Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Posty napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. Uciekać nie było sensu, bo i tak bydlak byłby od niej szybszy. Nie czuła paniki, bo po prostu w tym momencie nie wyobrażała sobie siebie w postaci obiadu. Dużo by dała, żeby psowaty mutant nie był za bardzo pogruchotany, a jeszcze więcej by dała, żeby przeżyć spotkanie z wielkim mutantem. Nie zwróciła uwagi na ryki z wnętrza tunelu - była skupiona na tym jednym osobniku i zastanawiała się nad jego reakcją na bodźce świetlne. Oczy miał niby małe, ale je miał. Szybko zdjęła z czoła latarkę i zaczęła nią machać, planując rzucić się w kierunku mutanta i kiedy będzie zdezorientowany, dźgnąć w miejsce które pozwoli jej pokonać przeciwnika i ujść z życiem, nie trafiając na jego łapy. Postanowiła zaatakować z boku, celując w miejsce, w którym teoretycznie być powinna tchawica nosalisa. Masywna szyja była nieco problematyczna, ale szybkie cięcie powinno zadziałać. Na wypadek gdyby nie zadziałało, chciała też trafić w oczodół mutanta.

  2. - Ho, ho, ho, na pewno będzie wspaniała! - Wyjął z kieszeni bochen chleba i zaczął odrywać jego kawałki, które następnie układał na przeraźliwie złotym i przesadzonym talerzu. Na szczyt dał listek pietruszki. Pojawił się przy imperatorze o wyglądzie gołębia i podłożył mu tacę pod nos.

    - Proszę się nie krępować, musi pan być głodny - stwierdził z nonszalanckim uśmiechem i sam wziął jeden z kawałków, aby rozgnieść je między swoimi białymi zębami. Opierał się w tym czasie o ramię Azira.

  3. - Ha! Wspaniale! To jak ubezpieczenie, nie ma nic lepszego niż ubezpieczenie!  - odezwał się jegomość o zielonej twarzy, w tym momencie ubrany w białą koszulę, jaskrawoniebieski krawat i niebieskie spodnie w czerwone kropki. Miał też czarne, lśniące buty, wyglądające na dopiero co wypastowane. Rozejrzał się po towarzyszach. Jakaś chuda kobieta w czerni. Cóż, wyglądała dla Lloyda jak połączenie kurtyzany z zakonnicą, a zatem połączenie niezwykle groteskowe. Może coś na kształt aktorki z burleski? Twarz przypominała nieco klauna, dziwne. Kolejny jegomość, wysoki mężczyzna w złotej zbroi. Co za ważniak! Od razu jednak Lloydowi zrobiło się go żal. Patrząc na jego nogi zgadł, że ma straszne zwyrodnienia stawów i zmiany hormonalne. Następny towarzysz... o, groza, cóż to za maszkara? W dodatku mało śmieszna, a domyślał się, że taki był jej cel. Może jakiś kombatant zabaw w wojnę? Cały poobdzierany, w dodatku pachnie trupem. I ostatnia pani, całkiem wysoka kobietka. O, ta wyglądała dobrze i z pozoru normalnie. Ciekawe, jakie też mroczne tajemnice kryje...

    - Witajcie, moi drodzy! - rzekł energicznie. Podszedł do każdego z towarzyszy. Kobiety pocałował w dłonie, a tym których uznał za mężczyzn dłonie uścisnął. W zasadzie trudno powiedzieć, czy faktycznie do nich podszedł - zrobił to zbyt szybko.

  4. Imię: Lloyd Cohen/ Maska

    Wygląd: Jako człowiek, wysoki i postawny mężczyzna w średnim wieku. Ma krótkie, idealnie zaczesane włosy i niewielkiego wąsa. W skrócie - amerykański dżentelmen z lat sześćdziesiątych. Ma kwadratową twarz i ciemnobrązowe, wesołe oczy. Nos jest nieco wystający, z lekkim garbem pośrodku, a usta wąskie. Ubiera się dość elegancko, preferuje smokingi, acz w luźnych momentach życia ubiera raczej białe koszule i garnitury. W postaci Maski jego twarz jest zielona, zęby nieco przerośnięte i idealnie białe, a wąs skręca się zawadiacko. Ubiór pana Lloyda staje się wówczas nieco bardziej ekscentryczny, z wykorzystaniem jaskrawych kolorów i fantazyjnych wzorów.

