Skocz do zawartości

Sun

Brony
  • Zawartość

    1553
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    48

Wszystko napisane przez Sun

  1. I kolejny, fajny wykopek. Taka prosta, lekka i absurdalna komedia, która bawi coraz to dziwniejszymi i bardziej szalonymi pomysłami, ubranymi w przyjemne i zabawne opisy, z pewną dawką przemyśleń, oraz szczyptą absurdu. Mamy święta. Daring Do zamiast czuć ich magię, to męczy się nad książką i zagląda do lodówki. Przez komin wpada pewna listonoszka i przynosi list od mikołaja. A w zasadzie od jego wysoce wykwalifikowanych pracowników, pracujących na umowę o dzieło, bo mikołaj leży pod stołem a ktoś musi dostarczyć prezenty przed północą, bo inaczej przejmie je urząd skarbowy i dowali karę. Przyda się do tego haubica i niedźwiedź komunista. Tak, to ten poziom pięknego szaleństwa, który tutaj mamy. Ze sceny na scenę rechotałem z coraz bardziej absurdalnych pomysłów, które z resztą się ze sobą pięknie łączą. Aczkolwiek chyba najbardziej, gdy pojawił się wspomniany, sowiecki niedźwiedź, chcący bić kapitalistów, pić wódkę i rozwalać wyrzutnie rakiet. Ja wiem, że to brzmi jak coś oczywistego i niekoniecznie kreatywnego, ale po prostu mi się to podobało. No i świetnie pasuje do całości. Swoją drogą, ta fabryka zabawek świętego mikołaja mi się jakoś tak mocno kojarzyła z bazą robo świętego mikołaja z Futuramy. Opisy są… nie jakoś specjalnie rozbudowane ale dość obrazowe by wszystko widzieć, oraz na tyle lekkie i złośliwe, by współgrać z tematyką tekstu. Wprawdzie mam wrażenie, że można by to było zrobić troszkę lepiej, ale tu jest okej. Pasują i bawią. Bez trudu można sobie wyobrazić, czy to Daring targują się z młodym smokiem, czy radzieckoniedźwiedzi pociąg, czy też pakowanie generała do armaty by go wystrzelić. Co do strony technicznej, to tu jest maksymalnie… średnio. Jest trochę literówek, są miejscami problemy ze składnią i oczywiście jest Derby Hooves. Serio? No chyba, że to jakaś terenowa wersja Derpy. Taka z dłuższymi nogami i krótszym ogonem Nie zaszkodziłaby korekta, nawet mimo tego, że czytać i rechotać się jak najbardziej da. Podsumowując, polecam, bo to naprawdę dobry kawałek tekstu. Nawet jeśli nie najwyższych lotów, to bawi i odpręża. No i pytanie, czy magia świątecznych fików działa latem? Cóż nie jest to najlepszy przykład na to, ale jak dla mnie działa.
  2. Że też ja tego jeszcze nie skomentowałem. No cóż, trzeba nadrobić. Już sama idea, że Pinkie Pie słyszy swojego korektora, który poprawia jej błędy (przypomina to trochę film Rewolwerowiec z 2014) i może z nim rozmawiać jest ciekawa i zabawna, oraz daje spore pole do popisu, które oczywiście zostaje świetnie wykorzystane przez autora. A Pinkie jest idealnym kucykiem właśnie do czegoś takiego. Zaczątek fabuły jest prosty. Twilight chce zrobić klub dyskusyjny o książkach, ale Mane6 nie mogą się dogadać, co przeczytać. Więc Pinkie postanawia, że sama napisze książkę. I tu właśnie pojawia się konflikt, bo Pinkie ma zupełnie inny pomysł niż tajemniczy głos w jej głowie. Co gorsza, on ją co chwilę poprawia, komentuje jej życie i zmusza do robienia dziwnych rzeczy wbrew sobie. No i nie chce się zaprzyjaźnić. Oczywiście siłę tego fika stanowi nie tylko pomysł, ale też (a może zwłaszcza) jego realizacja, czyli świetne dialogi wewnątrz głowy Pinkie i dobre opisy. Aż można było poczuć irytację korektora, kiedy po raz kolejny poprawiał Pinkie mówiącą ksionżka,czy nazywającą go korektorem z wielkiej litery. Bawią serdecznie też te chwile, kiedy korektor kontroluje Pinkie a ona z przerażeniem zdaje sobie z tego sprawę. Ich konflikt wewnętrzny również jest modelowo przedstawiony. Widać jak narasta, jak (bawiąc czytelnika) dociera do punktu kulminacyjnego i następuje finał a po nim rozluźnienie i koniec. Naprawdę świetna realizacja. A co do strony technicznej, to tu nie ma się do czego przyczepić. Ale przecież to tłumaczenie aTOMa, a one są naprawdę ładne, schludne i kreatywne. Zdecydowanie mogą stanowić wzór. Podsumowując, polecam gorąco, bo to bardzo przyjemny i zabawny fik. Chyba każdy powinien go przeczytać i nie tylko świetnie się bawić, ale też pomyśleć przez chwile o tych wszystkich biednych korektorach, którzy gdzieś tam łamią się nad naszymi tekstami.
  3. Mam pewien problem z tym fikiem. Otóż, to dobre dzieło, ale mi się nie podobało. Zapewne trochę z mojej winy, bo wybrałem go na chybił trafił, myszkując w odległych czeluściach forum. Ale cóż, choć nie moje klimaty, przeczytałem to wypada komentarz zostawić. Jest to jak najbardziej poprawny fik o gościu przybytku dla umysłowo chorych, prowadzony z jego perspektywy. Dość szybko dowiadujemy się, czym jest tytułowy hotel, a później jak nasz bohater do niego trafił, jakie wiódł życie wcześniej, aż w końcu czym jest bilet i jak ten kuc zamierza zdobyć kolejny. Całość okraszona odpowiednimi opisami z odpowiednią, nieco niepokojącą perspektywą. Co ciekawe, fanfik, moim zdaniem, nie zdradza tego, czy bohater na początku był normalny i potem oszalał, czy też od początku coś z nim było nie tak. Dodatkowo muszę przyznać, że opisy samego szpitala od środka zdają się być realistyczne. A przynajmniej dostatecznie realistyczne, by czuć pewien niepokój podczas lektury. I jeszcze słówko o stronie technicznej. Ta wydaje się być OK. Nie rzuciło mi się w oczy nic specjalnie złego, co odciągałoby od lektury. Podsumowując, choć mi się nie podobał, to dobry fik. Nie wybitny, ale dobry, poprawny i OK. Jak ktoś lubi fanfiki o takiej tematyce to może śmiało czytać.
  4. Ale to było dziwne. Pozytywnie dziwne. Pierwszy akapit i widzę Macierewicz i Smoleńsk. Przyznam, nieco zwątpiłem, ale czytam dalej i zaczynam się zastanawiać jak autor na to wpadł. To, że Luna stwierdza, że Macierewicz jest wyjątkowy jest srogie i rodzi nadzieje na naprawdę ryjący beret fanfik (pozytywnie). Zwłaszcza, że z tą sprawą Macierewicz udaje się do księdza. Logiczne, jak na niego. Trochę szkoda, że na tym sie ten fanfik w sumie kończy. Wydaje mi się, że autor dotarł do tego punktu i zwątpił, co do swojej wersji dalszego ciągu. I wątpił tak długo, że porzucił fik, nie znajdując satysfakcjonującej wersji dalszego ciągu. No cóż. Technicznie wydaje mi się, że ujdzie. Brak wprawdzie justowania i akapitów, ale jakoś da się to przeżyć. Opisy dają radę, literówki jakoś mi chyba poumykały, bo ich nie zauważyłem. Tak czy inaczej, warto, moim zdaniem dać temu krótkiemu fikowi szansę, bo na tych kilku stronach czuć ducha jeszcze niedawnej, polskiej polityki. No i ten krótki fragmencik wystarczył by mnie solidnie rozbawić. Szkoda więc, że wiecej tego towaru nie ma.
  5. Lyra trafia do świata ludzi. Znowu. Pomyśleć, ile jedna scena serialu potrafiła wygenerować twórczości. Była z tego piosenka, masa artów i fików, gdzie Lyra wierzy w istnienie ludzi, chce z nimi pogadać, czy coś. Psoras fajnie to odwrócił w Equetripie. Ale przejdźmy do przejścia, a raczej tego, krótkiego początku Przejścia, jaki dał nam autor, zanim zrezygnował. A szkoda, bo koncept zapowiada się całkiem przyjemnie. Lyra trafia do świata ludzi. Bo zapłaciła doktorowi Whovesowi za przygotowanie portalu, przeprowadzenie obliczeń i ogarnięcie logistyki, by Lyra miała kasę i jakąś, podstawową wiedzę o świecie. Podoba mi się ten koncept. Jest taki inny niż wycieczka do ludzi na hurra. Przyznam, że mogłaby w tym jeszcze być misja badawcza od księżniczek, by zobaczyć co świat ludzi ma do zaoferowania, ale i tak zapowiada się dobrze. Swoją drogą, podobał mi się motyw sprzedawania książek by Lyra miała normalną kasę. Ciekawe, czy ten motyw by jakoś wrócił. Może poprzez smutnych panów w czarnych garniturach, zadających pytania? Oczywiście Lyra trafia do Polski i przyczepia się do gościa jedzącego hamburgera. Tak po prostu, powiodła wzrokiem po tłumie, wybrała swoją ofiarę i postanowiła się z nią zaprzyjaźnić. I oczywiście musiała trafić na gościa, który lubi jednorożce i pegazy, oraz widział we śnie księżniczki. Z jednej strony, budzi to obawy, ale z drugiej trąci taką trochę uroczą naiwnością? I prostotą, znana z fików z początku fandomu. Słowem, zanosiło się na lekki, prosty, SoL bez nagłych zwrotów akcji, zaskakujących zmian charakteru, czy czmychającego w tle, prawdziwego niebezpieczeństwa. Kiedy Lyra wsiada z Pawłem do samochodu, to ani przez chwilę nie miałem obawy, że przecież idzie gdzieś z obcym gościem, który może jej zrobić ziazi, a potem sprzedać łódzkiemu pogotowiu na narządy. Opisy nie są zbyt bogate, ale jeszcze nie jest źle. Lyra, jako gość w nowym świecie z pewnością chciałaby skonfrontować swoje przemyślenia z rzeczywistością. Cóż, może byłoby to w przyszłości rozwinięte, ale na razie nie bardzo. Była za to wspomniana kwestia samochodu i tu już muszę ponarzekać. Lyra zastanawia się jak on działa, skoro ludzie podobno nie mają magii. Cóż, albo Equestria jest naprawdę prymitywna, a maszyny do szycia, statki, helikoptery na pedały, pociągi i cała masa innych urządzeń nie istnieje, albo Lyra jest zbyt nieogarnięta, by skojarzyć auto z maszyną. Cóż, to by się pewnie jeszcze dało odkręcić na dalszym etapie fika, ale chwilowo mi się nie podoba. Plus za to, że Polska została tu przedstawiona jako zwykły, przeciętny kraj. Bez tej całej złośliwej i żartobliwej otoczki. Owszem, kilka absurdów z naszej rzeczywistości by pewnie nie zaszkodziło w dalszej części tego fika, ale gdyby tego było za dużo, można by łatwo zniszczyć klimat budowania relacji i poznawania nowego miejsca. Strona techniczna wyglądała chyba OK. Nie kojarzę by coś specjalnie mi się rzuciło w oczy podczas lektury. Podsumowując, zapowiadał się całkiem przyjemny, prosty i lekki fanfik. Nic, co mogło stać się hitem sławionym pod niebiosa, ale po prostu OK fanfik, który dałby komuś radość w przerwie między innymi fikami. Cóż, szkoda, że nie jest kontynuowany.
