Skocz do zawartości

Skrzynek

Brony
  • Zawartość

    125
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    1

Wszystko napisane przez Skrzynek

  1. Jest też pewna istotna sprawa, którą naświetliło mi czytanie tajemniczych spoilerów Megan McCarthy (nie zrobiłem bubla w nazwisku?) w temacie ze spoilami do 4-go sezonu. Mianowicie – właściwie jaką funkcję pełnią w tym wszystkim Wonderbolts? Zauważcie, że gdy Spike urósł ponad miarę, to nie Gwardia leciała go pocisnąć, ale właśnie nasi niby-herosi w obcisłych, niebieskich strojach. I chociaż w wątpliwość możemy poddawać ich skuteczność, za fakt należałoby uznać, że służyć mogą jako grupa szybkiego reagowania, zabezpieczająca teren przed przybyciem posiłków z Gwardii właśnie. A w czasie wojny – może tworzą korpus zwiadowców i kurierów specjalnych? To by im pasowało. ALE nie należy ich mylić z trzecim szeregiem Equestrii, największymi kozakami i najwyższą elitą księżniczek, którą to będziemy brać w obroty podczas tej sesji/zabawy/zabaw. Właśnie, zajmijmy się teraz organizacją Gwardii, aż w końcu dojdziemy małymi kroczkami do naszego oddziału docelowego. (Uznaję jednocześnie, że zabawy z wymyślaniem tejże systematyzacji nie będzie, a zrobimy najwyżej ankietę, w której opowiemy się za konkretnymi modelami, jakie wykrystalizują się podczas dalszej dyskusji). Zakładające te powiedzmy… 3-4 tys. Woja w Equestrii, trzeba zająć się rozdysponowaniem tego wszędzie, gdzie potrzeba. A więc mamy garnizony w miastach, na posterunkach granicznych i w strażnicach na pustkowiach (kanon, strażnica obecna na mapce załączonej do komiksu IDW o Chrysalis). Do tego jeszcze osobista straż Księżniczek oraz co ważniejszych osób w państwie (np. książę Blueblood) JEDNAKŻE! Jeśli zamierzalibyśmy nie tworzyć żadnych wojsk… Err, federalnych? Ogólnokrajowych? … Jak zwał tak zwał, jeśli ich nie będzie, to w wypadku jakiejkolwiek potrzeby – czy to poskromienia bandy Diamentowych Psów porywających źrebaki do swoich kopalń, czy to ukatrupienia smoka lub innego monstrum – potrzebne będzie uszczuplenie istniejących garnizonów, albo wręcz pozostawienie jakiegoś miejsca/ osoby bez ochrony. A to rozwiązanie aż na kilometr wieje mi skrajną głupotą. Dlatego uważam, że musi istnieć coś w rodzaju Gwardii Państwowej. Ale to jeszcze nie koniec – To, że nasze pozłacane białaski są w stanie coś pokonać nie znaczy wcale, że muszą też sprzątać po walce, prawda? A co, jeśli potrzebne będzie zbadanie jakiegoś złowrogiego artefaktu znalezionego w wieży właśnie aresztowanego jednorożca próbującego pójść w ślady Sombry Straszliwego? Celestia zbada to osobiście, czy może wyśle to do radosnej Twilight, aby zbadała to równie lekkomyślnie jak księgę Starswirla, doprowadzając Ponyville na skraj chaosu, a przyjaciółki do początkowej fazy depresji? O nie. Gwardia to nie mogą być tylko szeregi żywych stojaków na włócznie. Potrzeba nam: - saperów, zabezpieczających teren po przejściu jakiejś katastrofy magicznej lub przejęciu siedziby jakiś kryminalistów/ bardziej złych niż dobrych magów. - medyków, zarówno do leczenia kolegów, jak i cywili. - wojsk rozpoznawczych – tu z kolei pegazy, w tym możliwe użycie Wonderbolts. - odpowiednik ziemskich wojsk pancernych i artylerii. Tego w kanonie nie ma i nie jestem pewien jak to mogłoby wyglądać. Balisty? Zrzucanie bomb z zeppelinów? Katapulty? A może zaprzyjaźnione SMOKI? - szpiedzy, wywiad i dywersanci. To chyba każdy sam sobie wyobrazi bez moich wywodów. - sztab badawczy (archiwa + badanie i przechowywanie niebezpiecznych artefaktów, nowe technologie wojenne i magiczne użyteczne dla Gwardii, niekoniecznie bojowo) - zaopatrzenie – produkcja i dowóz broni i pancerzy, amunicji do broni dystansowych, kryształów magicznych zasilających artefakty (w dziale Ogólna Dyskusja w temacie o rozwoju technologii w Equestrii wypowiadał się o tym Piekielne Ciastko), itd. Itd. - i na samym końcu – wreszcie! – to, co nas najbardziej interesuje, czyli ESKADRY INTERWENCYJNE, inaczej oddziały specjalne. To ich wysyła się gdzieś, gdzie wywiad zauważył problem/ gdzieś, skąd dobiegło wołanie o pomoc. To oni mają tam dotrzeć, umocnić się/ rozlokować u cywilów, ogarnąć sytuację, przeprowadzić rozpoznanie bezpośrednie i usunąć problem niczym żydowski napletek. Kolejna porcja przemyśleń Skrzynka już wkrótce! :3
  2. No i tak zwana dupa wyszła z moich optymistycznych przypuszczeń...
  3. Coś czuję że ta zabawa, jakakolwiek będize, potrzebuje jeszcze sporo ustaleń... Wprowadzenie własnych postaci (opisywanych w osobnym temacie) rozwiązuje poniekąd problem tego jakie umiejętności i ekwipunek będą miały kuce... Ale tylko poniekąd. Problem w tym, że OC'ki w naszym fandomie mają niekiedy tendencję do bycia... Niekompatybilnymi z resztą OC'ków. Np. Jeden gwardzista posługuje się włócznią, a mieczami najwyżej gryfy (bo mają je czym trzymać, a w ustach jest niewygodnie), a drugi Brony z kolei stworzy niemalże samuraja, który to będzie posługiwał się starożytną sztuką pyskowalki, czyli walki z bronią trzymaną w pysku, w dodatku odnosiłby się do wszystich którzy trzymają miecz wystający z pyska na wprost z pogardą, uważając ich za głupio awangardowych nowicjuszy, ponieważ, załóżmy, stanowczo zakazuje tego kodeks tejże sztuki walki, uznając to za niehonorowe albo zwycajnie nieskuteczne. Inny z kolei wprowadzi jako JEDYNĄ broń dystansową kusze samopowtarzalne z korbami dającymi nakręcić się zębami, a inny (o zgrozo!) stwierdzi że chwytne kopyta są cool, więc stworzy kucykowego ŁUCZNIKA(!), któy będzie używał wyłącznie kopyt - co dla innych Bronies może być zwyczajnym szkaradztwem. Biorąc pod uwagę ten problem, trzebaby urządzić dyskusję (w tym temacie, maybe?) o uzbrojeniu. I o organizacji wewnątrznej Gwardii, o której z kanonu wiemy tylko tyle, żę jest tam kapitan i jacyś-tam podwładni. Oraz o kompetencjach i liczebności Gwardii. Funkcjach. O jej wyglądzie i charakterze w innych miastach Equestrii (a przynajmniej miło by było, bo biorąc pod uwagę powyższy przykład misji, trzebaby wiedzieć - lub wymyślić- czy ci z prowincji nie będą przypadkiem odnosić się do tych z centrali - stolicy? - jak do zadufanych w swojej wspaniałości "ochroniarzy trawników")[albo za niedościgły wzór... któremu jednak się zazdrości i utrudnia przez to robotę, chcąc samemu rozwiązać problem i stanąć na piedestale zamiast zewnętrznej elity]. ... Generalnie, to może to być pomysł na jakąś krótką zabawę samą w sobie! Pomyślmy - konkurs na najlepszy, całościowy opis organizacji Gwardii, różnic między poszczegółnymi garnizonami oraz (obowiązkowo!) spis uzbrojenia konwencjonalnego, niekonwencjonalnego (dla sił specjalnych maybe?), i (opcjonalnie) przestarzałego lub robionego wyłącznie na zamówienie dla pojedynczych kucyków, ale jednak do spotkania w granicach Equestrii (np. egzotyki jak magiczne protezy dla weteranów - lub nieostrżnych idiotów? Ostrza nakładane na skrzydła itp). Bo właściwie bez ustalenia wstępnego "to można, a tego już nie", nasza zabawa pozostanie z gigantycznym bajzlem, w którym jeden gwardzista macha sobie włócznią, a reszta oddziału to jednorożce-magowie bojowi, rzucający kulami ognia na lewo i prawo albo magią umysłu zmuszający przeciwników do przejścia na ich stronę. Do tego będą jeszcze kolesie z szponami na butach ala Equestria Prevails i samopowtarzalnymi samopałami skręconymi w garażu (o, sorry, TAJNYCH WARSZATACH GWARDII, gdzie powstają gadżety jak dla Jamesa Bonda, ale to headcanon tylko jednego Broniego na tym forum!). ... Właściwie, to możnaby zorbić zabawy osobno dla systemu organizacji Gwardii oraz uzbrojenia w Equestrii, tak żeby z pojedynczych propozycji graczy coś skopmonować (przy werdykcie komisji forumowej do spraw wojskowości prowaszonej przez Hoffmana ) ALE, po ogarnięciu tego aspektu pozostaje nam oraganizacja samej zabawy dotyczącej organizacji zabawy z niebezpiecznymi misjami. Chyba najlepiej byłoby gdyby użytkowincy nie pisali przebiegu całej misji, ale fragment, o czym wspominał już Hoffman. I rzeczywiście, takie opisywanie z punktu widzenia swojego gwardzisty ma sens. Tym bardziej, że następni gracze mogliby korzystać z informacji zawartych w poprzednich postach aktualnej "tury", robiąc nawiązania. Tyle, że wtedy zrobiłaby się z tego właściwie sesja. Jeśli Hoffman rzeczywiśćie sesję zamierza stworzyć - to ok. Ale jeśli nie, wtedy musi wymyścić coś innego, jeszcze bardziej chytrego. Albo posłużyć się nami, wypowiadającymi się w tej dyskusji... Poza tym - zauważyliście może, jak się rozpisałem, gdy tylko Hoffman wspomniał o odznakach? 1. Hoffman, zaproś ludzi do dyskusji. Ilu się da. Może przez ogłoszenia na głównej? W każdym razie widzę że ma to potencjał (przynajmniej w mojej subiektywnej ocenie ma) ale dział wygląda na rzadko odwiedzany. Przyda się więcej reklamy... 2. Czy nikt nie widział przypadkiem w fandomie jakiś opracowań co do wojskowości Equestrii? Albo nie poleci czytającym ten temat jakiegoś fika, w którym ten aspekt został należycie rozwinięty? Osobiście czytałem np. Si Deus Nobiscum, ale tam realia Gwardii dostosowane są do wojny ala XVII-wieczna Polska, czyli są wojska Księżniczek i pojedynczych magnatów, w dodatku liczone w grubych tysiącach... Osobiście sądzę, że Equestria nie mogłaby sobie pozwolić na taką armię, tym bardziej biorąc pod uwagę, że w czasie pokoju do woja szły by tylko kuce czujące powołanie związane z ich CM. Wiem, zależy to także od rozmiaru samej Equestrii, ale biorąc pod uwagę fakt, że AJ widziała z Manehattanu Sonic Rainboom powstały w okolicach Cloudsdale, cała Equestria nie może mieć więcej niż jakieś 100 km wszerz. A nawet ma zapewne o wiele mniej. To zaś, przy gęstości zabudowy jaką zdołaliśmy zobaczyć (nie liczę 4-sezonowego Maretropolis) daje nam jakieś... 250 tys. mieszkańców? Tak na oko. jeśli macie jakieś inne rachunki to nie omieszkajcie ich tu wstawić... W każdym razie, jakiś 1-2% populacji w woju (mamy pokój itd.) daje nam... 2,5-5 tys. woja na cały kraj. ... Cholera, to wymaga chyba więcej czasu na obliczenia niż ja mam tu w kawiarni...
    1. Talar
    2. WilczeK
    3. Skrzynek

