Skocz do zawartości

Sun

Brony
  • Zawartość

    1553
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    48

Wszystko napisane przez Sun

  1. Ach te starofandomowe wyciskacze łez. Smutna, przesmucona i trochę przesłodzona historia, bazująca na różnych, znanych z serialu motywach, która w chwili użycia logiki zaczyna się sypać. Ale czy to źle? W zasadzie to nie. Ale po kolei. Fabuła opowiada o tym jak kolejne przyjaciółki Pinkie opuszczają Ponyville i jak to wpływa na stan różowej klaczy. Ewidentnie widać inspiracje odcinkiem, w którym Pinkie było smutno i miała imprezę z wiadrem rzepy i stosem kamieni (z resztą, ten motyw też mamy na końcu). I tu będę chwalił, bo to bardzo dobry i realistyczny pomysł. Sam fakt, że kolejne klacze też opuszczają Ponyville, bo znalazły pracę, albo coś ma sens. Podoba mi się. Doskonale rozumiem, co autor chciał przekazać. Powiedziałbym może nawet, że jest to całkiem dobrze zrealizowane. Widać kolejne etapy upadku Pinkie i oddalania się od niej przyjaciółek. Rzadsze pisanie listów, a potem ich brak. To jak zmienia się podejście Pinkie do obietnicy. Czy to jak reaguje na odejście kolejnych przyjaciółek. To wygląda dobrze, trzyma się kupy i w ogóle. Niestety gdy spojrzeć w fik głębiej, wychodzą wszystkie jego wady. Po pierwsze, dlaczego Pinkie sama nie spróbowała się skontaktować z przyjaciółkami? Przecież chyba umie pisać. Po drugie, dom i sad Applejack spłonęły od dwóch piorunów? No bez przesady. Nie mówiąc o tym, że przecież chyba jest ubezpieczenie (no chyba, że nie). Poza tym, mieszkańcy Ponyville chyba pomogą sąsiadce w potrzebie? Zwłaszcza, że regularnie od niej kupują i nie chciałyby tracić takiego dostawcy. Ogólnie, to odejście jest tak naciągane jak gacie na zadku Celestii. Poza tym, jak już Hoffman słusznie zauważył, antydepresanty przepisuje odpowiedni lekarz po wnikliwych badaniach i wywiadzie, a nie zwykła piguła, która wyciąga je z szafy w gabinecie. W ogóle, skąd ona je miała w takiej wiosce? Czyżby jednak ktoś miał depresję w najniebezpieczniejszym miasteczku w Equestrii? A, no i oczywiscie wszystko sie dzieje dość szybko. Odstępy między odejściami kolejnych przyjaciółek są za małe, przez co pogłębianie się problemu Pinkie jest zbyt szybkie. Poza tym, szkoda, że motyw antydepresantów nie został w pełni wykorzystany. Są w zasadzie użyte od razu po pojawieniu się. Aczkolwiek samo ich użycie było bardzo fajnie opisane. Podobało mi się. Po prostu można by je rozpisać na pół długości tego fika, pokazać jak działają na Pinkie, jaki Pinkie ma do nich stosunek i jak ten stosunek się zmienia z czasem. Muszę też ponarzekać na przewidywalność fika. Nawet gdyby pominąć obrazek tytułowy, to po kilku stronach wiadomo co się stanie. A dalej wszystko toczy się w zasadzie, odhaczając kolejne punkty. To nie jest złe samo w sobie. To po prostu tak tu jest. Jeśli chodzi o stronę techniczną, to tragedii nie ma. Widać, miejscami, że to tłumaczenie, są dwie czcionki (bez powodu) i przewinęło się trochę błędów, ale nie jest źle. Podsumowując, ten fik się zestarzał. Ma wiele wad. Ale mimo to, nie jest zły. Jest raczej kolejnym, nawet ładnym symbolem początków fandomu. Nawet mogę go polecić.
  2. Przeczytałem i co tu dużo mówić, to przednia komedia. Przednia i w sumie ponadczasowa, biorąc pod uwagę, że stan polityki się wiele nie zmienił. No i to też fajny dodatek do Psorasowej MLD.
  3. Ech, moja mała dashie… rozumiem, że Psoras może mieć problem z tym fikiem, bo faktycznie nie jest on najlepszy, paskudnie się zestarzał i wszystkie wypunktowane przez Psorasa wady są sensowne. Jednak na początku fandomu to było coś fajnego, odkrywczego i z pewnością wzbudzającego ciepłe uczucia. W sumie, myślę, ze przy całej swojej naiwności i ze swoimi głupotkami, oryginalna moja mała dashie dalej jest urocza na swój sposób. Dobra, ale jak wygląda wersja Psorasowa? Długo się wahałem czy to przyznać, ale tak, wypada lepiej. Nie tylko inaczej, ale też lepiej. Ale od początku. Fik zaczyna się w laboratorium Zenona, znanym z Equetripa. Planuje on zbadać Ponaddźwiękowe Bum z wykorzystaniem portalu do Equestrii. Oczywiście eksperyment się nie udaje i Rainbow ląduje w Łodzi. Z amnezją i jako źrebak. Tam znajduje ją pracownik sortowni imieniem Paweł i bierze się za jej opiekę. I w zasadzie caly fik skupia się na budowaniu relacji między Pawłem a Rainbow i nauce klaczy jak żyć w Polsce. A całość okraszona dobrym humorem i miejscami dawką kolejarstwa. Z ciekawszych scen i motywów, to nie mogę nie wspomnieć o tej kwestii czasu. Bardzo fajnie rozwiązuje on kwestię długiego stażu znajomości, przy jednoczesnym, krótkim poszukiwaniu. Co więcej, dzięki temu zabiegowi nie można powiedzieć, że poszukiwania dało się w jakiś realny sposób przyspieszyć. Podobał mi się również przebieg prowadzonych nad Rainbow badań. To był przyjemny i realistyczny dodatek, a sam doktor? był bardzo sympatycznym i sensownie napisanym gościem, który miał też swoje dziwactwa, jak na naukowca przystało. Pizza ze schabowym i ziemniakami brzmi nawet dobrze. No i spotkanie z rodzinką, choć krótkie, było naprawde klimatyczne i urocze. A Rainbow przekonująca dwóch polaków by nie kłócili się o politykę wypadła wprost genialnie. Ogólnie, fabuła może nie jest odkrywcza (zwłaszcza, że idzie schematem mojej małej dashie), ale jest poprowadzona wręcz modelowo i świetnie ubarwiona humorem. Zaś zakończenie świetnie dopełnia całego fika. W ogóle, podoba mi się motyw z równoległym światem, gdzie w przeszłości wylądowała Rarity. Chętnie bym poczytał, jak się jej wiodło w Łodzi. Kolejnym dobrym elementem jest humor, połączony ze świetnymi pomysłami. Walka na kolby była wprost cudowna. W ogóle starcia dresów jak najbardziej na plus. Świetnie tworzą klimat stereotypowej łodzi i stereotypowego dresa, a przy tym bawi i popycha fabułę do przodu. Chrystianizacja Rainbow też była cudownym motywem, który mało mnie nie zwalił z krzesła. Zwłaszcza przy rozkminie o schizmie wywołanej dyskusją czy można ochrzcić gadającego pegaza. Aż się przypomina żart o chrzczeniu kota. Zderzenie z samolotem też mnie ubawiło, choć pewnie nie powinno. Ponadto, tu i ówdzie pojawiały się niezłe, celne i złośliwe komentarze do rzeczywistości i sporo lekkich, humorystycznych opisów. No i oczywiście plus za to, jak naturalnie i sensownie (mimo kilku zgrzytów) rozwija się relacja Pawła z Rainbow. Ogólnie dogadują się całkiem dobrze, bez tarć czy awantur, albo cichych dni (choć w tym mieszkaniu raczej ciężko o samotność). Wprawdzie czasami trochę to zaskakuje, zwłaszcza w momencie kiedy Rainbow odkrywa, że ma imię i wygląd serialowej postaci, ale mimo to nie wygląda sztucznie. Po prostu trafiły się charaktery, które się ze sobą dogadują. Samo przechodzenie do kolejnych etapów i rozwijanie się poprzez drugą istotę też wyszło super. Paweł zmienił pracę, poprawił swoje życie, zdrowie i otworzył się bardziej na ludzi. Rainbow nauczyła się polskiego, latać i też w sumie została „wychowana i ucywilizowana”, nie mówiąc o tym, ile osób uszczęśliwiła. Będzie jednak trochę czepiania. Dziwne trochę, że żaden sąsiad nie podkablował głównego bohatera do jakiegoś animal patrolu za farbowanie psa na niebiesko i inne bzdury. Sonic Rainboom nad Zgierzem? też jakoś zaskakująco umknęło mediom. A raczej coś tak niespotykanego powinno się odbić echem. I wiem, wszyscy ją lubili, ale na każdej dzielnicy znajdzie się człowiek, który uprzykrza innym życie dla przyjemności. Sam Paweł też jest zastanawiający, bo mimo spotkania inteligentnego, gadajacego konia z serialu animowanego, uważa ją za zwierzątko, które komuś uciekło, albo ktoś je porzucił, a nie jako przybysza z innego wymiaru czy innej planety. Moim zdaniem to kompletnie nielogiczne biorąc pod uwagę, jak trudno jest stworzyć jakąkolwiek trwałą formę życia, nie mówiąc już o krzyżówce konia z ptakiem, mającej wielkie oczy i znającej angielski. Czegoś takiego się nie wyrzuca i z pewnością robi się wszystko by nie uciekło żywe. Uważam też, że można było poświęcić nieco więcej czasu sprowadzonej tu Rainbow z tamtego innego świata. Chociażby jakąś rozmowę, czy coś. Nie podobało mi się również zamknięcie wątku dresów przez zagarnięcie ich w Grudziądzu. Moim zdaniem, lepiej było zostawić ten wątek na opuszczeniu Łodzi w towarzystwie kompanii honorowej, czy coś i tyle. Ponarzekam też na formę. Bo brak tu wcięć i odstępów między akapitami, przez co tekst wygląda jak jedna wielka ściana literek. I o ile na czytniku nie wyglądało to tragicznie, tak w dokumencie google jest po prostu słabe. Podsumowując, Moja mała Dashie Reloaded jest naprawdę spoko dziełem. Mam wrażenie, że nie zestarzał się aż tak bardzo. Czytało się przyjemnie, było sporo dobrego humoru i ciekawych pomysłów. Relacja Rainbow i Pawła wypadła bardzo spoko, Łódź też. A czy ten fik mógłby egzystować bez fika matki? Zdecydowanie. Zapewne nie mógłby bez niego powstać, ale egzystować może jak najbardziej. Moim zdaniem warto przeczytać. Widzę też, że fik ma dużo głosów na Epic. Sam się długo zastanawiałem czy dać. Bo z jednej strony to naprawdę przyjemne i zabawne dzieło, a z drugiej to jednak nowe opowiedzenie my little dashie (niepozbawione kilku wad). I doszedłem do wniosku, że mimo wszystko tak, dam ten głos. Ten fik we wprost epicki sposób wyciska ostatnie soki z mojej małej Dashie i robi z nich świetny koktajl.