  6. Jeżu kolczasty i borze szumiący. Przyznam, byłem dobrej myśli, gdy sięgałem po ten fik. Nie przeraził mnie ani fakt, że ten wielorozdziałowiec ma 17 stron, nie zaniepokoiła data jego publikacji (tak, jestem zdania, że z czasem fanfiki robiły się lepsze a pisarze się wyrabiali), nie zaniepokoiła mnie nawet mikroskopijna ilość komentarzy, ani też fakt, że o autorze nie słyszałem. To przecież jeszcze o niczym nie świadczy. Niestety, ten fik zawiera chyba wszystkie możliwe błędy, jakie może popełnić początkujący pisarz (też wiele z nich, jeśli nie wszystkie popełniłem). Forma też nie powala, a w zasadzie sama leży i krzyczy, że nie wstanie. A jeśli ja to mówię, to wiedz, że coś się dzieje. Przecinki wydają się być umieszczane losowo, zdania zbyt długie, literówki, dialogi zaczynane z małej litery, brak justowania... Słowem wygląda to słabo. Wprawdzie, widziałem gorsze, ale dalej, jest tu źle. Dobra, bierzemy się za treść. Tutaj też jest słabo. Choć zaczyna się niewinnie. Ot, Luna postanawia zrobić siostrze żart i robi zaćmienie. Pomysł dobry, podoba mi się. Szkoda, że już wtedy widać, że obawy były słuszne, bo reakcja jest szybka i jakaś taka sztuczna. Ceśka po prostu się śmieje, gratuluje Lunie żartu i idzie spać. Przy okazji Luna dostaje gigantyczne objawienie, normalnie złoty strzał z wiedzy, jakby spaliła bibliotekę i wciągnęła po niej prochy. Dalej, okazuje się, że Ceśka przez noc przeszła na stronę zła, mroku i wiadomo czego, i postanowiła podnieść podatki. I przez to kucyki muszą pracować. No jak śmiała. Poza tym, w Zadzisławie tak się jej poprzewracało, że aż nakrzyczała na Lunę i ją pobiła, przez co ta zwiała do Zamku dwóch Sióstr w Everfree. Tam też Pani Nocy postanowiła zawstydzić Katarzynę Dowbor i sama wyremontowała Pałac, niezauważona przez siostrę. No ale łatwo przeoczyć znikanie dużej ilości materiałów budowlanych z rynku, gdy się wprowadza niewolnictwo, chłostę i wysokie podatki. No więc minął rok (na przestrzeni jednego akapitu) i powstał ruch oporu. Którego Ceśka nie bije, bo tak. Chyba 4 lata zbierają siły, aż Luna stwierdza, że by pokonać siorkę, potrzebuje Discorda. Bo okazuje się, że z Discorda da się pozyskać skałdniki by zrobić sztylet do zabijania bogów. Bo taki sam sztylet zrobiła matka księżniczek ze swoich piór i rogu ich ojca, by zabić Stwórcę. Swoją drogą, ona była aniołem, a on upadłym aniołem, który stał się demonem. I za to, będę plusował, bo to jest fajny koncept. Nie wydaje się być oryginalny, ale jest spoko. Miał potencjał by rozwinąć się w coś ciekawego i w jakieś lore, gdyby tekst był tak ze 20 razy dłuższy. Wracając, jeśli zastanawiacie się, skąd te kawałki w Discordzie? Otóż dlatego, że jest on synem Luny. Za to Cadance jest córką Celestii. Kto jest ojcem, ja się pytam? Choć pewnie się nie dowiemy, bo się powiesił jak się dowiedział, że czeka go kilka tysięcy lat spłacania alimentów. Dobra, idźmy dalej. Luna szykuje zasadzkę. Księżniczka każe Discordowi się zranić i teleportować do Canterlotu, gdzie daje się złapać, zamknąć i torturować, zanim zdradzi lokalizację Discorda. Bo przecież bez 3 miesięcy tortur by jej Ceśka nie uwierzyła. Swoją drogą, dziwne, że Celestia nie zabiła siostry zaraz po uzyskaniu informacji. Cóż, standardowy błąd złego lorda ciemności mroku i dziury w kroku. Po trwającej 2 czy 3 akapity, epickiej walce, Luna wygrywa, zabija siostrę i urządza jej pogrzeb z honorami. Na pogrzebie Cadance atakuje Lunę, za śmierć matki. Discord ją zasłania własnym ciałem i ginie, a Luna zabija Cadance. I nareszcie ostatnia scena. Luna stoi na pustkowiu, gdzie pogrzebała swoja rodzinę. Podchodzą Twilight i Rainbow, wielkie generałki ruchu oporu (takie na miarę Jar Jara), obwieszone medalami bardziej niż ruscy kosmnauci i mówią, że pora na ostatni ruch. Luna niszczy Canterlot, bo tak i mówi, że minęło 7 lat chudych i pora na siedem lat tłustych. Podsumowując, jest tu kilka dobrych pomysłów, kilka znośnych i cały miks większych i mniejszych głupot, okraszonych absolutnym brakiem opisów, płaskimi postaciami, chaosem i absurdem (ale nie tym dobrym, zabawnym). Wielka szkoda, bo tu naprawdę był potencjał na całkiem przyzwoite dzieło. Ale chyba zabiła go długość i brak doświadczenia autora. I jeszcze jako wisienka, taka jedna, śmieszna literówka, która była dla mnie najzabawniejszym momentem tego fika. Fakt, nie można pozwolić by Ceśka sama kręciła wałki i pasła się na kombinacjach budżetowych. Przecież księżyc sam się nie połata. A przecież taki dziurawy.
  7. I właśnie dla takich fików warto czasem zerknąć na odległe krańce forum. Taka mała, nie za długa rzecz, a jak cieszy. W zasadzie ten fik jest prosty i oparty na prostym, znanym z licznych animacji schemacie. Mamy postać (Pinkie), która czegoś pożąda, oraz drugą postać (Winnona), która tego broni. I oczywiście nasza bohaterka wymyśla różne, coraz to bardziej zwariowane i desperackie pomysły, jak ominąć strażniczkę jabłek i upichcić sobie strudel. A jako, że to Pinkie, to pomysły są nawet bardziej zwariowane niż ustawa przewiduje. A może właśnie dzięki temu są odpowiednio zwariowane? Tak czy inaczej jest szaleństwo z odpowiednią dla Pinkie logiką. Weźmy pomysł, kiedy Pinkie postanawia minąć Winnonę górą. Z wykorzystaniem Rainbow Dash. Wskoczy na nią? Podczepi się? Może poprosi by tęczowogrzywa jej przyniosła jabłka? No nie. Zbuduje prostą katapultę i wykorzysta energię rozbijającej się Rainbow, by wystrzelić się do sadu. I oczywiście każda porażka kończy w błocku, co dodaje uroku wszystkim próbom. Dosłownie jakbym widział jakiś odcinek animowanego serialu z czasów mej młodości. Nie powiem jaki, ale wydaje mi się, że nie raz się z czymś takim zetknąłem. Oczywiście ta prosta, komediowa treść nie zdałaby się na nic, gdyby nie towarzyszyły jej lekkie i pełne humoru opisy, rozbudowane tu i tam. Oczywiście tu zarówno gratulacje dla autora, jak i Dla aTOMa, bo opisy są wprost przecudowne. Świetnie współgrają z tematem fika i są dość barwne by bez trudu można było sobie wyobrazić nie tylko frustrację Pinkie, ale też wszystkie jej wynalazki, a także towarzyszące im dźwięki jak z kreskówki. O stronie technicznej mogę powiedzieć tylko tyle, że jest świetna, genialna i na najwyższym poziomie. Ale to przecież tłumaczenie od aTOMa, więc jakże mogłoby być inaczej. Słowem, to przednia, naprawdę przednia komedia, którą polecam każdemu. Czyta się to jak fanfikową wersję Toma i Jerry’ego.