    $%28KGrHqN,!rcFI44BSYfiBSPWOoHzcQ~~60_35

     

    Charakter: Wesoły i dowcipny, dusza towarzystwa. Uwielbia być w centrum uwagi, ale i nigdy nie nadużywa tego zaszczytu. No chyba, że ubiera maskę. Wtedy wszystkie jego cechy stają się trochę przerysowane. Nawet jednak w postaci Maski nie jest agresywny. Może tylko szalony i nieobliczalny, ale z zachowaniem dobrych manier, tak bardzo dla niego ważnych.

    Krótka historia: Pan Lloyd Cohen pochodzi z Nowego Orleanu. Był tam autorem tekstów dla wielu ówczesnych gwiazd muzyki rozrywkowej, kompozytorem i docenianym pianistą. Dzięki swojemu talentowi nigdy nie brakowało mu gotówki, ale zdobywszy wszystko zaczął popadać w coraz większe rozgoryczenie. Otoczony sławą i bogactwem, zatracił nieco sens. Pan Cohen często wpadał na szalone i kontrowersyjne pomysły, toteż raz postanowił nawet wybrać się na długą i pustelniczą wędrówkę na bagna, chcąc upodobnić się do średniowiecznych ascetów i zaczerpnąć sensu życia z Biblii chrześcijańskiej. Całkiem przypadkiem odnalazł zatopioną skrzynię, całkiem przypadkiem ze starą, spróchniałą maską nordyckiego boga i całkiem przypadkiem prawie padł ofiarą aligatora, ale koniec końców pan Cohen wrócił z bagien zadowolony i z humorem oraz zaparciem zaczął zwalczać przestępczość. Ot, hobby jak każde inne. Jak znalazł się tam, gdzie się znalazł... No, właściwie można powiedzieć że było to dziełem przypadku, co gorsza pan Cohen nie do końca pamiętał jakiego i dlaczego właściwie miał miejsce.

    Moc i umiejętności: Przede wszystkim jest nieśmiertelny, dopóki Maska tkwi na jego twarzy. Jest o wiele bardziej inteligentny, ale jednocześnie niepoczytalny. Potrafi kontrolować otoczenie i tworzyć różne rzeczy z niczego. Jest niezwykle szybki i silny.

     

  5. Związki prędzej czy później do łóżka prowadzą i nie chce mi się wierzyć, że studenciak będzie czekał na te ustawowe piętnaście lat :v 

    Znam kilku takich łowców okazji, co to ich wiek wybranki nie odstrasza. swoją drogą wybranka czuje się doroślejsza i wot, związek idealny, pomijając fakt że dwunastolatka to dzieciak, także powodzenia życze i krzyżyk na drogę. 

    First, masz dziwne przekonania o związkach. Nie chciałabym powiedzieć, że spaczone.

    • +1 7
  6. Oj, kiepsko. W miarę szybkim ruchem wyjęła z plecaka nóż i zarzuciła go sobie z powrotem na ramiona. Dobrze, że był w oddzielnej i łatwo dostępnej kieszeni. Zdawała sobie sprawę, że działanie jest raczej pozbawione sensu. Wystarczyło spojrzeć chociażby na długość łap nosalisa, którego szpony znalazłby się w jej brzuchu zanim zdążyłaby pomyśleć o oparciu ataku. Tyle, że kiedy tylko ten 'dobry' mutant rzucił się do ataku, poczuła się w obowiązku przyjąć przynajmniej postawę bojową z nadzieją, że jej zwierz i ona sama wyjdą z tego obronną ręką. Ciekawe, jak szybko działał jego jad...

