Skocz do zawartości

Tablica liderów

Popularna zawartość

Pokazuje zawartość z najwyższą reputacją 03/30/22 we wszystkich miejscach

  1. Deadline dobiegł końca już wczoraj. Zebraliśmy łącznie 2445 zł. Pierwsze przelewy trafiły już na konto PAH, reszta trafi w ciągu najbliższych kilku dni, o czym zostaniecie poinformowani. Po prostu muszę jeszcze wyliczyć, kto ile daje. Nagrody ode mnie i Kredke trafiają do Hoffmana, który uzbierał 850 zł. Chciałam też pogratulować Rykowi, który niemal pokonał mistrza komentarzy. Dosłownie zabrakło mu paru sztuk. Ale może jeszcze będzie miał ku temu okazję. Ponieważ jeszcze zostały nam pieniądze w budżecie (a może nawet i uda się go zwiększyć), a Polska Akcja Humanitarna przedłużyła termin zbiórki, to... Robimy drugą rundę eventu. Nowa tabela, te same zasady. Czas do 25 maja 2022 roku. I jeszcze jeden plot twist - do końca tego tygodnia możecie dodawać fanfiki do eventowej listy. Proszę o kontakt i działające linki na PW. Ten, kto uzbiera najwięcej w drugiej rundzie, również może liczyć na specjalną nagrodę ode mnie.
    2 points
  2. Moja kolekcja filmów
    1 point
  3. A zakończę ten mały maraton pierwszym tłumaczeniem ze stajni Arjena, oryginał jak widzę pochodzi z 2012, czyli sprzed dekady. Młody fandom, zamierzchłe czasy, zatem pozostaję w poprzedniej epoce. Zresztą, czego niby miałbym się spodziewać, przeskakując z „nowszych” przekładów do tego pierwszego? Oj tak, istna machina czasu. Opowieść o Fluxie to nic innego, jak kolejna historia o tym jak do Equestrii trafia pewien człowiek, nie poznajemy jego prawdziwego imienia, ale istotnie jest to tytułowy Flux, no zupełnie szczerze muszę przyznać, że pomysł, by powiązać tę „ksywkę” z nadzwyczajną właściwością jego kucykowej formy jest sam w sobie dosyć ciekawy. Co jednak nie zmienia faktu, że jest to kolejny odcinek z sagi „Oglądałem serial MLP, potem trafiłem do Equestrii i zostałem alikornem!” Spokojnie, spokojnie, to nie koniec klisz. Jak się okazuje, nasz bohater cierpi na zanik pamięci (ale coś nie do końca, o tym trochę później), ale nie ma strachu, bo księżniczki i Mane6 są tuż obok, by we wszystko go wprowadzić, pokazać mu Ponyville, zapoznać się, a przy okazji nauczyć magii i wdrożyć w zwykłą codzienność. W tle oczywiście przewija się Discord, który ma w zanadrzu mhroczny i złowieszczy plan, bynajmniej nie jest dziełem przypadku to, że Flux trafił do Equestrii i stracił pamięć. Ale jaki to plan? Tego najprawdopodobniej już nigdy się nie dowiemy. Autor, z tego co widziałem na FiMFiction, porzucił opowiadania, a Arjen przetłumaczył całą dostępną w ramach tego tytułu zawartość. Czego w sumie nie żałuję ani trochę, bo o ile zaczęło się zwyczajnie, o tyle im dalej, tym trudniej mi się to czytało. Nie tylko z uwagi na formę (za momencik opiszę co jest nie tak w tej materii), ale i treść, może jest to trochę nie fair z mojej strony, no bo opowiadanie ma już swoje lata, niemniej uważam, że akurat ta historia nie zestarzała się najlepiej, nie okazała się tak wciągająca co inne, podobne fanfiki pisane naokoło roku 2012, no i gdyby nie to, że wypisywałem sobie co ciekawsze cytaty, mógłbym mieć kłopot z wyłapaniem z niej czegokolwiek. Ale jakoś się udało. Opowiadanie, niestety, jest takie, o którym można zapomnieć (ang. forgettable), a szkoda. Zawsze szkoda, kiedy autor próbuje, ale tekst sobie nie radzi, tym bardziej po upływie czasu. A skąd wiem, że próbował? Z jego notek, które Arjen był łaskaw przetłumaczyć A tekście przewinie się jeszcze trochę typowych dla młodego fandomu klisz, ale to jeszcze nie jest takie najgorsze. W końcu to stara historia. Pierwszy rozdział trochę mnie zmylił, bo na pierwszy rzut oka, o ile zamiast półpauz zobaczyłem dywizy, o tyle tekst był wyjustowany i nawet