BronyReader Napisano Sierpień 30, 2016 Share Napisano Sierpień 30, 2016 Na Końcu Naszej Drogi Autor: Poret50/BronyReader Nie będę się rozwodził nad opisem owego opowiadania, bo po prostu jest na to za krótkie. Pozwól mi jednak zadać ci jedno pytanie. Co powiedziałbyś swojej ukochanej czy też ukochanemu, gdybyś wiedział/a że za pięć minut umrzesz? Serdecznie dziękuję WhiteWolfowi za pomoc przy pre-readingu i korekcie. Z góry przepraszam za ewentualne błędy i literówki i życzę miłej lektury. Link do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
SPIDIvonMARDER Napisano Sierpień 30, 2016 Share Napisano Sierpień 30, 2016 Bardzo miło, że wróciłeś do pisania po tak cholernie długiej przerwie. Szczególnie to cieszy, gdyż pokładałem w Tobie zawsze spore nadzieje. Czy ten fanfik je spełnia? No nie do końca... to jest miniaturka literacka... bardzo krótkie opowiadanko, właściwie scenka, skecz. Jest ok, fajnie opisana i z uczuciem, ale w tej formie absolutnie "nie wyczerpuje tematu". Chciałbym wiedzieć jak do tego doszło, czemu mamy tutaj alternatywną historię. Osobiście też nasyciłbym to wszystko opisami. Ale równocześnie mogę pochwalić styl właśnie uczuciowość tekstu. No i określenie "Czarna Królowa". Sehr gut. DODANO: no i fanfik jest dość prosty. Dodałbym jakąś głębszą intrygę, aby fabuła nie była banalna 1 Link do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Ylthin Napisano Sierpień 30, 2016 Share Napisano Sierpień 30, 2016 Zacznę od technikaliów. Pozjadane przecinki, w jednym miejscu "Shining" napisany z małej litery. Dziwne formatowanie dialogów - zamiast tabulatora przed półpauzą (swoją drogą, myślniki zamiast półpauz w zapisie dialogowym są be) zrobiło ci się wcięcie na cały blok tekstu. Nie wygląda to zbyt ładnie. Treść... W zamierzeniu miała być pewnie poruszająca, przenikliwa i pełna emocji, prawda? I owszem, zrobiło mi się smutno - nad tym, jak to pięknie położono. Dialogi są płaskie i drętwe, a z postaci jakiekolwiek zalążki osobowości ma co najwyżej Chrysalis, kreowana na sztampową Wielką Złą, która nie przestaje chełpić się odniesionym sukcesem, śmiać w twarz pokonanym wrogom... i nic poza tym. Opisy sprowadzają się do prostych zdań, które nijak nie spełniają swojej roli poza suchym komunikowaniem "postać była tam i siam, zrobiła to i tamto". Cała ta wielka miłość między Kredensem i Armorem... Przykro mi, ale ona nie istnieje. Wymachujesz mi przed oczami wielką planszą z napisem "PACZ JAK ONI SIĘ BARDZO KOCHAJĄ I JAK SIĘ KOCHAJĄ I W OGÓLE ROMANS STULECIA" - ale nijak mi nie pokazujesz faktycznego uczucia, tylko przesłodzoną i upstrzoną brokatowym kiczem namiastkę, jaką mogłabym znaleźć w pierwszym lepszym harlekinie. W dodatku pokazujesz ją na rozmazanym zdjęciu zrobionym aparatem w starej Nokii. Kilka dialogów i krótkich, cukierkowych wspominek nijak nie wykreuje choćby iluzji uczucia. Największym problemem jest jednak fakt, że wszystko to jest skandalicznie krótkie. Fabuła bez mała nie istnieje, sensownej podbudowy do całego tego słodzenia brak, maciupeńka akcyjka pędzi na łeb, na szyję... Co gorsza, nie próbujesz nawet stworzyć więzi między czytelnikiem a postaciami. Czemu miałabym przejmować się losem postaci, których w tym wydaniu nie znam? To, że Candance i Shining pojawili się w serialu nie zwalnia cię z obowiązku "napisania" ich. A sam motyw "słów przed śmiercią"? Na moje niewykorzystany w żaden ciekawy sposób. Ot, nasze gruchające gołąbki opowiadają nam krótką historię swojego życia w przerwach od powtarzanego