Skocz do zawartości

Tablica liderów

Popularna zawartość

Pokazuje zawartość z najwyższą reputacją 03/25/22 we wszystkich miejscach

  1. "Przepowiednia" za mną i nie wiem, co o niej myśleć. Bo podobało mi się, naprawdę mi się podobało. Ale mimo wszystko to opowiadanie ma sporo wad. Zwłaszcza w kwestii formy. W skrócie: powtórzenia, zbite bloki tekstu wielkie jak budownictwo PRL, mieszanie czasów, Zekora, błędy zapisu dialogowego, problemy z wielkością liter i inne. Dobra korekta by to naprawiła. A to główny i największy zarzut do "Przepowiedni". A jakie są pozostałe? Tekst jest nieco za krótki i nieco za chaotyczny, przydałoby się jakoś inaczej oddzielić od siebie te przeskoki między scenami. Nie jest to aż tak widoczne jak w wielu innych Twoich fanfikach, tu jest to dość mały problem, ale istnieje. Mimo że zgadzam się z @Hoffman, że "Przepowiednia" może być niezrozumiała jako samodzielne opowiadanie, to nie uważam tego za wadę. Ba, nawet to, że jest na początku serii mi się podoba. To trochę jak z grami From Software, w których dostajesz na początku jakieś dziwne lore i na tym etapie nie wiesz o co chodzi, ale jak czytasz dalej i poskładasz to do kupy, to jest ekstra. Dlatego sądzę, że jako część serii jak najbardziej tak. Enigmatyczność na plus. Ale jakby to był twór oderwany od pozostałych tekstów, to już raczej nie. A co jest dobre? Cała reszta. Jest klimat, który nieco niszczy forma, ale nie aż tak by go zaorać. Już sam wstęp wystarczy żeby chwycić. Jest historia, która może wydawać się nieco dziwna, przynajmniej dopóki nie dotrzemy do końca (tekst ma 4 strony, czyli długo nam to nie zajmie), ale kiedy ją zrozumiemy, to staje się naprawdę fajna i ciekawa. Podobnie jak postać Vangi, która podąża za wolą bogów, nawet jeśli zna ich konsekwencje. Pra Matka zna swoje miejsce w szeregu i rozumie czym jest przyszłość. Że jest czymś, z czym nie można walczyć... ani zdradzić. Trzeba ją zaakceptować, bo tym są wizje zesłane przez bogów, czyż nie? Sama perspektywa do czego doprowadzi (albo i nie - ale o tym za chwilę) z pozoru nieistotna decyzja Azumi, młodej, zakochanej klaczy, która po prostu chce wieść normalne, szczęśliwe życie... Mrok. Ale czy na pewno decyzja Azumi ma aż takie znaczenie? Czy do wydarzeń na Wzgórzu Ognia doszło z jej winy, pośrednio lub bezpośrednio, czy może to tylko część wizji, ponieważ jej losy były z nimi jakoś splecione? Czy wiemy, czy nigdy by do nich nie doszło gdyby tego nie zrobiła? Sądzę, że nikt nie zna odpowiedzi na to pytanie. Poza bogami. A oni zdradzają tyle, ile chcą. Bo przecież... To nie było ostrzeżenie. To nie dar, to przekleństwo i błogosławieństwo w jednym. Bo ile możesz zrobić, szczególnie, kiedy to cudzy los? Mimo wszystko, wierzę, że bogowie pokazali, że Azumi odrzucając ich ścieżkę, sama skazała się na cierpienie. Choć pewnie też i na radość. Świat nie jest prosty. I choć z początku zastanawiałam się po co tu tyle jej losów po apokalipsie, to doszłam do wniosku, że właśnie dlatego. Bo ona skrzywdzi głównie siebie. Ciekawe jest też to, że Zebrice poradziło sobie z plagą dużo lepiej niż Equestria. Naprawdę dobre opowiadanie, tylko na miłość Bogini, zatrudnij korektora. Jeśli chodzi o "Noc Koszmaru", to nie sposób nie odnieść się do jej poprzedniej wersji, czyli "Jesiennego Koszmaru". Na początku moje odczucia były złe. I to podwójnie złe. Pamiętasz te wszystkie zarzuty odnośnie formy? Te, które dotyczą też chociażby "Przepowiedni". Tu też są. I to jeszcze gorsze. No i cała pierwsza scena jest skopiowana z "Jesiennego", więc jak to zobaczyłam to miałam takie "o nie". Ale na szczęście, cała reszta jest nowa. Cała fabuła jest nowa. I jest milion razy lepsza. Jest całkiem dobra, wręcz przyjemnie prosta. Łączy Samhain 2018 z serialowością i wiemy już, że koszmar nie był do końca koszmarem. W dużej mierze tak, ale nie w pełni. Trochę dziwi mnie pojawienie się Luny poza snem. Mimo wszystko Luna jest księżniczką i to taką w miarę poważną, a nie jak Twilight, która nadal pracuje w bibliotece i nie dostała zamku. Trochę mało prawdopodobne by zjawiła się by osobiście powitać jakąś młodą zebrę, zachęcać ją do wyjścia z piwnicy i poznania przyjaciół. No i nieco skisłam przy tym, że wyskoczyła przez okno. Uważam, że lepiej by było gdyby to dalej był sen, tylko Luna go przerwała projekcją czegoś normalniejszego i spokojniejszego. Nieco też bawi mnie też Twilight, która pomaga Azumi w podrywie. Ale nie bawi, bo jest złe, ba, to nawet do Twi pasuje. Po prostu jest uroczo zabawne. Generalnie - zmiany zdecydowanie na plus, ale matko, za tę formę to należy się karne żarcie lukrecji, marcepanu i seitanów z posypką z tofu. "Siedem Pieczęci" też ma mnóstwo błędów. Nawet większości tej samej maści, choć znajdzie się parę nowych. Chociażby rzeczowych - co za magiczne USG oni mają w tej Equestrii, że widzą na nim takie rzeczy? I to na tym etapie ciąży? Końska ciąża