      Skrzynek

      Ja tam chętnie bym coę podobnego kupił. Zawsze przyda się dodatkowy gadget trollingowy... A tekścik "ej, gdzie jest Twilight? Musze coś z niej.slściągnąć" jest baaardzo kuszący ;)

  4. Zhandlowałbym porwanych jako niewolników do pracy w kopalniach Nafty w Arabii Saudyjskiej. Co byś zrobił, gdyby ostatania rzecz, jaką dotykałeś lewą ręką, okazała się mieszkaniem Dżina?
  5. Zawsze lubiłem sprzeczki narratora z postaciami. Szkoda tylko, że tak rzadko dane mi jest coś podobnego znaleźć. Autor miał pomysł. I osobiście nie widzę problemu z ostatnim akapitem. Rrzeczywiście, niektóre rzeczy trzeba pozostawić otwartymi, ale jeśli dedykuje się coś tak konkretnie do korektorów, po czym przedstawia ich jako zUych... Tutaj było to potrzebne, aby zachowało pozytywny wyraz, rzuciło światło na sens, jaki chciał przekazać autor. Poza tym sekcja morału pasuje do tradycji samego serialu (którą łamie 3. sezon, ale to szczegół). Dlaczego myślę o tworzeniu podobnego opowiadania, tylko z tym "dobrym" narratorem...
  6. Moce-Noce Halloweenowe zamieniły mnie w to... Coś. Help!

