Poranne słońce nieśmiało przedzierało się przez pokrywające niebo chmury, gdy grupa przechodziła przez miasto. Gdzie nie spojrzeć, tam stały małe, acz ładne domki z hebanowych cegieł. Zazwyczaj były parterowe, a dachy krył materiał przypominający nieco liście zanurzone w atramencie. Wszelkie okiennice i drzwi zostały wykonane z czarnego dębu, jak to Podmieńce miały w zwyczaju.
Ulice powoli zaczęły się zapełniać mieszkańcami, którzy pośpiesznym krokiem szli do pracy. Mimo, iż miele skrzydła, to woleli przejść się na spokojnie i rozprostować kopyta.
Tymczasem grupka różnych istot wraz z Królową Chrysalis na czele, weszła do portu, czyli największej chluby tego miasta. Gdy wszystko wokół dopiero się budziło, tutaj życie tętniło od najwcześniejszych godzin. Stragany z towarami już tu stały, chronione przed słońcem i deszczem przez wielkie, kolorowe płachty rozwieszone na specjalnych drążkach, umieszczonych tu właśnie do tego zadania. Z kolei sprzedawcy mieli wszystko, czego dusza zapragnie. Gdzie okiem sięgnąć, tam stały skrzynie pełne najróżniejszych owoców, warzyw, kwiatów, niekiedy też bele materiału czy ubrania wykonane przez doświadczonego krawca. Najbliżej statków swoje skarby rozłożyli handlarze zwierząt. W drucianych klatkach trzymali stworzenia nie większe od źrebaka, a mimo to przykuwające oko dzięki swoim barwom. Wśród nich dominowały powszechne jako pupile domowe Blackodille, czyli czarne aligatorki o kolczastym ogonie, opiłowanym dla bezpieczeństwa.
Jednak były to jedyne stworzenia, które można zobaczyć w każdym Changeańskim domu, reszta wyglądała na egzotyczne i rzadkie. Jak na przykład wielobarwne żółwie, których skorupy przypominały masę perłową, a zamiast płetw miały sporych rozmiarów pierzaste skrzydła. Ich skóra była śnieżnobiała, a spojrzenie spokojne i inteligentne.
Tuż obok nich ustawiono ich przeciwieństwo, czyli żywe i ruchliwe gryzonie o żółtej sierści w czarne łaty rozrzucone po futrze. Najbardziej przykuwały wzrok ich ogony, przez ich niewiarygodną długość i puszystość. Każdy źrebak, który przystanął w pobliżu mógł nacieszyć się tym, jak czepiają się drucianych ścianek i wykonują najróżniejsze akrobacje.
Długo by jeszcze wymieniać barwy i rodzaje stworzonek, ale członkowie grupy najzwyczajniej nie mieli czasu przyglądać się im wszystkim, gdyż dotarli do ich celu. W samym skraju portu stał niewielki statek, który mimo swoich rozmiarów, wyglądał lepiej niż cała reszta. Został wykonany z jaśniejszego drewna, zupełnie jak inne, gdyż był to materiał mocny, nieprzepuszczający wody i co najważniejsze, lekki. Jednak, gdy reszta na dziobie posiadała piękne figury syren i Podmieńców, tak ten jedyny nie miał tam nic, ale za to cały statek wyglądał, jakby niósł go na plecach ogromny, drewniany, lecący wróbel. Jego skrzydła były przyciśnięte do burt, a tam, gdzie zwykły statek posiada gruszkę dziobową, znajdowały się kark i szyja ptasiej ozdoby. Jego ogon był skryty pod wodą.
Następną rzeczą przykuwającą wzrok był wysoki maszt z pięknym, ciemnozielonym żaglem. Namalowany na nim cień głowy i szyi Chrysalis zdecydowanie się wyróżniał wśród pozostały, które posiadały godło Changei. Również zdawał się on mieć trzy warstwy, choć mogło to być złudzenie optyczne wywołane falowaniem materiału na wietrze.
Nadbudówka zajmowała jedną trzecią pokładu, także wyróżniała się na tle innych. Wykonana z tego samego drewna co reszta statku, jednak krawędzie, okiennice i framugi drzwi zostały pokryte lśniącą, zieloną masą perłową. Nie da się zaprzeczyć, że stateczek mimo swoich rozmiarów, najprawdopodobniej wymagał najwięcej pracy i uwagi.
Chrysalis wraz ze swoją grupą przystanęli tuż za rufą, jednak w bezpiecznej odległości. W tym momencie każdy z obecnych usłyszał szczęk łańcuchów i odgłosy mechanizmu. Tylna ściana nadbudówki poruszyła się delikatnie, po czym zaczęła się powoli opuszczać jak zwodzony most, trzymając się cienkich łańcuchów wzmocnionych magią. Jednocześnie w powietrzu zaczęła się rozsuwać, jakby we wnętrzu ściany ukryto drugą, specjalnie po to, by powstała rampa nie była zbyt stroma. Po niespełna minucie droga do środka była otwarta, a cała grupa powoli weszła do środka, a gdy tylko się weń znaleźli, mechanizm ponownie zadziałał, wciągając ścianę z powrotem.
Mimo sporych rozmiarów pomieszczenia względem statku, miejsca było tutaj niewiele, głownie przez wielki, okrągły stół z czarnego dębu. Wzdłuż jego krawędzi ułożono purpurowe poduszki, nadzwyczaj miękkie i gładkie. Wtedy wzrok obecnych przyciągnął wystrój ścian, nie tak bogaty, ale również warty uwagi.