  7. Ochrypły skrzek nie był tym, co chciała usłyszeć. W zasadzie do końca podróży wolałaby słyszeć tylko dźwięk swoich kroków i człapanie mutanta. Starała się oddychać bardzo głęboko i powoli. Stawiała też trochę głośniejsze i bardziej zdecydowane kroki, a przynajmniej miała nadzieję, że brzmią bardziej zdecydowanie. Z kilku czytanych w dzieciństwie książek dowiedziała się, że jak tylko się nie okaże strachu to teoretycznie człowiek jest bezpieczny. Zazwyczaj dotyczyło to co prawda rycerzy ratujących księżniczki, ale teraz to Zdrawka postanowiła się twardo trzymać tej zasady. Jej twarz nabrała iście morderczego wyrazu, na wypadek gdyby potencjalni oponenci w tunelu byli w stanie odczytać emocje z ludzkiej facjaty. Ostatecznie, przy odpowiedniej wyobraźni wszystko może być bronią i dziewczyna zaczęła obliczać jak bardzo jest uzbrojona, a potem stwierdziła, że dobrze byłoby zamanifestować to, jak bardzo jest nie do powstrzymania.

    - Pocałujcie mnie w dupę, i tak dotrę do końca tego tunelu - ostrzegła głośno. Cokolwiek tu z nią było, zapewne i tak już wcześniej zauważyło jej obecność.

  8. Istota po odepchnięciu przez promień wylądowała miękko na dnie areny kilka metrów dalej, przykucając nieco aby zamortyzować upadek. Cień przyspieszył nieco nadejście Koszmaru, jednocześnie sugerując poprzedniemu aktorowi zejście ze sceny. Na każdego przychodzi czas, a teraz czas przyszedł na Strażnika, granatową istotę z białą maską. Koszmar przemieszczał się z zawrotną prędkością po łączach pomiędzy pająkami. Łączach, które za pośrednictwem tkaczy wciąż krępowały postać Seroxa. Każdy pająk jest jadowity i to był ten moment, kiedy senni tkacze zaczęli kąsać. Syczały i gryzły, zaburzając wewnętrzną harmonię wojownika jeszcze bardziej, niż wcześniej. Skakały, chwytając się wspomnień i zbierając najgorsze z nich. Zmieniły się w pasożyty. Cały ten szał, chaos i negatywne emocje przechodziły przez nici, wprawiając je w drganie. Z samych nici unosiły się cienkie strużki czarnego jak smoła dymu.

    Granatowy Strażnik zaczął wodzić wzrokiem po żyłkach, powiewających wcześniej lekko na wietrze, teraz napiętych i jakby grubszych. Na tNapiął pyłowe mięśnie, odchylił długie ręce za siebie i podskoczył, celując kosturem w najbliższe kłębowisko linii. W zetknięciu z nimi kij zaczął płonąć i czernieć, rozsypując się na drzazgi i wydzielając zapach palonych włosów. Połączenia pomiędzy ziarnami piasku zrywały się bardzo szybko, a zatem całą fala piachu opadła na podłoże, lśniąc jeszcze i opalizując. Pośród tego wszystkiego stała Oksymoron, zdejmująca właśnie z twarzy maskę Strażnika. Była chyba trochę bardziej rozczochrana niż wcześniej. Wykrztusiła resztki piasku które jakimś cudem znalazły się w jej ustach i wytarła twarz wierzchem dłoni. Przypięła maskę do pasa. Strażnik przybędzie jeszcze na tą arenę, ale jeszcze nie teraz.

    Przyszedł czas na godzinę trzecią. Godzinę objęcia władzy przez smoki i potwory, godzinę kiedy to mrok, wszelkie niepowodzenia życiowe i porażki, smród rozkładu i spalenizny wydostają się spod łóżka. Godzinę podczas której płuca napełniają się wodą, nozdrza wypełnia woń dymu, najlepsi przyjaciele zdradzają, a ofiary wstają z grobów i prześladują swoich oprawców. Oto przybył Koszmar.

