Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Posty napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. - Szukasz kogoś? - zapytał James, widząc zniecierpliwienie i niepokój na twarzy Sophie. Przy jeziorze, w jednym punkcie kłębiło się około dwustu ludzi. Nie ma szans, żeby zostali zabrani za jednym razem. Były tam małe dzieci i co najmniej dwie kobiety w ciąży, jak zauważył mężczyzna. Za pierwszą turą na pewno nie uda im się odlecieć.

  2. James był już na dole, więc złapał i kij, i plecak Sophie. Kiedy dziewczyna była już na dole, poklepał ją po ramieniu gestem wsparcia i ruszył aleją w kierunku jeziora - to tam było najwięcej pustej przestrzeni na helikoptery. Z oddali było słychać już odgłosy ludzi... dużej ich ilości.

  3. - Niezły koszmar, prawda? - zapytał, biegnąc obok niej. Gdy dotarli pod bramę parku, Sophie zauważyła leżące pod bramą szczątki kobiety. Wyjątkowo okropny widok. jeszcze gorszym widokiem była mała, smutna sylwetka leżąca kilka metrów dalej w kałuży krwi. James spojrzał na dwa ciała, po czym zaczał wspinać się po ogrodzeniu.

  4. - Och, znam takich, którzy nie potrafią. Chodź. Biegniemy do parku - zarządził. Jeszcze raz wyjrzał przez szybę, po czym otworzył drzwi i przepuścił Sophie przodem, nie widząc żadnego zombie na horyzoncie. Żadnego, który mógłby być groźny, bo całkiem niedaleko gabinetu czołgało się coś, od czego bił nieznośny odór rozkładu. Trup był cały brązowy i nadjedzony, ale nie przeszkadzało mu to w podciąganiu się i próbach zdobycia pożywienia. Za beznogim korpusem ciągnęły się wnętrzności, a twarz o zapadniętych policzkach i wyżartych wargach rozglądała się za ewentualną ofiarą.

  5. Jess

     

    Syd spojrzał na Jess ze smutkiem.

    - Nie wiem - odpowiedział. - Nie mam pojęcia. Nie był to demon, tego jestem pewny. Nie wiem, czym to było, ale chciało mnie zabić. I zrobiłoby to, gdybyś nie wyjęła ze mnie tego czarnego kołka.

  6. Jess

     

    Syd wciąż wpatrywał się nieruchomo w sufit, owładnięty myślami. Jakim cudem dał tak łatwo pokonać się tej maszkarze?

    Chwycił Jess za nadgarstek, kiedy ta chciała odkazić ranę. Usiadł powoli na łóżku i odebrał jej gazę nasączoną wodą utlenioną. Sam zaczął się opatrywać, ignorując złowieszczo gapiący się obraz.

  7. Jess

     

    - Do... pokoju - poprosił i powlókł się za swoją kontrahentką. - Dziękuję - powiedział jeszcze po drodze. Czuł się naprawdę źle. Nie pamiętał, kiedy jeszcze przeżywał podobny ból. Z ulgą upadł na łóżko, kiedy Jess doprowadziła go do pokoju.

  8. Jess

     

    Syd po raz ostatni rzucił pełne obrzydzenia spojrzenie na żałosne truchło brudzące dywan. W chwili kiedy się jednak odwrócił, ciało intruza wybuchło, pozostawiając po zobie tylko plamy z krwi na dywanie i ohydny swąd palonego mięsa.

    Anioł powoli wstał i oparł się całym ciężarem o Jess. Oddychał płytko i nieregularnie. 

  9. Pomieszczenie w którym się znajdowali był poczekalnią gabinetu dentystycznego, o czym świadczyły

    - James Ward - odpowiedział i podał jej rękę. Miał dość mocny uścisk dłoni. - Nie ma za co. Z wyjściem nie powinno być problemu za jakieś piętnaście minut. Wszyscy zakażeni poszli za helikopterem. Niezły pomysł, jeśli tylko wyślą dużo helikopterów do zabrania stąd ludzi - stwierdził. Odchylił lekko roletę zasłaniającą szybę i obserwował.

    Po dziesięciu minutach znaczna większość żywych trupów zniknęła z ulicy. James przeszedł przez poczekalnię, wszedł do gabinetu i wyszedł z niego już bez kitla, mając plecak założony na plecy i spory nóż w dłoni.

    - Potrafisz szybko biegać? - zapytał.

  10. Jonathan

     

    Mężczyzna w garniturze siedział niedaleko rozgrywającej się sceny. Albo był to on, albo iluzja - pewne było jednak to, że Jonathan nie robił krzywdy temu prawdziwemu.