do znudzenia "kocham cię". Koniec końców - dostałam... cóż, słabego, nijakiego fika. Nie coś obraźliwie złego czy tak złego, że aż zabawnego. Po prostu - nijakiego. Strzępek treści utaplany w lukrze, który wzbudził u mnie niewiele więcej, niż wzruszenie ramionami i okazjonalny pomruk znudzenia, gdy trzustka nie wyrabiała z produkcją insuliny... Z drugiej strony jestem cyniczną zołzą, jaram się płytkimi shipping-quo* w głupich grach wideo, moje wyobrażenie o "wielkiej miłości" to "pójść na sushi i gadać o grach wideo" (ewentualnie "pójść do łóżka, upić się, odpalić Netfliksa na PS4 i wybrzydzać na Man of Steel"), do tego przeżyłam raptem dwa krótkie związki i jedno gimnazjalne zauroczenie, a swojego faceta widuję raz na parę miesięcy... więc co ja tam wiem o uczuciach. A teraz wracam do łóżka, zanim się okaże, że mam jednak zapalenie ucha. *) Shipping, który tkwi w wiecznym status quo. A to zainteresowani nie deklarują otwarcie uczuć, a to wciąż schodzą się i rozchodzą, a to z shipu robi się żart z brodą jak stąd do Honolulu... 6 Link do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Dolar84 Napisano Sierpień 30, 2016 Share Napisano Sierpień 30, 2016 Standardowo sprawdziłem fanfik pod kątem plagiatu (zgodnie z zapowiedzią). Sprawdzenie wypadło pozytywnie, opowiadanie zostaje. Co do samego tekstu. Opowiadanie ma sporo słabych stron, ale i trafiła się mocniejsza. Jakby to opisać jednym zdaniem? Zabrakło w nim zbudowanego świata - tak naprawdę dostajemy jedną, dosyć chaotyczną i strasznie naiwną scenę przed egzekucją oraz jedno niezłe wspomnienie. Ta pierwsza jest naiwna do bólu, chaotyczna, a przedstawienie charakterów postaci wypada różnie. Applejack jest koszmarna, a Shining i Cadance wypadają bardzo nieprzekonująco. Fluttershy za to jest całkiem serialowa (choć tak jak AJ jest tylko króciutkim epizodem) a zachowanie Chrysalis, choć nieco przesadzone (takie stereotypowy ZUY), wypada nienajgorzej. Natomiast jej fabuła osłabia cały fanfik, gdyż wszystko dzieje się po prostu za szybko. Uważam, że dodanie kilku stron pozwoliłoby zdecydowanie lepiej zbudować atmosferę. W obecnej formie zapowiadanego tagami smutku nie da się odczuć a wątek romansowy jest wciskany na przysłowiowego "chama" - byle więcej, byle szybciej, byle już. Tu jest bardzo dużo do poprawy. Druga scena, to wspomnienie na tle pierwszej wypada lepiej. Przede wszystkim udało się zbudować atmosferę uczucia pomiędzy dwójką młodych zakochanych. Pomogła w tym umiejętnie dobrana sceneria i ich zachowanie, które wypadło dobrze - czuć pewną dozę naturalnej niezręczności, która jednak szybko zostaje pokonana. Także zachowanie postaci bardziej mi pasowało do ich serialowych odpowiedników niż w pierwszej opisywanej scenie. Długość również jest odpowiednia - nie ma wrażenia totalnego pędu, ale także udało się jej sztucznie nie przedłużyć, a to wbrew pozorom nie jest wcale łatwe. Jest ok. Kolejne zastrzeżenie mam do dialogów postaci (też w scenie pierwszej). W jednej chwili są sztucznie napuszone, w drugiej totalnie naiwne, by przejść do wymuszonej łzawej ckliwości lub okrzyków pełnych zła i tryumfu. Zupełnie się to nie klei, zabrakło płynności w przejściach między nimi. Jeżeli chodzi o formę, to o ile ortografia dawała radę, to już stylistyka i konstrukcja zdań nadal jest problemem - i widać to najbardziej w tej felernej pierwszej scenie. Dodatkowo widziałem bardzo dużo mieszania czasów - poważny błąd, dziwie się, że prereader tego nie wyłapał. Podsumowując - nadal nie jest dobrze, jednak w porównaniu z wcześniejszymi tworami widać postęp w umiejętnościach. Szczególnie dobrze widać to we wspomnieniu, które jest naturalne a nie wymuszone i nachalne. 