulicy James i Sophie zauważyli nieruchomy czołg, a za nim zniszczone ogrodzenie, wcześniej ustawione w poprzek ulicy i wzmocnione workami z piaskiem.
-
James uśmiechnął się, chwycił Sophie za ramię i wskazał ciężarówkę na końcu ulicy. Na pace wisiał duży karton z krzywą wskazówką informującą o umiejscowieniu obozu dla "żywych".
-
- Pola golfowe i parki... No, tak. Brzmi mądrze, zwłaszcza te pola golfowe. Zna pani ich położenie, pani pilot? - zapytał, ostrożnie przemierzając małą uliczkę.
-
- Tacy jak on potrafią o siebie zadbać. Nic mu się nie stanie, przysięgam - odpowiedział. Zabrał swój plecak i ruszył z Sophie szukać owego obozu.
- Powinien chyba być za miastem, gdzieś, gdzie mogą wylądować helikoptery. No i powinny być jakieś wskazówki... - zbliżył się do najbliższego budynku i wychylił za róg.
- Możemy iść.
-
Po kilku następnych minutach James zatrzymał samochód przy wjeździe do miasta, w niewielkim zagajniku. Nie był widoczny. Mężczyzna otwarł drzwi i wysiadł z pojazdu, podobnie zrobił Greebo.
- No, to idziemy szukać obozu...
-
James z chęcią przyjął butelkę z wodą i napił się z niej.
- Też się nad tym zastanawiam. Mam nadzieję, że nie aż tak bardzo. Chociaż pewnie niektórzy ucieszą się na wieść o powrocie praw dżungli... - powiedział.
Godzinę drogi później, podczas której nie natrafili na żadne zatory na drogach, byli bardzo niedaleko Madison. Na drodze było kilka porzuconych samochodów, śmieci, a nawet ze trzy trupy - permanentnie martwe.
- Myślę, że bezpiecznie będzie zostawić samochód niedaleko wjazdu do miasta i ukryć. Silnik robi zbyt dużo hałasu... - stwierdził.
-
- Drogą 116. Robi się - powiedział i w pewnym momencie zatrzymał samochód, nie wyłączając silnika. Do okna od strony kierowcy podszedł jeden z chorych i zaczął je drapać. Był to starszy mężczyzna. Z głowy schodziła mu szara skóra, jego oczy były dziwnie... "rozmazane", a skóra wokół ust zgniła zupełnie. Upiornie. James przyjrzał się trupowi, po czym ruszył samochodem.
- To jest niemożliwe. Jakim cudem funkcjonują?
-
- Nie wiem. Możliwe, że będą. Za każdym razem, kiedy już oglądałem filmy typu "Noc żywych trupów" chciało mi się z nich śmiać... I mam teraz - stwierdził. Po upływie kolejnych, długich minut, przejeżdżali przez Winneconn. Po ulicach szwendały się bezmyślnie trupy, które ożywiały się tylko na dźwięk silnika i rozpaczliwie próbowały ich dogonić.
-
- No to wybierzmy drugą opcję - odpowiedział. - Pozwól, że zatrzymam się na chwilę... - Samochód zatrzymał się na poboczu. James wyłączył silnik i odetchnął.
- Dotychczas pusto... - stwierdził, mając na myśli brak zombie.
-
- Dobrze, pani pilot - odparł James z uśmiechem i dalej jechał według wskazówek Sophie. Po upływie mniej-więcej godziny samochód zjechał na szosę GG wskazaną przez dziewczynę.
- Jak na razie pilotowanie idzie ci bardzo dobrze - pochwalił.
-
- Tak będzie chyba lepiej. Nie chcę ryzykować spotkania z całym stadem tych trupów... Bo to już chyba nie są ludzie do odratowania - stwierdził. - Wiesz może ile drogi nadkładamy? - zapytał.
-
- Spróbujemy je ominąć - odpowiedział James. - Potrafisz kierować samochodem? - zapytał po chwili.
-
- Fakt, łatwiej byłoby jechać bocznymi. Dasz radę znaleźć inny dojazd? - zapytał z nadzieją. Greebo przeszedł na tylne siedzenie.
-
James wycofał, potrącając przy okazji najbliżej stojącego zombie i wrócił na drogę, którą wcześniej jechali.
- Nie zabiją mnie oni, na zawał umrę - stwierdził z goryczą. - To miała być droga numer 47? Jeśli tak, jedziemy nią właśnie.
-
Greebo - o dziwo - posłusznie zbiegł ze schodów, dobiegł do Sophie i zaczął łasić się przy jej stopach.
- Zdrajca - mruknął James z uśmiechem. - A ja ci przez trzy lata jedzenie dawałem... - Otworzył drzwi, wyszedł kawałek i zamarł.
- Szybko do samochodu - powiedział do Sophie. Podniósł kota i otworzył drzwi kluczykiem. Na ulicy, zaledwie kilkanaście metrów od domu znajdował się pierwszy trup. Przyspieszył, widząc Jamesa i Sophie. Za nim tłoczyło się co najmniej kilkanaście innych zombie.
[Zapisy] [Gra] Jutro
w Archiwum
Napisano
Hinduska przytaknęła.
- Rozumiem. Co ty... lubisz robić? Jakie jest twoje hobby? - zapytała. Spojrzawszy w oczy Fena, odkryła jakiej jest rasy. Na szczęście to jej pozostawiono, choć czuła że i ta umiejętność jest bardzo przyćmiona przez ludzkie ciało. Spojrzała w bok, na stoącego niedaleko Nicka. Kiwnęła do niego ręką, aby podszedł bliżej.