-
Zawartość
1057 -
Rejestracja
-
Wygrane dni
1
Wszystko napisane przez Pawlex
-
Nim Rennard zdążył odpowiedzieć rudowłosej, zapowietrzył się kiedy ujrzał cień Cassiopei. Wskazał tylko palcem w stronę jej cienia. Spodziewał się że ich zaatakuje. W końcu mówił że nikomu nie powie że tu jest. Łamanie danego słowa przychodziło mu bardzo łatwo. Kiedy młodsza siostra Katariny była zmieszana, chłopak lekko odetchnął. Skoro tak zareagowała na swoją siostrę, to oznaczało że może da się ją przekonać do wyjścia. - Więc! Pojednanie dwóch kochających się sióstr! Jakże urocze!
-
Rennard szedł za rudowłosą dziewczyną, próbując jak najmniej rzucać się w oczy. Było to kompletne przeciwieństwo jego typowego zachowania. Zawsze kiedy gdzieś szedł, próbował być jak najbardziej widocznym. W obecnej sytuacji czuł się bardzo nieswojo. Kiedy weszli do grobowca, ściągnął kaptur. Kiedy dziewczyna wydarła się na całe gardło, nieco się zjeżył. Takie ogłaszanie wszem i wobec o swoje obecności było bardzo nieprofesjonalne. Szedł za nią, z uwagą wpatrując się w każdy możliwy punkt. Kolejne krzyki nie polepszały sytuacji... - Czy znamy się bliżej? - Zapytał pytaniem na pytanie. Dziwne że akurat teraz zebrało jej się na szept. - Cóż... a co masz na myśli mówiąc bliżej?
-
- Nie śmiałbym robić sobie żartów z takiej sprawy! Zwłaszcza wplątując to twoją młodszą siostrę! Dobrze wiem jak za nią tęsknisz, nie jestem takim potworem by używać tego tematu aby cię zranić. - Mówił, chociaż brzmiało to strasznie sztucznie. - Poza tym gdybym kłamał, zrobiłbym wszystko żeby tam z tobą nie iść. Znając ciebie to zaszlachtowałabyś mnie za karę w takim miejscu, aby nikt mnie nigdy nie znalazł...
-
- Du Cout... ach, zachowujmy się jak na dorosłych przystało! - W końcu nie wytrzymał. - Nie nie nie, nie jest żadnym upiorem, duchem, zjawą ani drugim Nocturnem. Chociaż nie sądzę żeby była również człowiekiem. Przynajmniej nie w całości. Ciemno macie w tej krypcie, nie widziałem niczego oprócz włosów i kształtu twarzy. To akurat było normalne. Ale była zdecydowanie wyższa ode mnie! Rozumiesz? Ja jestem wyższy od ciebie a ona była niższa od ciebie. Rozumiesz aluzję? - Zapytał. - W dodatku poruszała się bardzo szybko. Zbyt za szybko jak na człowieka.
-
- Du Couteau! - Odparł, zeskakując z antresoli na dół. - Cieszę się że się podobało. Owszem jest na mojej smyczy, ale masz rację, to nie czas na pogawędki. - Rennard gestykulował równie żywo co Katarina. - Przysięgam że nie drwię. Sam jestem zdziwiony. Otóż twoja siostrzyczka jest w waszym rodzinnym grobowcu! Co ciekawe, nauczyła się zamieniać żywe istoty w kamień i pluć kwasem! Wcześniej tego nie potrafiła, dobrze pamiętam. Widzisz, trzeba ją stamtąd wyciągnąć. Problem w tym że nie ma zamiaru stamtąd wyjść. Uważam że tylko ty jesteś w stanie ją do tego przekonać.
-
- Du Couteau! - Odkrzyknął, słysząc swoje nazwisko. Ukazał się na antresoli. Oparł się i zaczął uważnie spoglądać na kobietę. Po chwili wskazał na nią sztyletem. - Płaszcz w dół! - Rozkazał. - Nie daję się nabrać na te same sztuczki dwa razy! Zaraz pewnie wystrzeli we mnie twoje cholerne ostrze! Niestety dzisiaj nie spotkaliśmy się po to by się bić. Mam informacje... o twojej młodszej siostrze! - Powiedział z dumą.
