-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
- Myślę, że na spacer rekreacyjny. Albo próbujesz poprawić sobie kondycję - odparł Kage, chwilę później docierając do Katera. - Huknęło tak, że niedaleko statku słyszałem, ale jak na trupa jesteś całkiem mobilny. Słuchaj, Kater. Powinniśmy sobie zaplanować jakieś działania. Mam na myśli... Jeśli szczęścia wystarczy na tyle, żeby stąd wylecieć i zabić tamtych dwóch, będziemy musieli kontynuować to, co mamy. Uczniowie. Trzeba będzie ich znaleźć. Tyle, że nieszczególnie wielu. Wiesz, najwyżej pięciu, tak to widzę. Ale chciałbym poznać twoją wizję - powiedział. Wąwóz kończył się grzbietem skalnym, łagodnie schodzącym ku pustyni. Dalej widać było kolejne zęby skalne, a na końcu kopiec zwieńczony ostrym czubem. Ów kopiec piaskowy miał dziwnie symetryczną formę.
-
- Właściwie to... Trzeba je zabijać? - zapytała, biegnąc w ślad za Aleksandrem. Pantofle ktore miała na nogach były całkiem niezłe w pracy w zamku, ale już do biegów się nie nadawały. Dlatego też przystanęła, zdjęła je i wznowiła bieg z pantoflami w ręce. - Wiesz, nie jestem za zabijaniem niczego, co ma w sobie chociaż trochę dobrego. A na pewno nie wszystkie są złe. Wy też nie jesteście źli. Jak zostaje się wilkołakiem? - zapytała.
-
Położyła ręce na biodra w dość wojowniczej pozie i podniosła brew. - Aleksandrze, proszę - powiedziała Saskia, kierując się w stronę okna. - Jestem czarownicą, do kroćset. Jeśli coś ma się komuś stać, to na pewno nie mnie. Nie wiem, ile Medira o mnie wie, ale zdaje mi się, że mnie nie doceniacie - stwierdziła, podchodząc do okna i patrząc w dół. Właściwie odczuwała sporą ciekawość związaną z owym tajemniczym wilkołakiem i fakt zobaczenia takowego wydawał się być całkiem atrakcyjny.
-
Słońce było jeszcze dosyć nisko nad horyzontem, a choć odczuwało się wzrost temperatury, nie była ona jeszcze męcząca. Na wschód kanion kończył się, ale nie kończyły się skały. Trzeba było wspinać się po szczątkach budowli i posągów, piętrzących się na paręnaście metrów. Niestety, wspinaczka Katera nie umknęła wzrokowi Izefeta. - Kater! - krzyknął z dołu. Był zaledwie kilkadziesiąt metrów od grobowca. - Gdzie idziesz?
-
Iskry rozbłysły silniej, tworząc wokół Katera elektryzującą, postrzępioną spiralę. I nagle zapanowała cisza. Wciąż otaczał go dym i towarzysząca mu ciemność. Ale teraz przez palce Katera przechodziło mrowienie, a dym rozstąpił się, ustępując kuli z zamkniętym w środku Zabrakiem. Zupełnie jakby był w akwarium. Problem był taki, że ochrona tego typu kosztowała sporo energii i Kater czuł drgające mięśnie rąk i narastający, tępy ból między oczami. - Dobrze - pochwalił. - Musisz być gotowy. Zawsze. To jest coś, co ratuje życie i to jest najważniejsza z umiejętności. Teraz... Teraz chcę, żebyś poszedł do Świątyni. Kieruj się na wschód i przynieś mi traktat o Zakonie Kaana. Księga oprawiona w skórę, zdaje się, że shaak. Idź.
