Skocz do zawartości

Sun

Brony
  • Zawartość

    1544
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    40

Wszystko napisane przez Sun

  1. To było dziwne. Na tyle dziwne, że ciężko mi jednoznacznie ocenić ten fik. Bo w sumie przeczytałem, pośmiałem się, ale żaden moment mi jakoś specjalnie nie zapadł w pamięć. Ot wpadło i wypadło. Fik opowiada o głównym bohaterze (OCku autora), który dostaje ważne zadanie zdobyć artefakt z rąk odwiecznego wroga jego mistrza. Musi zebrać zespół (bardzo osobliwy jest ten zespół), aktywować artefakt i pokonać tego złego. Nic niezwykłego, jednak ubrane w wielką ilość zabawnych nawiązań, pomysłów, żartów (raczej niezbyt wyszukanych), spodziewanych zwrotów akcji i zmian w konwencji. Zupełnie jakby na pytanie, co by tu jeszcze dopisać, autor dostawał odpowiedź: Tak. Bo mamy tu atak z mieczami na karabiny, walki powietrzne, walki klaczy o głównego bohatera, szpiegów, gramatycznych nazistów, Gwiezdne Wojny i całą masę innych rzeczy. I zapewne gdyby nie to, że jest to od początku utrzymane w raczej randomowokomediowej, niepoważnej tonacji, to określiłbym tego fika jako kasztana. A tak, to szaleństwo z dodatkiem klisz i zabawnych komentarzy narratora jest całkiem spoko. Potrafi rozbawić człowieka. Na krótko, bo na krótko, ale rozbawia. Pod kątem formy jest raczej OK. Wydaje mi się, że trochę błędów widziałem, ale tragedii nie ma. Da się czytać. Podsumowując, to jest specyficzny fik. Ja osobiście dobrze się przy nim bawiłem i uważam, że to całkiem dobry przerywnik miedzy innymi, bardziej epickimi dziełami, ale jednocześnie muszę ostrzec, że jest specyficzny i nie każdemu przypadnie do gustu.
  2. Przeczytałem i mam wrażenie, że trafiłem na wspaniały przykład tego, jak daleko doszedł fandom, po tym jak już zszedł z drzewa. Ten fik powstał w 2013 i w tymże 2013 doczekał się wielu pozytywnych komentarzy od czytelników. I jestem skłonny zrozumieć, że ludziom się mogło wtedy podobać, by były zupełnie inne oczekiwania. Niestety muszę powiedzieć, że w 2023 ten fik jest po prostu nienajlepszy. Zacznę od fabuły. Ta jest po prostu nudna i schematyczna. Facet ma kiepskie życie, kiepska pracę, więc trafia do Equestrii, oczywiście do Everfree i oczywiście blisko Ponyville. Musi spotkać mane 6, musi nie mieć znaczka na początku i musi go szybko dostać. Dodatkowo musi być wielkie zło w postaci czarnego jednorożca, które zagraża głównemu bohaterowi. Wydaje mi się, że nawet w 2013 to już nie było odkrywcze, a teraz jawi się jako taki standardowy zestaw, porównywalny ekstrawagancją z tłuczonymi ziemniakami i mielonym. Żadnych zaskoczeń, tylko odhaczanie kolejnych punktów. Co gorsza, tej oczywistej fabule towarzyszą mikroskopijne i nieciekawe opisy. Owszem, są opisy scenerii, ale mam wrażenie, że jedynie niezbędne minimum. Brak przemyśleń bohatera, brak dłuższych rozkmin, brak opisów architektury czy wszystkiego, co jest dla niego dziwne. Jakby bohater minimalnie tylko zwracał uwagę na to co się wokół niego dzieje. Postacie wydawały mi się być płaskie. Nie dyskutują z tym co widzą, nie mają jakiejś głębi, nie chowają urazy, czy coś. Owszem, są serialowe, ale to jak dla mnie za mało. Po prostu nie mają nic, co sprawia, że bym się jakoś nimi przejmował. Chociaż, jest wyjątek. Pinkie mdlejąca na widok krwi to fajny pomysł. Popieram. I muszę się też popastwić nad logiką. A raczej z głównym problemem w postaci: dzieje się za szybko. Bohater ląduje w świecie kuców i bardzo szybko zaczyna chodzić na czterech nogach. A w zasadzie na trzech i protezie. Samą protezę dostaje bardzo szybko i rekonwalescencja po operacji też poszła szybko. Bohater szybko uczy się magii. Szybko dostaje znaczek. A kiedy zostaje raniony przez cerbera (dobry pomysł, podoba mi się, wykonanie też całkiem spoko, chyba najlepsza część fika), to Twilight bardzo szybko go zszywa (zupełnie jakby nie było kompetentnych lekarzy). Zaś sam bohater, ze świeżo pozszywanym brzuchem, już na następny dzień sobie łazi, biega i walczy. A ta jego klacz… Szybko wpada na to, że to pewnie jego sąsiadka ze świata ludzi (ale jak?), szybko się zakochują i to tak po prostu… Żadnego zawiązywania akcji i budowania relacji. Forma też nie powala. Są literówki, brakujące spacje, brak akapitów i brak justowania. I to pomimo podobno obecnej korekty. Podsumowując, raczej nie polecam. Ten fik strasznie się zestarzał. Obecnie jest wiele lepszych dzieł niż to.
  3. Wykopałem, przeczytałem, więc pora na komentarz. To było dobre. To było naprawdę dobre. Już na tych kilkunastu stronach Verlax stworzył naprawde sążnisty klimat małego miasteczka, w którym kryje się jakaś tajemnica i zbliżającego się śledztwa, które zapewne poprowadzi już mane5. A to za sprawą bardzo dobrych opisów i dobrze prowadzonej narracji. Czułem się jakbym był w tym niewielkim miasteczku gdzieś na prowincji, gdzie dzieje się coś niepokojącego, mieszkańcy mają swoje tajemnice, a przybysze z zewnątrz będą burzyć ład. Tak trochę jak w niektórych kryminałach Agathy Christie. Świetnie się też patrzyło jak znieżywiona Rainbow powoli odkrywa swój nowy stan i przypomina sobie jak do tego doszło. Wprawdzie nie grałem w grę, na której bazuje fik, ale mam niejasne przeczucia, że Rainbow odegra dużą rolę w śledztwie i to z jej perspektywy śledziliśmy fanfik. Swoją drogą, podoba mi się ten pomysł. I myślę, że Verlax dałby radę go świetnie wykorzystać. Jestm też ciekaw, co tak naprawde kryło się za zamordowaniem Red Flower (bo zamordowanie Rainbow to akurat przypadek). Bo z jednej strony, nie do końca wierzę, że morderca pojawił się akurat przypadkiem wtedy, gdy pojawiło się w miasteczku mane6, a z drugiej mam wrażenie, że gdyby mane 6 wiedziało o grasującym w miasteczku mordercy (czy o jakimkolwiek zagrożeniu), Rainbow by coś wspomniała. Szkoda, że fik się kończy już po prologu. Chętnie zobaczyłbym dużo więcej, bo tekst wciąga. A znając inna twórczość Verlaxa wiem, że byłaby tu świetna fabuła, klimatyczni i szczegółowy świat, oraz spoko postacie. Podsumowując, to naprawde klimatyczny iświetnie napisany początek. I nie powiem, chciałbym więcej. I zdecydowanie polecam.
  4. Przeczytałem to dzieło i muszę się zgodzić z wieloma przedmówcami. To naprawdę kawał dobrze napisanego i dobrze przetłumaczonego fika. Zacznijmy od jakże dobrego pomysłu o tym, że Celestia cierpi po stracie Twilight. Do sezonu 3 to było jak najbardziej sensowne i prawdopodobne, że Twi umrze (aczkolwiek ze starości). Po nim też była to opcja możliwa. Tak czy inaczej, autor wziął na warsztat ten motyw i modelowo go zrealizował, opisując cierpienie Celestii pogrążające się w chorobie i wspomnieniach. Zręcznie się przy tym bawił opisami i postaciami, sprawiając, że nie zawsze byłem do końca pewien, czy to wspomnienie, czy może jednak wizja w czasach dzisiejszych (dopóki nie dobiegło końca). Do tego mamy ładnie budowane napięcie, aż do wielkiego finału, oraz świetnie opisane emocje i myśli Celestii. Samo zakończenie też jest niezwykle wzruszające. Ten fik jest po prostu wspaniale przemyślany i napisany. Ale… Ale kilka rzeczy mi się w tym fiku nie podoba. I uwaga, będą spoilery. Po pierwsze, fakt, że całość zaczyna się dopiero trzy tysiące lat po odejściu Twilight. Bo nie dostrzegłem w fiku śladu, by tego typu problemy pojawiały się wcześniej. Czyżby Celestia po prostu ogarnęła się po trzech tysiącleciach i pomyślała, że tęskni za Twilight? Poza tym, przez ten czas jedynie postawiła Twilight nagrobek. Nie ma informacji by miała inne uczennice, albo by ich nie miała, czy są nowe elementy, czy moze elementy wróciły do księżniczek. Po prostu ten okres wydaje mi się pusty. Po drugie, mam wrażenie, że stan Celestii pogarsza się stanowczo za szybko, a do tego nie mamy zbyt wiele informacji o tym, by próbowano jakoś temu przeciwdziałać. Na przykład poprzez rozmowy. Po trzecie, mam wrażenie, że mamy zbyt mały „początek”. Uważam, że nużąca monotonia sprawowania władzy powinna być ciutek bardziej rozbudowana. Po czwarte, aż do końcówki miałem wrażenie, że Twilight po prostu zmarła ze starości. Tymczasem okazało się, że zginęła podczas spotkania dyplomatycznego. Okej, rozumiem i to kupuję. Podoba mi się to zaskoczenie. Aczkolwiek ani przez moment nie widziałem by Celestia obwiniała siebie za śmierć Twilight. A jakby nie patrzeć to właśnie ona posłała ją na to spotkanie i zapewne go dostatecznie nie zabezpieczyła. Po prostu, mam wrażenie, że Celestia powinna raczej wyrzucać sobie właśnie fakt, że to ona jest wszystkiemu winna. I na końcu nie tyle to co mi się nie podoba, a raczej to co obserwuję przy fikach poruszających problem długowieczności. Mam wrażenie, że zdecydowana większość tego typu fików, o ile nie wszystkie, pokazuje problemy i wady długowieczności, pomijając jej zalety. Chciałbym kiedyś przeczytać fik, w którym taka Twilight na przykład, zapytana po dwóch tysiącach lat o to, jak się czuje ze swoją długowiecznością, odpowiadała, że fajnie. Bo może poznawać coraz to nowe rzeczy, nawiązywać nowe znajomości i w ogóle. I na sam koniec mam pytanie: Kto ukradł wcięcia? Serio, sekcja za sekcją jest to samo. Najpierw akapit, albo dwa z wcięciami, a potem reszta bez. Dlaczego, ja się pytam? Dlaczego? Tym niemniej, choć większość mojego komentarza brzmi pewnie jak czepianie, to polecam ten fik bardzo gorąco. To kawał dobrego tekstu i dobrego tłumaczenia. Potrafi wzruszyć.
