Skocz do zawartości

Sun

Brony
  • Zawartość

    1544
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    40

Wszystko napisane przez Sun

  1. Jeżu kolczasty, to było...tak zabawnie ryjące beret. Pełen szacun dla autora za to, że udało mu się z całej masy suchych, słownych żartów w stylu: „Sombra karmił dzieci ukradkiem. Od ukrdka dzieci puchły i umierały”, wyrzeźbić fanfik. Fanfik, który ma nawet jakąś fabułę i postacie. Oczywiście nie mówimy tu o jakiejś wybitnej, wielowątkowej fabule, tylko o czymś co ma łączyć jeden żart z drugim. Bo na przykład fabuła pierwszego rozdziału wygląda tak: Głównego bohatera odwiedzają urzędnicy i każą mu wypełniać papierki. On, zaniepokojony sytuacją leci do Canterlotu i odkrywa, że Celestia sprzedała Equestrię za pokój ciastek. I tyle, nic specjalnego. Ale, jak mówiłem, siła tych kilku stron pierwszego rozdziału (i pozostałych rozdziałów) leży w zasypywaniu czytelnika gradem suchych żartów aż wreszcie zacznie się śmiać albo zejdzie. Warto też dodać, że rozdziały mają jedynie po kilka stron i to dobrze. Obawiam się, że dużo dłuższe mogłyby czytelnika męczyć tą, egzotyczną konwencją. A tak, cóż, sprawdza się i niezmiernie bawi. A przynajmniej mnie. Pod kątem strony technicznej jest nie najgorzej. Było ciutek błędów, ale nie jakoś kosmicznie dużo i nie były jakoś bardzo tragiczne. Da się to czytać i to z przyjemnością. Cóż, nie bardzo jest co tu więcej powiedzieć. To bardzo specyficzne dzieło, które nie każdemu przypadnie do gustu. Ilość randomu, słownych żartów opartych w dużej mierze na jednym stylu, oraz łamania czwartej ściany może być przytłaczająca. Ale mi się podobało. Mózg boli w pozytywnym sensie.
  2. Przyznam, że tytuł wzbudził pewne moje obawy. Obawy, że to będzie kaszanka jakości zaraz polska. Ale, na szczęście, tak nie było. To całkiem dobra, głupia komedia, rzucająca prostymi żartami i złośliwymi komentarzami narratora. Sama fabuła jest... powiedzmy, że jest. Twilight musi znaleźć sposób na wykrywanie podmieńców bo wyleci na księżyc, i niezbyt jej to idzie. Z drugiej strony, tego typu fik nie potrzebuje lotnej fabuły. Potrzebuje właśnie czegokolwiek, by móc rzucać proste żarty niskich lotów i obrażać kucyki. A to Celestia ma wielu kochanków i jest uzależniona od ciasta, a to Big Mac ma wiele kochanek, a to AJ handluje z baranami, dużo pije i ma w piwnicy basen. Coś na poziomie może American Pie, albo strasznego filmu 3. Opisów scenerii tu nie ma, są jedynie komentarze w stylu: Twilight wolałaby czytać clopa z obrazkami niż zajmować się tymi pierdołami dla Celestii. Jak dla mnie, robią całkiem dobrą robotę w bawieniu i wywoływaniu uśmiechu. Do części technicznej mam jedno główne zastrzeżenie. Za długie zdania. Tu są nawet takie, które zajmują cały akapit. I choć może ta złożoność ma swój urok, to uważam, że jest tu pewna przesada i należałoby to zmienić. Co tu dużo mówić, ten fik jest OK. Nie wybitny, nie jakoś bardzo śmieszny, ale nie jest zły i pewnie znalazłby swoich fanów w fandomie. Można go śmiało wybrać w przerwie od czegoś większego, albo zamiast etykietki domestosa. Poor and irish: To było dziwne. Mimo intrygującego tytułu zaczynało się całkiem dobrze, a nawet normalnie. Grupa badaczy otwiera pokój w archaicznej budowli, a narrator zauważa, że te stare mechanizmy są bardzo solidne, bo działają mimo tysiąca lat, a współczesne psują się po kilkunastu. I pewnie nie byłoby tu nic dziwnego, gdyby nie to, że jeden z ,,badaczy” je karton. Ale to nie to jest dziwne, tylko to, co znajdują w starożytnej krypcie. Otóż siedzi tam trzech kapłanów szatach z kapturami i... gra w monopoly. Dokładnie tak. Cóż, nie zdradzając co było dalej, powiem, że to niezgorszy random. Aczkolwiek do takich cudów jak Najbardziej interesujący kamień, czy Sweetie Brick jeszcze mu wiele brakuje. Z drugiej strony, to co tu mamy wystarczy by wywołać uśmiech na twarzy. Niewielki bo niewielki, ale zawsze. Jeśli chodzi o opisy i stworzone postacie, to tu jest raczej OK. Bez trudu można sobie wyobrazić otoczenie i postacie, zaś barwne opisy sprawiają, że człowiek się uśmiecha. Postacie też dają radę. Nawet wspomniane jedzenie kartonu u najdziwniejszej z postaci jest dostatecznie dziwne by pasować do całości fika, ale nie aż tak, by go psuć. Technicznie jest też OK. Nie zauważyłem chyba nic, co by mnie jakoś odrywało od lektury. Podsumowując, to nie są jakieś bardzo dobre fiki. Są przyjemne i nawet pozwalają się uśmiechnąć. Myślę, że mogę je polecić, bo nie są długie i mogą się nadać jako lekki przerywnik między jednym dłuższym fikiem a drugim.
  3. Może mam szczęście, a może wszystkie fanfiki o małej Twily są dobrze napisane, urocze i wywołują uśmiech na twarzy. Czy to „Krótkie rządy księżniczki Twily”, „czy Przyjaźń=Zło”, czy nawet „Kotastrofa Twilight” (gdzie niby Twilight taka młoda nie jest, ale…). Nie inaczej jest tu. Jest to w sumie fanfik o prostej fabule. Shining wraca do domu i ma się zająć młodszą siostrą i „zmęczyć ją” zanim przyjdzie Cadance. No i ostatnią zabawą/hasłem przed pójściem małej Twilight spać była klasyczna, podłoga to lawa. I to właśnie ta zabawa jest głównym elementem tego fika. Bo mała, niesforna Twilight postanawia wymknąć się z sypialni po ciasteczko. Tyle, że podłoga to lawa i trzeba iść po meblach. Całą robotę w tym fiku robią świetne i kreatywne opisy Twilight przeradzającej się do kuchni i unikając śmiertelnego zagrożenia. Bez trudu mogłem sobie wyobrazić tragedię małej, lawendowej klaczki, kiedy to Smarty Pants skończyła tragicznie na samym początku misji, czy napięcie, gdy fotel się zachwiał, a obraz spadł ze ściany, alarmując Shininga i Cadance. Jeśli chodzi o stronę techniczną, to jest dobrze. Nie czuć specjalnie, że jest to tłumaczenie, nie wyłapałem też błędów czy literówek, dzięki czemu całość czyta się przyjemnie. Podsumowując, polecam gorąco w przerwie od większych i bardziej poważnych fików bo to kawałek lekkiego, przyjemnego i uroczego tekstu.
  4. I kolejny świetny fanfik znaleziony gdzieś w głębinach forum. A w zasadzie trzy fanfiki i każdy z nich doczeka się osobnego komentarza. Zacznijmy od złodziei jabłek. Mamy tu do czynienia ze świetnie napisaną komedią i dobre wyglądającym crosoverem z Crashem Bandicootem. (A przynajmniej dla mnie, kogoś kto nigdy nie grał w Crasha, wygląda to dobrze.) Całość utrzymana w stylu lekkich, prostych i absurdalnych komedii, i kojarząca mi się z czasami… raczej początku fandomu i początku serialu. Ale nie samego początku, kiedy fiki powstawały na hurra, czasami w jedną noc, tylko trochę późniejszymi czasami. Wracając, Applejack ma problem, bo do jej świata i na jej farmę przybyły… Crashe, czyli… antropomorficzne Jamraje Pręgowane. Pomarańczowe, niewychowane i bardzo destruktywne. Kradną jabłka, wypijają cydr, bekają, częstują Big Maca ziołem i deprawują młodzież. A co najważniejsze, zachodzą za skórę Applejack. Oczywiście konflikt musi się zaognić, aż do momentu, w którym destrukcja zaczyna obejmować miasto, a CMC ganiają wokół, żądając czegoś, o czym nie mają kompletnie pojęcia. Iście piękna katastrofa. Do kompletu mamy też naprawdę wspaniałe opisy, wtrącenia narratorskie i pomysły. Z tych ostatnich, to szczególnie mnie ujęło jaranie zioła z Big Maciem i wszystkie tego konsekwencje. Łącznie ze „zmianą” imion bohaterek. I tak do Applejack wołają Jacek, na Rainbow Darek, a Scootaloo została chodzącym KFC. Destrukcja miasta i jazda na Rarity też wyszła świetnie. Taki piękny, kontrolowany jedynie przez autora chaos. Podobały mi się również docinki Twilight, gdy Applejack przyszła do niej po pomoc. Trochę nie w jej stylu, ale trafne i dość złośliwe by bawić. I jeszcze słówko o akcencie Applejack. Początkowo miałem z nim drobny problem. Wydawał mi się raczej góralski (choć co ja tam wiem), ale dość szybko machnąłem ręką na to skąd pochodzi, bo to świetny dodatek, który jeszcze dodaje klimatu do opowieści i jest kolejnym elementem, który bawi. Wprawdzie mogłaby się pojawić scena, w której przybysze mówią, że nie rozumieją co ona mówi i nastąpiłby etap tłumaczenia komuś kto nie rozumie, przez kogoś, kto nie rozumie jak można nie rozumieć prostego, normalnego języka. Choć kto wie, może się to jeszcze pojawi w innym fiku z serii. Tak czy inaczej, wszystko to świetnie tworzy szaloną komedię, która nie przestaje ani na chwilę bawić. No i na koniec strona techniczna. Tu też oczywiście wszystko w porządku. Nie zauważyłem nic, co by mnie odrywało od znakomitej lektury. Z drugiej strony, to Hoffman, czyli naprawdę wysoka klasa, więc nawet nie było się co spodziewać błędów. Podsumowując, polecam rękami i nogami i zabieram się za kolejne dzieło z serii. Złodzieje Jabłek powracają I mamy więcej tego dobra. Akcja zaczyna się dość szalenie, od samego środka walki z bossem, gdzieś na biegunie. Oczywiście opisanej tak, że bez najmniejszego problemu można sobie wszystko wyobrazić. Zupełnie jak w grze. Kamera z tyłu i arbuzowy statek atakuje latającą machinę Cortexa, a gdzieś na dole wóz walczy z armią pingwinów. Potem płynne przejście na laboratorium, szykujące atak ostateczny i na naszego towarzysza, który podkrada się do rakiet by je przeprogramować. Nigdy nie grałem w Crasha, ale jestem sobie w stanie dokładnie wyobrazić jak to wyglądało. I oczywiście okraszone dobrymi opisami i złośliwymi dialogami między bohaterami obu teamów. Jednak zamiast napisu You Win, czy coś, pokonany Cortex ląduje ze świtą w Equestrii, niedługo po wydarzeniach z pierwszej części. A jaki ona miała wpływ na część drugą? No, Applejack została okrzyknięta Cydroholiczką i zaczęła się zbroić, Twilight bada tajemnicze ziółko, którym upalili Big Maca, a Cheerlie prowadzi zajęcia z WDŻu, czy jak to się teraz w szkołach zwie. Tak czy inaczej, Cortex wraz z ekipą lądują w Equestrii i postanawiają przejąć tu władzę (a potem na ziemi). Zamierzają wykorzystać do tego takie fajne urządzenie co to wszystko robi i sprawia, że się jest naj. Rainbow urosły od tego uszy i duch walki, a Rarity… grzywa i parę innych rzeczy, tak, że wszyscy zaczęli się za nią oglądać. No, mały skutek uboczny to kontrola umysłów kucyków, ale kto by się tam tym przejmował. Nie ma co dalej spoilerować, to naprawdę warto przeczytać, bo tam się dzieją naprawde dobre rzeczy. Nie mam zielonego pojęcia, jak Hoffman był to w stanie wymyślić, ale szanuję bardzo jego pomysły. Sam bym chciał tak umieć pisać. Jeśli chodzi o postacie, główny złoczyńca jest bardzo spoko. Przywodzi mi na myśl gry i animacje z lat dziewięćdziesiątych (które w przeciwieństwie do lat siedemdziesiątych naprawde były trzydzieści lat temu). Zły, wyposażony w złą i przerysowaną technologię i niezbyt urodziwy. Bardziej mnie jednak kupiła Nina i jej wrednozłośliwy charakterek, zblazowanie i krytycyzm wobec wszystkiego. Pięknie swym komentarzem torpeduje pomysły, czy sugestie, oraz gasi innych. Rozwaliło mnie jak podała drugie imię Cortexa, które oczywiście musi być dla wszystkich śmieszne i zabawne. Ja wiem, że to żart rodem z animacji (w Ed Edd i Eddy, w polskiej wersji Eddy miał na drugie Ziutek, a Chudy, Marion. Aż dziwne, że człowiek takie rzeczy pamięta) Z pozytywnych, też Coco znalazła miejsce w moim serduszku bo stanowi świetną przeciwwagę dla destrukcyjnych Crashy. Poza tym, po prostu przyjemnie mi się czytało sceny z nią. A i znów wraca Applejack ze swoim akcentem. Naprawdę fajny dodatek do niej. Przynajmniej jak się człowiek przyzwyczai. Oczywiście opisy, żarty, pomysły i złośliwostki są świetne jak poprzednio i doskonale współgrają z równie szaloną fabułą. Zwłaszcza nowe pomysły autora zasługują tu a szczególną