3 Link do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Gość Napisano Sierpień 31, 2016 Share Napisano Sierpień 31, 2016 Ciekawy pomysł i przedstawienie sytuacji, ale ja nie lubię takich pojedynczych, krótkich scen. Link do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Grento YTP Napisano Wrzesień 17, 2020 Share Napisano Wrzesień 17, 2020 Hmm, całkiem niezły fik. Choć są problemy SPOJLERY Tak, niestety, co by nie mówić o MLP, finały pod sam koniec drugiej części były jednak rozczarowujące. Za pierwszym razem, gdy Mane 6 pokonało Nightmare Moon za pomocą Elementów Harmonii, jeszcze dało się to przełknąć. Jednak co mamy później? Discorda, którego pokonują tęczowe lasery, Chrysalis, którą pokonuje fala miłości, Tireka, którego znowu pokonują tęczowe lasery. Prawie każdy wróg zawsze było pokonywany w ten sposób. Za plus mogę policzyć to, jak Chrysalis została pokonana za drugim razem. Pod koniec szóstego sezonu zebrał się nietypowy team pozbawiony magii. Trzeba było kombinować, uciekać się do podstępów i manewrować na wrogim terytorium. Oczywiście ostatecznie również fala miłości zdołał zadać ostateczny cios, lecz droga do tego był już zupełnie inna. Dlatego cieszy mnie to gorzkie zakończenie w tym fiku. Bardzo łatwo mogłem sobie wyobrazić wszystkie te sceny. Właście, to Chrysalis pod koniec drugiego sezonu tak naprawdę wygrała. No ale przyjaźń musiała wygrać, bo jak to tak… No więc fik rozpoczyna się od totalnej klęski kucyków w bitwie z podmieńcami. Stolica została zdobyta, wojsko rozbite, wszystko wokół płonie i tonie w popiołach. Jest to alternatywne zakończenie pierwszego ataku Matki Roju na Canterlot. Akcja odbywa się w sali tronowej. Królowa podmieńców po raz ostatni widzi powierniczki elementów i odsyła je na szafot. Shining Armor oraz Cadence również lada moment zginą. Chrysalis słusznie stwierdza, że nie może pozostawić księżniczki Miłości żywej, aby w przyszłości nie sprawiała problemów. To jest to, co rozsądny władca powinien zrobić. Wyeliminować każdego przeciwnika politycznego, który miałby poparcie i moc, aby ubiegać się o tron w przyszłości. Okrucieństwo Matki Roju jak najbardziej do niej pasuje. Shining błaga uzurpatorkę o jeszcze 10 minut na pożegnanie swojej ukochanej, a ta zgadza się na to, jednak przyznając im 5 minut. Myślę, że pozwoliła im na to tylko po to, aby później wyssać z nich miłość, którą będą emanować podczas ckliwego żegnania się. Z resztą, pada taka sugestia w tekście. No więc niedoszła para młoda wpada sobie w ramiona. Płacze, lamentuje, obsesyjnie utwierdza się w swoich uczuciach i krzyczy; kocham cię! Z jednej strony to rozumiem, bo wiadomo w jakiej są sytuacji. Choć nie mogę się pozbyć wrażenia, że zabrakło temu wszystkiemu subtelności. Moim zdaniem byli trochę zbyt wylewni i za głośni. Ale nie zaliczam tego do błędów tego fika. Sam nie wiem, jak ja bym się zachował. Mało kto wie. Można tylko zgadywać. “Różowa księżniczka znów wtuliła się w pierś swego męża i chlipała krokodylimi łzami.” Krokodyle łzy – nieszczery płacz, fałszywe, udawane ubolewanie. (Wikisłownik). Tak więc miała to wszystko w zadzie, bo tak naprawdę nie było jej przykro? To już kolejny fanfik, który źle używa tego związku frazeologicznego. W Zegarach był dokładnie ten sam błąd. Dalsza część fika to wspomnienia Shininga oraz Cadence. Opowiadają sobie o