    - I jak? Podobało ci się całe to przedstawienie? - zapytał.

     

    Jess

     

    Syd pokręcił głową. Westchnął ciężko, po czym podparł się o podłogę i powoli klęknął. Na twarzy i ubraniu wciąż miał ślady krwi. Podobnie pośrodku klatki piersiowej - tam jednak krew była jego własną krwią, nie pozostałościami głowy dziwnej istoty leżącej teraz na dywanie.

  11. - W porządku - odpowiedział głos, już nieco cieplejszym tonem. Dłoń zasłaniająca usta Sophie została od niej odsunięta.

    - Mają wbrew pozorom czuły słuch - wyjaśnił właściciel głosu, wysoki, szpakowaty mężczyzna o czarnej czuprynie włosów w artystycznym nieładzie. Był dość blady i miał podkrążone oczy - jakby chorował, albo długo nie spał. Jego nos był dość duży i wąski, a oczy ciemnobrązowe i poważne. Miał na sobie lekarski kitel, rozpięty.

    Zbliżył się do drzwi i zasłonił szybę roletą.

  12. Jessy

     

    On również oddychał ciężko, wpatrując się w swoje dzieło z obrzydzeniem i szeroko otwartymi oczami. Zszedł z trupa na podłodze, i sam chwilę później na nią upadł. Wpatrywał się w sufit.

  13. Jess

     

    - Już prawie zapomniałam o incydencie przed chwilą. Daj mi to! - powiedziała już ostrzej. W tym momencie Syd zerwał się z podłogi, podbiegł do "matki" Jess, przewrócił ją na ziemię, wyrwał sztylet zszokowanej dziewczynie i zaczął raz za razem wbijać go w głowę istoty. Ta szarpała się, drapała stróża po twarzy i kopała, wydając z siebie  przeraźliwe, wysokie dźwięki. Po chwili walki dywan na podłodze pokrył się krwią, strzępkami mózgu i odłamkami kości. Ciało dziwacznego stwora znieruchomiało.

     

    Jonathan

     

    - Ha, ha, ha! Racja! Będę trupem! - krzyknął mężczyzna.  - Jak wszyscy! Jak wszyscy! Mogę zaliczyć tę odpowiedź - stwierdził. Zniknął namiot cyrkowy, zniknęły trupy. Otaczał ich las. Pod jednym z drzew siedziała Elizabeth, próbując pozbierać myśli i wpatrując się w Jonathana z przerażeniem.

  14. Sophie poczuła gwałtowne szarpnięcie za kołnierz i zanim zdążyła zareagować, została pociągnięta do tyłu, niemal tracąc przy tym równowagę. Zauważyła przed sobą szybę i zamknięte drzwi, a na jej usta powędrowała czyjaś dłoń.

    - Nie krzycz i kiwnij głową, że rozumiesz i tego nie zrobisz - szepnął chłodny głos.

  15. Jonathan

     

    Jęk, znowu. Mężczyzna zachichotał.

    - Uwielbiam, kiedy inni grają w moje gry! A teraz proszę, nawet żniwiarz jest na mojej łasce! Ohohoho! - był widocznie bardzo wesoły.

     

    Jess

     

    - Ale najpierw mi to oddaj, córeczko. Skaleczysz się! - powiedziała z troską i wyciągnęła dłoń po sztylet trzymany przez Jess.

  16. Jonathan

     

    Żniwiarz usłyszał krzyk Elizabeth. Facet stojący naprzeciwko niego wyszczerzył się triumfalnie. Podniósł lewą dłoń, zacisnął w pięść i wysunął jeden palec.

    - Raz. Dwie próby pozostały - stwierdził.

     

    Jess

     

    Idź za nią - pojawił się głos Syda w głowie Jess. Mimo wszystko wciąż się nie ruszał.

  17. Gwiazdka z nieba pojawiła się, i owszem. Helikopter wydający ostre, przenikliwe dźwięki leciał dokładnie nad ulicą, na której znajdowała się Sophie. Leciał bardzo, bardzo powoli. Jak na zawołanie, wszystkie zombie zawróciły i zaczęły iść w kierunku, z którego dobiegał je dźwięk.

    Sophie mogła  mieć zaledwie kilka sekund, aby się ukryć. Zarażeni na pewno nie nadciągali tylko z jednej strony - niebawem zaroi się od nich.

  18. Jess

     

    Monstrum zaczęło powoli zbliżać się do dziewczyny, po czym z powrotem zamieniło się w jej matkę.

