Skocz do zawartości

[Pawlex] Jak dobrze mieć wroga! [Zakończone]


Recommended Posts

Christine zaskoczyła niemal na równi z Rennardem i oboje lekko wylądowali na trawniku poniżej. Z dźwięków dobiegających aż z sali balowej wnioskować można było, że Nocturne świetnie się bawi. 

Christine spojrzała na młodego kamerdynera, który spełzał właśnie z balustrady, nie będąc pewnym, czy na pewno chce skoczyć. Ale dźwięk drzwi uderzających z hukiem o ścianę uświadomił go na tyle, że wylądował obok dwójki arystokratów. Odetchnął, wyprostował się i otrzepał czarny płaszcz. 

- No - rzucił dumnie, trochę zdyszany. Christine wskazała brodą na ścieżkę prowadzącą do ogrodu różanego i ruszyła w tamtą stronę, podwijając suknię tak, żeby się o nią nie potknąć. Istotnym szczegółem jaki zauważył Rennard w dłoni kamerdynera była butelka wypełniona ciemnym trunkiem. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- W zasadzie to jaki mam plan? Dokąd właściwie chcemy się udać? - Zapytał Christine. Nie miał pomysłu do kogo zwrócić się do pomoc. 

Zerknął na kamerdynera. Widząc butelkę z czymś ciemnym, uniósł brew.

- Co to jest? - Zapytał, wskazując na butelkę. - Nie znam alkoholu o takim kolorze... ale trucizny już tak. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Chcemy się udać poza naszą rezydencję, a potem poszukamy przyjaciół - odpowiedziała. Odwróciła się do tyłu i rozszerzyła oczy. - Matka ma sługusów! 

I faktycznie, w odległości kilkudziesięciu kroków szło dwóch ludzi. Bardzo wysokich ludzi. W ciemności nie było widać szczegółów, poza tym że mieli wysokie nakrycia głowy i szli bardzo mechanicznie, stawiając długie kroki. 

-Eee... Jak się nazywasz? - zapytała kamerdynera. Ten przez chwilę wyglądał na niesamowicie zadowolonego, że ktoś zwrócił na niego uwagę. 

- Merl, proszę pani. 

- Christine - w biegu uścisnęła mu dłoń. - Merl, czas użyć ognia! 

- To - odparł Merl z diabelskim uśmiechem na pytanie Rennarda - jest wino z winnicy Renier, południowy stok. Nieodpowiednio przetrzymywane jest niezwykle łatwopalne. - Odetkał korek zębami i włożył do niego chustkę przechowywaną w kieszeni. Zadanie było trudniejsze przez nieustający bieg, ale w końcu Merl wetknął chustkę w szyjkę butelki i podpalił zapałką. A potem zatrzymał się, odmierzył odległość i rzucił. 

Dwójka drabów została pochłonięta przez chmurę ognia, która powstała w kontakcie butelki z ziemią. Towarzyszył jej huk taki, że aż dzwoniło w uszach. 

Christine również przerwała bieg i z uznaniem pokiwała głową. 

 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Och... - Skomentował, patrząc z podziwem jak dwójka została załatwiona przez ogień. - Czemu nikt nigdy nie powiedział że mamy takie fajne rzeczy? - Zapytał z udawaną pretensją. - Chociaż zrobiło to taki hałas że chyba wszyscy w Noxus teraz wiedzą gdzie jesteśmy... - Dodał, po czym zaczął kontynuować bieg.

- Chodźmy stąd zanim więcej osiłków się tu zleci. Wszystkich ich nie spalimy. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ale jak się wkrótce okazało, posłańcy nie spłonęli. Niczym dwie żywe pochodnie ruszyli dalej swoim monotonnym chodem za swoimi celami, kiwając się dziwnie na boki. 

Ani Christine ani Merl tego nie skomentowali, ale kontynuowali dziki bieg w stronę muru. Muru wysokiego na trzy metry, jak się wkrótce okazało, choć nie był to zbyt wielki mur jak na Noxiańskie standardy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- No tak, to nie mogło być aż tak proste! - W przeciwieństwie do reszty, Rennard nie mógł sobie odmówić komentarza. Podejrzewał że ta dwójka mogła być wynajętymi cyborgami z Zaun. Co jak co ale ochroniarzy to mieli tam najlepszych. 

Chłopak bez problemu wdrapał się na mur. Stanął na nim, po czym wystawił rękę, chcąc pomóc wejść pozostałej dwójce.