-
- Nie wyzywaj mnie od ćwoków, ty ćwoku! - Odpowiedział odchodzącej siostrze. Rennard osobiście uważał, że im więcej tym lepiej. Na pewno będzie ciekawiej. - Groźnie? - Zapytał Merla. - Jeżeli potrafi się obchodzić z kobietami, to gwarantuje ci że nie będzie się zagrożonym. No chociaż dwie z nich to mutanty. Tutaj sam nie jestem pewien. Na dźwięk pukania do drzwi, chłopak nieco bardziej uniósł głowę. Spojrzał na towarzysza z krzywym wyrazem twarzy. - Spodziewamy... - Uzbroił się w swój sztylet i zaczął powoli zmierzać na dół. - Ale w tych czasach nie można być pewnym! Tera kiedy jesteśmy złoczyńcami na pierwszych stronach gazet, każdy może być przeciwko nam!
-
- Z tego co pamiętam, to Elise posłała jednego ze swoich małych przyjaciół po Katarinę. Nie wiem, myślałem że mamy tu na nich czekać... - Odparł, rozkładając ręce. - Nie wiem, jedna przeklęta istota to sporo. Ale dwie? W jednym pomieszczeniu? I co najważniejsze... kobiety?! Ojojoj... - Nie mógł odmówić sobie małych złośliwości. Spojrzał na Merla z irytującym uśmieszkiem. - Jak myślisz, o co mogłoby pójść? Ten sam tusz do rzęs? Ta sama szminka? Jedna z nich ma większy rozmiar... - Zaczął macać się po klatce piersiowej. - Byle pierdoła mogłaby doprowadzić do katastrofy!
-
- Siostro! Przecież wiesz że ten stary pierdoła nienawidzi naszej matki tak samo mocno jak mnie! Zawsze widzę jak jego cholerne ptaszyska tylko czekają aby mnie rozszarpać i zjeść! - Odpowiedział. - A Cassiopeia? Cóż, do tej sprawy potrzeba nam Katariny. Jeżeli ktoś ma ją przekonać chociażby do wyjścia z tej przeklętej krypty to tylko ona! Rennard spojrzał na Merla. Wyglądał jakby zamienił się w kawałek drewna. - Ej! Nie śpimy, myślimy! - Krzyknął, pstrykając palcami przed twarzą kamerdynera.
-
- Tuzin!! - Wykrzyczał. - Zabiłeś tuzin?! - Wyjął kamień z kieszeni i zaczął go agresywnie trzeć, byleby tylko zamknąć w nim zjawę. - Do budy! Do domu! Cholerny idiota! Imbecyl! Rennard zaczął z furią bić pięścią w stół, rzucając słowem na k w każde strony. Liczył że wszystko zostanie załatwione bez ofiar. Chciał tylko uciec, nie robić masakrę we własnym domu. Zaraz jednak nagle przestał się ruszać. Naszła go myśl. - Ale zaraz chwila moment stop. Nikt nie wie że Nocturne jest moim zwierzakiem. On to wszystko zrobił, nas tam nie było. Więc dlaczego w gazecie są nasze zdjęcia? - Zapytał, stukając palcem w gazetę. - Christine, myślisz że nasza matka jest aż taką cholerną gnidą, by na nas zrzucić ten incydent?
-
Rennard z zainteresowaniem przyjrzał się gazecie, przyniesioną przez Christine. - Krwawy zamach na balu... - Czytał ze skupieniem. Zaraz potem spojrzał po kolei na swoich towarzyszy. - Nocturne? - Zapytał. Jego głos zdradzał lekkie zaniepokojenie. - Tam wtedy na balu. Odwrócenie uwagi wyszło ci świetnie. I myślę że nawet zbyt dobrze. Czy ty... czy ty kogoś tam zamordowałeś?