  4. Przeczytane, zatem pora na komentarz. Z podziałem na kolejne części Część pierwsza Chyba trafiłem na kolejny, rzadki przykład fika, który jest zły, ale mi się podoba. Zacznijmy od fabuły, która zaczyna się dość dobrze i dość ciekawie. Mamy trzech ludzi, którzy spotykają się w tajemnicy i ustalają plan przejęcia władzy nad światem w ciągu najbliższych kilkudziesięciu lat. A jeden z nich oznajmia, że zostanie nowym carem ZSRR. Odważnie, biorąc pod uwagę jak skończył poprzedni car w ZSRR. Później przenosimy się w przyszłość, gdzie wielka i potężna rosja bije amerykanów na bliskim wschodzie, a radzieccy sołdaci z głośnym uraa, zdobywają budynek, zaś ich dowódca ginie w chwale po zatknięciu czerwonego sztandaru. Jeszcze później zaś okazuje się, że pojawia się trzecia siła w postaci korporacji księżycowej z armią kobiet, a eksplozja atomowa na biegunie sprawia, że ziemia wypada z orbity i trzeba się ewakuować w kosmos. Najpierw na księżyc, a potem na marsa, gdzie czekają niezbyt przyjaźni kosmici. Zaś ludzie, którzy nie zmieścili się na statkach ewakuacyjnych próbują ratować się teleportem. Słowem, fabularnie jest tu niezły miszmasz, który przy okazji skutkuje tym, że w zasadzie z żadnym bohaterem nie zostajemy na dłużej niż jedna, albo dwie sceny. Poza tym, jest też sporo przeskoków w czasie i miejscu, przez co wątki wydają się być mało istotne dla całości. Jednak w tym całym chaosie i przeskokach między scenami jest jakiś urok i klimat. Może trochę naciągany i na siłę, ale jest. Nawet jestem ciekaw, co z tego wyniknie i w jaki sposób w tym wszystkim pojawią się kuce. Niestety ta znośna fabuła jest przedstawiona w bardzo słabej formie. Na dzień dobry mamy brak justowania i brak wcięć. A idąc dalej trafiamy na takie piękne kwiatki jak angielski zapis dialogów, a co gorsza na to, że kilka osób potrafi mówić w jednym akapicie, co wprowadza straszny chaos do tekstu. I tu muszę od razu zaznaczyć, że to nie wynika z niewiedzy autora. Otóż, jesli dobre zrozumiałem jest to zabieg stylistyczny, bo te ponad 200 stron takiego a nie innego zapisu, okazuje się opowieścią na dobranoc. Tak, chyba najgorszy element tego fika, na który strasznie narzekałem był celowy. Czy to coś zmienia? Mój stosunek do tego na pewno. Bo co innego nieudany zabieg artystyczny, użyty z dobrych pobudek, a co innego zwykła niewiedza i nieumiejętność myślenia. Ale cóż, ten zabieg niestety nie wyszedł. Do tego są też literówki, problemy z interpunkcją i trochę chaosu w opisach. A na dodatek mamy takie piękne kwiatki jak: Tak więc niestety forma podania fabuły jest zwyczajnie mało czytelna. A jeśli narzekam na to ja to już naprawde oznacza, że jest źle. Aczkolwiek, jeśli dobrze widzę, ten fik jest debiutem Świeżego Rekruta. I patrząc na niego z perspektywy tego faktu, oraz tego jak wyglądały późniejsze dzieła autora, to muszę przyznać, że to nie jest zły debiut. Widziałem naprawdę wiele gorszych. Co więcej, muszę przyznać, że od tego fika autor poczynił znaczące postępy. Podsumowując, ten fik się dość ciężko czyta. Ma sporo wad i niedociągnięć. Głównie w formie. Ale, ma też kilka ciekawych pomysłów, zapał i o dziwo sprawia mi przyjemność. Zdecydowanie zamierzam czytać dalej by zobaczyć, co jeszcze autor wymyślił. Część druga No i mamy wreszcie kuce. Jak się okazuje, kuce zostały sztucznie stworzone i umieszczone na specjalnie przygotowanej planecie, a naukowcy uważnie obserwują jak ich społeczeństwo się rozwija. Ciekawy pomysł, ma potencjał na rozwinięcie się w kilku kierunkach. Podoba mi się również fakt, że rok u kucy trwa inaczej niż rok ziemski (który chyba stał się rokiem kosmicznym, biorąc pod uwagę, że ziemia już nie istnieje). To ciekawe urozmaicenie. Ponadto, w tej części wreszcie widzimy do czego prowadził ten długi wstęp. I muszę przyznać, że nie spodziewałem się tu Kapitana Bomby. (pewnie mogłem przeczytać opis). I choć widziałem chyba tylko jeden czy dwa odcinki, to jak na razie, mam wrażenie, że jestem w stanie zrozumieć kim są pojawiające się postacie i jakie jest zagrożenie ze strony kosmitów. Swoją drogą, mam wrażenie, że crosover z Bombą to dobry pomysł, bo zarówno on, jak i niezbyt inteligentni, ale waleczni kosmici mogą sporo namieszać w spokojnym i pokojowym świecie pastelowych taboretów. Nawet, a zwłaszcza w światopoglądzie mieszkańców. Jednak, patrząc z tej perspektywy muszę stwierdzić, że pierwsza część jest w sumie zbyt długa. Jeżeli faktycznie fik ma być o Bombie w Equestrii, to nie potrzebujemy aż tak długiego początku. Wystarczyłoby kilka stron wstępu o powstaniu Equestrii i sytuacji politycznej. Co zaś się tyczy strony technicznej, to tu bez zaskoczenia. Poziom niestety jest taki sam jak w części pierwszej. I owszem, jest pewna samokrytyka autora w tej materii, ale nie zmienia to faktu, że tekst jest męczący. Podsumowując, naprawdę, szczerze jestem ciekaw co z tego wyniknie dalej. I gdyby nie naprawdę męcząca forma, już w tej chwili rozważyłbym polecanie tego innym. Część trzecia Technicznie jest tak samo jak w poprzednich częściach. Jeśli zaś chodzi o fabułę, to trochę mój entuzjazm oklapł. Tylko trochę. Zacznę od tego co mi się nie podobało. Po pierwsze, scena z uszkodzonym błotnikiem i chyba cała sekcja ze szkoleniem, która została napisana tylko po to by tą scenę upchać. Po prostu mnie nie bawił oryginalny filmik z YT, więc wpychane w fiki przeróbki nie bawią mnie tym bardziej. Poza tym, to nic nie wnosi do fabuły. Po drugie, humor. Ja wiem, że Żarty Bomby nie są jakieś wysokich lotów i spodziewałem się, że żarty raczej nie będa wysokich lotów, ale spodziewałem się, że będzie ich trochę więcej. A tu… cóż, nie widzę specjalnie prób wplatania jakichś żartów czy złośliwostek. Dobra, starczy narzekania na treść, pora omówić najważniejszą część, czyli spotkanie Bomby z kucykami i przygotowania do wojny. Ogólnie, jak na ten fik jest OK. Bomba to kozak z bajerancką technologią, kuce mu ufają od razu i w ogóle. A jak chcą go sprać, to lądują na ścianie i tyle w temacie. Plus za to, że była delegacja przyszłych najeźdźców i jak przebiegła. Pasuje mi to do tego co już widziałem. Wprawdzie ten wątek można było rozwinąć i zasiać pewne wątpliwości wśród kuców, co do Bomby (a później je wykorzystac do rozłamu wśród kuców), ale i tak jest to dobry dodatek. Poza tym, fabuła raczej trzyma poziom poprzednich części, ale jakoś się zwyczajnie nie wybija. Część czwarta Zaczynają się ostateczne przygotowania. Ludzie ściągają na planetę i zaczynają szkolić kuce. Oczywiście musi się okazać, że te są pacyfistami i nie umią walczyć, a ludzie mają superturbo sprzęt i są w ogóle najlepsi. A już zwłaszcza Polacy. I o ile normalnie bym na to pewnie narzekał, o tyle tu mi to nie przeszkadza. Po prostu pasuje mi to do całej konwencji tego szalonego fika. Podoba mi się. Podoba mi się też pomysł, że kosmici się dogadują z podmieńcami. Moim zdaniem to też pasuje. Tak samo jak geneza dziurawonogich i ich pewna troska o planetę. W końcu sami na niej żyją. Jestem ciekaw, co z tego wyniknie. Bo widzę w tym motywie potencjał. Zastanawia mnie z kolei pojawiający się na końcu wątek zmarłej żony dowódcy kosmitów. Niby jest poprowadzone dobrze (jak na ten fik) i powiedzmy, że nieco rozwija postać głównego dowódcy, ale z drugiej strony wydaje mi się być taki trochę na siłę, by w ostatnim rozdziale ten dowódca miał jakąś podstawę do wewnętrznej przemiany, odpuszczenia, czy coś. Może się mylę, ale po prostu mam wątpliwości. Technicznie jest to samo. Poziom stabilny. Część piąta i ostatnia No i mamy wojnę. Ostatnie przygotowania i wreszcie brutalny atak. Przyznam, że zanim odpaliłem rozdział, obawiałem się, że dostaniemy 35 stron i cała wojna będzie bardzo skrócona. Ale tu mi czytnik ebooków pokazał 116. Dużo. Tym niemniej, nadchodzi wojna. Armia ludzi się szykuje, kończy szkolenia i organizuje linie obrony z wykorzystaniem kuców. Tymczasem kosmici przyszykowali superdziało, które zabrało na planecie magię. Jednorożce nie czarują, a pegazy spadają z nieba jak gołębie obżarte sfermentowanymi wiśniami. Dobry zwrot akcji. Tak też spada Soarin ze Spitfire. Lądują na osobności i… i czytając tą pikantną scenę doszedłem do wniosku, że autor chyba próbował odpisać od autora Beliefa tak żeby facetka się nie poznała. Ewentualnie wprost przeciwnie, zrobił właśnie tak by facetka się poznała. Ale plus za to, że przynajmniej Rekrut oszczędził nam dalszego ciągu (końca swojej sceny też mógł oszczędzić), bo niestety zgadzam się z jego samokrytyką, że pewnie nie opisałby tej sceny dobrze (no chyba, że by pożyczył resztę Beliefa). Dalej, są walki bohaterskich żołnierzy i niemniej bohaterskich kuców ze złymi kosmitami i podmieńcami. Mam wrażenie, że w tych walkach dzieje się za dużo i za szybko. Owszem, chaos bitwy jest wskazany, ale tu niestety współpracuje ze znikomą ilością opisów i chaosem w dialogach. Poza tym, ogranicza się do krótkich scen, przez co napięcie rozwiewa się jak dym po zdmuchnięciu świecy. Mamy też Rainbow Factory. Oczywiście musi być Rainbow Factory. I początkowo miałem ochotę skrytykować ten wątek, ale po tym co było dalej, stwierdzam, że on nie jest zły. Pojawia się jednak trochę późno, a do tego dość szybko przemija. Ogólnie, wątki mane 6, to co mają za uszami i jak kończą, to dobry motyw, ale niestety niewykorzystany i pojawiający się w zasadzie znikąd i na końcu fika. Uważam, że dużo lepiej by wyszło, gdybyśmy mieli wolniejsze budowanie problemu, ale to by wymagało zupełnie innego podejścia. Takiego, które skupaiłby się raczej na samej wojnie, a nie na przygotowaniach i może na mniejszych starciach i kwestiach tyłowych. Plus za to, że powraca wątek tych, co próbowali zwiać z ziemi teleportem. Naprawdę pomysł dobry, sensowny, podoba mi się. Niestety znów, kończy się za szybko. A przecież to można było tak rozbudować, tak rozwinąć i jeszcze do tego wrócić. No cóż. Mamy też wielkie bitwy, gdzie kuce i ludzie giną na polu chwały, sytuacja jest napięta i niepewna i ma się rozstrzygnąć w wielkiej bitwie o Canterlot. Przy okazji warto zauważyć, że wojna spowodowała wybicie wszystkich podmieńców. Bo oczywiscie ich przywódca nie wpadł na to, że nie posyła się 100% poddanych na wojnę. Cóż, trudno w dzisiejszych czasach o kompetentnych władców roju. Oczywiście dochodzi do potężnej bitwy pod Canterlotem, ludzie cudem wygrywają w ostatniej chwili, a sama planeta robi restart. O ile bitwa trochę meh opisana, o tyle pomysł z restartem planety i zamianą ostatniej żywej klaczy w człowieka bardzo fajny. Chyba jeden z lepszych w tym fiku. poza tym, dobrze przy tym wykonany. Dalej jest zakończenie, domknięcie wątków i ostatnia scena z perspektywy kuca polaka, w której okazuje się, że… autor jednak wie co to półpauza, a to na co narzekam od początku, to celowy zabieg, bo przecież te 5 rozdziałów to bajka dla dzieci na dobranoc. O jeżu kolczasty i borze szumiący! Znaczy tak, lubię jak pojawiają się w tekście różne zabiegi stylistyczne, jak zmiana czcionki, czy układu tekstu, albo na przykład narracja zależna od tego jaka postać jest bohaterem sceny, ale takie rzeczy trzeba stosować z głową i tak, by mimo wszystko nie utrudniały czytania i nie skłaniały do pobicia autora klawiaturą. Podsumowując całość fika… forma jest słaba. Błędy, literówki, składnia, braki wyrazów… chyba wszystko co może się znaleźć. Do tego ten paskudnie irytujący zapis dialogów, który choć wynikał z dobrych zamierzeń, to się nie sprawdził. Opisy też nie powalają i często były za skąpe. Fabuła idzie za szybko, często przeskakując i kończąc wątki za szybko, oraz dając czas dla wątków, które zdają się być nieistotne i nieciekawe. ALE Ale widzę tu sporo fajnych pomysłów, widzę, że autor włożył w to trochę serca. I mimo wszystkich wad, czytanie tego fika sprawiło mi pewną przyjemność. Myślę też, że tekst powinien opowiedzieć jednak o czymś innym. Powinno być dużo mniej wprowadzenia przed powstaniem x-21 (może kilka-kilkanaście stron), kolejne kilkanaście albo kilkadziesiąt stron o rozwoju x-21 i może obserwacji tego przez ludzi i reszta o wojnie, ale ze skupieniem raczej na mniejszych akcjach, rozwoju mane 6, oraz Arka z Kamilem i Bomby, a także odkrywaniu brudów skrytych pod powierzchnią. Jak chociażby to, jak mane 6 doszło do swojego końca. A czy polecam? Nie. Nie odradzam, ale nie mogę polecić, właśnie zew względu na ten nieszczęsny zapis.
