-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
Oboje zastosowali się do rozkazów. Kirys był co prawda niewidoczny, ale nie raz, nie dwa udowodnił swoje działanie. - Nie. Nie! Ostatnio też tak mówili. Tacy jak ty! W zbrojach! - wysyczała nienawistnie. - Przez nich tu jestem! Pamiętam, zabrali mnie z domu! Co tym razem zrobicie? Zabijecie mnie? Ja chcę tylko wrócić do domu! - jęknęła i tak oto napad strachu pomieszanego ze złością zmienił się w żałość i chlipanie. - Kobiety - skomentował Hetman. - Powinienem zniknąć?
-
- Sześćset lat, Adamie. Ponad sześćset - poprawił Wilk. Oboje momentalnie się pojawili. Hetman w pełnej zbroi husarskiej, Wilk w pełnym wyposażeniu i... ...Nie zrobili najlepszego wrażenia. Dziewczyna pisnęła i z zaskoczenia potknęła się i upadła na piach. Niemal pełznąć oddaliła się od dwóch wojowników pod skałę parę metrów dalej i wściekle zasyczała. W ciemności jej oczy świeciły na zielono. - ODEJDŹCIE - syknęła, a mokre, czarne włosy opadły na jej twarz, powodując dość mroczny efekt.
-
- Co? Śmiesznie mówisz, prawie nic nie zrozumiałam. Jak to nie panują? Albo żartujesz, albo jesteś szalony - stwierdziła. - Mam nadzieję, że to żart, choć przyznam że niezbyt śmieszny i w niezbyt dobrym guście. Masz fantazję, chłopaku - stwierdziła lekko urażonym tonem, splatając ręce na piersi. - Czym jest niby prezytura? I czy na pewno pochodzisz z Rzeczpospolitej?
-
- Co odkryłem? Już mówię, otóż... Hejże, zaraz! Ciemność przed Ruby podniosła się odrobinę. Ogień w kominku przygasał, więc oczy nie działały już tak dobrze, a za oknem była tylko ciemność. Coś twardego i ostrego dotknęło jej policzków. - Ty płaczesz? - zapytał, podnosząc delikatnie pazurami brodę dziewczyny.
-
- Dlaczego akurat on? - zapytał Hetman. - Nie mam o nim najlepszego zdania - dodał Wilk. - Król Władysław. Władysław drugi Jagiełło, oczywiście. Głupie pytanie, o jakim miała wspominać? - zapytała, chwytając się pod boki. - Ale mówiąc szczerze, wydaje mi się, że tylko tak mówiła. I tak raczej nie do Krakowa by mnie przyjęli, nie mieliśmy wystarczająco złota na termin. A mówię ci, że jestem tu od wczoraj. Albo przed wczoraj. Może zemdlałam i wypadłam ze statku? Całe szczęście, że przeżyłam! Nawet nie umiem pływać - stwierdziła i zarechotała.
-
Atmosfera w szkole z panicznej zmieniła się w niesamowicie ponurą. W takich chwilach przydawała się zazwyczaj Jane, która była aż nadto niepoważna, tyle, że Jane nie żyła. Wieczorem Ruby była już w domu. Isleen cały dzień przesiedział w skórze wrony, aż do momentu w którym wreszcie zostali sami w pokoju Ruby (to znaczy po całym tym pocieszaniu ze strony rodziców, wizytach służącej co pięć minut by sprawdzić czy aby na pewno wszystko w porządku i jeszcze raz wizytach rodziców, zwłaszcza matki, która nie dała za szybko za wygraną). - Ta kobieta w twojej szkole. Jest czymś... Na pewno nie człowiekiem. Ma ludzkie ciało, ale zaufaj mi, to jakiś duch - poinformował Isleen, siadając na podłodze przy łóżku.
-
- Zrobiłam go przed chwilą. Nie miałam tu nic innego, czym mogłabym się zająć. W domu też takie robiłam. Mama mówiła, że jak będę się starać, to może kiedyś przyjmą mnie do cechu złotniczego u samego króla w Krakowie. A potem mówiła, żebym przypadkiem nie śmiała przez to się lenić i goniła mnie zaraz do pracy w polu - odparła z uśmiechem, przyglądając się naszyjnikowi. Były w niego wplecione drobne muszle i lśniące pęcherzyki jakby z morskiej piany. - Naprawdę mógłbyś to dla mnie zrobić? Masz statek? I jak ty się tu znalazłeś? A ja... Ja chyba przypłynęłam tu statkiem. Pamiętam rzekę, chyba Wisłę. Płynęliśmy w dół, ale jeśli dobrze pamiętam, nieszczególnie mi się to podobało... A potem było morze i statek. Tak, pamiętam. Wielki, z wielkimi żaglami. Nie mam pojęcia jak długo musieli je szyć - dodała. Teraz dopiero w oczy rzucił się fakt, że cała jej sukienka była w wodorostach.
