Skocz do zawartości

[Pawlex] Jak dobrze mieć wroga! [Zakończone]


Recommended Posts

Rennard prychnął drwiąco. Wystawił otwartą dłoń przed twarzą Elise. Ten gest jasno dawał do zrozumienia że nie zamierzał jej słuchać, ani prowadzić dalszej rozmowy.

- Emocjonalny i egocentryczny bla bla bla bla... - Zaczął ją przedrzeźniać. Takimi słowami był już określany tak wiele razy, że już nie miał siły ich słuchać. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Zabawę? - Zapytał z uniesioną brwią. - Dobrze wiem że jakiekolwiek zabawy z tobą kończą się źle. 

Opuścił dłoń i skrzyżował ręce na piersi. Ta zmiana była zbyt nagłą, aby nie wydawała się podejrzana. 

- I co? Chcesz mnie teraz udobruchać? Owinąć mnie w okół palca. Wykorzystać jeszcze bardziej? 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Nie. Policzę do dziesięciu. Jeśli do tego czasu nie znikniesz mi z oczu, każdy pająk w okolicy rzuci się za tobą w pościg, aby cię ukąsić. Pewien naukowiec z Zaun wysnuł wniosek, że zawsze w pobliżu metra od człowieka znajduje się co najmniej jeden pająk. Jad większości z nich nie jest groźniejszy od jadu pszczoły. Chcesz zapoznać się z pozostałą, niechlubną garstką? - zapytała.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Usta chłopaka zadrżały, jakby chciał coś powiedzieć ale pod koniec się powstrzymał. Skoro tak stawiana była sprawa, nie miał wyboru jak tylko kontynuować swoje zadanie, o którym już powoli zapominał. W końcu mógł to zrobić, kiedy Aurelion w końcu ruszył się z leża, przez które mógł teraz przejść.

Nałożył kaptur na głowę, schował ręce do kieszeni i trącił Elise barkiem, udając się przed siebie. 

 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Jeden, dwa, trzy...

Głos wkrótce ucichł.

Mężczyzna widział górę, którą zapamiętał z mapy. Nie widział natomiast groty, bo góra porośnięta była drzewami. W powietrzu wciąż czuć było metaliczny posmak, który z wolna się ulatniał. Wędrówka zaczynała się dłużyć niemal w nieskończoność. Do momentu, w którym trzask gałęzi obwieścił przybycie nowej persony. A może wcale nie nowej?

- Twoja sława cię wyprzedza, DeWett - zabrzmiał głos Khady Jhina. - Chcąc nie chcąc, muszę przyznać że jestem pod wrażeniem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rennard zatrzymał się, gdy usłyszał głos za którym w cale nie tęsknił.

- Och, Jhin! Przypomniało mi się że zapomniałem o swoim iście ekscentrycznym towarzyszu! - Odpowiedział mu z udawanym entuzjazmem. - Również jestem pod wrażeniem. Jestem pod wrażeniem jak bardzo żałosny jesteś. - Dodał, teraz już w ogóle nie brzmiąc przyjaźnie.

- Gdzie byłeś kiedy Aurelion wyrzucił cię na kilkanaście metrów? Spałeś? Lizałeś rany? Grzebałeś w swojej cybernetycznej łapie? Widzisz, ja miałem te kilka godzin nieco produktywniejsze niż ty! 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Tak, tak! Godziny tańca na sznurkach, godziny ratowania świata. Niczym najprawdziwszy bohater, DeWett! Bohater o mężnym sercu, uzbrojony jedynie w sztylet i odwagę! Piękne... I patetyczne, przyznasz - Mówiąc to, poruszał się po obszarze wolnym od drzew, jakby tańczył i mówił do każdego z nich. - A to wszystko w marne kilka godzin! Bohater zabił smoka, uratował piękną damę... Co prawda sprawa z damą skończyła się kompromitacją i ujmą na honorze, ale i w tym tkwi krzta romantyzmu. A co w tym czasie robiłem ja? Pociągałem za sznurki, drogi DeWettcie. Ale nawet nie wiesz, jaką radość odczuwam w sercu, widząc jak wspaniale się bawiłeś.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

DeWett słuchał Jhina bez ani krzty emocji na swojej twarzy. Przez ten czas nauczył się puszczać słowa wariatów koło uszu. Kiedy ten artysta skończył kłapać jęzorem, Rennard zaczął przechylać głowę na boki, strzelając szyją.

