Nie. Rezydent jest, hmm, pomocnikiem turysty. Znajduje się tylko jak wyjeżdża się na "wypoczynek". Czyli widzisz go przy lotnisku, on Ci gada sprawy organizacyjne, troszeczkę o państwie, rozdaje jakieś ulotki i pomaga zameldować się w hotelu. Na tym "zebraniu" można kupić wycieczki i zapytać się o takie rzeczy jak "a którym autobusem dojechać do tego i tego?", "Ile kosztuje woda w markecie?" i takie tam. Oczywiście, taka osoba jest dla turysty 24/7h i musi pomóc się np. dogadać. Mi by nawet to bardziej pasowało, gdyby nie to, że "wypoczynek" jest w krajach ciepłych, typu Grecja, czy Egipt.
Ja chce, nie, mogę być jedynie przewodnikiem na objazdówkach. Czyli praktycznie jest się Z turystami 24/7h (czy ile tam trwa ta objazdówka, nie ważne). Śpi się z nimi w tym samym hotelu, jest się wszędzie tam gdzie oni. Opowiada się i rozmawia z nimi prawię ciągle, pomijając, że ma się to wszystko napisane na kartce.
Cóż, z tego co wiem, to na Islandię jest średnio 5-6 wycieczek rocznie po jakieś 8 dni. I tak już wstaje codziennie prawie o 6 rano, więc za te kilka(naście) lat też bym wytrzymała.
Co do języka, czytałam książkę, gdzie para (kochanków, bo uciekli z Cebulandii, bo się bali męża tej dziewczyny ) wyjechała na Islandię pracować w Mac'u (kiedy jeszcze był, bo już nie ma ), języka w ogóle nie znali, jedynie dość słabo angielski. Pisał tam, że są kursy dla obcokrajowców ich języka, tylko, że Polski jest na poziome "Kali jeść, Kali spać", czy coś w tym guście. Ta dziewczyna skończyła ze 2-3 kursy w języku angielskim i już spokojnie mogła pracować w przedszkolu. Jednak, chyba w moim przypadku bardziej mi będzie potrzebne nauka języka w Polsce, nah.
Ja akurat byłam (prawie) jedynie w krajach południowych, a jak wiadomo, tam jest dużo ciemnoskórych i arabów, którzy są dość nachalni jak chcą coś sprzedać. Może przy "normalnych" ludziach jakoś będę się trzymać na nogach.