Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. Jednorożec prychnął i uśmiechnął się naprawdę nieprzyjemnie, wstając z miejsca. Rose zauważyła, że niektórzy w porcie ukradkowo przyglądają się scenie z nieukrywaną ciekawością. - Igraszek będziesz mieć pod dostatkiem, ale nie tutaj. I nie na statku. Niestety obawiam się, że kwiatów za nie nie dostaniesz, może obiad. Nikt nie lubi złodziei, ale każdy lubi karanie złodziei. Oczywiście prócz złodziei - stwierdził. - Ładuj się na statek.
  2. - Wspaniale! Czekaj no teraz i przypadkiem się nie ruszaj - ostrzegł kapłan, kucając przy Hamzacie. Zabrał nóż i naciął skórę na przedramieniu Nomada. O dziwo mężczyzna poczuł ledwie lekkie mrowienie, ale być może dlatego, że jego zmysły nie wyłapywały już zbyt wielu bodźców. Kapłan zebrał nożem coś z żółtego przedmiotu i zdawało się, że znowu przejechał nim po ranie. Parę chwil potrzebowała substancja, żeby otrzeźwić mężczyznę. Wpierw zaczął odczuwać ból płynący z przedramienia, potem zaczęła uporczywie boleć go głowa, żeby następnie poczuć nieustające, a wręcz narastające mdłości. Obraz się wyostrzył. Kapłan trzymał w ręce wężowy ząb. Ów był półprzezroczysty i wyglądał na wciąż wilgotny. - Nie myliłem się! Nie było takiego boga za moich czasów, ale mieliśmy takie węże, tyle, że znacznie mniejsze. To był wąż królewski, co to jego jad działa jak antidotum na wszelkie toksyny. Zastanawiające, że uczynił się bogiem, ale cóż za problem, skoro teraz jest martwy? I to dzięki tobie, barbarzyńco! - rzekł radośnie.
  3. Wyglądali na autentycznie unieszczęśliwionych. Jeden machnął ręką i poszedł, pozostali zabrali się zbieraniem zwłok i to by było na tyle wizyty u alchemików. Zapewne kolejny raz przez wampirze zmysły, ale Pete zauważył, że za wzgórzem z dróżką sączy się na niebie jakaś słaba łuna. Zupełnie jakby kawałek dalej rozpalono dużo ognisk. Uszy Pete'ego wyłapywały też coś, co mogło być oddalonym znacznie, ludzkim gwarem. U bramy miejskiej oddalonej o paręset metrów wyjątkowo panowały pustki - nie było nikogo prócz standardowej parki strażników. Zresztą dziwnie opustoszałe było też całe miasto, co wampir mógł zauważyć zmierzając w stronę dworku alchemików z obciążeniem w postaci trupa.
  4. - Trzeba was będzie znieczulić - odezwał się, patrząc na złamaną nogę. Najlepiej oczywiście byłoby porządnie dać delikwentowi w łeb, ale ze względu na raczej krótką znajomość z rozbójnikami, lepiej było z takimi działaniami poczekać na propozycję, niż samemu ją proponować. -... Najlepiej procentami. Macie może chłopaki jakiś mocniejszy trunek na zbyciu? Przyda się całkiem sporo. I paru chętnych do potrzymania, żebyś mógł znowu łupić i uciekać przed pachołkami magistrackimi - dodał, czekając, aż zbiorą się chętni. Rozprostował palce ze złowieszczym chrzęstem, skupiony na pracy którą miał przed sobą. Ponowne złamanie kości nie było łatwym wyczynem, aczkolwiek jeśli ta konkretna krzywo się zrastała, powinno być nieco prościej niż z łamaniem zdrowej. Trzeba było też wywalić odłamki raniące tkanki i do tego zszyć gościa tak, żeby mu się nie wdało zakażenie. Reputacja w tamtym momencie zdawała się sprawą dosyć kluczową, a Iriel nie chciał się upewniać co się stanie w momencie, kiedy jego ciało zostanie mocno uszkodzone, albo też uszkodzone ostatecznie. Był ciekaw, naprawdę ciekaw, czy przeczucia związane ze szczątkami niebieskich mocy się sprawdzą. To pomogłoby z pewnością w przypadku gorączki i szkarlatyny, a więc i pomogłoby pośrednio też jemu. - Nie uwierzylibyście, jakbym wam powiedział. Niech starczy, że jest wysoko postawiony - odparł na pytanie podszyte żartem. No ale tu się wąsacz nie mylił, że nie miał pojęcia jak wrócić do domu. Całe szczęście, że póki co jako tako się Irielowi upiekło i przynajmniej miał w co ręce włożyć... Dosłownie i w przenośni.