trwa 11 miesięcy, zostało im jeszcze 6 do rozwiązania, a to znaczy, że Azumi jest w 5 miesiącu. Znaczy, lekarz może coś tam widzi, ale nasza zakochana parka? Zepsuty telewizor. I czemu zebry i kuce to różne podgatunki, a nie gatunki? I jeden z moich ulubieńców "Zecora jednak nie dawała im nawet cienia szansy na ożenek.". Ona po prostu wiedziała, że Three Weed nie może się ożenić, bo Light Wright jest ogierem. Ogółem tam jest wiele dziwnych rzeczy - chrześcijańskie kucyki (choć w sumie, czemu nie?), liczą na to, że ślubu udzieli im Celestia (trochę dziwne, jest główną władczynią Equestrii i na pewno ma dużo ważniejszych obowiązków). Swoją drogą - pamiętam, że czytałam kiedyś to opowiadanie, bo pamiętam fabułę. Nie jest zła, nawet ma okej konstrukcję, choć forma strasznie tu wszystko niszczy. No i czasami brakuje opisów. Zwłaszcza na koniec i podczas rozmowy z sennym demonem. Ale nie powiedziałabym by Light Wright był dobrym kucem. Powiedziałabym wręcz, że był idiotą. Zaufał jakiemuś sennemu demonowi by uratować ukochaną, zamiast z nią szczerze o tym porozmawiać (swoją drogą, na jej miejscu, to jakbym się dowiedziała, że doktorek zataił takie informacje przede mną, ale podzielił się nimi z moim partnerem, to dokonałabym na doktorku opóźnionej aborcji). Poza tym, Three Weed dało się uratować, aborcją właśnie. Normalny ogier postąpiłby tak: 1. Powiedział ukochanej o tym czego dowiedział się od lekarza. 2. Poszedł z nią do innego lekarza. 3. Podjęliby decyzję o ewentualnej terminacji ciąży. Aborcja nie jest lekkim tematem, jest bardzko kontrowersyjna, ale jednak tu mamy sytuację, w której chodzi o ratowanie życia matki. Dlatego zastanawia mnie, czy Light nie zrobił tego, ponieważ wtedy posypałby mu się cały związek. Bez źrebaka nie byłoby ślubu, a Zecora mogłaby go dalej nie znosić. W sumie trudno jej się dziwić, koleś okazał się mordercą, zwabił swoją ex, z którą utrzymywał przyjacielskie stosunki i ją poświęcił w mrocznym rytuale na cześć jakiegoś demona. No co mogło pójść nie tak... Myślę, że jakby to nie tylko skorygować, ale i porządnie rozwinąć, to wyszłoby lepiej - pociągnąć ten wątek, może niech okaże się, że faktycznie, w tym momencie cały związek idzie do odstawki, życie mu się wali, czas się kończy, bo Three Weed idzie zaraz do kolejnego lekarza... A ten demon go dręczy i zaburza mu świadomość i ogląd sytuacji? Końcówka jest dobra. Ładna, klimatyczna. Lubię też powrót księgi, którą znamy z "Kręgu". Dobrze też wiedzieć, kto odpowiada za koniec świata. Choć sądzę, że bez Lighta potwór znalazłby sobie innego wykonawcę rytuału. Myślę też, że chciałabym dostać więcej slice of life i dowiedzieć się czemu dokładnie Zecora go nie lubiła. Poza tym, że zrobił jej krewniaczce nieślubne dziecko. "Czerwona Wstęga" również nie jest pozbawiona błędów, ale jest ich tu zdecydowanie mniej. Zresztą, znowu mamy do czynienia z naprawdę dobrym opowiadaniem. I również kiedyś czytałam to opowiadanie lub jego fragmenty. Nie pamiętam spotkania Zecory z Glacial, chociażby. Ogółem chciałabym się dowiedzieć więcej o Glacial i w ogóle poznać więcej lore. Czemu demonica jest związana z zebrami, czy ma problem z linią Zecory czy to jakaś sprawa z przeszłości. W ogóle wszystko ładnie łączy się w jedną całość. Cała seria ma formę, w której przeplata się przeszłość, teraźniejszość, notatki i opowieść, etc. I to działa. Jest tajemniczo, ale to jedna całość. Nie pamiętam, czy czytałam to w takiej wersji, czy nie, ale... Jestem naprawdę zainteresowana tym, co się tu dzieje, jako całością. Aż chciałoby się dowiedzieć, co będzie dalej i czy może dla tego świata jakimś cudem ostała się iskierka nadziei? Mamy tu niezły, posępny klimat i całkiem przyjemne, ładne opisy, ciekawą historię. Bardzo podobało mi się to, że Luna wie, co zrobił Light Wright, ale uznaje, że jego egzekucja już niczego nie zmieni, a żywy się przydaje. To, że nadzieja żyjących została zgaszona w taki, a nie inny sposób. Również narada wojenna, w ramach której pojawia się czysty pragmatyzm - musimy zostawić najsłabszych, bo to nasza jedyna nadzieja. Czuć desperację, kiedy trio z naszego kwartetu decyduje się udać na północ (czy to crossover z Twoją inną serią?). Mamy też więcej Applejack i choć nie lubię za bardzo jej wątku, to jest prowadzony naprawdę nieźle. Szczególnie scena z umierającą Granny Smith. Była moc. Light Wright dalej nie powala inteligencją - nie zabił RD jak miał okazję. Ani za pierwszym, ani za drugim razem. Duży błąd, szczególnie jak na doświadczonego łowcę. W ogóle zastanawiam się, co by się stało, gdyby powiedział Zecorze o Glacial zamiast zabijać Esme. Jak potoczyłaby się wtedy cała historia. Z rzeczy, które mi się nie podobało: określanie dorosłych klaczy mianem "klaczek". To trochę jak mówienie "dziewczynki" na dorosłe kobiety. "Czerwona Wstęga" to moim zdaniem póki co najlepsza odsłona serii, zaraz obok "Przepowiedni".