uwagę. Bawiłem się przednio, zarówno przy docinkach na temat Twilight i jej wybranka, jak i mutacjach Rarity, czy przygotowaniach Applejack do wojny (aż się przypomina How Applejack won the war). A biorąc pod uwagę, jaki ten fik jest stary, to część, jeśli nie większość żartów była świeża i nieoklepana, albo w ogóle tu debiutowała. I to w wielkim stylu. Strona techniczna też na wysokim poziomie, ale to przecież u Hoffmana standard. Podsumowując, to są ci sami wspaniali złodzieje jabłek, tylko więcej, bardziej i mocniej. Dalej gorąco polecam. Myślę, że będę nawet skłonny powiedzieć, że to najlepsza część. Aczkolwiek wydaje mi się, że warto przeczytać pierw oryginalnych złodziei jabłek. Największe wyzwanie w historii. Zakończenie tej trylogii. Czy to dobrze? Na to pytanie odpowiemy sobie później, najpierw ważniejsza rzecz, czy to jest tak samo dobre jak poprzednie. Otóż jest. Tym, razem akcja zaczyna się mniej więcej tam, gdzie skończyła się akcja poprzedniego fika. Nasza banda Jamrajów buduje maszynę, która ma ich zabrać do domu. A w międzyczasie Twilight podjęła się tytanicznego zadania, czyli nauczyć Crashe abecadła. Ale pięknie wygląda jej frustracja poziomem uczniów i tym, jak Pinkie sobie z nimi radzi przy pomocy drewnianych klocków. Oczywiście żeby nie było za normalnie, to przylatuje se jakiś kosmita i wyzywa Rainbow Dash na wyścig. Jak wygra, to zmieni Equestrię w parking. A jak wygra Rainbow, to wygra. Nie no, spoko wyzwanie, z takimi fajnymi nagrodami. Na całe szczęście, Rainbow chce się sprawdzić, a Celestia nie ma problemu by postawić całą planetę w wyścigu, o którym ma niewiele pojęcia. Swoją drogą, ten temat jest poruszony na konferencji prasowej, która z jednej strony wygląda karykaturalnie i prześmiewczo, a z drugiej jednak dość realistycznie. Poza tym, to zalążek jednego z ciekawych wątków, które będą miały naprawdę niezły finał (i więcej sfrustrowanej Twilight). Tak czy inaczej, mane6 i jamraje lecą w kosmos się ścigać. A w międzyczasie Twilight studiuje prawo Equestrii. A im bardziej je studiuje tym bardziej jest sfrustrowana i załamana tym jak ono wygląda i ile jest podatków. Oj, chyba Hoffman dobrze się bawił, pastwiąc nad nią w tym fiku. Szanuję i popieram. Dobra, nie chcę zdradzać więcej, co tam się dzieje (bo dzieją się rzeczy srogie), ale nie mogę nie pochwalić Punkie Pie. Widziałem wiele ciekawych pomysłów na Pinkie i inne postacie z mane 6 (choć co do Pinkie, to najcieplej wspominam Pinkie Tesla Pie), ale anarchistyczna, prowadząca lud Gasmoxii na barykady Punkie Pie z irokezem jest naprawdę jakaś. Choć mamy tu sporo scen z Coco, to chyba Punkie mnie w tym fiku kupiła najbardziej. Swoją drogą, samo wprowadzenie rewolucji biedoty do tego fika jak najbardziej pasuje i świetnie wpisuje się w całą, nieco bardziej polityczną fabułę. Więc tak, ten fik jest fabularnie równie szalony i zabawny co poprzednie, choć idzie w odrobinę innym kierunku. Co nie jest złe. Po prostu jest inne. Opisy również stoją na wysokim poziomie. Bez trudu można sobie wyobrazić zarówno postacie, nową planetę jak i wszystkie te szalone rzeczy, które się tam dzieją. Mam jednak wrażenie, że jest tu więcej dygresji narratorskich, które może nie każdemu przypadną do gustu. Mi się osobiście podobają, bo pasują do lekkiego stylu całego fika. Strona techniczna też OK. Podsumowując ten fik, to trzyma on poziom poprzednich, zarówno pod kątem pomysłów, jak i ich wprowadzenia. A podsumowując wszystkie trzy fiki, to są one naprawdę cudowne. Doskonale się przy nich bawiłem i… i nie wiem czy chcę więcej. Z jednej strony, to czytało się przewspaniale i chętnie bym jeszcze popatrzył na ten zabawny świat, pośledził przygody jamrajów pasiastych, posłuchał akcentu AJ i w ogóle. Ale z drugiej, w tej formie to wygląda jak zamknięty cykl i dopisywanie mu czegoś mogłoby zaszkodzić. Aczkolwiek może jakaś inna komedia w tym stylu?
  5. I znów fik, z którym mam problem. Gdyby nie jego zakończenie musiałbym marudzić, że ten fik jest niepowalający, za szybki, nieciekawy... Ale jest i zakończenie, które jest trochę jak kopniak w zadek, który kompletnie zmienia odbiór tego fika (pozytywnie) i skłania do przemyśleń, czy to nie zostało zrobione celowo. Sam fik zaczyna się przeciętnie. Ot ogier chce wypożyczyć książkę o eliksirach. Bo wymyślił sobie jakiś specyficzny środek, który bardzo chce upędzić. Oczywiście nie znajduje, więc pyta brata, a potem wynajmuje gościa żeby mu zwinął przepis z Canterlotu. Jak na razie, główne zastrzeżenie to fakt, że akcja dzieje się za szybko, a do tego mamy spore przeskoki między scenami. Z czasem jednak zaczyna mi się to nawet jakoś podobać. Może czuję, że będzie lepiej? Bohater bierze się za zdobywanie składników, a po drodze spotyka klacz. Romans? No nie bardzo, bo do końca zostało kilka stron. Ale wspólne polowanie na rzadki składnik jak najbardziej. Wreszcie jest ostatni składnik, nasz bohater pichci miksturę i wypija z sukcesem, by stać się... a nie powiem. I to właśnie jest to zakończenie, którym dostałem w twarz. Od razu uśmiech się poszerza, a i ja zaczynam mieć pozytywne zdanie. Nawet mimo szczątkowych opisów i nie budowania w ogóle postaci czy relacji. Po prostu większość wad znika, a ja zaczynam się śmiać, bo czegoś takiego się kompletnie nie spodziewałem. Nawet mi się podoba. Patrząc od strony technicznej to tragedii nie ma. Owszem, korekta by nie zaszkodziła, ale widziałem dużo, dużo gorsze fiki. Podsumowując, to bardzo specyficzny fik, który przed oceną naprawdę trzeba przeczytać do końca. Nie każdemu podejdzie.
  6. Wykopałem, przeczytałem i w sumie nie wiem do końca, jak ten fik ocenić. Bo z jednej strony, ma on swoje momenty i swoje mocne strony, a z drugiej ma sporo niedoróbek, elementów irytujących i po prostu braków. Co zaskakuje tym bardziej, biorąc pod uwagę, że autor jest raczej doświadczony. A przynajmniej zawsze mi się wydawało, że jest raczej doświadczonym pisarzem. Zacznijmy od plusów. Zdecydowanie plus za narrację pierwszoosobową. Nie dość, że jest to miła odmiana, to jeszcze jest całkiem dobrze i ciekawie napisana. Jest trochę przemyśleń, sporo opisów i toku myślenia, oraz pewne nacechowanie tej narracji. Jak na przykład przy Spike’u, który jest regularnie nazywany pokojówką udającą smoka, czy po prostu dzieckiem (którym jest), czy Pinkie nazywana różową zarazą. Kolejny plus to opisy, rozbudowane, całkiem klimatyczne i pozwalające sobie wyobrazić otoczenie. Co więcej, świetnie tu jest wykorzystana właśnie narracja pierwszoosobowa. Zwłaszcza, że bohater jest dobrym obserwatorem i myślicielem. Weźmy chociażby jego tok rozumowania co do kierunku ucieczki Rarity. Owszem, pomylił się, ale jego dedukcja była logiczna i miała solidne podstawy. Z czasem polubiłem też głównego bohatera. Początkowo jest irytujący, przez swoje podejście i przez to, jak traktuje innych. Ale z czasem, gdy dowiadywałem się jakim jest notorycznym kłamcą, oszustem, kombinatorem i jakie ma wady to zacząłem go nawet lubić. Jest inteligentny i bystry, bo nie gubi się wśród kilku tożsamości i historii. Poza tym, jego niechęć do innych i rasizm stały się dobrym elementem postaci. Jednym z niewielu prawdziwych dla wszystkich jego tożsamości. Wprawdzie nie podobało mi się to, jak potraktował tego młodego (a jeszcze mniej to, że ten dzieciak go posłuchał zamiast pomyśleć), ale to mimo wszystko pasuje do postaci głównego bohatera. Na sam koniec pochwalę też sam projekt świata. Zastanawiałem się, czy na pewno to robić, ale doszedłem do wniosku, że tak. Ten świat z jednej strony jest całkiem zgodny z serialem, a z drugiej nieźle rozbudowany. Zwłaszcza kupiły mnie te gadziny. Niby inteligentna rasa, ale jednak nieco dzika, niekoniecznie zintegrowana i skora do współpracy. Chętnie przeczytałbym jakiś ficzek o podróżniku, noże obieżyświecie, który przemierza krainę Reptilian i opowiada o niej, ich kulturze i w ogóle. Niestety z plusów to tyle. A jak się sprawa ma z minusami? Na początek błędy, literówki i brakujące słowa, zmiany formy i tego typu sprawy. Niby aż tak dużo tego nie ma, ale po Mordeczu spodziewałem się lepszego efektu. W końcu miał swoją serię „Buldożerem przez fanfiki”, jeśli dobrze pamietam, działał w fandomowym radiu i na FGE. A tu takie kwiatki jak brakujace słowa. Do tego pojawiają się w tym fiku dziwne nazwy, jak wigilia gorejących serc czy lukrowy kącik. Ja rozumiem, że ktoś może nie uznawać dubbingu, nie znać polskiego dubbingu kuców, ale to nawet nie jest blisko. I tak, ten mały drobiażdżek mnie drażnił. Mane 6 też wyszły raczej źle. Są tak tępe, nudne i w ogóle nieciekawe, że aż boli. Fascynujące jest też to, że Pinkie i AJ zostają przy głównym bohaterze mimo jego odpychającego zachowania. Nawet niespecjalnie to komentują. Po prostu mi się to nie podoba i do nich nie pasuje. No dobra, decyzja o podążeniu z nim za Rarity nie jest bez sensu, ale uważam, że mogły poświęcić minimum czasu ogierowi, a maksimum własnemu poszukiwaniu. Z całej szóstki wybija się pozytywnie Rarity, która najpierw dostaje obłędu na punkcie szkatuły a później po prostu ją odrzuca, oraz Fluttershy, która po prostu była cichą, spokojną i chcącą pomagać sobą. Aczkolwiek Fluttershy dostała bardzo mało czasu antenowego. Joyfull też mnie nie kupił. Nawet nie był specjalnie zły, tylko po prostu był irytujący. Ale nie tak „pozytywnie” jak główny bohater, ale po prostu irytujący z tym swoim gadulstwem i dawaniem kolejnych szans. Do tego kompletnie nie kupuję jego motywacji. Nie wiem, może źle czytałem, ale nie widzę poważnego powodu, dla którego miałby ścigać bohatera, co się stanie jak go nie złapie i w ogóle. Znaczy, niby jest mowa, że mieszkali przy granicy i należą do jakiegoś bractwa, ale nie czuć jakiejś powagi tego wszystkiego. nie czuć że to bractwo jest ważne. Do tego ta jego pozytywka jest jak dla mnie zbyt OP. Daje gigantyczną przewagę, która jest niewykorzystana tylko z powodu dziwnej logiki Joyfula. Szkatuła. To nawet dość ciekawy koncept, trochę przypominający walizkę z Pulp Fiction. Niestety kompletnie niewykorzystany. Szkatuła pojawia się na początku, jako zawiązanie akcji, a potem znika, by wyskoczyć pod koniec jako potężny i dziwny artefakt. Samo jej szukanie też jakieś takie nijakie. Zupełnie jakby wcale nie była taka ważna. Długość fika. Ten fik powinien być dłuższy. Mamy tu kilka przeskoków w dziwnych miejscach i ogólnie dość szybkie wychodzenie z kłopotów. Niby jednocześnie mamy sporo opisów i trochę ciekawych pomysłów, ale dalej to się rozgrywa za szybko. Ten fik powinien być jeszcze o dobre 20% dłuższy i dać więcej akcji w Ponyville. No i więcej tej szkatuły. I w zasadzie sama fabuła też mnie nie kupiła. Mam wrażenie, że budowanie świata (zwłaszcza tego miasteczka na odludziu) wepchnęła się na pierwszy plan, kompletnie dusząc fabułę i sprawiając, że stała się ona nieciekawa. Tak po prostu. A na sam koniec, Genialny źrebak. Powiem, byłby w plusach, ale jego przemyślenia podczas ostatniej rozmowy z głównym bohaterem sprawiają, że wątpię w jego geniusz. Przecież on miał bezpieczną pozycję by zrobić co chce. Na przykład mógł poprosić Cherry o pomoc w dostaniu się na uniwerek, albo do terminu w jakimś zakładzie czy warsztacie. Mógł dalej pracować przy czymś co pomoże zbierać wiśnie. Ale nie, stwierdził, że ogier, który go po prostu przekazał dalej, jak stary ciuch, ma racje i trzeba udać się gdzieś w świat szukać szczęścia samemu. No kompletnie nielogiczne. Podsumowując… Fik nie jest do końca zły, ale mógłby być dużo lepszy. Być może to przez wysokie oczekiwania co do Mordecza, ale się niestety rozczarowałem.
