Skocz do zawartości

Ares Prime

Brony
  • Zawartość

    1999
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    1

Wszystko napisane przez Ares Prime

  1. - No dobra. - przewróciłem oczami. - Postaram się trzymać nerwy na wodzy. Daleko jeszcze?
  2. - Z tego co pamiętam, X zawsze pozostawiał ciała zabity po tym jak już je zmaskakrował. Nie pamiętam aby pożerał je... hm. To zaiste zagadka, którą trzeba będzie rozwiazać kiedy zaczniemy polowanie.
  3. - Co? Ktoś inny zmasakrował wioskę? W jaki sposób? Czego użył? Jak zostały zabite ofiary? Każda informacja może być cenna.
  4. - Co? Co w takim razie? Każda sugestia czy przypuszczenie na temat Prototypu jest cenne i może nam pomóc.
  5. - Coś nie tak Luno? Wydajesz się... mocno rozkojarzona? - spytałem podejrzliwie ksieżniczkę.
  6. Załadowałem się do rydwanu tuż obok ksieżniczki. - Poznałem je trochę, ale tylko czwórkę. Twilight Sparkle, Fluttershy i Rarity. Z pozostałą trójką nie miałem do czynienia w tym czasie, toteż ich nie znam. Trudno się mówi... - odparłem niezwzuszenie. - Aż wolę nie pytać jaki plan dokładnie obmyśliła Celestia.
  7. Od razu ruszyłem. Ze znalezieniem drogi nie miałem porblemów, w końcu tropienie to moja specjalność. Proruszałem się szybko i sprawnie, ale i tak dotarcie z powrotem nad kerytorium mantykory zajęło mi prawie godzinę czasu. A tam... cóż, z ciała mantykory niewiele zostało. Drapieżniki zajęły się jej truchłem i teraz po drapieżniku została sterta wylizanych gnatów. Ale był i tam! Kolec jadowy mantykory. Trofeum wspaniałe, chluba każdego łowcy. A ja miałem zamiar zrobić z niego jeszcze inny użytek. Zabrałem kolec. Więcej mi nie potrzeba póki co. Z trofeum wróciłem ponowie do ksieżniczki która to musiała w trakcie mojej nieobecności być u kogoś na herbatce, bo miała pyszczek w okruszkach i wycierała go teraz. - No jestem juz... przeprasza za spóźnienie. Możemy już lecieć.
  8. - Właściwie... to chciałbym jeszcze coś stąd zabrać. Coś co tam zostawiłem. - spojrzałem na Las Everfree. - Kolec jadowy mantykory. Chcę go stamtąd zabrać.
  9. - Odwołasz te słowa jak zobaczysz go w akcji. To że nie pamiętam aby potrafił pluć ogniem, strzelać trucizną czy latać nie znaczy że nie jest śmiertelnie groźny. Przypominam że moja pamięć jest.. uszkodzona. Przynajmniej to co powiedziałem przedtem jest prawdą, wierzaj mi. Ale nie wykluczam faktu że może mieć jeszcze inne zdolnosci których nie zaprezentował gdy go ścigaliśmy.
  10. - Chyba... wyjądkowa żywtność... nie wiem dokładnie, ale potrafi się szybko leczyć z ran. - usiłowałem sobie przypomnieć a potem ból wspomnień uderzył mnie mentalnie. - I to trafi zabić niedoświadczonego przeciwnika w niezwykle bolesny i oktrutny sposób... - skrzywiłem się na złe wspomnienia. - Machstick... Seaspeay...
  11. - Przecież mówiłem... ale dobra, mogę powtózyć. - westchnąłem wznosząc oczy do góry. - Z tego co pamiętam jego główną bronią jest niesamowita siła fizyczna. Jest dość silny żeby bez problemu rozerwać dorosłego kuca na pół, a i rozwalanie kamiennych bloków przychodzi mu z łatwością. Hm.. nie przypominam sobie dokładnie jak wyglądał, ale z pewnościa miał ogon zakończony kolcami. Bardzo ostrymi. Wiem że miał też duże szpony i potrafił poruszać się zarówno na czworaka, jak i w cześciowo dwunożnej pozycji. Szczęki miał wielkie i pełne ostrych kłów, ale one nie sużyły do jedzenia ale do zabijania. Plus to że miał mocną skórę, chyba łuskowatą. Ciężko było ją przebić ale było to możliwe. Tak... nasze trójzęby były dość ostre aby go zranić. Właściwie to od czasu kiedy poraz pierwszy ujrzałem go zakutego i spętanego łańcuchami pomyślałem że to żyjąca broń, a nie czujące stworzenie.
  12. - Sama walka białą bronią to tylko część roboty. A pomyślałem żeby go trochę zmiekczyć przed właściwym atakiem... na przykład za pomocą silnie żrącego kwasu, lub jakiegoś bardzo silnego środka odurzajacego. Chcę przygotować z pomocą Twilight Sparkle kilka taki strzał z różnymi właściwościami. A raczej bełtów, bo też będzie mi potrzebna kusza. O dużej sile.
  13. Możliwości bojowe nie są najgorsze. Phi! Też mi coś... Jakoś ona średnio się popisała kiedy posłała na mnie Sobowtóry. Na Prototyp X wystarczą spokojnie. Dobra, skoro ten cyrk już jest skończony pora przejść do prawdziwego zadania. - Wszytsko fajnie i w ogóle, jeśli cię to uspokoiło Luno. Ale przejdźmy może do konkretów. Jak mówiłem, mam kilka pomysłów które mogą pomóc nam w walce z Prototypem X.