    2 points
  2. Dziękuję za rozjaśnienie mi pewnych kwestii i tak rozbudowaną odpowiedź. Nie wykluczam, że będę powoli czytać kolejne rozdziały, ale biorąc pod uwagę, że spodziewam się wrażeń podobnych jak po pierwszym z nich, nie obiecuję komentarzy, ponieważ podejrzewam, że byłoby w nich dużo powtórzeń. A oto i moje wrażenia po wspomnianym pierwszym rozdziale: Przeczytałam ten rozdział, po czym, gdy dwa dni później chciałam napisać komentarz, odkryłam, że prawie nic z niego nie pamiętam. Musiałam więc przejrzeć go ponownie i oto co odkryłam: dużo geografii, co z jednej strony jest imponujące i pokazuje, jak mocno został przemyślany świat przedstawiony, a z drugiej jednak strony jest nieszczególnie fascynujące i prawie niemożliwe do zapamiętania. bardzo dużo historii przedstawionej w postaci streszczenia, co każe mi westchnąć z ulgą, ponieważ inaczej zamiast rozdziału mielibyśmy do czynienia z powieścią albo i ich serią. A jako że w podobnej formie napisałam „Ostatnią historię”, to przypuszczam, że i dla Verlaxa było to znacznie łatwiejsze niż standardowa forma, do której wypada dodać chociażby opisy. sporo teologii w postaci fragmentu z zajęć ze studentami, co jest sprytną formą przekazania takiej ilości wiedzy, której podanie trudno byłoby uzasadnić np. w zwykłym dialogu (o co czepiałam się zresztą w moim poprzednim komentarzu). Opis Kultu Harmonii uznaję za ciekawy, do tego fragment jest mniej napakowany dziwnymi nazwami i więcej w nim inwencji autora (chyba że nie łapię jakiegoś nawiązania), co uznaję za zaletę. Jeśli mam się do czegoś przyczepić (a nie byłabym sobą, gdybym tego nie zrobiła), to nagranie zajęć ze studentami (btw czemu to jest opisane jako ćwiczenia, skoro ewidentnie jest to wykład?) kojarzy mi się zdecydowanie z nagraniem na dyktafonie, więc nie jestem pewna, czy opis tego, jak prowadzący siada na krześle czy sięga po butelkę wody, jest uzasadniony. Zastanawiam się też, jakie ma znaczenie przy cytacie z fikcyjnego dramatu, że jest to adaptacja w wykonaniu konkretnego teatru – to nie powinno mieć wpływu na treść dialogów, a raczej na scenografię, kostiumy itp. Zresztą prawidłowym określeniem byłaby raczej „inscenizacja”, dramat jest stworzony do odgrywania go na scenie teatralnej, nie trzeba go w tym celu adaptować. Podsumowując, widać, ile pracy włożył Verlax w stworzenie świata przedstawionego i dogłębne przemyślenie, jak on wygląda i jakie zasady w nim rządzą, co jest dość imponujące. Rozdział jest jednak mocno specyficzny i po prostu nie dla każdego – co również oznacza, że niekoniecznie dla mnie. Nie ma w nim elementów, które cenię najbardziej – ciekawych postaci, relacji między nimi i humoru.