    Z kłębowiska nici zaczęła ściekać brunatnoszara, gęsta ciecz. Kapała wprost na wyciągniętą dłoń dziewczyny, a stykając się ze skórą syczała i dymiła. Wokół wirowały czarne i zielone plamy światła, które powoli zaczęły zakrywać postać Oksymoron. Zanim jednak zupełnie zasłoniły jej widok, Serox mógł zauważyć jak zdejmuje z szyi sznurek z jedną z malutkich masek, a potem rzuca garścią piachu w parując ciecz. Coś wybuchło, rozświetlając arenę i wypełniając powietrze metalicznym smakiem. Coś huknęło, powodując odpadnięcie kilku trybików ze ścian. Coś przywiało ze sobą zapach wilgotnej i zimnej piwnicy z trupami ukrytymi pod podłogą. Dym rozwiał się i w miejscu w którym wcześniej stała Oksymoron lewitował teraz Koszmar, jedna z twarzy Strachu, najpodlejsza jego forma. Gad atakujący w czasie kiedy śpiący regenerują siły, bezbronni.

    Twarz była okrąglejsza, niż twarz poprzedniego mieszkańca Snów. Jej góra przypominała nieco maskę wenecką - jedno oko było w kształcie migdała, otoczone czarną, równą plamą o tym samym kształcie, stykającą się z brwią. Drugie oko było idealnie okrągłe, poza szramą która pozostawała koło otwarte i szła równo aż do górnej krawędzi maski. Nos był jeszcze całkiem zwykły, niezbyt różny od nosa przeciętnego człowieka. Gorzej sprawa się miała z ustami. Wyglądały jak rozerwane, rozciągały się w przerażającej karykaturze uśmiechu prawie na całą szerokość maski. Były otoczone czarnym konturem i miały całe cztery rzędy zębów, ustawione jeden na drugim. Żuchwa była kanciasta i wąska, co przypominało nieco Arlekina. Za maską ciągnęło się potężne cielsko splecione z czegoś na kształt kilkudziesięciometrowych macek meduzy. Przez macki przebiegały impulsy świetlne - od brunatnych, przez czerwone i zielone.

    Koszmar zatoczył kilka kółek wokół areny, szczerząc się pogardliwie w stronę publiczności i kłapiąc zębami. Uwielbiał robić dobre, pierwsze wrażenie. Poruszał się płynnie, falował i wirował, jakby pływał unoszony prądami wody. Potem obniżył nieco lot i zawisł nisko nad ziemią, wgapiając się wprost w Cienia. Nie sposób było znieść jego spojrzenie dłużej, niż kilka sekund. Kilka z macek sięgnęło po kryształ wyrastający z podłoża,  skażając jego strukturę i rozrywając łączenia. Zaczął ciemnieć i rozsypywać się. Pan najczarniejszych scenariuszy przybył...

    - ... Zamącić w głowie czarnemu rycerzowi. Czego czarny rycerz się boi? Czy boi się upadku? Czy boi się myszy? Może boi się deszczu, albo zarazków? Czego czarny rycerz się boi?

    Meduzowate macki sięgnęły teraz po miecz i po nim powoli zaczęły oplatać samego Seroxa. Maska wciąż znajdowała się przed jego twarzą, a odnóża plątały się i przywierały do szat, przypalając je. Działał na umysł i to umysł był najmniej przed nim ubezpieczony. Cień odczuł  taki ból, jakby cały płonął. Mięśnie zadrżały, a miecz wysuwał się z jego ręki, ulegając stopniowej korozji. Koszmar wyszczerzył się jeszcze szerzej - jakimś cudem potrafił przybrać różne wyrazy twarzy, choć w jego przypadku oznaczało to gamę od pogardliwego uśmiechu, do przerażającego uśmiechu.

     

  9. Godzina pierwsza będąca godziną zapadnięcia w sen w prywatnym wymiarze czasowym Oksymoron minęła. Przeniknęła do snu który był nie tylko snem świadomym, ale i snem będącym bramą do innych snów. Wystarczył tylko jeden element, aby przedostać się dalej, o wiele dalej, aby pozostać bez ograniczeń i wznowić wędrówkę po tym, co działo się w głowach ludzi, kiedy ich mózg znajdował się w stanie spoczynku. Sięgnęła do kieszeni po szczyptę piasku i splunęła na nią, po czym zacisnęła dłoń. Kiedy ją otwarła, siedziała na niej maleńka, ośmionoga istotka. Połyskujący granatowym światłem spomiędzy ziarenek piasku pajęczak, mały tkacz iluzji sennych, istota niematerialna, ale w pełni świadoma. Łącznik pomiędzy snami, klucz do przeniknięcia sennego świata przez świat rzeczywisty, namacalny. Wszystko co musiał zrobić, to zacząć tkać. A wtedy...