-
- Budzi się tu we mnie lekki sprzeciw, bo moim zdaniem nie tylko kobiety lubią wyglądać młodo. Ale tak, wiem o co ci chodziło - odpowiedziała, obracając w dłoniach kieliszek. - Wilkołak? Mam nadzieję, że są też porządne wilkołaki. I co, idziesz go teraz zabić? Pokazać mu, gdzie jego miejsce? Też chcę to zobaczyć. Teraz idziemy? Tak? Albo nie... Czekaj. Bez sensu. Nie mogę stąd wyjść z tobą. Może to moje wioskowe przyzwyczajenia, ale plotki bywają niebezpieczne, jak się zdaje, a wolałabym uniknąć większej ich ilości - mówiła Saskia, prowadząc ze sobą dialog wewnętrzny. Kombinowała, jak to zrobić, żeby zobaczyć potencjalne polowanie z bliska. A gdyby tak wykorzystać kolejną ze swoich zdolności? - Bo idziesz tam, prawda?
-
- Czas minął. Dym otoczył Zabraka, całkowicie przesłaniając światło. Pojawił się strach i absolutnie uzasadnione uczucie bycia osaczonym. Wokół pojawiły się iskry - czerwone i fioletowe iskry, które na ułamki sekund odpędzały ducha, kupując Katerowi kawałeczki wolnej przestrzeni. Mocniej. Skup się, chłopcze. Skup się, albo zgiń. Dzięki sile osiągasz potęgę. Duch Bane'a celowo roztaczał atmosferę przerażenia zakrawającego o panikę, drażniącego umysł niczym robaki. Noże nie znalazły praktycznego zastosowania - zamiast tego rozmywał się w bezkształtną masę i próbował najwyraźniej dotknąć Katera. A wszystkie komórki w ciele podpowiadały, że jeśli to się stanie, to koniec.
-
- No to w takim razie... Nieźle się trzymasz - odpowiedziała, nie ukrywając nawet zdziwienia. Skoro on miał aż tyle, to ile musiał mieć Loren? Czterysta lat... To było aż niesprawiedliwe. Ile można było zrobić przez ten czas! Z drugiej strony, jedzenie ludzi brzmiało naprawdę fatalnie. Podobnie jak życie na głodzie, pod warunkiem, że ktoś nie był bestią. - Nie wiem, czy kobiety chciałyby wyglądać konkretnie tak jak ty. Mimo wszystko nie wyglądasz szczególnie kobieco. Co innego z mężczyznami. Właściwie, brzmi to jak całkiem niezły pomysł na życie - stwierdziła. "Do pewnego momentu". - Co zobaczyłeś za oknem?
-
- To było żartobliwie - odpowiedziała. Rzeczywiście, kwestia wieku była dosyć intrygująca. - Podobno to kobiet nie pyta się o wiek, więc mam nadzieję, że się nie obrazisz. Pytam z ciekawości. Jak dawno temu się urodziłeś? - zapytała, nie spuszczając z niego wzroku i uważnie obserwując, co robi przy oknie. Zastanawiało ją też, co zrobi Felicja kiedy już dowie się, co tak naprawdę się stało. I to był kolejny punkt, który przemawiał za opuszczeniem zamku.
-
Odpowiedź nie była tą, na którą liczył duch. Dlatego też Kater po raz drugi w ciągu doby znalazł się na ścianie - lekko ogłuszony, ale uderzenie było lżejsze niż poprzednim razem i szczęśliwie nie uderzył w ścianę potylicą, dzięki czemu zachował wzrok. - Na atak może pozwolić sobie ktoś, kto potrafi się obronić. Na nic ci będą błyskawice, jeśli przeciwnik ma odpowiednio mocny miecz świetlny. A jeśli zaatakuje cię uczeń Nihilusa, bez tarczy możesz nie podejmować nawet walki. Masz minutę na wytworzenie wokół siebie bąbla Mocy. Jeśli nie uda ci się go stworzyć, umrzesz - zapowiedział duch. Podpłynął do Katera i zgęstniał, a w jego widmowych dłoniach pojawiły się równie widmowe, długie sztylety. Czekał nad Katerem jak sęp czekający, aż umierające zwierzę zamieni się w padlinę.
