-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
Benu pokiwał głową w głębokim zamyśleniu i coś zanotował na papierze na biurku. Westchnął. - Odpocznij. Skoro jeszcze się nie ujawnili, znaczy że są słabi. Problem w tym, że będzie trzeba znaleźć ich szybko. Jedna taką osoba jest w stanie zaburzyć porządek świata i zerwać granicę między żywymi, a umarłymi. Dwie to dwa razy większy kłopot. Znam praktyki nekromantów, nie mogą w nieskończoność się ożywiać. Ta energia o której mówiłeś, że zbierała ją uczennica była jej prawdopodobnie potrzeba do oddzielenia duszy od ciała. Są w stanie tak żyć, żeby w przypadku śmierci ciała szybkimi zaklęciami uleczyć ciało i żeby dusza nie uciekła. To właśnie się stało dzisiaj czy też wczoraj i tego świadkiem byłeś. Cóż... Powinniśmy dowiedzieć się, jak wyglądają - powiedział.
-
Król wyjął zza pleców olbrzymi, zdobiony miecz i postawił go pionowo, żeby się o niego oprzeć. - Do roboty wszyscy, już! - zarządził po chwili przerwy. Całe to napięcie nie zeszło, ale większość ludzi nerwowo zajęła się własnymi sprawami, próbując nie patrzeć na Zallena. - Co to jest? - zapytał król, patrząc od niechcenia na darkina. Póki co nie poruszył tematu zaczętego przez Gassota. - Mniejsza z tym, do środka. I ukryj go natychmiast - rzekł, po czym oddalił się i ruszył do środka.
-
Strażnik stojący nieco dalej chciał zabrać głos, ale tego nie zrobił. W szoku otwierał już usta, gdy przecisnęła się za nim wielką postać, z daleka przypominająca niedźwiedzia. Wyszedł z cienia bramy zamkowej. Olbrzymi, brodaty i w futrach. Prawa ręka brodacza była za jego plecami, a kiedy szedł, stawiając ciężkie, głośne kroki, rozlegał się za nim upiorny zgrzyt metalu o kamień. - Zawsze chcą rozmawiać z królową - rzekł basem, zmierzając w stronę Gassota. - Ale nigdy z królem - stwierdził. Rzeczywiście, na skroniach dzikiego faceta spoczywała żelazna, prosta korona.
-
- Przyda mi się babka zwyczajna. Znacie pewnie, takie zielsko z lśniącymi, dużymi liśćmi. Lekko owłosionymi. To z tego sporządzić napar, byle woda była porządnie przegotowana - stwierdził. Cóż, dwa pierwsze przypadki były do wyleczenia ziółkami, ale też Iriel był niemal pewny, że wszystkiego nimi nie załatwi. Doszedł do wniosku, że żółtego i w gorączce zostawi sobie na koniec, chcąc z ciekawości sprawdzić, czy może jakimś fuksem udałoby się zatrzymać chociażby lekkie leczenie ran. Już tyle by mu mógł ojciec zostawić, chociaż anioł szczerze wątpił. Kucnął nad facetem ze złamaną nogą i ostrożnie zdjął szyny. - To by trzeba było nastawić. Kość jest przekrzywiona, nie zrośnie się równo, a odłamki zostaną i będą ranić - powiedział. - Sprawności to ty chłopie za bardzo nie odzyskasz. Chyba że spróbuję otworzyć nogę i poskładać to, jeśli nie jest zbyt skomplikowane, ale nic nie gwarantuję. Nie zaszkodzę, ale nie wiem czy pomogę, a boleć będzie - wyjaśnił, delikatnie macając skórę i to co pod nią, chcąc mieć lepszy wzgląd w sytuację. - A powiedzcie mi jeszcze... Głupie pytanie, ale jaki to kraj?