- Będę bawił się jeszcze wspanialej... - Odezwał się, robiąc powolne kroki w stronę cyborga. Zaczął szybko machać dłońmi, rozgrzewając je. - ... kiedy będę słuchał wspaniałej muzyki, jaką stworzą twoje kości gdy będę je łamać.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Och? Zapraszam. Wróciłeś dość zgorzkniały, ciekaw jestem, dlaczego - odparł Jhin, kręcąc pistoletem w dłoni. - To godzina twojej chwały, DeWett! Więcej uśmiechu na twarz. Niebawem może ci tego zabraknąć - odpowiedział i oparł się o drzewo. - No, dalej. Idź po swój łup. Ja już zdążyłem ograbić świątynię, twoja kolej.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Nie, Jhin. Już, cicho. - Przyłożył palec wskazujący do ust. - Czasami przychodzi taka chwila, w której wypadałoby zamknąć swoją bełkoczącą mordę. Chociaż w twoim przypadku najlepiej wyrwać język. 

Rennard zakończył swój powolny chód nagłym zrywem. Podskoczył prosto w stronę cyborga, celując łokciem w głowę a kolanem w jego klatkę piersiową. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kolano trafiło celu i wtrąciło Jhina z równowagi. Ale cios w maskę przypomniał Rennardowi o niedawnym urazie, bo maska okazała się być grubsza i twardsza niż się wydawało. Przez ramię przeszedł więc promieniujący, ostry ból, a na twarzy Rennarda wylądowała metalowa pięść i na chwilę go zamroczyła. Na wystarczająco, aby został powalony na ziemię. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chłopak upadł na ziemię, cały czas trzymając się za bolące ramię. Zdążył zapomnieć o wcześniejszej ranie, co teraz naprawdę postawiło go w niekorzystnej sytuacji. 

- Pieprzony pająk... - Powiedział pod nosem, wypluwając na bok mieszankę śliny z krwią. Pięść z metalu zdecydowanie wyrządzała większe szkody niż normalna. Nie oznaczało to jednak że się podda. Ułożył się w takiej pozycji, aby mógł bez problemu odpowiedzieć na ataki Jhina samymi nogami. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jhin wstał i kopnął Rennarda w brzuch. W oku zabójcy czaiła się wściekłość. Powtórzył kopnięcie, odsunął się na dwa kroki i wycelował w Rennarda. Odbezpieczył pistolet.

- Nie panujesz nad sobą - stwierdził. - Nie zużyję tej kuli teraz. Ani dobry to czas, ani miejsce, nie wspominając już o świetle. Ale obiecuję ci... - wyszeptał, zabezpieczając pistolet z powrotem i opuszczając rękę. - Obiecuję, że nie zapomnę o tobie. I wrócę. Na wielki finał.

Rzucił DeWettowi pogardliwe spojrzenie, odwrócił się i najzwyczajniej w świecie ruszył w las.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rennard wypuścił całe powietrze, kiedy dostał w brzuch. Przy drugim poczuł jak jego żebra się połamały... i przy okazji uszkodziły jego organy wewnętrzne. Nic dziwnego że tak się stało, w końcu jego nogi również były mechanicznymi protezami. 

Leżał skulony. Takiego obrotu sytuacji w ogóle nie brał pod uwagę. 

- Wrócisz? - Zapytał z trudem, kiedy ten zaczął odchodzić. - Nie masz do... czego. Już mnie zabiłeś.

Jakby nie patrzeć, w każdej potyczce w jakiej brał udział w Ionii, kończył z solidnym wpierdolem. Cieszył się tylko z tego, że nikt tego nie widział...

 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przeciwnik odwrócił się, kompletnie olewając Rennarda i ruszył w swoją stronę.

A wnętrzności Rennarda paliły płomienie. Żebra przeszkadzały w oddychaniu, boleśnie kłując i uciskając płuca. W dłoniach pojawiło się mrowienie, a przed oczami mroczki i niewyraźne halucynacje.

Trwało to zaskakująco długo. Zrobiło się ciemno i każda minuta walki o oddech ciągnęła się w nieskończoność. Jedynym dźwiękiem jako docierał do uszu, oprócz natrętnego i wyczekującego krakania był szum płynącego nieopodal strumienia.

Zabójca na przemian tracił przytomność i ją odzyskiwał. Ostatnim razem na horyzoncie pojawiło się słońce, którego promienie raziły w oczy. W ustach zupełnie mu zaschło.

Kolejnym przebłyskiem pamięci były wielkie ptaki siedzące wokół na gałęziach, które obserwowały każde podniesienie się klatki piersiowej Rennarda, aby upewnić się, że nie jest przypadkiem jego ostatnim.

Następnie wyłonił się z bezkresu nieświadomości, czując się jakby płynął. Woda obmywała wiotkie ciało i stawała się coraz głębsza i głębsza... Znów utrata przytomności.

