Skocz do zawartości

Ares Prime

Brony
  • Zawartość

    1999
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    1

Wszystko napisane przez Ares Prime

  1. - Co? Ja... - trochę się zdziwiłem jej odpowiedzią. - Nie zrozumiała mnie pani. Jeśli policjant z Manehattanu składa komuś obietnicę, to winien jest jej dotrzymać. W żadnym razie nie chciałem cię oszukać czy obrazić Rarity. Nie zdążyłem powiedzieć więcej gdy pojawiła się Pinkie, ochlapują nas oboje wodą... no cudownie, wprost kocham mieć mokre pióra. - Cześć Pinkie... - westchnąłem strzepując wodę z piór. - Właśnie ciebie szukałem, choć sam nie wierzę w to.... potrzebna mi twoja pomoc.
  2. Ares Prime

    Equestria: Bounty Hunters

    - Ojej... denerwuj się pani? Rana doskwiera na boku? - zaszydziłem z niej. - Moja broń kosztowała za wiele żebym ją tak poprostu odkładał. W tym momencie pociągnąłem haki, i zręcznie złapałem je w kopyta. Zmierzyłem klacz wzrokiem. - Chcesz pogadać? Zatem słucham, skoro tak ładnie mnie prosisz. Zamieniam się w słuch.
  3. Ares Prime