- Skoro już wspomniałaś o szukaniu przyjaciół, droga siostro. Masz kogoś konkretnego na myśli? 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Kilku - odparła, samodzielnie i szybko wdrapując się na mur. Z pomocy skorzystał natomiast Merl, nieco mniej zgrabnie forsując przeszkodę. Christine zmarszczyła nos, obserwując nadchodzących drabów.

- Śmierdzą trupem - oświadczyła. - Jeśli matka gustuje w Voodoo, to ciężko będzie ich załatwić. Uuch - jęknęła z obrzydzeniem i zeskoczyła na drugą stronę. Po drugiej stronie zaś znajdowała się brukowana ulica prowadząca z powrotem do Noxus, w drugą stronę prowadziła dalej wzdłuż ogrodu DeWettów i aż w stronę winnic i noxiańskiej nekropolii pełnej mauzoleów rodowych

- Dobra, mój przyjaciel mości sobie leże na cmentarzu i myślę, że to właśnie tam możemy spróbować szukać pomocy w pierwszej kolejności - oświadczyła. 

A na ramieniu Rennarda pojawił się pająk, który zeskoczył na jego rękaw, dłoń i ostatecznie na ziemię. Był dobrze widoczny głównie ze względu na swoje rozmiary. Christine pisnęła i przeszła do ofensywy, próbując go rozdeptać. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Czyli chodzące trupy! Swój do swego ciągnie! - Odparł, zeskakując z muru. 

- Masz przyjaciół na cmentarzu? - Zapytał zdziwiony. Chociaż musiał przyznać że sama Christine wyglądała tak jakby wyszła z krypty. - Pasuje to do ciebie. Zawsze uważałem że przyszłaś na świat w trumnie... 

Po chwili chłopak momentalnie spostrzegł pająka. Śledził go wzrokiem. Widząc go miał wrażenie jakoby dobry duch nad nim czuwał. Tylko że wcale nie był duchem, ani tym bardziej nie była to dobra osoba.

Widząc atak strachu swojej siostry, stanął między nią a pająkiem. Ścisnął ją w boku i próbował odsunąć.

- Hola hola hola! Wies mi lub nie ale te pająki to nasi sprzymierzeńcy! - Krzyknął. Po chwili na jego twarzy zagościł bardzo diaboliczny uśmiech. - Christine... czy ty boisz się pająków? - Powiedział. Widok przestraszonej siostry która na co dzień nie daje poznać po sobie żadnych emocji było piękne. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Siostra spojrzała na niego z mieszanką spłoszenia i poirytowania.

- Może - wycedziła przez zaciśnięte zęby. - Przecież to są słudzy Zaavan! Słyszą... Tfu, widzą co robimy i... - Tu przerwała wpół słowa i skrzyżowała ręce na piersi. - Ach. Rozumiem. Jasne, to prowadź - stwierdziła, uśmiechając się nieco złośliwie. Pająk odskoczył i ruszył w górę drogi prowadzącej do cmentarza bądź winnic, szybko przebierając wszystkimi swoimi nogami.

- Mnie przekonał - stwierdził Merl, słysząc jak zza muru dochodzą ich dźwięki prób pokonania przeszkody przez sługów matki - stęknięcia i szuranie. Kamerdyner poszedł szybko za pająkiem, podobnie jak Christine.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Co? Lepsze pająki niż jakieś chodzące trupy... - Odpowiedział na złośliwy uśmiech siostry. Zaczął iść zaraz za nimi.

- Więc. Kim jest ten twój cmentarny znajomy? Ten sam rodzaj ożywieńca co mamusia? Jakiś szkielet? Licz? - Pytał siostrę. Zaraz po tym zaczął irytująco chichotać.

- To dla tego nigdy sobie nikogo nie znalazłaś! Ciebie po prostu pociągają trupy! Nigdy nie chwaliłaś się że jesteś nekrofilem, droga siostro! 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Christine podniosła brew, patrząc na niego wymownie. 

- Nie znalazłam? Znalazłam. Ale nie jest nim mój cmentarny znajomy. I nie jestem też nekrofilem, mój kochany Rennardzie, ponieważ w moim przypadku to przynajmniej w teorii niemozliwe. Ty za to nigdy nie chwaliłeś się upodobaniem do ośmionogich insektów - odparła. - Podchodzi to pod zoofilię. 