miał akapity, co pozwoliło mi łudzić się, że forma jeszcze jako tako da radę. Zacząłem czytać i szybko zrozumiałem, jak bardzo się myliłem. Cóż, nie mam szczęścia do wykopków, co zresztą objawiło się przy poprzednim evencie komentarzowym i ostatnich wykopaliskach, które sobie urządziłem „Się nie była zbyt przyjemna”. To jeden z wieeelu błędów, na jakie natrafimy w trakcie lektury. Poza tym, „odruchowo pomyślała”? Prędzej to chyba instynktownie, ale to przekład, więc niewykluczone, że to kwestia tego jak został napisany oryginał. Ewentualnie tłumaczowi zabrakło lepszych określeń. Jeden z wielu przykładów jakiegoś przedziwnego wariantu wielokropka – ze spacją przed i po nim. Poza powtórzeniami, to zdanie nie brzmi dobrze. Rzekłbym, że wręcz jest niezrozumiałe, wewnętrznie sprzeczne. Naprawdę, nie wiem co miał na myśli autor/ tłumacz. Czegoś w tym zdaniu brakuje. Albo nie dość, że czegoś brakuje, to jeszcze coś poszło nie tak z odmianą. Powtórzenia, one są wszędzie „Nie mogłybyśmy”, tam są same postaci żeńskie „Tę” sugestię. I znowu powtórzenie! Jeżeli na miejscu był korektor, to z całą pewnością on nie był niczego świadomy. Abrakadabra, to czary i magia! Dla niezorientowanych - chodzi o powtórzenia. Więcej magii się nie dało? „Wyrazie”, no i powtórzone „się”. No co jest? Co robi przecinek przed „i”? Jedynym „i” w zdaniu? „Znikał, gdy się z nią stykał” brzmi jak wers z jakiej piosenki typu disco-polo. Powtórzone „się”. Poza tym, raz jest „traci”, za chwilę „zbliża”, a potem „znikał”. Pomieszanie czasów Pomijając te nawiasy, ta interpunkcja to iście intrygujący artefakt. To brzmi bardzo źle. I brakuje literki. Widzicie gdzie? No proszę. Społeczność potrafi spierać się o kucykową anatomię, czy się tego trzymać, a jeżeli tak to do jakiego stopnia, a tu nagle okazuje się, że konie mają skrzydła z aksamitu. A teraz jest „ono” Wszystkie powyższe kwiatki pochodzą z rozdziału pierwszego. Mało? A co, jeśli powiem Wam, że nawet jak na moje oko (a nie jestem korektorem), jest to zaledwie jakaś ćwiartka tego, co się wyprawia w tekście? Jeszcze mało? No to uwaga – to dopiero połowa rozdziału. Połowa! Co nas czeka potem? Tym razem na skromnie, no bo jakbym miał pokazać wszystkie przykłady, prościej byłoby zacytować cały fanfik. Albo odesłać do pierwszego posta. Zbiorczo – w rozdziale drugim brakuje akapitów, interpunkcja padła ofiarą zuchwałej napaści, tylko kilka przecinków przeżyło, półpauzy poszły spać, brakuje kropek, zwroty do poszczególnych postaci bywają rozpoczęte wielką literą jakby była to korespondencja, plus różne niezrozumiałe dla mnie zabiegi w formatowaniu, sam nie wiem, czy to wyszło przypadkiem, czy było celowe. To mi wygląda na jeden z wielu tych, no... wpadek fleksyjnych? Pamięta nazwę planety, jej podział (z grubsza), skąd się wziął... Wiadomo, najlepsza amnezja to taka, po której to i owo można zapamiętać. Służby. Meteorologiczna. Nie-wiadomo co się stało z kropką. Rozdział trzeci to też niezły numer. Zwłaszcza te sporadyczne, losowe pogrubienia dywiz. No i wzywanie Boga na daremno. Jednak kuce w coś wierzą, ciekawe. Oczywiście akapitów i takich tam nie uświadczymy, bo po co. Ano, zapomniałbym. Chociaż bohater jest w Ponyville pierwszy dzień, dopiero co się zmienił w kucyka, oczywiście uczy się magii w błyskotliwym, zawrotnym tempie, aż sama Twilight (przypomnijmy – wybitnie uzdolniona, wyjątkowa, ucząca się wiele lat pod okiem Celestii) jest zaskoczona. Oczywiście, że tak! Dawno nie było błędów. „Ze Twilight, Applejack...” no i ten, Spajkeejem. Ten apostrof przy „Armor” i ten przypis od tłumacza. Gdyby był to felieton czy coś w tym rodzaju, to spoko, ale to fanfik. Literatura. Może by tak przypis? Mógłbym wymieniać, cytować jeszcze długo, ale myślę, że nie ma takiej