    Equestria: Bounty Hunters

    - Doprawdy? - zmróżyłem złowieszczo oczy, na moment stając w miejscu. - A o czym niby chcesz rozmawiać ślicznotko? Mów zanim ci poszerzę ten uśmieszek o kilkanaście centymetrów. Mimo to nie traciłem czujności podczas walki.
  4. - Dzień dobry panno Rarity. - odparłem pogodnie, choć bez emocji. Cholera, prawie zapomniałem o tej niby obietnicy. Hm... ładna z niej sztuka naprawdę, ale na randkowanie nie nie mam teraz czasu, nawet jakbym chciał. Ale na robienie sojuszników, i źródeł informacji nigdy nie jest za późno. Hm.. - Chwilowo niestety nie mam czasu. - westchnąłem z udawanym bólem. - Poprzedni komendant zostawił po sobie delikatnie mówiąc wielki bajzel w robocie, i który ja teraz muszę ogarnąć. A jeszcze czeka mnie sprawdzanie akt i wyciągów dokumentów. Poprostu bomba... - pokręciłem głową. - W każdym razie, jak to wszystko ogarnę i uporządkuję to zgodnie z obietnicą wyjdziemy gdzieś razem.
  5. - Do widzenia... pani. - westchnąłem patrząc na rozwiewający się dym. Eh, szkoda że już odeszła. Tak fajnie się z nią gada, i ogólnie jest taka miła, dobra... i piękna. Zupełnie inna niż Celestia. Przeleżałem tak jeszcze kilkadziesiąt minut aż w końcu zdecydowałem się wstać. Wziąłem trójząb i używając go jak laski, podpierałem się i wyszedłem z pokoju.
  6. - Chcę z nią o czymś porozmawiać panie Cake.. - odparłem krótko. - A co do pączka i kawy, to muszę odmówić. Nie jadam słodyczy, więc raczej na mnie państwo nie zarobią. - odparłem z cyniczym uśmieszkiem. - A szukam panny Pinkie Pie, bo mam do niej parę pytań. Jeśli by wróciła wcześniej, proszę jej przekazać żeby wstawiła się na komendę. Dziękuję i do widzenia państwu. Po tym pożegnaniu wyszedłem z cukierni i ponownie wzbiłem się w powietrze, tym razem szukając jezior i pewnego nadpobudliwego różowego kucyka.
  7. - Heh... powinni byli zobaczyć jak stawialiśmy czoła buntom więźnów w Otchłani. Tam to dopiero byli prawdziwi żołnierze i Strażnicy. Cóż, przynajmniej się przekonali że bycie gwardzistą to nie tylko stanie jak słup soli, robienie dumnych min, i byle jakie wymachiwanie włócznią. A ci zwiadowcy... oby się przydali na coś więcej niż tylko na przynętę na Prototyp i jako mięso armatnie.
  8. - Oj tam... nic takiego. O jak ma się martwić o szkolenie bojowe to niech się popatrzy na tych swoich pajaców złotych zbrojach, bo każdy z nich na sam widok mantykory by uciekł z krzykiem. A ja ją zabiłem, choć nie wyszło mi to tak jak planowałem. Czyli że co? Mam, jak wydobrzeję, walczyć z kimś? Z tobą czy jakimś innym strażnikiem? - sam na to stwierdzenie poczułem się zażenowany.
  9. - Mimo to uważam że to poroniony pomysł aby zabierać powierniczki ze sobą na tą misję. Ale... ufam twojemu słowu Luno. Będzie jak zechcesz... tylko tobie ufam na tym świecie. Nikomu więcej. - dodałem z lekkim uśmiechem patrząc na księżniczkę.
  10. - O nie Luno. - pokręciłem głową. - 100 lat temu byłem żołnierzem, Strażnikiem. Wtedy nie wiedziałem do czego to monstrum jest zdolnie. Nie raz z nim walczyłem. W Otchłani, i na arktycznym pustkowiu. Znam jego zachowania, jego ataki. Wiem jak myśli jak działa. Znam go lepiej niż ktokolwiek na świecie! Moi przyjaciele poświęcili własne życie aby odkryć jego słabe punkty, i poznać jego naturę. To twarde monstum ale można je zabić. A tylko ja mam wiedzę jak to zrobić. - powiedziałem spokojnie i złapałem Lunę za kopytko. - Pani, wiem że to dla ciebie brzmi absurdalnie, ale to ja jestem waszą jedyną bronią przeciw temu potworowi. I nie chcę ryzykować życia niewinnych podczas próby zabicia wroga. Dość już dobrych kucy zginęło z jego powodu. Nie chcę żeby już ktokolwiek zginął.
  11. - W kamień? Nie. - pokręciłem głową. - O nie. To nie jest wróg którego da się zamienić w kamień. On może się pewnego dnia uwolnić. Prototyp X to wróg którego nie da się pokonać. Ani przestraszyć. Jego TRZEBA ZABIĆ. Raz a dobrze. I czuję że żadne z was nie będzie w stanie tego zrobić. Żadne z was, prócz mnie. Przecież jeśli one go zobaczą, albo ujrzą go w akcji to same skamienieją ze strachu. To do czego jest zdolny X, nie jest widokiem dla niewinnych klaczy. Nie! Nie zgodzę się żeby jacykolwiek cywilie szli z nami. I jak będzie trzeba to sam kopnę Celestię w zad aby wybić jej ten pomysł z głowy!