  7. Przeczytałem i w sumie odczucia mam takie, jakbym czytał wypracowanie z podstawówki (bo za moich czasów opowiadania były tylko w podstawówce, a od gimnazjum tłukło się tylko rozprawki i rozprawki). Pierwsze co widać po otwarciu dokumentu, to jedna strona litego, niewyjustowanego, pozbawionego odstępów między akapitami (ułatwiają czytanie na ekranie) i samych akapitów. Tak, sprawdziłem, ten tekst to jeden wielki akapit (nawet nie chodzi o wcięcia, tylko o same entery). Przyznaję, to aż fascynujące. Dalej, jeśli chodzi o formę jest niewiele lepiej. I o ile literówek to tu raczej nie ma, to mamy całą masę powtórzeń. Do tego fik składa się wyłącznie ze zdań oznajmujących. Żadnych pytających, rozkazujących. Nawet kiedy pojawia się pytanie, to nie w formie dialogu, czy pytania, ale w formie: zapytałem mojego brata... Niby nie jest to niepoprawne, jeśli przyjąć, ze snujemy opowieść, ale w tym fanfiku to wygląda słabo. Zastanawiam się, z czego to wynika, bo z jednej strony mamy narrację pierwszoosobową, która wydaje mi się, nie jest domyślnym wyborem, a z drugiej tekst wyglądający jakby autor nie przeczytał żadnej książki i nie zastanowił się, dlaczego jest napisana tak jak jest napisana (pod kątem formy). Zapewne jakiś błąd systemu edukacji. Dobra, idziemy dalej w treść. Fabularnie jest... w zasadzie to jest nieszczególnie. Bohater się budzi, widzi pudełko, które uznaje za bombę. Bo tak. żadnej informacji dlaczego, czy skąd mogła się wziąć. Budzi więc brata, podłoga się trzęsie, spadają, wygrzebują się z gruzów i uciekają. Najpierw uciekają tramwajem a potem na piechotę. A na końcu miasto wybucha, pojawia się grzyb kurzu, więc to na pewno bomba atomowa. Taki fragment to materiał na dobre kilkanaście stron, albo i kilkadziesiąt, a rozpisany jest na jednej. Do tego kompletnie brakuje opisów. A to bardzo źle, bo opisy są bardzo ważne dla czytelnika. Pozwalają budować świat, fabułę, przekazywać emocje, myśli i tak dalej. A w narracji pierwszoosobowej opisy są wręcz bardzo ważne, bo nie tylko budują świat, emocje i wszystko co widzi bohater, ale też budują samego bohatera, poprzez to, jak on coś widzi. Bo załóżmy, że taki bohater widzi pegaza bez skrzydeł. Może go nazwać pegazem bez skrzydeł, kaleką, nielotem, czy coś. Może się zastanowić jak ten stracił skrzydła, albo po prostu stwierdzić, ze dobrze mu tak. To wszystko ważny element budowy bohatera. A tu tego w ogóle nie ma. Dosłownie jedyny chyba opis, to kolor pudełka. W zasadzie poza opisami to tu jeszcze wielu rzeczy brakuje. Na przykład innych kucyków. Przez całą podróż przez miasto bohaterowie nie widzą nikogo. Nawet jednego ciała, porzuconego dobytku... dobra, jest torba, ale pojawia się tylko wtedy, gdy akurat bohater się za jakąś rozgląda. Ale poza tym, nic. Czytelnik musi sobie wyobrażać wszystko, łącznie z rozmiarami szarego pudełka, czy wyglądem bohaterów, albo mijanych budynków. (bo przecież muszą jakieś mijać). Wydaje mi się, że nawet nie zostało wspomniane czy bohaterowie są kucykami. Logika też trochę kuleje. O bombie nie wiemy nic, poza tym, że to szare pudełko. Miasto jest opuszczone bez wyraźnego sygnału czy czegoś, bohater tak po prostu wsiada do tramwaju i jedzie, a jak braknie prądu tak po prostu idzie do najbliższej rozdzielnicy, czy co tam było i zagląda, bo może coś naprawi. Jedyne co, to identyfikacja bomby po grzybie ma sens. Bo akurat ten jest bardzo charakterystyczny dla bomby atomowej. Inna sprawa, że to szare pudełko nie może być bombą atomową. Bo o ile można zrobić naprawdę małą bombę (patrz Davy Crocket), to wydaje mi się, że taka zdolna zniszczyć miasto i z grzybem widzianym z bezpiecznej odległości poza miastem byłaby już dużo większa. No chyba, że to były inne bomby, jako taki dodatek. Ale dalej nie wiemy nic, bo nie ma opisów. Podsumowując, no niestety, w moim odczuciu jest źle. To raczej brudnopis z pomysłem, albo po prostu szkic, który można upstrzyć notatkami, a nie pełnoprawny fik. Wiem, że autor pewnie tego nie przeczyta, ale gdyby swój koncept lepiej opracował, poprawił warsztat i zobaczył prace innych, to może dałoby radę napisać to dużo lepiej.
  8. Ech, czemu to musi tak być? Że na krańcach forum leży sobie taki ficzek, zakurzony, porzucony a przy tym taki dobry? No jak tak można fika traktować? Zacznijmy od bardzo dobrej fabuły. Na początku jest chaos. Dosłownie i w przenośni, bo mamy pokazaną finałową walkę z Discordem oraz jej konsekwencje. Nie ma tego dużo, nie ma epickiej walki na miecze, ale jest już naprawdę dobry, sążnisty klimat i zalążek poważnych wydarzeń. Zwłaszcza podoba mi się tu klątwa, która się pojawia i ilość zniszczeń wynikających z pokonania Discorda. Towarzyszyła temu fajna, humorystyczna scena, która świetnie rozładowuje napięcie i pozwala odetchnąć. Dalej mamy kilka wydarzeń, które doprowadziły teoretycznie do momentu, który znamy z serialu. A dlaczego teoretycznie, bo zaplecze światotwórcze i historyczne jest naprawdę olbrzymie. Dużo większe niż te kilka scen. A z każdym kolejnym rozdziałem dowiadujemy się coraz ciekawszych rzeczy, a cały obraz tego konfliktu, tej, tytułowej, Wiecznej Wojny staje się jaśniejszy. Tu muszę zauważyć, że wprowadzanie kolejnych stron i kolejnych frakcji, które wezmą udział w konflikcie jest niezwykle pomysłowe. Kiedy już miałem wrażenie, że są wszyscy zainteresowani, to nagle Kredke wprowadza Sombrę. Ale… robi to, moim zdaniem dobrze. Nic tego nie zapowiada, a jednak ten Sombra nie bierze się całkowicie z plota. Jego kolejny powrót ma sens w kontekście rozgrywających się wydarzeń i chociażby tego, jak powrócił Discord, albo skąd się wzięła Chrysalis. W sumie, nie chce dużo więcej mówić, żeby nie spoilerować. Fabuła jest po prostu dobra, solidna i naprawde dobrze prowadzona, choc toczy się relatywnie wolno (jak dla mnie to plus). Przeplatające wątki czyta się świetnie i śledzi z przyjemnością. A nagłe i zaskakujące zwroty akcji są jak najbardziej sensowne. Może nie od razu to widać, ale weźmy na przykład sprawę martwej mantykory. To pozornie dziwne i niepotrzebne wydarzenie z czasem dużo mówi o jednej z postaci, zmieniając nieco spojrzenie na nią. A z kolei informacje, które uzyskujemy na ten temat w dalszej części fika sprawiają, że pojawienie się tego wątku mantykory i jego rozwiązanie nabierają sporo sensu. Pora na świat Chyba najmocniejsza i najbardziej dopieszczona część fika. Mamy tu fajnie pokazany współczesny świat kucyków, który aż tak bardzo się nie różni od tego znanego nam z serialu. Owszem, są pewne zmiany, jak chociażby moce i umiejętności Elementów Harmonii, ale dalej odnoszę wrażenie, że zwykły obywatel kucokraju nie zauważyłby specjalnej różnicy. Przynajmniej do czasu. Za to na warstwie historycznej, różnica staje się olbrzymia. Zacznę od samego konceptu wojny z Discordem i towarzyszącej temu klątwy. Świetny pomysł, niby taki prosty, a jednak doskonale tłumaczy pojawienie się Nightmare Moon, wojnę sióstr, oraz obecny kształt Equestrii, czy też fakt, że zwykłym kucykom niewiele wiadomo o tym co działo się przed Nightmare Moon, czy w ogóle przed pokonaniem Discorda. Przyznaję też, że byłem nieźle zaskoczony tym, że Kredke pokusił się o cofnięcie jeszcze bardziej w przeszłość i pokazanie nam świata na długo przed pojawieniem się Discorda. Znaczy, to jest niezbędne dla fabuły, żeby wyjaśnić wieczną wojnę, ale w zasadzie dopóki się ten wątek nie pojawia, to całość toczy się swoim rytmem i niewiele zapowiada jego pojawienie się. Z resztą, „współczesny” świat kucyków też jest mocno zmodyfikowany względem tego, co działo się w serialu. Weźmy na przykład Elementy Harmonii. To już nie jest tylko biżuteria, która pozwala strzelać tęczą z serduszka, czy innego organu. To już niemal namaszczona funkcja, która niesie ze sob profity. Wydłużenie życia, dodatkowa moc, możliwość używania magii przez niejednorożce… Bardzo podoba mi się to rozwinięcie konceptu, bo daje duże możliwości i trochę zmienia balans ras. I choć chwilowo pewnie tego nie widać (poza Fluttershy), to pewnie mielibyśmy zobaczyć wykorzystanie tego w przyszłości. Podoba mi się też koncept, że to księżniczki tworzyły powierników elementów harmonii, poprzez rytuał. Nie wiem czy Kredke planował ujawnienie tej informacji Twilight i reszcie, ale takie ujawnienie miałoby spory potencjał na stworzenie konfliktu wewnętrznego i rozłamu w szeregach, lub też na jeszcze większe scementowanie sił mane6. Tak samo jest przy na przykład pojawieniu się diamentowych psów. Nie tylko mamy ich atak na miasto, ale też informacje o strukturach, taktykach, podziale plemiennym, liczebności, zamieszkiwanym obszarze i w ogóle. Słowem, Kredke zadbał o odpowiednią ilość detali w skali makro i podaje je w bardzo przyjemnej formie. Mam jednak wrażenie, że jest zauważalnie mniej detali w skali mikro (wygląd budynków, może opisanie wyglądu jakichś kanonicznych postaci, pogody) i… jakoś mi to specjalnie nie przeszkadza. I tak oczami wyobraźni widzę ten wielki, żyjący i mający niejedną tajemnice świat, a resztę drobiazgów sam sobie dopowiadam. Przejdźmy zatem i do postaci. Długo się zastanawiałem czy to postaci nie uznać za najmocniejszą część fika. Doszedłem jednak do wniosku, że nie. Ponieważ to postacie tworzą w tym fiku tak wspaniały świat, a nie świat tworzy postacie. Znaczy to jest powiązane, ale chodzi mi o to, że, moim zdaniem, to bardziej postacie tworzą ten świat, poprzez swoje opowieści i działania niż wydarzenia rozgrywające się na świecie zmuszają postacie do działania w ten, a nie inny sposób. Wiem, to trochę skomplikowane. Tak czy inaczej, jest w tym fiku kilka świetnie napisanych postaci, które usiłują rozegrać tę „wieczną wojnę” tak by wygrać. Śmierć. Trochę dziwny koleś. Przyznam, że długo się nie mogłem przyzwyczaić, że ubiera się na kolorowo, rzuca średnimi żartami i pije na krechę. Ale po namyśle stwierdzam, że to ciekawa odmiana od klasycznej śmierci i nawet jestem w stanie go polubić. Owszem, nie dorównuje Pratchettowej śmierci, ale on by tu nie pasował. Jedyne co, to mam wrażenie, że ten śmierć nie potrafi być on profesjonalistą. Ja wiem, że robił to już miliony razy, ale i przy spotkaniu z Zecorą i z Cadance nie czułem żeby podchodził do tej sprawy tak poważni, a zarazem tak frontem do klienta jakbym oczekiwał. Odniosłem wręcz wrażenie, że działał trochę na odwal. Z zastanawiających kwestii jest fakt, że nie jest on niepokonany. Owszem, tego wymaga logika tego fika, ale dalej, jest to interesujący zabieg. Choć nie wiem czy tak interesujący jak jego Królestwo. Niby po wieczności można się spodziewać spokoju, zielonych pastwisk i tak dalej, ale miałem poczucie, może fałszywe, że to jest taki trochę dobrobyt utopijny, stworzony na siłę przez dyktatora, a nikt się nie buntuje, ponieważ trawa jest zielona, cydr istnieje i nic życiu nie zagraża. Oficjalnie. Księżniczki Władczynie tej krainy również są ciekawie przedstawione. Ciekawie, a klasycznie zarazem. Celestia jest tą dobrą matką i opiekunką, a Luna zajmuje się armią, walczy na miecze, nawiedza sny i tańczy. Nie ma tu nic czego bym się nie spodziewał, ale to co jest, jest napisane dobrze, ma sens czyta się przyjemnie. Podobała mi się scena gdy Luna tworzy nowe niebo, a także poprzedzająca je rozmowa, to podpuszczanie przez Celestię. Tak samo podoba mi się pomysł, że Luna zajęła się szkoleniem armii, przygotowując im różne iluzje i wdrażając bardzo ciężki trening. To do niej pasuje. Wprawdzie, mogłaby gdzieś w tle paść obawa, że pewnie robi to bo będzie chciała znów przejąć władzę, ale i bez tego jest spoko. Celestia również miała swoje momenty. Jak chociażby wspomniana