-
Kiedy Merl zaczął oskarżać Rennarda o coś, czemu on nie był winny, poczuł nagły przypływ złości. Nawet nie było go w domu kiedy on zaczął pracować dla jego rodu. Bez ostrzeżenia oblał kamerdynera resztą wody w dzbanie. - Zważaj na słowa! Miej pretensje do mojej matki, nie do mnie. - Odparł, rozzłoszczony. - I wskaż na mnie tym paluchem jeszcze raz, to połamie ci wszystkie kości w dłoni.
-
Chłopak pośpiesznie dorwał się do dzbana. Złapał go i zaczął łapczywie pić. Kiedy usłyszał huk, odwrócił się w tę stronę, wciąż trzymając przechylony dzban i pijąc. Zobaczywszy w jakim stanie wygląda Merl, nie zdołał powstrzymać śmiechu, przez co oblał sobie twarz i klatkę piersiową. - Merl! Wyglądasz jak gówno! - Skomentował, wycierając twarz i rechocząc. - Co się stało? Wyglądasz jakby coś w nocy chciało cię zabić a ty dzielnie stawiałeś temu opór przez całą noc!
-
Widząc łóżko, dopiero teraz zdał sobie sprawę jak bardzo jest zmęczony. Pośpiesznie wskoczył na nie i błyskawicznie zasnął. Kiedy się obudził, czuł się fantastycznie wypoczęty. Wszystko byłoby fantastyczne, gdyby tylko nie ta pustynia w mordzie. Podniósł się do pozycji siedzącej i spojrzał na zjawę. - A co to? Nie pamiętam żadnego koszmaru! Ani jednego niespokojnego snu. Wyspałem się po wsze czasy! Co się stało, znudziło ci się psucie mi wypoczynku? - Zapytał. Zanim jednak potwór zdołał mu odpowiedzieć, Rennard zerwał się z łóżka, trzymając się za gardło. - Nie! Nie wytrzymam! Wody! - Powiedział i szybkim krokiem poszedł ku drzwiom.
-
- O matce wole słuchać po wyspaniu się. Wiesz, na samą jej myśl nie mogę spać. - Odparł, przeciągając się. Skierował się do pokoju o którym wspomniała. Otworzył drzwi i zatrzymał się w framudze. - Jakby co to zostawiam drzwi otwarte. Zawsze jestem chętny na... "łóżkowe" towarzystwo. - Zakomunikował bardzo zalotnie i zarechotał.
-
- Mówiłem przecież że było ciemno! Ledwo zdołałem zobaczyć jej twarz, co dopiero resztę! Ale poruszała się bardzo szybko. Zdecydowanie za szybko niż na normalnego człowieka... - Po chwili Rennard uniósł rękę, przerywając Elise w zdaniu. - Ej ej ej! Wykluczamy z gry tylko Celię! Lucii nie pozwolę tak za szybko odpaść! Zamierzam odpłacić się tej małej smarkuli. - Powiedział stanowczo. Zamiana jej małej siostry w kamień to stanowczo zbyt słaba kara. - Wyciągnąć? Jak? Dała mi jasno do zrozumienia że stamtąd nie wyjdzie i nikt jej do tego nie przekona. Skoro ja jej nie przekonałem to już chyba nikt... - Mówiąc, chłopak zaczął zastanawiać się nad własnymi słowami. - Chyba... chyba że jej siostra dałaby radę.
-
- Ciężko zaufać komuś w pełni. Zwłaszcza jeżeli ktoś jest pająkiem, który niespodziewanie może ugryźć swojego przyjaciela... - Odparł. Kiedy kobieta zaczęła swoje gierki, Rennard nawet nie stawiał żadnego oporu. Co więcej, ta sytuacja całkiem mu się podobała. Słysząc, że bardzo szybko wyczytała z niego tożsamość potwora z grobowca, uśmiechnął się niewinnie. - Widzisz? Po co mam mówić, skoro wszystkiego potrafisz dowiedzieć się sama. Tak, moja była nauczyła się petryfikować innych i pluć kwasem. Co więcej bardzo zależy jej na tym aby nikt się o niej nie dowiedział. Zwłaszcza jej obecnego wyglądu...