  7. Odgryzłbym się tym samym. O ile byłaby zwykłych rozmiarów, wróżę swoje zwycęstwo i pełny brzuch. Co byś zrobił, gdyby na jakiejś steli w niebie było zapisane twoje przeznaczenie? Edit: @UP: Powiedziałbym, że to dla poszerzania horyzontów, a w historii mogą sobie grzebać (od czego są okna prywatne? )
  8. Co do elektryczności i jej przesyłania nie mam pomysłu. Choć zgadzam sięz Ciastkiem. Ale w takim razie oznaczałoby to fabryki baterii magicznych, kryształowych odppowiedników naszych "paluszków"... WIem, nadawałoby się do fandomowej Eqiestrii, ale mam przeczucie że przydałoby się roziwązanie, które miałoby większą szansę znaleźć się w kanonie. Pamiętajmy że MLP dzieje się w świecie magicznym, gdzie Celesia może grać z Luną w kulki ciałami niebieskimi. Planeta MLP (Equestria to kraj) mogła równie dobrze powstać przed milionami lat, jak i zostać stworzona przed kilkoma/ kilkunastoma tysiącami lat. Skutki tego mogą być bardzo zabawne, o ile istota stwarzająca nie miała wystarczającej wyobraźni... NP nie byłoby złóż ropy. W ogóle. Bo po co dawać coś organicznego tam, gdzie są skały i i tak nikt się nie dokopie? To tłumaczyłoby też dlaczego po tysiącleciach eksploatacji świata wciąż są miejsca, gdzie kamienie szlachetne leżą sobie 20 cm pod poziomem gruntu (miejsce w którym Rarity została porwana nie było kopalnią odkrywkową, jestem tego niemal pewien). Swoją drogą, taka powszechność kamieni szlachetnych tylko daje wielki + teorii Ciastka... Potwierdzam i popieram. Dodatkowo, wszystkie te porównania odnoszą się do naszej historii, a jest ona jednym wielkim bajzlem, gdzie technologie były zapominane, odgrzebywane, wynajdywane po kilka razy. Zdarzało się też tak że w jednym państwie wiedzą coś od tysięcy lat, a w innym jest to uznawane za herezję lub nowość na skalę wręcz kosmiczną. A kucyki mogły mieć inny bajzel, nie mieć go w pewnych dziedzinach wcale, a kiedy indziej zapomniały coś, bo po prostu nie było potrzene (np. była wojna, wynaleziono broń palną, ale nikt jej nie lubił, nie było wojny, to i wynalazek uznano za niehonorowy i zagrzebano wiedzę o tym w jakiś archiwach. Albo i jest gdzieś w którymś z kucykowych miast mały oddział strzelców wyborowych. Kto wie? Nie stawiałbym znaku równości między jednym z drugim. Choć obocność rentgenu (RD w szpitalu i zdjęcie skrzydła) daje do myślenia apropo ich wiedzy o fizyce. Mnie też zastanawia jak jest z sprawami kanalizacyjnymi w takim Cloudsdale... Po prostu srają na tych pod miastem? Prawdą są trollingi Lauren Faust, jakoby ich... "Nawóz" zawierał hel i unosił się w powietrzu (czasami tworząc fluktuacje w postaci shitstormów)? Czy może jeden z wodospadów jakie spływają łagodnie z Cumulusów wcale nie jest zrobiony z tęczy?... Ostatnie to mój osobisty headcanon, którego urokowi nie mogłem się oprzeć. No i zeppeliny - sądzicie że istnieje tam transport powietrzny na większą skalę? Czy może jest to tylko środek lokomocji dla kucyków nieco zamożniejszych/ mieszkających w górzystych rejonach (odnoga Apple family także posiada coś takiego, choć nie tak ozdobne jak model Canterlodzki, który chrzciła Rrcia)?
  9. Wybrałbym tortury przez przymusowy gwałt w wykonaniu trzech pięknych, fanatycznych kapłanek, połączony z morderczym łaskotaniem.... Co byś zrobił, gdybyś jeden dzień miał myślał jak Doscord, ale nie miał jego mocy?
  10. Zdechłbym z wycieńczenia fizycznego i psychicznego w wieku 25 lat, wyłysiał w wieku lat 20, a osiwiał w wieku lat 17. Co byście zrobili, gdyby w waszym pokoju pojawił się portal, wyskoczył z niego sponiewierany nieco Gwardzista equestriański z jednym okiem, przystawił ci ostrze włóczni do gardła i wycedził "GDZIE ONA JEST?!" tonem sugerującym, że nie będzie miał oporów przed zabiciem cię?
  11. Z tego co zrozumiałem z opisu Hoffmana chodzi o misję, w któej centralnym elementem ma być Shining Armor, a nie kapral (jakiś OC) który ocaliłsytuację i przez to stał się ważniejszy. Aczkolwiek sam zamierzałem dodać swojego OC'ka, ale nie aby robić z niego totalne OP (wręcz przeciwnie, uszczuplę nawet jego wachlarz możliwości), ale aby całość wyszła... realistyczniej. Bo tak sięskłada że szczegóły i oryginalność SĄ realistyczne. Banda Gwardzistów wyglądających, zachowujących i myślących kropka w kropkę tak samo - to jest dopiero karykaturalne i dziwne. Tym bardziej że jest to elita, która pewnie niejedno ma za sobą, a w dodatku jest ich niewielu. W moich założeniach od początku było pokazanie ich jako różniących się od siebie, a to zakłada stworzenie im choć zalążka osobowości (nawet jeśli ograniczałoby się to do tego że jedne z nich wolałby kaszę, drugi ogórki kiszone, a ostatni woli nie jeść za dużo przed wartą żeby nie zachciało mu się na niej srać). Jeśli więc masz OC'ka gwardzistę (albo takiego któego łątwo da się pod to podciągnąć) to dlaczego nie podciągnąć go pod ten oddział? Jedna postać mniej do wymyślenia, następny proszę!
  12. Mam pytanie - o co chodzi z tymi Corndogami? Skąd się to wzięło?
  13. Już któryś raz widzę temat, któryś raz go czytam i zdaję sobie sprawę jak fajnie by to wszystko wyglądało, po czym chęci moje zostają nieco przygaszone, a kiedy robiępodsumowanie ile zajęłoby mi wymyślenie i napisanie wszystkiego, wygrywa z tym rzeczywistość. Serio, Hoffman, pomysł fajny. Ale ilość nieokreśloności, które trzeba wymyślić, opisać, po czym zrobić jeszcze współzależności jest spora. Np: liczenośc drużyny, skład, wyposażenie, umiejętności podstawowe wszystkich, umiejętności specjalne (bo oddział specjalny), dodatkowo w takich oddziałach wszyscy zazwyczaj mimo obowiązkowości nie są bez wyrazu - każdy jest inny, odznacza się innymi cechami charakteru itd. Sprawę utrudnia jeszcze fakt że jest to właściwie niemal nie do pominięcia, zważywszy CM i talenty jakie reperezentują. A nie doszedłem nawet do opisu miasta, o którym nic nie wiemy (poza tym że leży nad Zatoką Podkowy) - ani gospdarki, ani obraz mieszkańców, ani zabudowa, ILOŚĆ mieszkańców, a jeszcze Istota. O ile nie jest bezmyślnym potworem morskim, trzeba wymyślić mu motywy i jakieś zdolności. Jeśli to jakaś organizacja fake'ująca potwora niczym w Scooby Doo (ktoś wlałby takie coś, bo ma np. mus na oryginalność) to trzeba wymyślić też na to sposób i samą organizację. Plus randomowe poszlaki łączące się w całość, zwroty akcji, genialnośc Shininga (or not) w dowodzeniu + takie drobne szczegóły jak środek transportu Gwardzistów jak i to czy cypel jest skalisty czy klifiasty, czy jest latarnia i co się z tym wiąże, itd itd. Ogółem dałeścoś, co jest do łyknięcia dla może takiego Gandzi, któren to potrafił uraczyć nas całą WOJNĄ w Si Deus Nobiscum. Ale zwykły forumowicz, o ile nie jest tempakiem i chce napisać coś czego nie można wyśmiać merytorycznie w co drugim zdaniu, może być nieco przytłoczony ilością pracy, tworzeniem wszystkiego właściwie od zera. A przynajmniej tak jest ze mną (perfekcjonistą, tak BTW). To nie jest też tak, że nikt o tej zabawie nie wie, bo 300 wyświetleń kliknęło. Proponowałbym zabawę nieco uprościć, podać nieco danych dodatkowych, albo... Może zanim ta zabawa doczeka się odpisów, trzeba będzie zrobić osobną zabawę/dyskusję, w której ludzie rozpiszą się, tworząc DRUŻYNĘ, którą Shining będzie potem dowodzić? Ja wiem... Specjalistów od walki z końkretnymi zagrożeniami jakie możnaby znaleźć w Equestrii, niekoniecznie kanonicznej? Może drobna dyskusja o tym jakie bronie/sztuki walki/ taktyki mogą być stosowane w Equestrii? Albo podać linki do miejsc na forum, gdzie takie coś już powstało?
  14. Domyślam się że nasz Drzewomistrz zamierza dodać posty do wszystkich drużyn jednocześnie. w Cerastes i Tempestris posty wszystkich (poza Lisicą-leserką w Cerastes) są już od piątku, a jeśli nie liczyć w naszej drużynie Eevee (Lampy), która nawet nie czytała naszej konfy od zeszłej niedzieli, to nasza drużyna też już czeka pilotarz. Mam tylko nadzieję że Ever wyrobi się z odpisami przed długim weekendem, kiedy będziemy mieli sporo czasu na pisanie własnych odpowiedzi.
  15. Hmm... Może w przyszłym tygodniu? Damn, serio ciekawy temat, ale akurat definicja klasy maturalnej się na mnie rzuciła (powtarzanie do 4 przedmiotów na raz) i nie mogę. Nakabluję tylko, byście ścignęli EverTree. Był przecież w zeszłorocznej edycji Sejmu Dzieci i Młodzieży - a więc, przez jeden dzień był posłem (szkoda że jedyną dietą było śniadanie w hotelu...). Wprawdzie polska wersja Sejmu nie jest najlepsza na staż, ale trochę całokształtu polityki uświadczył, więc może podoła roli sekretarza? (Informuję o tym aby wspomóc akcję jeśli nie swoim udziałem, to polecając.)
  16. Siedziałem przy niewielkim stole w wynajęty pokoju miejscowego hotelu, zajadając się naleśnikami z miodem kupionymi w restauracji obok. Trzeba tym kolorowym osiołkom przyznać, że w kwestiach kulinarnych znają się na rzeczy. Przed sobą miałem krótką, acz ozdobnie napisaną notkę, informującą o miejscu następnego pojedynku i mianie następnego oponenta. A właściwie oponentki, Nimfadory. Jak widać awantura jaką zrobiłem w administracji po spóźnieniu się na ostatnie starcie przyniosła skutek… Ugryzłem właśnie czwartego już naleśnika, gdy ktoś bezceremonialnie otworzył drzwi i wparował do mojej kwatery. Zamarłem z pełnymi ustami, wlepiając wytrzeszczone oczy w intruza. Tylko siedem osób w multiwersum - oczywiście poza mną - mogło od tak zignorować pułapkę i wejść do tego pokoju. I właśnie się pojawiła się ta, którą najmniej chciałbym teraz spotkać... - Nie masz mi czegoś do powiedzenia, Ziguerro? - spytał Paladyn, krzyżując ręce na piersi. W tym przytulnym pokoiku, stojąc na dywanie w kwiatki i niemalże zawadzając skrzydlatym hełmem o kryształowy żyrandol, wyglądał ze swoją lśniącą zbroją i biała peleryną jeszcze bardziej nie na miejscu niż w domu. Starannie i niespiesznie przeżułem kęs dalej zalegający mi w ustach, wcale nie śpiesząc się odpowiadać. W końcu przełknąłem, otarłem usta chustką i dopiero wówczas odparłem marszczącemu brwi Hilianusowi - temu prawdziwemu, nie temu Ziemianinowi kopiującemu nieudolnie każdą rzecz, jaką o nas słyszy. - Przecież na ostatnim zebraniu mówiłeś, że mamy wyrobić sobie reputację. Uznałem że wygranie turnieju i zdobycie tytułu będzie temu służyć. - A nie wykoncypowałeś po drodze tutaj, że mamy ważniejsze sprawy na barkach, które przysporzą nam nie mniej chwały? - wycedził ledwo nad sobą panując. Aż dziwne, że w ogóle pozwolił mi się wcześniej wypowiedzieć - Pomijając już twoje oświadczenie, że skaczesz do Gildii Lodomówców na kurs u mistrza Fjolsnira, twoja obecność tutaj jest też obrazą dla naszych… - ŁANY, AŁE FO ‘EST PYFFNE! - wykrzyknął nagle głos tuż za mną, sprawiając że poderwałem się z krzesła z przestrachu. Okazało się, że to Zarti, który wykorzystując moje skupienie na Paladynie podebrał mi naleśnik sprzed nosa i właśnie rozkoszował się nim z wydętym policzkiem. - Fkomd go maff? - zapytał już ciszej, ignorując moją zaciśniętą szczękę i poirytowane wstchnienie Hilianusa, choć byłem pewien że zauważył i to i to. - Z “Jabłkowych Cudów” naprzeciwko tego lokalu - warknąłem wyrywając mu z ręki resztki placka - kup sobie własne! - Okej! - potaknął ochoczo i zniknął z cichym świstem. Odwróciłem się do Paladyna. Nancy wyszła ze swojej kryształowej kuli, służącej jej od pewnego czasu za dom, i zawisła nad moim lewym ramieniem. Zapewne wyczuła moje narastajace emocje i postanowiła sprawdzić, czy nie potrzebuję pomocy. O ile nic nie spartolę w przekonywaniu tego blaszaka, to nie… - Hil, słuchaj, wiem że jesteś przeciwny takim rozwiązaniom - zacząłem łagodnie - Ale sam przecież wiesz, że o ile ty reputację czerpiesz z naszych sukcesów ogółem, ja zadaję się głownie z magami. I niezależnie od tego co o tym myślisz, wygranie choćby jakiegoś niszowego turnieju to rzecz może nie niezbędna, ale poświecenie trofeum przydaje się na niektórych snobów. Poza tym… Jeszcze przez dobrych kilka minut tłumaczyłem nieukontentowanemu Paladynowi moje racje, starając się aby brzmiały jak