rozmowa przed zmianą nocy, oraz fakt, że nie umiała ona porządnie zrobić nieba nocą. Przyznam, że przez moment miałem ochotę stwierdzić, że zrobiła to specjalnie, by wymusić na Lunie działanie, ale odrzucam to z prostego powodu. Celestia bez wad byłaby nierealna. Muszę też pochwalić za to jak Celestia sprytnie wybrnęła z przekazania ostatniego rozkazu, zrzucając go na Lunę, a także pomysł, że Cadance była jej dzieckiem. Oba to fajne zabiegi, nadające Ceśce trochę głębi. Jedyne zastrzeżenie mam do jej słów na pogrzebie. To mi się nie podobało. Owszem, mogłaby powiedzieć, że zawiodła, pokazać jak cierpi, ale obecna tu forma mi się nie podobała. Co więcej, uważam, że ten raz mogłaby być oszczędniejsza, ale zarazem śmierć Cadance powinna na nią wpłynąć długofalowo i powracać w późniejszej części. Choć może miało tak być. Pewnie nie dowiemy się nigdy. Chrysalis Trzecia siostra. Zaskakujący koncept, nie powiem. Zaskakujący nawet bardziej niż geneza całej trójki, ale dobry. Podoba mi się. Podoba mi się również jej oddanie królestwu, rojowi i troska o poddanych. To chyba moja ulubiona wersja królowej w fikach. Do tego dostała całkiem fajne królestwo, które niestety oglądamy bardzo krótko. Zapewne byłaby szansa na jakieś wspomnienia, GDYBY Kredke pisał to dalej. Bo polityka i działanie roju w tej formie i w tej wersji to bardzo ciekawy temat. A jakby tego było mało, jej „zepchnięcie na drugi plan” przez Sombrę tylko dodaje jej głębi i motywacji. Plus też za tą jej rozmowę z Discordem, bo w niej Chrysalis wychodzi na całkiem wyważoną postać. Owszem, z jednej strony targają nią emocje i pewna agresja z powodu bezsilności i utraty poddanych, a z drugiej w chwilach spokoju nie jest ona wszechwiedzącym geniuszem zbrodni, który gdyby chciał, podbiłby cały świat. Ale, choć uwielbiam tą Chrysalis, to jeszcze nie mogę jej okrzyknąć najlepsza postacią w fiku. Było jej niestety za mało. Domyślam się, że pewnie miałoby być jej więcej, zwłaszcza, że pojawiła się dopiero pod koniec tego pakietu rozdziałów, który jest, ale chwilowo jest jej za mało. Discord Tak, jego chyba byłbym skłonny określić mianem najlepszej postaci w tym fiku. Nawet mimo tego (a może właśnie dlatego), że jest bardzo mało chaotyczny. Pomijając to, co robił w przeszłości, to jego chaos ogranicza się tu głównie do stwarzania czekoladowego mleka i wkurzania Chrysalis (matko, jak on jej cudownie dogryzał, a do tego nazywa ją robaczkiem). I to wypada dobrze. Bo owszem, można stworzyć Discorda w stylu: hehe, czekoladowy deszcz, hehe Twilight ma teraz trąbę słonia zamiast rogu, ale raz, że bardzo łatwo to zepsuć, a dwa, że to by tu kompletnie nie pasowało. A spokojny, jedynie delikatnie chaotyczny Discord, który jednocześnie jest naprawdę potężny i przebiegły jest bardzo fajnym konceptem. Tak jak tu, czy w Enchanted Library. Do tegoj, tu mamy Discorda starszego niż ktokolwiek. Pamiętającego czasy kiedy nawet planiści Celestii nie byli w planach. Patrzącego i pamiętającego jak kolejne cywilizacje przechodziły podobna drogę od biedy i słabości, przez prosperity aż do upadku. Pamiętającego też zagładę własnej rasy. A co najważniejsze, umiejącego wyciągać wnioski z tego co widzi i nie czekającego biernie na kolejny upadek kogoś. Przyznam, że taki Discord wydaje się być dużo bardziej niebezpieczny. Na plus dla niego jeszcze fakt, że w pewnym momencie sam spróbował przejąć władzę by poprowadzić kuce poza punkt, w którym ich cywilizacja by upadła, ale poniósł porażkę. Ta niewielka informacja też zmienia nieco moje spojrzenie na Discorda, który nie jest tu zły. Ale jakikolwiek by nie był, jego kreacja jest po prostu dobra, a jego osoba doskonale buduje i opisuje świat. Więc tak, to chyba najlepsza postać w tym fiku. Fluttershy A dlaczego nie całe mane6? To proste, bo poza nią, niewiele mają do powiedzenia i pokazania. Taka Applejack faktycznie ma mniej kwestii niż Big Mac, a Pinkie, choć najbardziej aktywna z pozostałej piątki, ma może ze dwie sceny, albo trzy. Tymczasem Drzyplotka została tu zmieniona w jakiegoś tytana o wielkim talencie szermierczym, wielkiej mocy i wielkim przeznaczeniu. Nie powiem, podoba mi się. Można by trochę narzekać, że jej przemiana jest zbyt wielka i zbyt szybka, jej zdolności wydają się być z plota, a jej przyjaciółki nic nie zauważają, ale ja tego nie zrobię. Dlaczego? Otóż, przez cały czas miałem poczucie, że jej moce, druga osobowość, rola i w ogóle wszystko będzie wyjaśnione. A przynajmniej byłoby, gdyby Kredke pisał. Mam też dziwne wrażenie, że część już została nam zasugerowana. Ale to tylko moje domysły. Jest jedna rzecz, co do której mam wątpliwości. Mianowicie walka z Luną. Wiem, że Luna kazała jej walczyć uczciwie i się nie powstrzymywać, ale uważam, że w dobrze pojętym interesie Fluttershy byłoby nie pokazywac pełni swoich możliwości. Traci w ten sposób element zaskoczenia i ważną kartę. Druga sprawa, że, jeśli dobrze zrozumiałem to cała reszta mane 6 widziała ten pojedynek. I żadna nie rozmawiała o tym z Fluttershy, żadna nie drążyła tematu, żadna nie zaczęła tego wiązać z mantykorą (którą Fluttershy zabiła). I nawet mimo tego, że mane 6 jest mało, to ten temat powinien, moim zdaniem się jakoś pojawić. No chyba, że miałby się pojawić. Oczywiście to nie są wszystkie ważne postacie. Jest Sombra, Cadance, Shining, Big Macintosh (który odegrał sporą rolę, choć głęboko w tle) i jeszcze parę innych. I choć też mają swoje chwile, i swój wpływ na świat, to są ledwie drobiazgiem przy wymienionych wyżej. To jeszcze strona techniczna. Tu w sumie nie ma zbyt wielu powodów do narzekań. Literówki znalazłem może trzy, tekst wygląda całkiem schludnie i czyta się przyjemnie, i płynnie. Boli trochę brak opisów na początku i chaos, nawet jeśli ten chaos z czasem robi się dużo mniejszy. Choć nie powiem, trzeba uważać, bo na przykład jeden rozdział kończy się masakrą Ponyville, to następny zaczyna się informacją o tym, że Twilight abdykowała z roli księżniczki i dopiero po kilku stronach okazuje się, że to opisuje okres wcześniejszy przed atakiem, a po tej wzmiance przechodzimy do teraźniejszości tuż po ataku, tylko z perspektywy przebywającej w Canterlocie Twilight. I na koniec kwestia Smoczych Łez. Ilość postaci i odniesień do tego fika jest tu zbyt duża by to było tylko puszczenie oczka, albo przypadkowa zbieżność i inspiracja. Dlatego zastanawiam się, czy Kredke po prostu chciał zazębić swoje uniwersum z uniwersum Tosta, bo uznał, że jest dobre, fajne i pasuje, czy tam była jakaś głębsza współpraca mająca stworzyć… alternatywną wersję historii ze Smoczych Łez? A dlaczego alternatywną? Ponieważ biorąc pod uwagę wiek Mane 6 we Wiecznej Wojnie, to musi się ona rozgrywać przed Smoczymi Łzami. A w Smoczych Łzach nie ma żadnego śladu tego, że Twilight umie tak walczyć. No i tu ginie Zecora, która w Smoczych Łzach jest ważną postacią (tu też). Tak czy inaczej, mi się ten zabieg podoba. Do tego jest przeprowadzony tak, że i bez znajomości Łez, Wieczną Wojnę sie fajnie czyta. Podsumowując, czy polecam? Owszem, jak najbardziej, bo mimo kilku wad i urwanej fabuły, to dalej bardzo fajny fanfik. I szkoda, że Kredke to porzucił, bo to miało potencjał. Dlatego też ostatnie słowa muszą zabrzmieć: pisz dalej, ty zły człowieku. Ja chce więcej Discorda, więcej Chrysalis i Fluttershy patrzącą jak świat płonie. Nie dziwię się też temu oskarowi. Wydaje mi się zasłużony.
  9. I kolejny tekst porzucony już na samym początku. Co gorsza, porzucony na takim etapie, że nie można go ani jednoznacznie chwalić i żałować, że jest porzucony, ani też za mocno na niego narzekać. Dlaczego? Pokazuję i objaśniam. Zacznijmy od fabuły, której może dużo nie ma, ale wystarczy by widzieć zarys. Zarys rzekłbym nawet całkiem dobry. Księżniczka Luna zauważa, że po snach kucyków kręci się czerwony alikorn. Rzuca on Lunie wyzwanie. Otóż, ma on co noc rzucać klątwę na jedną klacz, a klątwa ta ma sprawiać, że ofiara się nie obudzi, chyba, że umrze we śnie. I tu muszę powiedzieć, że mi się ten koncept podoba. Bo jest nie tylko interesujący, ale i serialowy. Bo tak w sumie nikt nie zginie. Od razu też wyobraziłem sobie kuca, któremu śni się że jest księżniczką, już ma się hajtać z Twalotem, a tu wpada Luna, bierze go za fraki i zrzuca z najwyższej wieży. Oj, czytałbym taką scenę. Swoją drogą, nasz zły, czerwony szaleniec robi to, bo mu się nudzi. Kolejna rzecz, którą szanuję. Wbrew pozorom nie ma tak wielu złoczyńców, którzy są źli, bo mogą, bo im się nudzi. Zazwyczaj jest trauma, wizja, albo coś. A tu taka, ciekawa odmiana. Wracając, Luna jest zdania, że sama sobie nie poradzi i ściąga do pomocy najlepszych detektywów. I na tym fanfik się kończy. Choć zanim się skończy, to dostajemy doskonały argument za tym by tych detektywów wezwać. Otóż, Luna nie myśli. To dopiero pytanie detektywów skłania ją do sprawdzenia, czy ktoś nie zwinął z archiwów zaklęcia do chodzenia po snach. Tak, bo sama nie wpadła by to sprawdzić. Szkoda, że przy tak obiecującej fabule jest tak mało opisów. Przy fanfiku detektywistycznym aż prosi się o dużo opisów, które spowolnią tempo akcji i zbudują klimat. A biorąc pod uwagę, że do krainy snów wchodzą kucyki, które nie widziały je od tej strony, to powinny opisać co widzą i jak to się różni od ich wyobrażeń. Do tego, byłoby tu sporo miejsca na pewne szaleństwo i zabawę konwencją, jak odwrócenie grawitacji, dziwne światy, czy cokolwiek innego. Coś jak w odcinku… ach pardonsik, wtedy jeszcze nie było odcinka z Tantabusem, który naprawdę fajnie bawił się konwencją snu. Cóż, być może byłaby na to szansa w przyszłości, ale zapewne się nie dowiemy. A to co mamy, cóż… nie powala pod tym kątem. Ponarzekać w sumie mogę też na formę. Tragiczna nie jest, ale dobra też nie. Dialogom brakuje wcięć, a do tego mamy powtórzenia, literówki i czasami problemy z przecinkami. Powiedziałbym, że nie zaszkodziłaby korekta, ale teraz to chyba i tak za późno. Podsumowując, mimo pewnych wad fika, to szkoda mi, że mu się umarło. W swoich czasach mógł zostać całkiem poczytnym i ciekawym dziełem.
  10. Że też ja tego nie skomentowałem. Cóż, pora to naprawić. Jest to kolejny fanfik o małej Twilight radzącej sobie z nie tak małymi problemami. Tym razem chodzi o to, że Cadance i Shining się z nią nie bawią, kiedy są razem. Dlatego też przyszła książniczka barykaduje się w bibliotece i buduje z książek spory zamek by się od nich odgrodzić. Oczywiście musi interweniować Celestia, która później od Twilight się dowiaduje, dlaczego przyjaźń jest zła. Ten fanfik to kolejny powód, dla którego tak lubię opowiadania o małej Twilight. Bo mają ciekawe, dziecięce problemy, połączone z niezwykłą inteligencją, wiedzą i determinacją jaką znamy z dorosłej Twilight. Przecież ten dowód na to, że przyjaźń to zło został wyprowadzony na podstawie przypadkowych cytatów z dzieł stanowczo zbyt zaawansowanych jak na siedmiolatkę. Z kolei Zamek został uznany przez Celestie za wykonany dobrze i z dbałością o szczegóły. Księżniczka mówi nawet, że Twilight miałaby zadatki na dobrego architekta, gdyby chciała takowym zostać. Ponadto, całość okraszona jest uroczymi opisami i dialogami, od których człowiek się uśmiecha. Do tego ten fajny zabieg, że Twilight ma problem z wypowiadaniem trudniejszych słówek i raz czy dwa używa niewłaściwego. Bardzo mi się to podoba. Aż chciałbym więcej tego typu fików. Jeśli chodzi o stronę techniczną, to nie mam żadnych zastrzeżeń. Wszystko wygląda w jak najlepszym porządku i może robić za wzór. Podsumowując, to kolejny już uroczy fanfik o małej Twilight, oczywiście w bardzo dobrym tłumaczeniu. Warto go przeczytać.