tym, jak po raz pierwszy się spotkali, jak zakochali się w sobie. Później fanfik pokazuje nam jedno wspomnienie. Obserwujemy ich, jak spotykają się w ogrodach zamkowych. Migdalą się, idą na piknik. Tam znowu się migdalą, liżą (dosłownie) i jeszcze trochę się migladą. Ech… No i Shining Armor oświadcza się Cadence na tym spotkaniu, a ona oczywiście odpowiada; tak, tak, tak, TAK, TAK, TAK, TAK! Są bardzo ekspresyjni. Jednak te wszystkie miłe chwile bardzo szybko się kończą. Wiedząc od samego początku, że na końcu i tak wszystkich czeka okrutna śmierć, to jeszcze bardziej podsyca ten dramatyzm. Bardzo łatwo zauważyć, że fanfik stara się grać na emocjach. Czy mu to wychodzi? Hmm… mnie to jakoś bardzo nie złapało za serce. Jak już wspominałem, zabrakło w tym wszystkim subtelności. Czasami mniej znaczy więcej. I mówię o tym w kontekście pisarstwa, a nie realnych sytuacji w życiu, bo tam byłoby inaczej. Tam jest komu współczuć, bo mamy do czynienia z żywymi istotami, a nie wykreowanymi na kartach fanfika. Poza tym zawsze miałem w gdzieś Cadence i Shining Armor. Nigdy szczególnie za nimi nie przepadałem. Fanfikowi przydałaby się również jakaś większa podbudowa. Mogłoby to być zrobione tak, że; śledzimy niewinne scenki rodzajowe z życia młodej pary, a tylko od czasu do czasu dostajemy wskazówki, że co jest nie tak. Na końcu okazuje się, że Chrysalis zdobyła stolicę, a to wszystko było tymi wspomnieniami żegnającej się pary. Albo można było to zrobić podobnie jak tutaj, tylko dając więcej treść, żeby zbudować ten klimat i utrzymać odpowiednie tempo. Fanfik urywa się w pewnym momencie. Nie widzimy sceny śmierć. Szkoda, bo to mogłoby podkręcić nieco tę historię. Brutalnie zdeptane uczucie, mogłoby niektórych ruszyć. Oczywiście jakaś szansa na to, że jednak wszyscy przetrwali, istnieje, aczkolwiek ton całego opowiadania sugeruje złe zakończenie. I to jest dobre. To taka terapia odcukrzająca po tych infantylnych finałach. Fanfik mi się podobał. Był przyjemny w odbiorze, pomimo źle użytego tabulatora w dialogach, co psuło efekt wizualny. Ale ostatecznie mogę powiedzieć, że jest w porządku. Tyle ode mnie. Pozdrawiam! Link do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Hoffman Napisano Styczeń 31, 2021 Share Napisano Styczeń 31, 2021 Jak rozumiem, jest to alternatywna wersja wydarzeń znanych z „Canterlot Wedding”, gdzie królowa Chrysalis wygrywa? Ciekawe, nie powiem, że nie. Zważywszy na to, że siłą rzeczy w fabule muszą wziąć udział księżniczka Cadence oraz kapitan Shining Armor, zabarwienie romantyczne wydaje się być na miejscu. W tym kontekście, również zadane przez opis opowiadania pytanie rodzi nadzieję na historyjkę prostą, ckliwą, ale na swój sposób uroczą i w tym sensie wpisującą się w serialowe realia. Mam na myśli: Cytat „Co powiedziałbyś swojej ukochanej czy też ukochanemu, gdybyś wiedział/a że za pięć minut umrzesz? ” Jasne, to banalne, naiwne, przesłodzone, brzmi jak tani wyciskacz łez. Jednakże, jak widzę, to zaledwie sześć stron, toteż wydaje się, że nie ma tutaj dostatecznie szerokiego obszaru, by to przesadzić, zepsuć, rozwodnić. Naprawdę, rozpoczynając lekturę niniejszego opowiadania, podchodziłem do niego z dużą dozą wyrozumiałości, miałem jak najlepsze chęci, jednakże już od pierwszego wejrzenia (pun totally intended ) wiedziałem, że to niestety nie będzie to. Już na wstępie pozwolę sobie na małą złośliwość, mianowicie: Dnia 30.08.2016 o 22:01, BronyReader napisał: Z góry przepraszam za ewentualne błędy i literówki i życzę miłej