Iriel mógłby być wdzięczny Autorytetowi, gdyby nie fakt że i tak go wypieprzyli z nieba. Wyglądało na to, że nowe, ludzkie ciało anioła funkcjonuje tak jak powinno, z nogami, rękami i wszystkim na swoim miejscu i w dobrym stanie. Drobną niedogodnością był fakt, że wszystko było nówka sztuką nieśmiganą. Jednak wstał, a błędnik pozwolił mu wbrew obawom i złym przeczuciom stać dalej. To zawsze jakiś start, jak Iriel zdążył zauważyć. Wciąż by jednak nagi, przeraźliwie nagi i odkryty, bez żadnej osłony. Można by się nawet pokusić o żart że stoi tak jak go Pan Bóg stworzył.
Z tym, że zapewne takie coś nie należało do normalnych rzeczy wśród ludzi. Z reguły nosili oni jakiegoś rodzaju stroje, czasem ograniczone do przepasek biodrowych a czasem przeciwnie, przesadnie obfite i ociekające ozdobami. Kolejny podmuch nieco chłodniejszego powietrza pomógł wygnańcowi ogarnąć z jakiego powodu mogli wpaść na taki dość niedorzeczny pomysł jak ograniczanie sobie ruchów płótnem.
Właśnie, mówiąc o ludziach. Normalne zwierzęta na widok kolesia spadającego z nieba już dawno się ewakuowały, szelest oznaczać mógł więc tylko jedno. I prawidłowo, zza gęstych, olepionych pajęczynami krzaczorów powoli wychynął mężczyzna, zapewne zwabiony krzykiem. Jest niższy od Iriela, ubrany w jakieś futro włosiem na wierzch, parciane portki i prostą płócienną czapeczkę. Jest brudny i wygląda na... bardzo niemajętnego, mówiąc delikatnie. Jest ewidentnie zaskoczony, i trzyma w rękach... hmmm. No właśnie, co takiego? Nie jest to miecz, nie jest to włócznia... coś aniołowi świtało, ale nie był do końca pewien czym mogło być tajemnicze ustrojstwo. Wszak jakiś czas go na Ziemi nie było. Co teraz pocznie?