No i jestem z powrotem – spiesząc z zaległą opinią na temat najnowszego kawałka tekstu. A ten okazuje się dosyć okazały, bo to aż trzydzieści trzy strony (chociaż ta ostatnia, przynajmniej u mnie, to ledwie parę linijek). Co w nim znajdziemy? Jak poszczególne elementy popychają akcję do przodu, jak poszerzają przedstawiony w opowiadaniu świat?
Co cieszy, w rozdziale znalazło się całkiem sporo rzeczy, każda z nich na swój własny sposób ubarwia historię. Oczywiście wszystko kręci się wokół głównej bohaterki, lecz tym razem możemy ją zobaczyć w zupełnie nowych, nie aż tak typowych sytuacjach. Początek przywołuje na myśl poprzednie rozdziały, gdyż mamy okazję przyjrzeć się jednej z sesji terapeutycznych, która w domyśle ma pomóc Cahan zaadoptować się do nowej formy i otoczenia, a także zintegrować się ze społecznością. Dla czytelnika to małe starcie światopoglądów jest kolejną okazją do zapoznania się z główną bohaterką, ale nie jedyną w ramach tego rozdziału. Myślę, że, w miarę kolejnych rozdziałów, da się odnaleźć w jej kreacji coraz więcej cech, czy zachowań, z którymi można się utożsamić. Albo w stu procentach nie zgodzić. Zależy. Tak czy siak, nadal jest wiarygodna, naturalna i jej losy chce się śledzić.Na razie jeszcze nie na skraju krzesełka, ale wciąż z zaciekawieniem.
Kiedy pani psycholog raczy uwolnić ją od kolejnych truizmów, Cahan napotyka na innych konwertytów, ktoś tam usiłuje zwrócić na siebie uwagę, ale ona, jak mogliśmy się tego domyślić, odprawia ich z kwitkiem. Ale ogólnie nudzi się, złości, chciałaby wykroczyć poza granice ośrodka, zwiedzić trochę tej prawdziwej Equestrii. Myślę, że czytelnik również nie może się doczekać, by dowiedzieć się co to właściwie za świat.
I wiecie co? Wreszcie się to dzieje. Ale zanim przejdziemy do rzeczy, dowiadujemy się co nieco o świecie, z książek. Jest to jeden ze sposobów, w ramach których autorka przybliża nam szczegóły dotyczące wykreowanego przez nią uniwersum. Pomimo dosyć spokojnego tempa akcji rozdział nie nuży, nie męczy, jest bardzo dobrze. Wszystko wypada bardzo ciekawie – czy to kolejne fragmenty z historii Equestrii, czy inspiracje świętami pogańskimi, na wzmiankach o zwyczajach kończąc. Zadbano nawet o takie szczegóły jak poprawne nazwy dni tygodnia. Logiczne, w końcu skąd kuce miałyby znać "nasze" nazwy dni? W ogóle, koncepcja prawdziwej Equestrii jest stale ubogacana i jest to jeden z tych elementów, które zatrzymują nas przy lekturze.
W każdym razie, wreszcie opuszczamy ośrodek, zatem przyjdzie nam zobaczyć jak Cahan radzi sobie ze ichnimi rozwiązaniami technologicznymi. Okazuje się bowiem, że Canterlot znajduje się w takim miejscu, że podróż nie będzie możliwa bez stosownego pojazdu. Taka kucykowa infrastruktura Udzieli jej się lęk wysokości, co jest okraszone całkiem zabawnymi opisami, a na miejscu znajdziemy tłum kucyków, w którym łatwo się zgubić. Jak nietrudno się domyślić, będzie to zarzewie kolejnych komicznych sytuacji, której zwieńczeniem jest wizyta w kościele, która kompletnie zmienia znaną nam dotychczas Cahan, na szczęście nie na zawsze.
Powrót do ośrodka, wciąż na nitrotripie, jest to jednocześnie zamknięcie rozdziału i chyba do tej pory najbardziej nietypowa rola, w jakiej znalazła się bohaterka. Nie chciałbym zdradzać szczegółów – to trzeba samemu przeczytać.
Zwłaszcza, że rozdział czyta się bardzo przyjemnie, stylistycznie znajdziemy w nim wszystko, do czego przyzwyczaiła nas autorka. Na szczególne wyróżnienie zasługują opisy Canterlotu, czy świątyni, do której wybrała się Cahan, oczywiście pod okiem Sorrel. Ale nie do końca. Wszakże pisałem, że w tłumie to nietrudno się pogubić. Opisy te są niezwykle barwne, słowa zostały dobrane bez zarzutu – są to plastyczne, bogate kawałki tekstu, które można stawiać za przykład jak pisać opisy, aby czytelnik wyobrażał sobie lokacje i mógł wczuć się w ich klimat. Powtórzę, opis świątyni jest wręcz fenomenalny, jeden z najbardziej ikonicznych opisów w fanfiku, na dzień dzisiejszy.
Skoro mowa o klimacie, jest to już czysty klimat „Smaku Arbuza”. Chociaż tekst nadal odnosi się do szeroko pojmowanej tematyki adaptacyjnej, z [TCB] nie zostało już zbyt wiele i można rzec, że fanfik, choć początkowo jakoś inspirowany motywami ponyfikacji, biur itd. staje się w pełni oryginalnym, nieuwiązanym niczym produktem, który wciąż posiada duży potencjał i którego rozwój chce się śledzić. Uzyskanie takiej oto własnej tożsamości daje nadzieję na jakieś zupełnie oryginalne motywy, czy elementy świata. Czy będzie to Equestria w krzywym zwierciadle, czy ociekające anegdotami z realnego świata życie konwertyta, a może coś jeszcze innego?
Wiadomo – z jednej strony nie naprawia się tego, co nie jest zepsute, ale pojawia się rozkmina, czy istnieje jeszcze cokolwiek, co można by ulepszyć, czy napisać jeszcze lepiej? A może w ramach kolejnych rozdziałów otrzymamy coś zupełnie świeżego? Wygląda na to, że nie pozostaje nic innego jak śledzić „Smak Arbuza” i czytać kolejne rozdziały, do czego oczywiście gorąco zachęcam. Solidna, barwna, niekiedy nietuzinkowa produkcja. Raczej nie pożałujecie.
Pozdrawiam!