-
Emocje Bane'a się udzielały. Okrążył komnatę i pojawił się tuż przy Katerze, ledwie dwa kroki od niego. Roztaczał wokół siebie pewne dziwne skupienie i szczątki czegoś, co dawno temu mogło być gniewem. Niestety, obecny strzępek świadomości Bane'a nie był Bane'em u szczytu potęgi, toteż jego wiedza i pamięć były ograniczone. Dowodem był brak pamięci dotyczący jego ucznia. - Co potrafisz zdziałać korzystając z Mocy? Co jest najważniejszą z umiejętności?
-
- I dzięki Bogu. To by mogło być niezręczne. To by było niezręczne. Jedna osoba czytająca ludzi wystarczy - odpowiedziała, skupiając beznamiętny wzrok na krwi w kieliszku. Fakt faktem, mogłoby się zrobić naprawdę kłopotliwie, gdyby wszystkie te myśli dotyczące aparycji wyszły na światło dzienne. Nawet jeśli były całkiem pochlebne. - Albo zamiast kartki po prostu od razu mnie zabijcie. I wolę zostać zrzucona z klifu, niż zabita przez bandytów. Nie, żartowałam. Nie zabijajcie mnie - rzuciła, siląc się na uśmiech. - Co zamierzam teraz? Nie wiem jeszcze. Muszę sobie to wszystko przemyśleć, bo obecność pani Felicji napawa mnie... - "Obrzydzeniem, wstrętem" - ... Dyskomfortem. I czuję, że powinnam coś z tym zrobić. A to, że nie mogę mnie irytuje - podsumowała. - Chyba, że twoje pytanie tyczyło się najbliższej przyszłości, wówczas... Tym bardziej nie wiem. Nie mam w grafiku niczego poza sprzątaniem u pana Aleksandra w gabinecie. Mam nadzieję, że nikt nie zaczął szeptać, to by było nieszczęśliwe.
-
- To ja będę... tutaj. Albo pójdę zwiedzać grobowce - odparł Izefet. - I mimo wszystko nie posądzam żadnego z duchów o przejmowanie kontroli nad naszą... koleżanką - stwierdził. W grobowcu Bane'a panował przyjemny chłód, kontrastujący z upałem pochodzącym od wschodzącego słońca. Przez otwór w kopule wpadała struga światła, oświetlająca potężny sarkofag. Duch w postaci czarnego dymu wysunął się z cienia za tumbą, wlepiając upiorne ślepia w Katera. -Przyszedłeś - rozległ się głos. - Mam nadzieję, że jesteś gotów na ból. Od teraz będzie twoim najwierniejszym towarzyszem. Czy znasz słowa kodeksu, chłopcze? Czy je rozumiesz?
-
Przez chwilę zastanawiała się nad tym, co usłyszała. Sprawa była teraz o wiele bardziej skomplikowana, niż przed powrotem wspomnień. - Dobrze, że oddałeś mi pamięć. Odbiorę to jako pewien gest świadczący przynajmniej o częściowym zaufaniu i tym trudniej jest mi podjąć decyzję. Nie chcę, żebyś miał kłopoty. Nie chcę, żeby pan Loren miał kłopoty. Ale z panią Felicją to już jest inna kwestia. Poza tym, ludzie ze wsi już wiedzą. To są ludzie prości, oni nie podejrzewają. Oni są przekonani, kim jesteście. Prędzej czy później problem zrobi się na tyle wielki, że już nie da się zamknąć go w trumnie i wmówić ludziom, że to wina kogoś innego - odpowiedziała Saskia i na chwilę zamilkła. - I dziękuję za to, co dla mnie zrobiłeś. Niemniej wolałabym, żeby następnym razem nie było już usuwania pamięci, bo prędzej czy później i tak się dowiem. Wydaje mi się, że wobec takiego obrotu spraw najlepszym rozwiązaniem byłoby opuścić zamek... - Aż dreszcz ją przeszedł, kiedy wyobraziła sobie powrót do domu. Ale życie blisko osoby której tak się brzydziła zakrawało o plamienie swojego honoru. -...Ale to jeszcze chyba przemyślę.