-
Benu pokiwał głową w zamyśleniu. - Wiem o odejściu pani doktor. I ubolewam z tego powodu. Zarządziłem już przygotowania pogrzebu, doktor Richardson na szczęście nie miała rodziny, która mogłaby ją teraz opłakiwać. Otoczymy opieką Chrisa, zdaje się, że bardzo to przeżył. Była mu bardzo bliska. A powiedz mi, Adamie... Jak to się stało? To znaczy... Co spowodowało jej śmierć? Jak mogło się to wydarzyć przypadkiem? Uczennica nekromanty nie chciała jej zabić? Dlaczego? - zapytał. - Musimy podjąć poważne kroki, obecność nekromantów zawsze zakłóca prawidłowy porządek rzeczy.
-
Zallen zmaterializował się tuż obok. Obecność wielkiego, czarnego, demonicznego gościa znacznie górującego nad strażnikami i buchającego żarem w szczelinach między czarnymi płytami swojej powierzchni zadziałała zdecydowanie dezorientująco. Pochylił się nad strażnikiem i zbliżył twarz do jego twarzy na niebezpieczną odległość. - Lepiej, żebyś go zostawił. Po tej stronie muru - wysyczał. Strażnik automatycznie puścił Gassota, podniósł ręce w obronnym geście i odsunął się na dwa kroki. Świat zamarł. Ludzie na moście oddalili się na bezpieczną odległość, nie spuszczając wzroku z dziwnego widowiska. Drugi ze strażników wyciągnął broń, pozostała dwójka zrobiła to samo. - WEZWAĆ KRÓLOWĄ, WY ZLODOWACIAŁE, LENIWE KLUCHY! - wrzasnął darkin. - Straż! Straż! - zawołał jeden z wojowników strzegących przejścia. - Dziwne imię dla królowej - stwierdził Zallen. Sytuacja nie przedstawiała się szczególnie pozytywnie.
-
- No... Chwilowo to gryzieniem ziemi - odparł kupiec, a jego towarzysze zarechotali. Sterling również zarechotał, wybitnie zresztą głupio. - Dobra, chłopcy. Ja się będę musiał niedługo zbierać, robota czeka. Trzeba mi płynąć na Novigrad z towarem - stwierdził flisak, sącząc do końca trunek. Głośno postawił kufel z powrotem na stół, zabrał skórzaną torbę i skłonił się lekko. - Miłego dnia panowie i... Dobrej zabawy - rzucił znacząco, poruszając brwiami. Zahaczył po drodze o karczmarza i wyszedł. - A ja chyba też się zaraz będę zawijał - odezwał się po chwili jeden z kupców i tak to niebawem Late został sam ze Sterlingiem. Dochodziła północ, kiedy Late i Sterling minęli rezydencję wspomnianego wcześniej Skurwiela Juniora otoczoną wysokim murem i stanęli w kamiennej bramie oddzielająca niewielki plac od ulicy wychodzącej na rzekę. Drzwi po lewej nie wyglądały szczególnie zachęcająco, ale przecież nie można było oceniać książki po okładce, a tak wartościowy lokal nie mógł być szczególnie popularny wśród "niezaznajomionych". Sterling wydawało się że zaraz wyjdzie z siebie. Był podekscytowany jak mało kiedy, więc oczywiście zapukał. Otworzyło się małe okienko w drewnianych drzwiach. - Czego? - zapytała postać.
-
Stało się coś dosyć niespodziewanego. Wielki wąż najpierw zwrócił uwagę na dźwięk, jaki wydała broń wyciągnięta z ziemi przez Hamzata, ale niemal natychmiast odwinął się do tyłu. Kapłan stał za wielką kobrą, z rękami zaciśniętymi w pięści. Nomad zobaczył, jak łysy wraca do pewnej pozycji po wymierzeniu złotemu wężowi potężnego kopniaka. Prawdopodobnie nie był on zbyt bolesny, ale z pewnością irytujący. To dało Hamzatowi chwilę czasu do ataku, który powinien być szybki - jad krążył w jego żyłach, coraz bardziej go osłabiając.