potrzeby. Forma po prostu nie istnieje. To znaczy, istnieje, ale akapity, półpauzy, znaki interpunkcyjne, polszczyzna, to wszystko są pojęcia abstrakcyjne, co notorycznie odwracało uwagę od treści. Przez co mocno stracił klimat. Którego zresztą nie szło poczuć. Cóż, pierwsze tłumaczenie Arjena, wybaczamy Natomiast, jak sobie przypomnę pozostałe przekłady, to chyba „I Love You, Princess Luna” prezentuje się najlepiej. Co jednak... nie jest zbyt imponujące, gdyż tamten tekst przecież też miał swoje problemy. Szkoda, że w pewnym momencie te przekłady się skończyły. Bo widać, że tłumacz zdobywał doświadczenie, jakoś sobie to szło. Ciekawe, jakby się to rozwinęło, gdyby tłumaczył dalej, a może i pisał. Ogółem, dobrze się tego nie czyta, ale plusy swoje ma. Na przykład, pomysł, by Applejack mówiła śląską gwarą, uważam za dobry, w praniu wyszło to całkiem sympatycznie, no i jakichś szczególnych problemów ze zrozumieniem jej wypowiedzi nie uświadczyłem. Miało to swój klimat, nie powiem, że nie. Zwłaszcza gdy to usłyszałem uszami wyobraźni. Zresztą, sam innym razem popełniłem coś podobnego, chociaż postawiłem na coś typowo góralskiego. No i charaktery Mane6... Co by nie mówić, po rozważeniu wszystkich „za” i „przeciw”... są w porządku. Naprawdę. Jest parę naiwnych, kreskówkowych, ale uroczych momentów, które próbują zbudować nastrój. Zresztą, jeżeli już coś da się poczuć, to jest to ten stary, niewinny fandom, nad którym zdaje się ciążył jeszcze cień „kapkejksów” i takich tam. To jest fajne, mimo wszystko. Ostatecznie, trudno mi wyobrazić sobie miejsce dla tego fanfika we współczesnym fandomie, może on się wydać... ciekawy jako relikt z dawnych czasów, ale nawet dzisiaj, kiedy od czasu do czasu powstaje coś podobnego, coś na podobnych motywach... Może pod kątem formy czy ogólnej kompozycji jest lepiej, ale tej iskry old schoolu brakuje. I to jest chyba największy atut niedokończonej historii Fluxa, jak na współczesne czasy. Nic więcej nie da się na ten temat powiedzieć.
    1 point
  4. Czas na kolejną klasyczną opowiastkę, oczywiście z gatunku „Luna does X”, tym razem zobaczymy jak sobie poradzi z pójściem spać, korzystając z jednej z tych nowoczesnych, królewskich sypialni przeznaczonych dla księżniczek alikornów. Wygląda na to, że totalnie pokićkałem kolejność wydawniczą, bowiem znów trafiłem na tekst niewyjustowany, pozbawiony akapitów, o dywizach czy niezaakceptowanych przez lata sugestiach nie będę już wspominać. Mamy za to jedno absolutne novum – ściany tekstu! Normalne, prawdziwe ściany tekstu, narracja rozciągnięta na całe strony, w tym jeden z tak oto napisanych akapitów zlany z wtrąceniem przy kwestii mówionej, na stronie bodaj czwartej. Same atrakcje! Opowiadaniu dosyć blisko jest do „Luna Takes a Shower”, z tym, że jest ono nieco dłuższe i tak też napisane – z jakiegoś powodu nie była to aż tak lekka lektura, niekiedy miałem wrażenie, jakby ciągnęła się, choć nieznacznie. I całe szczęście, bo udało się uniknąć dłużyzny. Niemniej... muszę przyznać, abstrahując od tego, czy to było zamierzone czy nie, że w tym tekście stworzyło to odpowiedni klimat „zasypiania”, w ogóle, obrana tematyka jest czymś, z czym łatwiej się utożsamić i co łatwo sobie wyobrazić z autopsji. Kolejne próby wygodnego ułożenia się, bezowocnego oczekiwania na sen, męczenie się przekręcaniem z jednej strony na drugą, wszystko naraz wraz z upływem czasu robi się uciążliwe i jeszcze bardziej męczące. W trakcie czytana (dosyć późną porą, warto dodać), chyba to poczułem Czytałem, czytałem i frustracja związana z niemożnością zaśnięcia, zmęczenie kolejnymi nieudanymi próbami wproszenia się w objęcia Morfeusza, udzielało mi się im bliżej zakończenia byłem, oczywiście na ile możemy mówić o fanfikowej immersji. Oczywiście