Merl postanowił nie wtrącać się w wymianę zdań. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Bo nie mam się czym chwalić! Pająki mnie nie kręcą... no przynajmniej nie takie. Nie pozwoliłem ci go zgnieść bo uważam że ta mała niewinna istota niczym nie zawiniła. Po prostu. - Odparł nastroszony. - Poza tym nie o mnie się tu rozchodzi tylko o ciebie! No, pochwal się kogo sobie przygruchałaś. Obowiązkiem kochanego braciszka jest wiedzieć z kim zadaje się jego siostrzyczka! 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Obowiązek, srobowiązek. Zawrzyj jadaczkę, Rennard, bo znów zaczniemy sobie dołki nawzajem pod sobą kopać, i po co? I któreś z nas w końcu przegnie, a matka będzie triumfować, więc nie wkurzaj mnie. Idziemy na gdzie mamy iść, już, teraz, na jednej nodze, załatwiamy co mamy załatwić, czyli ją i wszyscy żyją albo i nie żyją długo i szczęśliwie - odpowiedziała, kończąc rozmowę.

Pająk prowadził ich na cmentarz, czyli i tak tam, gdzie mieli iść. Cmentarz rozciągał się na wzgórzach, prowadziła do niego stara brama i mur porośnięty bluszczem. Brama przez większość czasu była zamknięta na skutek napaści i aktów wandalizmu do których dochodziło w przeszłości, ale bluszcz pozwalał na sprawne wspięcie się się po murze i wkroczenie na teren nekropolii.

Sam cmentarz stanowił swego rodzaju targowisko próżności - zdobne kaplice, mauzolea, wielkie rzeźby aniołów i upiększone pomniki bogatych nieboszczyków. A pająk niestrudzenie szedł w górę wzgórza, kierując się do jednego ze starszych grobowców - rodzinnego grobowca rodu Kythera. U metalowych drzwi wisiała mosiężna kołatka z wizerunkiem lwa, a same drzwi były otwarte. Grobowiec zbudowany był na planie koła, i w zakurzonym wnętrzu spowitym w mrok i pajęczyny pod ścianami znajdowały się kamienne sarkofagi. Wzdłuż ścian stały zgaszone świece, ale przez maleńkie okienka w sklepieniu wpadało tylko tyle światła, aby oświetlić tabliczki z imionami. Pająk mijał kolejne sarkofagi.

- Lydia... Bernone... Hayden... Elise - wyliczał Merl, i przy ostatnim zatrzymał się pająk. Czekał.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rennard otworzył usta z zamiarem kontynuowania rozmowy. Jednakże postanowił odpuścić. Fakt, jeżeli teraz by się pokłócili to ich szansa na pozbycie się matki zmalałaby znacząco. W takim razie szedł bez słowa. 

Cmentarz w Noxus wyglądał całkiem bogato. Sprawiał lepsze wrażenie niż slumsy. Chłopak zastanawiał się ilu zabitych przez niego osób wylądowało tutaj. 

Śledził pająka wzrokiem. Potem spojrzał na grobowiec, do którego pająk ich prowadził.

- Och. Może ten pająk po prostu idzie do domu... - Skomentował, chcąc wypełnić czymś ciszę. 

Będąc w środku, Rennard uważnie przyglądał się sarkofagowi Elise. Skoro pająk przy nim się zatrzymał, możliwe że chciał aby go otworzono. 

- Nie wiem czego mamy spodziewać się w środku, skoro pajęcza koleżanka żyje i chodzi... ale otwórzmy go! - Rozkazał. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cała trójka zabrała się za odsuwanie kamiennego wieka. A gdy już to się udało, okazało się, że w środku sarkofagu zbudowane są schody prowadzące w dół. Ciemność w dole nie zachęcała, tym bardziej, że prowadziła do starego, zamkniętego poziomu katakumb, a tam zwyczajnie  było nieprzyjemnie.

- Jest klimat - oświadczył Merl. - Mamy jakąś pochodnię? - zapytał, patrząc na rodzeństwo.

- To nie będzie konieczne - odparła dumnie Christine, przekroczyła kamienny sarkofag i postąpiła dwa stopnie na dół. - Mam wzrok doskonały. Ale będziemy musieli to zasunąć, drodzy towarzysze - stwierdziła, stukając paznokciem po pokrywie wystającej poza grób.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kiedy zdołali odsunąć wieko, Rennard uniósł brwi w zaskoczeniu. 

- Nawet się tego nie spodziewałem. - Powiedział, próbując dostrzec coś na dole. Było tam wyjątkowo ciemno. Pokiwał twierdząco głową, kiedy siostra wspomniała o zasunięciu za sobą wieka.

- Racja, nie chcemy żeby ktoś znalazł to przejście. - Przekroczył sarkofag, po czym spojrzał na Merla.

- No dalej, chodź! Chyba nie boisz się ciemności co? 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Nie, nie - zaprzeczył spokojnie Merl. Zszedł niżej, omijając pająka który wysunął się na prowadzenie i szarpnął kilka razy wieko, próbując je zasunąć. Po skończonej operacji odetchnął dusznym, wilgotnym powietrzem.

