Skocz do zawartości

Po prostu Tomek

Brony
  • Zawartość

    1875
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    16

Wszystko napisane przez Po prostu Tomek

  1. Imię: Neftahar. Rola: Tik. Moduł: Tok. Specjalizacja: Mechanik Życia.
  2. Zaniepokoiłem się. Nie wyczuwałem żadnego sygnału zwrotnego od wysłanych w Blazinga nadajników, co oznaczało mniej więcej tyle, że chyba w jakiś sposób je zwalczył. Szkoda, zamierzałem jeszcze je wykorzystać, ale szybko przekonałem się, iż to, czy mam przewagę nad oponentem czy nie, było sprawą drugorzędną. On sam otworzył portal do pustki, zasysając moją mgłę razem z całym powietrzem z areny. Subtelna zmiana upewniła mnie w tym, że teraz panuje tutaj próżnia. Nie miałem za wiele czasu, by przemyśleć, co to dokładnie dla mnie oznacza, bowiem zaraz po oczyszczeniu powietrza, czy też może z powierza, przeciwnik zasypał mnie sporą ilością sześcianów, atakujących mnie ze wszystkich stron. Z pewnością rozczarował go fakt, że miałem tarczę i potrafiłem z niej korzystać. Osłoniłem się przed kostkami, które uderzały mocno, wprawiając osłonę w drgania. Za każdym ich ciosem tarcza wydawała z siebie jękliwy dźwięk. Po niedługim czasie przestały wściekle się o mnie ciskać. Opuściłem lekko tarczę, gotów podnieść ją w każdej chwili, by zobaczyć, co się stało. Odpowiedź otrzymałem bardzo szybko w postaci ciosu w twarz. Moja głowa aż odskoczyła w tył, poczułem łamany nos. Gdybym był w pełni żywy, prawdopodobnie straciłbym teraz przytomność, a że nie miałem tego problemu, po prostu cofnąłem się o krok dla zachowania równowagi, odruchowo zastawiając się szaszką. To nie był specjalnie dobry pomysł, bowiem zmęczony wielokrotnym niszczeniem i przywracaniem metal znowu pękł, siejąc dookoła framentami klingi. Dwa czy trzy zostawiły mi rany na twarzy. Popatrzyłem Blazingowi w oczy, moje spojrzenie jak zawsze nie wyrażało absolutnie nic. Na kolejną komendę nieprzyjaciela nad moją głową błyskawicznie począł się formować krąg materii. Przeanalizowałem jego sygnaturę, zadzierając tarczę w górę. Słusznie zrobiłem. W tym samym czasie, kiedy dowiedziałem się, że materia ma eksplodować, ona faktycznie to zrobiła, z ogromną siłą ciskając mną o podłoże. Większa część energii została pochłonięta, pozostała spełniła chociaż część zadania, jakie z pewnością miała wykonać. Zdezorientowała mnie na chwilę. Ta chwila jednak wystarczyła, by adwersarz rzucił we mnie magicznym pociskiem. Nie zdążyłem nawet wstać, ale tarcza wciąż potrafiła należycie spełnić swoją rolę. Kolejna porcja energii rozproszyła się bezproduktywnie. W dalszym ciągu leżałem na ziemi w niewygodnej pozycji, kiedy różnoraka materia znów zebrała się niedaleko w niezorganizowaną chmurę i poczęła we mnie strzelać z szybkością godną pulemiotu Maxima. Ledwo nadążałem z przyjmowaniem tego wszystkiego na swoją wierną osłonę. Zanim zdążyłem otrzymać jakieś poważniejsze szkody, przygotowana przez wrażego maga chmura wybuchła efektownie. Nie zadała mi większych obrażeń, choć fala uderzeniowa przesunęła mnie lekko. Lecz to nie wszystko, byłem tego absolutnie pewien. Spiąłem się, czekając na kolejny atak i wiedząc, że nie zdążę się podnieść, nim on nastąpi. Przyszykowałem wszystkie siły, wykorzystując dużą porcję mocy ze spichlerza, by wzmocnić moją tarczę, gotując się na coś niespodziewanego, a groźnego. Blazing Heart niejednokrotnie udowodnił, że potrafi wykorzystać każdą moją słabość, obrócić ją przeciw mnie. Tym razem nie chciałem dać się zaskoczyć. Gdy laser wystrzelił z portalu nade mną, napotkał