  5. Kolejny klon mojej małej dashie z czasów fandomu łupanego. Nie dziwię się, że takie powstawały, bo o ile sam fanfik matka nie był jakiś wybitny, o tyle był czymś nowym, uroczym i po prostu był tym, czego fandom wtedy chciał. A jak wygląda wersja biedrona? (jak widzę to słowo to mi się od razu kojarzy z Biedroniem). No, nie powiedziałbym żeby jakoś specjalnie dobrze. Pod względem treści mamy tu raczej przeciętny początek. Bohater czyta komentarz, robi porządki, znajduje w domu pudełko z małą Dashie i karmi ją pizzą. Opisy są raczej proste, bez polotu, scenki typowo nudne, jak wstawianie talerzy do zmywarki. ALE, jako początek wielorozdziałowego fika to by jeszcze w miarę mogło być. Bo przecież nie zdradza się wszystkich szczegółów na początku. Dobra, w sumie dowiadujemy się troszkę o bohaterze, o tym kim jest i za kogo się uważa, ale niewiele poza tym. Pewnie czekałoby nas trochę więcej w kolejnych rozdziałach. Większy problem mam z formą. Brak justowania, masa powtórzeń, przeróbka piosenki straciła rytm, a do tego rzecz, która mnie najbardziej irytowała podczas lektury, czyli cała masa anglicyzmów. Ja wiem, że część słówek weszła do naszego języka i się tam zakorzeniła. Chociażby taki wihajster, czy jutuber (widziałem taką formę choć jest chyba niepoprawna). Ale w tym fiku pojawiają się określenia zastępujące normalnie funkcjonujące zwroty, a nie widzę ku temu powodu. Chociażby tytułowy moviemaker. Może brzmi bardziej fancy i trendy niż twórca filmików, ale wygląda słabo. Tak samo pizza 100% loaded. Jakby nie można było napisać, że jest gotowa. Ogólnie, przydałaby się tu korekta. Podsumowując, w obecnej formie mi sie nie podobalo. Bez dalszych rozdziałów to w sumie tylko niezbyt ciekawy początek fika bazującego na fiku, który się strasznie zestarzał.
  6. Bardzo przyjemny ficzek o Derpy. Ma w sobie to coś, co sprawia, że człowiek uśmiecha się podczas lektury. Mam wrażenie, że wynika on z takich raczej serialowych klimatów, prostej fabuły i ostatecznie szczęśliwego zakończenia. Fabularnie nie jest odkrywczo. Rzekłbym, że fabuła jest prosta, bez specjalnych zwrotów akcji (przynajmniej dla mnie). Ale to dobrze dla tego fika. On nie potrzebuje nagłych zwrotów akcji, laserów, plotów i wybuchów. Potrzebuje wydarzeń by Derpy mogła działać i pokazać, że jest dobrym kucykiem, który się stara. A czytelnikowi pokazać na przykład, że czasami gdy jedne drzwi się zamykają, to otwierają się nowe, a upadek może nam pozwolić spojrzeć z innej perspektywy. Hoffman dobrze to ujął, mówiąc o tych biegunach smutnych i wesołych, i przebiegu fika od jednego do drugiego. Moim zdaniem, siła tego fika leży w dwóch rzeczach. Mianowicie narracji i postaciach (czyli w zasadzie tego, co jest zbudowane wokół fabuły). To właśnie Derpy i jej problem sprawiają, że jest nam smutno. To właśnie naczelnik poczty sprawia, że robi nam się Derpy żal (Choć nie ukrywam, uważam, że jego gniew może być słuszny. W końcu to on odpowiada za działanie urzędu i zadowolenie klientów, a zepsute paczki nie są zadowalające). Z kolei Pretty Pieces sprawia, że czujemy wraz z Derpy radość i ciepło, bo to ona pokazuje bohaterce piękno tkwiące w czymś zepsutym, docenia jej starania i sama też jest przykładem kuca, który swą wadę przekuł w zaletę. Tak samo opisy. Nie są jakieś kwieciste, czy rozbudowane. Są raczej proste i krótkie, ale na tyle treściwe by narysować sytuację i przekazać emocje w krótkim czasie. Te dwa elementy, dobrze ze sobą współgrając, prowadzą nas od jednego bieguna do drugiego. Technicznie jest spoko. Nie zauważyłem niczego złego. Podsumowując, to kawał dobrego, przyjemnego fika w świetnym tłumaczeniu. Bez trudu mógłby robić za odcinek serialu.
  7. Muszę przyznać, że to był bardzo ciekawy fik. Prezentuje spojrzenie, którego nie widuje się zbyt często. Bo nie ukrywajmy, w G4 kuce ziemskie nie miały jakiejś, specjalnej mocy czy umiejętności, ponad zwykłą siłę fizyczną (Pinkie nie liczę). Większość fandomy też raczej nie pała wielką sympatią do kuców ziemskich. Najpopularniejsze są chyba jednorożce. Tymczasem ten fik prezentuje naprawdę ciekawe spojrzenie na użyteczność kuców ziemskich. Przyznaję, że kiedyś sam o nim myślałem, ale nie sądziłem, że ktoś może oprzeć fanfik na wyjaśnieniu, że kuce ziemskie są potrzebne, bo naturalnie będą upraszczać urządzenia i budować maszyny tak, by dało się ich używać bez skrzydeł czy magii. A to ważne bo nieziemskie kuce też czasem mogą stracić swoją przewagę. Poza tym, skoro mają tendencję do upraszczania i rozwiązywania problemów wynikających z ich natury, to znaczy, że są motorem postępu. I ten fik to fajnie ukazuje. Jeśli chodzi o stronę techniczną, to jest dobrze. Niby widać, że to tłumaczenie, ale to bardzo dobre tłumaczenie. Polecam każdemu. Głównie jako ciekawa i być może nowa nowa perspektywa, ale też dlatego, że to całkiem fajny kawałek slice of life.
  8. Hmm… To był… ciekawy fik. A przynajmniej w miarę ciekawie się zapowiadający. Fabularnie jest OK, zwłaszcza jak na debiut. Zaczyna się od jakiejś, wielkiej wojny Sombry z Equestrią. W labie trwa eksperyment z przywracaniem do życia kucy, który oczywiście nie wychodzi. Później przechodzimy do podziemnego miasta, gdzie odnajdują jednego z naukowców odpowiedzialnych za eksperyment i wprowadzają do swojego, nieco utopijnego społeczeństwa. W międzyczasie okazuje się, że istnieje jakaś istota boska, będąca uosobieniem Harmonii, która obdarza mocą i osądza grzechy. Przyznam, że ten wątek mi się nie podobał. Po prostu mi nie pasuje do tego wszystkiego, a jego interakcja ze światem zaburza, jak dla mnie, cały świat. Reszta jest całkiem spoko. Widzę tu potencjał na jakieś gierki wewnątrz społeczeństwa, władzę robiącą jakieś kombinacje. Poza tym, domyślam się, że ożywione kucyki mogą być powodem, dla którego miasto jest ukryte pod ziemią. Samo społeczeństwo z „dochodem podstawowym” i dużą chęcią mieszkańców do pracy też jest samo w sobie interesującym konceptem, który może stanowić sam w sobie materiał an fik. Z drugiej strony, mam wrażenie, że w tym temacie łatwo się zapędzić w kozi róg. Całość jest całkiem całkiem opisana. Idzie poczuć emocje towarzyszące ucieczce przed manekinami i mogłem też sobie wyobrazić to tajemnicze miasto, czy tunele na obrzeżach. Technicznie też nie jest źle. Trafiło się kilka literówek, trochę powtórzeń i raz czy dwa zabrakło wyrazu, ale ogólnie nie było źle. Podsumowując, to niezły fik. Niezły ale bez rewelacji. Jako debiut zdecydowanie na plus. I nawet trochę szkoda, że został porzucony, bo miał zadatki by być poczytnym fikiem.