  5. - Właściwie to... - urwała, kiedy tatuaż zaczął się wić i stopniowo ożywać. To jednak, choć dziewczyna istotnie starała się zachować pozory podziwu, zdecydowanie nie miało pozytywnego wydźwięku. Odruchowo cofnęła się przed wężem. - Bardzo to ładne, ale... Wiesz, węże to nie jest to, co szczególnie lubi się na pustyni - stwierdziła z przepraszającym wyrazem twarzy.
  6. - Ale miejsce wypadku... Muszę wrócić na miejsce wypadku - powiedziała. Słowa o uspokojeniu niestety nie podziałały. Dyspozytor szybko odebrał telefon od Adama, przyjął zgłoszenie i zapowiedział wysłanie karetki. Niedługo potem zresztą słychać było dźwięk syren, ale straży pożarnej. Nie udało się zresztą utrzymać kobiety zbyt długo w miejscu, a nie było to niestety ostatnie szokujące zdarzenie tego dnia. Adam za zakrętem zobaczył samochód, który uderzył w drzewo. Ze zmiażdżonej maski sączył się dym, w bezpiecznej odległości stali już ludzie, choć nie było ich wielu. Za kierownicą siedziała kobieta. Kobieta w różowym płaszczu, ciemnych włosach i prawdopodobnie okularach. Głowę miała opartą o kierownicę i prawdopodobnie nie żyła. - Zaraz - odezwała się ofiara wypadku, która poprosiła Adama o pomoc. Jej głos był jeszcze bardziej zaniepokojony. - Zaraz, o co tu chodzi?
  7. - Tak, to ta - odparła z uśmiechem. - Ale to tylko sztuczki. To akurat nie robi na mnie wrażenia. Masz coś jeszcze na składzie? Coś może bardziej ciekawego? - zapytała. Statek ruszył, o czym poinformowało ich obu lekkie pchnięcie i wzmożone kołysanie. Dobrze będzie znów znaleźć się w krainie z normalną temperaturą, ale nim do tego dojdzie, mieli się przeprawić przez mroźne i kapryśne morze.
  8. ROSE - Zapraszam na statek - powiedział oschle jednorożec. Jego wzrok nie wyrażał ani krzty emocji. - Możesz wejść samodzielnie, a możesz wejść w linach, kajdanach i z pierścieniem antymagicznym. Co wolisz? - zapytał do tego, nie poruszywszy się z miejsca. Rose słyszała, że na statku jest już krzątająca się załoga i że niebawem mają wypływać. Oznaczało to dokładnie, że raczej nie zamierzają udać się na przyjemną, krótką pogawędkę i że raczej do zatoki szybko nie wróci. REDWATER - Cała broń leży o, tam - rzekł gryf, wskazując kupkę żelastwa pod nadburciem, koło sieci. - Nie polecam ci wyskoków. Niby panuje tu bezprawie, ale spróbuj komuś podskoczyć, to pożałujesz. Miastem rządzą gangi, a każdy kto za bardzo cwaniakuje prędzej czy później ląduje w wodzie. O, na przykład tam - powiedział, wskazując na parę beczek dryfujących po wodzie. Między nimi krążyły trójkątne płetwy - wody w tej zatoce raczej nie nadawały się do kąpieli. W kupce broni Red odnalazł swoje rzeczy i choć wyglądało na bezmyślne pozostawienie tak niebezpiecznych rzeczy na widoku, to raczej nikt nie chciał wykorzystać broni przeciw piratom... Bo wszyscy zainteresowani siedzieli w celach.