na nieprzekraczalną jak się zdawało barierę. Rozgrzewał ją z wolna, powodując, że ręka zaczynała mnie boleć coraz bardziej, natarczywie dopominając się odpoczynku. Zanim przygotowana naprędce osłona pękła, promień monochromatycznego światła przestał sprawiać mi kłopoty. Odetchnąłem cicho z ulgą, gotując się do powstania. Nim jednak zdołałem się zebrać, ruch podłoża wywołany przez przeciwnika wybił mnie... oczywiście w powietrze. Zamknąłem oczy, przywołując na twarz wyraz całkowitej obojętności. Receptory miałem stale zablokowane, więc nie musiałem się w tej chwili zajmować niczym ponad namiastkę relaksu podczas lotu. Wpadłem w portal. Zaraz z niego wypadłem. Potem znowu wpadłem. I tak dalej, coraz prędzej i prędzej, w koło Macieju. Szkoda, że wiatr nie rozwiewał mi włosów i brody. Poczucie bezwładu zostało przerwane przez brutalną rzeczywistość w postaci gruntu, o który głucho łupnąłem. Suchy trzask nie mógł dotrzeć do mojego oponenta, wszak nie było powietrza, w jakim dźwięk ów mógłby się rozejść. Leżałem płasko bez ruchu, przekierowując część mocy do przywrócenia połamanych kości, naprawienia zerwanych mięśni, wszak potrzebowałem ich do wstania z ziemi. Stalowe igły, jakie wypadły zaraz za mną nie ułatwiły mi tej pracy, wbijając się w losowych miejscach. Nawet nie osłoniłem się przed nimi, nie robiły mi bowiem wielkiej krzywdy. Poza jedną. Ta wbiła mi się w lewe oko, które przez to pokryło się delikatną siatką pęknięć, co zaburzyło postrzeganie. Ten problem musiałem prędko rozwiązać, ale wpierw poczekać w pełnym ledwie wyczuwalnej irytacji milczeniu aż przestanę być krojony na różne sposoby niby mięso w rzeźni. Gdy portal zniknął, wciąż znajdowałem się na ziemi. Powoli pokrywałem najgłębsze cięcia cienką warstewką lodu, na której wykwitało w niewiadomy sposób zmrożone ciało. Kiedy wstałem, wyglądałem już w miarę normalnie, poza dużą ilością igieł tkwiących we mnie jak w poduszce. Wyjmowałem je jedna po drugiej niezwykle powoli, z namysłem, jakby specjalnie przedłużając. Na koniec przekręciłem i wyjąłem ostatnią, tę w oku. Organ natychmiast pokrył się szronem. Na jakiś czas pewnie będzie wyłączony z użytku. Ale nie był mi potrzebny do tego, co teraz zamierzałem uczynić. Musiałem upewnić się, że wróg nie przywróci sobie powietrza, kiedy będzie mu potrzebne. Pustka jest jedna. Korzystając z ostatniej porcji energii otworzyłem się na nią i rozpocząłem konwertowanie powietrza wewnątrz na czystą energię magiczną, bez właściciela. To było jak walka, wyczerpywało. Normalnie nie małem tak bezpośredniego dostępu do pustki, więc utrzymywałem się w jakiej takiej sile tylko dzięki temu, co udało mi się przemienić. Niestety, jak było wspomniane, pustka jest jedna i niepodzielna, co znaczyło mniej więcej tyle, że energia wyszukiwała sobie odbiorców i wchodziła w nich sprawiedliwie. A że odbiorców było aktualnie dwóch, to i Blazing dostawał darmowe wzmocnienie. Kiedy wydostałem się z tego okropnego miejsca poczułem przypływ sił, ale wiedziałem, że nie ja jeden. Dlatego w pierwszej kolejności obłożyłem tarczę kilkoma dodatkowymi zabezpieczeniami. Pokryła się lekko drgającą powłoką lodowych nitek, kolców, wykwitów przypominających wzory malowane przez mróz na oknach. Nabrała wytrzymałości i była w stanie wytrzymać gwałtowne zmiany temperatur. Teraz przeszedłem do ataku. Mając problemy z widzeniem nie ryzykowałem uderzeń dystansowych. Wyciągnąłem rękę w górę. W dłoni pojawił mi się mocny uchwyt, a wirujący śnieg zwinął się w znajomy kształt bata. W tej chwili półmaterialnego. Nie