    Leżące na arenie zwłoki obudziły się i zaczęły powoli powstawać. Powoli, bo połączenie się ze snem i powrót razem z nim do świata rzeczywistego kosztowało wiele energii i wiele skupienia. Widząc mknące ku niej pnącza odpięła maskę wiszącą u pasa i przyłożyła ją do twarzy. Biała, odrapana twarz z drewna, o kanciastych łukach brwiowych, pod którymi znajdowały się teraz po trzy okrągłe oczodoły. Płaski, kanciasty nos oddzielony był od równie kanciastej brody tylko wąską, prostą szparą będącą ustami. W momencie przyłożenia maski do twarzy z ciała oponentki Seroxa zaczęły wydobywać się ziarna piasku, połyskujące granatowym światłem. Wir który się z nich utworzył zasłonił Oksymoron, a maska już po chwili wyłoniła się spomiędzy małej burzy piaskowej. W oczodołach pojawiły się iskry, a po bokach drewnianej twarzy pojawiły się wiązki błękitnego światła przypominające rogi. Stworzenie które wyłoniło się z piasku było wyższe od ludzi dwa razy. Stąpało na dwóch, umięśnionych nogach i wspierało się długim ogonem, dla zachowania równowagi. Miało długie kończyny górne, zakończone trójpalczastymi łapami.

    Nastąpiła godzina druga - wrota zostały otwarte. Pnącza rozrywające ziemię przeniknęły przez piaskowego stwora, na chwilę tylko rozpraszając ziarna piasku, aby zaraz potem wróciły one do poprzedniej konfiguracji. Zamaskowany stwór nachylił się nad podłożem areny i otwarł swoją zaciśniętą dłoń. Wypuścił z niej małego, połyskującego pająka o pancerzyku z podświadomości i sygnałów elektrycznych. Małe, granatowe odnóża pomknęły wprost ku najbliższej ścianie areny. Niematerialny, ale istniejący w trójwymiarowej rzeczywistości. Niepodległy jej prawom fizyki, będący formą życia istniejącą w innej czasoprzestrzeni. Zniknął pomiędzy trybikami w ścianie, aby już kilka sekund później powrócić z tysiącami sobie podobnych pająków. W przestrzeni areny pojawiły się świecące nici. Świeciły tylko po to, aby dać się zauważyć publiczności. Zwykłe efekciarstwo, ot co. Ani tkacze, ani nici nie potrzebowały promieniowania elektromagnetycznego. Małe stworzenia potrzebowały już tylko jednego, aby móc w pełni sprawnie funkcjonować.

    Tym czymś była ciemność. Ich środowisko życia, to, co pozwalało niematerialnym tkaczom będącym myślami na swobodę działania. Najchętniej dążyły do ciemności, chcąc otulić się nią i zacząć Przewodzenie. Nawet stworzenia powstałe w umysłach działały instynktownie, toteż cała ich chmara zaczęła zbliżać się ku Seroxowi, będącemu najciemniejszym punktem areny. Zaczęły go przenikać, nie sprawiając bólu ani nie czyniąc żadnej krzywdy. Trudno byłoby skrzywdzić taką istotę. Nie absorbowały jego energii, nie odbierały sił. Wplatały się w niego, zakłócając myśli Cienia szumami i obrazami spływającymi znikąd. Dziwne to były obrazy, ale zbyt chaotyczne aby je odczytać. Podobne hałasowi towarzyszącemu tłumowi ludzi, z którego nie sposób wychwycić narządem słuchu jakikolwiek jasny i sensowny przekaz. Pająki łączyły się między sobą wielobarwnymi, opalizującymi nićmi pajęczyny. Połączone z areną, w dziwny sposób krępowały Seroxa, nie odbierając mu swobody ruchów, ale zakłócając swobodne myślenie. Zagnieździły się w nim, przesyłając między sobą Sny i odsyłając je z powrotem ku innym gniazdom, osadzonym pomiędzy trybikami areny.