  5. Crossover Ścieżek i Wiedźmy, to jest dobry pomysł. Te światy pasują do siebie i zawierają fajne, które z pewnością mogłyby się w ten czy inny sposób spotkać. nie dziwię się więc, że powstał. A jak wyszło w praktyce? Moim zdaniem bardzo dobrze. W tym fragmencie niedokończonego fika mamy syntezę tego, co było dobre zarówno we Wiedźmie, jak i w Ścieżkach. Z tej pierwszej mamy postać Chromii, czyli tytułowej wiedźmy. Twardej, silnej, nieco znudzonej już tym, że wszyscy chcą ją wykiwać, albo opowiadają pierdoły, a przy tym ciągle poszukującej pracy. Czytając jak rozmawia z karczmarzem i jakie wywołuje w nim emocje, czułem się dokładnie tak, jak czytając Wiedźmę. Tak wiem, że do wiedźmy miałem sporo zastrzeżeń, ale to był mimo wszystko dobry fik. Z kolei ze ścieżek mamy postać ciekawskiej i inteligentnej Inches, która nie dość, że podsłuchuje, to jeszcze próbuje się zaprzyjaźnić z Chromią. Domyślam się, że miało to być coś w rodzaju relacji Jaskra z Geraltem, tylko tutejszy „Geralt” pali fajkę i jest w paski, a „Jaskier” jest inteligentem i nie gania za kieckami (a może w tym wypadku spodniami). I muszę przyznać, że wydaje się to być naprawdę fajnym konceptem z potencjałem. Chętnie bym po śledził dalsze losy tej dwójki na wspólnym polowaniu i podczas wspólnej wędrówki. Ponadto, całość okraszona jest naprawde dobrymi, klimatycznymi opisami, dialogami i światotwórstwem znanym z obu poprzednich dzieł. Bez trudu można sobie wyobrazić niezbyt oświetlone wnętrze karczmy, pulchnego karczmarza i jego rozmowę z wiedźmą. Do tego są też dobre opisy jego przemyśleń i planów. Słowem, czuć sążnisty klimat. Humor też jest dobry. Utrzymany w klimatach wiedźmińskich i odpowiednio dawkowany by rozbawić, ale też nie odciągać od fabuły, czy klimatycznych opisów. Komentarz Inches do podpatrzone w głównej sali sytuacji był cudownie zabawny w swojej prostocie. Mogę się jednak zgodzić z Cahan, że prolog nie jest za bardzo zachęcający (aczkolwiek nie jest też zniechęcający). Bo choć dobrze napisany, to sam w sobie nie zaciekawia niczym. Jedna scenka, gdzie dwie postacie stoją przed smokiem i obwiniają się o to, czyja to wina, że za chwilę zginą. Meh, naprawde nic specjalnego. Na całe szczęście potem jest lepiej. Te dwa rozdziały wystarczają by nakreślić kierunek w którym pójdzie ta historia. A raczej poszłaby. Od strony technicznej tekst wygląda dobrze. Nie widze nic do czego możnaby się przyczepić. Podsumowując, czy polecam? I tak i nie. Z jednej strony, to kawałek historii w klimatach Ścieżek i Wiedźmy, a poza tym, zalążek całkiem ciekawego fika o przygodzie dwóch różniących się postaci, które zapewne nie będą się na początku dobrze dogadywać. Z drugiej, to jednak tylko zalążek, który urywa się jeszcze zanim coś się zacznie dziać. Co gorsza, zapowiadający całkiem dobrą lekturę. Szkoda, wielka szkoda, że został porzucony.
  6. Znalazłem to w czeluściach forum i jak zacząłem czytać, poczułem się, jakbym zobaczył coś, czego dawno nie widziałem. I w sumie tak jest, bo okazuje się, że 6 lat temu to czytałem. A raczej czytałem starą wersję, bo od tamtego czasu pojawiły się dwa rozdziały remastera. I to właśnie tego remastera będzie dotyczył komentarz. Lecz bez odniesień do starej wersji, bo jej zwyczajnie już aż tak nie pamiętam. Przejdźmy jednak do samego fika, a raczej dwóch fików, które zapewne miałyby się w przyszłości podłączyć. Ale zapewne się nie połączą. Dwóch dlatego, że każdy rozdział opisuje coś zupełnie innego w tym samym świecie i na obecnym etapie można by je traktować jako osobne dzieła. Wiem, że to jeden, ale po prostu tak to można określić, moim zdaniem. Pierwszy fik stanowi naprawdę wspaniały kawałek światotworzenia i opowiada o przedstawicielu ieleni (inteligentne jelenie i istoty trochę podobne w zachowaniu do driad z Wiedźmina), ich wierzeniach, stosunku do kucyków, kulturze, sztuce i w ogóle. Najpierw widzimy jego spotkanie z uciekinierami, którzy zabrnęli w lasy, które to ieleni uznają za swą ziemię. Jest to chyba rozpisane na dziesięć stron i każda aż kipi od informacji o tej rasie. Kipi też od napięcia, czy ieleni, celujący do bezbronnych kucyków je pozabija. Później mamy kolejną fajną scenę, kiedy ten sam bohater idzie handlować z kucykiem. I znów świetnie zbudowany klimat, przemyślenia odnośnie handlarza, czy też niechęć ieleni do tego konkretnego kuca. No i ta cudowna, nieco mroczna końcówka, kiedy jest zbrodnia i kara. Naprawdę czuć budowane napięcie i klimat. Chętnie poczytałbym więcej o tej dziwnej i ciekawej rasie. W drugim rozdziale/fiku przenosimy się w zupełnie inne miejsce. Do szykującego się do świętowania Canterlotu i młodej medyczki, która uwielbia pisać. Aż możnaby się zastanowić, czy czasem pierwszy rozdział, to nie napisana przez nią historia (osobiście wątpię by autor tak to rozwiązywał, bo zwyczajnie byłoby mi trochę szkoda takiego wątku). Tak czy inaczej, obserwujemy jak mija jej dzień, dostając przy tym sążnistą porcję świata kucyków, dobrze napisanych bohaterów, klimat i całkiem fajną historię. Szczególnie podobały mi się: początek, gdy widzimy nasza bohaterkę ślęczącą nad ksiażką do późna w nocy, rozmowa z Pansy (jaka ta postać jest fajna, wygląda na taką, co używa częściej mózgu niż mięśni i aż chciałbym zobaczyć jej więcej w przyszłości), no i zakończenie, które pozostawia wiele pola do domysłów, a zarazem zwiastuje, że coś się będzie działo. I to coś wielkiego. Co tu dużo mówić, by nie spoilerować. Po prostu oba rozdziały aż kipią od klimatycznych, bogatych (ale nie nudnych) opiśów, światotworzenia, oraz stanowią ciekawy zalążęk fabuły. Zdecydowanie kawał dobrej roboty. Kolejny, wielki plus (tak wielki jak za światotworzenie) jestem gotów dać za opisy. Z jednej strony obszerne i bogate, ale z drugiej… lekkie i płynne, dzięki czemu nie nudzą, przedstawiając nam ogrom informacji o bohaterach i świecie. Bez trudu można sobie wyobrazić całą scenę, na jakiej rozgrywa się akcja, poczuć napięcie, zrozumieć co myślą bohaterowie i w ogóle. Do tego, jak już mówiłem, świetnie budują klimat. Jestem nawet skłonny rzec, że stanowią dobry wzór, jak robić opisy w tego typu fikach. Brawo. Technicznie też wygląda to dobrze. Raz czy dwa wyłapałem zdanie, w którym, wydaje mi się, brakowało wyrazu, ale poza tym, maksymalnie jakieś drobiazgi. Nic co by poważnie odciągałoby człowieka od lektury. Podsumowując, polecam. Polecam i żałuję, że od dawna nie było aktualizacji, bo to fik z potencjałem. Potencjałem na długie i dobre dzieło.