-
Czy moje oczy wyglądają jak termometry? Nie? No to może nimi nie są. - Tak jakby znaczy... Jak... Zwłoki? - zapytała. - Może to jakaś rasa lodowych ludzi? Takich, co... O RANY. - Taliyah podeszła do krawędzi mostu. Rzeczywiście, widok był zapierający dech. Tym bardziej kiedy nasuwały się w wyobraźni obrazy upadku z tak wielkich odległości. Dziewczynie aż zaświeciły się oczy. Z jednej strony widać było wioskę daleko w dole i kawałek otwartego morza, z drugiej zaś jedynie skały fiordu, który zakręcał lekko i tym samym uniemożliwiał zobaczenie morza.
-
- Anna. Ania - odparła, robiąc krok w tył. Na twarzy wciąż było widać radość, choć teraz bardziej umiarkowaną. - Wyspy Brytyjskie? Dom Brytów? Słyszałam kiedyś o tym. Że straszne tu dzikusy żyją, tak mi opowiadano. I wiesz co? Ich język nawet tak brzmi. Jestem... No, mój ojciec jest kupcem. Mieszkałam w Rudniku, to wieś parędziesiąt mil od Krakowa. Nie wiem, skąd się tu wzięłam, mówiąc szczerze. Po prostu obudziłam się... Tutaj. Na tej plaży - odpowiedziała. - Masz dziwne ubrania. Znasz drogę powrotną? Chciałabym zobaczyć rodzinę.
-
[Pawlex] Przepraszam, ale pańskie zęby tkwią w mojej szyi
temat napisał nowy post w Arcybiskup z Canterbury
- Och, co za komplement. Dobra, niech ci będzie. Ale zachowuj się następnym razem, takie rzeczy nam są niepotrzebne. I możesz mówić o tym, że byłeś łowcą, ale całą resztę można sobie darować, Pete. Dasz w mordę komu trzeba jak już przejdziesz okres testowy, jasne? A teraz lepiej będzie odprowadzić cię do... no, tam gdzie się zmieniałeś. Jutro będzie nas czekała pracowita noc. Pójdziemy do lasu i w ogóle. Niedługo chyba powinien też zacząć się głód. Jutro ktoś dostarczy ci jedzenie. Idziesz? - zapytała, kierując się w stronę zamtuza, w którym ostatnie dni Pete przeleżał. -
- Ale co masz na myśli? Bardzo ładna, moim zdaniem. Znaczy... Tak mi się zdaje. Trochę blada - stwierdziła Taliyah. - To jest ta królowa do której idziemy? Orszak wkrótce przeszedł przez most i ruszył w dół zbocza. teraz ludzie mogli swobodnie przez niego przechodzić. Hmmm... Całkiem długo byłem nieco... niedysponowany. Nie mam pojęcia o obecnej sytuacji politycznej, ale wiesz, Gassot... Wydaje się być - hehe - zimna. A nawet bardzo. Bardziej niż zwykły człowiek.
-
- Gotowi, ale... przeciwko... niej? Cała armia? - zapytał Hetman. Dziewczyna nabrała powietrza w płuca w wielkim zdziwieniu. - Mówisz po polsku? Na mą duszę, mówisz po polsku! Nie po tutejszemu! - rzuciła i nim ktokolwiek zdążył zareagować rzuciła się na Adama... I zamknęła go w uścisku, niezbyt zresztą mocnym. Czysta radość. Puściła go chwilę przed tym, jak Wilk zamierzał się z dźgnięciem jej bagnetem. - Powiedz mi, co to za kraj. Nie chcę tu być, chcę wrócić! Ani trochę mi się tutaj nie podoba!
-
- O, to, to właśnie. Najlepsza byłaby co prawda ludzka ofiara, ale spokojnie, zdaję sobie sprawę, że nie mamy takich możliwości. Chociaż jakby się tak zastanowić... Może to opatrzność zesłała naszego... naszą towarzyszkę? - zapytał. - Pluję na twojego wielkiego wężoboga - padła błyskawiczna odpowiedź. - A. Aha. No cóż, zobaczymy, ale teraz rzeczywiście trzeba coś upolować. Hamzacie? Jakim... hm... sprzętem dysponujesz? - zapytał kapłan, już z pasją badając wejście do podziemi. Z tego poziomu niewiele było widać.