wydawało mi się, by śnieżka z pnączami, jaką rzuciłem jeszczeniedawno zadziałała, dlatego posłałem jej impuls, by to uczyniła. Wkrótce giętkie pnącza powędrowały z zastraszającą prędkością w stronę piersi, karku i pachwin Blazinga. Miały wniknąć mu do tętnici zmrozić krew. Poruszony gwałtownie bat świsnął w powietrzu, gdy przeszedłem do ataku. Chlaśnięcie od góry, potem skośnie od lewej, od boku od prawej. Od góry, przechodzące w skośne od prawej. Cały czas osłonięty tarczą ruszyłem po okręgu, kierując się w nieprzewidywalny sposób raz w jedną, raz w druga stronę, to bliżej, to dalej. Cały czas ruszałem ręką w miarowy sposób, oszczędnie. Najmniejsze poruszenie przekształcało się w kolejne chlaśnięcie lub zwodnicze, złudne skręcenie bata w tę czy wewtę. Nie wiedziałem, czy trafiam. Nie zwracałem na to uwagi, by nie wytrącić się z pewnego niby-rytmu. Okładałem go po prostu gradem różnorakich ciosów, mniej czy bardziej wymyślnych, wychodząc z założenia, iż któryś wreszcie go uszkodzi. Postanowiłem dodatkowo zemścić się za zniszczenie mojej własności, do której byłem poniekąd przywiązany. Rysy twarzy stwardniały mi, gdy jak na komendę spomiędzy cegieł sufitu wyłonił się dziwaczny, powykręcany twór, przypominający korzeń drzewa, stworzony z lodu. Zaraz za nim na powierzchnię wyszły następne. Kilka z nich wystrzeliło w stronę jatagany, by wyrwać go z rąk Blazing Hearta i zniszczyć.
  3. [Nie mam sił na tę grę z FOLem, POZem i co tam jeszcze wyobraźnia graczy dodała. To się już robi absurdalne. Nie widzę tam jakoś swojej skromnej osoby. Potemu rezygnuję i zdaję Gandzi swoją bazę.]
  4. [Grim wiadomo gdzie idzie.] Ogier zasmucił się. Nie chciał wywoływać u córki takiej reakcji. Odsunął się o krok, niespecjalnie wiedząc, co może powiedzieć albo zrobić. Doszedł do wniosku, że może najlepiej będzie dać spokój sprawie Sandstorm. Nabrał powietrza i spróbowa się pocieszająco uśmiechnąć. - To ważne - powtórzył z namysłem za Animal. - Dobrze więc, nie będę wnikał. Chyba pora się pożegnać na jakiś czas. Nie martw się, będzie... W tym miejscu głos postanowiła zabrać osoba, od której drażliwa kwestia i rozmowa się zaczęła, to jest Sandstorm. Wpierw zajęła sę Animal Heart, też próbując ją jakoś pocieszyć, co wzbudziło w Grimie poczucie wdzęczności. Lub coś, co jest do wdzięczności bardzo podobne. Kucyk odwrócił się do niej, by wysłuchać, co też ma do powiedzenia. W duchu machnął kopytem, chowając w przysłowiową kieszeń swoją podejrzliwość, nie chcąc przypadkiem doprowadzić pegaza do zapaści nastrojowej. Tylko, że słowa jednorożca skierowane bezpośrednio do niego były rozczarowującą niespodzianką. Spodziewał się czegoś w deseń "No, sprawa rozwiązana", albo w ostateczności "Czas już na ciebie", co było właściwie prawdą. Jednak zamiast tego usłyszał coś, co w jego rozumieniu było w sumie... wyrzutem. Sandstorm wyrzucała mu to, iż musi mieć przed nim jakieś sekrety, do tego stawiając go na równi z tym... no, z Maskedem. Potraktował sprawę bardzo osobiście. Jego oczy zamieniy się w wąskie szparki, a rysy stwardniały. - A co jest we mnie takiego, że nie możesz przyznać się do jakiegoś sekreciku? Kłuję cię w oczy? Nie martw się, dłużej nie będę przeszkadzać. Właśnie wychodziłem - rzekł zimno, wręcz lodowato, patrząc klaczy prosto w oczy. Cały spokój wewnętrzny, jaki dał mu pobyt z córką prysł. - No to do zobaczenia, Animal. Po tych słowach opuścił pomieszczenie z dumnie podniesioną głową. Maszerował tak korytarzem przez kilka chwil, po czym, gdy był pewien, że Sandstorm już go nie może