Aż w końcu Rennard ocknął się, wiedziony koniecznością zaczerpnięcia oddechu. Zniknął ból w brzuchu i kłucie, a pojawił się ból w płucach wynikający z braku tlenu. Zabójca odzyskał władzę w rękach i nogach i odzyskał siły. Pozostało tylko się wynurzyć. I odbić od dna, rozświetlonego zielenią i różem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Więc tak to się skończy? Zdechnie na odludzi a jego zwłoki zeżre ptactwo? Dziwna sytuacja. Zwykle to on sprawiał że inni kończyli w brzuchach ptaków. Zwłaszcza tych sześciookich. 

Ból był nie do zniesienia. Tak bardzo chciał by to już się skończyło. Na jego nieszczęście trwał na granicy życia irytująco długo. Nawet nie był w stanie sięgnąć do kieszeni, aby swoim sztyletem skrócić sobie cierpienie. 

Z każdą utratą przytomności był pewny, że to już koniec. Kiedy jednak mimowolnie świadomość do niego wracała, z jego oczu ciekły łzy. 

Może to była kara? Klątwa nałożona przez jego rodzinę za bycie czarną owcą, przynoszącą wstyd i hańbę? Niezłe zagranie tatku. Chłopak dobrze wiedział jak bardzo ojciec go nie cierpi. 

Z kolejnym powrotem świadomości Rennard czuł wodę. Tak jakby sam dźwięk strumienia nie był wystarczająco denerwujący...

Chwila, woda? 

Przy kolejnym ocknięciu się... topił? Zamiast konać na suchej ziemi nagle znalazł się pod wodą? 

Rennard z szokiem machnął głową w lewo i prawo a potem spojrzał w dół. Nikt nie wspominał o tym że po śmierci trafią się do jakiejś wody...

Ale on nie był martwy! W końcu się topił! Och... no tak...

Mocno odbił się od dna, rozpaczliwie próbując jak najszybciej się wynurzyć. Z nikim nie umawiał się na śmierć poprzez utopienie. Skoro nagle, jakimś cudem jego wewnętrzne obrażenia zniknęły to nie zamierzał ginąć. Wyglądało to jak druga szansa. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dwa, trzy machnięcia rękami i Rennard znalazł się na powierzchni wolno płynącej rzeki o wąskim brodzie. Była noc, a z punktu w którym się znajdował zabójca widział polanę, na której leżał dogorywając. Całe dno mieniło się różnokolorowymi światłami, kontrastując z ciemnością otaczającego lasu. Nad wodą latały leniwie owady, w tym świetliki i... co całkiem zwyczajne dla słodkowodnych zbiorników wodnych, komary. Te ostatnie dość szybko dały się Rennardowi we znaki.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z racji że woda okazała się niezbyt głęboka, Rennard prawie cały z niej wyskoczył. Krztusił się, wypluwając wodę której trochę naleciało mu do ust. Oddychał głęboko i ciężko. 

Mimo iż nie trafił daleko od miejsca w którym miał pożegnać się z życiem, to i tak nie miał zielonego pojęcia jak trafił do tej rzeki. Sam nie był w stanie do niej wejść, ani też nie pamiętał aby ktokolwiek go do niej wrzucił. 

Bardziej go jednak zastanawiało, jakim cudem wszystkie jego obrażenia zniknęły. Czy to ta rzeka go wyleczyła? Nie wyglądała na jakąś magiczną. Wyglądała jak... jak rzeka...

Z zamysłu wytrąciły go ugryzienia komarów. Szybko rozbił jednego na swoim ramieniu. Zaraz potem chlusnął wodą w górę i dookoła siebie, złorzecząc na małe owady. 

Szybko wyszedł z wody. Bycie przemokniętym w nocy raczej było niefortunne. Chłopak zaczął się uważnie rozglądać i nasłuchiwać. W końcu musiała tu być jakaś osoba trzecia. Przecież woda raczej nie ożyła i go nie wciągnęła... 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pośród szumu drzew, pohukiwania nocnych ptaków, szelestu ściółki i natrętnego bzyczenia komarów trudno było wyłapać dźwięk drugiej osoby, jeśli ów tajemniczy wybawca był w ogóle osobą. Nie pomagał też plusk wody, z której co chwilę wyskakiwały ryby aby złapać nieuważnego owada.

Las i rzeka były więc zaskakująco głośne. Ale słuch, jak się wkrótce okazało, nie był kluczowy.

W wodzie pojawił się podłużny kształt, ciemny na tle rozświetlonego dnia. Płynął środkiem koryta rzeki, powoli machając na boki ogonem - jak rekin.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ten las w cale nie był cichszy i spokojniejszy od centrum miasta! Wydawać by się mogło że był nawet gorszy. DeWett był przyzwyczajony do miastowego zgiełku, krzyków czy śmiechu. Toteż plusk wody był rozpraszający, bzyczenie komarów denerwujące a darcie dziobów nocnych ptaków napawało go niepewnością. 