    Piaskowy stwór rozciągnął swoje piaskowe mięśnie. Sięgnął ku swojej klatce piersiowej i wyrwał z niej garść granatowego piasku, drobnego jak pył. Poruszał się zwinnie, dziwnymi, długimi skokami do których przystosowane były jego kończyny. Okrążył swojego oponenta, potężnego Maga korzystającego z magii Cienia i zdmuchnął garść piasku prosto w jego twarz oczywiście ze względu na brak mięśni twarzy nie przyjmując żadnego grymasu. Mimo to Cienisty wiedział, że jego ślepia przyglądają się uważnie mieczowi.

     

     

    • +1 1
  10. No tak, zobaczyła trupa, obejrzała go sobie, minęła, to całkiem logiczne że trup postanowił zrobić to samo jeśli chodzi o Zdrawkę. Przede wszystkim, nie panikować. Tego dźwięku nie ma,nikt za nnią nie idzie. W tunelach często ludziom odbijało, ojciec tłumaczył że to pewnie przez brak jakichś witamin i światła słonecznego. Zdrawka zapięła kurtkę pod szyję i odethnęła głęboko kilka razy, w rozpaczliwej próbie uspokojenia się i oszukania swojego umysłu, że wcale nie boi się jak diabli. Na wszelki wypadek przyspieszyła kroku, marząc o choćby małym światełku, które oznaczałoby koniec tunelu. Pogłaskała zwierza po grzbiecie.

  11. Oksymoron weszła spokojnym krokiem na arenę. Wyznawała zasadę, że człowiek nie powinien się w życiu specjalnie spieszyć i nawet magiczny pojedynek nie miał odwieźć jej od tego postanowienia. Bose stopy stąpały spokojnie po podłożu areny, krokiem niezbyt energicznym. W porównaniu do oponenta wyglądała do bólu przeciętnie. Okrągła twarz nie była zakryta ani kapturem, ani maską, ani nawet półmaską. Zielone oczy spoglądały na arenę wzrokiem niezwykle zmęczonym i styranym życiem, kto wie co robiła przez ostatnie tygodnie. Jasnobrązowe włosy zostały spięte w dość niedbały kok, czego skutkiem były kosmyki wyrywające się ku wielu stronom świata.

    Ubrana była w zgniłozielone, luźne spodnie z wieloma kieszeniami, z których to sypał się drobnoziarnisty, lśniący piasek. U pasa owych spodni wisiała biała maska z drewna, maska większa od twarzy Oksymoron. Nie przypominała żadnego człowieka i żadnego zwierzęcia. Miała dwie pary oczu pod prostymi łukami brwiowymi i wąski, prosty otwór symbolizujący usta. Widniały na niej gdzieniegdzie błękitne wzory. Na szyi oponentki Seroxa wisiał rzemyk z kilkoma innymi, mniejszymi kawałkami drewna, małymi rzeźbionymi maskami.

    - Dzień dobry, proszę się wstrzymać z atakiem - powiedziała, wykonując kilka gestów które to miały powstrzymać ewentualny atak.

    No, no, całkiem niezła ta arena. Niezła, ale też bez rewelacji. Ot, ściany z kółek zębatych. Tak po prawdzie chyba nie było trudno znaleźć pomysł na coś takiego, no ale niech już będzie. Pobieżnie omiotła wzrokiem te... rzeczy, które przygotował jej oponent. Minąwszy środek areny i dalej podążając w jego kierunku zaczęła się zastanawiać, czy z tego ciemnego dymu dałoby się zrobić atrament, jaki ma skład chemiczny i dlaczego wygląda jak sepia. Rozpraszała kłęby mgły, aż w końcu dotarła do rywala. Pochyliła nieco głowę, wykrzywiając twarz i próbując dojrzeć rysy twarzy. Nic z tego. Nie tym razem.