najlogiczniej. Powiedziałem na przykład o zamiarze przekazaniu nagrody na wyznaczony przez niego cel, poduczeniu się w przerwach między rudami od innych uczestników, i tak dalej i tak dalej. W pewnym momencie pojawił się Zarti, siadając na oparciu kanapy i wcinając jakieś babeczki. W końcu Hilianus uniósł dłoń i skinął głową. - Dobrze zatem, niech będzie po twojemu. Jest tylko jeden szkopuł - wzniósł w górę palec - Skoro, jak rzeczesz, tak wiele jest korzyści z wygranej, stawiam ci warunek. Masz wygrać i przynieść nagrodę do Cytadeli. Jeśli zaś przegrasz, dostaniesz restrykcje takie, jakie dałem ci za incydent w Raspberry Village. - CO?! - wrzasnąłem, przpominając sobie nagle ze wszystkimi szczegółami karę Hilianusa - Ty chyba żartujesz! To było zupełnie co innego, wtedy przecież byłem…- urwałem nagle, widząc jego złośliwy uśmiech i odwróciłem się do Zartiego - Pokazałeś mu To - bardziej oznajmiłem niż zapytałem. Ten tylko dalej oglądał obraz przedstawiający jakiegoś kuca, zapewne ważnego dla tutejszej historii, nie zaszczycając mnie choćby spojrzeniem. - Zdradził cię słoik po miodzie - odparł Paladyn bez cienia emocji. Stałem chwilę przygryzając wargę. Może pakowanie się w ten turniej nie było aż tak dobrym pomysłem? To co wyprawiali niektórzy przeciwnicy mocno wykraczało poza umiejętności, jakie myślałem że będą posiadać uczestnicy turnieju urządzanego w Equestrii… Skąd w ogóle takie indywidua w świecie mówiących kolorowych kucyków?! Z resztą, nieistotne. Jeśli mam być górą… Wróć, jeśli mam uniknąć restrykcji od Hila, to będę musiał wspiąć się na same wyżyny swych umiejętności… I nagle w moim szczwanym umyśle pojawiło się rozwiązanie. Przeszło pomyślnie szybki proces twórczej krytyki i wykiełkowało na moich ustach szerokim uśmiechem. - Hilianusie…- zacząłem słodkim głosem, przywołując Nancy do dłoni i gładząc ją po cieniutkiej warstwie ozonu - Skoro akceptujesz, że wygrana leżeć będzie w interesie nas wszystkich… - z niemalże lubieżną przyjemnością obserwowałem jak mina mu rzednie, a Zarti odwraca głowę znad odskrobwania farby z drzwi szafy, nagle zainteresowany - To co powiedziałbyś na... ------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------ Teleportowałem się na wyznaczoną arenę zaraz po tym jak wybrzmiały słowa konferansjera, a animator wciskający słuchawkę jak najgłębiej w swoje końskie ucho skinął mi z przyzwoleniem. A może lepiej byłoby powiedzieć… Nie, “mnie” oraz “mi” i tak w pełni oddają istotę sytuacji… Tak czy inaczej znajdowałem się teraz na powierzchni stworzonej z czystej mocy, wdychając powietrze przesycone aromatem jednego, ale niezwykle skomplikowanego i potężnego zaklęcia, jakie posłużyło do skoństruowania płaskiej platformy i okalającej jej z boków i z góry bańki. Przepiękna robota. Gotowy? Jak nigdy! I było to prawdą. Po dwóch już stoczonych pojedynkach, przeciwko oponentce którą zdążyłem wcześniej nieco poznać, z błogosławieństwem Paladyna, z otwartymi kanałami dostępu i naładowany mocą dzięki tym razem przedpojedynkowej sesji energetyzującej - nie mogłem być bardziej gotowy. Nie pominąłem też w “enerdżajzingu” swojego rzeźbionego kostura z rubinem czy mojej Nancy, która pląsała radośnie wokół mnie po okręgach, zostawiając za sobą świetlisty ślad. Niczym miniaturowy meteor mieniący się wszystkimi kolorami tęczy. Mój uroczy meteorek. Blah! Milcz. W przerwach miedzy rundami udało mi się ją mocno usprawnić Teraz bary z PR-em… Wracając jednak do opisu wyglądu - Wciąż miałem na sobie dziej przypominała już skompresowaną do formy małej kulki pełnoprawną, silną istotę magiczną niż przechwycony, zpersonifikowany konstrukt energetyczny, z którego się wywodziła. Ciekawe, czy w końcu przyda mi się na coś w tym pojedynku. Wyglądałem nieco inaczej niż podczas wcześniejszych pojedynków. Wiedząc że na tej arenie raczej trudno byłoby o surowe żywioły, celowo zostawiłem swoją poprzednią, wzorzystą i kolorową szatę w hotelu, zamieniając ją na połatany płaszcz podróżny o bardziej wszechstronnych właściwościach. Oraz z większą ilością ponadprzestrzennych kieszeni i zakamarków. Miałem też na sobie wysokie, zgodnie z konwencją zakurzone i przybłocone buty podróżne, a na moim czole znajdowały się znoszone, magiczne gogle ochronne Zartiego, mające o wiele więcej niż 101 zastosowań. Raz otwierał nimi buteleki z piwem, a innym razem potrafiły nawet ocalić mu wzroku gdy wyławiał zębami jabłka z balii z kwasem... Ej! - wtrącił się głos w mojej głowie - Byłem pod wpływem, to raz. Dwa - skąd miałem wiedzieć że jabłka są z mazniętej czerwoną emalią platyny?! Trzy… No już, dobra, nie gorączkuj się tak! Po prostu robię ekspozycję. To chociaż nie rób w niej ze mnie debila. I tak już mam wystarczające problemy z PR'em. Jako że i tak nie miałem nic do roboty zanim nie pojawi się moja przeciwniczka, postanowiłem przetstować arenę i na wszelki wypadek zabezpieczyć się paroma konstruktami. Najpierw arena… Zamknąłem oczy i wsiąkłem umysłem w strukturę zaklęcia areny. Widziałem ją jako wielką plątaninę warunków i reakcji jakie one wywołają, zastrzeżeń i przyzwoleń, zasad, załączników i uogólnionych da mojego wzroku połączeń pomiędzy tym wszystkim. Na szczęście, nie byłem z tym sam… Dosyć szybko ogarnąłem jak to wszystko się łączy w kupę i jak na to wpływać. Co ważne, dowiedziałem się czego należy pod żadnym pozorem nie robić, a co, choć potężne, robić można. Przyda mi się to później. Dla wprawy zmieniłem kształt areny na stożkowaty, potem na piramidalny, a potem znowu na bańkowaty. Dość proste w procesie i nie wymaga energii praktycznie wcale, ale trzeba wiedzieć jak chwycić, aby wywrzeć wpływ. Ktoś, kto mniej czasu spędził na tkaniu własnych zaklęć i manipulacjach w surowym astralu, a więcej na uczeniu się gotowych inkantacji i gestów, może mieć z tym na początku niezły problem…I chyba o to chodziło twórcom. Na docenieniu ludzi twórczych, a utrudnieniu życiu wyłącznie odtwórczym. Nic dziwnego, że użyli tego miejsca dopiero w ćwierćfinałach… W ramach przygotowania na Nimfadorę wplótł między pajęczynę czaru kilka własnych warunków oraz efektów jakie będą powodować, nie naruszając w miarę możliwości poprzednich struktur. Jeśli tylko wystarczająco trafnie wszystko ująłem, arena sama zajmie się oponentką, bez najmniejszego mojego udziału. Co jeszcze lepsze, zaplątałem to wszytko w taki sposób, że trzeba by istnego Hakera Trzynastej Pieśni aby wykryć i odwołać moją ingerencję. W końcu robiliśmy to we dwóch - jeden robił, drugi sprawdzał… W końcu otworzyłem oczy, z uśmiechem napotykając Nancy unoszącą się przed moją twarzą. musnąłem ją opuszkami palców i poszedłem na drobny spacer wokół areny, dyskutując nad możliwymi atakami zaczepnymi. Jedynymi dżwiękami jakie mi towarzyszyły to szelest ubrania, stuk outego końca kostura o podłoże i dziwne echo, jakie rozchodziło się wewnątrz bańki od tego ostatniego. Znałem Nimfadorę jeszcze sprzed samego turnieju. Pomogłem jej mianowicie poradzić sobie z pewnymi… Nieporozumieniami, jakie wynikły między nią a władzami jej kraju. Widziałem też relacje z jej pierwszego pojedynku (tego, w którym to jej przeciwinik jednak się pojawił). Wiedziałem więc czego się mniej więcej po niej spodziewać. Na pewno nie będzie tracić czasu na nie wiadomo jak długie monologi ani energii na efektowne wejścia czy zbędne efekty wizualne. Z nią walczy się szybko i do rzeczy. Chyba że ma kaca, ale o tym kiedy indziej… Miło byłoby ustawić jakiś konstrukt w postaci, bo ja wiem… Zamku lub chociażby ukrytych steli z runami wzmacniającymi moją magię lub szkodzącymi oponentce. Problem w tym, że tutaj WSZYSTKO widać. Cokolwiek powołasz do istnienia, widać to jak na dłoni, tym bardziej że powłoka i sama przestrzeń areny reagowała nawet na myśli, nie mówiąc już o wibracjach jakie by poszły od zrobienia nawet czegoś niewidzialnego czy pseudo-niewykrywalnego. W związku z tym wystarczy mieć choćby lekkie wyczucie wibracji astralu lub często się rozglądać, a ruchy przeciwnika nie będą miały dla nikogo tajemnic. Chyba, że o to ma chodzić, a ruchy te będą niezozumiałe… Co proponujesz, Podróżniku? Po kilku krokach przedstawił mi już całą koncepcję, na którą uśmiechnąłem się i przytaknąłem. Zaraz też przystąpiliśmy do roboty. On babrał się przenikalnością wymiarów i ucieraniem ścieżek dostępu do “miejsc” docelowych. Ja zaś wyciągnąłem pierwszą lepszą rzecz z losowej kieszeni pożyczonego płaszcza. Padło na pianki, takie do pieczenia nad ogniskiem. Wzruszyłem ramionami i zbliżyłem je do ust, szepcąc do nich wymyślane z marszu zaklęcia. Bo najlepsze są właśnie takie czary - nieplanowane, nieprzemyślane i wręcz dzikie w swej nieprzewidywalności. Dynamiczne i opierające się na czystej mocy inwencji. I to nie tylko dlatego, że przeciwnik nie wie czego się dokładnie spodziewać, przez co traci czas i/lub energię. Dla mnie taka właśnie magia ma urok[stary, fatalnie dobierasz słowa…]. Ten pociągający, pobudzający mnie gdzieś pod sercem ognik, który sprawił że jestem teraz tu, gdzie jestem. Magia, która nie wymaga tachania ze sobą hektolitrów mikstur, ton sprzętu bojowego upchanego w nadprzestrzennych plecakach, stosów kryształów z gotowymi zaklęciami wybrzuszających kieszenie czy opasłych ksiąg pełnych zaklęć stworzonych przez znudzonych życiem starych pryków z kompleksami niższości wywołanymi garbatym nosem. Magia, do której potrzebujesz jedynie źródła mocy, wyobraźni i czegoś do zaczarowania. Magia, przy której nie jesteś przytłoczony umowami, paktami i klątwami, lecz jedynie właściwą dla każdego szanującej się istoty rozumnej odpowiedzialnością za własne czyny. Magia, która… Nie zagalopowałeś się? A, tak, pianki. Nie martw się, to tylko na potrzeby ekspozycji. Podczas samej walki nie walę takimi filozofiami. Jasne. Ale zastanawianie się nad istotą wszechrzeczy nie przeszkadza ci gdy przycinasz bokobrody? Nie. Już tobie prędzej przeszkadza namyślanie się nad tym z ilu światów pochodzi gówno, którym właśnie srasz. … I tym oto sposobem, celną i trafną uwagą pozbywszy się docinków Zartiego mogę w końcu powiedzieć co zrobiłem z tymi cholernymi piankami. Otóż było ich sześć. Do każdej po kolei streszczałem jej zadania, pracując jednak głównie umysłem, a słowa mając tylko za przekaźnik. Ziemianom pasował będzie tutaj termin “rozkaz.rar”. Gdy skończyłem, rzuciłem je wszystkie w powietrze, celując mniej więcej na środek areny. Dwie z nich, gdy spadły, urosły, rozwarły klejące się paszcze uzębione twardym jak szmaragd, wzmocnionym cukrem, rozstawiły cienkie nogi i stanęły jako dwa mierzące półtora metra w kłębie ogary. Powarkując z cicha i błyskając wokoło ślepiami zaczęły syntezować w bebechach kwas do obrzygania nim Nimfadory. Dwa następne także urosły, ale stworzyły w ten sposób idealny obrazek sielankowego obłoczka, jakich pełno było tu w Equestrii. Na razie miał tam tylko wisieć i podejrzanie wyglądać. Piąty wydłużył się i stwardniał, tworząc wąski, marmurowy piedestał, który wylądował idealnie pionowo na powierzchni areny. Ostatni zaś zwolnił i zawisł nad piedestałem, czekając. A czekał aż posiłkując się wskazówkami Zartiego powyjmuję z płaszcza spodeczek i filiżankę (niestety z różnych zestawów) oraz dzbanek pełen parującej, pierwszej jakości gorącej czekolady Hilianusa (sam widziałem jak ten drań podwędził mu go wczoraj w jakiejś restauracji, po czym ledwo powstrzymał Hila od pobicia goblina mającego niebezpiecznie podobny dzban na własnym stoliku). Następnie najzwyczajniej w świecie nalałem gęstego napoju do naczynia i odesłałem je dosyć powolną telekinezą (aby nie rozlać) na piedestał, sterując za pomocą oszczędnych ruchów kostura. Dopiero wtedy pozwoliłem ostatniej piance opaść, przyozdabiając kradziony rarytas z cichym “plum!”. - Chciałabyś się napić, Nimfadoro? - zapytałem głośno, acz uprzejmie przeciwniczkę, która chwilę temu pojawiła się po drugiej stronie areny i obserwowała w milczeniu końcówkę mojego małego rytuału.
  17. Kulturo hellenistyczna, dlaczego przyszło mi uczyć się o tobie akurat teraz?

