-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
Julia przewróciła oczami. - Alin, zrób nam wszystkim przysługę i się zamknij - powiedziala. - Fluttershy, zaprowadzisz nas tam?
-
Julia spojrzała na 408, po czym zwróciła się do Fluttershy. - Przepraszam, Fluttershy, ale szukamy pewnego miejsca. Jaskinii. tylko po to tu jesteśmy. Nie wiesz może gdzie mogłaby być?
-
- Popatrz. To jest Vlad. Vlad jest niegroźny. Podejdź - powiedziała, trzymając psa za obrożę. Wyjątkowo olbrzym się nie wyrywał, a tylko leżał spokojnie.
-
- Nie zrobimy ci krzywdy, nie musisz się nas bać, Fluttershy, ale mów odrobinę głośniej... - poprosiła Julia. - Lubisz zwierzęta?
-
- Cicho. Wybacz, nie zwracaj na nią uwagi. Jest troszkę nietowarzyska. Jesteśmy ludźmi. Oprócz obiektu 408, tam. - Wskazała. - Ja jestem Julia, a ty?
-
- Rozwijaliśmy się jeszcze szybciej, niż w twoich czasach. A potem coś się stało, katastrofa, kataklizm - nie wiem. Jest bardzo mało ludzi. Nie trafiłam na żadnego od kataklizmu. Miasta zarastają, wszędzie grasują różne... stwory. Mutanty. Nie jest wesoło.
-
- To dobrze. To znaczy, bardziej dla nas. Dla ciebie to pewnie bez znaczenia - powiedziała Julia do 408, ignorując Alin.
-
- Nie ma co czekać... - mruknęła pod nosem Julia. Zdjęła kurtkę, obwiązała ją sobie wokół pasa i ruszyła we wskazanym kierunku.
-
- Powiedzmy, że masz rację. Z drugiej strony w świecie gdzie żyją tęczowe latające konie broń chyba nie jest dobrym pomysłem - stwierdziła. - No, moi drodzy. Powinniśmy chyba gdzieś iść - rzekła głośno.
-
Julia podeszła do faceta z karabinem. - Edług opisu to nie jest zbyt poważny świat, więc... Schowaj to - wskazała na broń. Vlad warknął.
-
- Dobrze, plan jest ambitny. Kolejne pytanie z mojej strony: Dlaczego to my mamy odwalać tę brudną robotę, skoro to Pan jest Bogiem? - zapytała Julia.
-
- A jeżeli - ja nie mówię, że ja - ale tylko jeżeli ktoś nie za bardzo chce uratować świat? Poza tym, mój jest już i tak mocno zniszczony... - powiedziała do Maltasara. Zwróciła się do Alin. - Teraz jestem pewna, że twoje słowa mogą mieć w sobie ziarno prawdy.
-
- To ja zacznę... Nazywam się Julia Brannd, mam dwadzieścia pięć lat, pochodzę ze Szwecji. Ten idiota tutaj to Vlad i chociaż wygląda jak niedźwiedź, to nie jest tak niebezpieczny jak one i ma inne cele... W każdym razie to mój towarzysz. Żyjemy po wielkiej katastrofie na ziemi i próbowaliśmy znaleźć innych ludzi...
-
- Witam pana, chciałam zapytać tylko, czy ja nie żyję? Bo jeżeli tak, to wszystko zrozumiałe, ale i tak wolałabym wiedzieć. Żyjemy? - zapytała z uśmiechem, próbując opanować wciąż szarpiącego się, zbyt entuzjastycznego psa, który na dodatek bardzo się ślinił. Podszła do stołu.
-
Julia jechała samochodem, kiedy przed sobą zauważyła ścianę z drzwiami. Uzbrojona w sztylet wysiadła z samochodu i podszła bliżej. Za nią ruszył Vlad, wielkie, czarne, włochate psisko - nowofundland. Kobieta spojrzała na psa, po czym z wahaniem otwarła drzwi i weszła do środka. Zobaczyła światło, a następnie plac i kilku ludzi. Zaraz, ludzi? - Vlad, stój! Siad! - krzyknęła, chwytając w ostatniej chwili za obrożę olbrzyma i zapierając się, zaczęła powoli podchodzić bliżej, oniemiała.
-
Gwydril po kilku minutach znalazł pierwszego konia. Zwierzę zostało zabite przez pająki, ale te nie zdążyły go ze sobą zabrać. Po kolejnych minutach udało mu się dotrzeć do czterech pozostałych przy życiu. Wszystkie były razem i rozglądały się nerwowo po otoczeniu, strzygąc uszami. Elf sprowadził zwierzęta z powrotem. - Dwa konie padły - oznajmił. - Jak z Aaronem?
-
- Czar wydaje się być całkiem pożyteczny. W wolnym czasie bardzo chętnie skorzystam z możliwości nauczenia się go. Co zaś się tyczy złudzenia... Tak. Musiałabym popracować nad dźwiękiem i dotykiem, ale to dałoby się zrobić. A do czego konkretnie potrzebna ci jest taka iluzja? - zapytała.
-
Nikt żywy nie raczył zainteresować się pojazdem, zakładając że ktokolwiek żywy pozostał. Nie pojawił się też ojciec Matildy, chociaż od początku wiadome było, że jego pojawienie się graniczy z cudem. - Sześć i pół - powiedziała Matilda. - A ty, Jules? - zapytała, próbując jak najbardziej odwrócić się od szyby i nie zwracać uwagi na zombie. Fakt, zombie były wolne i głupie, ale w oczach dziecka, w oczach Matildy były apoteozą koszmarów, ożywionym złym snem. Czymś gorszym niż potwory spod łóżka.
-
- W takim razie ja spróbuję sprowadzić konie. Poradzisz sobie, orku? - upewnił się.