  8. Uuu, co ja wykopałem! Coś naprawdę, naprawdę fajnego. Tak fajnego, że aż mnie wciągnęło. Powiem nawet, że wciągnęło mnie do tego stopnia, że zanim skończyłem pisać koment do 1 części, pochłonąłem całość. Zaczyna się ryzykownie, cytatem z Einsteina. Myślę sobie, albo będzie dobry towar, albo kompletnie przeintelektualizowana padaka od gościa, co Alberta zna tylko z memów. Na całe szczęście to pierwsze i mamy ziomka, który zbudował sobie w piwnicy mechaniczne skrzydła. Wszystko w towarzystwie realistycznych, przyjemnych i dość lekkich opisów z odpowiednią porcją technikaliów by nie zanudzić. Oczywiście jest i test, który kończy się spektakularną katastrofą, obejmującą między innymi przelecenie przez ściany domu Rainbow Dash, przy okazji której poznajemy dwóch kompanów głównego oblatywacza imieniem Enthropy, oraz dowiadujemy się, że w tym fanfiku zaistnieją też Mane 6. I już możnaby mieć wrażenie, że to komedia o studentach, którzy balują, kombinują i robią naukę (choć niekoniecznie tą, której chcą profesorowie, czy o zgrozo księżniczki), a przy tym się dobrze bawią. Ale mamy też rozdział 2, w którym okazuje się, że światu grozi zagłada i tylko nasi bohaterowie mają pomysł jak to powstrzymać. Konkretnie chcą zbudować statek kosmiczny i polecieć do czarnej dziury, by ją wysłać gdzieś indziej. Celestii się podoba, ale ma jedną uwagę. Konstruktorzy tam polecą. W towarzystwie Mane 6. Ale pierw juwenalia i studenckie życie. Nie będę zdradzał więcej fabuły, bo nie chcę psuć zabawy. Ale powiem, że jest dostatecznie szalona jak na ten fik, a jednocześnie, w częściach naukowych dostatecznie sensowna i konsekwentna, by nie wątpić w jej sensowność. Początkowo wątpliwości co do sceny, gdy testowali Twilight, podpinając jej żarówki do rogu. Dziewięć tysięcy stuwatowych żarówek, o sprawności termicznej circa 95% daje 855KW ciepła. Zakładając pokój o objętości 20m3, daje nam to 42,75KW/m3, a to mało nie jest. Zacząłem się więc zastanawiać, czy klasyczna wentylacja poprzez otwarte okna byłaby wystarczajaca i uświadomiłem sobie, że w sumie to nieistotne. To dalej sensowna i klimatyczna scena. Choć można by przy jej okazji dodać żart o czeskiej saunie. I takich fajnych, skłaniających do myślenia scen jest więcej. Poza szaloną fabułą, upstrzoną żartami w klimatach studenckouczelnianych i są bardzo klimatyczne opisy z dużą dawką technikaliów. Kiedy mamy wspomniane, mechaniczne skrzydła, dowiadujemy się, na jakiej zasadzie działają. System napędowy statku? Proszę bardzo. I można by się czepiać, że na tych uczelniach jest technologia o lata świetlne wyprzedzają tą spotykaną w Equestrii, ale, moim zdaniem, jest to znośnie uargumentowane w fiku. Mianowicie polityką księżniczek. Studenci i profesorowie niespecjalnie chcą się chwalić, a w dalszej części fanfika widzimy zarówno skutki jak i powody. A gdy studenci spotykają się ze specyficznym portierem, wywiązuje się ciekawa rozmowa o jego zainteresowaniach „mewkami”, co buduje ciekawy klimat akademików. Słowem, mamy tu dbałość o detale i dobre budowanie klimatu. Swoja drogą, muszę pochwalić autorskie pomysły autora na połączenie nauki i magii. Moim osobistym topem jest poduszka do ładowania jednorożca. Rzecz prosta, a jakże genialna. Choć sztuczny róg też robi robotę, jako broń ostateczna. W kwestii postaci też jest dobrze. Mamy tu trzech mądrych i niezwykle kreatywnych studenciaków, którzy podchodzą do każdej sprawy z naukowego punktu widzenia (nawet jeśli chodzi o alkohol). Naukowego, który nie zawsze jest zgodny z magią przyjaźni księżniczek. W zasadzie to rzadko jest zgodny. Co więcej, wyrażają oni pogląd, że Celestii nie do końca się podoba robienie nauki w jej kraju. Jednocześnie zachowują się jak stereotypowi studenci (piją, robią dziwne rzeczy, kombinują jak tu ogarnąć coś szybciej, narzekają na klacze z dziekanatu), a przy tym mają ciekawe powiedzonka i wtręty. Nigdy bym nie wpadł na to, by przyrównywać dziekana do księżniczki, ani nie słyszałem zwrotów typu: na kaca po juwenaliach… I to naprawdę działa, buduje klimat i dodaje tekstowi lekkości. Choć chyba najlepszy był profesor? którys traszył swoje dzieci ujemna deltą, a nie Nightmare Moon. W drugim narożniku mamy Twilight i później całe Mane6, które mają oczywiście zupełnie inne podejście. Wierzą księżniczkom, wierzą w magię przyjaźni, której doświadczyły, uważają, że niektóre rzeczy w nauce są niewłaściwe i stoją w pewnej opozycji do studentów. Tak jak chociażby w jednej ze scen, gdzie Rarity zachwyca się wschodem słońca i magią księżniczek, na co jeden ze studentów mówi, że to nie magia księżniczek, tylko działanie natury, a księżniczki wciskają kit w celach propagandowych. Na co Rarity nazywa go bluźniercą. Dalsza współpraca rozwija się niezwykle ciekawie, bo na przykład udaje się przekonać Pinkie do zrobienia na statku kosmicznym imprezy z alkoholem i to jeszcze z Party Boxem (wygląda to jak ichnia wersja Leśnego Dzbana). Za to Rarity próbuje się zalecać do jednego ze studentów, by wyciągnąć od niego informacje (jego reakcja mogła być dla niej zaskakująca). I muszę też dać plusa za zakończenie. Ale nie powiem czemu. Po prostu powiem, że jest dobre, niby zamknięte ale dość otwarte, wpasowuje się w klimat i budzi emocje. I jeszcze słówko o stronie technicznej. Jest OK. Owszem, widziałem tam kilka literówek w stylu: weszli za statek. Co gorsza, mam wrażenie, że z postępami tekstu takie rzeczy pojawiają się trochę częściej. Dalej nie jest tego super dużo, ale niestety są. Podsumowując jest moc, ogień, eksplozje i ploty. Zdecydowanie polecam, bo to kopalnia pięknych scen, wspaniałych, mniej lub bardziej naukowostudenckich żartów, naprawdę dobrych i logicznych pomysłów, oraz nieco szalonej, ale wciąż sensownej nauki. Brak mi tylko jednego, ale bardzo ważnego elementu. Mianowicie tagu Comedy. Tu jest tyle humoru i żartów, że ten tag powinien wejść obowiązkowo.
  9. Obiecałem, że przeczytam i przeczytałem. Czy było tak samo jak w poprzednim fiku tej autorki? Cóż… niestety tak. Zacznę od strony technicznej. Tu, mam wrażenie postępu był minimalny Dalej tekst wygląda tak samo (brak akapitów) i wymaga korekty sporej porcji korekty, choć chyba już nie aż tak dużej jak poprzednio, skoro najbardziej irytującym i najczęściej powtarzającym się błędem było: w, którym. Tym niemniej, tekst wymaga korekty. Dobra, a jak jest z treścią? Cóż, trochę lepiej. Nie ma już wielkiego, złego czarnego jednorożca, który chce przejąć władzę nad światem przy pomocy bandy czarnych kucyków. Mamy za to Rarity, która wkurza się, że jej siostra zużyła wszystkie diamenty i teraz będzie musiała poszukać nowych. Podobnie jak w odcinku ze złotym jedwabiem z początków G4.Chyba drugi sezon. No nic, Rarity idzie szukać, ale coś jej to nie idzie. Nie wiem baterie się skończyły, wyrzuciła taktyczną 1 na znajdowanie klejnotów… Cóż, pomijając skąpe opisy, na które jeszcze ponarzekam, to na razie jest nawet nienajgorzej. Ma sens, jest serialowe. Niech będzie. Niestety im dalej w fik tym bardziej logika zaczyna boleć. Otóż, nadciąga wichura, więc Rarity, zamiast pędzić do domu (nawet nie swojego), zagłębia się w niebezpieczną i nieznaną część lasu Everfree. Bardzo logiczne, w lesie mniejsza szansa, że coś na nas spadnie. Co więcej, zwierzęta z pewnością się pochowały, a zła magia przestraszyła się burzy. W tym lesie znajduje domek, opuszczony, samotny, przez nikogo nie kojarzony. Nawet squatersi się tam nie zalęgli. Wchodzi do domu i przez dziurę w podłodze wpada do podziemnego, Atlantyckiego Imperium, gdzie mówią łaciną i greką (ale znają Equestriański. Mimo izolacji i tego, że dawno temu zostali wygnani (jeszcze przed Nightmare Moon)), bo rabowali Equestrię. Powiem szczerze, że zepchnięcie Atlantydy pod ziemię, zamiast zwyczajowego pod wodę jest jakieś. Powiem więcej to ma potencjał. Bo przecież owszem, mogli być zatopieni, a potem wędrówka kontynentów i cyk są pod ziemią. Tak wiem, wędrówka jest dużo bardziej powolna i w ogóle, ale moim zdaniem, w zepchnięciu atlantydy pod ziemię jest potencjał. Niestety ten potencjał nie jest tu w żaden sposób wykorzystany. Nie ma (albo ja przeoczyłem) żadnych informacji czy Ceśka posłała miasto pod ziemię, czy może oni je tu wybudowali po wygnaniu z góry. Nie ma praktycznie w ogóle opisów tego jak to miasto wygląda. Przecież przybysz „z góry” z pewnością zwróciłby uwagę na to jak jest zbudowane, opisał je i pewnie spojrzał na każdą pierdołę, jaka wygląda wyraźnie inaczej niż na powierzchni. No cóż, Rarity ma widać lepsze rzeczy do roboty niz podziwianie piękna lub brzydoty architektury. Z resztą nic dziwnego, bo oto nadchodzi on: biały koń na księciu... Znaczy się i książę (młodszy brat królowej) i biały kuc w jednym. Idealna parka dla naszej krawcowej, ma sześciopak, ośmiopak, rogopak, plotopak... Blueblood się chowa, a Shining to już w ogóle siedzi pod kanapą i nie wychodzi. Pewnie sobie myślicie, że Rarity wywali jęzor, zrobi wielkie oczy i zawoła: „Mój ci on! Pierwsza go zobaczyłam!” Otóż nie. Będzie jojczyć, zrzędzić, narzekać i krytykować do tego stopnia, że nasz książę jej to kilka razy wypomni. A gdy to nie pomoże, zagrozi nawet, że przestanie z nią spacerować jak ta się nie zmieni. Duży plus za to. Przyznam, miałem obawy, że to będzie miłość instant (wystarczy dodać wina). Ale widzę, jakaś konsekwencja, logika… powiem więcej, jakkolwiek można by narzekać na zachowanie Rarity, która zrzędzi jakby całe życie mieszkała w jakimś Sosnowcu, albo w innym Kraśniku, to ich relacje są (do pewnego momentu) najlepszą częścią fika. Książę jako dobry gospodarz usiłuje ją zaaklimatyzować z nowym miejscem, pokazać jej piękno Atlantydy, oraz tutejsze rozrywki, takie jak poławianie klejnotów. Ale Rarity ma to ewidentnie gdzieś i naprawdę zachowuje się niegodnie damy (co też on jej wypomina). I pewnie byłoby to spoko, gdyby nie fakt, że trwa chyba jeden dzień, albo dwa, a potem Rarity stwierdza, że go kocha i chce z nim spędzić resztę życia (w zasadzie i tak by spędziła tam resztę życia, bo nie chcieli jej wypuścić na powierzchnię by nie zdradziła ich położenia Celestii). Oczywiscie, okazuje się, że książę ma narzeczoną, oczywiscie straszną pasztetówę i oczywiscie musi ją poślubić z przyczyn politycznych, a potem oczywiście mają mieć małe paszteciątka. A on też by wolał jojczącą Rarity (zwłaszcza, że obiecała nie jojczyć, a figurę ma lepszą). Rarcia zostaje zamknięta w celi i nie ma za dobrych perspektyw na przyszłość, ale… z wizytą wpada Celestia, Twilight i reszta bandy (oraz Tenebris, którego znamy z Mojego Przyjaciela Jednorożca). Tak bez niczego, bez jakiegokolwiek wyjaśnienia skąd wiedzą gdzie szukać, ani w ogóle, że akurat tam (bo przecież mogła wyjechać do Kryształowego Królestwa). I to wpadają akurat jak Rarcia ma problemy. Trochę szkoda, że też do celi, ale co tam, deus ex machina airlines ma tanie bilety, ale niekoniecznie lądowania w najlepszych miejscach. No i kto z tej bandy wyciąga Rarity z więzienia i pozwala jej ratować sytuację i ukochanego, którego zna ze dwa dni? Zdolna Twilight? Wszechpotężna Celestia? Nie. Tenebris. Swoją drogą, przez te dwa dni zdążył się hajtnąć z Twilight, a Rarity nic nie wiedziała. Tak czy inaczej, Rarity ucieka z celi, ratuje sytuacje, spotyka się z wybrankiem i w ogóle jest happy end. A i okazuje się, że nasz książę to były Luny. Nie ma co, znalazła se pianka starszego chłopa. Ale kto wie, może lubi takich już nieco podtatusiałych tysiąclatków i właśnie dlatego Spike nie ma szans? Poza brakami w logice znów mamy ten sam problem co poprzednio, czyli zbyt szybka akcja i zbyt mała ilość opisów. Owszem, jest trochę lepiej niż w poprzedniej części, ale dalej za mało. To naprawdę powinno być rozpisane na co najmniej 20 stron więcej. W końcu odkrywamy ten nowy świat. Tło fabularne też nie powala. O wygnaniu Atlantów dowiadujemy się w sumie w jednym akapicie pod koniec. Nawet niespecjalnie z tego wyciągnięto konsekwencje. Żadnych gróźb zesłania ich na słońce, czy coś. O postaciach w sumie nie ma co więcej dodawać, w części fabularnej dość o nich powiedziałem. Jeszcze raz tylko zaznaczę, że plus za księcia. Wypada chyba najlepiej ze wszystkich postaci w fiku. Nie wiem czy da się go lubić, ale jest całkiem całkiem napisany. Podsumowując… cóż, poziom wydaje mi się raczej utrzymany. To nie jest do końca dobrze, ale to nie jest też źle. Wypadałoby tu wiele poprawić żeby wyszło z tego poczytne dzieło. Bo niestety fabuła jest strasznie prosta, a do tego dziurawa, większość postaci płaska jak po spotkaniu z walcem (może poza księciem), a opisy są raczej bezobjawowe. A czy polecam to dzieło? W sumie to niezbyt. Mój przyjaciel jednorożec był dość uroczy w swojej masie klisz i pomysłów, które dziś są traktowane jako fandomowy żart (zły czarny jednorozec, nawrócony uczeń co wszystko umie, niekompetentna Ceśka, olewająca uczennicę…). Rarity i Atlantyckie Imperium jakoś nie ma dla mnie tej uroczości. Aczkolwiek nie odradzam. Jest wiele gorszych fików. Poza tym, jak ktoś ma pozytywne odczucia względem, poprzedniego, to ten też może takie wzbudzić.