  9. Bardzo ci dziękuję za komentarz. Trochę szkoda, że fik się nie spodobał, ale trudno, ludzie maja różne gusta i różne zainteresowania. Chętnie odniosę się do kilku poruszonych przez ciebie kwestii. Cóż, tak. W zasadzie masz rację. Choć nie do końca się z tym zgadzam. Owszem, przy steampunku należy odpuścić pewną cześć realizmu i oprzeć się najwyżej na teoriach i poglądach, które zostały obalone, a które były aktualne w okresie maszyn parowych. Jak chociażby kosmos wypełniony eterem, lot na księżyc poprzez wystrzelenie się z działa, czy twierdzenie, że nie można zbudować maszyny latającej cięższej od powietrza. Ale moim zdaniem, to jeszcze nie znaczy, że należy calkowicie odpuszczać realizm. Maszyna krocząca musi mieć jakaś masę i rozmiar, zwykły rower nie może mieć wielkich i ciężkich kół, bo pojawią się pytania czy bohater będzie miał siłę by kręcić kołami. Moim zdaniem, należy jednak zadbać o pewne szczegóły. Przynajmniej w obrębie alternatywnego rozwoju techniki znanego w steampunku. Fajnie to wyszło w Maszynie różnicowej gdzie w ,kinie" zaciął się jeden z mechanicznych pikseli. Zaś komputery mechaniczne bazujące na kartach dziurkowanych nie były szybkie i miały ograniczenia. Poza tym, steampunk jest w moim fiku raczej dodatkiem. Planowałem ukazac go więcej, kiedy Mean6 trafią do Canterlotu, albo Manehattanu, ale jeszcze do tego nie doszło, bo muszę obmyślić do końca skok. Ciekawe spojrzenie na western. Nawet całkiem logiczne z tym, że nie ma aż tak dużo strzelania. W końcu nawet w Tombstone strzelanina nie trwała cały film. z kolei w serialu 1883 strzelania starczyłoby może na 30 minut. Jednak osobiście widzę western jako ,,film" rozgrywajacy się w okresie od wojny secesyjnej do I wojny światowej, w USA, Kanadzie albo Meksyku (chociażby Garść dynamitu) i opowiadający o ludziach, którzy postanawiają szukać swego szczęścia poza wielkimi i miastami (właśnie na zachodzie), stworzyć swoje miejsce, zasłynąć i w ogóle. Farmerzy, zdobywcy, bandyci, którzy maja jakiś cel. Wiem, brazmi trochę mętnie, ale tak to widzę i dlatego też Szóstka rozgrywa się raczej w małych miasteczkach i na odludziach. Cóż, dzięki? Myślę, że to wynika z przyjętej przeze mnie struktury? dzieła. Otóż, jak zauważyłeś każdy z tych fików jest opowieścią snutą przez tego samego młodzieńca. A jeśli coś się komuś opowiada, to raczej się nie zachwycamy każdym detalem i nie opisujemy każdego budynku. Stąd przewaga dialogów. Żeby było śmiesznie, taki pomysł wykiełkował z tego, czym na pcozątku wredna szóstka była, a mianowicie oneshotem konkursowym. Potem był kolejny, a potem seria opowieści o ulubionych bandytkach młodego łowcy autografów. Słuszna uwaga. Będę musiał nad tym popracować. Aczkolwiek cały fik miał być raczej lekkim dziełem pełnym złośliwostek postaci. Planowałem wyjaśnić, czemu współpracują mimo tego, ze nie do końca się lubią,a le chwilowo nie mam pomysłu jak z tego wyrzeźbić opowieść. A konsekwencje się pojawiają. Twilight dorobiła się protezy, Rarity dostała kulkę, a AJ prawie powieszono. Fakt, może później jest tego mniej i będzie trzeba nad tym popracować. Poza tym, to główne bohaterki, wiec odrobina plotarmora im nie zaszkodzi. Cóż, starałem się by bohaterki były związane z pierwowzorami, a jednocześnie by różniły się na tyle by nikt nie podawał w wątpliwość ich chęci do czynienia zła. Do tego, każda ma mieć jakiś powód by zejść ze ścieżki dobra (to nie zawsze wychodziło). Jednak moim wzorem były nie tylko serialowe mane 6 ale też trochę mean6 z Crisisa (zwłaszcza przy Twilight, co widać). Do tego musiałem z zainteresowań kazdej coś wyciągnąć i zmienić. Jak Fluttershy, która lubi zwierzaczki dobrze opieczone, Rasistowska AJ, czy jednak leniwa Rainbow, która jest przy tym najszybszym strzelcem. Dzięki. Tak, lubię broń i się nią interesuje, głównie z konstrukcyjnego punktu widzenia. Aczkolwiek nie wątpię, że to czasami za mocno wychodzi na pierwszy plan. Ale stąd są takie rzeczy jak ukryty w teście rewolwer nagana, colt buntline special z dopinaną kolbą, czy Octavia korzystająca ze starego spencera. Jeszcze raz dziękuję za komentarz i za wszystkie uwagi w tekście i sugestie. Co do dłuższej formy... obawiam się, ze możesz się nie doczekać. Wszystkie te fiki łączy to, ze są opowieściami chłopaka od autografów i mają wyglądać tak by, powiedzmy,d alo się je ,,opowiedzieć" w jeden wieczór w saloonie. Choć kto wie, może jak odkopię pierwowzór i będę miał wenę by go dokończyć, to pojawi się długi fik w tym uniwersum. Ale nie liczyłbym na to.
  10. Aż musiałem doczytać jak to jest z tym nazewnictwem i musze ci przyznać częściowo rację. Z tego co doczytałem, to w polskim nazewnictwie ten pasek to faktycznie łódka, zaś to co wchodzi do broni to ładownik. Z kolei w angielkim mamy jedno słowo clip z podziałem na stripper clip i en bloc clip. Stąd zapewne moje i pewnie nie tylko moje traktowanie wszystkich tego typu rozwiązań jako łódka. Co nie zmienia faktu, ze formalnie masz rację. Zaś magazynek to coś jeszcze zupełnie innego, bo to w obu przypadkach stały element broni. Co to zmienia? Tak w sumie masz rację, że niewiele. Najwyżej kwestię logistyki po stronie Siny, która musiała dbać nie tylko o dostarczanie amunicji ale też odpowiednich łódek/ladowników do żołnierzy. Aczkolwiek dalej jestem zdania, że nie ma przeciwwskazań w dostarczaniu przygotowanej amunicji, lub stworzeniu składów amunicji na ziemi czy na chmurach. I to wcale nie musi być opisane żeby istniało w fiku. Wiem o tym. Jednak szukałem zdjęć japońskich dział przeciwlotniczych na lawetach i miałem problem żeby coś znaleźć. Stąd przyjąłem, że mają jedynie stacjonarną obronę p-lot. i nie używają armat przeciwlotniczych podczas ataku i na 1 linii (Przy tej bitwie użycie artylerii chyba by podpadało pod 1 linię). W sumie, sprawiłeś, ze się zainteresowałem tematem i musze podpytać Verlaxa Może chodzi ci o peryskop, albo inne, dziwne systemy pozwalające strzelać z okopu bez wystawiania głowy. Formalnie to dalej jest ogień bezpośredni, bo prowadzony z widocznością celu, do którego się strzela. Nie wykluczam, że ktoś mógł zamontować celownik artyleryjski do karabinu. Po prostu mam spore wątpliwości co do prowadzenia ognia pośredniego ze zwykłego karabinu.
  11. Przeczytałem i muszę przyznać, że to całkiem dobry ficzek. Nawet przyjemny, choć niepozbawiony kilku wad. Na plus muszę zaliczyć z pewnością pomysł Pinkie robiącej chaos w pogoni za balonikiem. To tak uroczo szalony pomysł, że aż piękny. Do tego całość jest naprawdę dobrze opisana. Przyjemnie się czytało odprawę, polowanie na tajemniczy balonik, czy też sam początek, gdzie dowiadujemy się jak wygląda typowy dzień niektórych postaci, a później, jak on wpływa na pogoń za balonikiem. Plus też za pełne humoru opisy. Czy to kiedy Pinkie wywala przydasie, bo Scootaloo mówi, że Pinkie jest za ciężka, czy podczas zakupu herbaty, czy też po prostu w każdej scenie. Żarty są lekkie, krótkie, trochę kreskówkowe i dopasowane do każdej z postaci, więc całość wypada całkiem zabawnie. I o ile czytałem sporo komedii, które rozbawiły mnie bardziej, tu jest po prostu dobrze. Co do minusów, to głównym jest jak dla mnie zakończenie. I nie chodzi o to, że nie podoba mi się destrukcja Ponyville, tylko raczej jej wykonanie. Po prostu wydaje się jakieś takie puste, nieśmieszne w porównaniu do całokształtu. Jakby zabrakło tam krótkiego dialogu, albo stwierdzenia. Coś jak zakończenie filmu Rozmowy Kontrolowane, gdzie ta jedna fraza Tyma na końcu dodaje taką fajną kropkę nad I. Tu mi czegoś takiego zabrakło. Do tego mam wrażenie, że nie zaszkodziłaby jeszcze odrobina korekty, bo raz czy dwa zabrakło mi w zdaniu słowa. No i ostatnia rzecz, która mi się nie podobała, to Lukrowy Kącik. Nie wiem skąd ten lukier, ale mi się ta wersja zwyczajnie nie podoba. Ja wiem, że ma sens, ale mi się nie podoba. I tyle. Podsumowując, mimo kilku wad, dobrze się bawiłem przy lekturze i nawet polecam ten fik. Był OK. W sam raz na chwilę odpoczynku.
  12. Całkiem fajna kontynuacja Wspomnień. Ciekawa, wpisująca się w ogólny kanon dzieła matki, wynikająca z niego bezpośrednio kontynuacja. I to mi się podoba. Nawet jeśli ma kilka wad. Fabularnie jest OK, choć nie bez wątpliwości. Trójka źrebaków znajduje dziennik kucyka, który wybrał się na północ odszukać wygnane alikorny. Widzi tam rzeczy straszne, takie, które zniszczą jego psychikę i o mało go nie zabijają. W ostatnim wpisie prosi by ten dziennik przekazać królewskim siostrom, Lilianie i Flavii. I tu mój pierwszy zgrzyt. Skoro dotarł aż do Equestrii i to nie do jakiegoś miasteczka przygranicznego, to dlaczego nie przekazał dziennika komuś, kto dostarczy go do księżniczek? Zwłaszcza, że to też pozwoliłoby stworzyć scenę czytania dziennika. Ale dobra, to tylko czepialstwo. No chyba, że przekazał i to ten osobnik poległ w swej misji. Dalej mamy dostarczenie dziennika, wątpliwości Luny, dylematy księżniczek i koniec. I tu mój drugi zgrzyt. O ile oceniam zakończenie jako dobre, to nie podoba mi się aż tak wielka jego otwartość, oraz moment w którym się pojawia. Ledwie mamy zajawiony problem, który spotka Equestrię w najbliższym czasie, a tu koniec. No, niefajnie. Zamiast napięcia i niepewności, czuję pewne rozczarowanie i niedosyt. Co dalej? Co ze zbliżającym się zagrożeniem? Muszę pochwalić za to za opisy. To co widzimy w dzienniku jest naprawdę klimatyczne i odpowiednio niepokojące. Mogłoby być trochę więcej tej wioski z ostatniego wpisu, ale już trudno i tak jest OK. Opis pałacu też bardzo dobry, z odpowiednim naciskiem na jego stronę wizualną, jak i rozkład. Niby to niepotrzebne na tym etapie opowieści, ale daje fajną przerwę w głównej fabule. Poza tym, źrebaki musiały być pod wrażeniem pałacowych korytarzy i sal, więc ten opis tu pasuje. Wątpliwości i relacje księżniczek też jak najbardziej na plus. Pasują do charakterów nakreślonych we Wspomnieniach. Podsumowując, to fajny fik, ale za szybko się kończy. I owszem, jest jego kontynuacja (którą też przeczytałem), ale jako samodzielny fik, ten się po prostu za szybko kończy. I tyle. Mimo to, polecam, by jeszcze przez chwilę zanurzyć się w tym świecie.