  9. - Prawda, prawda, wszystko prawda... - odparł młodzian, zacierając ręce. Z przypiętego do pasa mieszka wyjął garść złotych monet i wręczył od razu Pete'emu. - Pięćdziesiąt, jak za lepsze okazy. Jak krew odpompowana to nie szkodzi, jakoś sobie z tym poradzimy. Nawet lepiej, i hm... Chłopaki, chodźcie tu z noszami! - krzyknął do wnętrza, z którego dochodził zapach siarki i ciepłe światło. Ktoś odpowiedział chłopakowi twierdząco, a ten przyglądał się trupowi niezwykle wprost badawczo. - Dobra... Odpom... Zaraz! Wypiłeś jego krew, jesteś wampirem? - zapytał, wybałuszając oczy i szeroko otwierając usta. Przez chwilę tak wpatrywał się w łowcę, póki na jego twarzy nie zagościł szeroki, maniakalny uśmiech. - A nie chciałbyś tak wejść do środka, hę? Nic się nie stanie, ale tak się składa, że prowadzimy akurat badania, które mogłyby wielu z nas pomóc i rozumiesz sam, to dla nauki. Nie daj się namawiać! - rzekł z wyczekiwaniem. - Usłyszałem: wampir? - zapytał brodacz, który pojawił się w drzwiach. - Gdzie, on? Chodź, kolego, może mógłbyś nam pomóc w badaniach, zapłacimy! - Jaki wampir? Gdzie wampir? - zapytał kolejny głos ze środka.
  10. Towarzyszka dość nieufnie i ostrożnie przyjrzała się talii kart. Zerknęła nawet odruchowo, próbując bezskutecznie sprawdzić co kryją w sobie karty. - To jakaś gra? - zapytała. - Musisz wiedzieć, że nigdy nie gram o żadne dobra materialne, więc jeśli to ma taki cel, to nie obraź się, ale odmówię - stwierdziła. - Ale jeśli nie i tylko wtedy, to... - Przerwała, drapiąc się po brodzie i wpatrując w karty jakby je zamierzała prześwietlić. - Wybieram tę! - oznajmiła, wskazując na skrajną, lewą kartę.
  11. - Przed maskę wybiegła mi sarna, zaczęłam hamować, ale padał deszcz i pewno jezdnia była mokra. To tam, w tamtą stronę. Mój Boże, chyba zostawiłam kluczyki w stacyjce... - powiedziała. Adam zauważył też, że jej lewa noga była nieco dziwnie wygięta, może nawet złamana, a jednak kobieta zdołała odejść od miejsca wypadku. Musiała być pogrążona w szoku powypadkowym, co zresztą zdarzało się bardzo często w tego typu gwałtownych sytuacjach. - Ale tak, może będzie dobrze jak pan zadzwoni. Ależ mi się kręci w głowie... - stwierdziła, chwytając się za czoło i niemal od razu wybałuszyła oczy ze zdziwienia. - Czy to... to krew!
  12. - Zdaje się, że przekazanie przyjaciółce królowej ważnej wiadomości - odparła zdawkowo. - Zaś jeśli o Shurimę chodzi, myślę, że wiele się zmieniło od kiedy ostatnio tam byłam. Ale zobaczymy, jak to będzie - odparła i choć ostatnie zdanie brzmiało nieco nostalgicznie, nie zdołało ukryć entuzjastycznego brzmienia Shurimianki. Niebawem dotarli do pomostu, przy którym cumował statek. Był dosyć spory i dosyć prosty, jak na freljordzkie statki przystało. Po okazaniu papieru od samej królowej, Taliyah i Vasco otrzymali mały kubryk z dwiema pryczami. Niezbyt wygodny, ale przynajmniej w miarę ciepły jak na takie warunki. - Dlaczego nie chcesz wrócić do Ionii? - zapytała, kiedy już mogli rozsiąść się w pomieszczeniu. Na zewnątrz zbierało się na burzę.