-
Podsumowując, było zimno, było mokro i był głód. Fantastycznie jak na początek, ale ostatecznie ktoś mógł sobie zakpić i dać mu ciało niemowlaka albo starca. A tak przynajmniej umiał... No właśnie, czas wypróbować nogi na wypadek gdyby trzeba było wziąć je szybko za pas. Najpierw klęknął na kolanach, uznając to drobne zwycięstwo za dobry start. Potem, nie spuszczając wzroku z drzew i zarośli podparł się rękami, żeby wstać. Z tym już nie poszło tak łatwo. Wymamrotał pod nosem parę obelg, próbując wstać z tyłka na który upadł. Obsługiwanie tego nie było tak łatwe na jakie wyglądało z góry. Podjął jeszcze jedną próbę, tym razem rozstawiając nogi nieco szerzej i pewniej. Udało się - wstał. Tyle, że ucieczka nie była raczej możliwa. Przy okazji odkrył, że raczono umieścić go w męskim ciele, co powinno przynajmniej w teorii zaoszczędzić paru problemów... A paru dodać. Wstał więc i postanowił poczekać na licho czające się w zaroślach, desperacko próbując utrzymać równowagę na tych dwóch bezużytecznych patykach obklejonych mięsem. O wiele przychylniej spojrzał oczami wyobraźni na psy i wszelkie czworonogi.
-
To nie był ten łaskawy dzień, w którym Księżycowy postanowił się ukazać, czy chociaż szepnąć jakieś słówko. Sigrid pochyliła się nad dziurą, do której wpełznął starożytny dureń i wyprostowała się natychmiast. - O, niestety. Ślepa wnęka. To się zdarza, nie przejmujcie się, gdzieś tutaj musi być... HA! MAM! - wykrzyknął kapłan. Pod posadzką coś z chrzęstem się przesunęło i w jednym miejscu piach zaczął się zsypywać, odsłaniając ukryte wejście - schodki prowadzące w dół, pod poziom gruntu. Kapłan wylazł z dziury, którą odsłonił. Podniósł się i otrzepał dłonie. - Gotowe, możemy iść. Śmiało, śmiało. Ostrzegam jednak, że zazwyczaj powinniśmy mieć ze sobą ofiarę, zwłaszcza, że będzie zapewne wygłodniały po tylu latach... A gdyby tak... Hamzacie, twój wielbłąd? - zapytał.
-
Patrzył w niebo. No nieźle. Teraz wydawało się być całkiem odległe, a pewnie było jeszcze bardziej niż mu się wydawało. Cóż, nie do końca tak to miało być. Na wspomnienie tego jak dobrze bawił się na wyspach, aż łza mu się zakręciła w oku. Iriel podniósł się do pozycji siedzącej. Trochę kręciło mu się w głowie od upadku, ale hej, w końcu miał okazję przetestować działanie siły grawitacji i na nieszczęście dla niego działała całkiem bez zarzutu. Podniósł rękę i przyjrzał się palcom, potem dłoni, a potem sięgnął do pleców. Wyczuł zgrubienia, ale oczywiście skrzydeł nie było. Chociaż to mogli zostawić. Jedną parę. Wzrok też jakby się zmienił. Cóż, przynajmniej tu jedna para została. Przede wszystkim myśleć pozytywnie. Może i jeszcze nie miał nigdy okazji być człowiekiem, ale przecież nie mogło być aż tak źle. Wystarczy się poprawić, odkupić winy i będzie tego, tak to przynajmniej zazwyczaj wyglądało w teorii. Wstał chwiejnie na nogi, przeklinając swoją obecną słabość. Zastanowił się jeszcze nad tym, czy przekleństwa go pogrążają, ale myśl ta zdenerwowała go tak bardzo, że spasował. Rozejrzał się wokół. Przez twarz przemknął wyraz rozpaczy, potem próba przełknięcia smutku, a potem nie wytrzymał. - AAAAAAAAAAAA! - Eks-cherubin upadł z powrotem na ziemię, wyżywając się na niewinnym gruncie. Tłukł ile sił w pięściach, zostawiając w wilgotnej ziemi lekkie wgłębienia. W końcu przestał. Oddychał głęboko, próbując zebrać myśli i ułożyć plan działania.
