-
Zawartość
1999 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
1
Wszystko napisane przez Ares Prime
-
- A tak w zasadzie...jak długo leżałem nie przytomny jak mnie zabrano z Everfree? - spytałem. - I przy okazji... dziękuję za opiekę. Nie pamiętam by ktokolwiek wogóle kiedyś mną się tak zajmował.
-
- Ja otworzyłem. Była tu jakaś sowa pocztowa z liścikiem. - odparłem. - Od Sparkle, łaskawie teraz wspomniała o efektach ubocznych eliksiru. Niebawem tu ma przyjść.
-
Aha... dobrze wiedzieć. Z prychnięciem zmiąłem kartkę i cisnąłem ją w kąt. Jako że nie miałem przy sobie żadnych akcesoriów pisarskich nie miałem jak odpowiedzieć Sparkle co myślę o jej dobrych radach po szkodzie. Jak sama przyjdzie to jej powiem. - Coś jeszcze sowo? Jak nie to wypad. - wskazałem wzrokiem na okno.
-
Sowa pocztowa... no nie. Bez ceregieli chwyciłem sowę i zdjąłem liścik. Puśicłem ptaka i zacząłem czytać wiadomość, ciekawe od kogo to?
-
- EEe... co? - spytałem ptaka uczenie. - Ja nie kumam po ptasiemu... cholera, jeszcze z patkiem nigdy nie gadałem. - pokręciłem głową. - Słuchaj latająca poduszko, jak chcesz pogadać z kimś to leć do Fluttershy, jest na dole. Ja cię nie rozumiem.
-
- A to ptaszydło co tu robi? - zdziwiłem się. Zebrałem siły i wstałem aby otworzyć okno. Ciekawe... sowy nie latają w dzień, a szczególnie unikają miast i głośnych siedzib. Czemu zatem ta lata w dzień i dodatkowo chce tutaj wejść?
-
- Hm? Co tam widzisz? - zaciekawiłem się i ostrożnie spojrzałem na okno chcąc dowiedzieć się na co ten futrzak patrzy
-
Woda... mój żywioł. Oh jakbym teraz chętnie się wykąpał w chłodnej wodzie, nawilżył skórę i łuski, obmył skrzela. Ale nie! Najpierw pokonam tego zajaca. - Masz całkiem sympatyczną panią zającu. - odparłem do sierściucha.
-
- Nie to nie. - odparłem kładąc się na łóżku. A ten zając siedział tuż obok. Czyli chcesz toczyć wojnę na wzrok? Dobra sierściuchu, jak sobie chcesz. Podniosłem się nieco i sam zacząłem patrzeć mu w oczy. Długo, bez mróżenia. Ja na pewno nie odpuszczę.
-
- Cześć futrzaku. - odparłem mróząc oczy na gryzonia. - Widzę że twarda z ciebie bestyjka że nie boisz się do mnie podejść. - i spróbowałem go pogłaskać.
-
Pierwszy raz widzę tą klacz... bardzo ładniutka, choć widać że nie specjalnie przejmuje się własnym wyglądem. Pomyślmy - prosta długa fryzura, wyraźne wory pod oczami, nieco przeblakła sierść... i głowę daję że jak mnie minęła poczułem lekki zapach atramentu i ozonu. Wnioskuję zatem że może pracować lub dużo czasu przebywać w bibliotece. Postanowiłem jednak się nie wdawać na razie w rozmowę z nią, bo sam miałem ważniejsze sprawy na głowie. - Do widzenia pani Twi. - odparłem na odchodne, po czym jednym machnęciem skrzydeł wbiłem się w górę i poleciałem do komendy.
-
- To twój zwierzak? - spojrzałem na zająca. - Mnie tam on nie przeszkadza. Wygląda jak mała przekąska po obiedzie. - uśmiechnąłem się upiornie. - Heheheh, spoko żartuję. Nie jem innego mięsa niż rybie. Bardziej mi smakuje.
-
A ja zabrałem się za jedzenie zupy - i myliłem się twierdząc że nie ma dla mnie lepszego dania niż surowa ryba. Było coś lepszego - zupa rybna przepisu Fluttershy. No miód cud, orzeszki. Pycha i poezja smaku w czystej postaci. MNIAM! Pałaszowałem zupę z wdziecznością nie pozwalając ani jednej kropli się zmarnować. Wyjadłem wszysto co było w misce, i wylizałem ją do czysta. A jak już to zrobiłem to poczekałem aż pegazica wróci.
-
Zapach... był boski. Naprawdę prze boski. Od dawna nie czułem nic tak dobrego. Zapach domowego jadła nie towarzyszły mi od lat. Nawet nie pamiętam smaku większości ciepłych posiłków. A tu trafia mi się takie coś. - Pachnie bosko. - i czułem aż mi ślinka cieknie.- D...dziękuję. Od dawna nikt nic mi nie ugotował.