Nie mogąc polegać na słuchu, odwrócił się do rzeki. Może w niej zdołałby dostrzec coś nietypowego. Okazało się że miał rację. 

Ten kształt był zdecydowanie za długi, jak na rybę która byłaby w stanie żyć w takiej małej rzece. Czymkolwiek to nie było, Rennard cieszył się że wyszedł z wody. W końcu nikt go nie uczył walczyć z przerośniętymi rybami.

Bardzo go jednak ciekawiło czym to coś mogło być. Szedł za tym czymś, po lądzie, w bezpiecznej odległości. Był pewny że coś tej wielkości mogłoby bez problemu wyskoczyć i zrobić mu krzywdę. Chłopak na pewno nie miał zamiaru skończyć jako czyiś posiłek. Ani ptaków, ani ryb. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Stworzenie w wodzie widocznie zorientowało się, że ktoś mu towarzyszy. Gwałtownie skręciło w stronę brzegu i wkrótce zarośla i szuwary ostrzegawczo zaszeleściły, gdy stwór zbliżał się ku lądowi.

Spomiędzy szuwarów wyłoniła się twarz. Twarz o żółtych oczach z dodatkową, przezroczystą powieką. Zielona i z różowymi naroślami przypominającymi płatki kwiatów, rysami sugerującymi, że właścicielka jest kobietą, w każdym razie samicą, bo z pewnością nie była człowiekiem. Pewności co do tego dodawały także drobne łuski na kościach policzkowych. Czoło groteskowego stwora zdobił różowy, świecący kryształ. Reszta ciała pozostała ukryta w szuwarach.

- Tutaj jesteś! - zacmokała. Głos miała wysoki, ale przyjemny dla uszu. - Sprytna istotka. Uciekłeś na brzeg, a sądziłam, że jednak utonąłeś. To dobrze. Jak się czujesz, nieznana mi osobo, którą udało mi się ocalić przed niechybną śmiercią?

 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chłopak zatrzymał się, widząc że to coś nagle zaczęło płynąć w kierunku brzegu. Cofnął się o krok i zacisnął pięści, będąc przekonanym że to coś postanowi go zaatakować. 

Jakież było jego zdziwienie, kiedy z wody wyłoniła się tylko twarz. Musiał przyznać że całkiem sympatyczna twarz. Jak się okazało, to ona uratowała go od śmierci. 

Zaczął powoli iść w stronę wody. Cały czas miał uniesione brwi oraz nerwowy uśmiech. Sytuacja byłą dla niego dziwna. W końcu nie często jest się ratowanym przez... no właśnie, przez co? Nimfa? Syrena? Driada?

- Pozwól że zapytam. - Odezwał się, przysiadając na linii brzegu. - Ocaliłaś mnie przed śmiercią... aby zostawić mnie w wodzie bym o mało co się nie utopił? - Zapytał z nieukrywanym zdziwieniem. Bo w końcu po co ratować kogoś, by zaraz znowu pozostawić go na cienkiej granicy życia i śmierci?  

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Ależ nie. Zostawiłam cię w wodzie, abyś wyzdrowiał, w ten sposób ratując przed śmiercią - odparła łagodnie, kładąc mokrą, zieloną dłoń na ręce Rennarda. Otwarła usta i przyłożyła do nich palec, myśląc nad czymś intensywnie. - Albo żebyś umarł. Zawsze są dwa możliwe rozwiązania, a nie zawsze jestem w stanie pomóc. Ale twoje ciało okazało się być silne, więc oto jesteś cały i zdrowy! Choć - jeśli chcesz znać moje zdanie, te latająco-kłujące insekty niebawem mogą sprawić, że będziesz zdrowy i nieco zdekompletowany pod względem krwi.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Słuchał uważnie żeńskiej istoty, z ciekawością w nią wpatrzony. Szybko, acz delikatnie zepchnął jej dłoń ze swojej ręki, wciąż do końca niepewny jej nastawienia. Poza tym była taka mokra i zdecydowanie za zielona. 

Na wspomnienie o komarach, chłopak przypomniał sobie o tych małych, latających, gryzących terrorystach. Zerwał się i zaczął machać rękoma, chcąc odpędzić te robactwo. Oczywiście nie szczędził w słowach. Nieładnych słowach. 

- Oczywiście jestem zadowolony z tego że mnie uratowałaś. - Powiedział po krótkiej chwili. - Jednak powstrzymam się na razie z podziękowaniami. Życie nauczyło mnie że raczej nie ratuje się innych z czystej dobroci serca. Skoro mnie ocaliłaś, pewnie czegoś ode mnie chcesz...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość
Temat jest zablokowany i nie można w nim pisać.
×
×
  • Utwórz nowe...