-
Izefet chciał coś odpowiedzieć, ale Sehtet zerwała się z miejsca zaraz po tym, jak Kater skończył mówić. Wstała zaskakująco prędko i ruszyła w stronę swojej kajuty, żeby zaraz potem trzasnąć z impetem drzwiami. Kage spojrzał pytająco na Katera. - No - podjął. - Miałem właśnie powiedzieć, że oczywiście masz rację i to wszystko wina planety, ale jak widzę, nie ma co zabierać głosu - wzruszył ramionami. - Słuchaj, Kater, jest sprawa. Skoro Bane w swojej łaskawości wskazał nam Dolinę Mrocznych Lordów, nie mógłbyś go zapytać, czy nie miałby ochoty zaprowadzić nas do dawnej Świątyni? Podobno mają tam całe mnóstwo zwojów i ksiąg, bo nasi poprzednicy to rzekomo tradycjonaliści. Działo się coś interesującego? - zapytał.
-
Zdecydowanie odblokowanie pamięci spowodowało nagły przypływ ulgi, a potem równie nagły przypływ złośliwych myśli. To by było na tyle, jeśli chodzi o "większość pokojowo nastawionej arystokracji". Saskia zamrugała, wgapiając się w okno przed sobą. Rzuciła okiem na postawiony na biurku sok, chwyciła naczynie i bez emocji na twarzy napiła się z niego, żeby zaraz potem odstawić je z powrotem na stół. Postanowiła sobie poświęcić chwilę na przemyślenia, uspokojenie złości która ją ogarnęła i wymyślenie odpowiedniego pytania. - Nie widzę w tym wszystkim sensu - podjęła spokojnie. - Dlaczego wciąż żyję? Nie byłoby problemów, gdybyście mnie wtedy zabili. A teraz zwróciłeś mi pamięć. Jak myślisz, co z nią zrobię?
-
Seth również westchnął smętnie, jakby chcąc dotrzymać Yuri towarzystwa. - Cóż. To teraz pewnie nie lubisz szczególnie Najwyższego Porządku, co? - zapytał. - Jakieś plany na przyszłość, jeśli uda nam się przeżyć więcej niż miesiąc? Może Rebelia, co? - zapytał Seth, a ostatnie zdanie było wypowiedziane tonem wybitnie ironicznym i poprzedzone lekkim kuksańcem w bok. A na szczycie ściany kanionu pojawiły się dwa migoczące punkty świetlne. Światło było ciepłe, więc musiało być ogniem. Ogniem osadzonym na pochodni. Ktoś więc czekał na owej ścianie skalnej, ale trudno było stwierdzić, czy którekolwiek z chwilowych rezydentów małej groty zostało zauważone. - O rany - rzucił Seth i powoli, jakby w obawie, że zostanie zobaczony, wycofał się za kamień, na którym siedział. - Dużo bym dał, żeby wiedzieć, co tu żyje.