    1 point
  3. @RarityBardzo dziękuję za komentarz. Ogólnie, jestem zmuszony odpowiedzieć na dwie główne kwestie. Zacznę od tej znacznie mniej dla mnie przyjemnej. Forma w opowiadaniu. Dałaś miażdżące dowody, że jest ona absolutnie beznadziejna, pełno błędów, ogólnie - katastrofa kompletna. Jest to dla mnie szczere zaskoczenie. Gdy opowiadanie zostało oryginalnie napisane na konkurs zgarnęło dobre recenzje i nawet "forma nie była tak zła, jak na fanfik bez korekty". Potem opowiadanie to dostało korektę i niby "powinno być ok". I jak odkryłaś, wiele miesięcy od publikacji - absolutnie nie było ok. Do tego stopnia, że ja autentycznie się zastanawiam czy po korekcie opowiadanie nie ma gorszej formy niż w oryginale... Jak napisałem - kompletna katastrofa. To zaskoczenie mnie niestety nie tłumaczy. Zgrzytać zębami mogę, ale in the end, opowiadanie, które wisi sobie jawnie, bo ja je opublikowałem i dopuściłem do tego by taka forma w nim była. Najchętniej bym tymczasowo wyłączył dostęp do fanfika bo to aż wstyd, do czasu aż się go nie poprawi. Zostawię go jednak i spróbuję w jakimś czasie ściągnąć @Gandzia by mi z nim pomógł. Osobiście uważam (całkiem nieskromnie, heh), że to opowiadanie jest jednym z lepszych fabularnie i naprawdę byłaby wielka szkoda by tak paskudna forma mu szkodziła i niszczyła przyjemność z czytania. Druga kwestia, ta bardziej przyjemna, czyli kwestie fabularne. Przerzucę się do spoilera: Jeszcze raz dziękuję za komentarz, w tym słowa brutalnej, ale jednak potrzebnej krytyki. Mam nadzieję, że jeśli będziesz miała ochotę kontynuować czytanie Koła Historii, czy to opowiadań czy to "podręcznikowych rozdziałów", to będziesz czerpała z tego przyjemność. Pozdrawiam
    1 point
  4. „Władcy wiatru” Oj, jaka to piękna katastrofa. Forma leży i kwiczy, powtórzenia rozpanoszyły się niczym kleszcze na wiosnę, a Rosie Torcie łzy kapią do zupy z braku prereadera. Czyli owszem, będę się czepiać i zamierzam czerpać z tego dużo radości. Już druga linijka prologu bardzo niemile zaskakuje – zamiast półpauzy widnieje w niej króciutki dywiz, co jak okazuje się później, nie jest pojedynczym przeoczeniem korektora, a zasadą, ponieważ na kilkudziesięciu stronach fika półpauz naliczyłam dosłownie pięć. Kuleje też reszta zapisu dialogowego, a i polskich cudzysłowów nigdzie nie uświadczymy. Jak wspomniałam, tekst roi się od powtórzeń, w szczególności od „byłych”, czasem spotykanych i po trzy w jednej linijce. Szyk zdań jest dziwaczny, brzmią one niezręcznie i źle się je czyta, czego przykładem może być na przykład poetyckie „nie widzę, jak z tobą źle jest”. Znalazłam też liczne błędy składniowe, pomieszanie związki frazeologiczne i literówki. Zabrakło mi też feminatywów i nie mówię tu o nazwach ras kucyków, ponieważ wiem, że to kontrowersyjny temat, ale o tak zwykłych słowach, jak „przyjaciółka” czy „regentka” – wyrazie używanym od co najmniej początku XX wieku. Dużo radości w trakcie czytania dostarczyło mi na pewno sformułowanie „Ciężko westchnęła i opadła w tronie”, pragnę też dowiedzieć się, co konkretnie lśni Celestii „sfinansowanym ze skarbca Tej, Której Lśni”. Z kolei początek fragmentu/podrozdziału(?) XVI okazał się dla mnie trudny do zrozumienia i musiałam czytać go dwa razy, zanim załapałam, o kim głównie mówi i do kogo odnoszą się kolejne „on”, „jego”, „nim”, „mu” itd. A odnoszą się do czterech różnych osób, co za każdym razem trzeba zgadywać z kontekstu. Żeby było zabawniej, dla odmiany mamy jeszcze do czynienia z JEJ mamą, co akurat jest kolejną pomyłką, o ile w którymś z następnych fików nie dojdzie do objawienia się trzeciej bliźniaczki. Poza tym wciąż aktualne jest zdanie, które napisałam prawie cztery lata temu: U Verlaxa notorycznie powtarza się użycie słowa „jej/jego” zamiast „swojej/swojego”. A no i jeszcze jeden notorycznie pojawiający się u autora problem – tytuł zapisany jest z błędem, ponieważ (za PWN): „Wielką literą piszemy pierwszy wyraz w jedno- i wielowyrazowych tytułach utworów literackich […]”. Co oznacza, że czy to „Władcy Wiatru”, „Koło Historii”, czy „Krwawe Słońce” – wszystko jest zapisane źle. Prócz formy jako takiej dużym problemem jest zapominalstwo autora (co na cześć „Krwawego słońca” nazywam „syndromem pola ryżowego”), któremu mógłby zaradzić dobry prereader. Innym przykładem na zapominalstwo (a także na kilka innych rzeczy) jest zupa gotowana przez