-
ROSE Strażnik zaczął przeszukiwać juki. Niewiele czasu zajęło mu odnalezienie pudełeczka ze skradzionymi perłami, a także maskę i ubranie, które klacz miała na sobie w czasie rabunku. Niebieskie oczy strażnika spojrzały na Rose krytycznie. Odchrząknął. - Obawiam się, że pani obiad będzie musiał poczekać. Jestem zmuszony przynajmniej chwilowo zarekwirować pani ekwipunek, a panią proszę ze mną - powiedział. Na zewnątrz klacz widziała kolejnego strażnika w obrzydliwie lśniącej zbroi. Jubiler się nie odezwał, tylko przesunął perły na skraj blatu. - To też jest pani? - zapytał strażnik, akcentując słowo "pani". REDWATER Rollo przez dłuższą chwilę nie chciał wychodzić z celi, ale nie był to już interes Reda. Na pokładzie nie było już żadnych trupów, chociaż te z pewnością się pojawiły, a teraz zapewne dryfowały za burtą. Piraci jak to piraci darli się zwycięsko, przekrzykując. Główną atrakcją był kapitan, który stał właśnie związany na nadburciu, nerwowo patrząc na wodę poniżej. Niektórzy popychali go lekko kijami albo bronią. - To za co cię zgarnęli, hę? - zapytał gryf, który dał Redowi klucz.
-
[Pawlex] Przepraszam, ale pańskie zęby tkwią w mojej szyi
temat napisał nowy post w Arcybiskup z Canterbury
- Dobra, dobra. Idź to truchło lepiej usuń, gnoju ty - wyburczał krasnolud, po czym miał się oddalić w stronę siedziby (a wcześniej spróbować bezskutecznie odgryźć Pete'emu rękę - na szczęście wampirza szybkość pozwoliła mu tego uniknąć), kiedy odwrócił się gwałtownie, patrząc na wampirzego kumpla z dzikim wyrazem twarzy. - Ty, a potrafisz już zmienić mordę na wampirzą? - zapytał. -
Nie zdążyła nawet przejść przez bramę, kiedy ujrzała gustowną postać w czerni. Zastanawiające jak bardzo demon był w stanie upodobnić się do angielskiego dżentelmena mimo że na co dzień przypominał raczej... Dzikusa. Zupełnie jakby to były dwie różne osoby. No tak, mieli spotkać się tutaj, żeby zobaczyła ich rodzina Ruby. - Ach, cóż za fortunny zbieg okoliczności! - powiedział Isleen, zbliżając się do Ruby, ale zachowując kulturalny dystans. Przystanął i ukłonił się, zdejmując cylinder. - Co też panienka tu porabia? Grając w ten sposób Ruby również powinna zachować wszelkie zasady savoir-vivre'u, które wciskano jej do głowy od dzieciaka.
-
Co jakiś czas rzeczywiście czuł lekkie impulsy, prawie tak delikatne i krótkie jak iskry. Wędrówka była karkołomnym, męczącym zadaniem. Niemal bez przerwy atakowały ich chmary komarów, których nie odstraszyło nawet lekkie pole energetyczne wytworzone wokół przez Zannah i z uporem maniaka próbowały wciąż się do nich dostać. Prócz tego były jeszcze małe, czarne ssaki przypominające nietoperze, które zapewne próbowały się dostać do Sithów w tym samym celu co komary. Trzeba było przeskakiwać z korzeni bagiennych drzew, bo brązowa woda nie zachęcała do wejścia do niej. Trudno było zresztą przewidzieć co w niej jest, ale aż emanowała życiem. Wijącym się, małym, chitynowym życiem. Z ulgą odkryli skalną wysepkę, pośrodku której rosło ogromne drzewo. A u korzeni ktoś zbudował... Chatkę. Niską chatkę która wyglądała na bardzo starą, choć całkiem wytrzymałą. Oczywistym było, że raczej nikt w niej od dawna nie mieszka - była porośnięta mchem. - Cóż to takiego? - zapytała Zannah, idąc w stronę budynku.