-
- Doszedłem do porozumienia! W końcu dyplomacje i wyjścia bez walki zawsze stawiam na pierwszym miejscu! - Bez problemu można było zobaczyć, że nawet sam Rennard skrzywił się, wypowiadając to perfidne kłamstwo. - A co to było? Na pewno kobieta. I to tyle. Wiesz, w grobowcach jest bardzo ciemno i nic nie widziałem.
-
- Wykonaniem zadania, oczywiście! - Odpowiedział radośnie. - Twoje pająki już nie będą zamieniać się w kamień! Nawet nie musisz mi dziękować! Chłopak szybko się rozejrzał. Nie widział nikogo innego. Znając swoją siostrę to pewnie wędrowała gdzieś po mieście. Zwykle w nocy wampiry nie siedzą w jednym miejscu. A Merl miał odpoczywać. - Więc wywiązałem się ze swojej części. Kolej na ciebie, kochana!
-
- Skąd wiem? - Zapytał, idąc przed siebie. - Cóż... nie wiem! - Dodał, śmiejąc się. - Powiedzmy że dałem kredyt zaufania. Poza tym chyba nie jestem w stanie skrzywdzić swojej byłej. Nawet jeżeli stała się jakimś potworem. Rennard kierował się z powrotem do budynku, gdzie przebywała reszta. Miał nadzieję że przekonanie Cassiopei do zaprzestania zamieniania pająków w kamień wystarczy, by zadowolić Elise.
-
Tym razem cofnął się. Kwas wylądował teraz stanowczo za blisko. Chyba jednak nie zdoła jej przekonać. Uniósł ręce w obronnym geście. - Dobrze! Dobrze, rozumiem! Nie to nie, twój wybór. Po prostu nie wchodź w drogę Elise i jej pająkom. Wtedy nikt już tu z pretensjami nie zejdzie. - Rennard zaczął się powoli cofać. - W takim razie wychodzę. Nie myśl jednak że tak po prostu o tobie zapomnę! - Odwrócił się, po czym zaczął iść w stronę wyjścia, oświetlając sobie drogę. - Żegnaj Cassiopeio! A raczej do zobaczenia... - Ostatnią kwestię powiedział pod nosem.
-
- Naprawdę? Tak po prostu chcesz żebym o tobie zapomniał? - Pytał, bardzo pretensjonalnym tonem. - Dziewczyno, nawet nie wiesz jak się o ciebie martwiłem kiedy nie wracałaś z tej cholernej pustyni! Co tam się w ogóle stało? Chyba mam prawo do jakichś wyjaśnień. Rennard zrobił kolejny krok do przodu. Nie miał pojęcia co jej się stało, ale skoro potrafiła zamieniać ludzi w kamień i pluć kwasem, mogłaby być silnym sojusznikiem w walce z matką.
-
Poświecił pochodnią w dół, by spojrzeć że jej ślina działa jak kwas. Dobrze że zdecydowała się nie napluć na niego. Bardzo cenił swoje doskonałe ciało. Kiedy usłyszał śmiech tej kobiety, olśniło go. Z początku nie mógł uwierzyć czy to osoba o której myśli, jednak tak śmiała się tylko jedna osoba którą znał. - Proszę proszę! Zamiana w kamień, kwas zamiast śliny. Zmieniłaś się od naszego ostatniego spotkania! - Mówił teraz zdecydowanie głośniej. - Dobrze że wcześniej twoja ślina nie wypaliła mi gardła... kiedy całowaliśmy się w każdej okazji, kiedy twoja starsza siostra nie patrzyła. Pamiętasz te czasy... Cassiopeio?!