    1. Sandro de Vega

      Sandro de Vega

      Bo kultura hellenistyczna wymiata?

    2. MewTwo

      MewTwo

      Pfff. Nie twierdz, że nie jest fajna, ale nie jest fajna.

    3. Plothorse

      Plothorse

      Wliczając w to mitologię, Hilianusie...?

  18. Stałem, niepewny co właściwie się stało. Uderzyłem go i znikł, czy znikł tuż przed uderzeniem? Trafiłem czy nie, odwróciłem się w lewo, w stronę upiornego dźwięku z jakim rozrastała się cienista materia demona. Tym razem nie był już bezkształtną bryłą z kończynami doklejonymi jakby kopytkiem źrebaka udającego artystę. Teraz z cienia wyrosło osiem prawidłowo zginających się odnóży, tyleż samo oczu i pokaźny odwłok arachnida. Jedynie żwaczki zostały zastąpione wyszczerzoną, zębatą paszczą. Gdy tylko zmaterializował się do końca, ruszył żwawo w moją stronę bezbłędnie wyszukując oparcie prawą połową odnóży na tym, co zostało z obudów kabin. Nie omieszkał też wydać z siebie ni to owadziego syku, ni to ryku dzikiej bestii. Ciekawe czy tak samo twardy jesteś w tej formie co w poprzedniej... Ustawiłem się w pozycji bojowej, gotując się do skoku, gdy nagle zza moich pleców wystrzelił olbrzymi lodowy sopel. Długi, ciężki, ostry i rozpędzony do granic. Jak w zwolnionym tempie cienisty pająk zasłonił się odnóżami i jakimś cudem zablokował potężny pocisk. Nie zrobił mu dosłownie nic, może poza przesunięciem go metr w tył po zdewastowanej, zalanej wodą podłodze. Jednak po dłuższej walce z tym czymś wiedziałem już jakiej siły trzeba było, aby tego dokonać. OK, to było niespodziewane… Ale imponujące - pomyślałem patrząc z satysfakcją na pająka odjeżdżającego mimo swojej potężnej gardy - Czyżbym jednak miał wsparcie? Nie miałem czasu przyjrzeć się porządnie i sprawdzić czy meridian wciąż jest w tym samym miejscu. Zaatakował zbyt szybko. Dwie wysunięte najbardziej na przód patykowate odnóża wystrzeliły w moja stronę niczym włócznie, wydłużający się co najmniej dwukrotnie. Skoczyłem w bok i zamachnałem się trzymanym w szponach mieczem, o dziwo je obcinając. Szczęście jednak wcale nie było po mojej stronie. Confnął je tylko i zaszarżował na mnie z kolejnym owadzim wizgiem. Wydłuża i regeneruje obcięte nogi jak źrebak lepiący w plastelinie - pomyślałem jednocześnie uderzając skrzydłami powietrze i grzmocąc pięścią w podłogę pod sobą, nadając mojemu wyskokowi dodatkowego impetu - A bez oczek też sobie poradzisz? Wzlatując szybciej niż mój oponent się spodziewał, znalazłem się centralnie nad nim, w bardzo dogodnej pozycji do ataku. Instynktownie wyprowadziłem szybki zamach mający skosić mu - jak miałem nadzieję - choć połowę oczu. Jednak zamiast tego trafiłem klingą między jego zęby. Skutwiały arachnid! Rozsunął swoje oczy na boki, a ze środka miejsca, gdzie trafiłby miecz wyrósł pysk, identyczny jak ten na spodzie jego ciała… Lub może ten sam, tylko przemieszczony… Złapał mój miecz pomiędzy wielkie kły i łypnął wściekle ślepiami, rozstawionymi teraz orbitalnie. Przełknąłem ślinę, przeczuwając jak to się skończy. Nie puściłem jednak miecza, woląc na o pozwolić niż zostać bez broni. Demon pode mną dalej był w ruchu, toteż następnym co poczułem było potężne szarpnięcie. Później były nieporadne próby kopnięcia pająka wolnymi nogami, nagły huragan w kanałach półkolistych kiedy okręcił mną zamaszyście w powietrzu, świst powietrza w uszach, poplątane skrzydła, desperacka próba obrócenia się i… ŁUP!!! Moje ciało grzmotnęło potężnie w coś twardego, a w głowie wybuchło ognisko tępego bólu. Gdy otworzyłem powieki - zarówno żywą jak i tą przypominającą przysłonę w aparacie fotograficznym - ujrzałem świat dziwnie odchylony od pionu. Zupełnie jakbym był… Mimochodem poruszyłem protezą, coś zgrzytnęło i poczułem że spadam... Podnosząc się z dziwnego półleżenia poskładałem sobie co się przed chwilą stało - bestia złapała za miecz, szarpnęła, zatoczyła mną koło nad sobą i cisnęła na ścianę. Dzięki Celestii obróciłem się w powietrzu i wbiłem się w cel łokciem protezy, absorbując tym większość pędu i unikając losu biednego Doltona. A gdy nią poruszyłem, odklinowałem się i spadłem na kafelki, czując że za jakiś czas będę równie zdewastowany co ta łazienka. Wyrównywałem oddech i obserwowałem przez chwilę pole walki, wstając na lekko chwiejne nogi. Oczko utrzymywała jarzące się turkusem tarcze, choć widać było że kosztuje ją to coraz więcej sił. A więc to tym byłaś tak zajęta, tak? Musiałem przyznać, żę utrzymywanie trzech indywidualnych pól ochronnych na raz było godne podziwu, tym bardziej u kogoś tak młodego jak ona. W pewnym momencie od tej otaczającej Grey odbił się rzucony przez demona spory fragment umywalki. Przez pyszczek Oczka przebiegł grymas, ale bańki stały jak przedtem. Muszę ją spytać gdzie się nauczyła takiej magii bojowej… Wood stał obok niej i - na tyle na ile mogłem się zorientować - próbował coś stworzyć, wpartując się w demona z mieszaniną skupienia i przerażenia. Grey natomiast dopingowała i dawała rozkazy mojemu klonowi. Ach, właśnie. Ten wielki, cienisty pająk nie rzucił się na mnie do tej pory prawdopodobnie tylko z jego powodu. Wyglądał niemal identycznie jak ja. Biała sierść, jasnoblond ogon i grzywa, szerokie skrzydła, porządna muskulatura… Oraz pozłacany hełm gwardzisty, tarcza na lewej nodze i miecz w szponach zastępujących prawe kopyto. I kitel, jeszcze niepodarty i nawet względnie suchy mimo tryskających z przerwanych rur gęstych strug wody. A radził sobie wręcz wyśmienicie - polatywał wkoło pająka, dźgał i siekał gdy mógł, jednocześnie zasłaniając się przed uderzeniami wściekłych odnóży umiejętnymi ruchami tarczy. Radził sobie o wiele lepiej niż ja bym mógł - wypoczęty, nie tak poobijany i jakby… Lżejszy? A może po prostu młodszy? Co ciekawe, miał też oboje oczu - choć lewe miało czerwoną tęczówkę. Uroczo spartolona robota. Ale przynajmniej działa... Tknęło mnie, że patrzę właśnie jak moja drużyna o własnych siłach, bez mojej pomocy nie pozwala demonowi rozerwać się na strzępy. Nazwanie tego uczucia miłym jest może przesadą, ale ulżyło mi, że potrafią sobie z tym poradzić choć chwilę. Zaraz jednak naszły mnie gorsze myśli. Bestia mimo obcinania kończyn i zużywania całych mórz energii na ciosy, zdawała się nie słabnąć. Czego nie można było powiedzieć o nas. W dodatku nigdzie nie widziałem Doltona, co zaniepokoiło mnie jeszcze bardziej. W dodatku, jedynym czynnikiem jaki powstrzymywał stwora od rzucenia się na mnie lub bańki ochronne był klon, którego dłuższej skuteczności byłem, powiedzmy, niepewien. Może już czas na tajną broń? Znowu jednak się bałem. Bałem się tak samo, jak na początku walki, gdy zdecydowałem się ciągnąć tą rąbankę w nadziei, że nie będę musiał tego użyć. Jednak kończyły mi się inne opcje. Jeśli szybko czegoś nie wymyślę, będę do tego zmuszony. Co gorsza, jeśli zrobię to za późno, mogę stracić członków drużyny. Być może już straciłem… Ale dalej lepsze to, niż ujawnienie się. Bo jeśli to zrobię, mogę przywołać kolegów naszego cienia. A w takiej wersji wydarzeń będziemy martwi zanim zdążymy pierdnąć. Ponieważ ten demon nie był wcale potężny. To był dopiero narybek… Rozglądając się po łazience w desperackim akcie odegnania nieuchronnego znalazłem jednak coś, co napełniło moje serce nadzieją. Nasza gwiazda, Lucida, wciąż unosząca się tuż pod sufitem i kompletnie zapomniana przez nas wszystkich. Uczepiłem się tej nadziei jak ostatniej deski ratunku, wołając na całe gardło: - LUCIDA!!!
  19. Na facebooku to się ostatnio udziela jak nigdy... Chyba trzeba go będzie przywołać i spytać czy zupełnie stracił zainteresowanie własną sesją, czy po prostu początek studiów był dla niego aż o tyle ważniejszy.
  20. Ok, grając w grę o robieniu ciastek udałlo mi się wywołać babcioapokalipsę - starsze panie zawarły pakt z prastarymi bytami, pozmianiały się w mięsno-ciastkowe konstrukty i pożerały całe miasta. Co poszło nie tak?