dostrzec, opuścił głowę. Był zmęczony i zawiedziony. Wszystko się zepsuło, te minuty, które miały być dobrym wspomnieniem, o którym chciałby myśleć ginąc, pzerodziły się w kolejne zarzewie gniewu. Był też zły, zły na Sandstorm. Już zamierzał dać spokój, a ona wyskoczyła z jakimiś insynuacjami. Wymruczal kilka wielce nieprzystojnych słów pod jej adresem, dochodząc do głównej jaskini. Niedługo zacznie się bitwa. Myślał, czyby nie pokrzepić towarzyszy przemową, ale nie czuł się na siłach. Musiał myśleć o wojaczce, nie o czczym gadaniu, zresztą nigdy nie miał talentow oratorskich. Ogier dopilnował z jak największą skrupulatnością, by wszyscy podzielili się na grupy według jego planu. Ustalił, że po cichym wyeliminowaniu patroli z dolnego miasta część z drużyn zajmie pozycje niedaleko jakiejś drogi prowadzącej w stronę zamku, koszar lub arsenału, by móc w razie czego pomagać albo wyżynać nadchodzące posiłki nieprzyjaciela. Pozostałe opanują ważne dla okupanta budynki, rozpoczną nawoływać do wystąpienia przeciw tyranii, pomogą odprowadzić nie biorących udziału w walce w jakieś bezpieczne miejsce. Grupa będąca bezpośrednio pod jego dowództwem podpali którąs z opanowanych budowli, by skupić na sobie uwagę jak największej części pozostałych przy życiu patroli. Teraz wystarczyło czekać na rozkaz do wymarszu.
  5. - Nie mogą wiedzieć o nas za dużo. A my musimy wiedzieć o nich wszystko. Wesz dlaczego? Bo jesteśmy tutaj obcy - koloejny obłok fajkowego dymu zwinął się w powietrzu w fantasmagoryczny kształt. - Wyciągnę z nich wszystko, co użyteczne i to, co mniej przydatne. Potem zobaczymy, co będzie. Trzeba nam wywiedzieć się jeszcze, kto nimi rządzi oraz co się mniej więcej dzieje. Bo transportery pewno paliwa od tak sobie nie marnują. Może to tylko ćwiczenia, może nie. Rozumiesz?
  6. Mężczyzna w zadumie patrzył raz na ogiera, raz na klacz. Z zamyślenia wyrwał go odgłos silników jakichś pojazdów. Zamrugał, szybko przeleciał spojrzeniem po pozostałych ludziach w domu, po czym podszedł do okna. Dostrzegł dwa pojazdy, pomalowane w tak durny zestaw barw, że to wyglądało jak zamierzona drwina z wojska. W ogóle wyglądały jakoś dziwacznie, ni to czołgi, ni ciężarówki. Najbardziej przypominały transportery niemieckie. Dojeżdżały do skrzyżowania. Wtedy Wasyl pewnym ruchem położył dłoń na kaburze pistoletu, gotów go wyjąć. Nie, raczej nie po to, by atakować. Wiedział, że i tak nie mieliby szans. W razie najbardziej niefortunnego biegu wydarzeń, to jest wrogich zamiarów przybyszów parkę potraktuje się jako zakładników. Potem będzie trzeba położyć ilu się da i... Tok rozumowania został przerwany przez zmianę natężenia dźwięku. Pojazdy oddalały się. Człowiek przymknął na moment oczy, po krótkiej chwili otworzył je i odwrócił się twarzą do reszty. nie było po nim widać absolutnie nic. Wtedy usłyszał propozycję Niemca. Pod wpływem przeżyć minionej chwili postanowił, że dobrze będzie odstresować się fajeczką. - Popilnujcie gości, Iwanow - zwrócił się do podwładnego. Następnie wolnym krokiem, wciż z rękami za plecami wyszedł na zewnątrz, ciekaw, co też esesman ma mu do zakomunikowania. Odetchnął świeżym powietrzem, rozglądając się po pastelowym otoczeniu. Barwy wciąż go kłuły, lecz już nie tak, jak na początku. Prawie się przyzwyczaił. W ciszy wyjął z torby pudełko sztormowych zapałek, kapciuch z tytoniem oraz ładną fajkę. Nabił ją teraz powoli, z pewnym namaszczeniem. Zapalił. Pyknął. Siwy dym rozwiinął się dookoła jego głowy zwiewnym welonem. Dopiero wtedy się odezwał. - Słucham z ciekawością.