-
western [Gra]Martwe Ziemię: Pewnego Razu Na Dzikim Zachodzie
temat napisał nowy post w Mephisto The Undying
Mhina wstała z miejsca i czym prędzej ruszyła do rzekomej truposzki. Co jak co, ale tacy jak ona często mieli do czynienia z martwymi, którym potem udawało się cudownie ożyć. Podniosła lekko spódnicę żeby jej nie przeszkadzała i przykucnęła koło dziewczyny. Rana co prawda wyglądała paskudnie, ale lepiej było coś zrobić niż siedzieć bezczynnie. A nuż dziewucha się do czegoś przyda? Sprawdziła puls. Kiedy okazało się, że denatka wcale denatką nie jest, ze skórzanej torby wyjęła kawałek czystego płótna i przyłożyła do szyi dziewczyny, tak, żeby zatamować krwawienie. - Potrzebuję czegoś do ocucenia. Podaj mi wody, złociutki. Najlepiej zimnej, jeśli łaska - odezwała się do człowieka, który przed chwilą stwierdził zgon.- 30 odpowiedzi
-
- i tak oto
- zaczynamy western kurka wodna
- (i 3 więcej)
-
- I tak nie rozumiem co do mnie mówisz, głupi wyspiarzu. Nie znam waszej mowy - odparła śpiewnym głosem, po...polsku. co ciekawe, ton nie wskazywał na przykrą treść przekazu. Dziewczyna wstała (syreną zatem raczej nie była) i odwróciła się do Adama, ale zamiast na niego, patrzyła na coś trzymanego w ręce, nad głową. Jak na tę pogodę ubrana była wybitnie... Skąpo. Ciało okrywała tylko krótka, postrzępiona na dole sukienka odsłaniająca ramiona. Dziewczyna była młoda i zdecydowanie piękna, choć w dość oryginalnym tego słowa znaczeniu. Ciemne włosy sięgały jej aż do pasa, twarz była niezwykle symetryczna. Miała mały nos, wydatne usta i duże oczy. - Co sądzisz? Ładne, prawda? Okazuje się, że perły można znaleźć nawet tutaj. I tak nic nie rozumiesz, ale przynajmniej się staraj - odezwała się, idąc z wolna w jego stronę, wciąż patrząc na przedmiot będący czymś w rodzaju naszyjnika zrobionego z wodorostów i drobnych, świecących elementów.
-
Im bliżej do wody, tym bardziej w nozdrza uderzał zapach wodorostów i słonej wody. Na samej plaży nic się nie działo - ot, spienione fale uderzające o brzeg i całkiem miły widok, bo księżyc oświetlał jasno cały krajobraz. Tylko to zimno. W pewnym momencie do uszu Adama dotarło coś, co nie pasowało do reszty dźwięków. Wysoki, całkiem przyjemny dla ucha odgłos... Nucenie. Dochodziło spod ściany jednego z klifów. Ktoś tam siedział. Kobieta, odwrócona do Adama plecami i zajęta czymś najwyraźniej bardzo ważnym. Nie było widać szczególnie wiele, bo dlugie, ciemne włosy opadające na plecy wszystko zasłaniały.
-
- Rozkaz - odparł Wilk. Hetman również się zgodził i wkrótce zniknęli zająć się swoimi sprawami i oczekiwać na aktywne działanie. Wkrótce też zrobiło się jeszcze bardziej nieprzyjemnie. Im dalej w stronę klifów, tym zimniej i wilgotniej. Mordercza mieszanka. W dodatku wiał porywisty wiatr. Od motelu szli pieszo w stronę klifów, które znajdowały się ledwie półtora kilometra dalej. Lars poprowadził Adama w stronę wąskiej plaży, ale zatrzymał się paręset metrów dalej. - Stąd są doniesienia o pierwszym ataku. Teraz idź. Ja rozejrzę się wokół. Niektóre stworzenia wyczuwają zapach takich jak ja, więc lepiej będzie jak chwilowo pójdziesz sam. Wzdłuż klifu jest sieć małych jaskiń, mogły sobie zrobić z nich gniazda. Kiedy tylko coś zacznie się dziać... Będę wiedział. Przyjdę. A ty i tak zdaje się masz pomoc. Lars zatrzymał się i zachęcił Adama do pójścia dalej.
