I Creation Isles za mną. Powiem szczerze, że kiedyś już próbowałam to przeczytać i poddałam się po paru stronach. Nigdy nie zamierzałam do tego wracać i gdyby nie Oskary to zdecydowanie nie ruszyłabym Wysp nawet kijem. I wiecie co? A dobrze, że mnie w te Fanfikowe Oskary wkręcono.
Główną wadą CI jest zdecydowanie długość rozdziałów, a ponieważ jest to komedia z tych ryjących banię, to ciężko się to czyta. 77 stron to mają całe książki. IMHO o wiele lepiej by to wyglądało w wydaniu 20-30 stronnicowych kawałków.
Kolejną zmorą jest interlinia. Zwiększcie odstępy po enterze, bardzo was proszę. Nie dość, że dialogi się zlewają z tekstem, to mam przed sobą ścianę. Łatwo się w tym wszystkim pogubić, ponieważ całość się zlewa. Niby drobnostka, ale powoduje, że czyta się to strasznie ciężko.
Random. Tekst ma genialne kawałki, wspaniałe nawiązania i fragmenty, ale… Przesadziliście. Niektóre fragmenty cierpiały na nadmiar wszystkiego i wyglądały na tani zapychacz. To jakby wsadzić do sokowirówki tampony, kocie puszki, paprotkę i chińskie plastiki. Nie można było się połapać, a te fragmenty, raczej niezwiązane z fabułą, jedyne co powodowały to chęć spalenia tekstu na stosie.
I Narrator, naczelny psuj wszystkiego. Kiedy na samym początku pojawiał się rzadko to był nawet spoko. Ale potem mamy go cały czas, a gość i jego teksty nie są [przynajmniej dla mnie śmieszni]. To jest wręcz nudne.
I wiecie co? Podoba mi się ten fanfik! Yellow, Sevens i Eliot rządzą! Elver to jakiś background pony, którego nie widać. W wielu momentach tarzałam się ze śmiechu. Lektura powoduje szaleństwo. I jest to fanfik całkiem ciekawy i momentami mocno wciąga. Tylko nie zapominajcie o fabule!
Ten komentarz wygląda chyba na nieco jadowity, a mi się przecież generalnie podobało i zamierzam czytać dalej.