  13. Pochyliła głowę, kiedy rogaty się ukłonił i chwyciła jego dłoń w swoje dłonie w krótkim, uroczystym geście powitania. - Nazywam się Taliyah i obawiam się, że płynę właśnie do Ionii. Ale jeśli jesteś z Ionii i znudziła ci się freljordzka zima... To może zechciałbyś być moim przewodnikiem? Miałam płynąć do Shurimy, ale powierzono mi zadanie. Pochodzę z Shurimy i Freljord miał być tylko moim przystankiem. A co ty tu robisz? Wybacz śmiałość, ale nie widziałam tu jeszcze nikogo z twoich ludzi, chodź Freljord z pewnością jeszcze niejednym mnie zaskoczy - odpowiedziała entuzjastycznie, ruszając w dalszą wędrówkę szybkim, energicznym marszem.
  14. Niektórzy, zwłaszcza dzieci, byli niemal zrozpaczeni faktem, że tak ciekawe zjawisko zamierza się oddalić. Na co dzień we Freljordzie atrakcją było raczej sklepanie komuś lica, niż magiczne sztuczki, a już tym bardziej takie, jakie prezentował Vasco. Tłum z niezadowoleniem pozwolił mu odejść. Dziewczyna niemal podskoczyła, kiedy u jej boku pojawił się ów jegomość, na którego jakimś cudem nie zwróciła uwagi. - Proszę? Tak, tak, znaczy nie, nie jestem - odparła szybko, zwalniając nieco kroku. - Przepraszam, proszę nie obraź się, ale się spieszę. Niedługo odpływa mój statek i nie mogę się spóźnić - usprawiedliwiła się z zakłopotanym uśmiechem na twarzy. Możliwe, że był tym bardziej zakłopotany przez wybitnie interesujący wygląd mężczyzny.
  15. Możliwe, że to właśnie ów trup na grzbiecie spowodował, że nikt nie chciał łowcy-wampira zaczepiać. Słyszał ludzi, którzy czaili się w ciemnych uliczkach, czasem czuł woń alkoholu, narkotyków, albo po prostu odór nieumytego ciała, ale jakoś nikt nie miał ochoty mu przeszkadzać. Pete znał też wyjście za mury pozwalające ominąć bramy, co zresztą nie było dziwne - łowcy znali miasto jak mało kto. Niebawem więc wyszedł z wilgotnej piwniczki na podmurzu, do siedziby alchemików mając niemal rzut kamieniem. Ot, niewinny kamienny budynek z młynem przy strumieniu, ławeczką i paroma staruszkami urzędującymi na owej. Przy drzwiach świeciła się latarnia z efektownym, błękitnym płomieniem. Wampir nie musiał nawet pukać, a przed nosem otworzyły mu się drzwi z jakimś pryszczatym, chudym blondynem o rozentuzjazmowanej twarzy. - Pan do nas? Chce może sprzedać owe... hmmm... truchło? - zapytał radośnie.
  16. Mentora nigdzie po drodze nie znalazł, jako że wstawał nowy dzień i promienie słoneczne mogłyby być dla niego raczej groźne. Spotkał natomiast kogo innego. Adam szedł ulicą w stronę domu, kiedy zobaczył idącą z naprzeciwka kobietę. Ubrana była w jasnoróżowy, gustowny zresztą płaszcz. Była koło czterdziestki, miała typowo profesorski wygląd. Tyle, że na głowie miała krwawiącą ranę, a jej okulary były stłuczone. Wyglądała zresztą na nieco oszołomioną. - Prze... przepraszam? - zawołała do Adama. - Potrzebuję pomocy, miałam wypadek - odezwała się z paniką w głosie, potykając się niemal o własną nogę. - Nie mogę znaleźć telefonu, musiał zostać w samochodzie!