  10. Ach, ale fajnego fika znalazłem. Z resztą, czego się dziwić, Psoras ma lekkie i przyjemnie pióro, które widzieliśmy chociażby w Equetripie. Tu mamy krótki, prosty fik o tym, jak to Diamond Tiara wyciąga ciężkie działa, by osiągnąć cel i jaki to ma wpływ na cały świat. Napięcie budowane jest dość powoli, poprzez oszczędne dawkowanie informacji o działaniach i następstwach tychże małej klaczki. Aż do wielkiego finału, kiedy zostaje ujawniony cel działań motywacja stojąca za tym misternym planem. Dosłownie mnie rozwaliło, gdy doczytałem, co ona chciała osiągnąć. Strona techniczna bardzo dobra, nie zauważyłem niczego do czego można się przyczepić. Co tu dużo mówić. Podobało mi się, polecam i chcę więcej, bo to naprawdę przyjemna i lekka komedia.
  11. Pora wrócić do Kresów, zaczynając od „Z najlepszymi życzeniami”. Wprawdzie po połowie lektury zauważyłem, że ten fik już czytałem przy okazji poprzedniej serii rozdziałów, ale i tak postanowiłam go dokończyć, zanim przejdę do kolejnych opowiadań z kresowych serii. Zwłaszcza, że czyta się przyjemnie i trafił mi się jeden z chyba trzech Kresowych fików okołoświątecznych, które wszystkie są przyjemne i sprawiają, że się ciepło robi na serduszku. Myślę, że gdybyś, Hoffman, przez te 11 lat istnienia fandomu, co roku wypuszczał fik świąteczny, nikt by nie marudził, że są nudne czy wtórne, bo to się naprawdę czyta z uśmiechem na ustach. Ale przejdźmy dalej. Do: Na skraju zaufania. Początek z koziorożcami jest niezwykle interesujący. Nie dość, że znów mówi co nieco o tej nowej nacji (którą zaczynam coraz bardziej lubić i uważam, że ma duży potencjał dla kogoś, kto chciałby napisać jakiś większy spinof do Kresów) Co ciekawe, scena na galeonie, wraz z końcówką poprzedniego fika wskazują na to, że te wszystkie wydarzenia to może być dopiero początek problemów Equestrii. I tu mam takie wrażenie, że niezależnie czy Hoffman skończyłby Kresy zamykając obecne wątki, czy pociągnął je dalej, dając nowe zagrożenie w dopiero co pogodzonym świecie, całość nie byłaby nudna. Dalej robi się ciekawiej, bo nie tylko mamy kilka fajnych teorii i pomysłów (w tym pomysł na dodanie „biologicznego” sterowania do golemów, które przypomina mi trochę klimaty młodzieżowej powieści Lewiatan), które następnie mamy okraszone fajnymi technikaliami, kiedy to Hermes uczy się o golemach. A pamiętajmy, że Hermes jest nietechniczny. Same rozkminy Hermesa, co takiego knuje Archibald i koziorożce też są interesujące. Aż się sam zacząłem zastanawiać, kto tu kogo ogrywa i po co? No i na koniec prastare ruiny zebr. Przyjemny fragmencik. Troszkę może mało napięcia i tajemnicy, ale nie jest źle. Swoją drogą, dorzucenie tego na tym etapie bardzo, ale to bardzo zaskakuje, a przy tym, nie ma się wrażenia, że ten wątek pojawia się na siłę, czy z zadka. On jest tu sensownie wpleciony i uargumentowany. Liczę, że może ciutek więcej się pojawi. Cień pojednania Nadchodzi zamykanie wątków, kończenie wojny i w ogóle. Zaczyna się od ostatniej szarży Hermesa by obalić swego ojca i przejąć władzę nad krajem. Proste, typowe i ma sens Mógłbym ponarzekać, że ten nowy golem jest taki wspaniały, tak łatwo wchodzi do miasta, jest tak niezniszczalny i bezawaryjny i jak gromi obrońców... Ale nie chcę. W Kresach mi to nie przeszkadza, że taki prototyp (bo to jednak jest prototyp, a prototypy często źle kończą) działa idealnie. Poza tym, to nie on sam wygrał wojnę i z uwagi na pewne szczegóły, sprawę musieli i tak zakończyć zwykli żołnierze. Skrótowy (lecz nie krótki) opis penetracji ruin i podziemi jest treściwy i choć odpowiada na wiele pytań, to też stawia kolejne. Chociażby kwestia łodzi podwodnej. Wymysł? A może przypadkowy traf, z którego wynika współpraca Kaprikorni przy tworzeniu hybryd. A może kuce morskie? Wątpię jednak byśmy się dowiedzieli. Dalej mamy rozmowę Archibalda z Hermesem i co ciekawe, mam wrażenie, że Archibald przewidywał, że Hermes go obali, wsadzi do paki i zajmie jego miejsce. Może nawet to zaplanował? W końcu, czy pogromca dyktatora i kuc, który zaprowadził pokój nie ma od razu dość wysokiej pozycji? Może nawet Fenrir, walczący wśród zebr i przy okazji ocieplający nazwisko Ashfall był częścią planu? Dobra, to na pewno nadinterpretacja. Choć czy aby na pewno? Jednak głównym elementem tej rozmowy jest rzucenie trochę światła na przeszłość Archibalda i jego przodków, oraz Iris. Przyznaję, jest trochę odpowiedzi i kilka dodatkowych pytań. Jak to, kim był ojciec Fenrira II. No chyba, że nie skojarzyłem czegoś. Jednak najbardziej zastanawiająca jest końcowa scena z Valerią. Co takiego ona z Archibaldem kombinują. Mam wrażenie, że chcą albo go uwolnić, albo jakoś zdalnie pociągać za sznurki. I tu muszę przyznać, że mam pewne obawy, ponieważ nie wiem czy chciałbym to oglądać. Znaczy, Hoffman przyjemnie pisze i z pewnością ten wątek byłby dobrze prowadzony i w ogóle. Ale z drugiej strony, obawiam się, że to mógłby być długi wątek, a już widziałem w Kresach dużo innych materiałów i tematów do podjęcia, które jawią się ciekawsze niż to. Kaprikornia, ruiny, Fenrir najemnik, łowcy… Poza tym, rozdział tradycyjnie dobrze i bezbłędnie napisany. Dzień ojca Koniec. Fenrir wraca do domu, niepokojąc się, czy ma do czego. Spotkanie z rodziną przebiega nad wyraz spokojnie, muszę przyznać. Spodziewałem się ciutek więcej emocji, ale i tak było spoko. Dyskusja z Albertem na plus. Dodaje nieco akcji spotkaniu. No i warto zauważyć, że choć Albert postanowił się zmienić, to nie zmienił się tak do końca. dalej jest niemiły, burkliwy i pewnie dalej nie chce o wielu rzeczach mówić. Ale to dobrze. Nie wydaje mi się, by na tym etapie on mógł się zmienić kompletnie i nie wiem w ogóle czy taka zmiana by do niego pasowała. Słowem, wypada dobrze tak jak jest. Podobało mi się też, że Hoffman nie oszczędza Fenrira nawet po wojnie i wstawił tą scenę z koszmarami. Logiczne i sensowne następstwo tego co przeżył. Dodaje realizmu. No i wraca też szkatuła. Przyznaję, szło o niej zapomnieć, ale wraca w pięknym stylu i co nieco nam pokazuje.Bardzo urocza scena z małym Fenrirkiem. Przyznam, że przez mgnienie miałem wrażenie, że wspomnienie może należeć do kruka, ale to by musiało oznaczać, że jest nim sama Iris, a to nie do końca pasowałoby mi do kresów. bo i dlaczego miałaby zostać zmieniona w kruka? jaką mocą?, nie było jakichkolwiek wzmianek w fiku o takich możliwościach czy obawach, więc czemu miałoby to być możliwe? Z resztą, nie wiem czy to by mi pasowało do kontekstu. Odrzucam więc tą możliwość, na chwilę obecną. Nawet mimo tego, że ten kruk nie pojawił się tam bez przyczyny, a jego dziwna ucieczka pozostawia wiele pytań. Ale kto wie, może kiedyś się dowiemy czym jest. No i na koniec wielkie spotkanie, na które czekaliśmy chyba od dłuższego czasu. Dwoje ukochanych spotyka się po długiej i niepewnej rozłące. Wspaniała, wzruszająca i napisana chyba podręcznikowo scena. Jest i niepewność, niepokój, początkowe nerwy i chęć wycofania się. Z czasem napięcie rośnie, aż widzowie mogą wreszcie zobaczyć moment gdy ukochani padają sobie w ramiona, przepraszają, wyznają miłość i rozmawiają. Iście szczęśliwe zakończenie i przepiękny koniec Kresów. A przynajmniej tej ich części. Jako, że to koniec pewnego etapu Kresów, pokuszę się o jeszcze jedno podsumowanie całości. To jest naprawdę bardzo dobry fanfik (jeden z najlepszych w polskim fandomie i jeden z najlepszych jakie czytałem). Ma wspaniale wykreowane uniwersum, dobrze napisanych bohaterów z odpowiednią głębią, ciekawie prowadzoną fabułę i bardzo dobrą, jeśli nie nienaganną stronę techniczną. Cieszę się, że w końcu go przeczytałem, choć długo odkładałem to na później. Mam nadzieję, że jeszcze uda się coś z Kresów zobaczyć. Osobiście najchętniej poczytałbym o: Przeszłości Alberta (co poradzić, lubię gościa) Kaprikorni (Państwo z podniebnymi galeonami, leżące obok państwa gdzie do pługa zaprzęga się zebrę, albo żonę z pewnością ma coś do opowiedzenia) Zebrzych ruinach i opuszczonych, podziemnych miastach. Fenrirze łowcy Może o przygotowaniach Weissa do rebelii. Myślę, że tu by był spory potencjał na pokazanie gierek politycznych i różnych machinacji. Cokolwiek, co zechce napisać autor. Na sam koniec jeszcze raz polecę wszystkim fik, bo warto. Naprawdę warto.