wyobraźnia działa, komedia opiera się w znacznej mierze na opisach, toteż czytelnik dopingowany jest, by kolejne ruchy księżniczki wizualizować sobie, może w stylistyce serialowej, może w jakiejś innej, co domyślnie ma przyprawiać o uśmiech na twarzy, no i ogólną poprawę humoru. W tej materii... jakiegoś spektakularnego sukcesu nie ma – poprzednie teksty wydały mnie się pod tym względem skuteczniejsze, zabawniejsze. Jednakże – i to w sumie można powiedzieć także o nich – czytając sobie „Luna Tries To Sleep” miałem wrażenie, jakbym wyobrażał sobie w głowie jakąś extra scenkę czy też fragment autentycznego odcinka, bonusową animację. Wydźwięk też okazał się dla mnie całkiem oficjalny. Takie efekty – czasem zamierzone, a czasem przypadkowe – powodują, iż opowiadanie z miejsca nabiera kucykowego, serialowego nastroju, zważywszy na rok napisania, czuć także dużą dozę nostalgii. Ilu rzeczy jeszcze wtedy nie było... Jasne, poprzednie opowiadania również miały ów walor, jednakże problemy z zaśnięciem mają według mnie wyższy... nazwijmy to, „stopień prawdopodobieństwa”, jako coś, co mogłoby znaleźć się w serialu. Wojny intergalaktyczne to nie do końca ten klimat, z kolei zalanie wrzącą wodą wydaje mnie się zbyt ryzykowne. Może to głupie, ale możliwe, że cenzorzy by się na to nie zgodzili, bo jeszcze jakiś dzieciak spróbowałby zrobić komuś psikusa na podobnej zasadzie, co zapewne skończyłoby się tragicznie. Znaczy się, na poważnych poparzeniach. Ale „Luna Tries To Sleep”? Gdzie tam. W stu procentach bezpieczny, bezstresowy family-friendly koncept, z którego można wycisnąć zaskakująco dużo scenek, więc nawet gdyby materiału było za mało na pełnoprawny odcinek, zawsze da się z tego zrobić filler czy dać to do jakiejś książeczki, cokolwiek. Tutaj wszystko ok. To, co nie było według mnie tak do końca ok, to końcówka. Do samego końca, czyli tego, co ukazuje się oczom czytelnika jako ostatnie, nie mam zastrzeżeń. Jest ten punch-line, no i podobnie jak cały fanfik, stało się coś, co chyba każdy zna z autopsji, więc tutaj wszystko gra. Chodzi mi o rozwiązanie problemu, czyli wytłumaczenie, dlaczego Luna nie mogła zasnąć i co robiła źle w materii obsługi łóżka. Rozwiązanie tejże zagadki wydało mnie się dosyć... rozczarowujące. Sam nie wiem czego się spodziewałem, ale liczyłem na coś kreatywnego. A przynajmniej coś, co postawiłoby wszystko to, o czym czytałem, w innym świetle. No nic. Dobrze, że przynajmniej dowiedzieliśmy się jak śpią księżniczki i po co mają wielkie łoża w swoich komnatach. Ostatecznie, myślę, że było to najmniej atrakcyjne opowiadanie komediowe z Luną, z tych trzech, które przeczytałem w tejże serii. Co nie oznacza, że było złe. Historyjka, sama w sobie, zestarzała się dobrze i nie jest ona zbyt długa, zachowuje lekkość w odbiorze, no i ma odpowiedni klimat, a to przecież najważniejsze. W sumie, to jestem zaskoczony tym, jak wiele wspólnego mają te opowiadania, pomimo różnych autorów. Podobny klimat, podobna formuła, nawet podobne gabaryty i... styl? W porządku, tutaj może zadziałał ten sam, znajomy tłumacz, ale wciąż, wydaje mnie się to dosyć ciekawe. Kolejne klasyczne opowiadanie, które warto znać. Dobre na krótki przerywnik, dostarczające rozrywki, całkiem zabawne i pozytywne, jeśli wyobrazić je sobie w serialowej stylistyce. Nie jest to jednak nic ponadto. I w sumie nie musiało niczym takim być – autor wiedział, co robi i to zrealizował
    1 point