    - Chodźmy stąd, Jess - powiedziała z uśmiechem, jakby przed chwilą nic się nie stało. Jess miała możliwość podbiec do Syda i wyrwać z jego ciała czarny kolec. Znajdowała się tylko trzy metry od niego.

     

    Jonathan

     

    Człowiek znowu się zaśmiał.

    - Zróbmy tak: masz trzy szanse na zgadnięcie, czym jestem. Za każdą złą odpowiedź twoja kontrahentka dostanie nożem. Ostatni raz spowoduje śmierć, i tym razem permanentnie!

  19. Sophie udało się przemknąć niepostrzeżenie koło najbliższych zombie. Musiała iść szybko, ale i niezwykle cicho - co jakiś czas pojedynczy zombie "patrolował" ulicę. Po upływie pół godziny przed dziewczyną zamajaczyła brama parku. Problem był tylko jeden - im bliżej parku, tym więcej zombie. Wokół zielonego terenu było ich tyle, że nie dałoby się przemknąć niepostrzeżenie.

    Mimo to próbę taką podjęła podstarzała kobieta z małym dzieckiem. Miała krótkie, farbowane na rudo włosy. Ubrna była w luźne spodnie i bezrękawnik, jej skóra była opalona. Próbowała przemykać się między samochodami, i kiedy już była na kilka metrów od ogrodzenia parku, dziecko zaczęło płakać.

    Dźwięk był tak niespodziewany, że wzbudził w Sophie przerażenie. Wszyscy zarażeni, makabryczne, poszarzałe istoty, których ciała zaczynały gnić, zwróciły się w tamtym kierunku. Kobieta rzuciła się na ogrodzenie parkowe, ale nie zdążyła dotrzeć na szczyt - została wciągnięta w tłum kilku zombie i już po chwili płacz dziecka ustał nagle. Dochodziły już stamtąd tylko ohydne odgłosy spożywania posiłku.

  20. Najbliższy chory - czy też po prostu trup - znajdował się pięćdziesiąt metrów od wyjścia ze schodów i wciąż oddalał się od tego miejsca, powłócząc nogami. Żeby dotrzeć do parku, Sofie musiała teraz skręcić w lewo. Mogła przemknąć się za stojącym niedaleko, czerwonym Chevroletem Malibu i kolejnymi samochodami stojącymi wzdłuż ulicy. W mieście znajdowało się kilka parków, ale chodziło zapewne o Park Pamięci Appleton.

    Sophie musiała więc przejść przez rzekę Fox, minąć Uniwersytet i na końcu drogi skręcić w prawo, aby dotrzeć do tego parku.

  21. Siedziała w domu już dwa dni. Dwa dni męki, dwa dni odcięcia od świata i od ludzi. Dwa dni, trwające dłużej niż tygodnie, czy miesiące i będące najbardziej niespokojnym i męczącym okresem w życiu Sophie Evans.

    Telefon milczał. Wczoraj był jeszcze sygnał, dzisiaj już absolutnie żadnego. Było to przerażające milczenie. Upiorna cisza.

    Oczywiście, matka nie odebrała ani razu. Zawsze była nieco roztrzepana, jasne, ale to już przekraczało wszelkie granice. Co ona sobie myślała? Na ulicach chodzili zmarli, a ona zachowuje się tak nieodpowiedzialnie... Przecież musi być w domu, bo i gdzie miałaby iść widząc to wszystko? Na pewno nic jej się nie stało i siedzi  w domu. Albo skorzystała z ewakuacji miasta...

    Ewakuacja miasta, właśnie. Appleton to przecież duże miasto. Dlaczego wcześniej nie widziała żadnych helikopterów? Czemu nikt nie nadawał wiadomości? Jedynym co słyszała było radio, z którego wciąż płynęły komunikaty o zachowaniu spokoju, aż do dzisiaj... Dzisiaj po raz pierwszy pojawił się komunikat z sensem.

     

    Ocalali mieszkańcy Appleton mają zebrać się w parku, o godzinie siedemnastej. Wylądują tam helikoptery, które zabiorą was w bezpieczne miejsce. Unikajcie otwartych terenów i głównych ulic miasta. Zabierzcie tylko potrzebne rzeczy.

     

    Przez ulicę widoczną z okna zaledwie wczoraj przetoczył się pochód martwych. Teraz było ich tam niewielu - zaledwie pięciu poruszłało się po ulicy. Niedaleko nich leżał też jeden na wpół zjedzony trup. Najgorsze dla Sophie były noce - niekończące się pasmo koszmarów, jakby już sam widok nie był wystarczająco przerażający. Tymczasem dochodziła godzina szesnasta.

×
×
  • Utwórz nowe...