-
[Pawlex] Przepraszam, ale pańskie zęby tkwią w mojej szyi
temat napisał nowy post w Arcybiskup z Canterbury
Aug nie odzywała się przez dłuższy czas, po prostu idąc za Pete'em. A wkrótce z biednych dzielnic wyszli do portu. Cóż, tu powietrze składało się z jeszcze większej ilości składowych. Noc była raczej chłodna, toteż niewielu było ludzi - jedynie dwójka strażników z pochodniami w oddali. Reszta grzała kości po karczmach i najprawdopodobniej po podłych, portowych zamtuzach. - Słuchaj, Pete. Czekaj - odezwała się w końcu Aug, lekko ciągnąc go za ramię (i trzeba przyznać - niezbyt natarczywie). - Jeśli nie chcesz pośród nas zostać ani nie życzysz sobie naszego towarzystwa, nikt cię tu nie trzyma. To nie jest groźba. Mogę dać ci wskazówki co zrobić, żeby przetrwać fazę głodu. Ale jak nie chcesz tu żyć z innymi, to będziesz musiał odejść. Przynajmniej do końca przemiany. -
- Tak jak mówiłem, pracuję nocą. Na czas stażu ty też będziesz - powiedział Lars, ubrany już w płaszcz i gotowy do wyjścia. Cóż, Adam nie miał możliwości odpocząć, i nie będzie jej miał aż do rana. - Nie bierz żadnych latarek ani urządzeń elektronicznych. Wyczuwają je. Póki twój wzrok nie przywyknie do ciemności, będę cię prowadził. Ale przywyknie już wkrótce - mówił idąc korytarzem w stronę wyjścia, kiedy już Adam zamknął drzwi. - Wariat - skomentował oburzony Wilk. - Wolałbym określenie: intrygujący człowiek. Czy tam nie do końca człowiek. Nieistotne. Wyczuwam sporą porcję srogiej bitewki - odparł rozentuzjazmowany Hetman, zacierając ręce.
-
Adam już przysypiał, gdy zajechali pod skromnie wyglądający motelik. Nie było widać samych klifów, ale wiatr był już wyraźnie nadmorski, co w wolnym tłumaczeniu oznaczało tyle, że było naprawdę paskudnie zimno, naprawdę mokro i naprawdę nieprzyjemnie. Po dotarciu do motelowego pokoju okazało się jednak, że przynajmniej w tej kwestii nie było źle. Po pierwsze, zapłata szła z budżetu Stowarzyszenia. Po drugie, pokój co prawda nie porażał ekskluzywnością, ale był czysty. Było łóżko, krzesło, stolik, szafa i mały telewizor. Niestety, łazienka była wspólna dla dwóch pokoi - drugi zajmował Lars. Było już dosyć późno, ale jak się okazało, nie był to koniec nocy. Chwilę po wejściu do pokoju rozległo się pukanie do drzwi.
-
- Tamci? Są dosyć silni. Dobrze widzą w ciemności, mają niezwykły refleks i potrafią fenomenalnie się kamuflować w wodzie. Nie znikają, to nie jest umiejętność magiczna. Jedyną umiejętnością magiczną jest przemiana w słodkowodne delfiny, ale to również nie stanowi zagrożenia. No i czasem wciągają ludzi pod wodę, w ramach rozrywki. Ale to rzadko kończy się śmiercią. Mają też interesujące zwyczaje godowe związane z ludźmi... Ale nie o to pytałeś. To właściwie wszystko. Znacznie bardziej krwiożercze są demony i duchy celtyckie i zdaje mi się, że na nie trafimy. Niestety - odparł. Kiedy już Adam skończył posiłek, Lars wstał. - Możemy jechać?
-
- Ja nigdy nie widziałam żadnego pałacu od środka - odparła podekscytowanym głosem Taliyah. Niestety, gdy wyszli na platformę prowadzącą do mostu, okazało się, że chwilowo nie mogą przejść dalej. Po obu stronach stali tarczownicy, odgarniając ludzi do przedsionków wbudowanych w skałę. - Przejście! Przejście! - zakrzyknął ktoś i otwarły się bramy. Pierwszym co rzucało się w oczy były błękitne chorągwie z symbolami jednookich głów przypominających łby barana. Z wrót wyłonili się nie tylko ludzie w białych futrach, ale i dwa potężne trolle - dosyć pokraczne, zębate stwory. Każdy z nich dźwigał na ramieniu maczugę. Za trollami, pośrodku orszaku szła kobieta. Na głowie miała coś w rodzaju błękitnego welonu, zasłaniającego twarz aż do nosa - widać było więc tylko usta i podbródek. Skóra była gładka, ale niezwykle wprost blada. Na ramionach kobiety spoczywało białe futro, jak u większości, ale skądś było wiadomo, że to ona jest najważniejszą częścią orszaku. Nikt nic nie mówił, wszyscy w ciszy przyglądali się odchodzącym z twierdzy gościom.