  7. Czytałem ten fanfik dawno temu (chyba w 2015) więc postanowiłem go sobie odświeżyć i zderzyć pozytywne, nostalgiczne wspomnienia z rzeczywistością. I muszę przyznać, że wypadło całkiem dobrze. Rozdziały 1-3 (i prolog) Fanfik zaczyna się dość niewinnie, od sceny matki z dzieckiem, czekających na powrót taty. Szybko jednak nabiera tempa, bo nagle trzeba uciekać, miasto obstawił kordon wojska, a tłum jest nerwowy. Co gorsza, sytuacja szybko się zaognia, a potem wszystko wybucha. Trochę to chaotyczne, ale i zachęcające. Po tym przenosimy się do właściwej fabuły, dużo później, gdzie na gruzach cywilizacji, niedobitki usiłują przeżyć i wznieść kolejną. A co się stało z poprzednią? Cóż, była zaraza, więc rząd postanowił zlikwidować wszystkich zarażonych. Magiczną atomówką. Informacje o tym mamy dawkowane dość skąpo i powoli, ale jak dla mnie wystarczająco. Mam nadzieję, że ten trend się utrzyma, bo to buduje bardzo fajny klimat niepewności i wątpliwości. Główny bohater przybywa do miasta, gdzie spotyka zleceniodawcę, który chce mu zapłacić za pomoc w zabiciu najwyższego kapłana. Razem ruszają w podróż obfitującą w przygody i przemyślenia. W zasadzie nawet nie zdążą wyruszyć, a już miasto atakują Anihilatorzy. Tajemnicze bestie, które chcą niszczyć. Może to nie brzmi jak super fabuła, ale naprawdę jest fajna, poprawna, a do tego bardzo klimatyczna, w połączeniu ze zniszczonym światem. Z tego początku chyba najbardziej podobała mi się scena gdy bohaterowie z wieży obserwowali atak Anihilatorów, a później fragment w mieście przy zaporze.Ta pierwsza rzecz mogłaby być ciut dłuższa, ale i tak była całkiem klimatyczna. Zaś miasto… świetny pomysł z całkiem dobrą realizacją. Nie dziwię się czemu mieszkańcy zadziałali tak jak zadziałali. Próbowali w końcu strzec swojej tajemnicy i swoich rodaków. I już tu (po tych kilku rozdziałach) muszę mocno pochwalić za światotworzenie. Na samej podstawie tego co mamy do trzeciego rozdziału można by zbudować już jakiś spinoff, albo snuć rozważania co do tego, kto jest odpowiedzialny za zagładę, czy jak przeżyć w tej nowej rzeczywistości? Z tego co pamiętam, to z czasem co nieco nam się wyjaśni, parę odpowiedzi będzie, ale raczej nie wszystko (i dobrze). Ale ogólnie, świat mi się podoba. Jest klimatyczny, żywy i pełen niepewności co przyniesie następny dzień. Opisy też są naprawdę dobre. Niby niezbyt bogate, ale potrafią zbudować klimat postapokalipsy i napięcie związane z atakiem Anihilatorów. Bójka w barze była też odpowiednio soczysta i krwawa by naszkicować nam postać głównego bohatera. Sami bohaterowie ównież są całkiem spoko. Dość tajemniczy i niezbyt chętni sobie. Muszę jednak przyznać, że ich stosunek do siebie jest nawet zabawny. W ich przekomarzaniu się jest metoda na demonstrowanie czytelnikowi ich charakterów i zdradzanie pewnych informacji o nich. Jestem niezmiernie ciekaw co kryje jeden z ostatnich pegazów i jeden z niewielu jednorożców, które potrafią używać magii. Jeśli chodzi o stronę techniczną, to wygląda chyba OK. Było trochę literówek i mam wrażenie, że czasami konstrukcja zdań mogłaby być lepsza, ale tragedii nie ma. Przez tekst się płynie, tylko czasami trafiając na kamień, czy coś. Podsumowując, to bardzo przyjemny fik, a zderzenie z nostalgią jak na razie wygląda dobrze. Polecam i czytam dalej. Rozdziały 4-6 Zacznę od strony technicznej, bo tu jest najmniej. Mam wrażenie, że trzyma poziom. To dobrze. Ciekawiej za to robi się pod kątem fabuły. Nasi bohaterowie umknęli z utopijnej społeczności bez większego szwanku i ruszają w dalszą drogę. Nieświadomi tego, że ich tropem podążają bracia zakonni. Przyznaję, jestem trochę zaskoczony tym wątkiem i powodem tego. Zmienia to nieco spojrzenie na Chasera i jego motywację. Nie dziwię się też, czemu Vasc tak się wkurzył, gdy się dowiedział, że nie powiedziano mu całej prawdy a sytuacja jest zupełnie inna. Podoba mi się też to, że dostajemy kilka przerywników z perspektywy mistrza zakonu i zarazem naszego celu. To fajnie rozwija sam zakon i co nieco rysuje nam plan jaki mają. Aczkolwiek mam wrażenie, że jest tego za mało. Bo o ile jestem w stanie przeżyć, że bohaterowie jednak dość szybko się przemieszczają, to jednocześnie chciałbym trochę więcej budowania postaci przywódcy zakonu, właśnie poprzez sceny przygotowania do rytuału, albo sceny z życia codziennego. Ale to wymagałoby z kolei więcej scen podróży żeby zachować proporcje między pokazywaniem głównych bohaterów a głównego złego. Bo muszę przyznać, że tu balans jest jak najbardziej zachowany. Zło jest w cieniu i czyha. Mam też w sumie mieszane uczucia odnośnie fragmentu przemierzania porzuconego miasta. Widziałem, że autor coś tam kombinował z oddaniem klimatu porzuconych ruin i otaczającej samotności (i wyszło to nawet całkiem spoko), ale uważam, że tego było za mało. W ogóle, widząc gdzie oni są i ile zostało do końca, chciałoby się rzec, że tego jest za mało. Nie obraziłbym się na drugie tyle fika. Podsumowując, czuć już zbliżający się finał i choć nadchodzi on trochę za szybko, to dalej jest tu klimat, świetna narracja, fajny świat i w ogóle. Dalej polecam. 7-epilog No i mamy zakończenie historii. Bohaterowie przybywają do celu i szykują się do ostatecznej walki dobra ze złem. A pomóc ma im ruch oporu. Mamy tu fajnie, naprawde sensownie przygotowany plan i nieźle opisane przygotowania, oraz dywersja. A wszystko po to by grupa spiskowców (i nasi bohaterowie) mogli wbić na rytuał i załatwić kapłana zanim ten odprawi rytuał. I to chyba najlepsza część tego fika. Bo tempo akcji jest dobrze wyważone, opisy bardzo klimatyczne, walka dość chaotyczna, ale jednocześnie przyjemna i dobrze zbudowane napięcie. Znalazło się nawet miejsce na klasyczną propozycję największego złodupca. Najbardziej mi się podobały w sumie przygotowania. Niby można je rozbudować, ale i tak ich przebieg i opisy po prostu były super. Utrzymywały odrobinę napięcia (choć przez cały czas byłem pewien, że się wszystko uda) i przyjemnie robiły klimat przygotowań. Technicznie jak poprzednio. Podsumowując całość tego fika, polecam. Owszem, Bester napisał lepsze rzeczy, owszem, ten fik ma trochę wad (głównie zbyt szybko rozgrywającą się pierwszą połowę), ale to dalej przyjemny ficzek ze świetnie wykreowanym światem i całkiem sympatycznymi bohaterami.
  8. Miałem zamiar napisać tu zwykły komentarz. Ale z ciekawości zerknąłem sobie co o tym zabytku mówi Obsede i nie mogę się do tego nie odnieść. Ale to w dalszej części. Sam fanfik wzbudził u mnie mieszane uczucia. Bo z jednej strony mamy tu dobry pomysł. Otóż, Twilight umiera, co jest ciosem dla wszystkich jej przyjaciół. Ale to dopiero początek, bo okazuje się, że Twilight może się ze swojego nowego „domu” kontaktować. Wysyła listy, pojawia się w snach przyjaciółek… dobry koncept. Naprawde dobry koncept. Do tego, całkiem logicznie wyjaśniony tym, że była elementem magii. W końcu, jeśli dobrze pamiętam, nie było przed nią innego elementu magii, który by umarł. Może więc to miało jakiś wpływ. Podoba mi się również pomysł, że Twilight przechodzi tam jakąś, wewnętrzną zmianę, która sprawia, że zaczyna zachęcać przyjaciółki do przyjścia do niej. To też ma sens, taka wypaczona przyjaźń i lojalność. Całość jest opisana w sposób odpowiednio niepokojący i budujący nerwową atmosferę. Może nie zaskakującą, bo już po zabiciu Rainbow wiedziałem, że każda z mane6 zejdzie, ale i tak całkiem dobrze buduje klimat. Zasługa w tym zarówno autora jak i tłumacza. Bo jakby nie patrzeć, tłumaczenie stoi na wysokim poziomie. No ale jest też druga strona. Mianowicie fik rozgrywa się za szybko. Ten motyw możnaby rozwinąć do wielorozdziałowca, w którym stopniowo budujemy napięcie, obserwujemy jak księżniczki próbują przeciwdziałać Twilight, może się z nią skontaktować, obserwować reakcje mane6, może jeszcze jakieś sceny z tej wieczności… Można by nawet pokazać rozwijające się szaleństwo po obu stronach granicy śmierci. Tu jest naprawde gigantyczny potencjał, który mozna było wykorzystać by stworzyć naprawdę wielkie dzieło. A tak mamy tu jedynie całkiem dobry fanfik. Taki, który znalazł się na końcu forum nie dlatego, że jest zły, ale dlatego, że zwyczajnie powstało bardzo dużo fanfików, które stopniowo zepchnęły go dalej, aż przestał się rzucać w oczy. I tyle. A teraz wspomniana dyskusja z komentarzem Obsede. To mnie skłoniło właśnie do dyskusji. Zwłaszcza, że wczytałem się w komentarz dalej i widzę pewną sprzeczność. To w końcu jest to dzieło geniuszu, czy zmarnowany potencjał, który powinien być zakopany? Znaczy, domyślam się, że geniusz odnosi się do przewidywań tego fanfika, a zmarnowany potencjał do jego całokształtu, ale uważam, że to można było inaczej ująć, zamiast zestawiać te dwie skrajne opinie w jednym komentarzu. Druga sprawa, osobiście uważam, że przewidywania tego fika są przypadkiem. Liczba możliwości rozwiązań każdego wątku jest skończona. Co przy skończonej liczbie wątków daje skończoną ilość kombinacji. A przy serialu, który jest tak długi i nie zawsze konsekwentny sam ze sobą. Nie mówiąc o tym, że sporo pobocznych wątków zostało olanych, bo nie były potrzebne autorom. To był powszechny motyw i wtedy i teraz. Bo, jakby nie patrzeć, s siostrami, wiec ich relacja jest trochę inna niż przyjaciół. Poza tym, ilość możliwych relacji jest skończona. Siostry mogą być zdystansowane do siebie, mogą być często i mocno złośliwe, mogą być względem siebie troskliwe i pewnie jeszcze kilka opcji. Sympatyczne i nieco złośliwe względem siebie siostry to było najbardziej prawdopodobne rozwiązanie, również z marketingowego punktu widzenia. W końcu to nie tylko księżniczki, ale i siostry, a jako księżniczki były blisko poddanych, wiec to jak najbardziej naturalna opcja. Wiele fików przewidziało taką relację. Jak i Rarity z charakteru budowanego w serialu od początku i podobnie budowanego w fandomie. Zmiana charakteru postaci pod wpływem mocy? Może informacje uzyskane od Fluttershy? jak dla mnie jest sporo możliwości czemu tak, a nie inaczej. I owszem, to, jak cały fik, mogłoby być bardziej rozwinięte i rozbudowane, ale mamy co mamy. Ja bym nie nazywał tego geniuszem przewidywania przyszłości, tylko dobrym wykorzystaniem znanych autorowi informacji i odrobiną szczęścia, że wybrane elementy fika zgadzają się z wybranymi elementami serialu. Fakt, bo ,,zaświaty" nie są ogólnie znanym i powszechnym motywem. Poza tym, otchłań z serialu i zaświaty to, moim zdaniem nie jest to samo. Musiałbym odświeżyć odcinek przed dalszą dyskusją, ale mam wrażenie, że otchłań to raczej jakiś wymiar cienia, skąd pochodzą różne, dziwne i złe istoty. Brzytwa Ockhama. Dlatego Luna wysnuła takie podejrzenie. Na podstawie posiadanych przez nią informacji, ten związek wydaje się logiczny. Zwłaszcza, że wcześniej żaden element magii nie umarł. O ile zgadzam się, że fik jest za krótki, o tyle nie zgodzę się, że w tym fiku widać wszystkie problemy serialu. Moim zdaniem widać tylko jeden w postaci zbyt szybkiego końca. Fik sobie nie zaprzecza, nie wywala wątków, kiedy przestają mu być potrzebne i nie zmienia stworzonych na swoje potrzeby postaci. Moim zdaniem, tak niska ocena jest dla tego fika krzywdząca. Może to nie jest wybitne dzieło, ale z pewnością nie jest też tak złe by je głęboko zakopać. Są fiki dużo gorsze od tego. Takie, które straszą formą, głupotami i głupotkami, czy fabułą dziurawa jak sito, a nie TYLKO I WYŁĄCZNIE niewykorzystanym potencjałem.
  9. Nie sądziłem, że tu kiedyś napiszę, ale potrzebuję korektora do tłumaczenia. Chodzi o finałowe rozdziały Crisisa Equestria (tak, tego Crisisa), bo mimo moich starań z pewnością korekta będzie potrzebna. Może znajdzie się dobra dusza, która zechce wspomóc ukończenie tego wielkiego dzieła.