  12. Widzę całą masę pozytywnych komentarzy i przez to mam jeszcze większy problem ze skomentowaniem tego dzieła. Bowiem jest to dobry fik, naprawdę dobrze napisany i przetłumaczony. Akcja prowadzona jest z perspektywy małego dziecka dziecka, które dowiaduje się, że mamusia jest chora i musi pójść do szpitala. Rainbow Dash zaczyna się opiekować tą małą i jej siostrą, i co jakiś czas odwiedzają mamę w szpitalu, a my obserwujemy wtedy jak postępuje choroba, oraz jak bardzo świat dziecka różni się od świata dorosłych. Widać to chociażby w kwestii amuletów z piór. Dla dzieci jest to coś fajnego, powód do radości i może dumy. Ale dorośli widzą to inaczej i doskonale wiedzą, co to oznacza. I tak jest z każdą kwestią aż do samego końca, kiedy... a nie będę spoilerował. Tak czy inaczej fabuła choć prosta, jest prowadzona dobrze. No może z jednym zastrzeżeniem, że rozgrywa się chyba za szybko. Z drugiej strony nie wiem czy dałoby się zbudować taki fanfik z bardziej realistyczną długością, rozbitą na miesiące, czy lata. A nawet jeśli, tu to mimo wszystko działa. Oczywiście z poprawnie i dobrze napisaną fabułą współgrają równie poprawne i dobre opisy. Naprawdę można wczuć się w perspektywę dziecka. Mamy i inne spojrzenie na pewne rzeczy i dziecięcy entuzjazm, i niezrozumienie perspektywy dorosłych, i oczywiście problemy z dłuższymi słowami. Jak chociażby telekineza czy uczulenie. Swoją drogą, sama nazwa uczulenie też naszemu dziecku nic nie mówi i to też buduje pewien klimat. Jak i to, że niektóre informacje są przed dziećmi zatajane. I na końcu jest fajnie pokazane, jak różni się starsze i młodsze dziecko. Taka jedna scena, jeden mały dodatek, a tyle wnosi do fika. I tu mam pewien problem, bo u mnie ten fik wzbudził niestety reakcję: OK, poprawny fik. I tyle. Nie wzbudził emocji jakie miał wzbudzić. Po prostu czytałem kolejne strony i w myślach odhaczałem kolejne punkty niezbędne do stworzenia fika w takim smutnym klimacie z perspektywy dziecka. Owszem, przy każdym tak odhaczonym punkcie byłem gotów dodać, że jest on zrealizowany naprawdę dobrze. Rzekłbym nawet, że modelowo i można je stawiać za wzór. Jestem w stanie zrozumieć też dlaczego tyle pozytywnych komentarzy jest powyżej. Ale po prostu ja tego nie czuję. Strona techniczna jak najbardziej poprawna. Tekst wygląda ładnie, schludnie i nie dostrzegłem w nim żadnych błędów. Co więcej, podczas lektury nie złapałem się na tym, że to tłumaczenie. Znaczy, nigdy podczas lektuyry nie przystanąłem na chwilę by zastanowić się, czy to tak powinno być, albo jak to było w oryginale. Słowem, uważam, że to tłumaczenie jest dobre, poprawne i w ogóle. Podsumowując, to jak najbardziej poprawnie napisany i w ogóle świetny fik i świetne, bezbłędne tłumaczenie. A przynajmniej ja nie zauważyłem. I choć mnie nie kupił, to gorąco polecam.
  13. Kiedy widzę tłumaczenie od aTOMa to wiem, że to będzie dobry, a może i nawet bardzo dobry fanfik. Dotychczas raz się rozczarowałem, ale to nie jest TEN raz. I uwaga na spoilery. Ten fanfik jest naprawdę dobrze napisany, sugestywny fanfik ze świetnymi opisami. Oczami wyobraźni widziałem brudną, potarganą Octavię próbującą przeżyć kolejny dzień w zniszczonym wojną mieście, ruiny, oraz te wszystkie kucyki, które próbują, albo i próbowały przeżyć kolejny dzień. Czuć też emocje i nastroje jakie panują w mieście ogarniętym wojną. Nie raz łapałem się na tym, że robiłem przerwę w czytaniu i myślałem o scenie, którą widzę. Naprawdę był klimat. Sama fabuła, cóż, jest prosta i krótka, ale tu wiele nie trzeba. To wszystko zwyczajnie gra. Od początku, aż po ostatni, potężny akord zakończenia. Na koniec jeszcze słowo o stronie technicznej. Ta oczywiście na wysokim poziomie. Nie trafiłem na nic co oderwałoby mnie od tego tekstu Podsumowując, gorąco polecam to krótkie, acz kipiące od treści dzieło. Zdecydowanie warto przeczytać, chociażby po to by przekonać się jak DOBRZe można sponyfikować takie ryzykowne tematy.
  14. Ech te fanfiki z fandomu łupanego. Mam wrażenie, że 90% z nich idzie rozpoznać nawet bez patrzenia na datę publikacji. Już od pierwszych stron wysyłają one taki swój specyficzny „odorek”, mówiący, że były pisane w zupełnie innych czasach. Czy to dobrze? Moim zdaniem to nie jest tak, że dobrze, albo że niedobrze. Gdybym miał powiedzieć co cenię w fikach z fandomu łupanego najbardziej, powiedziałbym, że inność. Inność, która odróżnia je od fików z okresu fandomu umierającego. I co ciekawe, to właśnie te „stare” fiki doskonale obrazują to, jaka przemiana nastąpiła w pisarskim fandomie. Chodzi o to, że kiedy czyta się takiego fika, nawet kompletnie sztampowego, to znajduje się zupełnie inną perspektywę i podejście, zarówno do prezentowania bohaterów, jak i prowadzenia fabuły. Dobra, dość skrybania, pora przejść do mięsa i narzekania. Dużo niestety będzie narzekania. Ach fabuła. Widać po niej, że to fik z początków fandomu. Czyli mówiąc wprost, szybkość akcji, braki logiki, dziury i entuzjazm pisarski. Zaczynamy od tego, że Twilight ma koszmar o czarnym jednorożcu, który chce jej zrobić ziazi. Oczywiście nie może machnąć na to kopytem, musi podnieść alarm, zawołać księżniczkę i wytoczyć działa. Bo przecież koszmary jej się nie śnią bez powodu. Ale dobrze, zrobiła to i dostała łatkę wariatki i reprymendę od Celestii. Tu bardzo dobrze, chwalę. Swoją drogą, czy nie powinna raczej mieć pretensji do Luny? To w końcu ona pilnuje snów. Cóż, Twilight nie daje za wygraną, sama chodzi nerwowa, warczy na przyjaciółki i w ogóle. A fabuła z mikroskopijną ilością opisów pędzi. Pojawia się jakiś gostek, ma przyjęcie u Pinkie, zaprzyjaźnia się z Twilight… jak na razie odhaczamy punkty. Nieco później nadchodzi czarny jednorożec (Tenebris), prawie przyprawiając Twilight o zawał. Oczywiście nie ma znaczka, zostaje oskarżony o wszelkie zło, brzydką pogodę i inflację, i wyśmiany, bo nie ma znaczka. Za to okazuje się być byłym pupilkiem mhocznego Darka i zamierza zdradzić jego sekrety. Jak dotąd zero zaskoczenia. Rzekłbym nawet, że lecą kolejne klisze. Samego Darka spotykamy chwilę później i dowiadujemy się, że nie tylko jest czarny, ale ma i całą armię czarnych kucyków, z pomocą których chce się zemścić, podbić Equestrię i w ogóle. Normalnie czarny jednorożec jako złol wywala kliszometr na czerwone pole. Ale cała armia? Alarmy wyją, wskazówka się przekręca naokoło i już jest w sumie dobrze. Tak, szanuję za to, bo to naprawdę jest jakieś. Coś w stylu: „Witamy w naszej armii zła, tu masz kartę członkowską, karnet na basen i wiadro czarnej farby.” Nie popieram, ale szanuję. Dark kombinuje pokonanie Twilight, pomaga mu w tym Trixie, która bez trudu pokonuje Twilight, ale zostaje przepędzona przez tego czarnego (Tenebrisa), który nie tylko przegania Trixie, ale też rozpoznaje jej zaklęcie, ratuje Twilight i w ogóle jest fajny i potężny. Mary Sue bardzo. Coś tam się dzieje, zło nadchodzi i pora szykować się do wielkiej bitwy i pokonania Darka. Ale nie Elementami, które mogą zawieść, a mocą 15 potężnych jednorożców, które przecież nie mogą przegrać. Elementy nawet nie są planem B.Logika bardzo. Swoją drogą, przyznam, że dobór ich był niezwykle zaskakujący. Zwłaszcza Blueblooda, rodziców Twilight i Chrysalis, którą oczywiście trzeba przekonać do współpracy. Przekonuje ją (a jakże) Tenebris, grożąc użyciem czaru reformacji. Tak, bo czarny szaszłyk da radę zreformować nim potężną królową podmieńców, która nawet nie podda w wątpliwość istnienia takiego czaru. Twilight za to nawet nie zasugeruje reformacji Darka tym zaklęciem. Bo i czemu? Dobra, dochodzi do epickiego i chaotycznego starcia, przed którym Dark porywa Twilight. Ale czary mary, deus ex machina airlines i lawendowa klacz wraca tuż przed samą bitwą (do końca miałem nadzieję, że to może jednak tylko podmieniec). Oczywiście dobro wygrywa, happy end, Tenebris ratuje sytuacje, Dark nie żyje, wszyscy szczęśliwi. Koniec. Podsumowując fabułę, za szybko, za mało opisów, strasznie proste relacje miedzy postaciami i zero, absolutnie zero zaskoczeń. W zasadzie, wygląda to jak niektóre animacje z lat 90-00. Jeśli chodzi o postacie, to tu jest różnie. Nie najgorzej wypadają te z tła i Mane six minus Twilight, jako postacie drugoplanowe w sumie. Są napisane całkiem dobrze, zgodnie z serialem. Jedynie co, to mam wrażenie, że za słabo reagują na fochy Twilight, ale to może moje odczucie. Spike jako asystent też ujdzie, choć jego rola jest znikoma. Tak czy inaczej, te postacie są OK. Nie wybitne, ale po prostu OK, dobrze napisane. Jestem gotów też dać duży plus za Celestię, która choć nie do końca kompetentna (chyba za często widziałem w fikach motyw, że olewa Twilight, która okazała się mieć rację), brzmi sensownie przez większość czasu antenowego. Bardzo logicznie stwierdza, że