  5. Pora na kolejne klasyczne opowiadanko z księżniczką Luną w roli głównej, oczywiście przybliżające nam niedaleką przyszłość zaraz po jej powrocie do Equestrii i starcie ze współczesnym światem. Jasne, wesołe nadrabianie tysiącletnich zaległości zwykle wychodzi zabawnie, barwnie i pozostawia po sobie miłe wspomnienia, jednakże w tym przypadku... jestem nieco skonfliktowany. Ale po kolei. Przyznam, że już na tym etapie zauważyłem pewien schemat. Nie mam tu na myśli samej konstrukcji typu: „Luna does X”, gdzie pod „X” podstawiamy jakąś codzienną czynność, dla nas rutynową, oczywistą i banalnie prostą, lecz dla Luny będącą nowością i wyzwaniem. Ten motyw chyba do dzisiaj cieszy się pewnym powodzeniem i jest przyjmowany dobrze, mimo odtwórczości, no i ogólnego wrażenia, że „to już było”. Osobiście uważam, że spektrum jest bardzo szerokie i nawet najlepszy pomysł można popsuć, zaś najsłabszy, najbardziej odtwórczy wykonać tak, by zapewnić odbiorcy maksimum rozrywki. Ale to dygresja. Mimo różnych autorów, nie mogę oprzeć się wrażeniu, jakbym czytał coś podobnego, nawet bardzo podobnego, napisanego przez tę samą osobę. Nie mam tutaj na myśli tłumacza, gdyż po raz kolejny jest nim Arjen i po raz kolejny wywiązał się z zadania dobrze (w sumie, przekład brzmi dużo lepiej), bardzo cieszy mnie to, że nie zabrakło justowania, ogólnie, akapity są tam, gdzie trzeba, tekst jest zwarty, dobrze wygląda, gdyby jeszcze zamiast dywiz przy dialogach znalazły się półpauzy, wówczas już niczego bym się nie czepiał. Tym razem Luna staje przed wyzwaniem kąpielowym, w końcu co to za księżniczka, która nie myje kopyt, grzywy, no i w ogóle o siebie nie dba, co nie? No dobrze, lecz na czym polega wyzwanie, zapytacie? Szkopuł w tym, że w ciągu ostatniego milenium kucyki dokonały niesamowitego skoku technologicznego, przesiadając się z wanien na prysznice. Jeden z tychże wynalazków ma u siebie Celestia, która nie omieszkała użyczyć go siostrze, póki robotnicy nie zainstalują czegoś podobnego u niej. Jak nietrudno się domyślić, obsługa tak skomplikowanej maszynerii to nie jest prosta sprawa i tylko interwencja Pani Dnia ratuje zamek królewski przed zatopieniem. Myślę, że już teraz widać pewien schemat. Nie mogę być pierwszym, który zwraca na to uwagę, to jest coś tak oczywistego, że w internecie musiało zostać wspomniane z milion razy. Zazwyczaj historie tego typu przebiegają według formuły takiej, że jest coś, co istnieje, a czego Luna nigdy wcześniej nie widziała, z czym wchodzi w interakcję, co kończy się mniejszą lub większą katastrofą, z której musi ją wyratować starsza siostra. Oczywiście sprawny pisarz będzie wiedzieć jak wziąć tego byka za rogi i np. Kredke pobawił się formułą w taki sposób, że w jedenastym odcinku „Królewskich Antyprzygód” Luna odkrywa pizzę z ananasem (hie, hie), którą jest zachwycona na tyle, że od następnego dnia ma ona być wszędzie, pod każdą strzecha, bo ona tak każe Jednakże niniejsza historia tego nie robi i w sumie nie było powodu, również dawno, dawno temu, by cokolwiek zmieniać. Po prostu otrzymaliśmy więcej tego, co lubimy. Podobnie jak w poprzednim fanfiku, „Luna, There's Sentient Race Inside Your Mane”, kluczem są reakcje i zachowanie Luny w obliczu zaistniałego problemu, choć tutaj rola wyobraźni wydaje się być większa, zważywszy na narrację. Dialogów jest mniej, choć raz po raz Luna wyda rozkaz główce prysznicowej. Czytelnik musi sam sobie wyobrazić kolejne ruchy protagonistki, próby zapanowania nad temperaturą wody czy jej przepływem przez przewód, na czele z próbą uratowania się przed nieokiełznanym żywiołem. Z jednej strony wygląda to komicznie, jak na warunki kreskówkowe czy komiksowe można się uśmiechnąć pod nosem (zwłaszcza, że Luna do wszystkiego podchodzi na serio), lecz z drugiej, brakuje nietypowości, jaką zaserwowało poprzednie opowiadanie, które czytałem. Wiem, wiem, nie ma co ich porównywać, to dwa odrębne dzieła, ale po prostu pomysł na intergalaktyczną wojnę międzyplanetarną toczoną przez rozumną rasę, która wyewoluowała w grzywie Luny, jako koncept, oceniam wyżej, niż perypetie