  11. Uuu… przyznaję, nie spodziewałem się znaleźć w głębinach forum tak niecodziennie napisanego dzieła, a przy tym tak dobrego. Dlaczego niecodziennie? Otóż, nie jest to typowy fik z dialogami, opisami i wszystkowiedzącym narratorem, a zbiór wywiadów z kucykami, które przeżyły i ułożyły sobie życie w nowym świecie. I muszę przyznać, że ten koncept się świetnie sprawdza. Naprawdę buduje świetny klimat. Dobra, ale jaki? Akcja fika rozgrywa się kilkanaście lat po zagładzie. Zagładzie wywołanej między innymi epidemią. Między innymi dlatego, że gdy sytuacja zaczęła wymykać się spod rządowej kontroli, zostały użyte Wstęgi, czyli jakiś rodzaj broni masowej zagłady, która jeśli dobrze zrozumiałem, miała ostatecznie rozwiązać problem zakażonych i buntowników. Powiedzmy, że się udało. Nasz bohater postanawia zostać kronikarzem i zebrać opowieści tych, którzy byli tam w samym centrum wydarzeń. I za pomocą właśnie tych opowieści budowany jest obraz upadku kuczej cywilizacji w obliczu wirusa, oraz tego, jak ci, którzy przeżyli, zaczynają na gruzach wznosić nowe miasta. Mamy historię klaczy, która została pielęgniarką, by pomóc cierpiącym. Mamy opowieść przemytnika, który wyprowadzał zdrowych z otoczonego przez wojsko miasta. Mamy opowieści żołnierza, który miał za zadanie dopilnować by nikt nie opuścił miasta i mamy opowieść ślusarza, który został… stalkerem? Gościem od przeszukiwania ruin w poszukiwaniu sprzętu. Te kilkadziesiąt stron jest napakowane naprawdę klimatyczną, smutną treścią o upadku. Lecz mimo uzyskania dość dużej ilości informacji, by móc sobie odtworzyć cały przebieg zdarzeń, brak jest tych najbardziej kluczowych: Skąd się wzięła zaraza? Jak zniknęła? Dlaczego te kucyki się nie zaraziły? Gdzie są księżniczki? Jest wprawdzie kilka hintów co do tego, ale nic pewnego i jednoznacznego. Podoba mi się to. Tworzy taką atmosferę niepewności, napięcia i tajemnicy. Do tego doskonale współgra z opowieściami bohaterów, którzy wspominają też o rzeczach, o których tylko słyszeli. Jak zbiorowe samobójstwo personelu szpitala. Nie chcę więcej mówić, bo to trzeba przeczytać. Na tych kilkudziesięciu stronach zawarte jest naprawdę dużo klimatu i światotworzenia. I to naprawdę dobrego światotworzenie. Co do strony technicznej, to zdarzają się pewne drobne błędy i literówki, ale wydaje mi się, że dużo tego nie ma. A może to bardzo dobra warstwa fabularna i światotwórcza to przykrywka. Tak czy inaczej, jest tu naprawdę nieźle. Swoją drogą, dopiero przed publikacją komentarza doczytałem, że to się dzieje w tym samym uniwersum co łowca dusz i stwierdzam, że przez to ten fik mi się jeszcze bardziej podoba. Nie pamiętam czy skomentowałem łowcę, ale to był jeden z pierwszych fików jakie czytałem na forum i mam co do niego ciepłe wspomnienia. Może warto go odświeżyć… Podsumowując, polecam, bo ten fik aż kipi od klimatu.
  12. Zajrzałem w odległe czeluści forum i znalazłem ten fik. Przyznam, przekonał mnie korodzik, który robił też Antropologię. Sięgnąłem więc bez dalszego zastanawiania się i… odkryłem, że ja już to kiedyś czytałem. I to z przyjemnością. Ale po kolei. Zaczyna się dość mrocznie, gdy Doktor Whooves zostaje pokonany przez Chrysalis i zamknięty w kokonie. Już jest klimat, już są fajne opisy i zalążek napięcia. Podoba mi się kreacja Chrysalis na kucową wersję wielkiego, złego i inteligentnego pająka, który jak to pająk, łazi po ścianach produkuje lepką „sieć”, składa jaja i tak dalej. Po uwięzieniu Doktora przechodzimy do głównej postaci, czyli Minuette (pseudonim Colgate) i tego, jak została Czasomistrzynią. Fajna scena i fajna idea by zakon przybywał po kuce, które dostały konkretny zaczek. Ma sens, biorąc pod uwagę recykling znaczków i postaci w serialu, a zwłaszcza w pierwszych sezonach. Oraz fakt, że zarówno Doktor jak i ona, mają na zadku klepsydrę. Sporo jest tu ekspozycji i budowania świata, co uważam za plus, bo raz, że łagodzi napięcie, a dwa, że mamy trochę informacji o samym zakonie, przemyconych tu i tam. Jak chociażby o zawartości ich fiolek, zajęciach, czy też o tym, że istnienie zakonu nie jest jakąś wielką tajemnicą, choć jego członkowie tych tajemnic mają trochę. W końcu wychodzi na jaw, że podmieńce porwały Doktora i Minuette rusza na ratunek. Wraz z Derpy. Ciekawy koncept. Sama walka też spoko. Cieszy mnie niepełny sukces. Doskonały pomysł, gdyby oczywiście była kontynuacja. Plus oczywiście też za to, że trochę nazbyt ciamajdowata wcześniej Derpy okazała się być pożyteczna, a nawet niezastąpiona. Aczkolwiek nie podobał mi się Hivemind u Podmieńców. Wiem, że to logiczna i prawdopodobna wersja ich sposobu myślenia, ale niestety ma wady (które też zostały w fiku pokazane). Tym niemniej wolę koncept, gdzie Podmieńce są w zasadzie całkiem samodzielne i swobodnie myślące, ale są też bezgranicznie wiernymi poddanymi. Ale cóż, nie można mieć wszystkiego, a to co tu mamy jest dobrze zrealizowane i pewnie wielu się spodoba. Mówiąc krótko, fabuła jest bardzo spoko, a do tego klimatyczna i ma potencjał. Jeśli chodzi o postacie, to tu też jest całkiem dobrze. W zasadzie mogę się przyczepić tylko do jednej rzeczy, a mianowicie do nadmiernej ciamajdowatosci Derpy. Ja wiem, że ona ma zeza, jest niezdarna i była pokazywana jedynie jako źródło Derpstrukcji (tak ją nazywali w tym fiku i uważam, że to cudownie złośliwe imię), ale jej wpadanie na różne rzeczy przy domu Doktora jest już nieco przerysowane. I niestety, albo i stety zakładam, że w dalszej części fanfika, oglądalibyśmy niezdarną Derpy, która stara się być coraz mniej niezdarna. Taka ewolucja postaci. Cóż, może i pomysł fajny, ale zaczęty, moim zdaniem, od zbyt dużej niezdarności. Podobało mi się też przedstawienie podejścia Minuette, która nie jest zadowolona z bycia Czasomistrzem i współpracy z Doktorem, ale jednocześnie akceptuje swój los w pewnym stopniu. Lubię to podejście, kiedy oprócz narzekania na karty, które rozdał, los, próbuje się nimi jakoś grać i wygrać. I na koniec kilka słów o formie. Jest dobrze. Widać, że to tłumaczenie, ale jest mimo wszystko dobrze. Choć znalazłem naprawdę cudowny kwiatek. I to kilka razy. Wyobraziłem sobie ta Minuette z wielkim pniakiem, na którym ma owinięty pasek. Swoją drogą, nie wiem jak to się tam znalazło i jakim cudem nikt tego nie wyłapał wcześniej. Nie no, dobrze wyposażona ta Derpy. Nawet nie konar a kłoda Podsumowując, to bardzo dobry i klimatyczny fik. Szkoda, że urwany na samym początku. Tak, na fimfiction nie widnieje jako oneshot, tylko jako wielorozdziałowiec z pracami wstrzymanymi po pierwszym rozdziale. Swoją drogą, autor ma wiele niedokończonych dzieł. Tak czy inaczej, jestem gotów to polecić, bo czytało się dobrze a zakończenie… nie wiem czy można to w ogóle nazwać zakończeniem, skoro fik jest zawieszony do wiecznego nigdy. Z drugiej strony, koniec tego rozdziału może robić za bardzo, ale to bardzo otwarte zakończenie, sugerujące jedynie co nas czekało by w przyszłości.
  13. Czemu to się musi kończyć akurat w takim momencie? A w sumie, czemu ten fik musi być porzucony? Zacznę od tego, że gdy zobaczyłem grafikę umieszczoną w rozdziałach to jednocześnie poczułem nadzieje i obawy. Nadzieję, że to będzie coś dobrego i obawy, że to nielogiczne, źle napisane badziewie. Na całe szczęście obawy się nie potwierdziły, a Czarne słońce to był dobry fik z potencjałem. Myślę, że gdyby był kontynuowany, to mógłby być jednym ze znanych fanfików. Ale cóż, umarł przedwcześnie i został zapomniany. Przejdźmy do kwestii technicznej. Jest to wersja poprawiona i zmodyfikowana. Nie wiem jak wyglądała stara (nie tylko fabularnie), ale ta wygląda całkiem nieźle. Wydaje mi się, że wyłapałem błąd czy dwa (ale nie zaznaczyłem bo czytam na czytniku), ale tragedii nie ma. Da się czytać i nawet z przyjemnością. Opisy też dają radę. Czuć napięcie, widać emocje postaci, budynki i wnętrza są całkiem spoko opisane… słowem, działają i pasują. Nie są może jakieś turbowybitne, ale są po prostu OK. Wystarczające. W kwestii postaci nie za dużo mogę powiedzieć, bo ledwo zdążyliśmy je poznać. Z głównych, zapadających w pamięć: – Mamy wojskowego sadystę i dewianta, który ma dość mocną pozycję w armii by nie zostać usuniętym za swoje działania. Bo serio, swym zachowaniem głównie utrudniał pracę innym. Nawet mimo pewnej skuteczności w wąskim spektrum działań. – Mamy jakiegoś kanclerza, który ubił Celestię i przejął po niej władzę, organizując państwo po swojemu. Wygląda na tyrana, ale nie sadystę i despotę, który chce w miarę samodzielnej władzy dla władzy i ma „misję”. Klasycznie, ale dobrze. – Mamy Makarego z Lunarnych komandosów. Dobry żołnierz, ale też dobry kucyk i chyba zainteresowany główną bohaterką, która zdążył uratować. Jeśli tak jest, to cóż, jest to klisza znana z wielu filmów, ale jakoś nie potrafię na nią narzekać. A z pewnością bym nie narzekał, jeśli ich relacja byłaby dobrze prowadzona i ciekawie rozwijana. Były jakies tego zalążki, ale ciężko powiedzieć na podstawie tych rozdziałów co by wyszło. Aczkolwiek byłem dobrej myśli podczas lektury. – No i z ważniejszych postaci mamy Mirage. Wnuczkę Rainbow (podobno początkowo miała być sama Rainbow, ale została zastąpiona. Moim zdaniem bardzo dobrze), która zostaje wplątana w grę polityczną. Najpierw zostaje z niejasnych powodów wsadzona do celi i obita, a później uwolniona przez Lunarnych i zaproszona do współpracy. Też mam wrażenie, raczej klasyczny motyw, ale nie aż tak oklepany i mam wrażenie, że tu się dobrze sprawdza. No i jest ona pilotem. Najpierw jako kurier, a potem, u Lunarnych będzie zapewne pilotem wojskowym. Ma sens. I na koniec fabuła, której już kawałeczki zdradziłem. Tu też jest dobrze. Nie wybitnie, ale dobrze i nawet całkiem solidnie. Mamy świat, który wygląda na niedaleką przyszłość. To w sumie ciekawe, biorąc pod uwagę, jaką żołnierze mają broń, jaki mają sprzęt i do czego nawiązuje grafika w fiku. Ale cóż, pewne idee nie umierają. Główna bohaterka zostaje zgarnięta przez władzę, pod pozorem złapania paskudnej choroby. Oczywiście od razu mozna się domyślić, że to tylko wymówka dla sąsiadów, a wobec niej są inne plany. Plany, których przyznam, się nie spodziewałem. Znaczy, idea wykorzystania jej jako nosicielki broni nie jest dla mnie nowa, ale nie spodziewałem się jej w fiku. Oczywiście żeby mogła zadziałać, musi zostać „przypadkiem” uratowana przez Lunarnych komandosów, którzy przybyli po Lunę, której to nigdy tam nie było. I tu mam największy zgrzyt tego fika. Powiedzmy, jestem skłonny dać wiarę, że dało się oszukać wywiad. Ale fakt, że podczas akcji, komandosi dowiadują się, że Luny nigdy tam nie było i że w sumie siedzi teraz bezpieczna w bazie księżycowej to już przegięcie. Do tego, jakoś nie mamy wyjaśnienia, czemu niby Luna miałaby siedzieć w celi, zamiast na tronie Equestrii, co się stało, że siostry nie rządzą razem i w ogóle, czemu nic się nie mówi o konflikcie w telewizji, skoro ten konflikt istnieje. Tu, moim zdaniem można by poprawić. Oczywiście gdy nasza Mirage zostaje uratowana, dowiadujemy się, że Księżna Celestia (podoba mi się ta zmiana. Wyróżnia się i pasuje) zostaje zamordowana, a władzę przejmuje jakiś ogier (nie zapamiętałem stanowiska) i wypowiada wojnę gryfom. Też nie jest to wyjątkowy motyw, ale nie nazwałbym go kliszowym. Poza tym, na przestrzeni tych trzech rozdziałów zdaje się być dobrze prowadzony. Z uwagi na bycie konfliktem raczej asymetrycznym, oraz z możliwym udziałem trzeciej strony, jest tu spore pole do popisu. zarówno do opisów walk, jak i gier dziejących się za kulisami, tajnych operacji, polityki i w ogóle. Rzekłbym nawet, że treść wskazuje na po trochu wszystkiego i to w jak na razie, dobrych proporcjach. Podsumowując, szkoda, że ten fik został porzucony, bo miał potencjał na bycie dobrym i znanym dziełem. Polecam też zapoznać się z tym co jest, bo to fajny kawałek tekstu.
