Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Posty napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. Do każdego z kucy podeszła dwójka kozłów, które w pierwszej kolejności spętała im skrzydła, uniemożliwiając ucieczkę.

    - Wstawać - rzekł ten sam kozioł. Wydawało się, że jest zdenerwowany. Midnight spojrzał na Twilight. Wyglądała na bardzo zażenowaną. Następnie rogaci zawiązali im oczy i poprowadzili wzdłuż ulicy. Po kilku minutach chodu otworzyły się przed nimi drzwi. Musieli zejść powoli po stromych schodach. Tam dopiero, w chłodzie, kozły zdjęły im z oczu opaski i zakuli w łańcuchy do ścian. Bez słowa oponenci wyszli, zostawiając kuce w ciemnościach.

  2. - Nie możemy pójść tak od razu, musimy jeszcze spotkać się ze wszystkimi i porozmawiać, nie sądzisz? - zapytała różowa klacz z kuchni. Po chwili weszła do salonu, trzymając tackę z dwiema filiżankami herbaty, porcelanową cukiernicą i łyżeczkami. Co myślisz?

  3. Arrow położył głowę na grzbiecie Somady. Mimo pola, czerwone, świecące, szczurze oczka wciąż budziły niepokój. W końcu jednak i Somadzie udało się usnąć. W śnie widziała twarze. Nie czuła że jest w swoim ciele. Po prostu oglądała obliza różnych kucy napotkanych w życiu - Veritasa, Twirael, a nawet lorda przez którego trafili do więzienia.

  4. Komnata była zrobiona w starym stylu. Sciany i podłogi były kamienne, ale wygładzone. Pomieszczenie było dość ciemne mimo trzech ogromnych okien odgrodzonych kamiennymi kolumnami - schody w dół musiały nie być tak długie, jak się Ruffian wydawało. Pod jedną ze ścian stało wielkie łóżko z baldachimem. W komnacie było też parę starych, zdobionych mebli z ciężkiego, ciemnego drewna. Na śrdku zaś, w samym centrum stała kula na kamiennym statywie. Lśniła.

  5. Twilight wybiegła za Midnightem, trzymając się blisko niego. Gdy tylko stanęli na ulicy, usłyszeli krzyk. Zostali zauważeni.

    - Midnight... Myślę że nie musimy walczyć... I tak nas aresztują i bez tego, a lepiej nie narażać się aż za bardzo, nie sądzisz? - szepnęła fioletowa klacz. Po kilku sekundach otoczyły ich kozły. Próbowały trzymać odstęp, nie strzelały z łuków. Mierzyły tylko.

    - Kładźcie się na ziemię - syknął jeden z nich.

  6. Pierwszy odezwał się Violet.

    - Zablokowaliśmy nie to przejście, którym wchodzą one. Tam - wskazał na miejsce pod skałą. - Jest ich kilka. Nie pytajcie, dlaczego je widzę. Nie wiem. W każdym razie włażą tamtędy. Jakoś znalazły drogę, nie wiedząc że tu jesteśmy... One nic nie wiedzą. Mniejsza. Florence? Czy na skałach jest jakieś w miarę bezpieczne miejsce gdzie możemy do rana przeczekać?

    - Tak. I ciekawe tylko, jak ja tam wejdę. Wy macie skrzydła! - poskarżyła się.

  7. - Do szefa... - Nightmare Moon prychnęła. - Do żadnego szefa. Istnieje możliwość, że uwiężą was tam, gdzie resztę. Przynajmniej blisko. Ja odwrócę uwagę ważniejszych, a wy spróbujecie uratować te sieroty... mieszkańców Ponyville. Rzućcie się na jakąś mniejszą grupkę - rozkazała i zniknęła między gałęziami.

  8. Kobieta w pewnym momencie mignęła kilkanaście metrów przed Krusskiem i ruszyła w jedną z bardziej zadbanych ulic. Widocznie miała zamiar wtopić się w tłum w jasnej części Coruscantu. Uciekając zastanawiała się, jak jaszczur mógł ją znaleźć. Co dwa dni zmieniała miejsce pobytu, poruszając się bez żadnego planu. Od czasu feralnego spotkania z Kel Dorem starała się ukrywać. Analizowała każdą chwilę spotkania, próbując rozwiązać problem.

  9. - Spodziewam się tego, Midnighcie - powiedziała klacz cicho. Po kilku minutach marszu dało się słyszeć hałasy z Ponyville. Wszystkie kozły były już na nogach, o czym świadczyły też światła na ulicach. Nightmare Moon przystanęła i przez krzewy obserwowała krzątających się rogatych.

    - Teraz przetestuję ich inteligencję. Macie atakować. Ty, Twilight Sparkle masz osłaniać Midnighta. Macie sprawić, żeby was pojmali - powiedziała Czarownica.

  10. Gdy tylko Fiury podszedł do domu różowej klaczy, otworzyły się drzwi. Pinkie. Skąd ona wiedziała, że kuc ma zamiar do niej iść?

    - Hej, Fiury! Poczęstujesz się może ciastem? Akurat zrobiłam herbatę, możesz wejść na chwilę! - Krzyknęła entuzjastycznie.

  11. - Jestem Moth. - klacz podała Cloudsowi kopyto -Zapewne to wiesz, bo Applejack już oficjalnie mnie przedstawiła. Miło mi cię poznać. A moje notatki proszę pozostawić mnie. - Moth uśmiechnęła się i przerzuciła notatnik na pustą stronę.