bohaterki ze zwykłym prysznicem. Pomysł dobry, ale taki dosyć... podstawowy. Szału nie ma. A i jego wykonanie wydaje się „tylko” solidne. Jak wiadomo, przy komediach (acz niekoniecznie za każdym razem) należy nabrać pewnego dystansu, przymknąć oko na logikę, nie doszukiwać się sensu czy wiarygodności, a przyjąć historię taką, jaką ona jest... i ocenić, czy było zabawnie. Mimo tej myśli, ciężko mi się to czytało od momentu, w którym czytelnik otrzymał informację, że łazienka jest zalewana gorącą wodą z prysznica, najwyraźniej aż po sam sufit, wypełniając całą przestrzeń i tylko zaniepokojenie Celestii ocaliło Lunę przed utonięciem. No właśnie – przed utonięciem, a nie od poparzeń, które mogły być śmiertelne. Zaznaczam, że z opowiadania nie wynika, że była to tylko ciepła woda, lecz gorąca, parząca, mająca najwyższą możliwą temperaturę, jak na zestaw prysznicowy przeznaczony do królewskiej łazienki. Jasne, można by naciągać, że wcześniej woda była za zimna i to się jakoś „po drodze” wymieszało i zrobiło letnie, ale... nie, to nie te proporcje. Poza tym, do samego końca pojawiała się informacja, że leci gorąca woda. Przepraszam, wróć! WRZĄCA woda. Specjalnie sprawdziłem. Ktoś powie: oj tam, może tłumacza poniosło. No przecież piszę, że specjalnie sprawdziłem: Jako suplement dorzucam wcześniejszy cytat: OK, OK, ochłońmy trochę. Niemniej, skoro woda wypełniała konsekwentnie całe pomieszczenie, od podłogi, aż po sufit, jak to możliwe, że ani trochę cieczy nie wyciekło spod drzwi prowadzących do łazienki? Podchodząc bliżej, Celestia nie poczuła niczego mokrego pod sobą? W ogóle, pukając nie zorientowała się, że pukanie brzmi jakoś inaczej, bo przestrzeń po drugiej stronie jest wypełniona? Niestety, nawet chwilowo uznając wszelką logikę za pojęcie abstrakcyjne, nabierając pełnego dystansu, wszystko, by komedie odciążyć z konieczności zachowywania jakichkolwiek pozorów, że to, o czym czytamy, jednak funkcjonuje wedle jakichś zasad i jest to czymś ograniczone, wciąż trudno mi to strawić. OK, ta druga sprawa jeszcze przejdzie, ale zalewanie wrzącą, gorącą wodą, na objętość całej łazienki, jest to coś, co nawet scenarzystom „Piły” się nie śniło (ok, to nie do końca prawda, ale wtedy to i tak nie była woda o temperaturze wrzenia, zresztą nawet nie umieli tego nakręcić ) i czego żaden gracz nie ma prawa przeżyć. Nawet jeśli to sama księżniczka Luna. Na szczęście tekst kończy się punch-linem, którego zabrakło poprzednim razem. Oj tak, jej majestat jest wykąpany. I wyparzony. Tak wyparzony, że żadna cywilizacja w grzywie tego nie przetrwa Mało tego, w trakcie lektury towarzyszył mi nieco lepszy klimat. Nie wiem czemu, ale mimo wszystko, było jakoś tak bardziej... serialowo. Nawet poziom absurdu przypomniał mi o próbach rozkminiania kanonicznego lore, co na dłuższą metę jest nie do zrobienia, jeśli wszystko wziąć na poważnie. Bardzo przyjemna lektura, choć trzymało się mnie wrażenie lekkiej odtwórczości, a nawet rzemieślniczej pracy. Nic szczególnego, ale było to zabawne, no i lekko się czytało. Rozrywki nie zabrakło, a w końcu to jest najważniejsze. Aha, byłbym zapomniał – jest jeszcze jedna rzecz, która zdaje się łączyć fanfiki/ przekłady tego typu, zwłaszcza jeżeli mają już swoje lata. Niezaakceptowane sugestie to jedno, ale te sensacje obrazkowe, które witają czytelnika zaraz po otwarciu dokumentu, to kolejny poziom tego zjawiska. Luna raz jest, potem jej nie ma, a potem znowu jest. I te kolorowe ramki i „iksy”... Tak czy inaczej, można rzucić okiem. Tekst nie jest długi, ma klimat, sprawnie i lekko się go czyta, no i kończy się w dosyć satysfakcjonujący sposób. Może się podobać, choć zgrzytów nie brakuje. Nie ma też fajerwerków, ale nie samymi efektami specjalnymi człowiek żyje, prawda?