Rosę Tortę. Idąc do kuchni, oznajmia ona „ostatnio wpadłam na świetny przepis”, by później, częstując bohatera, twierdzić, iż jest to „babciny przepis, aczkolwiek mama wrzucała dużo więcej makaronu”. No jakoś mi się te dwie wersje nie kleją. Poza tym jaką niby zupę można ugotować w 10-15 minut (a nie wierzę, że zrelacjonowanie wydarzeń z prologu mającego 11 stron mogłoby trwać dłużej). No i ostatni zarzut: czemu Rosa w ogóle sama gotuje (a także otwiera drzwi i chodzi na posyłki)? Jest żoną ambasadora, nie tytułuje w żaden sposób barona, co sugeruje równą pozycję, a nie ma żadnych służących ani kucharki? Skoro autor inspiruje się mocno ludzką historią i dawnymi epokami, to prócz polityki i turniejów należałoby właściwie odwzorować codzienne życie mieszkańców Equestrii, szczególnie jeśli opowiadanie ma (niezrozumiały dla mnie w tym przypadku) tag [Slice of Life]. Występująca w prologu ekspozycja w dialogu wydaje mi się dość nachalna i oczywista, szczególnie gdy baron tłumaczy Equestriańczykowi, że „Ta, Która Lśni” oznacza Celestię, jakby na to nie patrzeć władczynię Equestrii właśnie. W fanfiku nie użyto prawie w ogóle kucykowej anatomii, zamiast tego pojawia się słownictwo typowe dla ludzi – bohater opiera się więc o drzewo plecami zamiast grzbietem, a maską zasłania twarz zamiast pyska. Rozumiem, że nie każdy autor posiada w tym zakresie wiedzę Cahan, ale użycie właściwych nazw naprawdę wiele by pomogło i nie psułoby tak immersji. Jeśli chodzi o plusy [edit po napisaniu następnych akapitów: plusy dodatnie i ujemne, ale przynajmniej niedotyczące formy], z których wymienieniem jak zwykle mam problem, to na pewno urzekła mnie Rosa Torta. Jej entuzjazm i przyjacielskość są urocze, ale nieprzesadzone, mimo momentami nachalnego ekstrawertyzmu nie irytowała mnie tak, jak na przykład Pinkie Pie. Podsumowując, fanfik jest w porządku, niestety bardzo dobrą treść kompletnie przesłania koszmarna forma, której nie sposób ignorować w czasie czytania, a której czytelnicy nie mają nawet szansy pomóc choć w minimalnym stopniu poprawić, skoro wyłączona jest opcja dodawania komentarzy i sugestii, co jest dość dziwnym wyborem autora, który powinien być świadomy swoich kłopotów w tej dziedzinie.
    1 point
  5. Z pierwszych rzeczy – dobre wykorzystanie konspektu z racji podzielenia tekstu na trzy części. To był dobry ruch. Niedobrym ruchem było nie zwrócenie dostatecznej uwagi na sprawy techniczne, toteż znów mamy zatrzęsienie dywiz zamiast półpauz w zapisie dialogowym. No i literówki, jak np.: „Gdy zbliżyła się na tyle bl8sko, bym (...)”, takie „bejziki”, że tak to ujmę. Psuje to wrażenie z fanfika, tym bardziej, że nie jest on długi, więc takie błędy i potknięcia rzucają się w oczy. Po prostu nie ma kiedy zapomnieć o tym, że trafił się kwiatek. Co oferuje nam kolejna, czwarta część „Kronik Azumi”? Już wcześniej szło się zorientować, iż historia Three Weed/ Azumi jest dość tragiczna, tłem wielu wydarzeń był forumowy Samhain, który w znacznym stopniu wpłynął na to jaki mamy w kronikach klimat. „Siedem Pieczęci” w zasadzie nie wyłamuje się z tego schematu – mamy nawiązania do kataklizmu jaki spadł na świat przedstawiony, zaś tragiczna historia Azumi staje się jeszcze bardziej tragiczna, gdyż na jaw wyszły nowe fakty z jej życia prywatnego. Wydaje się wręcz, że na pasiastą bohaterkę spadło każde możliwe nieszczęście. Zatem wątek Azumi, jako postaci tragicznej, uległ wzmocnieniu. Pytanie tylko, czy to aby nie przesada? Nawet jeśli, chyba była konieczna, gdyż drugą postacią, na którą zwróci uwagę czytelnik, jest jej partner – Light Wright. Przez większość wydarzeń, w których uczestniczy, jest konsekwentnie kreowany na przyzwoitego i odpowiedzialnego gościa, któremu zależy na rodzinie. Lecz w pewnym momencie okazuje się, że jest on w stanie popełnić zło, jeżeli miałoby to cokolwiek zmienić, uchronić Azumi przez nieszczęściami, na które skazał ją los. Co w sumie w dalszym ciągu czyni go bohaterem raczej pozytywnym, który jednak posiada swoją ciemną stronę. To na plus. Przez opowiadanie przemknie nam również Zecora, choć fakt faktem, nie rymująca Zecora to tak troszkę nie Zecora. Niemniej autor nie zapomniał o uchyleniu rąbka tajemnicy dlaczego nastąpiła nagła zmiana maniery mówienia znajomej zebry. W porównaniu z poprzednimi odsłonami „Kronik” ta wydaje się dotykać życia rodzinnego Azumi oraz relacji między