    - Nie jest to żadna tajemnica, ale też nie mam ochoty pokazywać tego całemu światu. Na tą wyprawę udałam się dlatego, że chciałam się w pewien sposób dokształcić. Tutaj są opisy. To wszystko, co musisz na ten temat wiedzieć. Ach. Właśnie. Wiedz, że pozory mylą. Nie twierdzę że zacznę w nocy przegryzać wam wszystkim aorty, ale krzyczeć na siebie nie pozwolę.

  12. Moth wzruszyła ramionami. Po co ich przekrzykiwać, skoro i tak zrobią swoje? Zresztą... To tylko życie kuca, który nie chce już żyć. Dlaczego nie mogliby pozwolić jej na śmierć? Przecież nie mają z tego żadnego pożytku... Chyba, że jeśli chodzi o pracę fizyczną.Wtedy życie miałoby sens, ale... Dlaczego chcąc ją uratować osaczając ją? Moth widziała, jak klacz odrzuca kawałek metalu. Podeszła pod drzewo, usiadła i wyciągnęła notatnik z ołówkiem. Taką scenę należy opisać, a potem wyciągnąć odpowiednie wnioski. Pierwsze godziny w podróży, a tu już tyle zdarzeń...

  13. - Gdzieś na pewno. Niestety, pod koniec przesłuchania - cóż za szkoda - nasz przyjaciel nie był w stanie nic z siebie wydusić.Cóż. Ważne że moje metody działają. A teraz ruszajmy do Ponyville. Po drodze znajdziemy jakieś ofiary. - Nightmare Moon odwróciła się i poszła przed siebie.

  14. Ofiara jednak jakby pzewidziała ruch Krusska. Po wystrzale okazało się, że podwinęła nogi. Trandoshanin po ćpunce spodziewałby się otępienia i wolnego tempa. Ofiara natomiast w mgnieniu oka doskoczyła do okna, kopnęła deski iwywarzyła je. Rękami chwyciła ramy i wyślizgnęła się na zewnątrz.Nawet nie spojrzała na niedoszłego łowcę nagród.

  15. - Zamknijcie się i zostawcie ją. Nie odbierajcie jej skalpela. Jeśli teraz weźmiecie jej ostrze, zdoła wymyślić coś, przed czym jej nie uratujecie. Zostawcie tą klacz. - Powiedziała Moth. Nie podeszła zbyt blisko zbiorowiska. Chciała, by ją słyszeli. Jeśli odbiorą jej skalpel, odbiorą jej własną wolę, a ona i tak znajdzie sposób żeby się zabić. Z drugiej strony mogła być to tylko pokazówka... Próba zwrócenia na siebie uwagi.

    - Rzuciliście się na nią. Ona tego nie chce. Nie chce sztucznego tłumu. Nie chce zbiorowiska. Wasze daremne pocieszenia i prośby w niczym nie pomogą. Tym bardziej zamieszanie.

  16. - Sami wariaci innymi słowy... Albo zakochani... Na jedno wychodzi - powiedziała. Mobilny psychiatryk, ale bez leków przytłumiających działanie chorób. Wspaniale. Czysta postać szaleństwa. Jego objawy i jego skutki. Coś, czego nigdy nie zaznałaby w Ponyville. Bo w Ponyville nie ma wielu psychicznie chorych, a wyjątki w niewielkiej ilości są na wymarciu i są tłumione przez normalną większość.

    Klacz uśmiechnęła się ciepło do przechodzącej obok Travel. Ciekawe czy i ona nie do końca jest normalna. Teraz jednak miała przed sobą Darknessa. Obiekt badawczy numer jeden... Do głowy Moth wpadła sugestia myśli, że traktuje inne kuce przedmiotowo. Została zignorowana.

  17. Wyglądało na to że wyprawa Applejack, klaczy przedstawiającej element uczciwości i wyznającej przyjaźń ponad wszelkie inne wartości zgromadziła - o, ironio - największych brutali i kuce które od dawna powinny być pozbawione wolności. Walka o przetrwanie - tak to mogło wyglądać. Teraz trzeba więc było znaleźć kogoś, kto byłby dla niej tarczą. Kogoś bez charakteru najemnika. Kogoś, komu Moth mogłaby zaufać... Marne szanse. W takim razie powinna po prostu nie rzucać się w oczy, czyli robić to co zawsze.

    - A więc wszyscy którzy tutaj trafiają są, albo z czasem stają się chorzy? Oprócz Applejack i jej brata... - Którzy też są szaleni, organizując tę wyprawę - Ciekawe, ciekawe...

  18. Trandoshanin zastał otwarte drzwi do jednego z pokoi. Odór stęchlizny i kurzu wciskał się do nozdrzy Krusska. Pomieszczenie za drzwiami było pokryte kurzem, a zniszczone meble zagracały je, powodując że trudno było przejść i nie potknąć się o nic. Na jednym z zdezelowanych foteli ktoś siedział. Cel. Kobieta w wytartym, szarym kombinezonie o potarganych włosach nieokreślonego koloru. Podkrążone oczy wybijały się na tle szarej, niezdrowej cery. Poruszyła się, kiedy Krussk wszedł do środka. Ciekawe dlaczego Kel Dor mówił o niej jak o mężczyźnie...

    - Czego tu szukasz, kretynie? - padło pytanie.

×
×
  • Utwórz nowe...