    1 point
  6. Pora na sentymentalną, pełną nostalgii podróż do przeszłości, dekadę wstecz, gdy serial animowany osiągał bodajże swój drugi sezon, wszystko było świeże i lśniące, a internet zalewały pierwsze fanarty i pierwsze fanfiki, wiele z tych dzieł przetrwało do dziś, jako kultowe, rozpoznawalne klasyki. To, jak się zestarzały, to już inna para kaloszy Postanowiłem podejść do sprawy tak jak zwykle, czyli na moje wyczucie, rozpoczynając od „Luna, There's a Sentient Race Inside Your Mane”. Przyznam się Wam, że stare opowiadania z Luną postrzegam jako pewną ikonę starych czasów – wyrażającą fascynację postacią młodszej z królewskich sióstr, współczucie spowodowane jej historią i zarazem symbolizującą chęć zgłębienia takowej, gdyż ta z pewnością pełna jest tajemnic. Jasne, niby tysiąc lat to nie jest znowu tak długo, ale dostatecznie dużo czasu, by podejrzewać Panią Nocy o niejedno Tym razem Luna jest podejrzewana o zaniechanie czyszczenia grzywy i ogona przez cały okres księżycowej banicji. Fabuła tejże niedługiej komedyjki przybliża nam efekty tegoż zachowania, już po jej powrocie. Jak się okazuje, brudy wszelkiej maści zdążyły w tym czasie wyewoluować do poziomu znacznie przekraczającego nasz, bowiem nie tylko w pełni zdominowały zamieszkałe przez siebie ciała niebieskie, ale i opracowały technologię umożliwiającą eksplorację całych galaktyk. Ale chyba mają w sobie coś ludzkiego, albowiem pierwszym, do czego wykorzystują swoje zdobycze naukowe jest... podbój. Tak jest, nie przywidziało Wam się – wewnątrz grzywy i ogona Luny rozgorzała okrutna wojna, w wyniku której gwiazdy, z którymi Pani Nocy zdążyła się związać, ulegają zniszczeniu. Mimo jej usilnych prób zapanowania nad sytuacją, dopiero Celestia ratuje sytuację... ale jakim kosztem? Cóż, niech nie zwiedzie Was mój opis fabuły niniejszego opowiadania. Nie, w trakcie lektury rzeczy nie przedstawiają się tak epicko, nie uświadczymy też dramaturgii czy elementów sci-fi. Nawet tytułowa rasa nie jest niczym nadzwyczajnym, gdyż okazuje się, że Luna najzwyczajniej w świecie ma wszy. Jeżeli jakimś cudem nie przeoczyliście tagów, wiecie, że należy spodziewać się komedii sytuacyjnej, z dosyć dużą dozą absurdu, a to wszystko okraszone przyjemną, kreskówkową otoczką. Szkoda, że tłumaczenie zostało nadgryzione przez ząb czasu. Zwłaszcza dzisiaj, jest to doskonale widoczne. Przekład, sam w sobie, jest ok, choć pokusiłbym się o kilka poprawek stylistycznych, coby lepiej to brzmiało po polsku, muszę jednocześnie pamiętać nie tyko o tym, że przekład ten ma już swoje lata, a także o tym, że lepsze jest wrogiem dobrego. W materii formy, da się zauważyć zgrzyty takie jak dywizy zamiast półpauz (aczkolwiek te losowo przewijają się w tekście), o wyjustowaniu możemy zapomnieć, pojawiają się kwestie pisane wielkimi literami, jakby tego było mało, po latach w tekście wciąż znajdują się niezaakceptowane sugestie i wstawki. Myślę, że momentami brakowało akapitów, innym razem wcięcie obejmowało całą kwestię mówioną. Podejrzewam, że kiedyś, kiedy fandom uczył się pisać i przekładać, takie rzeczy przechodziły i były często spotykane i tolerowane. Ale dzisiaj wszystko to widać aż nazbyt