lektury. Drogi autorze, Ty nie przepraszaj, tylko się postaraj o bardziej kompetentnego korektora Szanowny WhiteWolf nie popisał się, o czym zresztą byli uprzejmi napisać Ylthin oraz Dolar84. Po pierwsze, formatowanie. Dialogi zostały wcięte w całości, toteż wygląda to dziwnie, wprawdzie nie utrudnia czytania, ale odwraca uwagę i zastanawia, co w trakcie pisania poszło nie tak. Wcięcie powinno się znaleźć tylko przed półpauzą (które powinny znaleźć się w zapisie dialogowym zamiast dywiz), a nie przy okazji każdej jednej linijki, którą zajmuje dana kwestia. Powoduje to rozjechanie się tekstu i powstanie źle wyglądającej ściany tekstu, na stronie trzeciej. Odnośnie wcięć przy zwykłej narracji – w paru miejscach są, częściej ich brakuje. Interpunkcja pozostawia wiele do życzenia, brakuje przecinków, przy zapisie dialogowym co niektóre kropki powinny zniknąć, w ogóle, styl pisania nie powala i chociaż tekst nie jest aczytalny, o tyle nie brnęło się przez niego zbyt przyjemnie i nie potrafię oprzeć się wrażeniu, że wszystko mogło brzmieć lepiej. Bardziej bogato. Ładniej. Ciekawiej. Czy to zwykły opis, czy dialog, cały czas dziwiła mnie ta składnia, słownictwo (niby nie takie ubogie, ale ani trochę imponujące), brak polotu. Ze strony technicznej, ale także niezadowalającego wykonania, ogólnie, wynika inna rzecz – brak klimatu, przez co lektura prędko wylatuje z głowy. W sumie, nic dziwnego, skoro w tekście nie znalazło się nic godnego zapamiętania. Podpisuję się pod wnioskami Ylthin, która opisała to w następujący sposób: Dnia 30.08.2016 o 23:36, Ylthin napisał: Największym problemem jest jednak fakt, że wszystko to jest skandalicznie krótkie. Fabuła bez mała nie istnieje, sensownej podbudowy do całego tego słodzenia brak, maciupeńka akcyjka pędzi na łeb, na szyję... Co gorsza, nie próbujesz nawet stworzyć więzi między czytelnikiem a postaciami. Czemu miałabym przejmować się losem postaci, których w tym wydaniu nie znam? To, że Candance i Shining pojawili się w serialu nie zwalnia cię z obowiązku "napisania" ich. A sam motyw "słów przed śmiercią"? Na moje niewykorzystany w żaden ciekawy sposób. Ot, nasze gruchające gołąbki opowiadają nam krótką historię swojego życia w przerwach od powtarzanego do znudzenia "kocham cię". Koniec końców - dostałam... cóż, słabego, nijakiego fika. Nie coś obraźliwie złego czy tak złego, że aż zabawnego. Po prostu - nijakiego. Strzępek treści utaplany w lukrze, który wzbudził u mnie niewiele więcej, niż wzruszenie ramionami i okazjonalny pomruk znudzenia, gdy trzustka nie wyrabiała z produkcją insuliny... Motywy romantyczne zostały spłycone, wręcz uproszczone do absolutnego minimum i bynajmniej nie wypowiadam się z perspektywy kogoś, kto w materii tego typu pisarstwa jest jakimś autorytetem, bo nim nie jestem. Ani trochę. Nie wypowiadam się również jako osoba szczególnie emocjonalna, bo takową nie jestem. Wypowiadam się jako gość, który czytuje różne fanfiki, w tym takie, które podejmują wątki romantyczne. I generalnie, zwykle wygląda to tak, że różni autorzy oraz autorki, próbują wykreować to w określonym tempie, stopniowo, na różne sposoby, budując naturalną relacje między postaciami, prezentując problemy, prowadząc historię dokądś. W przypadku „Na końcu naszej drogi” tego po prostu nie ma – autor operuje wyłącznie powtórzeniami (zaznaczam – powtórzeniami, nawet nie słowami), kolejnymi „kocham cię”, bazując wyłącznie na tym, że postacie te już widzieliśmy w serialu, znamy je i wiemy, że się kochają. No cóż, to