  17. - Myślę, że mogę mieć dla ciebie propozycję. Jak cię zwą? - zapytała królowa. Shurimianka otrzymała misję, bardzo ważną misję. Miała być we Freljordzie tylko przejazdem, a całkiem przypadkiem została posłem. Z ważnym dokumentem w torbie i poczuciem obowiązku gnała przed siebie, zmierzając w stronę portu. Teraz szła przez most zawieszony dziesiątki metrów nad fiordem, ale nawet się nie zatrzymała, by podziwiać widoki. Mijała ludzi zmierzających w obie strony szybko, czasem nawet podbiegając. Wzbudzała niemałe zainteresowanie, ale nie tak duże, jak fioletowoskóry, rogaty mężczyzna pod bramą.
  18. ROSE - Oczywiście, w tej strefie klimatycznej jest rzeczywiście bardzo zimno rankami. Całe paręnaście stopni, mróz że nosa z domu nie wychylać - odparł ironicznie strażnik. Chęć na przydługie dyskusje zapewne mu odeszła, a i nie wyglądał na skłonnego do żartów. - Proszę za mną, jest pani aresztowana - dodał dobitniej tonem nieznoszącym sprzeciwu. Ucieczka była możliwa w dwóch wariantach: Rose mogłaby spróbować pobiec na zaplecze bądź też spróbować zwiać po wyjściu ze sklepu. Obie opcje były jednak wysoce ryzykowne i najbardziej opłacało się czekać na odpowiedni moment. Ów jednak szybko nie nadszedł. Klacz była eskortowana przez dwóch strażników, którzy zmierzali do portu, dokładnie w miejsce z którego złodziejka zwinęła perły kupcowi. Ten zaś, biały, wysoki jednorożec czekał tam, przy swoim bogatym statku i z nieukrywanym triumfem patrzył na jednorożca prowadzonego w towarzystwie zbrojnych. - Świetna robota, panowie. Ufam, że perły nie zostały sprzedane? - zapytał. - Nie, sir. - Wspaniale. Możecie zostawić nas samych. Strażnicy odeszli, zostawiając Rose z kupcem. REDWATER - HA! Zobaczysz, kochaniutki. Ale jeśli lubisz tańce, hulanki i inne zabawy, to w mig zapomnisz o nudnej Equestrii. To miejsce to raj dla piratów i znużonych żeglarzy... I istny koszmar dla każdego innego. Najlepiej też opłaca się mieć tam skrzydła, ale tacy jak ty też sobie poradzą - rzekł tajemniczo. Podróż minęła spokojnie, Red zdołał wytrzeźwieć. Nic jednak nie przygotowało go na to, co go czekało. Nigdy nie słyszał o takim miejscu. Statek przejęty przez piratów został zatopiony, a cała reszta prócz byłych więźniów została... uwięziona na pirackim statku. Okolica nie wyglądała nazbyt przyjemnie. Płynęli między śmiercionośnymi skałami wyrastającymi z wody na kształt zębów wielkiej bestii. Statek nieuchronnie zmierzał ku ogromnym, pionowym skałom skrytym we mgle. Im bliżej, tym więcej było szczegółów. Skały dosłownie porośnięte były domkami i innymi budynkami skleconymi ze statków i innych morskich odpadków. Wszędzie poprzewieszane były drewniane mostki, wszędzie świeciły się światła. Łuki skalne pięły się na dziesiątki metrów, a mimo to budowniczy dali radę je zabudować. Wszystko wyglądało jakby mogło się rozpaść i zawalić od podmuchu wiatru. - Witaj we Wreckarck! - krzyknął gryf.