-
Rufus McGrub Jak się okazało, "przejście dla protokolanta" ze szczególnym wyróżnieniem ostatniego z tych słów miało wymiar niemalże zaklęcia. Jeśli ktoś miał wystarczającego - w mniemaniu większości - pecha, żeby zostać protokolantem, to nie trzeba było mu bardziej utrudniać życia. Poza tym obecność smoka w pierwszej z komór kopalni ostudziła nieco bojowe zapędy większości krasnoludów, czego nie można było powiedzieć o ciekawości. Rufus został więc odprowadzony wzrokiem, ale tym razem nikt nie odważył się mu towarzyszyć. Pierwsza komora była naturalną jaskinią, dlatego też nie trzeba było się martwić o zawalenie stropów pod wpływem uszkodzenia belek. Belki znajdowały się dopiero w tunelach, a te były niemal z pewnością zbyt ciasne dla wielkiego gada. Niemniej było tam sporo elementów drewnianych i już na wstępie widać było, że ucierpiały rusztowania. Porozrzucane były też beczki stojące pod ścianą i parę wiader, na szczęście prócz zniszczeń fasady wejścia do komory nic się nie stało. Względnie bezpieczne były komory z kruszcem, znajdujące się blisko powierzchni, ale oddalone od komory głównej. Strop komory wznosił się na wysokość blisko czterdziestu stóp i dość spora jej część była wypełniona właśnie smokiem, który łypał wyzywająco na Rufusa, zauważywszy już jego obecność. Miał na oko koło sześćdziesięciu stóp długości i był od głowy po końcówkę ogona pokryty czarną łuską. Wielki, podłużny łeb był zwieńczony obwódką z rogów różnej długości, równie czarnych co cały smok. Oczy świeciły w ciemności na fioletowo, miały okrągłe źrenice i widać w nich było odrobinę typowego dla ptaków szaleństwa. Resztę ciała zasłaniały wielkie, skórzaste skrzydła, którymi gad się okrył jak pierzyną. Leżał więc niemal na środku komory, nieruchomy niby posąg. Jedynym elementem ruchomym był ogon z pierzastym grzebieniem, który poruszał się nieustannie, jak u zdenerwowanego kocura. Z zębatego pyska unosiły się cieniutkie strużki dymu, sugerujące coś, co mogło za chwilę nastąpić, jeśli tylko Rufus postąpiłby nieopatrznie. Było w wielkim gadzie coś majestatycznego, odróżniającego go od nizinnych węży, jaszczurów i innych im podobnych stworzeń. Claudio Helms - Co też dobrego pleciesz, Claudio! - zaczął oburzony Harper, podążając za wampirem na chudych odnóżach, ale niezrażony faktem, że nie załapał się na darmowy transport. - Jakżebym... Też mi niedorzeczność. Kiedy już kłęby dymu opadły, ujawniły czarną, bezkształtną masę leżącą w centrum krateru. Jak na siłę uderzenia i w porównaniu do standardowych kraterów spowodowanych wizytą ciał niebieskich był zaskakująco mały, co nie zmieniało faktu, że - obiektywnie patrząc - i tak był całkiem spory. Bezkształtna masa poruszyła się, nabierając kształtu. To znaczy poruszyło się odnóże, będące najprawdopodobniej ręką i manipulując przez chwilę przy innym punkcie odsłoniło parę oczu. Całkiem ludzkich oczu i oczu pasujących wielkością do człowieka. Problemem jednak był tu fakt, że ludzie nie mają w zwyczaju spadać nieoczekiwanie z nieba w jednym kawałku i formie na tyle dobrej, by się ruszać. Ten zaś egzemplarz wyglądał na dosyć dużego wzrostem i muskulaturą, co pozwoliło stwierdzić, że nie jest kobietą. I właściwie nic poza tym, bo przybysz otumaniony uderzeniem w ziemię tylko leżał i patrzył błędnym wzrokiem, zakryty przez sadzę i inne produkty pochodzenia kosmicznego. Joe zszedł z godnością z głowy Claudio i przeszedł na spodnią część podłogi, aby szybko znaleźć się na krawędzi krateru i zrobić zwiad taktyczny. W tym przypadku ograniczył się on do wyjrzenia poza krawędź i szybkiego powrotu do wampira. - I co? Łoimy go za nieuzasadnione wtargnięcie na posesję i szkody materialne?
