Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Posty napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. Mój pierwszy, oficjalny, fajny niesamowicie OC.

     

    Na imię ma Wolunt Influenzo i jak tytuł tematu wskazuje, jest ci on Lordem. Takim prawdziwym, nie udawanym.

     

    Rasa: Kuc ziemny

     

    Płeć: Ogier

     

    Wygląd: Wysoki, chudy jegomość o białej sierści i zielonych oczach, oraz wiecznie podkrążonych oczach i objawach niewyspania... O pewnej porze dnia. Grzywa jego ma kolor czarny przeplatany siwymi pasemkami, bo jak wiadomo nikt nie jest "Forever young". Oprócz Krzysztofa Ibisza, oczywiście, ale ręczę że mój OC nie jest Ibiszem.

     

    Wiek: 56 lat

     

    Historia, życiorys: Urodzony w malowniczej krainie jezior, wzgórz, gołoborzy i lasów iglastych - Tailsylwanii. Wolunt od początku miał w życiu łatwo i sielankowo. Nie zamordowali mu rodziców, dziadków, cioci, ani nawet chomika czy żółwia. Nikt nie rzucił na niego klątwy. Nie było kogoś kto ze specjalnym uporem by go nienawidził. Nawet z rodzicami się dogadywał, a oni w zamian nie znęcali się na nim, ani nie zaganiali do bezlitosnej harówy. Uczył się, to prawda - ale ze względu na szlacheckie korzenie Wolunt nie mógł być idiotą. Musiał być oczytany, inteligentny i sprytny... Pozostało mu więc pracować nad czytaniem. Uczył się więc, polował (trofea ważna rzecz), a nawet skrobnął jakiś wiersz od czasu do czasu. Można by powiedzieć, że kolejny utalentowany Influenzo (bowiem zarówno jego ojciec jak i dziadek byli władcami dobrymi) zasiądzie na drewnianym, niewygodnym stołku pod majestatyczną nazwą "tron". Ale nie, bo Wolunt miał pewną słabość. Jaką, zapytacie?

    Wolunt był tragicznym klaczarzem. Już w wieku szesnastu lat znalazł sobie kochankę, a trzeba przyznać że zmieniał je jak rękawiczki. W krainie było bardzo wiele klaczy - z wiosek, głównie, a niewiele było takich, które oparły by się jego wdziękowi, bo mimo objawów niedospania był bardzo przystojnym kucem, a i charakter jego przyciągał. I pewnego razu nieszczęśnik zadarł z niewłaściwą klaczą... Chociaż w tym przypadku trudno mówić o zadarciu, klaczy nie podobało się jego zainteresowanie, a trzeba Wam wiedzieć, że kiedy już syn Lorda upatrzył sobie zdobycz, wszelkimi siłami starał się ją osiągnąć. Żeby pozbyć się natręta, klacz powołała się na jeden ze skuteczniejszych sposobów - chciała sprawić, by kuc zaczął pragnąć czegoś innego i skupił się na tym właśnie, nie na niej. Tak też zrobiła.

    I oto pewnej księżycowej nocy coś ugryzło ogiera. Ugryzło na tyle, że odtąd gdy spływał mrok wieczorny, typem stawał się upiornym.

    Metoda klaczy podziałała. Wolunt zaczął pragnąć czegoś, co nie było klaczą. Ten jeden raz w życiu... Czy tam może poza nim?

    Ale za to na zawsze. Tej pamiętnej nocy stał się koneserem win pewnego rodzaju. Win czerwonych i dość rzadkich wtedy - a teraz zaś niemal nieosiągalnych - win błękitnych. W wieku trzydziestu lat został panem na zamku, jego ojciec bowiem - ku żalowi poddanych prostaczków - wyciągnął kopyta. W obu znaczeniach.

    Co zabawne, od jakiegoś czasu już zdarzało się znikać kucom. Rzadko, to prawda, ale takie przypadki były. Teraz zaś kuce zaczęły znikać częściej. Było to logiczne - po śmierci pana zamku Lord Wolunt nie miał czasu na polowanie, a wilki się rozpanoszyły - tak tłumaczył to nowy pan.