  13. Cóż za perełka, cóż za fenomenalne dzieło udało mi się znów wykopać w czeluściach forum. Właśnie dla takich fików warto zaglądać na odległe zakątki działu z fanfikami. Wychwalanie zacznę może od postaci. W zasadzie od jednej, głównej postaci, która zarazem jest narratorką opowieści. Pozostałe postacie to raczej dodatki do snutej przez nią opowieści. Owszem ważne, ale pozwalające raczej jej błyszczeć. Liliana jest młodą, zdolną, pogodną i nieco naiwną marzycielką. Zawsze stara się pomagać, stara się działać, nie zawsze według jakiegoś planu. I to wprowadza ją w pewne kłopoty. Muszę jednak przyznać, że to nawet urocze. Zwłaszcza w kontrze do racjonalnej siostry. Podobają mi się też jak często jest przekonana o swojej racji. To bardzo fajnie buduje tę postać. Za to jej poglądy... cóż, znamy je, ale nie powiem skąd. Dobra, dodam też słowa uznania dla Flavii, która w dużej mierze stanowi tylko przeciwwagę dla swojej siostry i głos rozsądku. Mimo, że nie ma dużo czasu na antenie, to wspaniale się czyta jej próby przekonania siostry do swojej racji. Zastanawiam się też, czy jej ,,wyfrunięcie z gniazda” na początkowym etapie opowieści jest podszyte tylko poczuciem bycia w cieniu własnej siostry, czy może przeczuciem, że coś jest na rzeczy z harmonią i nadchodzącymi problemami? Z pewnością podczas swojej pracy wiedziała, że coś się stanie. A przynajmniej mam wrażenie, że dawała do zrozumienia by z problemem nie walczyć, by go nie zaognić, tylko przeczekać wahanie. Bo w końcu im bardziej odchylimy wahadło, tym dalej poleci w drugą stronę. W sumie, poczytałbym więcej o pracy Flavii w tym laboratorium. Spod pióra Kaczego to mogłoby być ciekawe i mogłoby też fajnie rozbudować świat. Ale wracając do Liliany, to nie da się jej nie lubić, moim zdaniem. Może jest naiwną idealistką, ale jest gotowa wysłuchać drugiej strony. Nawet jeśli potem robi po swojemu. Kaczusiowy dobrze buduje na tym konflikt sióstr, który ma duże znaczenie w fiku i pozwala fajnie rozwinąć postacie. Co o pozostałych postaci (rodzice, nauczyciele, ruch oporu, zwykłe kucyki) to, nie ukrywajmy, są tylko dodatkiem pozwalającym Lilianie błyszczeć i działać. Aczkolwiek robią swoją robotę dobrze. Ich działania nie są nielogiczne względem znanego im świata. Przejdźmy do tego co chyba najważniejsze w tym fiku, czyli fabuły. W zasadzie, nie jest ona jakaś specjalnie odkrywcza, pełna zwrotów akcji i zaskoczeń. Powiedziałbym, że jest raczej przewidywalna. Nasze bohaterki opuszczają rodzinne gniazdo i jadą na studia do innego miasteczka. I o ile już wcześniej były między nimi tarcia, to tam obserwujemy jak bardziej się od siebie oddalają, aż Flavia decyduje, że po powrocie opuści dom rodzinny i wyruszy na swoje. Z jednej strony, ta decyzja odsunie ją od głównej fabuły, ale z drugiej, pasuje do tej postaci i co więcej, będzie miała spory wpływ na fabułę. Podoba mi się ten zabieg. Wracając, podczas gdy siostry się kształcą, pewna grupa alikornów (zapomniałem wspomnieć, że alikorny są w tym fiku normalną rasą, jak pozostałe trzy) postanawia poprawić harmonię i powołują Organizację. Ta oczywiście, pod płaszczykiem wprowadzania pozytywnych zmian dla społeczeństwa i walki z kryzysem, postanawia przejąć władzę i podporządkować sobie pozostałe rasy, metodą gotowania żaby. To chyba najpowszechniejsza i najbardziej logiczna forma budowania dystopii. Początkowo główna bohaterka bierze w tym udział, ale gdy siostra uświadamia jej pewne rzeczy, postanawia coś z tym zrobić. Oczywiście wbrew radom młodszej siostrzyczki. Moim zdaniem, fabuła poprowadzona jest wręcz modelowo, tak że losy wplecionych w nią bohaterów czyta się z nieskrywaną przyjemnością. Na plus też to, że po prezentacji dwóch sióstr zostaną one oddzielone, a Flavia sprowadzona do roli w zasadzie aktorki drugoplanowej o dużym wpływie na Lilianę. Ich krótkie rozmowy są aż przepełnione treścią, emocjami i budowaniem świata. Wielkie brawa. No i zakończenie, które z jednej strony jest przewidywalne, a z drugiej trochę zaskakujące. Dobrze wpasowuje się w klimat opowieści i doskonale zamyka prawie wszystkie watki. I jeszcze na koniec dwa słowa o formie i opisach. Razem, bo dużo tego nie ma. Forma wygląda Okej. Poza, rzecz jasna, brakiem justowania. Błędów... wydaje mi się, że kilka widziałem, ale naprawdę pojedyncze sztuki i też nie jakieś specjalnie wielkie. Czytać się da i to z przyjemnością. Jeśli chodzi o opisy, to muszę powiedzieć, że nie są obfite. Zwłaszcza jeśli chodzi o opisy otoczenia. Przy większości fików na to narzekam. Jednak tu są może i niewielkie, ale wystarczające. Po pierwsze dlatego, że akcja rozgrywa się na przestrzeni roku i długie opisy i ekspozycje by ten fik rozciągnęły i mogły zepsuć klimat. A po drugie dlatego, że pasuje mi to do perspektywy Liliany. Jakoś tak czuję, że ona tak postrzega świat. Nie skupia się tak na kształtach i kolorach budynków, czy ilości i gatunkach drzew w lesie, tylko raczej na tym, jakie to emocje u niej wywołuje i o czym myśli. Właśnie, trochę więcej mamy przemyśleń i emocji Liliany. Wprawdzie bez długich wewnętrznych monologów, ale te przemyślenia są tak napełnione treścią, że czytanie ich to prawdziwa przyjemność. Podsumowując, to kawał naprawdę fenomenalnego dzieła, które wspaniale się czyta. Niewątpliwie zasługuje na tego oscara i te głosy na Epic. Ja również oddaję głos na Epic i serdecznie polecam ten fik każdemu. Z pewnością sięgnę też po kontynuację.
  14. Zwabiła mnie tu dyskusja o broni, więc oto jestem. Zwłaszcza, ze z tego co pamiętam z Krwawego Słońca, broń tam była rozsądnie i ciekawie opisana, dostosowana nieco do kucy (jak chociażby karabiny dla zespołów powietrznych) i przy tym realistyczna. A przynajmniej pamiętam, że wydawała się realistyczna. Niestety raczej zły dobór słów. Karabiny o skutecznym zasięgu 200m istniały dużo wcześniej. Bo chociażby taki Spencer z 1865 miał zasięg skuteczny, określony na 500m, karabin Sharpsa na 910m. Zaś karabiny czterotaktowe, które zapewne masz na myśli, rozpowszechniły się jeszcze w XIX wieku i w czasie pierwszej wojny światowej były powszechne w każdej armii w Europie. Co do Azji, to faktycznie Japończycy mieli Arisakę, a Chińczycy kopie różnych mauzerów i nie zdziwiłbym się jakby mieli też Mosiny, Enfieldy i pewnie wiele więcej (bo fakt, tam był bałagan). Zasięg tego wszystkiego przekracza 200m (raczej okolice 500m), a przyrządy miały wyskalowane nawet do 1500m. W czasie drugiej wojny, rozpowszechniły się raczej pistolety maszynowe (cały świat) i karabiny samopowtarzalne (Europa i USA). Między innymi tak. Poza Manlicherem, Carcano, Garandem, Bertierem i pewnie paroma innymi. Założę, że to była szybkostrzelność praktyczna. Żołnierz nie prowadzi ostrzału tak szybko przez cały czas, bo to marnowanie amunicji. Poza tym, musiałby cały czas bezbłędnie namierzać cele, w zasadzie się nie poruszać i w ogóle. Ponadto, musi mieć do czego strzelać tak szybko. I tak, często żołnierze nosili dodatkową amunicję, jeśli mogli. Poza tym, zależy jeszcze, czy żołnierz miał arisakę typ 38, czy typ 99 (w początkowym okresie wojny typ 38) Można, kładąc pod nią pegaza. Amunicja w łódkach nie zajmuje aż tak wiele więcej miejsca. zakładając, że naboje arisaka 6,5 pakowano z przesunięciem co drugiego rzędu, a w łódce leżą równolegle i się stykają, to różnica objętości wynosiokoło 6,7%, jeśli nie pomyliłem obliczeń. Zakładam też, że naboje były układane w jedna stronę. Niby jest różnica, ale nie wiem czy tak duża. Druga sprawa, poza zwykłymi żołnierzami frontowymi, istnieje logistyka i zaopatrzenie, które z pewnością miałoby kurierów, dostarczających amunicję w razie co. Trzecia, najważniejsza sprawa, czyli faktyczne zużycie amunicji. Przez żołnierza, który 4 godziny przeżyje. Gdyby faktycznie strzelał 12 razy na minutę, przez 4 godziny (bo by się nie zmęczył), wystrzeliłby 192 pociski. Obawiam się, że zanim by to nastąpiło, jego broń by zawiodła z powodu przegrzania i nagaru. Wikipedia twierdzi, że Mosin wytrzymywał 100 strzałów zanim się przegrzał. Więc mimo wszystko 90 nabojów to może być wystarczająca ilość na jedną bitwę, nawet czterogodzinną. W sumie, to sam odpowiedziałeś sobie, że nie trzeba było aż tak dostarczać amunicji. Cóż, słaby przykład, ale rozumiem. Wydaje mi się jednak, że Japończycy nie mieli żadnych holowanych armat przeciwlotniczych. O wstawieniu 8cm na ciężarówkę też zapomnij, bo nie było tak potężnej ciężarówki (włosi wstawili swoją 9cm na ciężarówkę lancii, ale musieli dodać rozkładane podpory. Tak samo Niemcy, gdy wstawili swoje 88 na ciężarówkę Vomaga). Teoretycznie można by zamontować type 96 (lepsze na tym dystansie) na ciężarówce, ale skoro Japończycy tego nie zrobili, to zapewne były problemy natury technicznej, albo administracyjnej. Swoją drogą, jestem ciekaw, które wojska odpowiadałyby za taką broń. Lądowe czy lotnicze? Poza tym, latające w powietrzu odłamki mogłyby zaszkodzić też Nippońskim pegazom. Znalazłoby się pewnie też kilka innych powodów. dla których tam nie było artylerii. Moim zdaniem jej brak o ile wpływa na możliwy przebieg bitwy, to nic nie zmienia w budowie klimatu. Dalej to starcie pamiętam jako kozackie i bardzo realistyczne. Nie ejstem pewien czy fakt, że celownik jest wyskalowany do 2km robi z niego celownik artyleryjski. Zwłaszcza, że wtedy też się strzelało ogniem bezpośrednim (czysto teoretycznie, bo raczej mało kto to robił). A długość karabinu wynikała nie tylko z chęci zwiększenia jego zasieku i celności (bo to działa tylko do pewnego stopnia), ale też z checi posiadania dłuższej dzidy niż przeciwnik (karabin z bagnetem). Mam wrażenie, że problem leżał w nieco innym miejscu, a mianowicie w sposobie prowadzenia wojen w tamtym okresie. Jednak to jeszcze był okres, kiedy armie stawały naprzeciw siebie i strzelały salwami (pamiętajmy, że amunicja zespolona dopiero weszła do użytku a karabiny często nie miały magazynków), a manewry robiła raczej jazda. Do tego amerykańscy dowódcy nie byli zbyt skorzy do zmiany taktyk i robienia czegoś nowego (to im w sumie zostało do okresu międzywojennego) W sumie tyle. Moim zdaniem, Verlax poparł swoja bitwę bardzo solidnym researchem i okrasił to świetnymi pomysłami i kreatywnym przystosowaniem uzbrojenia do warunków kucykowego pola bitwy. I owszem, może można by było poprowadzić tę bitwę inaczej, ale to co mamy ejst jak najbardziej poprawne, logiczne i do tego epickie.