-
Po raz kolejny nie było ani śladu. Głos, czy też może bardziej jaźń pojawiała się nagle i znikała równie niepostrzeżenie razem ze świadomością. Aura wypełniająca Sehtet była mdła i przezroczysta ze względu na brak przytomności. Ale kiedy tylko się ocknęła, wróciła też złość. A może i bezsilność? - To wy, prawda? Ty albo on. Zmusiliście mnie do przylotu tutaj. Po co? - zapytała. W głosie nie było słychać gniewu, tylko przepełniony jadem spokój. - Do czego wam jestem? Do jakiegoś dziwnego rytuału? Zasługuję chyba na wyjaśnienia. W tym momencie wszedł do środka Izefet w całkiem niezłym humorze, wypoczęty jak po dobrze przespanej nocy. Widząc leżącą Sehtet i Katera, przystanął zdezorientowany. - O co chodzi? - zapytał. Sehtet prychnęła z pogardą, przekonana o winie jednego i drugiego.
-
Saskia podniosła brew. Ton Aleksandra jej się z jakiegoś względu nie podobał, a to komplementowanie było dosyć... Dziwne, o czym nie omieszkała go wkrótce poinformować. Patrick zresztą robił często to samo, ale na niego nie mogła narzekać, bo dawał jej jedzenie. Niemniej teraz jeszcze bardziej mu nie ufała. Aleksandrowi, nie Patrickowi. - Nie jestem niespokojna. Ty i Patrick często macie w zwyczaju komplementować kogoś, z kim rozmawiacie. Wybacz mi proszę szczerość, ale uważam, że to śliskie. Co zaś się tyczy twoich pytań... Odpowiem. Przedwczoraj potwierdziłam swoje przypuszczenia. Ufam, że ta informacja nie zaszkodzi Patrickowi, skoro wasza relacja jest dość bliska. Do zamku wkradł się wampir, dziecko. Widziałam, jak Patrick je zabił. Wiem, że było niebezpieczne. Świeciły mu oczy i rozsypało się w pył po kontakcie ze srebrem. Powiedział mi, czym się zajmujesz. Jeśli to prawda, to podziwiam, bo mogę sobie tylko wyobrazić, jak bardzo jest ci trudno. Wam wszystkim. Bardzo doceniam tych z was, którzy stronią od zabijania ludzi, choć wiem, że nie mam prawa tego oceniać. Niemniej śmierć Klary była okropna i jestem pewna, że nie zabiło jej to dziecko. Z tym będzie związane moje pytanie, ale najpierw odpowiedzi na twoje. Co zaś się tyczy tego w jadalni, lubię wywierać odpowiednie wrażenie. Czasem. Ale wtedy po prostu poczułam się zagrożona, bo Vala chciała mnie zabić, a tego nie miałam w planach. Jeśli chodzi o ptaki, nie kontroluję ich. Przyleciały, bo je o to poprosiłam, ale że byłam pod wpływem silnych emocji, albo i instynktu, przyleciały też nietoperze. Zwierzęta bardzo reagują na emocje... Niektórych osób. Gdyby spróbowała mnie wtedy skrzywdzić, prawdopodobnie zostałaby rozszarpana na strzępy, bo było ich dużo. Nie wiem czy to by się równało z jej śmiercią, ale tak by się stało. Jak mówiłam, lubię robić odpowiednie wrażenie, co poniekąd pokrywa się z popisywaniem się, więc... Oceń sam, co to było. Zgaduj. Wyglądam tak naprawdę i na codzień się ukrywam, czy może to jest iluzją? A może to po prostu alternatywy? I narzuciła na siebie iluzję. Czarne oczy, czarne pióra między włosami i z przedramion, szpony wyrastające z palców. - Przejdźmy do moich pytań. Dlaczego zatailiście prawdziwą przyczynę śmierci Klary? I przede wszystkim... Kto i w jaki sposób usunął mi wspomnienia? - zapytała. Ostatnie pytanie było dosyć ryzykowne, ale uznała, że warto je zadać.