-
- Znaczy... może być już ta zupa jakby co! - zawołałem za nią nim wyszła, po czym ległem na łoże i zacząłem gapić się w sufit. Nie cierpię siedzeć bezczynnie, a ponoć czekało mnie 2 dni takiego leżenia. Eh... a mogłem pójść za niedźwiedziem.
-
- Skąd miałem wiedzieć.... - burknąłem patrząc na swoje kopyta. - Cóż... przynajmniej było miło choć na te kilka godzin pozbyć się ciężaru zbroi. Więcej poprostu nie będę brał tego eliksiru. Eh... zdaje się że wspominałaś coś o obiedzie? Jest szansa... na świeżą rybę?
-
Po tych słowach niemal natychmiast odrzuciłem butelkę z Eliksirem. - CO!? Nie mogła mi tego wcześniej powiedzieć!? - zawołałem teraz przeklinając się w duchu że poprosiłem ją o przyrządzenie tego wywaru. - Moje zmysły... nie mogę ich stracić. Bez nich nie zdołam wytropić tego potwora..
-
- Całkiem stracić czucie? Hy, to przydatne. Przynajmniej nie będę czuł bólu jak następnym razem jakaś bestia spróbuje mnie wypatroszyć. - powiedziałem to tonem dobrego dowicipu.
-
- Mała kropelka nie wystarczyłaby do Tego. - odparłem biorąc od niej eliksir i wypiłem taką samą porcję co wcześniej. AAahh... znów to uczucie, a właściwie nie czucie. BO niebawem nie cułem nic a nic. Miałem na sobie zbroję cały czas, a teraz pora ją zdjąć. Po znieczuleniu nie czułem bólu, choć nie wiem czy widok zdzieranej niemal ze skórą zbroi nie wystraszy pegazicy. Nieważne, ściagnąłem z siebie koralowy pancerze i poukładałem części tuż obok łóżka, równo i w karnym porządku. - Oohh... o wiele lżej.
-
- Dobrze... -westchnąłem cieżko, kładąc się na łóżku. - Em... czy mógłbym... mieć do ciebie jedną... a właściwie to dwie prośby? Jeśli będziesz mogła - przynieś mi z mojej kwatery w lesie fiolkę z eliksirem przeciwbólowym, i mój trójcąb co go upuściłem. To dla mnie cenna rzecz... prosze.
-
- Obrywałem już gorzej w życiu. I zawsze zdołałem się wylizać z ran, to nic... - i jak mnie nagle nie zakuło pod sercem, tak wypuściłem trójząb z kopyt a on spadł na dół. Ja zaś padłem tuż pod kopyta klaczy. No i wszelkie argumenty poszły w długą. - Co za upokorzenie.... - westchnąłem zły, próbując wstać. - Hnnng... pomóż... mi wstać...
-
- Nic. Mi. Nie. Jest. - odparłem stawiajac się klaczy. - Nie potrzeba mi opieki, potrzeba mi ruchu. Jeśli nie będę trenował.. - i wtedy spojrzałem na nią i ten jej błagalny wzrok. Em...cholera, zatrzymałem się tuż przy niej. - To było tylko skaleczenie, trzeba więcej by mnie zabić....
-
Zacisnąłem zęby i próbowałem schodziłem dalej. Nie mam zamiaru leżeć 2 dni w łóżku, nie mogę pozwolić aby zastały mi się mięśnie.
-
Pani Burmistrz co? Osobiście wali mnie to że farbuje sobie grzywę... tylko po kiego wafla ten typ podesłał mi włos z jej grzywy. Pasowałoby się rozmówić z Burmistrzynią, jako że ona jest oficjalie moją przełożoną w tym mieście. Jednak z drugiej strony wyczuwam tu coś więcej niż smród amoniaku. Czyżby ten pegaz usiłował mnie umyślnie wplątać i wprowadzić w jakąś kabanę? Niezbyt mi się to podoba, ale muszę tak czy siak porozmawiać z panią Burmistrz choćby tylko dla wybadania sytuacji. Ale nie teraz, i chyba nawet nie dziś. Takie intensywne węszenie pierwszego dnia nie wróży za dobrze w zamkniętej społeczności jaką jest Ponyville. Schowałem włos i kartkę z powrotem do koperty. - Dziękuję Rarity, dziękuję Pinkie. - odparłem uprzejmnie. - Pomogłyście mi bardzo i jestem waszym dłużnikiem. Jakbyście miały z czymś kłopoty do wystarczy powiedzieć. A tymczasem wybaczcie, obowiązki służbowe wzywają.
-
- No... dobra. - westchnąłem i wyciągnąłem włos z koperty. - To dał mi pewien podejrzany typ, na pewno nie był to żaden miejscowy. Czerwonooki pegaz, szara sierść, i morda za którą należałoby się z 5 lat bez wyroku. - pokazałem też im tą kartkę. - Pytam was obie jako miejscowe... wiecie może do kogo mógłby należeć ten włos pachnący amoniakiem? Albo czy poznajecie ten charakter pisma?