  15. Nie sądziłem, że zobaczę dalszy ciąg „jak zostać księciem”, ale to pewnie dlatego, że nie szukałem. Znalazłem, przeczytałem i dobrze się przy tym bawiłem. Mamy tu kolejną porcję całkiem dobrego i nieco szalonego randomu. Niestety niedokończonego. A szkoda, bo to miało potencjał by bawić prostym, niezbyt wyszukanym i rozbudowanym humorem. Tak czy inaczej, Twilight przybywa na ziemię i ma zamiar wprowadzić przyjaźń, harmonię i skucykować wszystkich. Dlatego organizuje tytułowy warsztat przyjaźni, który ma za zadanie rozreklamować sprawę, ściągnąć i sprawdzić chętnych, oraz dopilnować kucykacji. Ale jedynym efektem jest dotychczas skucykowanie paprotki. Za to mają kupę sprzętu wycyganionego od księżniczki: Twipada, Twifony i tak dalej. W sumie, fajny smaczek z tym doklejaniem TW (dosłownie). I w sumie na tym się kończy, choć potencjał jest. Naprawdę czuć klimat: jak zostać księciem. Jeśli chodzi o formę, to… jest dobrze. Nawet bardzo dobrze. Mamy fajną zabawę formą w rozdziale 1. Poza tym, specjalnie nie zauważyłem żadnych błędów czy czegoś co odciągałoby od czytania. Podsumowując, polecam ten fik, ale jednocześnie ostrzegam, że humor jest tu specyficzny. Nie każdemu może przypaść do gustu.
  16. Wróciłem do tego fika po czasie (trochę żałuję, że nie komentowałem na bieżąco), więc pora się podzielić opinią o rozdziałach 3-5. Zacznę od narzekania, bo jest go mniej. Dalej jest trochę błędów, głównie zauważyłem trochę źle dodanych ogonków. Poza tym, kilka razy w zdaniu brakowało wyrazu. Nie rozumiem też, czemu czasami jest Pinky Pie, zamiast Pinkie Pie? W jednym akapicie potrafi być Pinky, a w kolejnym Pinkie. Więc ogólnie, przydałaby się pewna korekta. Wiem, że nie jest o nią łatwo, ale po prostu by się przydała. I to w sumie tyle z rzeczy, na które mogę naprawdę narzekać. Zatem pora na te, co do których mam mieszane uczucia. Awansował tu bohater. Dalej go nie lubię i tylko czekam aż jego pewność siebie i podejście go zgubią, ale nie mogę powiedzieć by był źle napisany. Jest konsekwentny w swoim zachowaniu, ma kilka warstw osobowości, nawet ciekawe tło i wreszcie zaczął popełniać pewne błędy. Drobne bo drobne, ale zawsze. Jak chociażby to, że odmówił przenocowania u Shy. Mała rzecz, a cieszy. Podoba mi się również fakt, że jego stara rana zaczęła się „otwierać”, bo to może w przyszłości co nieco zmienić. Jestem ciekaw, co będzie dalej. Z postaci mogę tu jeszcze dodać Twilight. Wprawdzie było jej niewiele, ale jakoś nie jestem przekonany co do jej kreacji. W scenie rozmowy z Zecorą, odniosłem wrażenie, że jest za mało zaangażowana i zainteresowana nadchodzącym problemem. Raczej skupia się na książkach i wiedzy teoretycznej. Niby nie jest to złe i pewnie jakoś się rozwinie, ale po prostu obecna Twilight jest meh. Są też pozytywy. Fabuła jest OK. Nie jakaś wybitna, ale ok, solidna, ciekawa i ma kilka fajnych zwrotów akcji i ciekawych pomysłów. Zwłaszcza podobała mi się choroba Zecory i jej niemożność przypomnienia sobie przeszłości. Ciekawy motyw. Sam rodzaj klątwy też ciekawy i daje pewne możliwości dalszego rozwoju. Kolejny plus za walkę z patykowilkami. Wprawdzie nie podobało mi się to, ze akurat Ninas odkrył sposób na ich pokonanie, ale sama walka była fajnym etapem. Podobała mi się też rozmowa z kowalem na stacji. Przyjemny fragmencik. Zastanawia z kolei ta rodzinka podmieńca i kirinki. Zastanawia tylko pod tym względem, czy jest to tylko jakiś wypełniacz, mający coś nam powiedzieć o Fluttershy, Starlight i Ninasie, czy może początek wątku, który w jakiś sposób powróci. Opisy też dają radę. Walka zarówno z patykowilkami jak i z Zecorą była dość dynamiczna i fajnie rozpisana. Zaś w scenie parzenia herbaty przez Apple Bloom też bardzo przyjemna. Owszem, można by troszkę wzbogacić słownictwo (by wyeliminować powtórzenia), ale źle nie jest. Rzekłbym, nawet przyjemnie. Świat też wypada całkiem OK. Przyjemny, żywy z odpowiednia nutką tajemnicy. Podsumowując, mimo pewnych wad i problemów to jest całkiem fajny fik. Myślę, że warto po to sięgnąć, bo to całkiem przyjemne i poczytne dzieło. Sam postaram się bardziej pilnować nowych rozdziałów, choć wychodzą dość rzadko.
  17. Kolejne, dobre tłumaczenie znalezione w odmętach forum. Aż się zastanawiam, czy Dolar (i parę innych osób) mają takie szczęście do znajdowania takich fików, czy po prostu czytają aż tyle dzieł, że siłą rzeczy znajdują te dobre. Ale co w tym fiku jest tak dobrego? A sporo. Na tych kilku stronach mamy historię miłości, poświęcenie i tajemnicę. Nie mówiąc już o zbudowaniu kawałka naprawdę dobrego świata. Świata, w którym istnieją androidy stworzone po to by wykonywać ciężkie prace. Naprawdę nie chcę tu nic zdradzać, bo to krótki fik, ale napisany wprost fenomenalnie. Po prostu się przez niego płynie, śledząc relację tych dwóch klaczy. A do tego ten dobrze zbudowany klimat. Aż czuć tą przyszłość. Niestety, przez tekst płynie się za szybko. Ledwie się człowiek wczuje, a tu już koniec, happy end i lecą napisy. Ten tekst powinien być dłuższy. Albo o kilka stron, by oddać troszkę więcej napięcia i emocji, albo i nawet o kilkaset by pokazać miasto, budowanie relacji i w ogóle. Bo tu był wielki potencjał na coś rozmiaru Past Sinsów, czy University Days. I chociaż to co mamy jest zamkniętą i powiedzmy, kompletną historią, to chciałoby się dużo, dużo więcej. A tak, cóż, trochę to zmarnowany potencjał świata. A jeśli chodzi o stronę techniczną, to mamy tu raczej wysoki poziom. Widać wprawdzie, że jest to tłumaczenie i to od Dolara, ale to dalej bardzo dobre jakościowo tłumaczenie. Podsumowując, to świetny, krótki fik, który daje radę zbudować klimat na tak niewielu stronach. Polecam, aczkolwiek zgadzam się, że za mało i pozostawia niedosyt.