  14. I wszytsko nagle zniknęło. Za to pozostał ból... - Co od... znowu to jakaś sztuczka? - spytałem podnosząc się. Ałć... chyba wyszarpałem sobie prawe ramię ze stawu. Boli trochę... za mocno. - Eee.. serio zaliczyłem?
  15. - Co powiedziałeś?! - warknąłem wśckiele. - Jak ty ją nazwałeś?! Dam ci radę - spieprzaj stąd pókiś cały! Obraź ją jeszcze raz a pożałujesz! Jeśli miałbym połączyś siły z kimś takim jak ty to wolę już przegrać! Nie połączę z tobą sił! Dam sobie radę sam!
  16. - I czemu mam wrażenie że kpisz sobie ze mnie? Cholera wie coś ty za jeden, źle ci ze ślepiów patrzy. Skupiłem się jeszcze bardziej, i zacząłem się uwalniać.
  17. - Co to? Kto to powiedział? - spytałem usiłując się ponownie wygrzebać z pnączy, ale ból był niemal nie do zniesienia.
  18. Spokojnie.. spokojnie. Wziałem głeboki oddech i zamknąłem oczy. Pomyślałem o tym aby się uwolnić, bo byle koszenie mnie nie zatrzyają. I udało mi się! Chwilę później, skupiłem się znów i podłoże znów było twarde jak grunt. Nie zapadałem się już. Znowu koncentracja - i teraz miałem już w kopytach swój trójząb. Chyba zaczynam łapać jak to działa...
  19. - Co to za miejsce... - spytałem sam siebie. Nie mogę jej trafić, ani zranić. Wątpię żeby aż tak potrafiła kontrolować magicznie rzeczywisotść. Może używa magii przeciw mnie? Tak, napewno. Uczono mnie żeby mieć silną wolę i ciało. Nie załamywać się psychicznie i sprostać każdej trudności. Starałem się rozprężyć, uspokoić umysł... cokolwiek ona robi z moim umysłem, to nada jest MÓJ umysł. I to ja mam nad nim władzę! Siłą woli starałem się wygrzebać z błota, nie dać sobą manipulować w żaden sposób!
  20. - Auć... - westchnąłem podnosząc się z ziemi. Jakby chciała to by mnie z łatwością takim atakiem zabiła. Wstałem i od razu ruszyłem na nią, przyjaowszy postawę bojowo-obronną. Znaczy stanąłem na dwóch nogach i niczym bokser chroniłem głowę, ciało i boki zastawą. Hm... może znów próbować atakować włosami, więc pamiętać trzeba o odskokach. Hm... musi mieć przecież jakiś słaby punkt. Wystarczy go znaleść i tam uderzyć.
  21. - Okej. - odparłem, po czym błyskawicznie cisnąłem w nią trójzębem, jak wtedy w mantykorę. Ale nie celowałem w brzuch ale w bok bardziej. Ten atak miał ją wybić z pewności siebie i dać mi cenne sekundy do reakcji. Wystarczy jeden cios nią a będzie po wszytskim. Muszę uważać bo to jest wymagająca i ciężka przeciwniczka.
  22. Nie czekałem - poprostu przeciąłem włosy Luny ostrym jak brzytew trójzębem. Trochę jakbym próbował przeciać wodę, ale udało się choć z trudem. I to ledwo ledwo bo zdążyłem zatrzymać cios zbijajac go na bok. Wtedy pozbyłem się resztek włosów z broni i rzuciłem się na niedoszłą napastniczkę... i była bardzo lekka. Tak że z łatwością ją podniosłem nad głowę i odrzuciłem od grupy reszty zawodniczek.
  23. Odskoczyłem ale nie dość szybko - porysowała mi moją zbroję i to głęboko ale nie dosięgnęła ciała. Instyntownie uderzyłem trójzębem znad głowy, przyszpijając drzewiec jej broni ostrzami do ziemi, tym samym unieruchamiając jej broń. Wykorzystując silny ogon, i własną broń niczym tyczkę odbiłem się i mocnym obunożnym kopnięciem trafiłem najbliższego Sobowtóra prosto w bok. Coś chrupnęło. W jej ciele. Ale nie czekałem - natarłem od razu na kolejną przeciwniczkę całym ciałem i siłą odpychając ją i przewracając na plecy.
  24. - No dalej ślicznotki... czekam. - zrobiłem gest nakazujący im atak i przyjąłem postawę obronną. Hm... będzie trudniej, to są same Sobowtóry a Luna jest chyba rozdzielona miedzy nimi. Muszę każdą załatwić pojedyńczko. Więc czeka na atak pierwszej, w celu sparowania bi i nastychmiastowego kontrataku na kolejną przeciwniczkę.
  25. Sparowałem pierwszy atak Luny, a potem zwarłem się bliżej z jej Sobowtórem. W chwili gdy oboje siłowaliśmy się na broń, wykorzystałem moment i z całej siły huknąłem Sobowtóra w czoło ciosem z główki. Na moment przeciwnik stracił uwagę i skrzywił się z bólu. Wykorzystałem to bez litoście i uderzyłem prawym prostym ciosem koputa w jej podbrzusze. Sobówtór zmiękł, a jazastosowałem zasadzę dźwigni i za pomocą trójzębu przerzuciłem magiczny twór nad sobą i poleciał prosto na prawdziwą Lunę. Obie księżnickzi wpasły na siebie i przeturlały się kilka metrów dalej. Nie były to poważne obrażenia dla prawdziej Luny... ale wyglądała przezabawnie mając na swojej głowie zad swojego Sobowtóra. - heheh... ależ uroczo teraz wyglądasz Księżniczko. - powiedziałem z uśmiechem.
×
×
  • Utwórz nowe...