  10. To było dziwne. Na tyle dziwne, że ciężko mi jednoznacznie ocenić ten fik. Bo w sumie przeczytałem, pośmiałem się, ale żaden moment mi jakoś specjalnie nie zapadł w pamięć. Ot wpadło i wypadło. Fik opowiada o głównym bohaterze (OCku autora), który dostaje ważne zadanie zdobyć artefakt z rąk odwiecznego wroga jego mistrza. Musi zebrać zespół (bardzo osobliwy jest ten zespół), aktywować artefakt i pokonać tego złego. Nic niezwykłego, jednak ubrane w wielką ilość zabawnych nawiązań, pomysłów, żartów (raczej niezbyt wyszukanych), spodziewanych zwrotów akcji i zmian w konwencji. Zupełnie jakby na pytanie, co by tu jeszcze dopisać, autor dostawał odpowiedź: Tak. Bo mamy tu atak z mieczami na karabiny, walki powietrzne, walki klaczy o głównego bohatera, szpiegów, gramatycznych nazistów, Gwiezdne Wojny i całą masę innych rzeczy. I zapewne gdyby nie to, że jest to od początku utrzymane w raczej randomowokomediowej, niepoważnej tonacji, to określiłbym tego fika jako kasztana. A tak, to szaleństwo z dodatkiem klisz i zabawnych komentarzy narratora jest całkiem spoko. Potrafi rozbawić człowieka. Na krótko, bo na krótko, ale rozbawia. Pod kątem formy jest raczej OK. Wydaje mi się, że trochę błędów widziałem, ale tragedii nie ma. Da się czytać. Podsumowując, to jest specyficzny fik. Ja osobiście dobrze się przy nim bawiłem i uważam, że to całkiem dobry przerywnik miedzy innymi, bardziej epickimi dziełami, ale jednocześnie muszę ostrzec, że jest specyficzny i nie każdemu przypadnie do gustu.
  11. Przeczytałem i mam wrażenie, że trafiłem na wspaniały przykład tego, jak daleko doszedł fandom, po tym jak już zszedł z drzewa. Ten fik powstał w 2013 i w tymże 2013 doczekał się wielu pozytywnych komentarzy od czytelników. I jestem skłonny zrozumieć, że ludziom się mogło wtedy podobać, by były zupełnie inne oczekiwania. Niestety muszę powiedzieć, że w 2023 ten fik jest po prostu nienajlepszy. Zacznę od fabuły. Ta jest po prostu nudna i schematyczna. Facet ma kiepskie życie, kiepska pracę, więc trafia do Equestrii, oczywiście do Everfree i oczywiście blisko Ponyville. Musi spotkać mane 6, musi nie mieć znaczka na początku i musi go szybko dostać. Dodatkowo musi być wielkie zło w postaci czarnego jednorożca, które zagraża głównemu bohaterowi. Wydaje mi się, że nawet w 2013 to już nie było odkrywcze, a teraz jawi się jako taki standardowy zestaw, porównywalny ekstrawagancją z tłuczonymi ziemniakami i mielonym. Żadnych zaskoczeń, tylko odhaczanie kolejnych punktów. Co gorsza, tej oczywistej fabule towarzyszą mikroskopijne i nieciekawe opisy. Owszem, są opisy scenerii, ale mam wrażenie, że jedynie niezbędne minimum. Brak przemyśleń bohatera, brak dłuższych rozkmin, brak opisów architektury czy wszystkiego, co jest dla niego dziwne. Jakby bohater minimalnie tylko zwracał uwagę na to co się wokół niego dzieje. Postacie wydawały mi się być płaskie. Nie dyskutują z tym co widzą, nie mają jakiejś głębi, nie chowają urazy, czy coś. Owszem, są serialowe, ale to jak dla mnie za mało. Po prostu nie mają nic, co sprawia, że bym się jakoś nimi przejmował. Chociaż, jest wyjątek. Pinkie mdlejąca na widok krwi to fajny pomysł. Popieram. I muszę się też popastwić nad logiką. A raczej z głównym problemem w postaci: dzieje się za szybko. Bohater ląduje w świecie kuców i bardzo szybko zaczyna chodzić na czterech nogach. A w zasadzie na trzech i protezie. Samą protezę dostaje bardzo szybko i rekonwalescencja po operacji też poszła szybko. Bohater szybko uczy się magii. Szybko dostaje znaczek. A kiedy zostaje raniony przez cerbera (dobry pomysł, podoba mi się, wykonanie też całkiem spoko, chyba najlepsza część fika), to Twilight bardzo szybko go zszywa (zupełnie jakby nie było kompetentnych lekarzy). Zaś sam bohater, ze świeżo pozszywanym brzuchem, już na następny dzień sobie łazi, biega i walczy. A ta jego klacz… Szybko wpada na to, że to pewnie jego sąsiadka ze świata ludzi (ale jak?), szybko się zakochują i to tak po prostu… Żadnego zawiązywania akcji i budowania relacji. Forma też nie powala. Są literówki, brakujące spacje, brak akapitów i brak justowania. I to pomimo podobno obecnej korekty. Podsumowując, raczej nie polecam. Ten fik strasznie się zestarzał. Obecnie jest wiele lepszych dzieł niż to.
  12. Wykopałem, przeczytałem, więc pora na komentarz. To było dobre. To było naprawdę dobre. Już na tych kilkunastu stronach Verlax stworzył naprawde sążnisty klimat małego miasteczka, w którym kryje się jakaś tajemnica i zbliżającego się śledztwa, które zapewne poprowadzi już mane5. A to za sprawą bardzo dobrych opisów i dobrze prowadzonej narracji. Czułem się jakbym był w tym niewielkim miasteczku gdzieś na prowincji, gdzie dzieje się coś niepokojącego, mieszkańcy mają swoje tajemnice, a przybysze z zewnątrz będą burzyć ład. Tak trochę jak w niektórych kryminałach Agathy Christie. Świetnie się też patrzyło jak znieżywiona Rainbow powoli odkrywa swój nowy stan i przypomina sobie jak do tego doszło. Wprawdzie nie grałem w grę, na której bazuje fik, ale mam niejasne przeczucia, że Rainbow odegra dużą rolę w śledztwie i to z jej perspektywy śledziliśmy fanfik. Swoją drogą, podoba mi się ten pomysł. I myślę, że Verlax dałby radę go świetnie wykorzystać. Jestm też ciekaw, co tak naprawde kryło się za zamordowaniem Red Flower (bo zamordowanie Rainbow to akurat przypadek). Bo z jednej strony, nie do końca wierzę, że morderca pojawił się akurat przypadkiem wtedy, gdy pojawiło się w miasteczku mane6, a z drugiej mam wrażenie, że gdyby mane 6 wiedziało o grasującym w miasteczku mordercy (czy o jakimkolwiek zagrożeniu), Rainbow by coś wspomniała. Szkoda, że fik się kończy już po prologu. Chętnie zobaczyłbym dużo więcej, bo tekst wciąga. A znając inna twórczość Verlaxa wiem, że byłaby tu świetna fabuła, klimatyczni i szczegółowy świat, oraz spoko postacie. Podsumowując, to naprawde klimatyczny iświetnie napisany początek. I nie powiem, chciałbym więcej. I zdecydowanie polecam.
  13. Przeczytałem to dzieło i muszę się zgodzić z wieloma przedmówcami. To naprawdę kawał dobrze napisanego i dobrze przetłumaczonego fika. Zacznijmy od jakże dobrego pomysłu o tym, że Celestia cierpi po stracie Twilight. Do sezonu 3 to było jak najbardziej sensowne i prawdopodobne, że Twi umrze (aczkolwiek ze starości). Po nim też była to opcja możliwa. Tak czy inaczej, autor wziął na warsztat ten motyw i modelowo go zrealizował, opisując cierpienie Celestii pogrążające się w chorobie i wspomnieniach. Zręcznie się przy tym bawił opisami i postaciami, sprawiając, że nie zawsze byłem do końca pewien, czy to wspomnienie, czy może jednak wizja w czasach dzisiejszych (dopóki nie dobiegło końca). Do tego mamy ładnie budowane napięcie, aż do wielkiego finału, oraz świetnie opisane emocje i myśli Celestii. Samo zakończenie też jest niezwykle wzruszające. Ten fik jest po prostu wspaniale przemyślany i napisany. Ale… Ale kilka rzeczy mi się w tym fiku nie podoba. I uwaga, będą spoilery. Po pierwsze, fakt, że całość zaczyna się dopiero trzy tysiące lat po odejściu Twilight. Bo nie dostrzegłem w fiku śladu, by tego typu problemy pojawiały się wcześniej. Czyżby Celestia po prostu ogarnęła się po trzech tysiącleciach i pomyślała, że tęskni za Twilight? Poza tym, przez ten czas jedynie postawiła Twilight nagrobek. Nie ma informacji by miała inne uczennice, albo by ich nie miała, czy są nowe elementy, czy moze elementy wróciły do księżniczek. Po prostu ten okres wydaje mi się pusty. Po drugie, mam wrażenie, że stan Celestii pogarsza się stanowczo za szybko, a do tego nie mamy zbyt wiele informacji o tym, by próbowano jakoś temu przeciwdziałać. Na przykład poprzez rozmowy. Po trzecie, mam wrażenie, że mamy zbyt mały „początek”. Uważam, że nużąca monotonia sprawowania władzy powinna być ciutek bardziej rozbudowana. Po czwarte, aż do końcówki miałem wrażenie, że Twilight po prostu zmarła ze starości. Tymczasem okazało się, że zginęła podczas spotkania dyplomatycznego. Okej, rozumiem i to kupuję. Podoba mi się to zaskoczenie. Aczkolwiek ani przez moment nie widziałem by Celestia obwiniała siebie za śmierć Twilight. A jakby nie patrzeć to właśnie ona posłała ją na to spotkanie i zapewne go dostatecznie nie zabezpieczyła. Po prostu, mam wrażenie, że Celestia powinna raczej wyrzucać sobie właśnie fakt, że to ona jest wszystkiemu winna. I na końcu nie tyle to co mi się nie podoba, a raczej to co obserwuję przy fikach poruszających problem długowieczności. Mam wrażenie, że zdecydowana większość tego typu fików, o ile nie wszystkie, pokazuje problemy i wady długowieczności, pomijając jej zalety. Chciałbym kiedyś przeczytać fik, w którym taka Twilight na przykład, zapytana po dwóch tysiącach lat o to, jak się czuje ze swoją długowiecznością, odpowiadała, że fajnie. Bo może poznawać coraz to nowe rzeczy, nawiązywać nowe znajomości i w ogóle. I na sam koniec mam pytanie: Kto ukradł wcięcia? Serio, sekcja za sekcją jest to samo. Najpierw akapit, albo dwa z wcięciami, a potem reszta bez. Dlaczego, ja się pytam? Dlaczego? Tym niemniej, choć większość mojego komentarza brzmi pewnie jak czepianie, to polecam ten fik bardzo gorąco. To kawał dobrego tekstu i dobrego tłumaczenia. Potrafi wzruszyć.
  14. Kolejny klon mojej małej dashie z czasów fandomu łupanego. Nie dziwię się, że takie powstawały, bo o ile sam fanfik matka nie był jakiś wybitny, o tyle był czymś nowym, uroczym i po prostu był tym, czego fandom wtedy chciał. A jak wygląda wersja biedrona? (jak widzę to słowo to mi się od razu kojarzy z Biedroniem). No, nie powiedziałbym żeby jakoś specjalnie dobrze. Pod względem treści mamy tu raczej przeciętny początek. Bohater czyta komentarz, robi porządki, znajduje w domu pudełko z małą Dashie i karmi ją pizzą. Opisy są raczej proste, bez polotu, scenki typowo nudne, jak wstawianie talerzy do zmywarki. ALE, jako początek wielorozdziałowego fika to by jeszcze w miarę mogło być. Bo przecież nie zdradza się wszystkich szczegółów na początku. Dobra, w sumie dowiadujemy się troszkę o bohaterze, o tym kim jest i za kogo się uważa, ale niewiele poza tym. Pewnie czekałoby nas trochę więcej w kolejnych rozdziałach. Większy problem mam z formą. Brak justowania, masa powtórzeń, przeróbka piosenki straciła rytm, a do tego rzecz, która mnie najbardziej irytowała podczas lektury, czyli cała masa anglicyzmów. Ja wiem, że część słówek weszła do naszego języka i się tam zakorzeniła. Chociażby taki wihajster, czy jutuber (widziałem taką formę choć jest chyba niepoprawna). Ale w tym fiku pojawiają się określenia zastępujące normalnie funkcjonujące zwroty, a nie widzę ku temu powodu. Chociażby tytułowy moviemaker. Może brzmi bardziej fancy i trendy niż twórca filmików, ale wygląda słabo. Tak samo pizza 100% loaded. Jakby nie można było napisać, że jest gotowa. Ogólnie, przydałaby się tu korekta. Podsumowując, w obecnej formie mi sie nie podobalo. Bez dalszych rozdziałów to w sumie tylko niezbyt ciekawy początek fika bazującego na fiku, który się strasznie zestarzał.