- Trzymajcie się blisko - szepnęła Christine i ruszyła za pająkiem. Atmosfera zrobiła się dość gęsta, zwłaszcza, że nieruchomi mieszkańcy katakumb od czasu do czasu pojawiali się na podłodze (znakomita większość z nich w okropnym nieładzie) i nawet Rennard czuł się nieswojo, dzieląc przeżycia z Merlem. Podobnie z resztą było z Christine, która starała się nie zbliżać do półek wzdłuż korytarzy, choć większy stres wywoływało u niej znikanie pająka od czasu do czasu.

Dużo czasu minęło, nim ośmionogi przewodnik doprowadził ich do wyjścia. W trakcie nie zdarzyły się żadne rewelacje, choć dziwne odgłosy w katakumbach nikogo by nie zmotywowały do dalszych wędrówek. A także uporczywe bycie obserwowanym. Wyjście natomiast było zakratowanymi drzwiami do kolejnego mauzoleum, ale o wiele mniejszego niż to rodziny Kythera. Tu zamek był na tyle przerdzewiały, że wystarczyło mocniejsze pchnięcie, aby drzwi ustąpiły.

Grobowiec był kwadratowym pomieszczeniem z dwoma sarkofagami pomniejszego arystokratycznego rodu. Jeden z nich był właśnie rabowany przez schylonego nad nim mężczyznę. Trójka jego towarzyszy próbowała otworzyć drugi. Ponieważ Rennard, Merl i Christine w miarę zbliżania się do wyjścia słyszeli jak rabusie hałasują, mieli przewagę w postaci elementu zaskoczenia.

- Rennard, Merl, macie broń? - zapytała szeptem siostra. Merl wyciągnął z kieszeni zegarek kieszonkowy na długim łańcuszku i pewnie kiwnął głową.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Przecież dobrze wiesz że nasza rodzina nosi broń przy sobie nawet w domu. - Odparł, najciszej jak potrafił. Wyjął z kieszeni swój sztylet. 

Rennard obrał sobie za cel mężczyznę który pochylał się nad otwartym sarkofagiem. Zniżył się i zaczął się skradać. Czwórka rabusiów plądrująca zmarłych raczej nie powinna sprawiać problemów. Zwłaszcza że nie mieli świadomości że ktoś właśnie tu przyszedł. Czy oni naprawdę nie mogli znaleźć sobie innego dnia do plądrowania?  

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kiedy drzwi skrzypnęły, wszyscy rabusie podnieśli głowy. Jeden z nich nawet zaklął szpetnie, ale kiedy szok minął chwycili broń.

Cel Rennarda wyjął krótki, zakrzywiony sztylet i machnął nim kilka razy przed sobą, jakby w samoobronie. Zabrał latarenkę stojącą na brzegu grobowca i rzucił nią w Rennarda, a potem skoczył i spróbował wbić broń w jego brzuch. Ponieważ jego wzrok po korzystaniu z latarni nie był przyzwyczajony do ciemności, machał ostrzem właściwie na ślepo.

Druga wyszła Christine, która rzuciła się na kolejnego ze zbójów. Zaskoczenie pozwoliło jej powalić go na ziemię, a jego wrzask poświadczył o tym, że działanie się powiodło. Zwłaszcza, że potem zabulgotał i zamilkł.

Trzecim z rabusiów zajął się Merl, któremu udało się najpierw ominąć sztylet, potem chwycić rękę oponenta, wygiąć ją i wreszcie udusić mężczyznę łańcuszkiem zegarka. Został tylko jeden wolny rabuś, którym Christine i Merl zajęli się wspólnie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nici z zaskoczenia. Jak zwykle. Z tego też powodu chłopak wyprostował się i przestał się skradać. Szedł w stronę swojego celu z cwaniackim uśmieszkiem. 

Kiedy tylko oponent rzucił latarnią, Rennard uchylił się po czym zaczął do niego biec. Zanim rabuś zdążył nakierować swoją broń na brzuch DeWetta, ten podskoczył, kolanami roztrzaskując mu szczękę. Kiedy ten znalazł się na ziemi, chłopak z całej siły nadepnął na jego szyję, co poskutkowało głośnym chrupnięciem. 

- Uwielbiam zabijać idiotów! - Powiedział radośnie, przypatrując się jak jego towarzysze zajmują się ostatnim z oprychów. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 Akcja nie była zbyt skomplikowana i już wkrótce czwarty z rabusiów zaległ na ziemi z rozwalonym gardłem i kilkoma innymi obrażeniami. Merl z obrzydzeniem wycierał palce o kamienną ścianę, a Christine ocierała ubrudzone krwią usta.