-
- Oczywiście. Nie będziemy przecież stać na korytarzu - rzekł i wszedł do środka. Adam mógł potraktować otwarte drzwi jako zaproszenie. Benu ciężko usiadł na krześle za biurkiem, to samo sugerując Adamowi. Słońce wschodzące ponad horyzontem rozlewało się z wolna w biurze Benu, zaczynając oślepiać Adama. Czuł się zmęczony. Bardzo, bardzo zmęczony. - Więc... Rozumiem, że chcesz złożyć raport? - zapytał.
-
REDWATER - Dobra. No to chodź - oznajmił gryf, wzruszając ramionami i zdejmując z dzioba groźny wyraz. - Więźniów nie grabimy, bo i tak macie przechlapane. Masz tu klucz, otwórz pozostałych i chodźcie na pokład. Na podłodze obok Reda wylądował z brzdękiem ciężki, mosiężny klucz do cel zabrany zapewne bosmanowi. - Co do cholery? - zapytał Rollo. ROSE - Dziękuję serdecznie, ale jestem zmuszony odmówić, bo to by była... - nie zdążył dokończyć, bo do sklepu wszedł pegaz w lekkiej zbroi strażnika. Spojrzał podejrzliwie na Rose, a potem na ladę jubilera. - Witam, ze względu na okoliczności jestem zmuszony dokonać przeszukania - oznajmił klaczy i spojrzał znacząco na jej ekwipunek. - Proszę pokazać mi pani torbę. To rutynowa kontrola, ale niestety należy ją wykonać.
-
- Mam wyznawców. Po co mi ludzie, skoro mam węże? Spójrz tylko, są wszędzie wokół. Patrz tylko ilu ich jest. I bez wyjątku jestem w stanie potwierdzić jak bardzo gorliwa jest ich wiara. Węże to znacznie bardziej wdzięczne obiekty niż ludzie - odparł ślepy wąż. Hamzat zauważył, że ciało wielkiej, złotej kobry się spięło, jakby zamierzała wyskoczyć do ataku. Ale w tym momencie, mimo czystego nieba zabrzmiał grzmot. Ucichło wszechobecne syczenie, ucichł łysy, wielka kobra zamarła z otwartą, wielgachną paszczą. Przez niebo przeszedł oślepiający błysk. Coś lśniącego niczym błyskawica spadło na ziemię metr od Hamzata i wbiło się w piach, rozpraszając jego ziarenka. Niemal dało się słyszeć niebiańską muzykę, dodającą momentowi podniosłości. To był okazały, wciąż pobłyskujący chepesz. Problem był tylko taki, że jakkolwiek okazały by nie był, wąż również był okazały, tyle, że ślepy. I to była właściwie jedyna przewaga nomada nad bożkiem. Sigrid postąpiła krok w stronę miecza, próbując okrążyć węża. Dystans miała dosyć spory, a mimo to podjęła próbę. Dźwięk, choć ledwie słyszalny przyciągnął uwagę bożka. - Interesujące, ale żadna boska moc nie jest w stanie mnie zgładzić. Ja też jestem bogiem!
-
I zapukał. Przez dłuższą chwilę nikt nie odpowiadał, a w całej siedzibie panowała cisza. Po paru minutach dopiero rozległy się kroki na korytarzu, przytłumione przez miękki dywan. Benu zmierzał w stronę Adama i gabinetu z przyjaznym uśmiechem zakrytym wąsami i kluczem w dłoni. - Na mą duszę, Adamie. Co tu robisz? - zapytał, wsadzając klucz w zamek. - Jest dopiero wpół do szóstej, ledwie świta, a ty już na nogach?