Twilight nie powinna była jej budzić w nocy tylko dlatego, że miała koszmar (swoją drogą powinna wkroczyć na scenę w papilotach, nocnej koszuli i ogólnie z wyglądem zaspanej Haliny. To by było coś), oraz jest zła, że Twilight innym razem przerwała jej audiencję sprawą błahą. Jednocześnie, zamiast strzelać porządnego focha i nazywać studentkę w sposób obraźliwy, zauważa, że może wina leży po jej stronie, bo narzuciła na Twilight za dużo zadań domowych. Do tego, gdy chodzi o sprawę Tenebrisa, przytomnie przypomina Twilight, że nie należy oceniać książek po okładce (nawiązując do lekcji z odcinka z Zecorą) i sugeruje jej by dała mu drugą szansę i spróbowała się z nim zaprzyjaźnić. Tak, Ceśkę da się lubić. Gorzej jest niestety z głównymi bohaterami fika, zaczynając od Twilight. Ta często zachowuje się nielogicznie, jest zbyt nerwowa, bywa wredna. Zaskoczyło mnie, jak kazała odejść przyjaciółkom, które wyraziły obawy względem Ignisa. Jej pasywna postawa podczas spotkania z Trixie może i by miała sens, ale fakt, że nie była w stanie się obronić już tak słabo. Powiem więcej, przez cały fik miałem cichą, nieuzasadnioną nadzieję, że może stanie się jej jakaś trwała krzywda. Nie podobał mi się też Tenebris. Był zbyt OP i zbyt Mary Sue (czy raczej Garry Stu). Od razu się można domyślić, że był pupilkiem głównego złego i to on go nauczył magii, oraz tego, że się nie zgadzał z nim i uciekł, by ratować klacz, o której nic nie wiedział. Co więcej, ratuje ją kilka razy, gdy inni się tylko gapią, bez trudu przekonuje Chrysalis do współpracy i neutralizuje czar Darka w kluczowym momencie. Aż dziwne, że sam tej wojny nie wygrał. O Ignisie powiem tyle, że był dla mnie meh. Ani ziębił, ani grzał. Do tego jego zdrada jakoś mnie nie zaskoczyła. Nawrócenie też nie. Po prostu odegrał swoją rolę tak jak trzeba i zniknął. Główny zły (Dark) buzi z kolei moje mieszane uczucia. Jest strasznie sztampowy. Czarny (a jakże) jednorożec o czerwonych (a jakże) oczach i mocy większej (a jakże) od księżniczek, a na imię mu (a jakże) Dark. Jest zły, niedobry i chce przejąć władzę w Equestrii i zemścić się… na wszystkich, którzy dokuczali mu w szkole. Gdy to przeczytałem, to mało nie spadłem ze śmiechu z krzesła. ALE szybko dotarło do mnie, że to nie jest tak całkiem bez sensu. Nie tylko dlatego, że wyśmiewanie w szkole faktycznie może straumatyzować, ale też dlatego, że ten motyw się pojawia w animacjach (między innymi Megamocny, jeśli dobrze pamiętam) i miał sens. W tym fiku też jako tako pasuje. Razem z niestety mikrymi opisami i dość wartką akcją tworzy właśnie klimat tych animacji z dawnych lat. I na koniec kilka słów o stronie technicznej. Źle nie jest, ale dobrze też nie. Główne problemy to brak wcięć, kiepska budowa wielu zdań i okazjonalne kfiatki w stylu: na prawdę. Oj, przydałaby się tu sroga korekta. Z drugiej jednak strony, nie zauważyłem zbyt wielu literówek, a i mimo miejscami koślawego tekstu, interpunkcja wygląda dobrze. Przynajmniej dla mnie. No i plus jestem gotów dać za to niezwykle kreatywne unikanie powtórzeń. Owszem, strasznie się nie mogłem przyzwyczaić do konstruktów typu: siostra Shining Armora, bratowa Cadance, wnuczka Babci Smith i innych, ale z drugiej strony, nie ma co drugi akapit lawendowego jednorożca (na 178 stron dokumentu, lawenda pojawia się jedynie 11 razy), czy pomarańczowej klaczy. I już samo to jest jakieś. Podsumowując, o dziwo, mimo całego mojego narzekania i krytykowania, bawiłem się przy tym fiku zaskakująco dobrze. Nawet przy jego licznych wadach. Być może to była przyjemnosć porównywalna do oglądania czegoś z kina klasy B, ale dalejnie było to przeżycie traumatyczne. To była nawet fajna podróż w krainę nostalgii, do czasów kiedy kucyki były bardziej 2D, broniacze bardziej entuzjastyczni i a fandom jeszcze nie umierał aż tak mocno. Ponadto muszę też stwierdzić, że, jak na debiut, wypada on mimo wszystko OK. Widywałem dużo gorsze. Może gdyby autorka dostała odpowiedni feedback odpowiednio wcześnie, to dziś byłaby tu z nami jako całkiem dobry pisarz. Ale czy polecam? Obecnie chyba tylko jako odniesienie by zobaczyć jak bardzo fanfiki ewoluowały od początków fandomu, bo tak do poczytania to raczej nie.
  15. To było dziwne. Domyślam się, że ta scena nie powstała bez powodu i ma jakiś kontekst w fandomie, ale ja tego kontekstu nie znam i z tego powodu był to dla mnie w sumie fik o niczym. Owszem, kojarzę pi razy drzwi postać Mordecza, ale tego drugiego nie, nie wiem jak bardzo się różną od tych kreacji, czy w radiu (nie pamiętam już którym, tyle ich było) zachowywali się jakoś specyficznie... Ja tu widzę scenę broniacza wracającego do swojego małego mieszkanka, komentującego (całkiem przyjemnie warto dodać) dom, rodzinę, pracę i kolegę, który wpada w odwiedziny. Słowem, dla mnie była to po prostu scenka, którą mogę skwitować: aha, ok. Wydaje mi się, że Mordecz ma dobre pióro, które może się sprawdzić w złośliwych komediach, więc pewnie ejszcze będę zerkał w jakieś jego teksty. O ile jeszcze tego nie robiłem Strona techniczna wygląda za to bardzo dobrze. Tekst wydaje mi się schludnie napisany i bez błędów.
  16. Lubię fanfikowe wykopki. Można podczas nich znaleźć najróżniejsze fanfiki. Fajne, niefajne, smutne, wesołe, nieśmieszne komedie, albo wesołe akcyjniaki... Mam jednak takie dziwne wrażenie, że jest pośród nich bardzo, bardzo dużo fików, które cierpią na zmarnowany potencjał. Tak jak ten. Pomysł na crosover z terminatorem (a przynajmniej wygląda to na crosover z terminatorem) jest naprawdę dobry. Ma spory potencjał, zarówno do tworzenia żartów opartych na niedopasowaniu w czasie, jak i opisywania architektury i jej zmian, czy tworzenia wartkiej akcji i napięcia zwiazanego z problemami w realizacji planu. Ale niestety akcja tego fika dzieje się za szybko. Na kilkunastu stronach znalazła się treść godna kilku, może kilkunastu rozdziałów, absolutny brak opisów, przemyśleń bohatera i emocji, brak relacji z innymi i ogólnie zbyt szybką akcję. Weźmy naszego OP bohatera. Nawet nie będę sie za bardzo czepiał jego OP, bo jednak ma technologie przyszłości i dużo większą wiedzę niż ktokolwiek w Equestrii. Ale cofa się o setki, jeśli nie tysiące lat w czasie. Do zupełnie innej rzeczywistości i nie poświęca nawet sekundy by popatrzeć jak wygląda dworzec, albo pomarudzić, że musi jechać stalową puszką o napędzie parowym i zastanawiać się, czemu te prymitywy nie ywmyśliły jeszcze poduszki magnetycznej. Tak samo nie zauważa, ze hotel jest drewniany i to bardzo łatwyopalny materiał, który wymaga istnienia grupy kuców odpowiedzialnych za gaszenie podpalonych budynków. Tu naprawdę było co wyciągnąć z samego faktu, ze cofnął się w czasie. Poza tym, on nie jest zbyt inteligentny. Owszem, wpadł w połowie fika, że mechaniczne skrzydła wzbudziłyby zainteresowanie, ale nie wpadł, że dziwna metalowa zbroja też. Nie wpadł też na to by przed pierwszą próbą zmiany przyszłości zrobić rozeznanie. A skoro już o zmianie przyszłości, to przy scenie w szpitalu aż by się prosiło o to, by komputer mu powiedział, kogo przypadkiem załatwił i jak to wpłynęło na przyszłość. Nawet pomińmy drobny fakt, że mógłby od razu zniknąć, bo zabił tam prababcię, ukochanej swego prapradziadka, ale móglby chociażby jęknąć, że właśnie zabił twórcę ulubionych ciastek. Dalej, mane six i księżniczki. W jednej chwili go zaatakowały, a w drugiej, no spoko, elo można pogadać. I od razu mu uwierzyły, że jest z przyszłości. Bez gadania w stylu: a może to podmieniec, który coś kombinuje? Nie było też konsekwencji za akcję w szpitalu. Mimo wszystko coś z tego powinno wyniknąć. Nawet jakaś początkowa niechęć, którą musiałby przezwyciężyć. Jakieś wątpliwości. Dalej, Twilight oddaje mu notatnik tak od razu, bez gadania i próby ukrycia go, albo zażądania wyjaśnień. To nie w jej stylu. Powinna była podjąć dyskusję o podróżach w czasie, skoro sama próbowała. A gdy był z Applejack na rodeo, mógłby opisać co za cyrk ogląda i jakoś go skomentować. Plus w tym, wszystkim można za to dać, że na kisscamie nie cmoknął Applejack. To by było w tym fiku kompletnie bez sensu. Zakończenie też mogłoby być lepsze. Przecież Apple Bloom mogłaby zupełnie inaczej wykorzystać wiedzę, którą jej dal i uodpornić się na jego działanie, oraz na przykład podjąć próby przeniesienia umysłu do ciała maszyny, by w przyszłości uniknąć wielu problemów. Albo po prostu mogłaby stwierdzić, że to okazja by lepiej zadbać o dobrobyt rodziny i swoich potomków, odpowiednio modyfikując maszyny. I na koniec sprawy techniczne. Korekta niby była, ale jeszcze trochę by się mogło przydać. A wiec, podsumowując, czy polecam? Niezbyt. To cała masa zmarnowanych potencjałów. Ale nie odradzam. To może być dla kogoś ciekawa inspiracja do napisania własnego fika.