-
- Izefet... Izefet. Poszedł medytować, jeśli dobrze pamiętam. Albo to ty poszedłeś? Nie wiem, ale... - spojrzała na Katera i przez moment patrzyła w jego oczy, a Zabrak czuł i widział jak narasta w niej złość. Ta nieoczekiwana zmiana miała swoje źródło gdzieś między czerwonymi kamieniami. Korriban działał nie tylko na użytkowników Mocy i chociaż nie miał na tych zwykłych aż takiego wpływu jak na wrażliwych na Moc, wciąż było jakieś oddziaływanie. Sehtet odepchnęła rękę Zabraka. - "Nie myśl o tym"? "Nie możemy nic z tym zrobić"? Słyszysz, co powiedziałam? Mam coś w głowie, coś się dzieje! Może to wirus, albo jakiś duch! Straciłam przytomność, rozumiesz? Nie pamiętam co się stało od momentu, w którym weszłam na pokład! Nie chciałam tu być, nie wiem nawet czemu tu jestem! - krzyknęła, wstając z podłogi. Nie był to najlepszy wybór, bo zachwiała się nim odzyskała równowagę. Dłonie miała zaciśnięte, aż jej kłykcie pobielały. Napad złości nie był absolutnie naturalny. Odwróciła się od niego plecami. - Jeśli następnym razem będziesz chciał ze mną rozmawiać, musi być zdenerwowana. O wiele łatwiej przychodzi mówienie, choć przyznaję, że nie jest to metoda idealna. Staram się zredukować momenty omdlenia, ale to trudne. Wygląda na to, że umysł nie wytrzymuje natężenia myśli, mózg większości istot nie jest przystosowany do odbierania "dwóch kanałów", a już na pewno nie z tej odległości. Co zaś się tyczy Bane'a, nie mieliśmy okazji wcześniej, ale warto mu przypomnieć, że imię Rain to... Nie, lepiej nie. Kto wie, jak na to zareaguje. Zostawmy temat otwarty. Pewnego dnia sobie pogawędzimy, ale jeszcze nie teraz. Dziewczyna ma rację, nie przyjechała tu do końca z własnej woli. Impuls został jej podesłany, nie odbieraj tego jako standardowe, babskie niezdecydowanie. Nachodzę ją po raz kolejny, ale to tylko test. Nie zdradzę ci mojego imienia dla twojego bezpieczeństwa, nie teraz. I nie martw się, nic jej nie będzie - została do tego stworzona. A teraz uważaj, trzy, dwa, jeden... Będzie wściekła, kiedy się obudzi. I Sehtet z powrotem runęła na podłogę bez świadomości.
-
Przez chwilę nie było z jej strony żadnej reakcji, nawet oddech się spłycił. Na pytania Katera nie padła odpowiedź, bo w czasie kiedy je zadawał z Sehtet nie było kontaktu. Ale zaraz potem szeroko otwarła oczy i oprzytomniała, chwytając Katera za ramię i odruchowo wpijając w jego rękę paznokcie. Na twarzy miała panikę. - Trzeba... Trzeba stąd wylecieć! Uciec, jak najszybciej! Tu się dzieją złe rzeczy, Kater! Teraz kiedy na to patrzę... - Sehtet poddźwignęła się do siadu i puściła rękę Zabraka. - ...Przepraszam. Teraz kiedy o tym myślę... Ja chyba wcale nie chciałam tu być. Przecież ja prowadzę pieprzoną herbaciarnię, co niby miałabym tu robić? Kater, błagam, przekonaj go i stąd lećmy! Coś jest ze mną nie tak! Tego nie było wcześniej, od kiedy tu jesteśmy to wszystko... Uch. Po efektownym napadzie paniki nadeszła chwila wyciszenia, w trakcie której Sehtet złapała się oburącz za głowę, zapewne w napadzie bólu.
