-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
Nadszedł dzień, w którym plan miał zostać wdrożony w życie. Poranek był jak zwykle o tej porze roku szary i dosyć ponury. Do nosa Ruby doszły smakowite zapachy z kuchni, a zegar wskazywał na godzinę ósmą. Zapewne przez przeżycia z dnia poprzedniego postanowiono dać jej spokój i pozwolić tego dnia dłużej pospać. Isleen się zmył.
-
Niestety, nikt nie odpowiedział. Lars gdzieś zniknął, rany Adama zostały opatrzone, a w korytarzu nie było nikogo innego. Mógł więc zmyć się pełnoprawnie do domu i wreszcie odpocząć po dość intensywnej, zmieniającej światopogląd nocy. A to był dopiero początek...
-
- Spotkasz znacznie więcej, testy były tylko dwa, a ty wyszedłeś z nich praktycznie bez szwanku, więc jeśli ci to przeszkadza, zastanów się, czy to robota dla ciebie. A teraz zmykaj, zanim zdążysz mnie zirytować, a ja przypomnę sobie dawne czasy kiedy nie byłem tylko reliktem i postanowię przypomnieć tobie dlaczego bogom należy się szacunek - rzucił, już odrobinę mniej przyjaźnie.
-
[Pawlex] Przepraszam, ale pańskie zęby tkwią w mojej szyi
temat napisał nowy post w Arcybiskup z Canterbury
Zdolność Jone do szybkiego przemieszczania się była zaskakująca. Szybkimi, sztywnymi krokami zbliżył się do Pete'ego, a potem chwycił go boleśnie za szczękę. - Zawrzyj pysk, Pete. Czy masz jakieś nowe informacje dotyczące wampirów z bełtami zamiast zębów? Tak? Musisz mi koniecznie o nich opowiedzieć, musimy wynaleźć sposób na zniszczenie ich! Spójrz tam! Siłą odwrócił jego głowę na martwego Mistrza. - Czy ktoś wypił jego krew? Czy ktoś go ugryzł? Czy ktoś powiedział ci, że nie zamierzam ogłosić, że to ja go zabiłem? To z pewnością nie byłem ja. To co zrobiłem było konieczne, Pete. Konieczne, jeśli bractwo ma przetrwać! Czy masz wątpliwości co do tego, że moje działanie było słuszne? Mów śmiało. Jako nowy Mistrz jestem otwarty na propozycje - wycedził z paskudnym uśmiechem na ustach. Jone był znacznie bardziej krwiożerczy niż większość wampirów, a z tym swoim obrzydliwym uśmiechem węża wydawał się być również gorszy od nich. -
An podniósł brwi. - Właśnie ci się przedstawiłem. Jestem jednym z trzech założycieli i każdy z nas jest starym bogiem. Benu, Hel i ja. Zapytałeś o Anubisa i Seta, odpowiedziałem, że chodzi o tego pierwszego. Jestem nim - odpowiedział. - To nie ty reklamowałeś się jako ten doskonały strateg i intelektualista? - zapytał ze złośliwym uśmieszkiem.
-
- O, większość żyje. Myślisz że będziesz miał do czynienia tylko z demonami? O, nie. Dlatego też istnieje stowarzyszenie - odparł. - Śpią, albo błąkają się, na wpół szaleni. Ale czasem się budzą. Czasem mają przebłyski. I wtedy zaczyna się problem. Niektórzy dobrze się kamuflują, niemal każdy potrafi zmieniać kształty. Twoje szkolenie nie skończy się, póki nie umrzesz. To jest robota w której uczysz się całe życie.