postaciami w największym stopniu. Udaje się zatem zarówno rozbudować życiorys zebry, ubarwić jej postać, ale także spotęgować smutek gdy ma się okazać najgorsze. Odniosłem wrażenie, iż autor dążył do tego, by tym bardziej odbiorcy było szkoda Azumi oraz Wrighta, zwłaszcza w cieniu wydarzeń znanych z Samhaina oraz poprzednich opowiadań. Jednakże ciężko mi napisać cokolwiek więcej. To, co jest w fanfiku... po prostu jest i spełnia swoje zadanie w porządku, lecz nie potrafię pozbyć się wrażenia, że pod względem formy mogło wyjść to dużo, dużo lepiej. Brakuje nieco opisów, tam gdzie robi się tajemniczo, enigmatycznie, trzeba użyć wyobraźni i poszukać wskazówek w pozostałych kronikach, to jak najbardziej wypada nieźle i dobrze wzmacnia kreowany klimat. Czuć, że jest to część czegoś więcej i czuć, że nie jest to wesoła, a tragiczna historia. Pytanie tylko jak długo będziemy spoglądać w przeszłość i odkrywać kolejne nieszczęścia i przykre fakty z życia Azumi oraz jej bliskich, zanim przeskoczymy w coś nowego? Nie wydaje mi się, aby Azumi, jako postać, była skończona, sądzę, że w drzemie w niej potencjał i chyba wiemy już wystarczająco wiele o jej pochodzeniu, by móc śledzić dalsze jej losy z zaangażowaniem. Dalsze, w sensie kontynuacji, na którą oczywiście liczę i co do której spodziewam się, że oprócz mroku dostarczy nam deko przygód. Ale jestem otwarty na wszelkie inne motywy. No i przede wszystkim namawiam do popracowania nad formą, tudzież znalezieniem sobie kogoś do korekty. Nie chodzi mi przecież o żadne radykalne zmiany w stylu, jedynie o podstawy, głównie w zapisie dialogowym. Mała rzecz, a naprawdę wiele podniesie, jeśli idzie o jakość fanfika. Pozdrawiam!
    1 point
  6. No i pierwsza rzecz – tekst nie jest wyjustowany (za wyjątkiem najnowszego, konkursowego opowiadania). Przydałoby się też nieco poprawić formę – pooddzielać od siebie duże fragmenty tekstu aby nie robić z niego trudnej do czytania ściany (mam na myśli część drugą i trzecią serii, czyli „Przepowiednię” i „Noc Koszmaru”). No i znów, brakuje półpauz, zamiast nich są dywizy. Tak poza tym, mój post miał się pojawić znacznie, znacznie wcześniej, a ostatnimi czasy serię zasiliło jeszcze jedno opowiadanie, dlatego też zaczynam jeszcze raz i startuję od „Kręgu” – opowiadania konkursowego przybliżającego historię Zecory, ogólnie. Co w nim znajdziemy? Rzekłbym, że historię znanej pasiastej postaci poznajemy w dość telegraficznym skrócie, co zapewne wynikło z wymagań konkursowych. A szkoda, bo wydaje mi się, że fabuła ma niemały potencjał, lecz bez odpowiednio obszernych opisów, no i dbałości o szczegóły się nie obejdzie. Jak to widzę teraz, otrzymujemy wiele nazw różnych państw, poznajemy też niejedno imię, lecz niewiele konkretnego z tego wynika. Po prostu dowiadujemy się, że pewne państwa istnieją, a spokrewnione z Zecorą zebry noszą takie, a nie inne imiona. Tyle. Dobrze, że chociaż jej ojciec, czy szamanka, u której pobierała nauki, otrzymali nieco więcej czasu antenowego. Biorąc pod uwagę serię, jako całość, nietrudno odgadnąć, że z czasem na pierwszy plan wkroczy Azumi, którą tu poznajemy jako małą klaczkę, wyznaczoną przez bogów, a która ma zająć miejsce Zecory, pełniąc istotną rolę w swym plemieniu. Nie oznacza to jednak końca życiowej wędrówki Zecory, co sugeruje otwarcie fanfika (niestety, trąci troszkę sztampą, motyw samobójstwa wydaje się tu dość spłycony, choć wyjaśnione zostały powody). Pojawia się znana z „Kronik Diany” (tzn. według mnie, bo od tych kronik rozpocząłem lekturę ) Pretoria, która wskazuje jej nową drogę, przy okazji ofiarując zebrze pewien dar. Zatem opowiadanie tłumaczy skąd się wzięło to, że Zecora tak wprawnie i sprawnie rymuje. Aczkolwiek, akurat tutaj, rymy te są jakości takiej dosyć, no, umiarkowanie średniej. Ale pewnie jeszcze nabędzie doświadczenia Szkoda, że autor musiał oszczędnie gospodarować słowami i przestrzegać limitu, ponieważ wprowadzone elementy, czy to kolejne państwa, czy handel niewolnikami na boku, wierzenia, obrzędy charakterystyczne dla społeczności zebr, wszystko to wydaje się ciekawe, lecz nie otrzymujemy żadnego rozwinięcia, przez co pozostaje po prostu niedosyt. Szczegóły te prędko tracą na istotności. Zecora miała zainwestować w swoje przeznaczenie sporo czasu i emocji, toteż decyzja o zakończeniu swojego życia powinna wypaść jako coś dramatycznego, tragicznego, lecz