  7. Pozowcom w w Przemyślu delegacja postanowiła na razie postawić tylko jedno pytanie. Jak opiekować się kucykami?
  8. Jak widzice, znów poważyłem się na zorganizowanie własnej sesji. Zapraszam każdego zainteresowanego życiem pod zrujnowaną, napromieniowaną i pełną mutantów Moskwą do uczestnictwa w tej przygodzie. Zasady są bardzo proste: 1. Pilnować ortografii i interpunkcji. Sam mam kłopoty z klawiaturą, przez co nieraz wstawiam dwie litery albo coś, lecz moja wyrozumiałość ma granice. 2. Zakaz emotikon. Jakichkolwiek. 3. Postarajcie się pisać dobrze. Nie musicie rozwlekać się nad każdym jednym zdaniem, ale ukażcie uczucia postaci w danej sytuacji, jej przemyślenia. Na przykład lęk przed bolesną śmiercią na początku walki z mutantem, albo coś. 4. Mistrz Gry, czyli ja, ma zawsze rację. Możecie przychodzić do mnie z reklamacjami, ale macie je argumentować. 5. W Metrze wolno wam robić wszystko, lecz wątki +18, jak krwawą jatkę, opisujemy sobie przez PW, w temacie podając tylko ogólnik. Wymóg administracji. 6. Wydarzenia z gier nie miały miejsca. WZÓR KARTY POSTACI: Imię i nazwisko: Ksywa: [jeśli jest] Wiek: [ważne!] Wygląd: [proszę o dokładny opis, ostatecznie obrazek] Frakcja/stacja macierzysta: [Reich, bandyci i Linia Czerwona dozwolone tylko po przedstawieniu argumentacji w historii postaci] Pochodzenie: [preferowani Słowianie Wschodni, chyba, że ktoś ma dobrą historię] Charakter: [może być krótko, to wy będziecie odgrywali swoją postać] Historia: [tu piszecie oględnie jak żyliście w metrze, lub przed nim, jeśli pochodzicie z powierzchni. Proszę uwzględnić talenty - w czym postać jest dobra z natury, oraz zawód - co obecnie robi. Zawód możecie mieć jeden, talenty dwa] Ekwipunek: [wpisujecie wszystko, co wasza postać ma, uwzględniając szczególne cechy stroju]
  9. Chaos. To słowo nawet w połowie nie oddawało tego, co działo się teraz w Przemyślu. Opanowaliśmy jakoś sytuację, Rosjanie się nie zjawiali, poczęło być luźniej. Powoli emocje związane z samowolnymi działaniami rzekomych nacjonalistów opadały, życie wracało do normy. Aż tu nagle jak nie rypnie wieść niby piorun z nieba! Mieliśmy w schronisku prysznice, ładnie połączone z siecią wodociągową. Niedawno, bo wczoraj, urządziliśmy bladym świtem akcję mycia nowo przyjętych bezdomnych. Mężczyźni i kobiety zajęli swoje miejsca w osobnych kabinach. Niektórzy z nich się nawet uśmiechali, widać czekali na to, by spłukać z siebie brud. Kilku naszych czekało na zewnątrz, by w razie problemów pomóc nowym. Niespodziewanie w całej łazience podniósł się krzyk. Jego natężenie wzrastało, pomocnicy zdecydowali się złamać prawo do prywatności i wejść, by zobaczyć, co się dzieje. Tym bardziej, że nikt nie odpowiadał na pytania. Widok, jaki zastali część z nich zwalił z nóg. W kabinach zwijały się z bólu... kucyki. Wszelkiej maści. Jęczały, krzyczały, rzęziły. Czym prędzej zakręcono wodę. Ludzie byli przestraszeni. Jeszcze dwóch zdążyło się skucykować. jeden się napił, drugi, czy raczej druga, umyła zęby. Błyskawicznie wydano bezwzględny zakaz spożywania i korzystania z wody z rur. Znalazło się zastępstwo, bowiem po okolicznych wsiach dość często dało się trafić na studnie. Poza tym na polach leżały całe metry białego, czystego śniegu. Całą nową pozyskaną wodę prędko zaczęto rozdawać wszystkim mieszkańcóm miasta, uprzedzając władzę o ponurym odkryciu. W samym Przemyślu było jeszcze kilka przypadków, ale to my przyjęliśmy na siebie główny cios. Dzisiaj zajmowano się poszkodowanymi, zwłaszcza tymi, którzy nie wypili wody, tylko się nią oblali. Przeżyli traumę, z którą teraz trzeba było się powoli oswajać, a potem, w dalszej przyszłości, może i walczyć. Nikt, a raczej prawie nikt, pomijając haniebne wyjątki w liczbie kilku osób, nie odwrócił się od tych, którzy przestali być ludźmi. Przynajmniej cieleśnie. Większość bowiem zachowywała się, jakby trafili do okropnego snu i chcieli się obudzić, niektórzy próbowali nawet chodzić na dwóch nogach. Oni potrzebowali pomocy, a ja nie wiedziałem, gdzie się zwrócić. Dlatego wysłaliśmy delegację do przemyskiego biura adaptacyjnego. Żołnierz, pop i nauczycielka. Poszedłem ja, Wołodymyr, znajomy, który bardzo pomógł zagospodarować porzuconą bazę, oraz Swietłana. Chcieliśmy uzyskać jakąś pomoc w opiece nad biednymi byłymi ludźmi. W końcu kto jak kto, ale POZ powinien się na tym znać.