-
Ani jeden ani drugi nie potraktowali zimnego spojrzenia jako poważnej groźby. Jeden prychnął, drugi zarechotał. - Czyli nic nowego. Burdel, wszędzie burdel na kółkach. Z jednej Noxianie, z drugiej dzicy, z trzeciej ta lodowa sucz, misiaczki i jeszcze to - skomentował ten stojący dalej. Natomiast ten naprzeciwko Gassota chwycił go za fraki i uniósł, żeby ten znajdował się na wysokości jego wzroku. - Jeśli wydaje ci się, że królowa siedzi na tyłku i nie ma nic innego do zrobienia, to zaraz możesz stąd odpłynąć. Tym fiordem - poinformował tarczownik, wskazując Gassotowi murek na moście.
-
- Bingo, pierwsza odpowiedź. To moje oczy, uszy i węch. Set nie miał absolutnie nic wspólnego z psowatymi kiedy żył. Niestety, okazuje się że nawet bogowie umierają w odpowiednich warunkach. Nie zabija nas srebro, ani żadna inna broń. Nie zabija nas trucizna ani choroba. Umieramy naturalnie, z niedoboru... Wiary - odparł, a w ostatnie słowa wkradła się na nowo ponurość.
-
- An Apraesis. Pierwsze dwie litery imienia i nazwiska, niesamowicie sprytna gra słowna - rzucił ironicznie. - To stare imię. Większą podpowiedzią jest on - wskazał na majestatyczne psisko w pokoju. Od momentu w którym Adam wszedł pies nie poruszył się ani o centymetr, trwając niby bazaltowy pomnik.
-
- Chcieć to by każdy chciał - odparł mężczyzna, nieco zawiedziony. - Po ostatnim miałem nadzieję, że przestraszysz się choć trochę, ale najwyraźniej nie doceniłem. I pieprzyć Ozyrysa - stwierdził. Wziął jedną rolkę bandaża i najpierw zdecydował się na opatrzenie ran na rękach, potem zakleił jakimś żelowym opatrunkiem największą ranę na karku, na końcu zajął się nogami. - Gotowe. Ale co się odwlecze... Zobaczysz jeszcze. W każdym razie powodzenia i nie namawiam, ale w przypadku zgonu... Wiesz kogo szukać - powiedział z uprzejmym uśmiechem, zupełnie jakby to nie brzmiało szczególnie ponuro.
-
Setki tysięcy lat istnienia, nieograniczona wiedza i tak kretyńska wpadka podsumowująca to wszystko. Iriel nie czuł się szczególnie dobrze i nawet sobie nie wyobrażał jaki wyraz musiała mieć jego twarz w tamtym momencie. - Nawet nie wiecie jak blisko prawdy jesteście z tymi niebiosami - stwierdził, uprzednio biorąc głęboki wdech. Zastanawiał się jak uspokoić to denerwujące kołatanie serca. Chwilowo ów narząd przesunął się na pierwsze miejsce tworzonej ciągle listy najbardziej znienawidzonych narządów w ciele ludzkim. Nie dało się zebrać myśli przy tym cholernym mięśniu, a Iriel z niepokojem czekał na to, aż we znak dadzą się kiszki. - Trochę... przyznam, tak - dodał, wciąż stojąc w miejscu. Nie był pewien jak wytłumaczyć mężczyźnie nieumiejętność chodzenia i ogólnie małą wprawę w posługiwaniu się ciałem i miał tylko złudną nadzieję, że nie zapyta.
-
Krok dalej i łeb węża się podniósł. Dwa kroki dalej i kobra wspięła się na wysokość brzucha Hamzata, po czym rozłożyła kaptur, ostrzegawczo otwierając paszczę. Te kobry nie miały w zwyczaju pluć. Wielkie bydlaki od razu wgryzały się w potencjalną ofiarę, a potem cierpliwie czekały aż padnie. Tak też było w tym przypadku. Kobra nie mierzyła wysoko. Rozwinęła się i wystrzeliła w ciągu ułamka sekundy, a zęby wbiły się w udo nomada. Sigrid krzyknęła. Ból nie był szczególnie mocny, gorsza była raczej świadomość tego, co znalazło się w ranie. Wąż błyskawicznie odskoczył do tyłu, a w potężny łeb uderzył kamień rzucony przez dziewczynę. Potem drugi i trzeci. Ostrzał nie miał szansy zabić gada, ale przynajmniej spowodował, że kobra się wycofała i nie padło drugie ugryzienie.