    1. Pokaż poprzednie komentarze  [2 więcej]
    2. Skrzynek

      Skrzynek

      Trzeba było się zorientować gdy prosiły o rytalne wałki do ciasta...

    3. Xinef

      Xinef

      Wniosek: koty są lepsze w pieczeniu ciastek.

      Wniosek nr. 2: pij mleko, będziesz... produkował więcej ciastek.

    4. WilczeK

      WilczeK

      Hilianus za dużo drożdzy

  21. Skrzynek

    Equestria Girls

    Są już tony reakcji na youtube Ogólnobroniesowa (fajny miks): Saberspark'a: I jakiegoś poczochranego randoma, którego reakcja jest jednak bezcenna: Ja sam oglądając to pierwszy raz zacząłem (ku ogólnej uciesze mojej młodszej siostry) przeżuwać własną pięśc, kapiąc śliną na spodnie. Tak, tak, wykonanie kolorowe, żywe, z choreografią, napracowały się samice jedne, wszystko pięknie... ALE SPÓJRZCIE (choćby) NA RARITY!
  22. http://orteil.dashnet.org/cookieclicker/ 59 Miliardów ciastek. ktoś pobije?
    1. Pokaż poprzednie komentarze  [2 więcej]
    2. Skrzynek

      Skrzynek

      A po co mam klikać? I tak mam produkcjęrzędu 40 milionów ciastek na sekundę, bez jednego nawet kliknięcia. Właśnie na tym polega byznes - najpeirw robisz ile wlezie, a potem już nie musisz, bo inni robią za ciebie ^.^

    3. Skrzynek

      Skrzynek

      Właśnie, upgrade sumarycznej liczby zrobionych ciastek:

      744,601,063,000

      Czyli wypada ponad 100 na każdego mieszkańca Ziemi. Nieźle.

    4. Talar

      Talar

      Kupiłem dwie fabryki i mi się odechciało. Wolę grać w Bioshocka.