    Wobec tego wyciągnęła dłonie, chwyciła dłoń Seroxa i energicznie nią potrząsnęła, szczerząc się i dokładając starań aby przypadkiem nie skaleczyć się szponami. Kto by się spodziewał tak gwałtownego ruchu. W trakcie pomyślała, że Seroxowi musi być strasznie ciężko z tymi wszystkimi efekciarskimi bajerami przy stroju. Kiedy już puściła dłoń, z kieszeni bluzy wyjęła małą doniczkę z kaktusem w kształcie kuli, na której szczycie tkwiło małe, krzywe sombrero.

    - Niezmiernie mi miło. To kaktus uprzejmości, na szczęście - oznajmiła i zaczęła wycofywać się na swoje miejsce. Kiedy już tam stanęła, kilka razy odetchnęła głęboko, zamknęła oczy i osunęła się na ziemię, pogrążona w głębokim śnie. Cień. Może to i dobrze, że walczy z cieniem. To daje spore pole manewru i miejsce na popis. Pojedynek się zaczął!

  12. Przebóg, trup. Na początku Zdrawka poczuła, jak jej serce podskakuje do gardła, a nogi robią się jak z waty. Potem do głowy dopchał się rozsądek, który stanowczo oznajmił, że to mógł być jej własny trup. Do sporu z rozsądkiem przystąpiły teorie co do jakże radosnego uśmiechu, który u trupów raczej rzadko jest spotykany. Konflikt wewnętrzny zaczął się jednak po spiesznym przekroczeniu martwej materii i nabraniu energicznego kroku. Zdrawka przyciągnęła zmutowanego towarzysza trochę bliżej siebie i starała się patrzeć tylko w przód, w żadnym razie na boki. Podświadomie nasłuchiwała, czy szczęśliwa nieboszczka przypadkiem nie zamierza za nią iść. Irracjonalne lęki, pomyślała sobie.

  13. Dziewczyna wróciła na peron i po razkkolejny spojrzała tęsknie na tunel  do następnej stacji zbliżającej do WOGN-u.  Szalony pomysł. Niby była szansa powodzenia, ale jednak szalony. W gruncie rzeczy mogło tam czyhać wszystko, albo nic. Dziewczyna zastanowiła się nad swoją atrakcyjnością dla potencjalnego konesera mięsa. Chuda była, silna jakoś niespecjalnie,mięśnie jak u bociana pięty. To już lepszym kąskiem zdawał się być mutant, z niego byłby niezły obiad. Gorzej, jeśli mieszkaniec tunelu nie miał w zwyczaju pożywiania się - wtedy można byłoby natrafić na problem. A tatuś ostrzegał, żeby nie pchać się samotnie do tuneli. 

    Krok przed siebie, i Zdrawka zeskoczyła na tory. 

  14. - Co innego można robić w tak piękny dzień... Mówiąc szczerze, nie lubię Nowego Jorku. O wiele bardziej interesujący jest Nowy Orlean, a jeszcze bardziej części wysunięte na północ, ale i tu da się jakoś żyć. Dużo zakamarków i innych dziur, ciekawe, prawdziwa betonowa dżungla - odpowiedział.

  15. Anansi sięgnął po portfel dresa. Odliczył skrzętnie ilość gotówki i zapłacił barmanowi za zakupione procenty. Resztę zostawił w spokoju i zwrócił Łysemu, a sam wyszedł spokojnie z baru, usatysfakcjonowany dobrym początkiem dnia. Zaczął nucić pod nosem jakąś dawno zapomnianą melodię. 

  16. - A no to dobrze, to dobrze - odparł ze zrozumieniem. - Wiesz so, Łysy? Mnie jest ciebie chłopie szkoda. Jak ja widziałem, jak ty się tu błą... błąkasz, tak sam jak ten... No,  palec. To nie jes dobre miejsce Łysy, mówię to jako towarzysssssz - oodpowiedział, zaczynając łkać i klepać drechola po ramieniu. Zamówił jeszcze wódkę. Jeszcze tylko troszkę... i zaśnie. 

×
×
  • Utwórz nowe...