wyraźnie, co odwraca uwagę od zawartości merytorycznej opowiadania. A szkoda, gdyż ta do dnia dzisiejszego zachowała swój urok. Przymykając oko na rzeczy, o których wspominałem, odkrywamy przesympatyczną, lekką w odbiorze historyjkę, może nie jest to jedna z absolutnie najzabawniejszych rzeczy jakie czytałem... ale z drugiej strony, bardzo niewiele jej brakuje Okazuje się bowiem, że poszczególne gwiazdy otrzymały swego czasu imiona. Bawią reakcje Luny na kolejne rzeczy, nie tylko zważywszy na to, jak śmiertelnie poważnie podchodzi do rozgorzałej wojny intergalaktycznej, ale i mając na względzie to, że początkowo nie traktuje ostrzeżeń Ruby Shell poważnie, twierdząc, że zna sprawę i że nie nastąpi na tym tle żadna eskalacja. I wtedy, jak na zawołanie, zaczynają się dziać śmieszne rzeczy. Z czasem zachowanie Luny – acz trzeba wykazać się wyobraźnią, by sobie to zwizualizować – zaczyna nie przystawać koronowanej głowie, przypominając standardowe techniki przeciwdziałania sytuacji kryzysowej, w tym przypadku, protagonistka zaczęła się tarzać, jakby uległa podpaleniu. Żeby było śmieszniej, Ruby Shell reaguje tak, jakby to były poważne stosunki międzynarodowe i działania wojenne. Muszę przyznać, że to, co się dzieje w grzywie Luny, nadaje się na nawiązujący do Ogame spin-off pisany z perspektywy wesz, tuż zanim następuje apokalipsa, która początkowo wygląda autentycznie i tragicznie... tylko po to, by zaraz przeskoczyć na perspektywę księżniczki i ukazać czytelnikowi, o co tu tak naprawdę chodzi xD Niezbyt mi się spodobało zakończenie. Wrażenie po nim miałem takie, jakby historia po prostu się urywała. Oczekiwałem na jakiś punch-line, jakiś zwrot akcji, zabawny zbieg okoliczności (np. rychła kolonizacja grzywy Celestii i powtórka z rozrywki), ale nic takiego się nie stało. Opowiadanie zakończyła wyrażona w jednym zaledwie zdaniu konkluzja, powodując niedosyt. Powiedziałbym nawet, że stoi ona w opozycji do utrzymywanej przez całej opowiadanie kreskówkowej, komediowej otoczki. Nie to, by było to jakieś szczególnie smutne, ale brzmiało... jakoś nie pasująco, zbyt poważnie. Sam nie wiem. Dziwny akcent na sam koniec. Z drugiej strony, poczułem się troszkę zaskoczony tymże faktem, więc cokolwiek pozytywnego jednak z tego wypłynęło. Co nie zmienia faktu, że opowiadanie jest godne polecenia nawet dzisiaj – jest to krótka, nieźle przetłumaczona, choć nie najlepiej sformatowana historyjka, lekko napisana, przyjemna w odbiorze, oparta na prostym pomyśle. Spełnia swoje zadanie całkiem dobrze także jako wehikuł czasu, w ogóle, wrażenia pozostawia po sobie pozytywne. Wiadomo, nawet jak na tak stary tekst, tak stary przekład, człowiek chciały pozmieniać to i owo, coby czytało się lepiej, czy zmodyfikować zakończenie, niemniej tak, jak jest teraz, w zupełności wystarczy, by przywołać w pamięci stare, dobre czasy i choć na moment zatopić się w świecie klasycznej, raczkującej jeszcze fanfikcji z księżniczką Luną w roli głównej
    1 point
  7. Nie lubię hoersów xD Ale i tak 11/10 za rysunki Pięknie rysujesz, oby tak dalej, czekam na ,,korzenie kucykowania"
    1 point
Tablica liderów jest ustawiona na Warszawa/GMT+01:00
×
×
  • Utwórz nowe...