  23. Przyjrzałem się Gray z bliska Gray gdy ta podeszłą do mnie i nacisnęła moją opaskę. Przy okazji - kolejny raz nieodłączna okazała się przysłona, jaką kazałem zamontować na moim sztucznym oku. Klaczka była niepoczytalna, i choć nie mogłem jeszcze znaleźć przyczyny, dla której tak się zachowywała, byłem niemal pewien że można ją jeszcze z tego stanu wybudzić. Musiałem tylko zadziałać właściwym impulsem… I to szybko, bo jej krzyki zaraz mogą ściągnąć nam na głowę jakieś okropieństwo. Czasami chciałbym nie mieć racji... Ale po kolei - gdy tylko Gray przestałą się na mnie skupiać - co niestety wiązało się z salwą wrzasków, które nawet mnie przyprawiły o lekkie ciarki - chwyciłem wiadro w łapę i pospieszyłem do umywalki, aby ponownie je napełnić. Gdy woda leciała już wartkim strumieniem obróciłem się i zauważyłem… OCZKO?!? Nawet nie zwróciłem uwagi na moment, gdy się tutaj pojawiła. Spojrzałem na drzwi. Butla ciągle je blokowała… A więc pewnie to ona próbowała się tu wcześniej dostać, a teraz się przeteleportowała… Muszę przyznać, że mi zaimponowała. Mało który jednorożec ma wystarczająco odwagi i umiejętności aby teleportować się do pomieszczeń, w których nigdy nie byli. Swoją drogą, ciekawe co robiła podczas swojej nieobecności. Jak nas znalazła? Czy czegoś się dowiedziała? Mimo wszystkich tych pytań, poczułem… Ulgę, że jest już z powrotem. Samego mnie to zaskoczyło, ale… Tak, ewidentnie cieszyłem się że znowu widzę tą arogancką, irytującą i niepokorną klacz cała i zdrową. Jak to życie czasem dziwnie się toczy! Gdy miałem już prawie całe wiadro zakręciłem wodę i podszedłem bliżej Gray. Zanim jednak się zamachnąłem, jej krzyk się urwał, a ona sama podniosła się, rozglądając po wszystkich. Zamarłem, niepewny czy atak już minął. Ale chyba nie... Ten uśmiech był zbyt nienaturalny jak na kucyka dopiero wybudzonego z transu. Dalej była pod wpływem. Dalej z tym uśmiechem podeszła zaciekawiona do Oczka, która najwyraźniej straciła sporo ze swojej pewności siebie widząc atak małej, bo stała tylko i czekała co zrobi. - Och, coś ci się tu przykleiło! - powiedziała Gray patrząc an tył Oczka i... Zaczęła próbę starcia jej znaczka swoim obślinionym kopytkiem. Oczku grzywa prawie stanęła dęba z zaskoczenia, gniewu… I może nawet strachu? - Kopyta przy sobie , smarkulo! - wrzasnęła, natychmiast odsuwając swój znaczek spoza jej zasięgu. Odtrąciła też nóżkę Gray, trafiając ją w bandaż. Mała pisnęła z bólu i przytuliła do siebie zranioną kończynę, ale zaraz spojrzała na Oczko niemalże z furią w oczach. Wydała z siebie jakiś bezsensowny okrzyk bojowy i… Gdybym nie wiedział że mała jest opętana, nie uwierzyłbym własnemu oku. Mała rzuciła się na starszą klacz, chwytając ją za szyję i próbując wyrwać jej grzywę zębami. Dobra, chyba dość już zwlekania z interwencją. CHLUST! - Obie się ogarnijcie! - rozkazałem. Muszę przyznać, że widok tej dwójki tak totalnie zaskoczonej - i mokrej - sprawił mi nieco satysfakcji. Przynajmniej Gray przestała się wierzgać i zwyczajnie zsunęła się ze starszej klaczy gdy ta wygięła grzbiet. Niestety, okazało się to tylko chwilowe. Gray znów zaczęła bełkotać i przekręcać się pod dziwnymi kątami na mokrych kafelkach, wodząc po nas niezbyt przytomnym wzrokiem. Skoro jej nie minęło, będę musiał znaleźć inny sposób… Rozejrzałem się szybko po łazience. Podłoga z płytek była w dwóch trzecich zalana. Na jej fragmencie najdalej od drzwi leżało zaś coś białego, jak kartka. Może to ten nieskończony rysunek Gray? Zdawało mi się że widzę jak coś wyleciało jej z kieszeni gdy szamotała się z Oczko… A skoro o niej mowa, to właśnie rozcierała szyję, powili podnosząc się z podłogi. Dolton podchodził do wciąż nieobecnej Oczko, a Wood patrzył gdzieś za mnie z coraz szerzej otwartymi oczami. Zanim zdążyłem zobaczyć czy usłyszeć cokolwiek więcej, poczułem potężny zawrót głowy. Zupełnie jak wtedy, gdy Dark Matter złapał mnie i towarzyszy z Szarych Orłów w pułapkę antygrawitacyjną… Plus nagłe nudności. Zwykle dzięki protezie tkwiłem na ziemi stabilnie niczym posąg. Teraz jednak stałem na zadnich nogach, w przednich wciąż trzymając puste wiadro. Spowodowało to że zatoczyłem się potężnie, ledwo nadążając przebierać kopytami za chcącym przewrócić się ciałem. A co było najgorsze, leciałem prosto na Oczko, która zdawał się odczuwać podobne dolegliwości. Szkapia mać! Zaraz ją zmiażdżę! Chyba że… Wpadłem na klacz najdelikatniej jak mogłem nie mogąc złapać równowagi. Jako że tuż przed tym wyciągnęła przed siebie kopytka aby mnie zatrzymać, teraz wzniosła się do pozycji pionowej z przednimi nogami uwięzionymi między swoją a moją piersią. Wciąż jednak nie straciłem pędu i zaczęliśmy się przewracać. Objąłem ją szybko żywą nogą i obróciłem nas w locie, tak że to ona ostatecznieu padła na mnie, nie ja na nią. Jak tylko mogłem starałem się zamortyzować i spowolnić upadek protezą. W dużym stopniu mi się udało, ale zmiażdżyłem przy tym dwie płytki podłogi z rezonującym w małej łazience trzaskiem. Tuż przed niemiłym zderzeniem z podłogą zacisnąłem powiekę i napiąłem mięśnie szyi, aby nie grzmotnąć w nią potylicą. Uniknąłem tego, choć gdy na mój pysk opadła głowa Oczka, i tak tył mojej głowy rozognił niewielki ból. Wciąż też trzymałem oczy zamknięte, czekając aż nagłe nudności i zawroty głowy ustaną. Zniknęły na szczęście już po kilku sekundach, równie szybko jak się pojawiły. W tym czasie woda wciąż spływająca z klaczy zdążyła przesiąknąć przez kitel mocząc mój brzuch, pierś, lewą nogę i… Usta? Otworzyłem gwałtownie oko, dokładnie w momencie gdy Oczko otworzyła swoje. Niecałe. Dwa. Cale. Dalej. Wiedziałem już, dlaczego na pysku też jestem coraz bardziej mokry. Bo skapywała na mnie woda z jej pyszczka. A usta miałem takie ciepłe, ponieważ… Czy my się…Całujemy? Kap. Kap. Kap - woda z kosmyka jej grzywy skapywała cicho na moją opaskę. A ja zapatrzyłem się w te wielkie, ciemne oczy. Pierwszy raz dostrzegłem granicę między jej źrenicami a tęczówkami, ciemnymi jak smoła. Pięknymi. I prawie hipnotyzującymi… Jednak po chwili dostrzegłem nie same oczy, a to co w nich siedziało. Tam najgłębiej, pod wszystkim co powierzchowne, co można zobaczyć tylko z naprawdę bliska. Myślałem, że dostrzegę w nich irytację, pogardę lub coś podobnego. Coś pasującego do tej aroganckiej, Oczko, pomagającej nam niemalże z czystej łaski. Ale nie. Jej czarne oczy, tak skupione teraz na moim, nie zawierały niczego takiego. Były to oczy kucyka samotnego, bojącego się że jedyne co inni będą w nim widzieć, to zło. Kucyka, który kiedyś tak pełen był nadziei… Z której teraz zostały już tylko ostatnie strzępy, rozpaczliwie wołające “Pomóż mi!”. Rozpacz i marzenie, obrócone w perzynę. Ból straty. I tą drobną iskierkę, na samym dnie… Nieoczekiwanie zapragnąłem zapewnić ją że nie ma czego się bać. Ze zawsze gdzieś tam czeka szczęśliwe zakończenie, nawet jeśli teraz go nie widać. Ukoić i przytulić tą niespokojną istotkę... I wtedy zorientowałem się, że nie muszę, bo przecież JUŻ TO ROBIĘ. Zamrugałem. Ona też. Oczko leży na mnie i całujemy się na oczach całej grupy - ta trzeźwa myśl w końcu dotarła. Teraz sam poczułem się jakby ktoś mnie oblał kubłem zimnej wody. Natychmiast puściłem jej grzbiet, który wciąż przytula… TFU! Ściskałem swoją lewą nogą, tak aby mogła się ode mnie oderwać. Nasze wargi w końcu się rozłączyły, a szybko rumieniąca się Oczko spojrzała w bok, zrywając nasz kontakt wzrokowy. Czułem jak serce wali mi ze strachu co pomyśli drużyna, co pomyśli Oczko o tym niefortunnym… Incydencie. Nie jestem przecież jakimś zboczeńcem, który zrobił to specjalnie! Nie znam jej, nawet nie lubię, jest za młoda i jest w mojej drużynie! Tak, będę musiał to wszystko na spokojnie… Moje ucho poruszyło się, wychwytując dziwny dźwięk. Wdech uczyniony z przestrachem. Momentalnie obróciłęm głowę i spojrzałem na Doltona, który z przerażeniem patrzył na … O Bogini! Co to jest?! Nie było czasu na słowa, musiałem natychmiast wstać! Oczko jeszcze się nie podniosła, ale zdjęła już kopytka z mojej piersi i położyła je na podłodze. Dobrze! Przynajmniej jej nie wywrócę. Rozłożyłem ze szczękiem kopyto w łapę i wbiłem szpony w podłogę tuż obok jej nogi. Wzdrygnęła z przestrachem, ale mnie już pod nią nie było. Wyprostowałem protezę, nadając sobie pęd, po czym wyrwałem szpony, wysuwając się spod niej w mgnieniu oka. Gdy widziałem że nie uderzę jej już w szczękę tylnymi kopytami, odbiłem się od podłogi skrzydłami. Nieco boleśnie, ale za to skutecznie. W sekundę byłem w powietrzu, gotów do działania. Silnie zamłóciłem piórami powietrze, chcąc zbliżyć się do Doltona by osłonić go przed tym… Czymś, co właśnie materializowało się w drzwiach łazienki. Nie zdążyłem. Z cienia w mgnieniu oka wyrosła muskularna, zakończona szponami, matowo-ciemna kończyna, która grzmotnęła młodego tak potężnie, że poleciał kilka metrów i rozpłaszczył się na ścianie, padając potem bez świadomości. Ten widok…Towarzysza lecącego po uderzeniu potwora i znikającego… To wszystko już było. Przed moimi oczami przeleciał teraz nie Dolton, ale Stone Stoick, uderzony przez tego golema. Przyjaciel, którego posłałem przodem, a który teraz leciał na spotkanie ze ścianą, który potem okaże się ranny i ledwo ujdzie z życiem, a wszystko przez moją nieuwagę, moją głupotę, moją NIEKOMPETENCJĘ! Dla mnie cała scena zwolniła, jakby sam czas wystraszył się furii, jak we mnie narastała. Spojrzałem z powrotem na cień, który właśnie skrystalizował się do końca, przybierając formę ciemnej kuli stojącej na czterech muskularnych nogach, jakby zabranych tygrysowi lub innemu wielkiemu kotu. Przód kuli pękł tuż pod oczami o pionowych źrenicach, ukazując szeroką na metr paszczę wypełnioną ostrymi zębami wyszczerzoną w demonicznym uśmiechu. Nie, nie zabijesz nas! Nie w pierwszej walce, nie bez wysiłku i NIE BĘDZIESZ SIĘ UŚMIECHAŁ, PONIEWAŻ JA, SKY SHIELD, CI NIE POZWALAM! HAIL EQUESTRIA, CIENISTA SZMATO! Po tym nakręceniu się opadłem na podłogę i złapałem za najbliższy przedmiot, jaki miałem pod łapą - umywalkę. Ustawiłem przepływ mocy na maksimum i wyrwałem ją ze ściany, ciskając z olbrzymią prędkością prosto w przebrzydły uśmiech potwora. Uderzenie nastąpiło po zaledwie ułamku sekundy. Ledwo zdążył zauważyć że coś leci, nie mówiąc już o zasłonięciu się. Cały kulokorpus odskoczył odrobinę do tyłu, choć nie tak jak bym się spodziewał po tak silnym ciosie. Trudno jednak opisać satysfakcję jaką poczułem zobaczywszy, że połowa jego wyszczerzonego przed chwilą uzębienia rozprysła się na wszystkie strony. Jednakże mimo prędkości z jaką leciał pocisk zdążył poruszyć przednimi kończynami w próbie osłonięcia się. A więc jest też naprawdę szybki… To utrudnia sprawę. Wykorzystałem krótki moment gdy zajęty był dostawaniem w zęby na przyjrzenie się i błyskawiczne ustalenie strategii. Po pierwsze odsunąłem lewym kopytem opaskę, odsłaniając swoje magiczne oko. Otworzyłem przysłonę