  17. Era fandomu łupanego, wielkie zachwycenie się kucykami. Jak grzyby po deszczu pojawiały się animacje, arty, fanfiki i w ogóle (nie to co dzisiaj). I oczywiście wśród tego sporo fanfików o ludziach trafiajacych do lasu Everfree, czy od razu do Ponyville i będących wybrańcami, którzy pokonają wielkie zło, lub też wybrańcami serca ukochanej postaci z serialu. Podobno było tego dużo. Podobno jakościowo większosć była maksymalnie średnia. Podobno, bo większosć mnie chyba ominęła. Tak czy inaczej coś musiało być na rzeczy, bo powstała ta parodia zbierająca najbardziej oczywiste i powszechne kwestie. I robi to całkiem zabawny i przyjemny sposób. Jest superpotężny pan ciemnosci, mroku i dziury w kroku. Jest przypadkowy broniacz piwniczniak, którego nikt nie lubi, nikt nie rozumie i w ogóle mieszka w beznadziejnym miejscu, jak łódź bałuty, albo sosnowiec. Jest też las Everfree, pełen roślin i zwierząt. Ale jest też troche celnych obserwacji, jak chociażby wszystkie wady złotych zbroi, czy fakt, że roślinki lubią sie zaplątać w epickodługiej grzywie. Podoba mi się też bardzo kreatywne i zabawne zakończenie, stawiajace wielką i cieżką kropkę nad i. Plus jestem gotów dać za to wspaniałe i nieoczywiste nawiązanie do Szwejka. Jak ktoś go nie wyłapie, to będzie się śmiał, a jak ktoś wyłapie, to będzie się śmiał podwójnie. Strona techniczna oczywiście na wysokim poziomie, nie ma się do czego przyczepić. Z resztą, sądząc po wieku fanfika, to jeśli coś było, to pewnie już czytelnicy zdążyli wytknąć. Polecam serdecznie, nie tylko fandomowym wyjadaczom, bo to kawałek fajnej komedii i temat dość już zapomniany. Bo kiedy ostatnio pojawił się fik o człowieku przybywającym do Equestrii i hajtającym się z Twalotem? No chyba, że mnie coś ominęło. I widzę, ze ten fik ma już 4 głosy na Epic. To i ja dorzucę swój, bo ten krótki tekst na to zasługuje. Za wspaniałą parodię oklepanych motywów i bardzo przyjemne, lekkie i celne pióro autora. No i za to, co wspomniałem wcześniej.
  18. Zacznę od tego, że muszę się zgodzić z poprzednikami, że ten fik zasługuje na tag Epic. To naprawdę dobre uzupełnienie KO, a zarazem świetna, klimatyczna historia. A w zasadzie dwie historie ujęte w jeden fanfik o bitwach morskich w czasie wojny Equestrii z Sombrą. Zacznijmy od opowieści o Rarity na okręcie podwodnym. Już na samym początku, czuć klimat, a w myślach zaczyna brzmieć muzyka z Das Boota. Jedynie do narracji trzeba się było przyzwyczaić, bo jest ona pierwszoosobowa, prowadzona z perspektywy Rarity i jest… powiedzmy, specyficzna. Skupia się na detalach, ma bardzo bogaty język i często ucieka myślami gdzie indziej. To się może nie każdemu spodobać, ale uważam, że doskonale pasuje do postaci. Zwłaszcza w kontekście dalszej fabuły Ta część powieści napisana jest bardzo ciekawie i ze szczególnym uwzględnieniem pewnego faktu, który łatwo przeoczyć. Otóż, walka na okrętach podwodnych to w znacznej większości płynięcie do celu i tylko bardzo krótki etap walki. Tu nie jest inaczej i większość tego fragmentu to sceny rodzajowe z życia załogi, ubarwione kwiecistymi opisami Rarity i poprzeplatane jej przeżyciami wewnętrznymi. Ale, co ciekawe, to nie jest nudne. To się nawet czytało z przyjemnością. Wydaje mi się, że był dobry balans pomiędzy fragmentami spokojnymi, a okazjonalnymi, ciekawymi wydarzeniami. Druga część to potężna bitwa morska z udziałem lotnictwa. W stylu Midway. Choć raczej tego nowego. Najpierw mamy spokojny w miarę rejs, przygotowania, wypadek samolotu… Swoją drogą, dobrze, że ten wypadek się pojawił, bo to tylko dodaje realizmu. Zarówno z powodu tego, że był wynikiem zakładu, jak i w ogóle. Bo tak się składa, że sporo maszyn było traconych właśnie w wyniku wypadków, awarii, czy zwykłego zakopania się w błocie (czołgi, czy transportery). Znalazło się też miejsce dla nawiedzonej szamanki od całej masy kultów i religii. Dziwna postać, ale nie wydaje się być nie na miejscu. Nawet da się ją lubić. Dalej mamy oczywiście początek bitwy, plany, przygotowania i oczywiście niespodziewane zwroty akcji. Oczywiście wszystko okraszone odpowiednio epickimi opisami i z wykonane z dbałością o detale. Całość czyta się naprawdę przyjemnie. Choć najbardziej podobały mi się fragmenty z Fancy Pantsem i Fleur. To są właściwe kucyki na właściwych miejscach, kompetentne, spokojne i w ogóle. Świetnie wykreowane postacie, jak dla mnie. Chyba najfajniejsze w tej części fika. Oczywiście mamy sporo przeskoków pomiędzy różnymi perspektywami, różnych bohaterów, ale wychodzi to całkiem naturalnie i stanowi fajny dodatek do ogromu bitwy. W końcu co innego wie dowódca na okręcie, a co innego pilot samolotu. No a czytelnik ma z tego lepszy ogląd całej bitwy. Wprawdzie, może przydałoby się więcej perspektywy czerwonych, ale i tak ten burdel śledzi się bardzo przyjemnie i z zapartym tchem. I na koniec szarża Rarity, zatopienie lotniskowca i szcześliwy finał. Nasi górą. No a biedna, trzęsaca się Rarity wraca do portu i potem wreszcie zejdzie z okrętu. Fajnie, że dostała swój fragment, bo jak wiemy z KO, przez chyba pół fika była nieobecna. Co do strony technicznej, to cóż mogę rzec, coś tam próbowałem zrobić i chyba nie wygląda to źle. Ale, będąc szczerym, aż tak dużo pracy nie miałem. Choć parę kwiatków się trafiło, ale ich nie zapisałem. Na sam koniec jedna, drobna rzecz, która mi się w tym fiku bardzo nie podobała. Chodzi mi konkretnie o scenę po rozbiciu samolotu przez Derpy. Wiem do czego nawiązuje i właśnie dlatego uważam, że jest to marnowanie potencjału sceny by zrobić z niej przeróbkę jakiegoś filmiku z YT. Uważam, że tu było miejsce na to by pokazać gniew dowódcy, odciąganie go od samosądu oraz późniejsze jego uwzięcie się na Derpy i tego drugiego. Nawet nie trzeba by było zmieniać fabuły czy coś. Wystarczyłoby, żeby po rozbiciu samolotu zagroził im, że on im jeszcze da popalić i w ogóle, potem, przy scenie z podwieszona, tonowa bombą, dać akapit przemyślenia, że tak stary chce się zemścić i w ogóle, a na końcu, gdzieś w tle wstawić scenkę, w której ten dowódca wyrzuca sobie, że posłał ich na pewną śmierć w zemście za rozbity samolot. Ogólnie, ta scena mi się bardzo w tym fiku nie podobała, ale to drobiazg przy ogólnej fajności tego dzieła. Raz jeszcze polecam, bo to świetny dodatek do KO i świetna historia naszej ukochanej krawcowej wsadzonej do stalowego cygara, oraz wielkiej bitwy morskiej. I tak, jak najbardziej można ten fik czytać bez znajomości KO.
  19. Cieszę się, że też tak myślisz. Wydało mi się to logiczne. No i skojarzyło mi się z filmem The Hurtlocker (polecam) Poza tym, Fenrir nie wytrzymałby w normalnej, bezpiecznej pracy. Już nie po wojnie, w której tak czynny udział. A niekoniecznie, moim zdaniem. Znaczy, niekoniecznie będą tak uwiązani z powodu służby Celestii. Wydaje mi się, że księżniczka mogłaby oczekiwać efektów i ewentualnie informacji o pokonywanych stworach. Jednak Łowcy dalej zdobywaliby wiedzę po swojemu, wykorzystywali własne metody i zdobywali własne zasoby. W sumie, to mając lepsze finansowanie mogliby też troszeczkę naciągnąć koronę na srebrne miecze, czy diamentowe pląby w zębach. Tu jest duże pole do manewru i duże pole do wykombinowania czegoś ciekawego. Myślę nawet, że większe niż jakby mieli działać sami. Poza tym, kolejna okazja by porównać z dawnymi czasami i powiedzieć, że kiedyś to było... Nie będę nic narzucał, co to to nie. Po prostu mam wrażenie, że ta opcja jest bardzo dobrym wyjściem i oni mogą na to pójść. Nawet mogą mieć bazę, w której starzy wiedźmini będą trenować nowy narybek. Z drugiej strony, nie mówię, że wersja z czasami przed Fenrirem jest zła. Tam też drzemie potencjał. Na przykład na różne relacje ze strażą i wojskiem. Jedni mogą szanować łowców, inni obchodzić czerokim łukiem jak oparszywiałych, a jeszcze inni chcieć zamknąć w celach za kłusownictwo. Poza tym, łowcy poza prawem mogą coś nawywijać tu i tam. Cóż, zobaczymy. Swoją drogą, planujesz to jako spinoff, który będzie można czytać bez znajomości Kresów, czy raczej bardziej integralna część historii?