-
ROSE Rzeczywiście, nie było tam niczego niezwykłego. Był za to strażnik miejski w swojej lśniącej zbroi, stojący przed wejściem i obserwujący to, co działo się w zakładzie jubilerskim. - Hmmm... Kolejno będzie czterdzieści pięć, trzydzieści dwa, trzy pięćdziesiątki i czterdzieści osiem bitów... Wypiszę dokument. Jednej nie biorę, bo jest pęknięta - oznajmił, najwyraźniej się nie spiesząc zbytnio. Plus był taki, że maska ochroniła wcześniej tożsamość Rose, więc strażnik nie mógł jej rozpoznać od razu. Ale niestety, nie wyglądała ona też na kupca. REDWATER Pomysł ucieczki był rzeczywiście interesujący, tym bardziej, że znajdowali się na otwartym morzu. Z góry dochodziły coraz głośniejsze hałasy, w tym szczęk metalu i krzyki. Nie był to potwór morski, a więc ta nieco lepsza opcja. Kapelusz jednorożca znajdował się pod pierwszym schodkiem na pokład. Nagle światło z góry zostało zasłonięte przez cień, który po chwili okazał się być gryfem. Fioletowy gryf miał w łapie nóż i patrzył na Reda, z wolna schodząc w dół. - A ty kto? - zapytał, wyraźnie rozbawiony.
-
[Pawlex] Przepraszam, ale pańskie zęby tkwią w mojej szyi
temat napisał nowy post w Arcybiskup z Canterbury
To była najbardziej efektowna strategia walki z krasnoludem. Na dystans niewiele mógł zrobić, a że ogólnie nie mógł zrobić Pete'emu więcej niż wywołać ból, co i rusz atakował, dziko machając pięściami i wydzierając się, wypowiadając wyjątkowo brzydkie słowa. Krasnoludy znały ich sporo. W końcu zatrzymał się, zdyszany i machnął ręką. - A niech cię, brzydalu. Ogłaszam remis - stwierdził, prostując plecy które pewnie ucierpiały od ciosu wampira. -
- Po co miałbyś składać raport mnie? - zapytał i więcej już nic nie powiedział. Adam znał zresztą dobrze drogę do biura chociażby Benu, więc nie powinno być problemu. Mógł też skorzystać z opcji pójścia do trzeciej założycielki, Hel, która przecież zawarła z nim pakt. Była godzina piąta nad ranem. Lars odsunął się i ruszył do bagażnika, żeby wyjąć z niego smutny pakunek. Chris siedział dalej na przednim siedzeniu, tępo gapiąc się przed siebie. (Trochę więcej opisu. Możesz napisać o odczuciach postaci i przemyśleniach chociażby)
-
Nie padła żadna konkretna odpowiedź, ale istniała spora szansa, że wampir Adamowi nie uwierzył. Chris siedział na przednim siedzeniu, dziwnie skulony i najwyraźniej konkretnie przerażony ciałem leżącym w bagażniku. Kolejne godziny podróży były znacznie mniej przyjemne niż kiedy jechali w stronę wsi. Przede wszystkim głosy nieustannie szeptały niezrozumiałe rzeczy, a poza tym w tyle głowy Adamowi pulsowała myśl o tym, jak niedobrze skoczyła się jego pierwsza poważna misja. Stracił kontakt z Hetmanem i Wilkiem , stracili członka Stowarzyszenia, Stowarzyszenie okazało się być nic nie warte i jeszcze zawarł pakt ze Śmiercią, który brzmiał raczej ponuro. Po dziesięciu godzinach jazdy dotarli do siedziby. - Jesteś wolny, Chris. Ale ty musisz opowiedzieć, co się stało. Złożyć raport. - wyjaśnił Lars, parkując.
-
Udało mu się wrócić w piętnaście minut, bo droga nie była szczególnie długa. Lars i Chris siedzieli już w samochodzie, który doprowadzili na koniec ulicy i tam czekali na Adama. - I dokąd doprowadziły cię twoje głosy? - zapytał Lars, patrząc na niego przez lusterko.