przez niedobór opisów ciężko jest się wczuć w jej sytuację. Wszystko spada na barki (znaczy się, litery) jej szczerego zwierzenia, o tym, co mieli inni, a czego ona nie miała, bo sądziła, że zostanie szamanką. Aż tu nagle bogowie zmieniają zdanie i wskazują Azumi. Nie wspominając już o tym, że bardzo traci na tym klimat, wszystko dzieje się zbyt szybko, zatem trudno się wczuć, w ogóle. Zecora zostaje porwana, Zecora zostaje odbita. Zecora zostaje wybrana, za chwilę wybrana zostaje Azumi. Wszystko w kilka minut. Widzę, że autor starał się zawrzeć te wydarzenia w pewnej klamrze, gdzie początkowo wydaje się, że rozczarowana Zecora gotowa jest na samobójczą śmierć, zaś na końcu zostaje uratowana, otrzymując tym samym nowe przeznaczenie. Niezły pomysł, wykonany chyba też nawet dobrze. Tutaj generalnie niczego mi nie brakuje. Forma mogłaby być lepsza, zdecydowanie. Chodzi mi nie tylko o dywizy zamiast półpauz, ale także konstrukcję wielu zdań, interpunkcję (głównie przecinki), kompozycję. Np. na szóstej stronie mamy coś takiego: "- Dobrze. Będę zaraz po zachodzie powiedziała z udawaną słodyczą. Jej serce zaś przepełniała gorycz. Każda wolną chwilę poświęcała nauce szamanizmu, by pewnego dnia stać się najważniejszą osobą w Zebrice. Niosło to za sobą szereg, często bolesnych wyrzeczeń.." Brakuje półpauzy, między „zaraz po zachodzie”, a „powiedziała”, przez co ma się wrażenie, że postać mówi coś, a potem sama sobie jest narratorem. I jeszcze ta podwójna kropka na końcu, miał być wielokropek, czy zwykła kropka? W ogóle, odniosłem wrażenie jakby opowiadanie, choć stały za nim interesujący pomysł i potencjał, było pisane trochę naprędce, bez poświęcenia uwagi szczegółom, przez co wyszło dość niedopieszczone. Rozumiem, że konkurs kończył się o określonej porze, jednak opowiadanie zostało opublikowane już po nim i nie rozumiem, dlaczego różne błędy i zgrzyty nie zostały naprawione. Ostatecznie, historia, sama w sobie, może wciągnąć i zawiera w sobie sporo ciekawych rzeczy, które zasługują na rozwinięcie i z których można zbudować coś większego. Niestety, przez liczne niedopracowania, zbyt szybkie tempo akcji, ciężko poczuć jakiś klimat. Aczkolwiek, dzięki temu, że jest to część serii, można mieć nadzieję, że kolejne opowiadania rozwiną jakoś tę historię, z czasem zbijając to poczucie niedosytu. Sugerowałbym powrót do tekstu i zadbanie o szczegóły, aspekty dotyczące formy. Albo po prostu włączyć komentowanie Dalej w kolejce jest „Przepowiednia”. Wspominałem już, że dobrze by było jakoś ten tekst zorganizować i wyjustować. Ogólnie, historia zostaje rozwinięta i np. dowiadujemy się nieco więcejj o zebrach, o tym, że nawiązują więzi z naturą (osobiście lubię ten motyw i sam zawieram go w swoich opowiadaniach, także duży plus), lecz Azumi z jakichś powodów tego nie robi, dostajemy też informację o tym którą ścieżką podążyli jej poszczególni krewni, liźniemy co nieco tematyki dotyczącej zwyczajów i tego jak np. odbierany jest związek zebry ze zwykłym kucykiem. Otrzymujemy także zapowiedź końca świata, co wydaje się zmierzać do forumowego Samhaina oraz „Kronik Diany” (pojawia się np. Applejack w formie potwora oraz motyw Azumi chowającej zmarłych). Cieszy fakt, że wprowadzone wcześniej imiona i rzeczy zyskują na istotności. Aczkolwiek wydaje mi się, że gdybym nie znał już „Kronik Diany”, ani nie przeczytał poprzedniego opowiadania „Kronik Azumi” (a które przecież ukazało się po „Przepowiedni” i „Nocy Koszmarów”), miałbym niemały problem ze zrozumieniem co się tu tak właściwie dzieje i czy w ogóle wydarzenia te są nam opisywane po kolei. Sam nie wiem, wydaje mi się to napisane w dosyć chaotyczny sposób, wymagający dokładniejszej analizy aby nabrać jakiegoś pojęcia o co chodzi. Niemniej pochwalam budowanie tajemniczej atmosfery, chociaż (o ile dobrze zrozumiałem) takie wrzucone przelotem nawiązanie do „Gwiezdnych Wojen” troszkę mi tę atmosferę zaburza. Coś jak nawiązania, o których pisałem przy okazji „Kronik Diany”, ale, podobnie jak i tam, nie sprawia to większego problemu. Jest sobie, troszkę wystaje, ale nie za bardzo. W mojej ocenie najistotniejszą rewelacją jest to, że Azumi i Three Weed to jest ta sama postać, która po prostu otrzymała nowe imię po tym, jak podjęła decyzję o obraniu innej, własnej drogi. Postać, która okazuje się tragiczna, bowiem idąc tą ścieżką, musi w końcu zmierzyć się z