-
- Jak sobie życzysz. Wciąż jednak pozostaje wisząca nad tobą klątwa, która najwyraźniej chwilowo dała sobie spokój - odparł. - Póki co korzystaj ze snu. Niedługo może być go bardzo, bardzo mało. Za oknem zaczęło padać. I choć Ruby nie mogła tego wiedzieć, ktoś tam stal. Ktoś wysoki, odziany w czerń i zakapturzony. A spod kaptura jedynym co było widać były dwa czerwone punkty.
-
[Pawlex] Przepraszam, ale pańskie zęby tkwią w mojej szyi
temat napisał nowy post w Arcybiskup z Canterbury
- Po co go tu przyprowadziłeś? - zapytał Mistrz, wychylając się i patrząc jakby przez Pete'ego, do Jone'a. Nie dał mu niestety odpowiedzieć. - Wiesz, dlaczego wciąż żyję? Ja również nie popełniam dwa razy tego samego błędu. Nie ważne ile człowieczeństwa w tobie zostało, nie zgodzę się, żebyś wrócił. Bo nawet twoje człowieczeństwo nie uchroni nikogo przed twoim głodem, głupcze. Daję Ci więc wybór, jako dobremu łowcy którym byłeś. Zrobisz to sam, albo ktoś ci pomo... - Urwał, bo dalsze mówienie znacząco utrudnił krótki bełt, który wbił się głęboko w oczodół. Z otwartych w zdziwieniu ust mistrza wydobył się długi jęk. Przewrócił pozostałym okiem, zadrżał i odchylił się do tyłu na krześle. Martwy. - No - podsumował Jone. W jego głosie brzmiała satysfakcja. - To kwestię twojego pozostania mamy załatwioną. -
Ciecz wlała się do gardła, rozgrzewając je. Nie była ciepła, ale zapewne miała w sobie jakąś zawartość alkoholu. Była też dosyć gorzka i miała korzenny smak. Z początku nie było najlepiej, bo aż wykrzywiała twarz, ale chwilę później Adam poczuł, że powoli zaczyna czuć się lepiej. Potrzebne było parę minut, nim przestał krwawić, ale rany wciąż jeszcze nie były zasklepione. Mężczyzna podszedł do niego z bandażami, a Adamowi rzucił się w oczy pewien... Stół, stojący we wnęce pomieszczenia widocznego z pokoju. To plus hieroglify dosłownie wszędzie sugerowało, że facet może faktycznie znać się na bandażowaniu, tyle, że w nieco innej... Formie. Jego klienci mogli zazwyczaj być martwi. - Stół do mumifikacji - wyjaśnił, widząc spojrzenie chłopaka. - Pamiątka z dawnych czasów. Ciało musi być dobrze zachowane, aby przetrwało podróż do zaświatów, więc nie powinieneś się wyrywać.
-
Pies widziany wcześniej siedział w gabinecie przy oknie, gapiąc się badawczo na Adama. - Usiądź - powiedział mężczyzna, wskazując fotel. To tutaj stała szafa, do której Adam "wszedł" na pierwszy egzamin. Mężczyzna tymczasem wyjął z innej szafki drewniane pudełko pokryte hieroglifami, po czym - odwrócony do chłopaka plecami - zaczął w nim coś energicznie mieszać. Owocem tego był gliniany kubek podany Adamowi z gęstą, bursztynową breją w środku. - Najlepiej wypić na raz - stwierdził.