  12. - Zaraz... chwila... chyba się przesłyszałem. - potrząsnąłem głową. - TY zgodziłaś się na to aby na TAKĄ misję szły cywile?! W dodatku KLACZE?! Twilight Sparkle też!? Czegoś takiego prędzej spodziewałbym się po Celestii niż po tobie. Powiem szczerze - żołnierzy bym zniósł, ale tych klaczy - nie. To idiotyczny pomysł Luno. Nie masz pojęcia na co je narażasz wplątując je w tą akcję. Ja nie wezmę na swoje sumienie ich śmierci.
  13. - No w zasadzie mógłbym... jakby mnie spróbował połknąć w całości, to stanąłbym mu w gardle niczym ość. - spróbowałem wysilić się na dowcip. - Kurczę... szkoda że mutacja nie dała mi możliwości szybszej regeneracji ciała. Pani - dodałem wstając i siadając na łóżku - Pomówmy poważnie. Kiedy ruszymy na to polowanie... to czy będzie szedł z nami ktoś jeszcze? Mówiłaś o mnie, o sobie i chyba twojej siostrze.
  14. - Zatem paskuda żyje... i jak słyszę nie zmienił wcale swoich przyzwyczajeń. - warknąłem. - Nie mogę się doczekać dnia kiedy wreszcie go spotkam i osobiścię wyntę mu serce.
  15. - Hheheh...- zaśmiałem się sztucznie i skrzywiłem się. Cholera... a ja byłem dla niej taki niemiły. Arrrghh... - A ten.. są jakieś wieści od zwiadowców na północy? Znaleźli jakieś ślady?
  16. - Więc te ciastka nie były od ciebie? - zdziwiłem się. - Chwila... pegazica? A nie czasem taka szara, z blond grzywą...? Kogoś oprócz ciebie... interesuje moje zdrowie?
  17. - Oślmielę się nie zgodzić z tym... - zacząłem i poczułem potwory skurcz w kopytcie, przez co puściłem trójząb i padłem na podłogę. Wstałem z niemałym trudem. Co za upokorzenie... - Dobra... niech będzie... - zwiesiłem nos i usiadłem. - Przepraszam jeśli przysposzyłem ci zmartwień... poprostu.. musiałem tam iść. Ta wieś to nie jest miejsce dla mnie.
  18. - Nic mi nie będzie. - powiedziałem poważniej. - Bywałem... w gorszych tarapatach. Trochę jadu mantykory mnie nie powstrzyma. Strzeliłem karkiem i rozciągnąłem mięśnie. - Trochę jedzenia i wody, a będę jutro zdrowiuteński. Wyliżę się szybko. Poza tym... to był dobry trening. Nie lubię leżeć bezczynnie.
  19. - O cześć księżniczko... - westchnąłem podbierając się na trójzębie. - No wyszedłem na spacer do Everfree... i tak jakoś samo wyszło.
  20. - Hm... czuję ból, łeb mi pęka, żygać mi się chce... znaczy że jeszcze żyję na tym praszywym świecie. Słodzycze? Muffinki! Od razu złapałem za tacę i szybko je zjadłem, gdyż byłem niesamowicie głodny. Przeglądnąłem zbroję - już zaczęła się naprawiać, bo rysy na pancerzu już były znacznie miejsze i płytsze, do jutra z pewnością się wygoją. Gdy już zjadłem ciastak złapałem za trójząb stojący obok mnie, i za jego pomocą wstałem. Miałem zamiar wyjść z pokoju, pójść na zewnątrz.
  21. Padłem na plecy, ból ciepło i zimno w tej samej chwili zaczęły mnie trawić. - Nie umrę... nie mogę umrzeć. Nie teraz. Nie póki nie pomszczę mych braci Strazników. Nie dopóki ten potwór nie zapłaci za wszystko. Usiłowałem się podnieść. Zrobiłem to z niemałym trudem, doczołgałem się na brzeg rzeczki. Usiłowałem się napić wody, ale i tego nie mogłem zrobić.
  22. - Zadrasnęła mnie kolcem... zdołała przebić zbroję... jad mantykory. Silna trucizna niszcząca i zatruwająca krew. Jestem.. chyba w jakimś przesmyku... niedaleko rzeki. Między skałami... boli.. widzę... chyba jakiś zamek, ruiny... zimno mi...
  23. Hnngg... nie.. nie.. nie umrę tutaj! Nie mogę umrzeć. Nie teraz. Czułem palący ból w moich żyłach. Nie dojdę do wioski, nie ma mowy. Musze... wezwać... pomoc... Chwyciłem trójząb... skupiłem się.. i zacząłem wołać Lunę. - Pani... pomóż...jestem... las Everfree... leże mantykory... jad. Godzina... drogi od wioski. Na zachód.... w lesie... Tylko tyle zdołełem powiedzieć nim odebrało mi czucie w kopytach.
  24. Arrhh... boli. Zajedwabiście boli. Przytrzymałem kopytem kolec, a drugim oderwałem go od reszty ogona. Jest trofeum. Tera... po trójząb. I możemy wracać do domu. Nie poddam się, byle ranka mnie nie zmorze.
  25. - I kto jest debeściak? - mruknąłem. Ale to że padła jeszcze nic nie znaczy. Nadal może dychać, a ja nie mam zmaiaru tak się do niej zbliżać. Poczekam 3 minuty, krwotok wewnętrzny powinien załatwić resztę. Zostawiłem na moment trójzab w ciele potwora i zacząłem szukać ogona aby zabrać trofeum - kolec jadowy z jej ogona.
×
×
  • Utwórz nowe...