  18. Herbata to zaskakująco popularny motyw, jak na coś tak prostego. Bo to już chyba czwarty fanfik, który czytam, a którego głównym tematem jest ten wspaniały napój. Z drugiej strony, pierwszy, herbaciany fik na jaki trafiłem, który nie jest komedią. Gdybym miał określić czym on jest to powiedziałbym, że to nieco smutna i refleksyjna scena. Scena, która pokazuje cały proces parzenia herbaty, oraz towarzyszące temu wspomnienia Twilight. Krok po kroku, rytuał po rytuale... Niektórych kroków nawet nie znałem, jak chociażby tego z dodawaniem odrobiny soli. Inny z kolei, czyli destylacja wody i samodzielne dodawanie do niej minerałów wydaje mi się przesadą. Choć może to dlatego, że kuce nie znają wody butelkowanej i dzbanków filtracyjnych, a ja nie znam się na parzeniu herbaty i doborze wody. Choć myślę, że Twilight mogłaby ogarnąć jakieś zaklęcie, albo sprzęt by zmniejszać twardość wody, jeśli tak jej zależy. Tak czy inaczej, kolejne kroki całego ceremoniału parzenia herbaty są opisane z namaszczeniem, albo i nawet pietyzmem i starannością. I każdy jest okraszony jakimś wspomnieniem Twilight o Celestii pijącej herbatę. A to tym, że Celestia miała własne źródło, z którego czerpała wodę na herbatę, a to tym, że dokładnie wiedziała jak długo parzyć liście, podczas gdy Twilight wypracowała metodę ze stoperem, a to tym, jaka Celestia miała opinie o sitkach czy woreczkach... I tu uwaga, bo lecą spoilery, zwłaszcza z zakończenia, i moja teoria co do tego, co nie jest w fiku mówione. Dość szybko pojawiła mi się w głowie myśl tym, że Celestia nie żyje. Dlaczego? Po pierwsze, miałem wrażenie, że w całym tym opisie ceremoniału parzenia herbaty nie ma radości. Że w treści przemycany jest smutek i refleksja, zamiast czegoś w stylu: podzielę się swoją radością z parzenia herbaty, swoim przepisem i zaraz wypije coś pysznego. Po drugie, wszystkie wspomnienia o Celestii były opisywane w czasie przeszłym. Celestia miała swoje źródełko, Celestia była zdania, że liście potrzebują przestrzeni, Celestia miała swoją ulubioną herbatę na każdą sytuację... Ja wiem, że to nie jest poważny argument, bo można odruchowo tak pisać, ale budzi pewne moje przypuszczenia. I punkt trzeci Jeśli mam rację, to to jest naprawdę, naprawdę dobrze napisany i przetłumaczony fik. A jeśli nie mam, to to i tak jest dobry fik, który przyjemnie się czyta. Jeśli zaś chodzi o stronę techniczną, to jest na wysokim poziomie. Nie zauważyłem żadnych błędów. Ponadto, nie miałem wrażenia obcowania z tłumaczeniem, ale z tekstem napisanym od początku po naszemu. Z drugiej strony, po Dolarze nie spodziewałbym się mniej. Podsumowując to solidny kawał fanfikcji z bogatym opisem procesu przygotowywania herbaty i wplecionymi w to wspomnieniami o Celestii. Do tego przygotowany i podany w odpowiedniej temperaturze i z zaskakującymi, ale smakowitymi dodatkami ukrytymi między wierszami. Polecam nie tylko fanom herbaty.
  19. Przyznam, że po tytule spodziewałem się czegoś zupełnie innego. Raczej jakiegoś lekkiego i nieco złośliwego poradnika z barwnymi opisami między innymi śmierci postaci. Cóż dostałem coś zupełnie innego, ale... to też jest OK. Fanfik ten to zbiór pięciu niezwiązanych ze sobą scenek, których elementem wspólnym jest przyjaźń . A to mamy wskrzeszanie Cadance, a to jakieś walki na mechy, a to penetrowanie lochów. I każda z tych scenek nadałaby się na osobny, całkiem spory fanfik. Ale są razem, jako taki zbiór... niewykorzystanych pomysłów? Właśnie dlatego mam mały problem z tym fikiem. Każdy z tych rozdziałów mógłby działać solo, jako fik konkursowy, albo być zalążkiem do długiej fabuły. Jednak jako taki pakiet kompletnie mi nie leżą. Owszem, podobały mi się niektóre opowiadania (zaraz je omówię) i uważam, że są dobre, tylko po prostu nie działają jako całość. I tyle. A teraz przejdźmy do samych tematów rozdziałów. Nekromancja. Najfajniejszy fik w zestawieniu. Z pomysłem, odrobiną napięcia i klimatem. Bo spróbujcie mnie przekonać, że nacierająca armia zombiaków śpiewająca o przyjaźni i chcąca się bratać z żywymi nie jest przerażająca, a do tego nie jest wyjątkowym i ciekawym pomysłem. Tak samo Twilight jako nekromanta przyjaźni, wraz z armią nadgnitych przyjaciółek. Jak dla mnie bomba. Drugi fik z gryfami też był OK. Całkiem klimatyczna scena, prawie tak dobra jak pierwsza i również nadająca się na cały fik. Cadance nakłaniająca gryfy do przyłączenia się do Legionu, Najpierw słowem, a później przemocą. Czuć, że tam w tle rozgrywały się jakieś wielkie wydarzenia, które zmienią świat. Mam też wrażenie, że to jest nawiązanie do czegoś konkretnego, ale nie jestem pewien do czego. Może coś ze świata Warhammera? Trzeci fik był meh. Dosłownie i w przenośni. Bo o ile wielki megazord przyjaźni jest jeszcze jako taki, to idea walki Shininga z Cadance, oraz idea walki na mechy kompletnie mi się nie podoba. Nie moje klimaty. No i mam wrażenie, że to starcie było za krótkie i zbyt pobieżnie opisane. Czwarty fik był zdecydowanie najsłabszy. Aczkolwiek powiem to przez pryzmat mojego uwielbienia dla Stalkera. Nie czułem w tym fiku klimatu, ani zagrożenia ze strony Zony. Poza tym, nie widzę kompletnie sensu by testować anomalię jakimś kamieniem będącym przyjaźnią. Bo skoro to nie jest zwykły kamień (tylko taki lepszy), a zarazem nie robi nic specjalnego anomalii, to jego użycie jest marnotrawstwem czegoś, co mogłoby się przydać kiedy indziej. Poza tym, stalkerzy używali śrub (w grze) i jeśli dobrze pamiętam, Red w Pikniku na skraju drogi używał nakrętek z dowiązanymi tasiemkami (co też ma sens). Cóż, szkoda. Ostatni fik to również dobry materiał na coś dużo większego niż dostałem. Może nie na coś na poziomie Sword Coast, ale na jakąś przygodę w lochach. Podoba mi się idea pochodni z przyjaźni i tego, że odganiają zło. Postacie też by dały radę jako element dłuższej kampanii. A jako krótka scenka, jest ok, ale bez szału. Strona techniczna też jest OK, choć wydaje mi się, że tu i owdzie pojawił się jakiś drobny chochlik. Tym niemniej, da się to czytać i to nawet z przyjemnością. Podsumowując, to ciekawy pomysł, którego wykonanie jestem skłonny ocenić na OK, ale bez rewelacji. Spodziewałem się czegoś lepszego. Aczkolwiek przeczytać można.
  20. Przeczytałem, zachęcony Osobliwością, oraz Kamieniem i mam mieszane uczucia. Moje główne wątpliwości tyczną się fabuły i to od niej zacznę. Głównym bohaterem jest technik chemiczny, komunista i kuc ziemski w jednym. Gdy traci pracę i odkrywa, że jego nowy sąsiad jest patriotą, popada w gniew i postanawia go zabić. Cała pierwsza część opiera się właśnie na pieczołowitych przygotowaniach do popełnienia morderstwa. Wszystko oczywiście z bardzo dobrymi, naukowymi opisami i dużą dawką logiki (o ile zabicie sąsiada za poglądy polityczne jest logiczne). Każda reakcja, każdy etap planu… wszystko jest naprawdę fajnie opisane. Do tego przemyślenia bohatera stanowią bardzo fajne uzupełnienie do jego budowy. Podobało mi się też, że znalazło się miejsce na chwilę odprężenia w barze i grę na automacie. Choć nie wiem jak można na automacie grać w strategię czasu rzeczywistego. I aż do w zasadzie samej końcówki pierwszej części, fabuła mi się podobała. Nie moje klimaty, ale dalej mi się podobała. Przestała gdy nasz morderca wyszedł z sypialni ofiary, uświadomiwszy sobie, że właśnie odebrał komuś życie. Przyznaję, takiego obrotu sprawy się nie spodziewałem i nie jest on satysfakcjonujący. Liczyłem, że pozostanie chłodny, może rzuci jakims tekstem, że jednego patrioty mniej, czy coś… Aczkolwiek plus, że próbował się pozbyć ciała. Szkoda jednak, że zamiast zwyczajnie zabrać potem kilka ważnych rzeczy i zwiać do gryfolandii, postanowił zostać, a gdy sprawa przypadkiem wyciekła, postanowił się zabarykadować i bronić tak długo jak się da. Rozumiem, że pewnie wynikało to z założeń i obranej długości fika, ale nadal, nie podoba mi się ten wybór. Tak czy inaczej, bohater barykaduje się w domu, zastawia pułapki i bierze zakładniczkę, którą oczywiście musi wykorzystać. To też mi się nie podoba, bo mi do niego nie pasuje. Powinien ją raczej nękać psychicznie, rasistowskimi komentarzami i może opisami tego, co się dzieje na podwórku i co by najchętniej zrobił z gwardzistami. No ale dobra, przyjechała policja, on wysuwa żądania. Słabe, bezsensowne i kompletnie nirealizowalne. Ze swej pozycji mógł wymyślić coś sensowniejszego niż abdykacja księżniczek. Już oczami wyobraźni widziałem Celestię, która bez wzruszenia kazałaby zbombardować dom ciastem i wróciła do picia herbaty z Twilight. Przyparty do muru bohater popełnia samobójstwo, zabierając ze sobą w zaświaty tyle kucyków ile się da. Dlatego mam problem z fabułą. Bo jej druga część wygląda jakby bohater marnował kapitał, który zdążył zbudować w pierwszej. Co więcej, nie mogę go też traktować jako szaleńca, ani bojownika o wolność. Jednocześnie, nie mogę powiedzieć, żeby to było źle napisane. To ma sens. Tylko mi się po prostu strasznie nie podoba. Siłą tego fika są, moim zdaniem, opisy. Są przyjemnie napisane, logiczne i zawierają sporo technikaliów, które uprzyjemniają lekturę. Bo jednak po techniku chemicznym człowiek by się spodziewał pewnej wiedzy. I ją dostaje. Przy reakcjach chemicznych mamy odpowiednie etapy, przy budowie zapalników mamy trochę szczegółów. Kiedy mamy przygotowanie amunicji, to też mamy informacje o jej typie, czy modyfikacjach. Swoją drogą, dalej uważam, że koncept używania ciasta jako amunicji jest cudowny i świetnie pasuje do kucy. Chciałbym go kiedyś jeszcze zobaczyć. Słowem, opisy są treściwe, nie za długie, ale też nie za krótkie i dobrze budują klimat fika. Pod kątem formy jest jak najbardziej OK. Błędów nie widziałem, a tekst wygląda ładnie i schludnie. Pewnie można by się czepiać myślników zamiast półpauz, ale po co. Na sam koniec dodam, że fik ten jest w pewnym sensie prologiem do Osobliwości i w sumie dobrze tłumaczy skąd się wziął problem jaki Celestia ma z uczelniami technicznymi. A przynajmniej jest jednym z powodów, dla których Celestia ma problem. Podsumowując, mimo pewnych rzeczy, które mi się nie podobały, uważam, że to niezgorszy fik i można go śmiało czytać.