  10. Grim przypatrywał się królikowi, słuchając jak ten gorączkowo popiskuje. Nie znał mowy zwierząt, lecz jego obycie pozwalało mu stwierdzić, iż gryzoń próbuje coś wyjaśnić. Dość nieudolnie zresztą. Uwga ogiera została skupiona na pewnym istotnym szczególe, który jakoś nie chciał mu dać spokoju, pomimo wszelkich jego starań. Jego przybrana córka zwróciła się do tej jednorożec, Sandstorm, jak do ogiera. Nie byłoby to może specjalnie dziwne, przejęzyczenia się zdarzają, lecz wcześniej użyła imienia Serox. Brzmiało dość obco, ale na pewno nie było to imię żeńskie. Tę sprawę możnaby teraz, korzystając z chwili spokoju wyjaśnić. Ciemnordzawy kucyk zbliżył się więc nieco do Animal, tak, by nie być specjalnie słyszalnym, po czym pod pozorem cichej rozmowy począł krótkie przepytywanie. - Zaraz będziemy się musieli na jakiś czas pożegnać, muszę wyjść na górę wcześniej niż reszta. Powiedz mi proszę, o co chodziło z tym Seroxem? Nie chcę naruszać prywatnych spraw, ale to było trochę dziwne, nie uważasz?
  11. Ale burżujstwo, niech będzie GoForGold. Long live sheeple!
  12. Ja mam +18, wolę jednak nie czytać. Dziękuję za zrozumienie.
  13. Offtop w offtopie: Jak zobaczę choć jedną scenę poza spoilerem, to będę niepocieszony.
  14. [Wy tam gadu gadu, a Przemyśl się zbroi.] Na ulicach miasta dla pewności, a także z powodu obaw ludności żywionych wobec podobno nadciągających Rosjan, na skrzyżowaniach i rogatkach wzniesiono najporządniejsze jak się dało barykady. Postarano się także o umocnienie najważniejszych budynków, co dzięki oym obawom nie wywołało większej reakcji ze strony rządców miejskich. Polska policja postanowiła nawet pomóc w tych przygotowaniach, choć była to pomoc ograniczona. Nikt nie wiedział, co o tym sądzą władze RP.
  15. Twarz marynarza była pozbawionego wszelkiego wyrazu, jak zwykle, kiedy przebywał w towarzystwie obcych ludzi. Uczucia powinno skrywać się przed każdym, kto może być twoim potencjalnym przeciwnikiem. Czyli praktycznie przed wszystkimi obcokrajowcami. Tak głosiły zasady wyniesione z Valadholmu. Przełknął ostatni kęs cebuli, którą pogryzał sobie niby jabłko od jakiegoś czasu i omiótł spojrzeniem obecnych. Wykonać zadanie z marszu? Odczuwał lekkie znużenie, ale był wprawiony do niewygód. - W sumie czemu nie... - mruknął do siebie, po czym głośno rzekł - Ja jestem gotów.