  20. Tak, to miał być Albert. Choć przeszłość Archibalda też byłaby kusząca. I dzięki za tak rozbudowaną odpowiedź. Odpowiada ona na kilka moich wątpliwości i daje kilka informacji, które zmieniają ogląd na świat. W zasadzie, wrócę do kwestii ilosci Fenrira najemnika i Fenrira łowcy. Owszem, łowcy też mogłoby być więcej, ale należy pamiętać, że to w sumie najemnicy nauczyli go łamać prawo (bo raczej nie zrobił tego jego ojciec, chyba, że źle pamiętam), to najemnicy nauczyli go walczyć, to najemnicy nauczyli go myśleć w pewien określony sposób i pewnie zrobili dla niego coś jeszcze. Z drugiej strony, fakt, łowców było mało, ale łowców można łatwiej nadrobić, moim zdaniem. Jak skończę Diunę, to spróbuję znaleźć czas by we własnym zakresie poczytać kolejne fiki i obdarzyć je komentarzem na forum
  21. Pora to zakończyć. Zatem ostatni rozdział bonusowy i noc poślubna królewskiej pary. Rozdział XLS:·: : Idol Zachęcam do czytania i zapowiadam, że to nie koniec mojej przygody z tłumaczeniem tego uniwersum.
  22. Już jakiś czas temu doczytałem opublikowaną część Kresów, więc pora się wreszcie zmobilizować i zostawić ostatni na chwilę obecną komentarz. Aczkolwiek pewnie krótszy niż ostatnio i nieco inny. Ogólnie, całość mi się tradycyjnie podobała. To dalej bardzo przyjemny fik, który pochłania się z przyjemnością. Kolejne rozdziały co najmniej trzymają poziom poprzednich. Jeśli chodzi o wątek Fenrira, to klasycznie jest dobry klimacik. Nasz pegaz walczy dalej i dalej tęskni za ukochaną. Podobały mi się sceny walki z tym potworem co wyszedł z wody, rozmowa Fenrira o swej przyszłości jak już wojna się skończy, oraz jego budowanie relacji z zebrami. Wydaje mi się, że robił to nie tylko po to by ocieplić swoje nazwisko i swój wizerunek w ich oczach, ale też naprawdę zainteresował się ich kulturą i tak dalej. Szkoda tylko, ze po podbiciu jednego z miast zachował się tak paskudnie (i na pokaz) wobec mieszkańców. Rozumiem (częściowo) co chciał osiągnąć, ale wybrał kretyński sposób, który zadziałał odwrotnie. I troszkę szkoda, że to nie wróciło w jakiejś rozmowie. Druga rzecz, co do której mam wątpliwości, to tak szybki powrót Fenrira i Quoiry po walce z tym potworem i natychmiastowe wejście do kolejnej bitwy. Wiem, że to dało efekt epickosci i skróciło nieco wątek, ale uważam, że raz, byli trochę zbyt obici by tak od razu wkroczyć do bitwy i dwa, szkoda tu trochę takiej okazji, gdzie można by zbudować kawał świata, wymienić opowieści między Quoirą a Fenrirem i w ogóle. Zdaję sobie sprawę, że tam dałoby radę upchać tak z pół rozdziału, ale dalej, chyba wolałbym to widzieć inaczej niż tu wyszło. Walki są opisane całkiem klimatycznie i z pomysłem. Każda ze stron ma jakieś swoje pomysły i wybiegi, które urozmaicają sytuację. Jak chociażby atak pociągiem, czy sprytna obrona przed machinami kroczącymi w Zebryce. Wydaje mi się, że czuć odpowiedni rozmach i ciężar tych walk. Zastanawia mnie tylko trochę, jakim cudem bandyci nie rozpadli się przy takim stosunku Spicy i innych dowódców do siebie. Bo ta atmosfera dogryzania i docinania zdaje się być trochę przesadzona. Z drugiej strony, zestawiając to z poprzednim pojawieniem się Spicy (z czasów nauczania Fenrira), dochodzę do wniosku, że ona dałaby radę zrobić jakąś armię w tej atmosferze. Ale, jak słusznie, moim zdaniem, autor napisał, była to armia o niskiej wartości bojowej. Skoro już przy walkach jesteśmy, to podobało mi się to, jak Glejpnir szukał odpowiedzi na swoje rozterki. Cudownie się czytało jak trafił na Bottomless Poucha. Ja wiem, że to ogier jednego tematu, jednego żartu i to niewysokich lotów, ale dalej było to zabawne. Przynajmniej dla mnie. Poza tym, Glejpnir swoją pierwszą bitwę przeżył bardzo dobrze i miał swój szczęśliwy moment kiedy przybyła Wise. A i ponowne spotkanie z rodziną było bardzo przyjemnie i klimatycznie napisane. Te SoLowe, rodzinne momenty to chyba najmocniejszy element Kresów. I jeszcze kwestia zebr. A w zasadzie jednej zebry, do której chciałbym się odnieść. Tytan (uciekło mi jego imię). Początkowo jest on przedstawiany jako ktoś, kto otrzymał łaskę od przodków i w godzinie próby dokona wielkich rzeczy. Taki trochę wybraniec. Tylko doświadczony życiem i kompetentny. Fajny koncept. Okazało się jednak, że to nie wybraniec (jeśli dobrze zrozumialem), tylko… właśnie, co? To rodzi pytania. Bardzo interesujące pytania i interesujące rozważania. Zebry podające wojownikom eliksiry, tworząc mutantów (Zebminów) Mam nadzieję, że ten wątek jeszcze powróci. No i na koniec Hermes i koziorożce. Czułem trochę, że to się rozwinie i mam. Wprawdzie nie wiadomo czy z hermesa zostanie trzecia (a może i czwarta) strona konfliktu, ale jest ku temu nadzieja. No i całkiem fajnie, że dostał kobitę. Może będzie na niego wpływać podczas negocjacji i robić mu za głos rozsądku. Oczywiście było tam wiele ciekawych rzeczy, ale nie będę się o wszystkim rozpisywać by nie spoilerować. Powiem tylko tyle, że dalej polecam kresy i dalej planuję to czytać (i dalej chciałbym więcej przeszłosci Archibalda ). A no i plus za podziemny system tuneli. Podoba mi się i też fajnie pasuje.
  23. Dziękuję za tak rozległy komentarz. Cieszę się, że fik się podobał. I dziękuję za wszelkie poprawki. Ten tekst zapewne ich potrzebował. Nie ma i nie będzie więcej rozdziałów. Raz, że nie mam pomysłów, a dwa, że nie mam niestety chęci na pisanie TCB. W sumie, to sam jestem pod wrażeniem, że aż tyle tego cuda spłodziłem. Jak już mówiłem, nie jestem miłośnikiem, ani fanem TCB, choć dało mi ono okazję pożartować trochę z bieżącej polityki. Swoją drogą, zastanawiam się jak bardzo tak kwestia się zestarzała.
  24. Przypomniałem sobie o temacie, to pora i na aktualizację (choć robiłem upgrade rok temu). Wymieniłem grafikę (bo stara była w serwisie gwarancyjnym), zasilacz i dołożyłem ramu. Teraz wygląda to tak: Płyta główna - MSI B450 Pro A CPU - AMD Ryzen 5 2600 Cooler CPU - BeQuiet Pure Rock (z outletu) Karta graficzna - XFX Radeon RX6600xt Swift 210 8gb Pamięć RAM - Pamięć G.Skill Aegis, DDR4, 32 GB,3000MHz, CL16 Dysk SSD - Goodram Iridium Pro 240 GB | Drugi dysk SSD - PNY 1TB M.2 PCIe NVMe XLR8 Zasilacz - SilentiumPC Supremo FM2 550w Obudowa - handmade Co ciekawe, ten zasilacz w zupełności starcza do tego sprzętu, choć według kilku sklepów jest stanowczo za słaby.
  25. Bardzo ci @Grento YTPdziękuję za ten komentarz. Jest w nim wiele prawdy, której chyba nie chcialem zauważyć. Pisząc Appleloosę (w 2 wersjach, z czego jedna poszła do archiwum), oraz pisząc nieopublikowany jeszcze fik o Twilight w szkole miałem przez cały czas takie dziwne poczucie, że to się nie do końca klei. Że gdzieś to wszystko nie ma sensu, ciągłości i w ogóle. Owszem, plany niby były, ogólne koncepty też, ale na każdym kroku realizacji miałem wątpliwości. Między innymi dlatego pierwsza wersja poszła w odstawkę. Ponieważ motywacja bohaterów negatywnych była zwyczajnie naciągana. Prawda jest jednak taka, że chyba nie mam pomysłu na przeszłość mane 6. Może najwyżej luźne koncepcje, ale nie potrafię z nich wyklarować czegoś spójnego i logicznego, jak widać. Przyznam, że czułem to podczas pisania, ale zrzucałem to na brak wiary w siebie. Tak wiec dziękuję za ten komentarz, bo upewnił mnie on, ze chyba pora zrobić sobie chwilę przerwy od szóstki i może zmienić nieco sposób pisania. Pozostało jeszcze wyjaśnić kilka kwestii, które potrzebują obrony. - Akurat pożar był wypadkiem (swoją drogą, to pozostałość z poprzedniego konceptu). Owszem, spowodowanym przez żołnierza, ale w zasadzie wypadkiem. Nitrocykl miał się rozbić o drzewo, zapalić się, a jego kierowca miał zwiać, ze go tu niby nigdy nie było. - AJ nie szła go od razu pobić. Miała zamiar zwyczajnie zrobić awanturę. A, że konflikt eskalował, to już gorzej. No i owszem jest niezbyt inteligentna, ale uznałem, ze nie może być geniuszem zbrodni, planującym kilkanaście ruchów naprzód. Jest raczej prostą właścicielką plantacji, która jak nie umie rozwiązać problemu słowem, to nierzadko używa pięści. - Zakończenie może trochę zbyt przesadzone, ale AJ musiała przeżyć i musiała się nabawić dużych kłopotów, by zostać na ścieżce bezprawia. Mogłem olać łowcę nagród w sumie. Tak czy inaczej, dzięki. Naprawdę takiego komentarza w tej chwili potrzebowałem I na koniec, czy będzie remaster któregoś z wymienionych przez ciebie fików? Nie. Dotychczas raz tylko dłubnąłem przy fiku konkursowym (po konkursie) i były to jedynie niewielkie, nic niewnoszące w sumie poprawki. Poza tym, nie mam nawet pomysłu co z tym zrobić.
×
×
  • Utwórz nowe...