  21. Ech, trochę mało tego tekstu by to porządnie ocenić, ale spróbuję. W końcu, przeczytałem to trzeba zostawić komentarz. Zacznę więc klasycznie, od fabuły. Jest raczej ok, ale bez rewelacji (no i oczywiście starofandomowo, choć to nic złego). Główny bohater, łowca przygód dociera do Ponyville, gdzie wita go Pinkie i proponuje imprezę powitalną. Za nim przybywa trójka złych, którzy oczywiście terroryzują miast i pobili Pinkie. I o ile za to daję plus, to ich panoszenie się mi się nie podoba. Przecież na ich pozycji mogliby udawać też tych dobrych i dopiero by skonfundowali główne bohaterki. Bez trudu mogliby też w cywilizowany sposób zdobyć informacje, nie zwracając na siebie uwagi. Zwłaszcza, że ich szef zdaje się jednak mieć w głowie coś więcej poza sznurkiem łączącym uszy (żeby nie wypadły). No ale dobra, jest jak jest i Pinkie wylądowała w szpitalu. W związku z tym Twilight i reszta postanawiają coś zrobić z wichrzycielami. A główny bohater postanawia im pomóc. I tyle, na tym się w zasadzie fik kończy. Jak dla mnie, w tym fragmencie nic specjalnego. Owszem, jest ok, nawet poprawnie, ale niezbyt ciekawie, czy zachęcająco. A co gorsza, to koniec. Być może w 2013, kiedy fandom był jeszcze inny, taki fik miał większy potencjał i był bardziej zachęcający. Ale w 2023 nie robi już wrażenia. Z drugiej jednak strony, taki niezbyt ciekawy początek też mógłby być początkiem dobrego fika. Ale tego się nie dowiemy nigdy. Co do opisów, są raczej skromne, ale myślę, że akuratne. Główny nacisk jest oczywiście na to, czego z serialu nie znamy, czyli bohaterów, ich strój i zachowanie. Reszta, jak przemyślenia czy charaktery postaci doczekały się wystarczającego minimum. Może w dalszym etapie fika, gdy porzucilibyśmy serialowe tony, opisy stałyby się bogatsze. Ale obecnie są raczej OK. I na koniec, strona techniczna. Wydaje mi się, że tu jest dobrze. Owszem, pojawiło się kilka literówek i raz, albo dwa nie najlepiej dobrane słowo, ale ogólnie, wygląda to dobrze. Da się czytać. Podsumowując, nie jestem przekonany. Ta niewielka ilość tekstu, którą tu mamy, nie zapowiada dobrego fika (złego też nie). Raczej coś co będzie może OK, ale bez szału. Ciężko jednak coś bardziej powiedzieć, bo tekstu jest mało.
  22. Przeczytałem i w sumie to było… meh. Znaczy tak, sam koncept, że konwertyta wysyła listy do domu (do świata ludzi) i opisuje swoje nowe życie jest fajny. Pozwala przedstawić kilka pozornie prostych rzeczy, które kucyki realizują inaczej. Jakkolwiek to zabrzmi dziwnie, spodobał mi się pomysł przetwarzania nieczystości na nawóz. Jest całkiem sensowny i logiczny. Owszem,trochę skomplikowany i pewnie jakby dłużej nad tym pomyśleć, to dałoby się to rozwiązać prościej, ale nie o to chodzi. Tylko o to, że jest to taka ciekawa różnica obu światów, o której warto opowiedzieć komuś po drugiej stronie. Jestem też skłonny kupić ten początkowy rasizm głównego bohatera. Ktoś kto przychodzi z zewnątrz widzi rzeczy z innej perspektywy i może się łatwo zrazić do innych ras, myśląc, że wylosował tą najmniej fajną. Zwłaszcza będąc kartoflem. Podobały mi się też teorie i domysły odnośnie księżniczek i samej Equestrii. Są całkiem ciekawe. Zdecydowanie też są czymś o czym można pisać do domu. I pewnie gdyby ten fik był tylko o tym, to określiłbym go jako ok, całkiem spoko fik, albo przyjemny dodatek jakiegoś większego fika. Jednak w tym fiku jest coś jeszcze (i nie jest to teoria spiskowa). On aż kipi od wychwalania pod niebiosa Equestrii i narzekania na Ziemię. I nawet jak na TCB tego jest po prostu dużo. Equestria jest tu przedstawiana jako kraina idealna, płynąca mlekiem i miodem, gdzie wszyscy są dla siebie mili, pomocni, nie ma chorób (poza katarem), potworów (poza Everfree), bezdomnych (poza Trixie) i w ogóle zdobycie klaczy jest łatwe i wszyscy są szczęśliwi. Zupełnie jak w raju (a może eliksir ponyfikacyjny to trucizna, a Equestria to tylko projekcja raju umierających?). Tak czy inaczej, ta Equestria jest aż przesadnie idealna. Za to w kontrze mamy Ziemię, gdzie wszystko jest najgorsze, złe i w ogóle nie ma nic fajnego. Trzy raki przed trzydziestką to norma (która by pewnie zabiła większość ludzi), żadnych zwierząt, megamiasta, nienawiść, FOL i co gorsza Cez. Tu aż musiałem zerknąć w google, czemu ten Cez jest tak demonizowany i przywoływany co chwila z imienia, jako najgorszy z najgorszych. Prawdopodobnie chodzi o radioaktywny Cez 137, który jest jednym z głównych produktów powstałych przy awarii reaktorów atomowych i jest niezwykle niebezpieczny dla człowieka. Poza tym, nie ukrywajmy, brzmi bardziej złowieszczo i tajemniczo niż Chrom, Rtęć, czy cukier. I nie chodzi mi o to, że mam problem z poglądami autora (niech se nawet ma takie), ale o to jak czarno-biało jest to wszystko przedstawione. To wypada po prostu słabo, nieciekawie i nierealistycznie. Technicznie jest okej. Wydaje mi się, że widziałem błąd, czy dwa, ale tragedii nie ma. Podsumowując, czy polecam? O dziwo tak. Może mi się ten fik nie podoba, może mam trochę zastrzeżeń, ale dalej jest technicznie ok i może komuś przypadnie do gustu. Zresztą, po komentarzach widzę, że przypadł.
  23. I kolejny, całkiem dobry fik znaleziony w czeluściach forum. Dobry, chociaż specyficzny, bo utrzymany w klimatach opowiadań o Jakubie Wędrowyczu, o czym zresztą autor ostrzega już na początku. Sam nie znam za dobrze opowiadań o Wędrowyczu, (tyle co sobie posłuchałem na kąciku lektorskim, na Discordzie) ale wydaje mi się, że ten klimat został w tym fiku oddany dobrze. Bohaterowie wyglądają jak obdartusy, dużo piją i wyrażają się w sposób specyficzny. A do tego pochodzą zza granicy, przypominającej trochę świat Wędrowycza (na moje, niewprawne oko). Moim zdaniem wypada to dobrze. Oczywiście nieodłącznym elementem tego fika jest raczej niskich lotów humor. Ale nie wyobrażałbym sobie tu innego. Bo jednak niezbyt trzeźwy wieśmin, o aparycji skalnego trolla, ubrany w kufajkę i z sierpem jako bronią nie może opowiadać żartu o całce, czy o szopenie. Znaczy, może, ale to wymagałoby dłuższego przedstawienia postaci i uargumentowania dlaczego jest ona tak bardzo rozbieżna w kwestii aparycji i obycia, a i wtedy nie wiadomo czy by to pasowało do klimatu. Ale tak jak jest jest spoko. Pierwsze opowiadanie mówi o misji odczarowania Celestii dotkniętej alikornim molestyzmem. Jak dla mnie, pomysł całkiem dobry i pasujący zarówno do Wędrowycza, jak i do Wiedźmina. Nasi dwaj dzielni bohaterowie przybywają do pałacu, na wezwanie Luny, by zdjąć klątwę z jej siostry. W drodze do pałacu możemy się zapoznać z ich poglądami na życie, alikornie obezjajce i politykę. Nic w sumie niezwykłego, ale po prostu spoko element budujący postacie i bawiący czytelnika. Na miejscu następuje równie humorystyczna rozmowa z Luną i jej doradcami, a po niej przygotowanie do walki, picie elkisirów i wkroczenie do leża bestii. Bez opisu, ale co tam. Druga część rozgrywa się zaraz po pierwszej. Do krainy naszego bohatera przybywa superalikorn z majtkami na kostiumie i żąda zwrotu skradzionych elementów harmonii (które główny bohater zwinął w części pierwszej). Co gorsza, nie daje się pokonać ani sierpem, ani łopatą. Na całe szczęście dla głównego bohatera, pomysł się znajduje. Mianowicie do pokonania tego domniemanego eurokomunisty potrzebny jest komunit i panzerfaust. I po raz kolejny muszę przyznać, że ten pomysł mi się podoba. Jest klimatyczny i ubawił mnie niezmiernie. Zdecydowanie pasuje do pierwszej części i do Wędrowycza. A przynajmniej do tej niewielkiej porcji Wędrowycza, jaką mi dane było poznać. Jeśli chodzi o stronę techniczną, to mogłoby być lepiej. O ile nie zauważyłem wspomnianych przez Cahan problemów z czcionkami (czytając na czytniku), to w kilku miejscach pojawiają się nadprogramowe puste linijki, i kilka mniej lub bardziej zabawnych błędów ortograficznych. Jak chociażby dwaj strażnicy ubrani w zbroję. No chyba, że w tym królestwie taka bieda, że mają jedną na spółkę. Podsumowując. Czy mi się podobało? Bardzo. Czy polecam? Owszem. Nawet chcę więcej. Czy przydałaby się korekta? Niezaszkodziłaby.