Między dwoma drzwiami prowadzącymi na pokład została powieszona para poroży, przypominających nieco baranie, ale jak powszechnie wiadomo, takie rogi również noszą smoki i niektóre rodzaje demonów, dlatego dokładne ich pochodzenie pozostało nieznane. Mimo wszystko najbardziej wzrok przyciągnęły dwa zawieszone pod sufitem szkielety. Były to małe smoki, uchwycone w momencie lotu., a ich kości połączono magią, by nie rozsypały się w najmniej odpowiednim momencie. Jednak, co było niezwykłego w tych dekoracjach? To, że mimo zawieszenia na lince i ogółu bycia martwymi, one wciąż machały skrzydłami, bezszelestnie krążąc nad stołem, wpatrując się przed siebie spojrzeniem pustych oczodołów.
Chrysalis zajęła swoje miejsce na poduszce dokładnie pod rogami, a reszta rozsiadła się w pobliżu. Dopiero teraz mogli dokładniej się sobie przyjrzeć, a było na co patrzeć.
Tuż obok Królowej, po jej prawej stronie swoje miejsce zajęła puchata kulka radości o różowym futerku, znana wszem i wobec jako jej maskotka i przyjaciel, czyli oczywiście Fluffle Puff. Rozglądała się dookoła, wydając dziwne odgłosy swoim językiem, co uznawała za mowę, jednak nie wszyscy to rozumieli.
Następnym członkiem drużyny była piękna i delikatna istota, przypominająca nieco gazelę, acz jej ciało przypominało drzewo, a zamiast futra miała korę. Ze zgięć na jej nogach, z tylnej strony, wystawały krótkie gałązki pokryte liśćmi, a na głowie miała również drewniane poroże, przywodzące na myśl jelenie. Nie dało się dostrzec jej ust, zupełnie jak źrenic na w pełni żółtych oczach. Rozglądała się po obecnych, a jak wiadomo dosyć ciężko wyczytać emocje z samych oczu.
Po lewej stronie siedziała największa postać w całym towarzystwie, ogromny, umięśniony minotaur. Sierść miał ciemnozieloną, a całe jego widoczne ciało znaczyły liczne blizny. Okrywał go pancerz z pancernych płyt i skór, wyglądający na niemożliwie ciężki do samego uniesienia, a co dopiero noszenia go na sobie. Jego lewe ramię i dłoń były szczególnie chronione, zakończone ostrzem o kształcie haka w miejscu środkowego palca. Za jego szeroki, gęsto ćwiekowany pas zatknięta była wielka, ostra szabla. Samo spojrzenie na jego twarz wywoływało ciarki, gdyż nosił on na niej osłonę przypominającej żuchwę jakiejś zębatej, stalowej bestii. Jego spojrzenie nie spoczęło na dłużej na żadnym z uczestników wyprawy, jednak częściej lądowało na porożu wiszącym nad Chrysalis.
Dalej siedział równie tajemniczy, co reszta tej zgrai, jednorożec płci pięknej o błękitnej sierści, którego proste grzywa i ogon posiadły barwę granatu. Jej twarz, częściowo zakryta przez pasma grzywki, wyglądała na skupioną, a srebrne oczy uważnie studiowały każdą obecną istotę. Jedynie siedzący obok niej minotaur mógł dostrzec dymiącą probówkę widniejącą na jej boku jako znaczek.
Każdy z obecnych schował swoje torby pod stół. Nie były one specjalnie duże, ale jak wiadomo, magia czyni cuda, więc dużo mogło się w nich kryć. Nikt nawet nie próbował się domyślać, co siedząca obok istota ma w swoich skarbach.
W tym momencie przez otwarte okno w drzwiach wleciał szary stworek, przypominający nieco mysz. Nie miał on przednich kończyn, a ich miejsce zajęły skrzydła poruszające się z prędkością kolibra. Grzbiet stworzenia zdobił kolczasty grzebień, a koniec ogona przerażał trzema hakami skierowanymi w różne strony. Jednak w tym momencie trzymał on w nich pięć pergaminów zaczepionych na sznurze, zwiniętych w zwoje, opierające się na dwóch równych patykach. Przypominało to nieco te dzierżone przez Arie w trakcie rzucania zaklęć, jednak były to zwykłe karty z potrawami. Tym, którzy wkrótce będą przemierzać niezbadane i niebezpieczne krainy należy się odrobina luksusu i ciepły posiłek. Statek drgnął, co dało znać pasażerom, że powoli opuszczają port i ruszają w stronę nieznanych lądów. Stworek zrzucił swój bagaż na stół i wyleciał tą samą drogą, którą tu trafił.
Chrysalis jako pierwsza sięgnęła po zwój, który mimo niezbyt bogatej listy potraw, posiadał je wyłącznie w języku changeańskim. Mimo to wystarczyłoby drobne zaklęcie tłumaczące, by rozwiać niezrozumiałe symbole.
Nadszedł czas by się przedstawić przed Królową Podmieńców i pozostałymi.
Witam w długo wyczekiwanej sesji Wyprawa z Chrysalis, mam nadzieję, że wszyscy będą się miło bawić. Mam jednak pewną prośbę. Jako iż wkładam dużo pracy w tutejsze posty, albo raczej zamierzam, mam nadzieję, że będziecie robić to samo. Nie proszę tu o całe książki jako posty, ale nie chcę tu widzieć krótkich wypowiedzi na odwal. Też nie jestem idealna w tej kwestii, ale będę się starać jak tylko mogę.
Dziękuję i miłej gry!
PS. Zapisy pozostawiam otwarte, jednak każdy, kto zamierza dołączyć, musi podać miejsce i dobre KP