-
Lars spojrzał w stronę tarasu siedziby, który mijali. Siedział tam wielki, czarny pies będący stadium pośrednim pomiędzy owczarkiem niemieckim, a szakalem. Miał duże, stojące, trójkątne uszy, krótką sierść i wyglądał tak bardzo ponuro i majestatycznie jak tylko może wyglądać pies. Wstał i zniknął gdzieś w cieniu budynku. - Zobaczymy. Czekali na zakończenie egzaminu. Za każdym razem kiedy rekrut przeżyje, egzamin uznany jest za zaliczony - odparł, prowadząc chłopaka do wnętrza siedziby. Poszli do gabinetu wychodzącego na owy taras. Gabinet znajdował się na parterze. Otwarł im mężczyzna, w którym Adam rozpoznał jednego z trzech założycieli Stowarzyszenia. Nie był to Benu. - Do środka zapraszam - odezwał się niskim, grobowym niemalże głosem. Ciekawostką było to, że podłogi w gabinecie nie było widać pod warstwą piachu.
-
- Nigdy nie wiem. Ale byłbym zaskoczony, gdyby tak się nie stało. Potrafią kłamać i są przebiegłe. Dołączając do Stowarzyszenia masz zawsze oczy szeroko otwarte. To najważniejsza lekcja. Naucz się spać ze sztyletem pod poduszką, inaczej kiedyś możesz się nie obudzić - odparł. - I na przyszłość... Tego typu istoty raczej nie są odpowiednim materiałem na partnerkę. Przede wszystkim nie są do końca żywe i zazwyczaj chcą cię zabić, a o ile to drugie często zdarza się w relacjach międzyludzkich, o tyle to pierwsze nieszczególnie.
-
- Raczej przeciętnie ze wskazaniem na słabo, ale... Zdane - stwierdził, zabierając sztylet (rękawiczkę miał tylko na tej dłoni) i oddając go Adamowi. - Wstawaj. Trzeba cię opatrzyć, a rany po wodnych demonach kiepsko się goją. Do Adama dopiero teraz zaczęły dochodzić fakty. Pierwszy, czuł ból. Drugi, był wyczerpany i trzeci... Było cholernie zimno. Wilk i Hetman zniknęli, zapewne również mając dosyć wydarzeń tej nocy.
-
To stało się bardzo, bardzo szybko. Poczuł draśnięcie na policzku, a potem jego uszy zaatakował dziki wrzask podobny do drapania powierzchni tablicy. Całe ciało topielicy opadło z głośnym plaskiem na Adama - udało mu się trafić, ale nie głowę, a szyję, co przyniosło podobny efekt. Wrzeszczała głosem niepodobnym do ludzkiego. Próbowała się odczołgać z powrotem w stronę wody, ale kiedy już ostrze zagłębiło się w topielcowym ciele, Lars chwycił demona za nogi i odciągnął od wody. W trakcie trzymania jej był odwrócony do Adama plecami. "Anna" próbowała się bronić, syczeć na mentora, ale ten zrobił coś, przez co wodny potwór skulił się bardziej w sobie i przestał walczyć. Należy zaznaczyć, że nie wykonał żadnego dodatkowego ruchu rękami. Stwór zaczął wysychać w zastraszającym tempie, aż ledwie po kilku sekundach została tylko skóra i kości. Kolejne parę sekund później wszystko rozsypało się w pył. Cóż, tego raczej nie przeżyła.
-
Podeszła, i owszem. Kiedy była już tylko po kolana w wodzie i około dwa metry od Adama, mógł zobaczyć pełnię paskudnej postaci. Długie ręce zakończone równie długimi, ostrymi jak już zdążył się przekonać pazurami, a zęby... No cóż, jak u rekina i nawet miała ich dwa rzędy. Jedno oko gniewnie wbijało się w Adama na ziemi, drugiego nie było przez jego poprzednią akcję. Była zwinniejsza, a stan Adama znacznie ograniczał jego dyspozycję, musiał więc zrobić coś, by przy próbie zniszczenia demona nie zostać na przykład rozprutym przez jego pazury. Lars stał wciąż obok, spokojnie obserwując przebieg wydarzeń.