- Merl? - zapytała. - Masz może chusteczkę?

Jak na porządnego kamerdynera przystało, Merl wyjął z kieszeni płaszcza idealnie czystą, złożoną w kostkę chustkę i podał ją siostrze Rennarda, a ta kiwnęła głową w podziękowaniu i wytarła twarz względnie do czysta.

Pająk-przewodnik czekał na progu drzwi, pożerając jakiegoś pechowego insekta.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rennard roześmiał się, patrząc na dwójkę.

- Naprawdę! Fleje z was! Brzydzicie się krwi a zadajecie takie ciosy które sprawiają że leci ona w każdą stronę! - Skomentował, powoli zmierzając do pająka. - Myślałem siostrzyczko że jesteśmy profesjonalistami a nie rzeźnikami. - Dodał złośliwie. 

Kiedy zbliżył się do ośmionoga, uklęknął przy nim.

- Hej, to nie pora na jedzenie. Kontynuujmy tą interesującą wycieczkę! - Powiedział, przekonany że pająk doskonale rozumie jego słowa. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Daj spokój, to była konieczność - odparła Christine. - Nie jestem profesjonalnym zabójcą, a prawdopodobnie przy skoku wypadł mi nóż. Przypadek.

- To nie krew - zaprzeczył natomiast Merl. - To gałki oczne - wyjaśnił.

Pająk porzucił to, co zostało z jego posiłku, machnął dwa razy potężnymi szczękoczułkami i gdy otwarły się drzwi, ruszył dalej przez cmentarz. Ten w porównaniu do starej nekropolii przypominał raczej park, choć niezbyt zadbany. Groby były tu wciąż bogate, ale mniej emanujące próżnością i poczuciem wyższości.

Tu brama na cmentarz była otwarta, a pająk prowadził dalej, aż na ulice Noxus.

Latarnie uliczne płonęły, a nieliczni ludzie przemykali płochliwie w cieniu, starając się nie wzbudzać zainteresowania. Noxus nocą obserwowało jak przyczajony drapieżnik, i atakowało gdy tylko uznało, że cel jest warty jakiegokolwiek ruchu.

Przewodnik przemykał dalej, aż do jednej z zamkniętych kamienic z zabitymi deskami oknami. Wejście do budynku było poniżej poziomu ulicy, wchodziło się do niego po wąskich schodkach.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Będąc z powrotem w mieście, chłopak szedł z rękoma w kieszeniach. Zaczynał tęsknić za swoim standardowym ubiorem. W przeciwieństwie do innych osób, które jak najszybciej znikały innym z wzroku, Rennard szedł środkiem ulicy, swoim typowym dziarskim krokiem. W całym Noxus czuł się jak u siebie w domu. 

- Więc widzisz Merl. Nie twierdze że zmiękłem, ale widziałeś jak ona wyglądała w tej sukni? - Rozmawiał z kamerdynerem na typowo męski temat. - Każdy by uległ! A te widoki... rany! 

Kiedy zaczęli zbliżać się do kamienicy, DeWett nieco się skrzywił. Jej stan wyglądał fatalnie. 

- Mam nadzieje pająku że wiesz dokąd nas prowadzisz! - Rzekł, schodząc na dół, co dwa stopnie. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Nie widziałem, bo kazali mi przynieść wino - stwierdził z pretensją w głosie. - Ale to zawsze miła niespodzianka w zestawieniu z plotkami... Że nie żyje, albo że jest staruchą. Zwróciłem natomiast uwagę na córkę Du Couteau. Trzeba przyznać, że też niezły widok - odparł, zaczynając czuć się coraz bardziej swobodnie.

- Rennard, tak zupełnie szczerze - odezwała się idąca tyłem Christine. - Czemu ona ci pomaga? Wiesz, co najmniej kilkudziesięcioletnia arystokratka władająca każdym możliwym pajęczakiem widziała chyba w życiu całkiem sporo, prawda? - zapytała.

Wewnątrz domu panował zaduch. Wszystko w zasięgu wzroku było zakurzone i zapomniane przez ostatniego właściciela domu. Stare meble, skrzynia, stół z misą z gnijącymi owocami. Ośmionogi ruszył w stronę zapadniętych schodów, Merl wszedł do środka...

I tylko Christine została na zewnątrz, nie bardzo chcąc wchodzić do budynku i wyglądając jakby miała zwymiotować.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość
Temat jest zablokowany i nie można w nim pisać.
×
×
  • Utwórz nowe...