-
ROSE - A tej reszty nie chcesz sprzedać? - zapytał. - Mówiłem, chętnie kupię wszystkie. Mam tyle bitów, by zapłacić od razu, ale do tego wypiszę ci dokument potwierdzający. Czyżbyś się czegoś wystraszyła, panienko? - zapytał jubiler, zszokowany reakcją klaczy. Spojrzał na nią ponad grubymi szkłami okularów. W owych okularach właśnie coś błysnęło, coś odbiło się ciepłym światłem. Zupełnie jakby słońce odbiło w nich złoto albo pozłacany metal. Źródło owego blasku powinno znajdować się za plecami Rose, a więc na ulicy, za oszklonymi drzwiami zakładu jubilerskiego.
-
Wielki palec zbliżył się do skroni Adama i lekko ją pacnął. - Twoje usta będą milczeć na temat naszej umowy. Twoje oczy będą widzieć więcej, niż inni. Udzielam ci mojego błogosławieństwa, ja, pani śmierci i władczyni Hel, krainy w której spoczywają duchy oczekujące Ragnaroku. Apokalipsy. Adam poczuł lekkie mrowienie na skroni, które na parę krótkich sekund przemieniło się w pieczenie, nim zanikło zupełnie. - Niewiele jest dusz, które zostały na ziemi. Będziesz im pomagał przejść na drugą stronę, a one odwdzięczą ci się przysługą, jeśli uznają to za słuszne. Pomogą. A teraz idź już. Wykonuj misje Stowarzyszenia, ale pamiętaj, kim są. I nie odbieraj życia, jeśli nie jest to konieczne. Niewielu ludzi widzi mnie, nim nadejdzie ich kres. Będę kontaktować się z tobą przy pomocy posłańców. Do następnego razu, Adamie. Choć prawdopodobnie będzie to moment, w którym po ciebie przyjdę. Idź - powiedziała Hel, nie poruszając się z miejsca.
-
- Nie mogę odejść, a więc wciąż jestem jedną z trzech. Złożyłam przysięgę... - w okolicach obojczyka ciemnego kształtu pojawił się rozżarzony krzyżyk wyglądający jak wycięty nożem. - I ona mnie trzyma przy Stowarzyszeniu. Jeśli Stowarzyszenie przestanie istnieć, przestanie też istnieć przysięga. Wszystko ma związek z granicą między żywymi, a martwymi. W ciągu lat istnienia Stowarzyszenia Benu i Anubis wskrzesili pięć osób, a to o pięć za dużo. Nie wolno przywracać ciału duszy, od śmierci nie powinno być powrotu. Czytałeś Apokalipsę? Przepowiada, że martwi powstaną z grobów. To się stanie kiedyś, ale nie powinno dziać się teraz. A jeśli będą robić to zbyt często... Mogą spowodować wcześniejszy koniec świata. Wszystko co teraz się dzieje jest ze sobą splecione. Stowarzyszenie, twoje duchy, nekromanci. Zawiązując ze mną sojusz musisz być świadom tego, że odtąd będziesz balansował pomiędzy jednym, a drugim światem. Zgadzasz się? - zapytała.
-
- Cele są dobre. Ochraniać. Ale oni wszyscy są ofiarami dla założycieli. Richardson, Chris, Lars... Ty. Póki składacie ofiary, jesteście wyznawcami. Umierając, stajecie się ofiarami. Zabieram was, jak każdą żywą istotę do mnie. Kiedyś byłam boginią śmierci, teraz jestem śmiercią. Hel to moje pierwsze imię, a to moja prawdziwa postać. Jesteś nowy w Stowarzyszeniu, dlatego zdecydowałam się powierzyć sekret tobie. Ponieważ oboje służymy jednemu Bogu. Ponieważ chciałam odejść od Stowarzyszenia, ale nie mogę. Proponuję ci moją pomoc w zamian za twoją pomoc. Nie oddam ci twoich duchów, ale mogę oddać ci ich podszepty, póki ich nie odzyskasz. Czy chcesz słuchać dalej?