  19. Nic nie poczuł, a jedyne co się stało, to Frank Benu wpatrujący się w jego oczy. Trwało to niedługo zresztą, a po wszystkim ów wyprostował się i odchrząknął, jak to miał w zwyczaju. - Oboje mają białe włosy, ale nie są albinosami. To pod wpływem najróżniejszych mikstur chemicznych, czy też może bardziej: alchemicznych. Niemniej dziękuję, Adamie. To było bardzo przydatne. Lękam się jednakże, że usłyszymy o nich nim uda nam się ich znaleźć... To wszystko, jesteś wolny. Wróć proszę jutro o osiemnastej, dobrze? - zapytał.
  20. Trzy cele dla gadziego mózgu były wystarczająco zajmujące, tym bardziej, że ich nie widział. Złota sylwetka wygięła się niemal w łuk, żeby zaraz potem jak sprężyna wystrzelić w stronę kapłana i chybić ledwie o włos. Kiedy tylko ostrze zderzyło się z pozornie twardymi łuskami wężowego boga, w powietrze buchnęły kłęby cuchnącego jak palone włosy dymu. Wąż wydał z siebie wściekły syk wymieszany z piskiem raniącym uszy. Hamzat zobaczył, że ciosy zostawiły po sobie rany, których krawędzie wyglądały zupełnie jakby się topiły. Pojawiały się obrzydliwe pęcherze, a tkanki węża się upłynniały jak polane wyjątkowo żrącym kwasem. Olbrzym zaczął robić całe mnóstwo niekontrolowanych ruchów, skręcając się i wijąc jak zwykły wąż, kiedy go nadepnąć. Nomad zresztą dostał potężnym cielskiem i na krótką chwilę go zamroczyło. Kiedy się ocknął, leżał na piachu parę metrów dalej. Niedyspozycja nie trwała długo, ale węża już nie było. Nie było też ogromnego cielska, a stał nad nim łysy, trzymając w ręce coś jasnożółtego długości łokcia. - Hej, odważny barbarzyńco, żyjesz? - zapytał. - Daj mi rękę, odtruć cię trzeba. Masz nóż? Osłabienie dawało się we znaki, podobnie jak zresztą jad krążący w żyłach, ale świadomość Hamzata pod wpływem adrenaliny działała niezgorzej.
  21. - Wyszło już zarządzenie w tej sprawie - odparła królowa znudzonym tonem. Wyglądała na nieco zmęczoną. - Czymże jest armia pod dowództwem niedźwiedzia, jeśli zagrożono nam armią nieumarłych? - zapytała. Król tymczasem podszedł do tronu i ciężko na nim usiadł, odkładając nadmiernie wielkie żelastwo na schody. Po słowach królowej Taliyah otworzyła szerzej usta. - Właśnie przed tym uciekliśmy, pani! - odezwała się z przejęciem, klękając przed tronem i opuszczając na chwilę głowę. - Owa wojowniczka o której mówił mój towarzysz była martwa i ujeżdżała równie martwego dzika. Byli odporni na obrażenia, po ciosach mieczem powstawali... Za wyjątkiem ognia, jedynie to było ich w stanie powstrzymać - wyrecytowała jednym tchem. Dopiero po tym królowa się nieco ożywiła, minęła jednak chwila, nim zdecydowała się mówić. - Tylko wy przetrwaliście? Czym się broniono, pochodniami? - zapytała. - Nie - wtrącił król, patrząc znacząco na Gassota. - Nie sądzę.