  15. Bardzo przyjemny ficzek o Derpy. Ma w sobie to coś, co sprawia, że człowiek uśmiecha się podczas lektury. Mam wrażenie, że wynika on z takich raczej serialowych klimatów, prostej fabuły i ostatecznie szczęśliwego zakończenia. Fabularnie nie jest odkrywczo. Rzekłbym, że fabuła jest prosta, bez specjalnych zwrotów akcji (przynajmniej dla mnie). Ale to dobrze dla tego fika. On nie potrzebuje nagłych zwrotów akcji, laserów, plotów i wybuchów. Potrzebuje wydarzeń by Derpy mogła działać i pokazać, że jest dobrym kucykiem, który się stara. A czytelnikowi pokazać na przykład, że czasami gdy jedne drzwi się zamykają, to otwierają się nowe, a upadek może nam pozwolić spojrzeć z innej perspektywy. Hoffman dobrze to ujął, mówiąc o tych biegunach smutnych i wesołych, i przebiegu fika od jednego do drugiego. Moim zdaniem, siła tego fika leży w dwóch rzeczach. Mianowicie narracji i postaciach (czyli w zasadzie tego, co jest zbudowane wokół fabuły). To właśnie Derpy i jej problem sprawiają, że jest nam smutno. To właśnie naczelnik poczty sprawia, że robi nam się Derpy żal (Choć nie ukrywam, uważam, że jego gniew może być słuszny. W końcu to on odpowiada za działanie urzędu i zadowolenie klientów, a zepsute paczki nie są zadowalające). Z kolei Pretty Pieces sprawia, że czujemy wraz z Derpy radość i ciepło, bo to ona pokazuje bohaterce piękno tkwiące w czymś zepsutym, docenia jej starania i sama też jest przykładem kuca, który swą wadę przekuł w zaletę. Tak samo opisy. Nie są jakieś kwieciste, czy rozbudowane. Są raczej proste i krótkie, ale na tyle treściwe by narysować sytuację i przekazać emocje w krótkim czasie. Te dwa elementy, dobrze ze sobą współgrając, prowadzą nas od jednego bieguna do drugiego. Technicznie jest spoko. Nie zauważyłem niczego złego. Podsumowując, to kawał dobrego, przyjemnego fika w świetnym tłumaczeniu. Bez trudu mógłby robić za odcinek serialu.
  16. Muszę przyznać, że to był bardzo ciekawy fik. Prezentuje spojrzenie, którego nie widuje się zbyt często. Bo nie ukrywajmy, w G4 kuce ziemskie nie miały jakiejś, specjalnej mocy czy umiejętności, ponad zwykłą siłę fizyczną (Pinkie nie liczę). Większość fandomy też raczej nie pała wielką sympatią do kuców ziemskich. Najpopularniejsze są chyba jednorożce. Tymczasem ten fik prezentuje naprawdę ciekawe spojrzenie na użyteczność kuców ziemskich. Przyznaję, że kiedyś sam o nim myślałem, ale nie sądziłem, że ktoś może oprzeć fanfik na wyjaśnieniu, że kuce ziemskie są potrzebne, bo naturalnie będą upraszczać urządzenia i budować maszyny tak, by dało się ich używać bez skrzydeł czy magii. A to ważne bo nieziemskie kuce też czasem mogą stracić swoją przewagę. Poza tym, skoro mają tendencję do upraszczania i rozwiązywania problemów wynikających z ich natury, to znaczy, że są motorem postępu. I ten fik to fajnie ukazuje. Jeśli chodzi o stronę techniczną, to jest dobrze. Niby widać, że to tłumaczenie, ale to bardzo dobre tłumaczenie. Polecam każdemu. Głównie jako ciekawa i być może nowa nowa perspektywa, ale też dlatego, że to całkiem fajny kawałek slice of life.
  17. Hmm… To był… ciekawy fik. A przynajmniej w miarę ciekawie się zapowiadający. Fabularnie jest OK, zwłaszcza jak na debiut. Zaczyna się od jakiejś, wielkiej wojny Sombry z Equestrią. W labie trwa eksperyment z przywracaniem do życia kucy, który oczywiście nie wychodzi. Później przechodzimy do podziemnego miasta, gdzie odnajdują jednego z naukowców odpowiedzialnych za eksperyment i wprowadzają do swojego, nieco utopijnego społeczeństwa. W międzyczasie okazuje się, że istnieje jakaś istota boska, będąca uosobieniem Harmonii, która obdarza mocą i osądza grzechy. Przyznam, że ten wątek mi się nie podobał. Po prostu mi nie pasuje do tego wszystkiego, a jego interakcja ze światem zaburza, jak dla mnie, cały świat. Reszta jest całkiem spoko. Widzę tu potencjał na jakieś gierki wewnątrz społeczeństwa, władzę robiącą jakieś kombinacje. Poza tym, domyślam się, że ożywione kucyki mogą być powodem, dla którego miasto jest ukryte pod ziemią. Samo społeczeństwo z „dochodem podstawowym” i dużą chęcią mieszkańców do pracy też jest samo w sobie interesującym konceptem, który może stanowić sam w sobie materiał an fik. Z drugiej strony, mam wrażenie, że w tym temacie łatwo się zapędzić w kozi róg. Całość jest całkiem całkiem opisana. Idzie poczuć emocje towarzyszące ucieczce przed manekinami i mogłem też sobie wyobrazić to tajemnicze miasto, czy tunele na obrzeżach. Technicznie też nie jest źle. Trafiło się kilka literówek, trochę powtórzeń i raz czy dwa zabrakło wyrazu, ale ogólnie nie było źle. Podsumowując, to niezły fik. Niezły ale bez rewelacji. Jako debiut zdecydowanie na plus. I nawet trochę szkoda, że został porzucony, bo miał zadatki by być poczytnym fikiem.
  18. Bardzo ci dziękuję za komentarz. Trochę szkoda, że fik się nie spodobał, ale trudno, ludzie maja różne gusta i różne zainteresowania. Chętnie odniosę się do kilku poruszonych przez ciebie kwestii. Cóż, tak. W zasadzie masz rację. Choć nie do końca się z tym zgadzam. Owszem, przy steampunku należy odpuścić pewną cześć realizmu i oprzeć się najwyżej na teoriach i poglądach, które zostały obalone, a które były aktualne w okresie maszyn parowych. Jak chociażby kosmos wypełniony eterem, lot na księżyc poprzez wystrzelenie się z działa, czy twierdzenie, że nie można zbudować maszyny latającej cięższej od powietrza. Ale moim zdaniem, to jeszcze nie znaczy, że należy calkowicie odpuszczać realizm. Maszyna krocząca musi mieć jakaś masę i rozmiar, zwykły rower nie może mieć wielkich i ciężkich kół, bo pojawią się pytania czy bohater będzie miał siłę by kręcić kołami. Moim zdaniem, należy jednak zadbać o pewne szczegóły. Przynajmniej w obrębie alternatywnego rozwoju techniki znanego w steampunku. Fajnie to wyszło w Maszynie różnicowej gdzie w ,kinie" zaciął się jeden z mechanicznych pikseli. Zaś komputery mechaniczne bazujące na kartach dziurkowanych nie były szybkie i miały ograniczenia. Poza tym, steampunk jest w moim fiku raczej dodatkiem. Planowałem ukazac go więcej, kiedy Mean6 trafią do Canterlotu, albo Manehattanu, ale jeszcze do tego nie doszło, bo muszę obmyślić do końca skok. Ciekawe spojrzenie na western. Nawet całkiem logiczne z tym, że nie ma aż tak dużo strzelania. W końcu nawet w Tombstone strzelanina nie trwała cały film. z kolei w serialu 1883 strzelania starczyłoby może na 30 minut. Jednak osobiście widzę western jako ,,film" rozgrywajacy się w okresie od wojny secesyjnej do I wojny światowej, w USA, Kanadzie albo Meksyku (chociażby Garść dynamitu) i opowiadający o ludziach, którzy postanawiają szukać swego szczęścia poza wielkimi i miastami (właśnie na zachodzie), stworzyć swoje miejsce, zasłynąć i w ogóle. Farmerzy, zdobywcy, bandyci, którzy maja jakiś cel. Wiem, brazmi trochę mętnie, ale tak to widzę i dlatego też Szóstka rozgrywa się raczej w małych miasteczkach i na odludziach. Cóż, dzięki? Myślę, że to wynika z przyjętej przeze mnie struktury? dzieła. Otóż, jak zauważyłeś każdy z tych fików jest opowieścią snutą przez tego samego młodzieńca. A jeśli coś się komuś opowiada, to raczej się nie zachwycamy każdym detalem i nie opisujemy każdego budynku. Stąd przewaga dialogów. Żeby było śmiesznie, taki pomysł wykiełkował z tego, czym na pcozątku wredna szóstka była, a mianowicie oneshotem konkursowym. Potem był kolejny, a potem seria opowieści o ulubionych bandytkach młodego łowcy autografów. Słuszna uwaga. Będę musiał nad tym popracować. Aczkolwiek cały fik miał być raczej lekkim dziełem pełnym złośliwostek postaci. Planowałem wyjaśnić, czemu współpracują mimo tego, ze nie do końca się lubią,a le chwilowo nie mam pomysłu jak z tego wyrzeźbić opowieść. A konsekwencje się pojawiają. Twilight dorobiła się protezy, Rarity dostała kulkę, a AJ prawie powieszono. Fakt, może później jest tego mniej i będzie trzeba nad tym popracować. Poza tym, to główne bohaterki, wiec odrobina plotarmora im nie zaszkodzi. Cóż, starałem się by bohaterki były związane z pierwowzorami, a jednocześnie by różniły się na tyle by nikt nie podawał w wątpliwość ich chęci do czynienia zła. Do tego, każda ma mieć jakiś powód by zejść ze ścieżki dobra (to nie zawsze wychodziło). Jednak moim wzorem były nie tylko serialowe mane 6 ale też trochę mean6 z Crisisa (zwłaszcza przy Twilight, co widać). Do tego musiałem z zainteresowań kazdej coś wyciągnąć i zmienić. Jak Fluttershy, która lubi zwierzaczki dobrze opieczone, Rasistowska AJ, czy jednak leniwa Rainbow, która jest przy tym najszybszym strzelcem. Dzięki. Tak, lubię broń i się nią interesuje, głównie z konstrukcyjnego punktu widzenia. Aczkolwiek nie wątpię, że to czasami za mocno wychodzi na pierwszy plan. Ale stąd są takie rzeczy jak ukryty w teście rewolwer nagana, colt buntline special z dopinaną kolbą, czy Octavia korzystająca ze starego spencera. Jeszcze raz dziękuję za komentarz i za wszystkie uwagi w tekście i sugestie. Co do dłuższej formy... obawiam się, ze możesz się nie doczekać. Wszystkie te fiki łączy to, ze są opowieściami chłopaka od autografów i mają wyglądać tak by, powiedzmy,d alo się je ,,opowiedzieć" w jeden wieczór w saloonie. Choć kto wie, może jak odkopię pierwowzór i będę miał wenę by go dokończyć, to pojawi się długi fik w tym uniwersum. Ale nie liczyłbym na to.