  14. Gdyby nie data publikacji posta, to byłbym skłonny powiedzieć, że to fik z maksymalnie 2013. Dlaczego? Bo trochę tak niestety wygląda. Zacznijmy od strony technicznej. Tu zaczyna się dobrze. Tekst jest wyjustowany, są akapity… dopóki nie dojdziemy do dialogów, które z jakiegoś powodu już wcięcia nie mają. Co gorsza, idąc jeszcze dalej okazuje się, że podział na akapity kuleje. Kilka razy miałem wrażenie, że w połowie akapitu powinien już być podział i dalsza część tegoż akapitu powinna się zaczynać od następnego. Zdarzają się też błędy, literówki i problemy z interpunkcją. Jak chociażby kropki zamiast przecinków. Tragedii nie ma, ale z pewnością tekstowi nie zaszkodziłaby kolejna korekta. Aczkolwiek to raczej pod względem treści fik wygląda jak z 2013. Zaczyna się bez wodotrysków. Daring Do siedzi u Twilight i Rainbow i nagle dostaje list od Derpy (która wie, gdzie szukać adresata z innego miasta). Daring czyta go i wylatuje pędem, bo Ahuizotl porwał jej rodziców. Oczywiście list zostawia, by Twilight i Rainbow mogły za nią ruszyć. To nawet niezły początek. Niepowalajacy, ale niezły. Dałby rade jako zaczątek fabuły. Szkoda, że dalej mamy klasyczne problemy jak naprawdę szczątkowe opisy, średnie dialogi, niezbyt wyraziste postacie i brak napięcia. Gdy Twilight i Rainbow trafiają do domu Do, to brakuje szerszych opisów jak on wygląda, jakichś żartów, czy chociażby ciekawości ze strony bohaterek. Rainbow nie weźmie sobie zapasowego kapelusza z szafki na kapelusze, Twilight nie skomentuje biblioteczki… nic. Dalej w świątyni jest niewiele lepiej. Owszem, plus za to, że Twilight jest zainteresowana hieroglifami (choć mam wątpliwości czy pismo obrazkowe rdzennych kultur ameryki można nazwać hieroglifami. A Ahuizotl jest właśnie wzorowany na kulturze Azteckiej (czyli w sumie meksyk)), ale to mało. Samo przechodzenie pułapek przez obie strony też opisane jest prosto i bez jakiegoś napięcia. No, niby Daring Do tam już raz była i w ogóle, ale dalej, te opisy nie powalają. Za to jakoś dużo czasu poświęcono zabiciu krokodyla (czy może aligatora, bo te nazwy są używane jako synonimy) i temu jakie to straszne i potworne, że zginął. Kompletnie mi się to nie podobało Sam finał, kiedy Daring musi ratować rodziców też był pozbawiony emocji. Ot, zostaje uwięziona, do pokoju wlewa się kwas (meh), Ahuizotl ucieka. Wpada Twi i Dash, ratują Daring, a potem razem jej rodziców. Co nie jest takie łatwe, bo pierścienie trzymające ojca są przyspawane do kamienia (on sam też jest podobno przyspawany). Serio? Nawet pomijając, że miałaby to zrobić starożytna kultura, to spawanie metalu z kamieniem nie jest raczej technicznie wykonalne. Nie mówiąc o spawaniu ciała z kamieniem. Tak czy inaczej, jest sukces, małe straty i koniec. Daring robi sobie przerwę od zagadek, ale bez przekazania kapelusza dalej. Podsumowując, to jest raczej średni fik, cierpiący, moim zdaniem na klasyczne bolączki, jak brak opisów, zbyt szybką akcję i niezbyt ciekawe postacie. Był w nim potencjał, ale nie został wykorzystany. A szkoda, bo niewiele jest fików o Dzielnej Do.
  15. Jak zobaczyłem tytuł, to pierwsze co mi przyszło do głowy, to czcigodny ze szczytu, z 12 prac asterixa. No i to nie jest nic z tych rzeczy. Przemawiający to kawałek bardzo przyzwoitego i zabawnego randomu, opartego na pomyśle całkiem absurdalnym (bunt kamieni). Co więcej, jest on napisany tak, że w zasadzie do samego końca pomysł ten jest pewną niewiadomą, której ujawnienie wywołało u mnie mały wybuch śmiechu. Przyznaję, nie spodziewałem się, że ktoś może wpaść na coś takiego. Całość zaś napisana raczej poprawnie i klimatycznie. Co tu dużo mówić, warto po to sięgnąć jako małą, przyjemną odskocznię od długich fików.
  16. Yay, wracamy do tego wspaniałego uniwersum z Osobliwości i znów spotykamy Twilight, oraz naszych trzech studentów. Zaczyna się ciekawie. Niby troszeczkę sztampowo, ale mimo wszystko ciekawie. Ot, nieudany eksperyment z próbą odkrycia natury magii doprowadza do eksplozji przy granicy z krajem gryfów, a w efekcie do zerwania relacji politycznych i wojny. No i jak tu nie traktować tego fiku jako komedię, kiedy Equestria wali do gryfów kwaśną szarlotką, pestkami z jabłek i gatlingami strzelającymi muffinkami, a gryfy odpowiadają dyniami dalekiego zasięgu i ciastkami z gumą arabską (powinni tego zabronić). A żeby jeszcze podnieść poprzeczkę, Mane 6 ładuje elementami harmonii wielką rakietę z głowicą przyjaźniową (przyjaźń i harmonia mierzone w megatonach). Przyznam, że śmiałem się serdecznie jak to czytałem. Wielkie brawa za ten koncept. Wojna kończy się szybko, zanim rodzina Apple zdąży się wzbogacić na dostarczaniu amunicji obu stronom, ale to to dopiero początek kłopotów. Bo okazuje się, że magia zaczyna zanikać, a za kilkaset lat zniknie całkiem. Ale Twilight ma pomysł. Sprowadzi z zaświatów trzech studentów, z którymi poleciała w kosmos i wsadzi ich w roboty. A oni na pewno coś wymyślą. Nie wiem czemu, ale ten koncept też mnie bawi. Nie zdradzając fabuły dalej, powiem, że jest dobrze. Powiedziałbym, że tak samo dobrze jak w Osobliwości, choć ciężar opowieści jest już nieco inny. Obok dużej dawki fizyki, chemii i innych nauk (wraz z mechaniką kwantową) mamy pewną porcję metafizyki i odrobinę religii. Całość dobrze wyważona i nawet brzmi sensownie. Powiedziałbym, że przywodzi mi na myśl powieści SF z... w sumie nie powiem z jakiego okresu bo się nie znam, ale z pewnością z połowy XX wieku, kiedy obok nauki był Bóg, wyższe byty i może odrobina niepewności co do końca życia i najwyższych form życia. Tak, niektórzy pisarze uważali, ze człowiek nie jest szczytem ewolucji. To, co jeszcze mi się kojarzy ze starą fantastyką, to niezbyt rozbudowane, ale dość treściwe opisy, oraz liczne przeskoki czasowe. W takiej planecie małp, jeśli dobrze pamiętam, akcja rozgrywa się przez kilka miesięcy, jeśli nie lat, a sama książka ma ze 200 stron. Tak samo, 80 dni dookoła świata mieści się na około 200 stronach i dalej potrafi zbudować klimat, pokazać odrobinę miejsc i ciekawych wydarzeń, choć materiału jest na znacznie więcej. Wracając, mam wrażenie, że tu akcja płynie trochę szybciej niż w Osobliwości, ale nie na tyle szybko by psuć przyjemność czytania i nie móc zatrzymać się na tyle by uraczyć nas odrobiną nauk wszelakich. Co do strony technicznej, to tu również myślę, że utrzymał się poziom Osobliwości. Są błędy i pomyłki, i przydałaby się korekta, ale wielkiej tragedii nie ma. Najciekawszą pomyłka, jaką wyłapałem była chyba kwestia zbroi: Dobrze jak żołnierze mają rasowe zbroje. Wtedy wyglądaja bardziej rasowo, jak rasowi żołnierze. Szkoda, że następne zdanie mówi, że nie mieli zbroi: To w końcu były rasowe zbroje, czy rasowe, zielone mundury wygladajace jak zbroje? Na całe szczęście tego nie ma aż tak dużo i całość da się czytać z przyjemnością. Podobało mi się również zakończenie. Fajnie wpasowało się w klimat opowieści i postawiło solidną kropkę na samym końcu. Nie chcę jednak mówić, jakie było, żeby nie zepsuć innym możliwości jego odkrywania. Podsumowując, to dobry fanfik o dobre przedłużenie Osobliwości. Zastanawiałem się czy wypada lepiej od niej, ale nie jestem w stanie stwierdzić. Część robi lepiej, część gorzej, ale dalej to dobry fik. Który znów mógłby dostać tag comedy. Może i tych elementów jest mniej, ale dalej są i to nie tylko pod postacią żartów okołostudenckich (choć te wystarczają by robić robotę w tym fiku) Cóż, polecam raz jeszcze i pewnie w przyszłości jeszcze sięgnę po twórczość tegoż autora.
  17. I kolejny, fajny wykopek. Taka prosta, lekka i absurdalna komedia, która bawi coraz to dziwniejszymi i bardziej szalonymi pomysłami, ubranymi w przyjemne i zabawne opisy, z pewną dawką przemyśleń, oraz szczyptą absurdu. Mamy święta. Daring Do zamiast czuć ich magię, to męczy się nad książką i zagląda do lodówki. Przez komin wpada pewna listonoszka i przynosi list od mikołaja. A w zasadzie od jego wysoce wykwalifikowanych pracowników, pracujących na umowę o dzieło, bo mikołaj leży pod stołem a ktoś musi dostarczyć prezenty przed północą, bo inaczej przejmie je urząd skarbowy i dowali karę. Przyda się do tego haubica i niedźwiedź komunista. Tak, to ten poziom pięknego szaleństwa, który tutaj mamy. Ze sceny na scenę rechotałem z coraz bardziej absurdalnych pomysłów, które z resztą się ze sobą pięknie łączą. Aczkolwiek chyba najbardziej, gdy pojawił się wspomniany, sowiecki niedźwiedź, chcący bić kapitalistów, pić wódkę i rozwalać wyrzutnie rakiet. Ja wiem, że to brzmi jak coś oczywistego i niekoniecznie kreatywnego, ale po prostu mi się to podobało. No i świetnie pasuje do całości. Swoją drogą, ta fabryka zabawek świętego mikołaja mi się jakoś tak mocno kojarzyła z bazą robo świętego mikołaja z Futuramy. Opisy są… nie jakoś specjalnie rozbudowane ale dość obrazowe by wszystko widzieć, oraz na tyle lekkie i złośliwe, by współgrać z tematyką tekstu. Wprawdzie mam wrażenie, że można by to było zrobić troszkę lepiej, ale tu jest okej. Pasują i bawią. Bez trudu można sobie wyobrazić, czy to Daring targują się z młodym smokiem, czy radzieckoniedźwiedzi pociąg, czy też pakowanie generała do armaty by go wystrzelić. Co do strony technicznej, to tu jest maksymalnie… średnio. Jest trochę literówek, są miejscami problemy ze składnią i oczywiście jest Derby Hooves. Serio? No chyba, że to jakaś terenowa wersja Derpy. Taka z dłuższymi nogami i krótszym ogonem Nie zaszkodziłaby korekta, nawet mimo tego, że czytać i rechotać się jak najbardziej da. Podsumowując, polecam, bo to naprawdę dobry kawałek tekstu. Nawet jeśli nie najwyższych lotów, to bawi i odpręża. No i pytanie, czy magia świątecznych fików działa latem? Cóż nie jest to najlepszy przykład na to, ale jak dla mnie działa.
  18. Że też ja tego jeszcze nie skomentowałem. No cóż, trzeba nadrobić. Już sama idea, że Pinkie Pie słyszy swojego korektora, który poprawia jej błędy (przypomina to trochę film Rewolwerowiec z 2014) i może z nim rozmawiać jest ciekawa i zabawna, oraz daje spore pole do popisu, które oczywiście zostaje świetnie wykorzystane przez autora. A Pinkie jest idealnym kucykiem właśnie do czegoś takiego. Zaczątek fabuły jest prosty. Twilight chce zrobić klub dyskusyjny o książkach, ale Mane6 nie mogą się dogadać, co przeczytać. Więc Pinkie postanawia, że sama napisze książkę. I tu właśnie pojawia się konflikt, bo Pinkie ma zupełnie inny pomysł niż tajemniczy głos w jej głowie. Co gorsza, on ją co chwilę poprawia, komentuje jej życie i zmusza do robienia dziwnych rzeczy wbrew sobie. No i nie chce się zaprzyjaźnić. Oczywiście siłę tego fika stanowi nie tylko pomysł, ale też (a może zwłaszcza) jego realizacja, czyli świetne dialogi wewnątrz głowy Pinkie i dobre opisy. Aż można było poczuć irytację korektora, kiedy po raz kolejny poprawiał Pinkie mówiącą ksionżka,czy nazywającą go korektorem z wielkiej litery. Bawią serdecznie też te chwile, kiedy korektor kontroluje Pinkie a ona z przerażeniem zdaje sobie z tego sprawę. Ich konflikt wewnętrzny również jest modelowo przedstawiony. Widać jak narasta, jak (bawiąc czytelnika) dociera do punktu kulminacyjnego i następuje finał a po nim rozluźnienie i koniec. Naprawdę świetna realizacja. A co do strony technicznej, to tu nie ma się do czego przyczepić. Ale przecież to tłumaczenie aTOMa, a one są naprawdę ładne, schludne i kreatywne. Zdecydowanie mogą stanowić wzór. Podsumowując, polecam gorąco, bo to bardzo przyjemny i zabawny fik. Chyba każdy powinien go przeczytać i nie tylko świetnie się bawić, ale też pomyśleć przez chwile o tych wszystkich biednych korektorach, którzy gdzieś tam łamią się nad naszymi tekstami.
  19. Mam pewien problem z tym fikiem. Otóż, to dobre dzieło, ale mi się nie podobało. Zapewne trochę z mojej winy, bo wybrałem go na chybił trafił, myszkując w odległych czeluściach forum. Ale cóż, choć nie moje klimaty, przeczytałem to wypada komentarz zostawić. Jest to jak najbardziej poprawny fik o gościu przybytku dla umysłowo chorych, prowadzony z jego perspektywy. Dość szybko dowiadujemy się, czym jest tytułowy hotel, a później jak nasz bohater do niego trafił, jakie wiódł życie wcześniej, aż w końcu czym jest bilet i jak ten kuc zamierza zdobyć kolejny. Całość okraszona odpowiednimi opisami z odpowiednią, nieco niepokojącą perspektywą. Co ciekawe, fanfik, moim zdaniem, nie zdradza tego, czy bohater na początku był normalny i potem oszalał, czy też od początku coś z nim było nie tak. Dodatkowo muszę przyznać, że opisy samego szpitala od środka zdają się być realistyczne. A przynajmniej dostatecznie realistyczne, by czuć pewien niepokój podczas lektury. I jeszcze słówko o stronie technicznej. Ta wydaje się być OK. Nie rzuciło mi się w oczy nic specjalnie złego, co odciągałoby od lektury. Podsumowując, choć mi się nie podobał, to dobry fik. Nie wybitny, ale dobry, poprawny i OK. Jak ktoś lubi fanfiki o takiej tematyce to może śmiało czytać.