  16. Ogier skupił nieco niechętne spojrzenie na jednorożec, momentalnie zrzucając na nią winę za przerwanie chwili zapomonienia. Obejmując Animal widział bowiem dwie osoby na raz. Tulił jednocześnie samą pegaz, ale też i inną klacz, tę, która już nie istniała. Tej, która dała mu życie. Wysłuchał w spokoju tego, z czym podeszła do niego Visionary i zamyślił się głęboko. Gdzieś tam, bardzo głęboko, i to tylko w kontekście obecnej sytuacji, zrobiło mu się jej odrobinę szkoda. Nikomu i nigdy nie życzył utraty rodziców, choć wiedział, że nieraz bruździł wrogom naprawdę ostro. Żachnął się lekko na słowa o domu w mieście. - Dziękuję ci, ale ja nie mógłbym tutaj żyć. Nie potrafiłbym. Animal chyba też nie, chociaż ona może powiedzieć to sama. Obronić ją? - tutaj chmury okrywające zwykle twarz kuca ustąpiły na moment - Czemu nie? Jeżeli ktoś będzie chciał. Nie zmuszaj nikogo rozkazem, by stawał tam, gdzie powinienem być ja. Po tych słowach, wyrzeczonych jak zwykle chłodno, prosto, Grim znów zbliżył sie lekko do beżowej pegaz, wyrzucając niepotrzebne myśli. To była ich chwila.
  17. Grim przez chwilę jakby ze sobą walczył. Wcześniej lekko drgnął na przemianę, lecz zdążył się już oswoić ze zdolnościami klaczy. Zamknął na moment oczy, następnie postąpił kilka kroków w stronę Animal, ponownie w jej kucykowej formie. Wspomniał na lata, które pokrył już kurz, a potem zrobił coś, czego nie potrafił od bardzo dawna. Objął pegazicę, wkładając w to tyle czułości rodzinnej, ile tylko w tej chwili potrafił. - Ciebie też... córciu - uśmiechnął się ciepło, przyjaźnie. - Pomyślałem, że powinniśmy jeszcze chwilę pobyć ze sobą. Wiesz... chciałem się tobą nacieszyć. Kuc wydawał się niespecjalnie przejmować obecnością Sandstorm, którą w swoim sąsiedztwie tolerował, ani lekarza, który i tak był zajęty swoimi sprawami. Wystarczyło mu to, iż ma kilka minut dla dopiero co odzyskanej rodziny. Jednoosobowej, ale zawsze. - Widzisz, chciałem powiedzieć ci jeszcze parę rzeczy. Wiesz, że może być różnie tam, na górze. Nie mówię tego, by cię straszyć - na chwilę uścisnął klacz mocniej - lecz by dodać ci sił. Cokolwiek się nie stanie, słońce już wzeszło. Nadzieja wróciła do serc nas wszystkich. Na pewno to czujesz. Jesteś dobrą osobą, dbasz o zwierzęta, troszczysz się o innych. Dlatego chciałem, byś została tutaj, pomagała leczyć. Jeśli... - przełknął ślinę, by nieco wygładzić zdarty głos - zdarzy się tak, że będziecie musieli uciekać, rób, co podpowiada ci serce. Gdybym musiał, wiesz, zostać tam na dłużej, moje gospodarstwo jest we wsi Trotford. Na samym jej krańcu, podle lasu. Będziesz mogła mieszkać tam w spokoju, nikt ci nie będzie przeszkadzał. Kucyki są raczej miłe, pomocne. I żyją tam zwierzęta. Ja... Musiał to z siebie wydusić, ale już nie mógł. Nie mógł zrobić tego przy wszystkich. Przerwał dokładnie wtedy, kiedy do środka weszła Visionary, z zapytaniem dotyczącym medykamentów oraz trucizny. Nie odpowiedział, nie znał się kompletnie. Coś w nim pękło, ulotna chwila przeminęła. Wycofał się lekko, jakby wychodząc z pewnej przestrzeni, wracając do rzeczywistości. Przestał obejmować Animal. Popatrzył podejrzliwie na Sandstorm. Wszak jego przybrana córka zwróciła się do niej innym imieniem.
  18. Rozmowy, jakie dolatywały do Thorvalda zaczynały być nieco dziwne, można by rzec, w pewnym stopniu niepokojące. Nie dając nic po sobie poznać, mężczyzna obserwował chłodno kobietę, elfa oraz heretyka, zajmując się miarowym przeżuwaniem pokarmu. Myślał nad zadaniem. Wytropienie wilkołaka nie brzmiało głupio.
  19. Thorvald wyciągnął swoją sękatą, zatłuszczoną łapę po jedną z kopert. Rozerwał ją, po czym zapoznał się z zawartością. Glejt złożył kilkukrotnie, następnie ukrył w kieszeni na piersi. Słuchał, nie wtrącając się, rozmowy elfa z heretykiem.