  19. Aż musiałem doczytać jak to jest z tym nazewnictwem i musze ci przyznać częściowo rację. Z tego co doczytałem, to w polskim nazewnictwie ten pasek to faktycznie łódka, zaś to co wchodzi do broni to ładownik. Z kolei w angielkim mamy jedno słowo clip z podziałem na stripper clip i en bloc clip. Stąd zapewne moje i pewnie nie tylko moje traktowanie wszystkich tego typu rozwiązań jako łódka. Co nie zmienia faktu, ze formalnie masz rację. Zaś magazynek to coś jeszcze zupełnie innego, bo to w obu przypadkach stały element broni. Co to zmienia? Tak w sumie masz rację, że niewiele. Najwyżej kwestię logistyki po stronie Siny, która musiała dbać nie tylko o dostarczanie amunicji ale też odpowiednich łódek/ladowników do żołnierzy. Aczkolwiek dalej jestem zdania, że nie ma przeciwwskazań w dostarczaniu przygotowanej amunicji, lub stworzeniu składów amunicji na ziemi czy na chmurach. I to wcale nie musi być opisane żeby istniało w fiku. Wiem o tym. Jednak szukałem zdjęć japońskich dział przeciwlotniczych na lawetach i miałem problem żeby coś znaleźć. Stąd przyjąłem, że mają jedynie stacjonarną obronę p-lot. i nie używają armat przeciwlotniczych podczas ataku i na 1 linii (Przy tej bitwie użycie artylerii chyba by podpadało pod 1 linię). W sumie, sprawiłeś, ze się zainteresowałem tematem i musze podpytać Verlaxa Może chodzi ci o peryskop, albo inne, dziwne systemy pozwalające strzelać z okopu bez wystawiania głowy. Formalnie to dalej jest ogień bezpośredni, bo prowadzony z widocznością celu, do którego się strzela. Nie wykluczam, że ktoś mógł zamontować celownik artyleryjski do karabinu. Po prostu mam spore wątpliwości co do prowadzenia ognia pośredniego ze zwykłego karabinu.
  20. Przeczytałem i muszę przyznać, że to całkiem dobry ficzek. Nawet przyjemny, choć niepozbawiony kilku wad. Na plus muszę zaliczyć z pewnością pomysł Pinkie robiącej chaos w pogoni za balonikiem. To tak uroczo szalony pomysł, że aż piękny. Do tego całość jest naprawdę dobrze opisana. Przyjemnie się czytało odprawę, polowanie na tajemniczy balonik, czy też sam początek, gdzie dowiadujemy się jak wygląda typowy dzień niektórych postaci, a później, jak on wpływa na pogoń za balonikiem. Plus też za pełne humoru opisy. Czy to kiedy Pinkie wywala przydasie, bo Scootaloo mówi, że Pinkie jest za ciężka, czy podczas zakupu herbaty, czy też po prostu w każdej scenie. Żarty są lekkie, krótkie, trochę kreskówkowe i dopasowane do każdej z postaci, więc całość wypada całkiem zabawnie. I o ile czytałem sporo komedii, które rozbawiły mnie bardziej, tu jest po prostu dobrze. Co do minusów, to głównym jest jak dla mnie zakończenie. I nie chodzi o to, że nie podoba mi się destrukcja Ponyville, tylko raczej jej wykonanie. Po prostu wydaje się jakieś takie puste, nieśmieszne w porównaniu do całokształtu. Jakby zabrakło tam krótkiego dialogu, albo stwierdzenia. Coś jak zakończenie filmu Rozmowy Kontrolowane, gdzie ta jedna fraza Tyma na końcu dodaje taką fajną kropkę nad I. Tu mi czegoś takiego zabrakło. Do tego mam wrażenie, że nie zaszkodziłaby jeszcze odrobina korekty, bo raz czy dwa zabrakło mi w zdaniu słowa. No i ostatnia rzecz, która mi się nie podobała, to Lukrowy Kącik. Nie wiem skąd ten lukier, ale mi się ta wersja zwyczajnie nie podoba. Ja wiem, że ma sens, ale mi się nie podoba. I tyle. Podsumowując, mimo kilku wad, dobrze się bawiłem przy lekturze i nawet polecam ten fik. Był OK. W sam raz na chwilę odpoczynku.
  21. Całkiem fajna kontynuacja Wspomnień. Ciekawa, wpisująca się w ogólny kanon dzieła matki, wynikająca z niego bezpośrednio kontynuacja. I to mi się podoba. Nawet jeśli ma kilka wad. Fabularnie jest OK, choć nie bez wątpliwości. Trójka źrebaków znajduje dziennik kucyka, który wybrał się na północ odszukać wygnane alikorny. Widzi tam rzeczy straszne, takie, które zniszczą jego psychikę i o mało go nie zabijają. W ostatnim wpisie prosi by ten dziennik przekazać królewskim siostrom, Lilianie i Flavii. I tu mój pierwszy zgrzyt. Skoro dotarł aż do Equestrii i to nie do jakiegoś miasteczka przygranicznego, to dlaczego nie przekazał dziennika komuś, kto dostarczy go do księżniczek? Zwłaszcza, że to też pozwoliłoby stworzyć scenę czytania dziennika. Ale dobra, to tylko czepialstwo. No chyba, że przekazał i to ten osobnik poległ w swej misji. Dalej mamy dostarczenie dziennika, wątpliwości Luny, dylematy księżniczek i koniec. I tu mój drugi zgrzyt. O ile oceniam zakończenie jako dobre, to nie podoba mi się aż tak wielka jego otwartość, oraz moment w którym się pojawia. Ledwie mamy zajawiony problem, który spotka Equestrię w najbliższym czasie, a tu koniec. No, niefajnie. Zamiast napięcia i niepewności, czuję pewne rozczarowanie i niedosyt. Co dalej? Co ze zbliżającym się zagrożeniem? Muszę pochwalić za to za opisy. To co widzimy w dzienniku jest naprawdę klimatyczne i odpowiednio niepokojące. Mogłoby być trochę więcej tej wioski z ostatniego wpisu, ale już trudno i tak jest OK. Opis pałacu też bardzo dobry, z odpowiednim naciskiem na jego stronę wizualną, jak i rozkład. Niby to niepotrzebne na tym etapie opowieści, ale daje fajną przerwę w głównej fabule. Poza tym, źrebaki musiały być pod wrażeniem pałacowych korytarzy i sal, więc ten opis tu pasuje. Wątpliwości i relacje księżniczek też jak najbardziej na plus. Pasują do charakterów nakreślonych we Wspomnieniach. Podsumowując, to fajny fik, ale za szybko się kończy. I owszem, jest jego kontynuacja (którą też przeczytałem), ale jako samodzielny fik, ten się po prostu za szybko kończy. I tyle. Mimo to, polecam, by jeszcze przez chwilę zanurzyć się w tym świecie.
  22. Cóż za perełka, cóż za fenomenalne dzieło udało mi się znów wykopać w czeluściach forum. Właśnie dla takich fików warto zaglądać na odległe zakątki działu z fanfikami. Wychwalanie zacznę może od postaci. W zasadzie od jednej, głównej postaci, która zarazem jest narratorką opowieści. Pozostałe postacie to raczej dodatki do snutej przez nią opowieści. Owszem ważne, ale pozwalające raczej jej błyszczeć. Liliana jest młodą, zdolną, pogodną i nieco naiwną marzycielką. Zawsze stara się pomagać, stara się działać, nie zawsze według jakiegoś planu. I to wprowadza ją w pewne kłopoty. Muszę jednak przyznać, że to nawet urocze. Zwłaszcza w kontrze do racjonalnej siostry. Podobają mi się też jak często jest przekonana o swojej racji. To bardzo fajnie buduje tę postać. Za to jej poglądy... cóż, znamy je, ale nie powiem skąd. Dobra, dodam też słowa uznania dla Flavii, która w dużej mierze stanowi tylko przeciwwagę dla swojej siostry i głos rozsądku. Mimo, że nie ma dużo czasu na antenie, to wspaniale się czyta jej próby przekonania siostry do swojej racji. Zastanawiam się też, czy jej ,,wyfrunięcie z gniazda” na początkowym etapie opowieści jest podszyte tylko poczuciem bycia w cieniu własnej siostry, czy może przeczuciem, że coś jest na rzeczy z harmonią i nadchodzącymi problemami? Z pewnością podczas swojej pracy wiedziała, że coś się stanie. A przynajmniej mam wrażenie, że dawała do zrozumienia by z problemem nie walczyć, by go nie zaognić, tylko przeczekać wahanie. Bo w końcu im bardziej odchylimy wahadło, tym dalej poleci w drugą stronę. W sumie, poczytałbym więcej o pracy Flavii w tym laboratorium. Spod pióra Kaczego to mogłoby być ciekawe i mogłoby też fajnie rozbudować świat. Ale wracając do Liliany, to nie da się jej nie lubić, moim zdaniem. Może jest naiwną idealistką, ale jest gotowa wysłuchać drugiej strony. Nawet jeśli potem robi po swojemu. Kaczusiowy dobrze buduje na tym konflikt sióstr, który ma duże znaczenie w fiku i pozwala fajnie rozwinąć postacie. Co o pozostałych postaci (rodzice, nauczyciele, ruch oporu, zwykłe kucyki) to, nie ukrywajmy, są tylko dodatkiem pozwalającym Lilianie błyszczeć i działać. Aczkolwiek robią swoją robotę dobrze. Ich działania nie są nielogiczne względem znanego im świata. Przejdźmy do tego co chyba najważniejsze w tym fiku, czyli fabuły. W zasadzie, nie jest ona jakaś specjalnie odkrywcza, pełna zwrotów akcji i zaskoczeń. Powiedziałbym, że jest raczej przewidywalna. Nasze bohaterki opuszczają rodzinne gniazdo i jadą na studia do innego miasteczka. I o ile już wcześniej były między nimi tarcia, to tam obserwujemy jak bardziej się od siebie oddalają, aż Flavia decyduje, że po powrocie opuści dom rodzinny i wyruszy na swoje. Z jednej strony, ta decyzja odsunie ją od głównej fabuły, ale z drugiej, pasuje do tej postaci i co więcej, będzie miała spory wpływ na fabułę. Podoba mi się ten zabieg. Wracając, podczas gdy siostry się kształcą, pewna grupa alikornów (zapomniałem wspomnieć, że alikorny są w tym fiku normalną rasą, jak pozostałe trzy) postanawia poprawić harmonię i powołują Organizację. Ta oczywiście, pod płaszczykiem wprowadzania pozytywnych zmian dla społeczeństwa i walki z kryzysem, postanawia przejąć władzę i podporządkować sobie pozostałe rasy, metodą gotowania żaby. To chyba najpowszechniejsza i najbardziej logiczna forma budowania dystopii. Początkowo główna bohaterka bierze w tym udział, ale gdy siostra uświadamia jej pewne rzeczy, postanawia coś z tym zrobić. Oczywiście wbrew radom młodszej siostrzyczki. Moim zdaniem, fabuła poprowadzona jest wręcz modelowo, tak że losy wplecionych w nią bohaterów czyta się z nieskrywaną przyjemnością. Na plus też to, że po prezentacji dwóch sióstr zostaną one oddzielone, a Flavia sprowadzona do roli w zasadzie aktorki drugoplanowej o dużym wpływie na Lilianę. Ich krótkie rozmowy są aż przepełnione treścią, emocjami i budowaniem świata. Wielkie brawa. No i zakończenie, które z jednej strony jest przewidywalne, a z drugiej trochę zaskakujące. Dobrze wpasowuje się w klimat opowieści i doskonale zamyka prawie wszystkie watki. I jeszcze na koniec dwa słowa o formie i opisach. Razem, bo dużo tego nie ma. Forma wygląda Okej. Poza, rzecz jasna, brakiem justowania. Błędów... wydaje mi się, że kilka widziałem, ale naprawdę pojedyncze sztuki i też nie jakieś specjalnie wielkie. Czytać się da i to z przyjemnością. Jeśli chodzi o opisy, to muszę powiedzieć, że nie są obfite. Zwłaszcza jeśli chodzi o opisy otoczenia. Przy większości fików na to narzekam. Jednak tu są może i niewielkie, ale wystarczające. Po pierwsze dlatego, że akcja rozgrywa się na przestrzeni roku i długie opisy i ekspozycje by ten fik rozciągnęły i mogły zepsuć klimat. A po drugie dlatego, że pasuje mi to do perspektywy Liliany. Jakoś tak czuję, że ona tak postrzega świat. Nie skupia się tak na kształtach i kolorach budynków, czy ilości i gatunkach drzew w lesie, tylko raczej na tym, jakie to emocje u niej wywołuje i o czym myśli. Właśnie, trochę więcej mamy przemyśleń i emocji Liliany. Wprawdzie bez długich wewnętrznych monologów, ale te przemyślenia są tak napełnione treścią, że czytanie ich to prawdziwa przyjemność. Podsumowując, to kawał naprawdę fenomenalnego dzieła, które wspaniale się czyta. Niewątpliwie zasługuje na tego oscara i te głosy na Epic. Ja również oddaję głos na Epic i serdecznie polecam ten fik każdemu. Z pewnością sięgnę też po kontynuację.