    Gdy prostaczkowie zaczęli bać się wychodzić z domów - a co za tym idzie zyski Lorda z uprawy ziem i hodowli bydła zmalały - Dobry Lord wezwał łowców. Dostali oni należną kwotę, a potem wynieśli się. I nikogo nie zdziwiło, że wilki wciąż wyły do księżyca nocą. Ataki ustały, a to było najważniejsze. Lordowi udało się wspaniałomyślnie uratować poddanych. Był co prawda trochę bardziej nerwowy i często drgała mu lewa powieka, ale tłumaczono że to z powodu stresu.

    I od tej pory Lord Wolunt żyje szczęśliwie w swoim zamku. Często sprowadza do domu gości. Dość często zdarza się też, że goście opuszczają zamek pobliską rzeką i urwiskiem, nie o własnych siłach, ale... Ale kto martwiłby się o takie szczegóły? Lord nie dość że zatroszczył się o bezpieczeństwo poddanych, to jeszcze postawił na skromność - wyzbył się srebrnych elementów biżuterii. Niektórzy sądzili, że Wolunt jest chory, bo rzadko wychodził na słońce, a jeśli już, smarował się kremem przeciwsłonecznym... Ten jednak zaprzeczył wszelkim plotkom o chorobie skóry, i dalej wszyscy są szczęśliwi.

    Jeśli przechodzilibyście gdzieś w okolicy, najlepiej zatrzymajcie się na zamku. Dostaniecie wygodną komnatę, wygodne i ciepłe łóżko, oraz niesamowite, pozostające w pamięci widoki, a właściciel z otwartymi ramionami i przyjaznym nastawieniem będzie wyczekiwał gości o ciekawym wnętrzu...

  2. Dolne piętro faktycznie było ciemne i dość nieprzyjemne. Nie może pokazać im, że się boi.

    - Ja także pójdę na dół - oświadczyła Victoria.

    Z ciemności wyłaniała się para. Możliwe, że jedno z urządzeń zawiodło... Albo ciepło panujące  wśrodku mieszało się z chłodem z zewnątrz, przez jakąś dziurę.

  3. "Czy miłość może usprawiedliwiać kłamstwo"

     

    Trudno powiedzieć, jeśli nie było się w sytuacji tego typu, tak sądzę. Kojarzy mi się to z pytaniem "Czy byłbyś skłonny zabić człowieka" i błyskawiczną odpowiedzią "Nie, w żadnym wypadku". Bzdury. Sądzę że wiele osób zmieniłoby podejście na swoją korzyść, po dpowiednich wydarzeniach i usprawiedliwiałoby się miłością. Człowiek w przeciwieństwie do krowy może sobie pozwolić na zmianę zdania.

  4. Luna tymczasem ruszyła do wielkiej sali w Canterlocie. W sali, gdzie stał tron Equestrii. Księżniczka otwarła magią wielkie, złote wrota. Sufity były tu bardzo wysoko, wspierane przez biało-różowe kolumny ze złotymi zwieńczeniami, oplecione bluszczem. Podłoga była biała, marmurowa.

  5. - Nie ma czasu. Będę wdzięczna za nastawienie ręki, ale nie teraz. Chcę znaleźć ocalałych. To ważne, a ręka prawie nie przeszkadza...tutaj na - rzekła dziewczyna i ruszyła dalej. Zatrzymała się w niewielkim, kwadratowym pomieszczeniu. Wąskie, strome, metalowe schody pozwalały dostać się na niższe i wyższe piętro.

    - Co sądzicie o rozdzieleniu się? - zapytała obecnych.

  6. - Idziemy - zarządziła Victoria i ruszyła w jeden z korytarzy statku. Wzięła ze sobą broń, choć bardziej niż ewentualni miejscowi martwiła ją załoga. Na szczęście nie cały statek był zepsuty. W tej części wciąż działały światła, oświetlające pomieszczenia. Żarowki rzucały blade światło na metalowe ściany.

  7. - Jeśli wychodzisz, włóż kombinezon, albo nie wracaj. Nie chcemy żebyś przytargał w swoim tyłku coś, co chciałoby nas zabić - rzuciła do odchodzącego Jacoba. Zastanawiała się, czy ją zignoruje, czy odwarknie coś - jak na niego przystało.

    Z otworu po wyrwanych drzwiach sączyła się wilgoć i chłód. Mgła powoli i leniwie wdzierała się do statku.

×
×
  • Utwórz nowe...