  20. Grim zatrzymał się w nie do końca zwinnym półobrocie, w jaki przeszedł z tylko sobie znanych powodów. Tak jakoś wyszło, że twarz miał zwróconą zupełnie w inną stronę, niż znajdowała się Visionary. Poprawił ten błąd, odwracając się spokojnie. Zobaczył, że jednorożec podnosi swój kostur, zapewne wytrącony z jej kopyt. Ogier podrapał się kopytem po głowie, robiąc lekko zdziwioną minę. To, jakim sposobem udało mu się za pomocą pchnięcia pozbawić przeciwniczkę broni, pozostawało dla niego tajemnicą. Po chwili namysłu stwierdził, że to kwestia szczęścia. Wzruszył ramionami, dochodząc do wniosku, że nie będzie się bił po próżnicy. - Całe życie nie jest łatwe - odparł krótko swoim ochrypłym głosem. - Idź więc, ja też mam kilka spraw do załatwienia. I dziękuję za pojedynek. Następnie zwrócił się w kierunku Greena, dostrzeżonego w przelocie wcześniej. Dowódca czekał na niego. Ciemnordzawy kucyk wyprężył się przed nim służbiście, starając się nie myśleć o tym, że drugi ogier musiał stać jak słup. Spojrzał na podarunek, po czym powstrzymał westchnienie wyrywające się z niego na widok podarunku. Był naprawdę ładny, i z pewnością wiele kosztował. Grim odebrał pancerz, z pewnym trudem biorąc w kopyta wszystkie jego części na raz. Znów stanął na baczność, ledwo utrzymując równowagę. - Dziękuję. Będzie bardzo przydatny - rzekł krótko tonem zdumiewająco podobnym do tonu niegdysiejszego gwardzisty. Nie za bardzo wiedząc, co zrobić dalej, skinął głową w geście dziękczynienia, po czym nie czekając począł pozbywać się niepotrzebnej na razie kurtki, juk oraz uszanki. Błysnęła naciągnięta na swetr kolczuga. Przez jakiś czas orientował się, jak, gdzie i co należy założyć, by prezent spełniał swoje funkcje. W końcu połapał się, przywdział kirys, osłony na kopyta, na końcu zakładając hełm. Zadrżał lekko, gdy zimna kolcza osłona dotknęła jego karku. Nie był zwyczajny nosić zbroi, do kolczugi wprawił się głównie dlatego, że pod nią wciąż miał swój normalny ubiór. Uśmiechnął się lekko pod wąsem. Jakby go teraz w Trotford zobaczyli, toby im oczy zbielały. Kurtki już się ponownie ubrać nie dało, zaniósł ją zatem do Solida. Nie zaprzątając jego uwagi ukrył rzeczy w jakiejś skrzyni. Wróci po nie jak przeżyje. Ze sobą wziął miecz, puklerz, pistolet z ładunkami, juki oraz kryształ do wzywania pomocy. Miecz przypasał tak, by z łatwością po niego sięgać, pistolet umieścił w wygodnym miejscu, ładunki na dwóch zaimprowizowanych pasach biegnących ukośnie przez pierś. Puklerz wylądował na grzbiecie, kryształ też znalazł się na jednym z pasów. Kiedy załatwił wszelkie sprawy związane ze swoim ekwipunkiem oraz przygotowaniem do bitwy, postanowił poświęcić kilka minut Animal Heart. Powędrował więc ku szpitalowi. Zastał tam królika, gronostaja, Sandstorm, jakiegoś medyka oraz leżącą na łóżku tajemniczą postać. - Gdzie jest Animal Heart? - zapytał z głupia frant, patrząc mniej więcej w stronę zwierząt.
  21. Hmmmm. Co by ci tutaj wręczyć. O, mam, będzie pasowało.
  22. Mężczyzna zotał brutalnie zatrzymany przez parę młodych kapłanów z zawiązanymi oczyma. Niemal na nich wpadł, zamierzał więc owrzeszczeć młokosów. Nie wieddział i nie chciało mu się zastanawiać nad tym, czemu mają zawiązane oczy. Szybko zrezygnował z tego zamiaru, poświecając nagle większość uwagi temu, co udao im się na ślepo wnieść. Jedzenie. Z lubością wciągnął bukiet zapachów nieporównywalny z tym, co czuł po zejściu na brzeg. Zabrał ze sobą kilka śliwek w bekonie, trochę sera, jabłek, cebuli. - Czemu nie ma chleba? - wyraził wątpliwość, wpychając sobie do ust kawał nabiału. Nie przejmował się brakiem miejsc siedzących.
×
×
  • Utwórz nowe...