trochę za mało Aczkolwiek przyznam, że najmocniejszą stroną opowiadania okazało się wspomnienie, gdzie owszem, nadal wszystko było naiwne, przesłodzone, dość mdłe, ale tam dało się dostrzec próbę wykreowania klimatu, ukazania relacji tych postaci w inny sposób, niż poprzez łzy, przytulanie się i kolejne nudne powtórzenia. Serio, gdyby pić sok marchwiowy za każde "kocham cię", gwarantuję, że zmienicie cerę na pomarańczową Ale w tej scenie? No, było w miarę, tak aż aż. To pozostawia kreację Chrysalis (innych postaci było tak mało, że w sumie nie mam zdania, nie wiem, co napisać), która wypadła... dosyć groteskowo. Powiem tak: oryginalną Chrysalis z „Canterlot Wedding” prędzej idzie wziąć na poważnie jako złoczyńcę, niż tę tutaj. Wydaje mi się, że wynika to z jej dialogów. Niby da się to wpisać w jej charakter, tylko w praktyce wypadła jak przerysowana, żywcem wyjęta z komiksu, generyczna zła postać, która czyni zło, bo to lubi i jest w tym dobra. Z drugiej strony, za wiele do powiedzenia, czy zrobienia nie miała, więc jej kreacja, podobnie jak cała treść, szybko wylatuje z głowy. Była, zrobiła swoje, zgarnęła gażę, wróciła do domu. Tyle. Z fanfikami smutnymi także mam pewne doświadczenie, zarówno jako twórca, jak i czytelnik, no i niestety, również tutaj autor nie dał rady, z podobnych powodów, co przy motywach romantycznych – rzeczy zostały zrealizowane z uproszczeniu, nieciekawie, bez polotu, wszystko przez powtórzenia, zabrakło opisów emocji, przeżyć wewnętrznych, zabrakło czegokolwiek, co pozwoliłoby odbiorcy uwierzyć, że tym postaciom autentycznie zależy na sobie nawzajem i że czeka ich nieuchronny koniec. Ano, właśnie – na zakończenie nawet nie dostajemy kulminacji tagu [Sad], słabo czuć nawet tryumf Chrysalis. Opowiadanie urywa się, pozostawia po sobie... Nic. Ostatecznie, „Na końcu naszej drogi” (całkiem ładny tytuł, tak w ogóle) jest kolejnym przykładem ciekawego pomysłu, z zupełnie niezłym potencjałem, który jednak nie został dobrze zrealizowany, toteż ów potencjał poszedł na zmarnowanie. Wielka szkoda. Czy mógłbym je komuś polecić? Nie sądzę. Autora zachęcam do dalszej, systematycznej pracy nad swoim warsztatem, gdyż każdy ma szansę na poprawę, każdy ma szansę na dobry fanfik, który utkwi w pamięci i się spodoba. Tym razem, niestety, kombinacja wysoce niedopracowane formy, dosyć słabej i nijakiej, momentami mdłej, a momentami standardowej stylistyki, wespół z najwyraźniej średnim pojęciem o tym, jak pisać wątki romantyczne, jak kreować więzi emocjonalne, jak smucić, jak wywoływać w czytelniku reakcje, zaowocowała dziełem, które autentycznie nie pozostawia po sobie nic, wydaje się totalnie bezbarwne, rozwodnione i przez to nie dające się zapamiętać. Nadzieje miałem dosyć spore, bo pomysł istotnie był ciekawy, jednocześnie starałem się twardo stąpać po ziemi, zachowując pewną wyrozumiałość. To jednak było zbyt mało. Sugestie? Mniej naiwnie, mniej infantylnie, może nieco... mroczniej? A może na początek jakaś łatwiejsza tematyka? Romanse są dosyć trudne. Smutne historie w sumie też. Nie wiem, zależy. No, ale nie załamujemy się, nie przejmujemy się, jutro też jest dzień, piszemy, trenujemy, próbujemy Link do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Recommended Posts
Chcesz dodać odpowiedź ? Zaloguj się lub zarejestruj nowe konto.
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony
Utwórz konto
Zarejestruj nowe konto, to bardzo łatwy proces!
Zarejestruj nowe kontoZaloguj się
Posiadasz własne konto? Użyj go!
Zaloguj się