  20. Ale to było dziwne. Pozytywnie dziwne. Pierwszy akapit i widzę Macierewicz i Smoleńsk. Przyznam, nieco zwątpiłem, ale czytam dalej i zaczynam się zastanawiać jak autor na to wpadł. To, że Luna stwierdza, że Macierewicz jest wyjątkowy jest srogie i rodzi nadzieje na naprawdę ryjący beret fanfik (pozytywnie). Zwłaszcza, że z tą sprawą Macierewicz udaje się do księdza. Logiczne, jak na niego. Trochę szkoda, że na tym sie ten fanfik w sumie kończy. Wydaje mi się, że autor dotarł do tego punktu i zwątpił, co do swojej wersji dalszego ciągu. I wątpił tak długo, że porzucił fik, nie znajdując satysfakcjonującej wersji dalszego ciągu. No cóż. Technicznie wydaje mi się, że ujdzie. Brak wprawdzie justowania i akapitów, ale jakoś da się to przeżyć. Opisy dają radę, literówki jakoś mi chyba poumykały, bo ich nie zauważyłem. Tak czy inaczej, warto, moim zdaniem dać temu krótkiemu fikowi szansę, bo na tych kilku stronach czuć ducha jeszcze niedawnej, polskiej polityki. No i ten krótki fragmencik wystarczył by mnie solidnie rozbawić. Szkoda więc, że wiecej tego towaru nie ma.
  21. Lyra trafia do świata ludzi. Znowu. Pomyśleć, ile jedna scena serialu potrafiła wygenerować twórczości. Była z tego piosenka, masa artów i fików, gdzie Lyra wierzy w istnienie ludzi, chce z nimi pogadać, czy coś. Psoras fajnie to odwrócił w Equetripie. Ale przejdźmy do przejścia, a raczej tego, krótkiego początku Przejścia, jaki dał nam autor, zanim zrezygnował. A szkoda, bo koncept zapowiada się całkiem przyjemnie. Lyra trafia do świata ludzi. Bo zapłaciła doktorowi Whovesowi za przygotowanie portalu, przeprowadzenie obliczeń i ogarnięcie logistyki, by Lyra miała kasę i jakąś, podstawową wiedzę o świecie. Podoba mi się ten koncept. Jest taki inny niż wycieczka do ludzi na hurra. Przyznam, że mogłaby w tym jeszcze być misja badawcza od księżniczek, by zobaczyć co świat ludzi ma do zaoferowania, ale i tak zapowiada się dobrze. Swoją drogą, podobał mi się motyw sprzedawania książek by Lyra miała normalną kasę. Ciekawe, czy ten motyw by jakoś wrócił. Może poprzez smutnych panów w czarnych garniturach, zadających pytania? Oczywiście Lyra trafia do Polski i przyczepia się do gościa jedzącego hamburgera. Tak po prostu, powiodła wzrokiem po tłumie, wybrała swoją ofiarę i postanowiła się z nią zaprzyjaźnić. I oczywiście musiała trafić na gościa, który lubi jednorożce i pegazy, oraz widział we śnie księżniczki. Z jednej strony, budzi to obawy, ale z drugiej trąci taką trochę uroczą naiwnością? I prostotą, znana z fików z początku fandomu. Słowem, zanosiło się na lekki, prosty, SoL bez nagłych zwrotów akcji, zaskakujących zmian charakteru, czy czmychającego w tle, prawdziwego niebezpieczeństwa. Kiedy Lyra wsiada z Pawłem do samochodu, to ani przez chwilę nie miałem obawy, że przecież idzie gdzieś z obcym gościem, który może jej zrobić ziazi, a potem sprzedać łódzkiemu pogotowiu na narządy. Opisy nie są zbyt bogate, ale jeszcze nie jest źle. Lyra, jako gość w nowym świecie z pewnością chciałaby skonfrontować swoje przemyślenia z rzeczywistością. Cóż, może byłoby to w przyszłości rozwinięte, ale na razie nie bardzo. Była za to wspomniana kwestia samochodu i tu już muszę ponarzekać. Lyra zastanawia się jak on działa, skoro ludzie podobno nie mają magii. Cóż, albo Equestria jest naprawdę prymitywna, a maszyny do szycia, statki, helikoptery na pedały, pociągi i cała masa innych urządzeń nie istnieje, albo Lyra jest zbyt nieogarnięta, by skojarzyć auto z maszyną. Cóż, to by się pewnie jeszcze dało odkręcić na dalszym etapie fika, ale chwilowo mi się nie podoba. Plus za to, że Polska została tu przedstawiona jako zwykły, przeciętny kraj. Bez tej całej złośliwej i żartobliwej otoczki. Owszem, kilka absurdów z naszej rzeczywistości by pewnie nie zaszkodziło w dalszej części tego fika, ale gdyby tego było za dużo, można by łatwo zniszczyć klimat budowania relacji i poznawania nowego miejsca. Strona techniczna wyglądała chyba OK. Nie kojarzę by coś specjalnie mi się rzuciło w oczy podczas lektury. Podsumowując, zapowiadał się całkiem przyjemny, prosty i lekki fanfik. Nic, co mogło stać się hitem sławionym pod niebiosa, ale po prostu OK fanfik, który dałby komuś radość w przerwie między innymi fikami. Cóż, szkoda, że nie jest kontynuowany.
  22. Jeżu kolczasty i borze szumiący. Przyznam, byłem dobrej myśli, gdy sięgałem po ten fik. Nie przeraził mnie ani fakt, że ten wielorozdziałowiec ma 17 stron, nie zaniepokoiła data jego publikacji (tak, jestem zdania, że z czasem fanfiki robiły się lepsze a pisarze się wyrabiali), nie zaniepokoiła mnie nawet mikroskopijna ilość komentarzy, ani też fakt, że o autorze nie słyszałem. To przecież jeszcze o niczym nie świadczy. Niestety, ten fik zawiera chyba wszystkie możliwe błędy, jakie może popełnić początkujący pisarz (też wiele z nich, jeśli nie wszystkie popełniłem). Forma też nie powala, a w zasadzie sama leży i krzyczy, że nie wstanie. A jeśli ja to mówię, to wiedz, że coś się dzieje. Przecinki wydają się być umieszczane losowo, zdania zbyt długie, literówki, dialogi zaczynane z małej litery, brak justowania... Słowem wygląda to słabo. Wprawdzie, widziałem gorsze, ale dalej, jest tu źle. Dobra, bierzemy się za treść. Tutaj też jest słabo. Choć zaczyna się niewinnie. Ot, Luna postanawia zrobić siostrze żart i robi zaćmienie. Pomysł dobry, podoba mi się. Szkoda, że już wtedy widać, że obawy były słuszne, bo reakcja jest szybka i jakaś taka sztuczna. Ceśka po prostu się śmieje, gratuluje Lunie żartu i idzie spać. Przy okazji Luna dostaje gigantyczne objawienie, normalnie złoty strzał z wiedzy, jakby spaliła bibliotekę i wciągnęła po niej prochy. Dalej, okazuje się, że Ceśka przez noc przeszła na stronę zła, mroku i wiadomo czego, i postanowiła podnieść podatki. I przez to kucyki muszą pracować. No jak śmiała. Poza tym, w Zadzisławie tak się jej poprzewracało, że aż nakrzyczała na Lunę i ją pobiła, przez co ta zwiała do Zamku dwóch Sióstr w Everfree. Tam też Pani Nocy postanowiła zawstydzić Katarzynę Dowbor i sama wyremontowała Pałac, niezauważona przez siostrę. No ale łatwo przeoczyć znikanie dużej ilości materiałów budowlanych z rynku, gdy się wprowadza niewolnictwo, chłostę i wysokie podatki. No więc minął rok (na przestrzeni jednego akapitu) i powstał ruch oporu. Którego Ceśka nie bije, bo tak. Chyba 4 lata zbierają siły, aż Luna stwierdza, że by pokonać siorkę, potrzebuje Discorda. Bo okazuje się, że z Discorda da się pozyskać skałdniki by zrobić sztylet do zabijania bogów. Bo taki sam sztylet zrobiła matka księżniczek ze swoich piór i rogu ich ojca, by zabić Stwórcę. Swoją drogą, ona była aniołem, a on upadłym aniołem, który stał się demonem. I za to, będę plusował, bo to jest fajny koncept. Nie wydaje się być oryginalny, ale jest spoko. Miał potencjał by rozwinąć się w coś ciekawego i w jakieś lore, gdyby tekst był tak ze 20 razy dłuższy. Wracając, jeśli zastanawiacie się, skąd te kawałki w Discordzie? Otóż dlatego, że jest on synem Luny. Za to Cadance jest córką Celestii. Kto jest ojcem, ja się pytam? Choć pewnie się nie dowiemy, bo się powiesił jak się dowiedział, że czeka go kilka tysięcy lat spłacania alimentów. Dobra, idźmy dalej. Luna szykuje zasadzkę. Księżniczka każe Discordowi się zranić i teleportować do Canterlotu, gdzie daje się złapać, zamknąć i torturować, zanim zdradzi lokalizację Discorda. Bo przecież bez 3 miesięcy tortur by jej Ceśka nie uwierzyła. Swoją drogą, dziwne, że Celestia nie zabiła siostry zaraz po uzyskaniu informacji. Cóż, standardowy błąd złego lorda ciemności mroku i dziury w kroku. Po trwającej 2 czy 3 akapity, epickiej walce, Luna wygrywa, zabija siostrę i urządza jej pogrzeb z honorami. Na pogrzebie Cadance atakuje Lunę, za śmierć matki. Discord ją zasłania własnym ciałem i ginie, a Luna zabija Cadance. I nareszcie ostatnia scena. Luna stoi na pustkowiu, gdzie pogrzebała swoja rodzinę. Podchodzą Twilight i Rainbow, wielkie generałki ruchu oporu (takie na miarę Jar Jara), obwieszone medalami bardziej niż ruscy kosmnauci i mówią, że pora na ostatni ruch. Luna niszczy Canterlot, bo tak i mówi, że minęło 7 lat chudych i pora na siedem lat tłustych. Podsumowując, jest tu kilka dobrych pomysłów, kilka znośnych i cały miks większych i mniejszych głupot, okraszonych absolutnym brakiem opisów, płaskimi postaciami, chaosem i absurdem (ale nie tym dobrym, zabawnym). Wielka szkoda, bo tu naprawdę był potencjał na całkiem przyzwoite dzieło. Ale chyba zabiła go długość i brak doświadczenia autora. I jeszcze jako wisienka, taka jedna, śmieszna literówka, która była dla mnie najzabawniejszym momentem tego fika. Fakt, nie można pozwolić by Ceśka sama kręciła wałki i pasła się na kombinacjach budżetowych. Przecież księżyc sam się nie połata. A przecież taki dziurawy.
  23. I właśnie dla takich fików warto czasem zerknąć na odległe krańce forum. Taka mała, nie za długa rzecz, a jak cieszy. W zasadzie ten fik jest prosty i oparty na prostym, znanym z licznych animacji schemacie. Mamy postać (Pinkie), która czegoś pożąda, oraz drugą postać (Winnona), która tego broni. I oczywiście nasza bohaterka wymyśla różne, coraz to bardziej zwariowane i desperackie pomysły, jak ominąć strażniczkę jabłek i upichcić sobie strudel. A jako, że to Pinkie, to pomysły są nawet bardziej zwariowane niż ustawa przewiduje. A może właśnie dzięki temu są odpowiednio zwariowane? Tak czy inaczej jest szaleństwo z odpowiednią dla Pinkie logiką. Weźmy pomysł, kiedy Pinkie postanawia minąć Winnonę górą. Z wykorzystaniem Rainbow Dash. Wskoczy na nią? Podczepi się? Może poprosi by tęczowogrzywa jej przyniosła jabłka? No nie. Zbuduje prostą katapultę i wykorzysta energię rozbijającej się Rainbow, by wystrzelić się do sadu. I oczywiście każda porażka kończy w błocku, co dodaje uroku wszystkim próbom. Dosłownie jakbym widział jakiś odcinek animowanego serialu z czasów mej młodości. Nie powiem jaki, ale wydaje mi się, że nie raz się z czymś takim zetknąłem. Oczywiście ta prosta, komediowa treść nie zdałaby się na nic, gdyby nie towarzyszyły jej lekkie i pełne humoru opisy, rozbudowane tu i tam. Oczywiście tu zarówno gratulacje dla autora, jak i Dla aTOMa, bo opisy są wprost przecudowne. Świetnie współgrają z tematem fika i są dość barwne by bez trudu można było sobie wyobrazić nie tylko frustrację Pinkie, ale też wszystkie jej wynalazki, a także towarzyszące im dźwięki jak z kreskówki. O stronie technicznej mogę powiedzieć tylko tyle, że jest świetna, genialna i na najwyższym poziomie. Ale to przecież tłumaczenie od aTOMa, więc jakże mogłoby być inaczej. Słowem, to przednia, naprawdę przednia komedia, którą polecam każdemu. Czyta się to jak fanfikową wersję Toma i Jerry’ego.