  24. Mam wrażenie, że fandom chyba nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać pomysłami na fanfiki. A zwłaszcza na lekkie komedie. Zmagania Luny z prysznicem, Celestia postanawiająca umrzeć, czy Twilight wskrzeszająca zmarłe przyjaciółki... Tak, ten fandom jest kreatywny, a to kolejny tego przykład. Bo przyznam, ja bym pewnie nie wpadł na to by oprzeć fik na tym, że, Celesti słyszy każdą obietnicę składaną na jej imię, na całym świecie i każde powołanie się na nią przy podejmowaniu wyzwania. I nie dziwię się, że jest to dla niej irytujące, biorąc pod uwagę ile kucyków mieszka w Equestrii. A do tego większość kucyków tych obietnic nie dotrzymuje i w ogóle wzywa imię swej księżniczki nadaremno. No faktycznie, wściec się można. Nic więc dziwnego, że Ceśkę trafia szlag i postanawia coś z tym zrobić. Osobiście. Swoją drogą, dziwne, że wytrzymałą te tysiąc lat przysięgania na siebie. A więc Celestia w pelerynie i obcisłym kostiumie i zapewne z majtkami na wierzchu, zmusza kucyki do dotrzymywania obietnic to nie koniec. Jest jeszcze Luna i Twilight, które próbują to zatrzymać. I tu muszę powiedzieć, że entuzjazm Twilight do eksperymentowania na Lunie jest aż przerażająco komiczny. Tak samo jak reakcja (słuszna) Rarity na przewspaniały kapelutek, blokujacy modły kucy, posklejany na gumę do żucia i przewiązany trytkami. Podobało mi się też zakończenie. Bardzo pasuje do konceptu fika i świetnie stawia tą ostatnią kropkę na końcu. Po prostu super. Słowem, tu są naprawdę dobre pomysły i całkiem lekkie opisy. Co do strony technicznej, to tu nie ma się doczepić. Rarity zrobiła kawał solidnej roboty. Z resztą nie ona sama, bo widzę tam też dobrych korektorów. Podsumowując, polecam. To solidne tłumaczenie fajnej i całkiem kreatywnie wymyślonej komedii. Nie jest to może najlepsza, krótka komedia jaką czytałem, ale jest bardzo spoko.
  25. Kolejny porzucony fik. A w zasadzie porzucone tłumaczenie, bo fik został ukończony i do tego doczekał się sequela, oraz chyba spinofów. A jak ten krótki fragment wypada? Przyznam, że niezwykle zachęcająco, choć jednocześnie capi starym fandomem od pierwszych stron. Co wcale nie jest takie złe. Stare fanfiki mają pewien swój urok i klimat. Poza tym, należy pamiętać, że w starym fandomie powstało kilka perełek, które do dziś są popularne. Po prostu stary fandom się wyróżnia. A po czym, poza datą, można poznać, że to stary fik? Otóż już po samym początku. Fanfik zaczyna się sceną, w której Spike jest wysoce wykwalifikowanym pracownikiem Rarity, zatrudnionym na umowę o dzieło (i nawet dostanie jeść) i ma za zadanie ciągnąć wózek i wykopywać klejnoty. Nie kojarzę fanfika z ostatnich 5 lat, w którym taka scena by się pojawiła. Tak czy inaczej, Rarity szuka klejnotów i znajduje jeden bardzo specyficzny, taki gładki i emanujący magią. A obok kamienia leżą kości. Sam kamień ląduje u Twilight, która przypadkiem go aktywuje i teleportuje się na rubieże Equestrii, gdzie toczy się wojna z jej sąsiadami. I to w sumie kolejny przykład, że to stary fanfik. Mam wrażenie, że w początkach fandomu motyw z nieudanym zaklęciem, które powoduje zawiązanie akcji, lub też prastarym, nieznanym nikomu artefaktem był dużo bardziej popularny. A z pewnoscią był bardziej popularny niż teraz. Oczywiście o tej, tajemniczej wojnie Twilight nie słyszała, bo Celestia się nie chwali tym, że jej poddani to potomkowie wybrańców o przydatnych dla społeczeństwa cechach, a reszta musi walczyć i umierać na froncie, pod wodzą jej starszego brata. Samym bratem też się nie chwaliła. I jakkolwiek to się wydaje szalone, to ten koncept wykonany jest bardzo dobrze. Początek jest serialowy i mógłby jak najbardziej stanowić zalążek zwykłego odcinka. Z kolei gdy już lądujemy na obrzeżach, mamy dobrze rozpisane relacje niechęci (a może nawet nienawiści) wojowników pustkowi do Wybranki z Equestrii centralnej, oraz stosunek Twilight do nowych „przyjaciół” i całej tej przytłaczającej sytuacji. I tu będzie kolejny plus (poza dobrym rozpoczęciem fabuły, ciekawym pomysłem i fajnie zbudowanym klimatem). Mianowicie nasz lawendowy jednorożec nie staje się OP wojownikiem, ale mimo trudnej sytuacji pozostaje ciekawskim nerdem, który nie potrafi zabić, ale zadaje dużo pytań i potrafi też się postawić w obronie innych. Nie wiem czy się czegoś nauczy (ostatnia scena podpowiada, że będzie chciała coś z tym zrobić, więc może miałaby okazję), ale na całe szczęście pozostaje sobą. To dużo znaczy w tym fiku, bo autor zdecydował się oddać charakter wczesnej Twilight i zrobił to bardzo dobrze. Fabularnie jest okej, opisy też są dobre. Bez trudu można sobie wyobrazić otoczenie, czy poczuć to co czuje Twilight. A jak sprawdzają się bohaterowie? Poza wspomnianą już Twilight, Rarity zachowuje się poprawnie, Spike też. Nie wiem jak Celestia, bo jest tylko wspomniana, ale nic nie zapowiada by była napisana jakoś dziwnie. Więcej można powiedzieć o OCkach, zaczynając od starszego brata Celestii. Co ciekawe, jest on szary, a nie czarny czy czerwony. Taki drobiazg a cieszy. Poza tym, wydaje się być rozsądnym pragmatykiem, który zamiast palać rządzą zemsty za taką fuchę, przyjął ją i usiłuje wypełniać najlepiej jak potrafi. Może jest świadom, że gdyby przegnał siostry, to i tak by musiał walczyć z wrogiem zewnętrznym i jeszcze pilnować by nie doszło do buntu? Włada też uczciwie i nie planuje wykorzystać Twilight do swoich celów. W zasadzie, miałem wrażenie, że jest on trochę… pasywny wobec niej. Po prostu wspomina, że dostał info, że ma ją odesłać i to robi. Nie chwali się nawet, że w nagrodę Ceśka wyśle mu sto mieczy, czy coś. Może się mylę i coś było w tle, ale wszystko wskazuje na to, że książę nie ma wsparcia. Słabo. Więcej można powiedzieć o oddziale zwiadowców. Oczywiście jest to zbieranina kucy o różnych talentach i różnych metodach walki, a każdy jest dobry w tym co robi. W zasadzie, poza dowódcą, łączy ich nienawiść do Twilight, wynikająca tylko z tego, że miała w życiu lepiej. Nie dziwię się temu. To dość logiczne zachowanie na ich miejscu. Sam dowódca jest ciekawy nie tylko dlatego, że walczy podwójnym mieczem, czy dlatego, że zarządził by nie zabijać Twilight tylko odstawić do księcia. Bardziej dlatego, że podczas jego ostatniej rozmowy z lawendową, wyjaśnił jej co nieco i dał pamiątkę. Pamiątkę, która ewidentnie coś znaczy i ewidentnie będzie ważna. Zastanawia tylko, jaki miał w tym interes. Bo nie uwierzę, że zrobił to z dobroci serca. Czyżby nie zgadzał się co do polityki i poglądów księcia? Liczy na większą pomoc z wewnątrz, czy może chce podpalić Equestrię? Ogólnie, bohaterowie, choć nie mają dużo czasu, jawią się jako dobrze napisane postacie z jakimś tłem i głębią. Jestem przekonany, że im dalej w fik, tym więcej byśmy się o nich dowiedzieli. Zapewne jakieś backstory, może marzenia, albo coś Świat w zasadzie już przedstawiłem, więc powiem tylko tyle, że mnie kupił. Zewnętrzna Equestria na której toczą się walki jest nawet sensowna, biorąc pod uwagę jak wygląda wewnętrzna z pierwszych dwóch sezonów. Jestem też w stanie uwierzyć w to, że Ceśka daje radę utrzymać wszystko w tajemnicy przez tysiąc lat i więcej. Zatem stwierdzam, że świat jest dobre stworzony. Moje wielkie zastanowienie budzi strona techniczna. Bo przeglądał to Adalbertus, przeglądał Mordecz, który zawsze mi się wydawał ogarnięty w tych kwestiach, a tekst nie ma akapitów. Serio? Już pomijam kilka literówek, bo każdy może coś przeoczyć, ale coś takiego? Przyznaję, jestem zaskoczony. Niestety nie pozytywnie. Poza tym drobnym mankamentem, trafiło się trochę powtórzeń i kilka literówek, ale bardzo źle nie jest. Raczej… średniodobrze? Podsumowując, czy warto przeczytać? Tak, ale nie wiem czy z uwagi na fakt, że fik jest porzucony, to nie lepiej sięgnąć od razu po wersję angielską (która jest w całości i do tego ma całkiem spory sequel). Ja planuję w przyszłości sięgnąć po oryginał.
×
×
  • Utwórz nowe...