niczym w obiektywie aparatu fotograficznego, spoglądając na cień teraz także swoim magicznym wzrokiem. Szkoda że nie działa tu widzenie aur, byłoby prościej określić co to jest. Walczyłem już kiedyś z wieloma stworami o niezwykłej sile, jak tamten golem, a także z pół-materialnym demonem… Ale nigdy z ich połączeniem. Tym bardziej tak szybkim. To będzie trudna walka. Muszę zwiększyć jakoś zwój zasięg aby nie podchodzić za blisko oraz walić w niego czystymi siłami żywiołów, bo na magię jako taką może być odporny. Chyba że użyję… Nie! To za wcześnie! Może uda się znaleźć inny sposób… Tu trzeba działać zespołowo. Tyle że zespołu to ja mam ohoho! Czworo, z czego jeden znokautowany, drugi strachajło, a trzecia niepoczytalna… Zostaje Oczko o wątpliwej motywacji. Nikłe wsparcie, ale lepsze to niż nic. W czasie gdy myślałem nad strategią stwór zdążył rozdeptać umywalkę jedną ze swoich łap i ryknąć głębokim basem, który wstrząsnął łazienką. Przeraziłby mnie bardziej, gdyby nie miał tylko zębów. Na moich oczach jednak leżące na ziemi odłamki rozwiały się niczym ciemny pył, a w jego paszczy wyłaniały się z cienia kły zastępcze. Czyli da się zranić, ale zregeneruje każde obrażenia w ciągu sekund… Tak, to już bardziej niepokojące. Jednocześnie od chwili gdy odsłoniłem swój wizjer - albo Sokole Oko, jak nazywali je co dowcipniejsi członkowie Szarych Orłów - robiłem szybkie zbliżenia różnych części ciała stwora, szukając słabych punktów. W końcu MUSI jakieś mieć… Demon nie czekał i rzucił się wprzód kiedy tylko się zregenerował, chcąc rozszarpać mnie na strzępy swoimi nowymi kłami i pazurami. Tak bardzo podobnymi do moich... A tymczasem przydałoby się jednak zwiększyć ten dystans… Chwyciłem szponami i pociągnąłem solidnie koniec wystającej ze ściany rury, do której wcześniej umocowana była umywalka, a z której lał się teraz mały potok, zalewając podłogę. Wyrwałem ten kawał żelastwa ze ściany, obsypując wszystko przed sobą fragmentami płytek oraz tynkiem. Demon zamknął oczy aby osłonić je przed odłamkami, co dało mi akurat czas na unik wspomagany skrzydłami. Miałem teraz prawie półtorametrowy długości kawał żelaza w łapie. Dłuższy od miecza którym zwykle się posługuję i kompletnie niewyważony, ale zawsze coś… - Łap! - usłyszałem cienki głosik ponad rumorem cienistych łapsk roztrzaskujących z furią podłogę w miejscu, gdzie stałem jeszcze ułamek sekundy wcześniej. Pozwoliłem sobie na rzut magicznym okiem. W moją stronę leciał przepiękny, szeroki miecz, rzucony chyba przez Gray. Właśnie tego było mi trzeba! Szybko się ogarnęła. Wyciągnąłem lewe kopyto aby złapać broń w jego zgięcie. Nie dane mi było jednak go złapać, bo w tym właśnie momencie demon odwrócił się i zamachnął potężnie lewą łapą. Zbiłem ją w dół, ale pchnięcia prawą w brzuch już nie zdążyłem. Mimo napiętych mięśni pojechałem w tył, szorując kopytami po kafelkach i opadając na trzy kopyta. Miałem wrażenie że pogniótł mi wszystkie bebechy. Co gorsza, może rzeczywiście to zrobił… Zaś miecz, który miałem złapać przeleciał przez sam środek centralnej kuli cienia, nie czyniąc mu żadnej krzywdy. Zdawał się w ogóle go nie zauważyć. Wyszczerzył za to kły i jeszcze raz ryknął. A jednak potrafi to zrobić… To komplikuje sprawę. - Oczko, lodem! - rozkazałem skrótowo, mając nadzieję że domyśli się aby wykorzystać wodę zalewającą pomieszczenie. Niestety nie miałem czasu powiedzieć Gray czego bym potrzebował - zbyt zajęty byłem blokowaniem następnych ciosów oszalałego z wściekłości demona. Przestałem myśleć, skupiając się w tej chwili wyłącznie na przetrwaniu. Gdyby nie nadnaturalna szybkość mojej łapy, zdążyłbym zginąć już kilka razy. Blokowałem, zbijałem i unikałem o włos kolejnych ciosów , nie mając nawet cienia szansy na przejście do ofensywy. Ciągle musiałem obracać rurę, bo po każdym udanym bloku wyginała się niebezpiecznie. Unikałem też jak mogłem szponów przeciwnika bojąc się przecięcia mojej prowizorycznej broni, kończącego się zapewne moją śmiercią. Ach, i jeszcze uważać aby nie pośliznąć się na tej wszechobecnej wodzie. Łatwizna! Przez chwilę, której długości nie potrafię określić, po prostu zasypywał mnie gradem ciosów, a ja cofałem się z każdym unikiem. Nie wiem też co działo się też w tym czasie z drużyną, ani czy cokolwiek do mnie krzyczeli. Jedyne co słyszałem to świst rury, łapsk bestii, jej warki oraz odgłosy jakie wydawało otoczenie - miażdżone płytki na podłodze i ścianach, chlupot wody rozpryskiwanej wokół przy każdym naszym kroku, a także trzask łamanego drewna, gdy pazury potwora zamiast w moją szyję trafiły w obudowy kabin. Wyskoczył na mnie wtedy, a ja zbiłem go w bok, tak że dosłownie rozniósł w drzazgi drzwi środkowej. Miałem czas ledwie na jeden oddech i zauważenie że drań rozciął mi sztuczną skórę, odsłaniając pokryty drobnymi runami pancerz mojej protezy. Nawet nie zauważyłem kiedy to się stało... Ledwie zdążyłem skończyć myśl, a już odbijałem lecący na mnie sedes. Poleciał na moje prawo, rozbijając w drobny mak zarówno siebie, jak i umywalkę znajdującą się najbliżej drzwi. Zaraz wyskoczył sam potwór, nie zdradzając najmniejszej chęci choćby zrobienia sobie przerwy w próbach ukatrupienia mnie. Wznowiliśmy więc nasz taniec śmierci... [[Moja młodsza siostra wpadła na pomysł zilustrowania tejże walki. Wedłóg Mistrza Gry nasz "Plamcio" ma na poniższym rysunku nieco przesadzone gabaryty, ale nastrój chwili oddałą fenomenalnie. Tak więc, zamieszczam!]] W pewnym momencie demon wziął szerszy zamach z dołu. Odchyliłem się w tył, unikając szponów, ale przez mój całkowicie skupiony umysł przebłysło wrażenie, że coś jest nie… ARGH! WODA! Skobyłysyn zagarnął z podłogi brudną wodę i chlapnął mi nią w pysk, zmuszając do zamknięcia żywego oka. Cwaniak! Na szczęście moje magiczne oko radziło sobie świetnie nawet mokre, o czym demon najwyraźniej nie pomyślał. Chciał skorzystać z okazji i obciąć mi lewą przednią nogę. Uniosłem ją instynktownie, o włos tego unikając. Zrobiłem też bardzo wredny ruch, uderzając jego kończynę tak, aby nadać jej jeszcze więcej pędu. Skutkiem tego - oraz faktu że wzniósł drugą przednią nogę w górę, planując cios kończący - kompletnie wybiłem demona z równowagi. Rozwarł oczka jeszcze szerzej i uderzył w podłogę przodem… Tego co służyło mu za korpus i głowę zarazem. - Oczko, TERAZ! - wrzasnąłem machając skrzydłami by unieść się do pozycji pionowej. Całe szczęście trenowałem się w walce z tarczą i utrzymanie równowagi w tej pozycji nie stanowiło dla mnie problemu. - JESTEM ZAJĘTA! - odkrzyknęła mi Oczko z wyrzutem. CO? Chciałem się do niej odwrócić i zbesztać, ale cień już się rozplątał i rzucił na mnie z nowym rykiem. Czym ona, bizonia jej mać, może być teraz “zajęta”?!? Zablokowałem jeszcze dwa ciosy, gdy wizjer uchwycił ruch koło moich kopyt. Podskoczyłem, ale to nie wystarczyło. Łapa stwora trafiła mnie w podkurczone nogi i obróciła w powietrzu, na odchodnym zostawiając mi cztery rozcięcia nad lewym tylnym kopytem. Grzmotnąłem w podłogę tracąc prawie całe powietrze z płuc, a w grzbiet wbijają mi się okruchy kafelków, płytek podłogowych i umywalki. Ale przynajmniej nie złamałem skrzydeł…O W KOZĘ! Demon uderzył obiema przednimi łapami na raz. Przesunąłem dłoń na środek powyginanego niemożebnie drąga - bo rurą już tego nazwać nie było można - i zablokowałem je. Broń jednak wygięła się mocno w dół po obu stronach mojego uchwytu, nadpękając pod moimi szponami. Nie wytrzyma nawet jednego ciosu więcej! - pomyślałem ściskając pięść jeszcze silniej. Bestia ciągle trzymała kończyny na drągu, gnąc go coraz bardziej, a ja czułem niemal jak powstrzymywanie jej od zmiażdżenia mnie opróżnia moje zapasy energii napędzającej protezę. Potrzebne mi wsparcie! I to Natychmiast! Gdzie jest… - Oczko! - sapnąłem wciąż prawie bez powietrza po uderzeniu o podłogę. Otworzyłem zamknięte aż do tej pory prawe, żywe oko i odważyłem się zerknąć w jej stronę, lewe wciąż wlepiając w demona. Stała tam otoczona magiczną, połyskującą turkusowo osłoną. - Proszę... Pomóż! Lecz ona wciąż stała tam tylko i patrzyła na mnie. Właściwie bez żadnej ekspresji, żadnych emocji na pyszczku. Ona myśli że ogłąda film czy co? - OCZKO! - ponagliłem ją, wciąż opierając się demonowi, który rozdziawił paszczę licząc na mój szybki koniec. I wtedy to do mnie dotarło. Ona nie chciała mi pomóc. Patrzyła na mnie, czekając tylko aż demon mnie zmiażdży. Jak na wypełniającą się część planu... Zdradziła! Słowo to odbiło się echem w mojej głowie, a serce zamarło. Przez głowę w ułamku sekundy przeleciało mi wiele myśli. Dlaczeg to robi? Co chce osiągnąć? Jak może być przy tym taka spokojna? I czy mogła to zaplanować?... Po tym przebłysku przyszła jednak jeszcze gorsza świadomość. Jestem tu sam. Nikt mi nie pomoże. Nikt nie wyciągnie pomocnego kopyta. A jeśli zawiodę, demon zabije mnie, moją drużynę, może poza Oczkiem, a potem... Potem może przepaść nawet całą Equestria. Prez moją porażkę. Tak jakby kiedykolwiek było inaczej. Zawsze na końcu zostajesz sam... Zebrałem całą swoją siłę woli by odgonić nagłą rozpacz i panikę przejmujące powoli kontrolę. Zebrałem się w sobie i odwróciłem pysk z powrotem do niego. Nie... To jeszcze nie koniec. PÓKI ODDYCHAM, NIE!!! Szukając desperacko jakiegoś sposobu na zmienienie jej, obróciłem nadgarstek wokół własnej osi. Dało to zbawienny efekt! Przednie nogi bestii, wciąż oparte o drąg, splątały się i w końcu go złamały, uderzając w podłogę - prawa zmiażdżyła płytki po mojej lewej, a lewa po prawej. Oczywiście znów ochlapując mnie wodą i zmuszając do zamknięcia żywego oka. Nie czekając na nic wyprostowałem protezę w łokciu, uderzając prosto w znajdujący się teraz w zasięgu demoniczny pysk. Zaskoczyłem go wystarczająco, aby nie zdążył rozmyć się jak gdy unikał miecza. A walnąłem tak, że aż staw mi nieco zgrzytnął! Uzębienie znów poleciało z paszczy wszędzie wokół, a samego potwora aż oderwałem od podłogi i wyrzuciłem w powietrze. Trzasnęła też płytka, na której leżał mój metalowy bark. Gdybym miał czas, rzuciłbym w myślach jakąś ironiczną uwagę o tym jak ta podłoga ma przesiodłane podczas naszej walki. Ale nie miałem. Musiałem jak najszybciej przeturlać się w bok, unikając riposty demona ogarniętego teraz już nie wściekłością, a szaleńczą furią. Szczęśliwie znalazłem się teraz tuż obok miecza, jaki rzuciła mi wcześniej Gray. Chwyciłem go i chciałem się podnieść, ale przeciwnik mnie zaskoczył. Zamiast się obrócić, zmienił tylko położenie pyska oraz oczu, tak że zamiast lewym bokiem był teraz obrócony przodem do mnie. Skubany… Wlepiwszy we mnie ślepia zawył w furii i skoczył, wznosząc w górę szponiaste kończyny do potężnego ciosu, którego chyba nawet ja nie zbiję...
  24. Zawsze mozna argumentować to tym, że Sykstus nie ma takiej wyobraźni jak ta dziewczyna z filmu. Albo tym że ona wizualizowała co innego. Albo tym że Sykstus się śpieszył... Różnie bywa.
×
×
  • Utwórz nowe...