nieuniknionym, zaraza i wojna trawią krainę, klacz jest również świadkiem śmierci swojego ukochanego. Nie są to proste sprawy. Kreowana atmosfera komplementuje te założenia, sprzedając nam dość wiarygodny obraz zagłady, tragedii. Ogółem, choć kolejność ukazywania się była zamieniona, to jednak „Przepowiednia” wydaje się być niezłą kontynuacją „Kręgu” (czy też „Krąg” dobrym prequelem do „Przepowiedni”), aczkolwiek popracowałbym nad formą. No i w ogóle, przemyślał co nieco kolejność pisania o poszczególnych wydarzeniach, kompozycję, aby tekst był deko przystępniejszy i dawał sobie znakomicie radę również jako samodzielne opowiadanie. W ten oto sposób dotarłem do „Nocy Koszmarów”, o której już teraz powiem, iż uważam ją za najmocniejszy punkt niniejszych kronik. Podoba mi się jasna, spójna kompozycja, trzymanie się przyjętej tematyki, ale także próba wplecenia bardziej serialowych klimatów, co tworzy ciekawy kontrast między bajkową codziennością, a nadchodzącym końcem świata, odnośnie którego wizji doświadcza Azumi. Poza brakiem wyjustowania tekstu i dywizami, nie mam za bardzo do czego się przyczepić, chociaż interpunkcji, ogólnie, bym się przyjrzał. W każdym razie, zaczyna się dosyć nietypowo, gdyż widzimy Azumi/ Three Weed (W tekście przewijają się oba imiona, co powoduje lekkie wątpliwości odnośnie chronologii. Chyba, że bohaterka posługuje się obydwoma, to ok.) odwiedzającą Zecorę i opowiadającą jej o swoich planach. Typowy kawałeczek życia, pojawiło się też, a jakże, kolejne drobne nawiązanie – Three Weed jako zebra z klasą Typowy kawałek życia również zamyka opowiadanie, a widzimy w nim znajomą postać, Twilight Sparkle, poznajemy także ogiera, który na zabój zadurzył się w Azumi. Znów, jest to rozwinięcie wcześniej wprowadzonych motywów, postaci, dzięki czemu kroniki, jako całość, niewątpliwie zyskują; pojawiający się bohaterowie nie pojawiają się wyłącznie by być wspomnianymi, ale po to, by odegrać jakąś rolę. Chociaż na tym etapie wiemy już, co ich czeka. Czyżby byli tylko po to, by zginąć? Cóż, jak koniec świata, to koniec świata, nie minie każdego. W „Kronikach Diany” mamy nawet potwierdzenie. Zatem ten kontekst to jakoś tłumaczy, ok. Ciekawi mnie jednak, co czyni Azumi tak wyjątkową, że ona, chyba jako jedna z bardzo nielicznych, przetrwała? No dobrze, ale co mamy pomiędzy? Jest to obszerna wizja senna Three Weed, w trakcie której nie tylko mamy zmienioną narrację (wyszło całkiem dobrze), ale również szansę na zobaczenie „od kuchni” jak wyglądał upadek Ponyville i jak koniec świata wpłynął na bohaterów. I tak jak w poprzednich fragmentach udzielał się raczej serialowy, spokojny klimat, tak tutaj znów mamy mrok, zło, tajemniczość i generalnie wszystko co najgorsze. I znów, jak i w przypadku choćby „Kronik Diany”, zostało to bardzo dobrze napisane. Całość (mam na myśli samą „Noc Koszmarów”) wypada dobrze i intrygująco. Podoba mi się sposób, w jaki wszystkie te opowiadania się wiążą, no i jak „Kroniki Diany” do nich nawiązują. Tam pokrewieństwo Zecory i Azumi wydawało mi się ciekawym smaczkiem, lecz gdybym czytał to po kolei, wówczas nie powinno być to nic zaskakującego. Cieszy wspólny mianownik, czyli zorientowanie na tajemniczość, mrok oraz zakorzenienie realiów w minionym evencie forumowym, wydaje się też, że autor darzy wymyśloną przez siebie postać (tj. Three Weed) niemałą sympatią, toteż stara się poświęcać jej sporo czasu, pisać trudną i złożoną historię, nie zapominając o barwieniu treści opowiadań różnymi wątkami pobocznymi i zabawie formą (mam na myśli zmiany w narracji, formatowaniu tekstu, dodanie okładki). Jednocześnie ta sama forma mogłaby ulec poprawie, chodzi mi głównie o interpunkcję, stylistykę, teksty mogłyby zostać bardziej dopieszczone. I jak początkowo narzekałem na brak opisów, czy rozwinięcia niektórych elementów, tak teraz, zbierając opowiadania w całość, muszę przyznać, że jestem całkiem usatysfakcjonowany. Jak rozumiem, to jeszcze nie jest koniec "Kronik Azumi". Nie pozostaje zatem nic innego jak trzymać kciuki za dalsze doskonalenie warsztatu autora i ciąg dalszy. Pozdrawiam!
    1 point
  7. Na livestreamie Hasbro pojawiła się zapowiedź pierwszej nowej produkcji z osiołkami G5. To serial, który ma składać się z kilkuminutowych odcinków. ŹRÓDŁO (Twitter) Skriny:
    0 points
Tablica liderów jest ustawiona na Warszawa/GMT+01:00
×
×
  • Utwórz nowe...