-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Posty napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
-
-O, nasz mały gość! Miło mi cię poznać, bracie! - Krzyknął pomarańczowy kuc z jasną, niemal w kolorze słomy grzywą z kowbojskim kapeluszem na głowie. Podbiegła bliżej. - Hej, hej! Jestem Applejack. - Powiedziała, po czym energicznie potrząsnęła kopytem nowo poznanego źrebaka.
-
- Bez przesady. Dam radę. Gdzie jesteśmy, tak zasadniczo? - spojrzał w bok - O, Hammer. Dobrze cię widzieć, przyjacielu. - Arrow wyszczerzył się. Hammer odwzajemnił uśmiech i kiwnął głową.
-
- No to... Dobrze. Chodźmy - powiedziała i poczekała aż Darkness się zbliży, po czym ruszyła dalej. Zapach wciąż się nasilał. W pewnym momencie Wind zaczęła dusić kaszel. - Mam nadzieję że to nie jest cała horda... - wyszeptała.
-
- Ale w więzieniu zwykle są więźniowie plus strażnicy. A to znaczy, że będzie pełno martwych. Bez sensu. Tyle czyszczenia... A potem jeszcze wynosić te wszystkie trupy. Chociaż jest to bezpieczniejsze niż wioska... Ale najpierw szukamy obozu, prawda? - zapytała. - Chodźmy sprawdzić, kto wydaje taki... Zapach. - wyjęła katanę i ruszyła między drzewa, ostrożnie zakradając się za kamieniami.
-
Podskokami poruszała się naprzód. Po kilku minutach dotarli przed wielkie drzewo - dom Twilight.
-
- Bunkier... Masz na myśli mieszkanie w bunkrze na stałe? - spytała, po czym wbiła wzrok w ziemię. Z powodu coraz większych kamieni trzeba było ostrożnie kroczyć i patrzeć pod nogi. Chwilę później do nozdrzy kucy doszedł zapach rozkładu.
-
- No... Dobrze - powiedział niepewnie i przestąpił próg, po czym zamknął drzwi. Zapadła chwila bardzo niezręcznej ciszy.
-
Kilka minut później wróciła Pinkie. Wpadła niczym torpeda. - Chodź, zbieramy się! Już, już, już, towarzyszu! Lecimy! - Krzyknęła i zanim otrzymała odpowiedź, wytargała Fiury'ego z domu.
-
- Wspaniale. Żebra bolą przy każdym oddechu. Nie mogę się ruszyć, żebym nie czuł bólu. W sumie, nawet jak się nie ruszam to go czuję. - odburknął.
-
- Mam sobie iść? Jesteś na mnie zła? - zapytał. Nie poruszył się i nie wszedł do domu.
http://oi46.tinypic.com/o60bye.jpg <---- Spóźnione, ale co tam. Jest.
-
- Ale ja... Nie wiem. Niczego dziwnego nie zauważyłem, ani niczego dziwnego nie poczułem. Naprawdę. Zresztą, cały czas czuję się tak samo... Jesteś pewna? - zapytał. Jego wzrok stał się podejrzliwy.
-
- Czy w górach są jakieś mniejsze miasteczka? Bo jeśli tak, moglibyśmy uzupełnić ewentualnie zapasy. I wiedzielibyśmy, że nie możemy czuć się bezpiecznie - Wind szła tuż obok. Krajobraz tymczasem zmienił się na nieco bardziej górski. Coraz częściej z ziemi wystawały niewielkie skałki i kamienie, a sosny i świerki rosły częściej, niż drzewa liściaste.
-
W domu panowała cisza, którą zakłócało tylko tykanie zegara.
-
- No ja miałem nadzieję. Tylko byś spróbowała. Nawiedzalibyśmy cię w nocy - mrugnął okiem.
-
- Czyli... Tam? - wskazała w kierunku nie wyróżniającym się zasadniczo od pozostałych. Noc zaczęła powoli przemijać.
-
- Ty jedz, a ja... Zaraz wrócę! - wybiegła i zatrzasnęła drzwi. Sekundę później się otworzyły. - A ty nigdzie nie wychodź! - Krzyknęła.
-
- Udało się? Żyjemy? Ajć... - próba wstania z miejsca nie wyszła pegazowi najlepiej - Niech ja ich tylko dorwę... - mruknął.
-
- Z której strony szliśmy? Szkoda że nie sprecyzowali na kartce, gdzie dokładnie jest obóz - stwierdziła.
-
- No, to ruszajmy - powiedziała. Wstała i podeszła do plecaka, po czym włożyła go na grzbiet. Następnie podeszła do strumienia, żeby napić się wody.
-
Na dole, w kuchni właśnie, już czekała Pinkie. - Jak się spało? - spytała. Uprzednio przygotowała śniadanie.
-
Cała grupka poszła ukryć się w jaskini. Po rozpaleniu ogniska uciekło z niej kilka przerażonych nietoperzy. Noc mijała spokojnie. Po kilku godzinach Arrow otwarł oczy.
-
Niebo zakrywały chmury. Ten dzień z pewnością będzie deszczowy. Mimo to dużo światła przedzierało się do małego pokoiku. Pinkie Pie nie było już w łóżku.
-
- Urodziłam się w Canterlocie. Moja mama jest kucem ziemnym, mój ojciec był pegazem. Oboje pracowali w szpitalu. Ja chodziłam do szkoły w Cloudsdale. Tam byłam, kiedy wybuchła największa panika. A potem nagle znalazłam się w Canterlocie. Nic więcej nie mam do powiedzenia. - zakończyła.
Ale lepsze do pisania są takie bardziej psychologiczne, czy senne koszmary. Dają większe pole do popisu
-
- Naprawdę. Nic się nie stało. To był tylko... Sen. Nie rzeczywistość. - przysunęła się bliżej i zamknęła oczy. "Cholerna plaga. Pieprzone szwendy. To już ma zbyt duży wpływ na mój umysł" - myślała.
Po takiej motywacji muszę się wziąć i serio zrobić z tego grima... Szkoda że nie jest to Gaimanowska sesja. Byłoby zabawnie.
[Grimdark] The Walking Dead: Śmierć to dopiero początek...
w Archiwum RPG
Napisano
Po kilku krokach znaleźli się przed niewielką polaną. Było na niej rozbite małe obozowisko składające się z pięciu namiotów. Były ustawione w krąg, a w jego środku było ognisko. Wind podeszła bliżej wciąż chowając się za kamieniami, ale na tyle blisko, żeby zobaczyć coś co tam było. A było tego kilka sztuk. Zwłoki porozrzucane były nierównomiernie. Najbliższy trup był cały napuchnięty. Futro jednorożca wypadło niemal całkowicie, zostawiając skórę o szaro-zielonym odcieniu z wieloma krwawymi rysami. Kilka metrów dalej leżało dziwnie wyciągnięte ciało z żebrami sterczącymi w górę, od których odpadały resztki mięśni. Wszystkie organy wewnętrzne zniknęły. Jego głowa była niemal pozbawiona skóry i tkanki. Dalej leżało jeszcze kilka innych ciał, składających się głównie z obgryzionych kości. Wind odeszła kawałek za najbliższe drzewo i zwróciła ostatni posiłek.