  23. Zwabiła mnie tu dyskusja o broni, więc oto jestem. Zwłaszcza, ze z tego co pamiętam z Krwawego Słońca, broń tam była rozsądnie i ciekawie opisana, dostosowana nieco do kucy (jak chociażby karabiny dla zespołów powietrznych) i przy tym realistyczna. A przynajmniej pamiętam, że wydawała się realistyczna. Niestety raczej zły dobór słów. Karabiny o skutecznym zasięgu 200m istniały dużo wcześniej. Bo chociażby taki Spencer z 1865 miał zasięg skuteczny, określony na 500m, karabin Sharpsa na 910m. Zaś karabiny czterotaktowe, które zapewne masz na myśli, rozpowszechniły się jeszcze w XIX wieku i w czasie pierwszej wojny światowej były powszechne w każdej armii w Europie. Co do Azji, to faktycznie Japończycy mieli Arisakę, a Chińczycy kopie różnych mauzerów i nie zdziwiłbym się jakby mieli też Mosiny, Enfieldy i pewnie wiele więcej (bo fakt, tam był bałagan). Zasięg tego wszystkiego przekracza 200m (raczej okolice 500m), a przyrządy miały wyskalowane nawet do 1500m. W czasie drugiej wojny, rozpowszechniły się raczej pistolety maszynowe (cały świat) i karabiny samopowtarzalne (Europa i USA). Między innymi tak. Poza Manlicherem, Carcano, Garandem, Bertierem i pewnie paroma innymi. Założę, że to była szybkostrzelność praktyczna. Żołnierz nie prowadzi ostrzału tak szybko przez cały czas, bo to marnowanie amunicji. Poza tym, musiałby cały czas bezbłędnie namierzać cele, w zasadzie się nie poruszać i w ogóle. Ponadto, musi mieć do czego strzelać tak szybko. I tak, często żołnierze nosili dodatkową amunicję, jeśli mogli. Poza tym, zależy jeszcze, czy żołnierz miał arisakę typ 38, czy typ 99 (w początkowym okresie wojny typ 38) Można, kładąc pod nią pegaza. Amunicja w łódkach nie zajmuje aż tak wiele więcej miejsca. zakładając, że naboje arisaka 6,5 pakowano z przesunięciem co drugiego rzędu, a w łódce leżą równolegle i się stykają, to różnica objętości wynosiokoło 6,7%, jeśli nie pomyliłem obliczeń. Zakładam też, że naboje były układane w jedna stronę. Niby jest różnica, ale nie wiem czy tak duża. Druga sprawa, poza zwykłymi żołnierzami frontowymi, istnieje logistyka i zaopatrzenie, które z pewnością miałoby kurierów, dostarczających amunicję w razie co. Trzecia, najważniejsza sprawa, czyli faktyczne zużycie amunicji. Przez żołnierza, który 4 godziny przeżyje. Gdyby faktycznie strzelał 12 razy na minutę, przez 4 godziny (bo by się nie zmęczył), wystrzeliłby 192 pociski. Obawiam się, że zanim by to nastąpiło, jego broń by zawiodła z powodu przegrzania i nagaru. Wikipedia twierdzi, że Mosin wytrzymywał 100 strzałów zanim się przegrzał. Więc mimo wszystko 90 nabojów to może być wystarczająca ilość na jedną bitwę, nawet czterogodzinną. W sumie, to sam odpowiedziałeś sobie, że nie trzeba było aż tak dostarczać amunicji. Cóż, słaby przykład, ale rozumiem. Wydaje mi się jednak, że Japończycy nie mieli żadnych holowanych armat przeciwlotniczych. O wstawieniu 8cm na ciężarówkę też zapomnij, bo nie było tak potężnej ciężarówki (włosi wstawili swoją 9cm na ciężarówkę lancii, ale musieli dodać rozkładane podpory. Tak samo Niemcy, gdy wstawili swoje 88 na ciężarówkę Vomaga). Teoretycznie można by zamontować type 96 (lepsze na tym dystansie) na ciężarówce, ale skoro Japończycy tego nie zrobili, to zapewne były problemy natury technicznej, albo administracyjnej. Swoją drogą, jestem ciekaw, które wojska odpowiadałyby za taką broń. Lądowe czy lotnicze? Poza tym, latające w powietrzu odłamki mogłyby zaszkodzić też Nippońskim pegazom. Znalazłoby się pewnie też kilka innych powodów. dla których tam nie było artylerii. Moim zdaniem jej brak o ile wpływa na możliwy przebieg bitwy, to nic nie zmienia w budowie klimatu. Dalej to starcie pamiętam jako kozackie i bardzo realistyczne. Nie ejstem pewien czy fakt, że celownik jest wyskalowany do 2km robi z niego celownik artyleryjski. Zwłaszcza, że wtedy też się strzelało ogniem bezpośrednim (czysto teoretycznie, bo raczej mało kto to robił). A długość karabinu wynikała nie tylko z chęci zwiększenia jego zasieku i celności (bo to działa tylko do pewnego stopnia), ale też z checi posiadania dłuższej dzidy niż przeciwnik (karabin z bagnetem). Mam wrażenie, że problem leżał w nieco innym miejscu, a mianowicie w sposobie prowadzenia wojen w tamtym okresie. Jednak to jeszcze był okres, kiedy armie stawały naprzeciw siebie i strzelały salwami (pamiętajmy, że amunicja zespolona dopiero weszła do użytku a karabiny często nie miały magazynków), a manewry robiła raczej jazda. Do tego amerykańscy dowódcy nie byli zbyt skorzy do zmiany taktyk i robienia czegoś nowego (to im w sumie zostało do okresu międzywojennego) W sumie tyle. Moim zdaniem, Verlax poparł swoja bitwę bardzo solidnym researchem i okrasił to świetnymi pomysłami i kreatywnym przystosowaniem uzbrojenia do warunków kucykowego pola bitwy. I owszem, może można by było poprowadzić tę bitwę inaczej, ale to co mamy ejst jak najbardziej poprawne, logiczne i do tego epickie.
  24. Nie sądziłem, że zobaczę dalszy ciąg „jak zostać księciem”, ale to pewnie dlatego, że nie szukałem. Znalazłem, przeczytałem i dobrze się przy tym bawiłem. Mamy tu kolejną porcję całkiem dobrego i nieco szalonego randomu. Niestety niedokończonego. A szkoda, bo to miało potencjał by bawić prostym, niezbyt wyszukanym i rozbudowanym humorem. Tak czy inaczej, Twilight przybywa na ziemię i ma zamiar wprowadzić przyjaźń, harmonię i skucykować wszystkich. Dlatego organizuje tytułowy warsztat przyjaźni, który ma za zadanie rozreklamować sprawę, ściągnąć i sprawdzić chętnych, oraz dopilnować kucykacji. Ale jedynym efektem jest dotychczas skucykowanie paprotki. Za to mają kupę sprzętu wycyganionego od księżniczki: Twipada, Twifony i tak dalej. W sumie, fajny smaczek z tym doklejaniem TW (dosłownie). I w sumie na tym się kończy, choć potencjał jest. Naprawdę czuć klimat: jak zostać księciem. Jeśli chodzi o formę, to… jest dobrze. Nawet bardzo dobrze. Mamy fajną zabawę formą w rozdziale 1. Poza tym, specjalnie nie zauważyłem żadnych błędów czy czegoś co odciągałoby od czytania. Podsumowując, polecam ten fik, ale jednocześnie ostrzegam, że humor jest tu specyficzny. Nie każdemu może przypaść do gustu.
  25. Wróciłem do tego fika po czasie (trochę żałuję, że nie komentowałem na bieżąco), więc pora się podzielić opinią o rozdziałach 3-5. Zacznę od narzekania, bo jest go mniej. Dalej jest trochę błędów, głównie zauważyłem trochę źle dodanych ogonków. Poza tym, kilka razy w zdaniu brakowało wyrazu. Nie rozumiem też, czemu czasami jest Pinky Pie, zamiast Pinkie Pie? W jednym akapicie potrafi być Pinky, a w kolejnym Pinkie. Więc ogólnie, przydałaby się pewna korekta. Wiem, że nie jest o nią łatwo, ale po prostu by się przydała. I to w sumie tyle z rzeczy, na które mogę naprawdę narzekać. Zatem pora na te, co do których mam mieszane uczucia. Awansował tu bohater. Dalej go nie lubię i tylko czekam aż jego pewność siebie i podejście go zgubią, ale nie mogę powiedzieć by był źle napisany. Jest konsekwentny w swoim zachowaniu, ma kilka warstw osobowości, nawet ciekawe tło i wreszcie zaczął popełniać pewne błędy. Drobne bo drobne, ale zawsze. Jak chociażby to, że odmówił przenocowania u Shy. Mała rzecz, a cieszy. Podoba mi się również fakt, że jego stara rana zaczęła się „otwierać”, bo to może w przyszłości co nieco zmienić. Jestem ciekaw, co będzie dalej. Z postaci mogę tu jeszcze dodać Twilight. Wprawdzie było jej niewiele, ale jakoś nie jestem przekonany co do jej kreacji. W scenie rozmowy z Zecorą, odniosłem wrażenie, że jest za mało zaangażowana i zainteresowana nadchodzącym problemem. Raczej skupia się na książkach i wiedzy teoretycznej. Niby nie jest to złe i pewnie jakoś się rozwinie, ale po prostu obecna Twilight jest meh. Są też pozytywy. Fabuła jest OK. Nie jakaś wybitna, ale ok, solidna, ciekawa i ma kilka fajnych zwrotów akcji i ciekawych pomysłów. Zwłaszcza podobała mi się choroba Zecory i jej niemożność przypomnienia sobie przeszłości. Ciekawy motyw. Sam rodzaj klątwy też ciekawy i daje pewne możliwości dalszego rozwoju. Kolejny plus za walkę z patykowilkami. Wprawdzie nie podobało mi się to, ze akurat Ninas odkrył sposób na ich pokonanie, ale sama walka była fajnym etapem. Podobała mi się też rozmowa z kowalem na stacji. Przyjemny fragmencik. Zastanawia z kolei ta rodzinka podmieńca i kirinki. Zastanawia tylko pod tym względem, czy jest to tylko jakiś wypełniacz, mający coś nam powiedzieć o Fluttershy, Starlight i Ninasie, czy może początek wątku, który w jakiś sposób powróci. Opisy też dają radę. Walka zarówno z patykowilkami jak i z Zecorą była dość dynamiczna i fajnie rozpisana. Zaś w scenie parzenia herbaty przez Apple Bloom też bardzo przyjemna. Owszem, można by troszkę wzbogacić słownictwo (by wyeliminować powtórzenia), ale źle nie jest. Rzekłbym, nawet przyjemnie. Świat też wypada całkiem OK. Przyjemny, żywy z odpowiednia nutką tajemnicy. Podsumowując, mimo pewnych wad i problemów to jest całkiem fajny fik. Myślę, że warto po to sięgnąć, bo to całkiem przyjemne i poczytne dzieło. Sam postaram się bardziej pilnować nowych rozdziałów, choć wychodzą dość rzadko.
×
×
  • Utwórz nowe...