-
- Cel - odezwał się Wilk. W dłoniach Adama zmaterializowała się pepesza. - Pal. Kolejna salwa. Głowa upiorzycy rozprysnęła się jak balon, kiedy wystrzeliły w nią dziesiątki pocisków. Na nowo zapanowała cisza... ... i już chwilę później głowa znów była z powrotem cała, a upiór szedł do brzegu, bardziej wkurzony niż wcześniej. - Ja będę strzelał, a ty uciekaj - powiedział zszokowany widmowy żołnierz na widok wciąż ożywającego demona wodnego. Pepesza w rękach Adama mogła nie być najlepszym pomysłem. Ręce mu drżały, płuca paliły po niedawnym przymusowym nurkowaniu, a w głowie kręciło się od braku tlenu, którego chwilę wcześniej doświadczył. Obok niego tymczasem nagle pojawiła się sylwetka w czerni (pierwszym co zauważył były staromodne, czarne buty i równie czarny płaszcz), a dłoń odziana w czarną rękawicę podała mu małą, lśniącą rzecz. Sztylet. - Póki jest w wodzie, nic nie zrobi jej krzywdy. Nic prócz srebra, które jako jedyne jest w stanie zaszkodzić tego rodzaju istotom - odezwał się spokojny głos Larsa.
-
Będąc już bardzo blisko brzegu został z powrotem pociągnięty za nogi do wody, ale demon nie zdążył zrobić nic więcej. Wystrzelono widmową salwę w stronę stawu, woda wzburzyła się i na chwilę zapadła cisza. - Adamie, żyjesz? - zapytał ostrożnie Hetman. Nawet w świetle księżyca chłopak widział, że na błotnistym brzegu zostawia za sobą ciemne strużki. Czuł potężny ból płynący z karku, z ugryzionej dłoni, rąk i nóg podrapanych przez szpony. - Trzeba natychmiast wezwać pomoc! A to ci jędza, w tak płytkim akwenie by go utopiła! - E tam, moja stara była gorsza - stwierdził Wilk. - Ale pomoc się przyda, to fakt. Budynek pełen bogów i nikt się nie zainteresuje? - Jakich bogów? Nie bluźnij! Tymczasem rozległ się plusk. Ponad powierzchnią wody pojawiła się głowa, ale tylko jedno oko świeciło. Adam widział, jak wiele zaszło zmian. Twarz, choć bynajmniej nie zgniła, wyglądała... martwo. Widać było wyraz skrajnej furii, a ostre, trójkątne zęby szczerzyły się groźnie w stronę chłopaka. Nie było widać żadnych ran. - Co do...? - Idę po ciebie - odezwała się chrapliwym głosem, z wolna zbliżając się w stronę brzegu.
-
Modły najwyraźniej zostały wysłuchane, bo głowa niemal od razu odsunęła się do tyłu, a szczęki puściły dłoń. Również druga ręka chłopaka została oswobodzona, ale musiał uważać - najprawdopodobniej miał ledwie parę sekund, nim topielica nie wznowi ataku - podwójnie wściekła i z podwójnym zaangażowaniem, żeby go zabić. Póki co szamotała się, wrzeszcząc i wypuszczając bąbelki z ust, osłaniając sobie oczy.
-
Dezorientacja przez zasłonięcie wzroku nie zadziałała, niestety. Potrzebny był szczególny bodziec bólowy, który naprawdę by ją oszołomił. Uścisk na szyję nic nie dał, zasłonięcie oczu spowodowało tylko, że następnym celem ostrych zębów była dłoń. Oczy świeciły jasno, a tlen się kończył... (Ostatnia szansa na zastosowanie skutecznej obrony - w razie niepowodzenia nastąpi zgon)