  24. Uuu, co ja wykopałem! Coś naprawdę, naprawdę fajnego. Tak fajnego, że aż mnie wciągnęło. Powiem nawet, że wciągnęło mnie do tego stopnia, że zanim skończyłem pisać koment do 1 części, pochłonąłem całość. Zaczyna się ryzykownie, cytatem z Einsteina. Myślę sobie, albo będzie dobry towar, albo kompletnie przeintelektualizowana padaka od gościa, co Alberta zna tylko z memów. Na całe szczęście to pierwsze i mamy ziomka, który zbudował sobie w piwnicy mechaniczne skrzydła. Wszystko w towarzystwie realistycznych, przyjemnych i dość lekkich opisów z odpowiednią porcją technikaliów by nie zanudzić. Oczywiście jest i test, który kończy się spektakularną katastrofą, obejmującą między innymi przelecenie przez ściany domu Rainbow Dash, przy okazji której poznajemy dwóch kompanów głównego oblatywacza imieniem Enthropy, oraz dowiadujemy się, że w tym fanfiku zaistnieją też Mane 6. I już możnaby mieć wrażenie, że to komedia o studentach, którzy balują, kombinują i robią naukę (choć niekoniecznie tą, której chcą profesorowie, czy o zgrozo księżniczki), a przy tym się dobrze bawią. Ale mamy też rozdział 2, w którym okazuje się, że światu grozi zagłada i tylko nasi bohaterowie mają pomysł jak to powstrzymać. Konkretnie chcą zbudować statek kosmiczny i polecieć do czarnej dziury, by ją wysłać gdzieś indziej. Celestii się podoba, ale ma jedną uwagę. Konstruktorzy tam polecą. W towarzystwie Mane 6. Ale pierw juwenalia i studenckie życie. Nie będę zdradzał więcej fabuły, bo nie chcę psuć zabawy. Ale powiem, że jest dostatecznie szalona jak na ten fik, a jednocześnie, w częściach naukowych dostatecznie sensowna i konsekwentna, by nie wątpić w jej sensowność. Początkowo wątpliwości co do sceny, gdy testowali Twilight, podpinając jej żarówki do rogu. Dziewięć tysięcy stuwatowych żarówek, o sprawności termicznej circa 95% daje 855KW ciepła. Zakładając pokój o objętości 20m3, daje nam to 42,75KW/m3, a to mało nie jest. Zacząłem się więc zastanawiać, czy klasyczna wentylacja poprzez otwarte okna byłaby wystarczajaca i uświadomiłem sobie, że w sumie to nieistotne. To dalej sensowna i klimatyczna scena. Choć można by przy jej okazji dodać żart o czeskiej saunie. I takich fajnych, skłaniających do myślenia scen jest więcej. Poza szaloną fabułą, upstrzoną żartami w klimatach studenckouczelnianych i są bardzo klimatyczne opisy z dużą dawką technikaliów. Kiedy mamy wspomniane, mechaniczne skrzydła, dowiadujemy się, na jakiej zasadzie działają. System napędowy statku? Proszę bardzo. I można by się czepiać, że na tych uczelniach jest technologia o lata świetlne wyprzedzają tą spotykaną w Equestrii, ale, moim zdaniem, jest to znośnie uargumentowane w fiku. Mianowicie polityką księżniczek. Studenci i profesorowie niespecjalnie chcą się chwalić, a w dalszej części fanfika widzimy zarówno skutki jak i powody. A gdy studenci spotykają się ze specyficznym portierem, wywiązuje się ciekawa rozmowa o jego zainteresowaniach „mewkami”, co buduje ciekawy klimat akademików. Słowem, mamy tu dbałość o detale i dobre budowanie klimatu. Swoja drogą, muszę pochwalić autorskie pomysły autora na połączenie nauki i magii. Moim osobistym topem jest poduszka do ładowania jednorożca. Rzecz prosta, a jakże genialna. Choć sztuczny róg też robi robotę, jako broń ostateczna. W kwestii postaci też jest dobrze. Mamy tu trzech mądrych i niezwykle kreatywnych studenciaków, którzy podchodzą do każdej sprawy z naukowego punktu widzenia (nawet jeśli chodzi o alkohol). Naukowego, który nie zawsze jest zgodny z magią przyjaźni księżniczek. W zasadzie to rzadko jest zgodny. Co więcej, wyrażają oni pogląd, że Celestii nie do końca się podoba robienie nauki w jej kraju. Jednocześnie zachowują się jak stereotypowi studenci (piją, robią dziwne rzeczy, kombinują jak tu ogarnąć coś szybciej, narzekają na klacze z dziekanatu), a przy tym mają ciekawe powiedzonka i wtręty. Nigdy bym nie wpadł na to, by przyrównywać dziekana do księżniczki, ani nie słyszałem zwrotów typu: na kaca po juwenaliach… I to naprawdę działa, buduje klimat i dodaje tekstowi lekkości. Choć chyba najlepszy był profesor? którys traszył swoje dzieci ujemna deltą, a nie Nightmare Moon. W drugim narożniku mamy Twilight i później całe Mane6, które mają oczywiście zupełnie inne podejście. Wierzą księżniczkom, wierzą w magię przyjaźni, której doświadczyły, uważają, że niektóre rzeczy w nauce są niewłaściwe i stoją w pewnej opozycji do studentów. Tak jak chociażby w jednej ze scen, gdzie Rarity zachwyca się wschodem słońca i magią księżniczek, na co jeden ze studentów mówi, że to nie magia księżniczek, tylko działanie natury, a księżniczki wciskają kit w celach propagandowych. Na co Rarity nazywa go bluźniercą. Dalsza współpraca rozwija się niezwykle ciekawie, bo na przykład udaje się przekonać Pinkie do zrobienia na statku kosmicznym imprezy z alkoholem i to jeszcze z Party Boxem (wygląda to jak ichnia wersja Leśnego Dzbana). Za to Rarity próbuje się zalecać do jednego ze studentów, by wyciągnąć od niego informacje (jego reakcja mogła być dla niej zaskakująca). I muszę też dać plusa za zakończenie. Ale nie powiem czemu. Po prostu powiem, że jest dobre, niby zamknięte ale dość otwarte, wpasowuje się w klimat i budzi emocje. I jeszcze słówko o stronie technicznej. Jest OK. Owszem, widziałem tam kilka literówek w stylu: weszli za statek. Co gorsza, mam wrażenie, że z postępami tekstu takie rzeczy pojawiają się trochę częściej. Dalej nie jest tego super dużo, ale niestety są. Podsumowując jest moc, ogień, eksplozje i ploty. Zdecydowanie polecam, bo to kopalnia pięknych scen, wspaniałych, mniej lub bardziej naukowostudenckich żartów, naprawdę dobrych i logicznych pomysłów, oraz nieco szalonej, ale wciąż sensownej nauki. Brak mi tylko jednego, ale bardzo ważnego elementu. Mianowicie tagu Comedy. Tu jest tyle humoru i żartów, że ten tag powinien wejść obowiązkowo.
  25. Obiecałem, że przeczytam i przeczytałem. Czy było tak samo jak w poprzednim fiku tej autorki? Cóż… niestety tak. Zacznę od strony technicznej. Tu, mam wrażenie postępu był minimalny Dalej tekst wygląda tak samo (brak akapitów) i wymaga korekty sporej porcji korekty, choć chyba już nie aż tak dużej jak poprzednio, skoro najbardziej irytującym i najczęściej powtarzającym się błędem było: w, którym. Tym niemniej, tekst wymaga korekty. Dobra, a jak jest z treścią? Cóż, trochę lepiej. Nie ma już wielkiego, złego czarnego jednorożca, który chce przejąć władzę nad światem przy pomocy bandy czarnych kucyków. Mamy za to Rarity, która wkurza się, że jej siostra zużyła wszystkie diamenty i teraz będzie musiała poszukać nowych. Podobnie jak w odcinku ze złotym jedwabiem z początków G4.Chyba drugi sezon. No nic, Rarity idzie szukać, ale coś jej to nie idzie. Nie wiem baterie się skończyły, wyrzuciła taktyczną 1 na znajdowanie klejnotów… Cóż, pomijając skąpe opisy, na które jeszcze ponarzekam, to na razie jest nawet nienajgorzej. Ma sens, jest serialowe. Niech będzie. Niestety im dalej w fik tym bardziej logika zaczyna boleć. Otóż, nadciąga wichura, więc Rarity, zamiast pędzić do domu (nawet nie swojego), zagłębia się w niebezpieczną i nieznaną część lasu Everfree. Bardzo logiczne, w lesie mniejsza szansa, że coś na nas spadnie. Co więcej, zwierzęta z pewnością się pochowały, a zła magia przestraszyła się burzy. W tym lesie znajduje domek, opuszczony, samotny, przez nikogo nie kojarzony. Nawet squatersi się tam nie zalęgli. Wchodzi do domu i przez dziurę w podłodze wpada do podziemnego, Atlantyckiego Imperium, gdzie mówią łaciną i greką (ale znają Equestriański. Mimo izolacji i tego, że dawno temu zostali wygnani (jeszcze przed Nightmare Moon)), bo rabowali Equestrię. Powiem szczerze, że zepchnięcie Atlantydy pod ziemię, zamiast zwyczajowego pod wodę jest jakieś. Powiem więcej to ma potencjał. Bo przecież owszem, mogli być zatopieni, a potem wędrówka kontynentów i cyk są pod ziemią. Tak wiem, wędrówka jest dużo bardziej powolna i w ogóle, ale moim zdaniem, w zepchnięciu atlantydy pod ziemię jest potencjał. Niestety ten potencjał nie jest tu w żaden sposób wykorzystany. Nie ma (albo ja przeoczyłem) żadnych informacji czy Ceśka posłała miasto pod ziemię, czy może oni je tu wybudowali po wygnaniu z góry. Nie ma praktycznie w ogóle opisów tego jak to miasto wygląda. Przecież przybysz „z góry” z pewnością zwróciłby uwagę na to jak jest zbudowane, opisał je i pewnie spojrzał na każdą pierdołę, jaka wygląda wyraźnie inaczej niż na powierzchni. No cóż, Rarity ma widać lepsze rzeczy do roboty niz podziwianie piękna lub brzydoty architektury. Z resztą nic dziwnego, bo oto nadchodzi on: biały koń na księciu... Znaczy się i książę (młodszy brat królowej) i biały kuc w jednym. Idealna parka dla naszej krawcowej, ma sześciopak, ośmiopak, rogopak, plotopak... Blueblood się chowa, a Shining to już w ogóle siedzi pod kanapą i nie wychodzi. Pewnie sobie myślicie, że Rarity wywali jęzor, zrobi wielkie oczy i zawoła: „Mój ci on! Pierwsza go zobaczyłam!” Otóż nie. Będzie jojczyć, zrzędzić, narzekać i krytykować do tego stopnia, że nasz książę jej to kilka razy wypomni. A gdy to nie pomoże, zagrozi nawet, że przestanie z nią spacerować jak ta się nie zmieni. Duży plus za to. Przyznam, miałem obawy, że to będzie miłość instant (wystarczy dodać wina). Ale widzę, jakaś konsekwencja, logika… powiem więcej, jakkolwiek można by narzekać na zachowanie Rarity, która zrzędzi jakby całe życie mieszkała w jakimś Sosnowcu, albo w innym Kraśniku, to ich relacje są (do pewnego momentu) najlepszą częścią fika. Książę jako dobry gospodarz usiłuje ją zaaklimatyzować z nowym miejscem, pokazać jej piękno Atlantydy, oraz tutejsze rozrywki, takie jak poławianie klejnotów. Ale Rarity ma to ewidentnie gdzieś i naprawdę zachowuje się niegodnie damy (co też on jej wypomina). I pewnie byłoby to spoko, gdyby nie fakt, że trwa chyba jeden dzień, albo dwa, a potem Rarity stwierdza, że go kocha i chce z nim spędzić resztę życia (w zasadzie i tak by spędziła tam resztę życia, bo nie chcieli jej wypuścić na powierzchnię by nie zdradziła ich położenia Celestii). Oczywiscie, okazuje się, że książę ma narzeczoną, oczywiscie straszną pasztetówę i oczywiscie musi ją poślubić z przyczyn politycznych, a potem oczywiście mają mieć małe paszteciątka. A on też by wolał jojczącą Rarity (zwłaszcza, że obiecała nie jojczyć, a figurę ma lepszą). Rarcia zostaje zamknięta w celi i nie ma za dobrych perspektyw na przyszłość, ale… z wizytą wpada Celestia, Twilight i reszta bandy (oraz Tenebris, którego znamy z Mojego Przyjaciela Jednorożca). Tak bez niczego, bez jakiegokolwiek wyjaśnienia skąd wiedzą gdzie szukać, ani w ogóle, że akurat tam (bo przecież mogła wyjechać do Kryształowego Królestwa). I to wpadają akurat jak Rarcia ma problemy. Trochę szkoda, że też do celi, ale co tam, deus ex machina airlines ma tanie bilety, ale niekoniecznie lądowania w najlepszych miejscach. No i kto z tej bandy wyciąga Rarity z więzienia i pozwala jej ratować sytuację i ukochanego, którego zna ze dwa dni? Zdolna Twilight? Wszechpotężna Celestia? Nie. Tenebris. Swoją drogą, przez te dwa dni zdążył się hajtnąć z Twilight, a Rarity nic nie wiedziała. Tak czy inaczej, Rarity ucieka z celi, ratuje sytuacje, spotyka się z wybrankiem i w ogóle jest happy end. A i okazuje się, że nasz książę to były Luny. Nie ma co, znalazła se pianka starszego chłopa. Ale kto wie, może lubi takich już nieco podtatusiałych tysiąclatków i właśnie dlatego Spike nie ma szans? Poza brakami w logice znów mamy ten sam problem co poprzednio, czyli zbyt szybka akcja i zbyt mała ilość opisów. Owszem, jest trochę lepiej niż w poprzedniej części, ale dalej za mało. To naprawdę powinno być rozpisane na co najmniej 20 stron więcej. W końcu odkrywamy ten nowy świat. Tło fabularne też nie powala. O wygnaniu Atlantów dowiadujemy się w sumie w jednym akapicie pod koniec. Nawet niespecjalnie z tego wyciągnięto konsekwencje. Żadnych gróźb zesłania ich na słońce, czy coś. O postaciach w sumie nie ma co więcej dodawać, w części fabularnej dość o nich powiedziałem. Jeszcze raz tylko zaznaczę, że plus za księcia. Wypada chyba najlepiej ze wszystkich postaci w fiku. Nie wiem czy da się go lubić, ale jest całkiem całkiem napisany. Podsumowując… cóż, poziom wydaje mi się raczej utrzymany. To nie jest do końca dobrze, ale to nie jest też źle. Wypadałoby tu wiele poprawić żeby wyszło z tego poczytne dzieło. Bo niestety fabuła jest strasznie prosta, a do tego dziurawa, większość postaci płaska jak po spotkaniu z walcem (może poza księciem), a opisy są raczej bezobjawowe. A czy polecam to dzieło? W sumie to niezbyt. Mój przyjaciel jednorożec był dość uroczy w swojej masie klisz i pomysłów, które dziś są traktowane jako fandomowy żart (zły czarny jednorozec, nawrócony uczeń co wszystko umie, niekompetentna Ceśka, olewająca uczennicę…). Rarity i Atlantyckie Imperium jakoś nie ma dla mnie tej uroczości. Aczkolwiek nie odradzam. Jest wiele gorszych fików. Poza tym, jak ktoś ma pozytywne odczucia względem, poprzedniego, to ten też może takie wzbudzić.
×
×
  • Utwórz nowe...