-
Usiadła na krześle naprzeciwko z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Ciekawostki na temat Klary... Oby były coś warte. Szczerze wątpiła w to, czy ją zainteresują. Aleksander będzie chciał ukryć fakt, że to nie bandyci ją zabili, bo był to najpewniej ktoś z jego rodziny. - Ciekawostek? Dla ciebie to są... Ciekawostki? - zapytała ze znużeniem. Żadnego gniewu, może odrobina oburzenia. - Jestem pewna, że wiesz, że zginęła dziewczyna. Osoba, która miała rodzinę, którą ludzie opłakują. Tak, Aleksandrze. Mogę ci odpowiedzieć na twoje pytania. Tylko czy jesteś pewien, że mnie zaskoczysz swoimi odpowiedziami? Czy jesteś pewien, że powiesz mi coś, czego nie wiem? Wiem na przykład, że bandyci którzy ją rzekomo zabili korzystali z bardzo niekonwencjonalnych metod. Jesteś pewien, że chcesz iść w tym kierunku? - zapytała. Było to co prawda odkrycie kart, ale wolała to niż usłyszenie fałszywych informacji. - Dobrze, zgadzam się. Odpowiem na Twoje pytania. Ale nie chcę usłyszeć nieprawdziwych informacji. Mam nadzieję, że nie uznasz tego za potwarz; w normalnych okolicznościach nie pozwoliłabym sobie na wątpienie w twoją uczciwość... "właśnie, że tak". -... ale okoliczności nie są normalne i wiem też, że sprawa jest bardzo delikatna.
-
Wchodząc na śniadanie przywitała się z wszystkimi i przystąpiła do jedzenia. Saskia lubiła słodycze, ale nie na śniadanie, toteż zadowoliła się jajkami i chlebem z serem i szynką. Pan Loren był faktycznie bogaty, skoro nawet służba dostawała mięso na śniadanie. O wiele lepiej myślało się z pełnym żołądkiem, toteż z lepszym nastawieniem, acz nie tracąc czujności udała się do wskazanego przez Herona pomieszczenia. Nie do końca odpowiadał jej tak niedyskretny sposób przekazania informacji. Po tym co paplała dnia poprzedniego Vala ludzie mogli zacząć szeptać, a to nikomu nie było potrzebne. Weszła, nieco zdziwiona tak szybką reakcją rezydenta. Jest w środku, czyli sprzątanie nie jest głównym celem spotkania. Po chwili przypomniała sobie jednak kim jest Aleksander i już bez zdziwienia weszła do środka. - Dzień dobry - odezwała się i ukłoniła płytko. Z dozą zdziwienia obserwowała drewniany krzyżyk w rękach wampira. Ciekawe, jaka kryła się za tym historia. Przypomniała sobie o tym, co o Aleksandrze mówił Patrick i zastanowiła, czy może to mieć jakiś związek z wykonywanym przez niego "rzemiosłem". - Pan mnie wzywał - dodała jeszcze, absolutnie pewna że wie, że ją wzywał. Chciała przyspieszyć wyjaśnienie sprawy.
-
Nawet po zakończonej medytacji trudno było się wyzbyć emocji, którymi napełniała pustynna planeta. Zupełnie jakby ktoś zaaplikował Katerowi sporą dawkę narkotyku, który z wolna przejmował umysł i odbierał logiczne myślenie. Jakby w żyłach krążył mu ogień. Trap został otwarty, co z jednej strony było dosyć nieopatrznie, a z drugiej gwarantowało Katerowi możliwość powrotu na statek. Jak się wkrótce okazało, Izefeta nie było na statku. W środku została więc tylko Sehtet leżąca w pokoju wspólnym. Ale Sehtet nie spała. Na wpół zwisała bezwładnie z siedziska z głową skierowaną ku ziemi i twarzą zakrytą przez włosy. Stopy miała bose, jakby kierowała się do swojej kajuty zanim nie dopadła jej gwałtowna utrata przytomności. Na podłodze leżał kubek z wylaną wodą. Nigdzie nie było krwi, a Kater wyczuwał energię od ciała, a więc wciąż żyła.