  22. Alchemicy znajdowali się zupełnie na skraju miasta, niemal na podgrodziu i już za murami ze względu na parę niebezpiecznych incydentów z wybuchowymi substancjami, które miały miejsce w przeszłości. Dostał im się zagajnik z ceglanym, niemałym budynkiem, który podobnie jak w przypadku siedziby łowców rósł raczej wgląb ziemi, niż w górę od jej powierzchni. To oznaczało, że Pete miał około trzydziestu minut drogi przed sobą. Ze względu na możliwość konfrontacji ze strażnikami miejskimi lepiej było mieć dowód na to, że jest łowcą, nawet jeśli niewiele już mogli mu zrobić. Trup zawsze wzbudzał mieszane uczucia, tym bardziej w przypadku władz.
  23. - To znacząco mogłoby nam pomóc - odparł Benu, kiwając głową. - Pozwolisz, że zerknę do twoich myśli? Spokojnie, to tylko kwestia obrazu, który zwizualizujesz sobie w głowie, nic więcej. Skup się na którymś z nich i gdy będziesz gotowy, dasz mi sygnał. Co ty na to? - zapytał z miną spowitą czymś w rodzaju zawstydzenia i zakłopotania. Tymczasem Adam ujrzał, jak przez szybę przechodzi szkielet spowity w podarte, nadpalone ubrania i znika w ścianie obok, kompletnie nie zwracając uwagi na Benu ani na niego. Benu również go nie zauważył.
  24. ROSE Strażnik popatrzył na nią zupełnie niewzruszony. Zapewne miał już doświadczenie w kwestiach niewinnych złodziei. - Dziś okradziono jednego z kupców, którzy przybyli do naszego miasta. Wiózł on ładunek bezcennych pereł o właściwościach leczniczych. Wyglądem przypominały zwykle perły, ale ze względu na ich wartość muszę poprosić panią ze mną na sprawdzenie, czy to aby nie są właśnie te perły. Pani, jak mniemam, nic o tym niefortunnym zdarzeniu nie wie? Dziwnym zbiegiem okoliczności złodziej miał na sobie maskę. REDWATER - A, pewno. Nachlałeś się i urwało ci świadomość. Zdarza się najlepszym, pech to pech. I jasne, dostaniesz broń. Ale już jak cię odstawimy na ląd, kochany. Na wszelki wypadek nie ufamy nikomu - poinformował gryf. - Teraz z kolei możesz iść wysłać kapitana do wody, albo zająć się czymś innym. U nas za niesubordynację pewnie byś został za burtę wywalony, ale dzisiaj i tak zawijamy do portu, więc tym razem ci się upiecze.
  25. Zallen coś wyburczał, co brzmiało w przybliżeniu jak zapowiedź erupcji wulkanu. Taliyah ruszyła za Gassotem. Ludzie schodzili im z drogi, to znaczy głównie królowi, który wyglądał jak taran. Najpierw przeszli przez korytarz z kamiennymi kolumnami, by potem przejść przez drewniane, ogromne wrota, obowiązkowo zdobione w surowy, Freljordzki sposób kanciastymi wzorami i miejscami posrebrzane. Sala różniła się od tego, co Gassot miał okazję zobaczyć w Noxus i siedzibie Swaina. Pomieszczenie było długie i oświetlone pochodniami. Na końcu znajdowało się podwyższenie i dwa drewniane trony, z czego jeden z nich zajmowany był przez raczej drobną kobietę odzianą w prostą, granatową suknię. Mogła mieć coś koło trzydziestki, miała niemal białe włosy i jasną skórę, a spojrzenie niebywale surowe. Podniosła wzrok sponad pergaminu, który właśnie podpisywała. U jej stóp spoczywał łuk wyglądający jak zrobiony z lodu. Nie odezwała się, a tylko patrzyła na przybyłych. - Zgadnij tylko jakie wieści ze sobą prowadzę, żono - odezwał się król. Królowa omiotła spojrzeniem Gassota i Taliyę, po czym znów popatrzyła na niego. - Co tym razem? Byle szybko, proszę - odezwała się, nie wyglądając na zadowoloną. Ręką wskazała na Gassota. - Mów.
×
×
  • Utwórz nowe...