Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. - Przyjdę po ciebie najszybciej jak się da - odparła. Ruszyła szybkim, pewnym krokiem w stronę kostnicy, zastanawiając się jaką taktykę obrać, żeby zbajerować jakoś zarządcę kostnicy. Płakać nie mogła, bo nie była zbyt zdolną aktorką, a już na pewno nie umiała ryczeć na zawołanie. Dlatego też postanowiła wyglądać blado, smutno i generalnie nieszczęśliwie, ale na pogodzoną z losem kuzynkę biednej nieboszczki Klary. Mogła też wspomnieć, że Klara miała jakaś szczególnie ważną emocjonalnie pamiątkę, na przykład spinkę do włosów. Przede wszystkim uprzejmość, smutek i wygląd jak siedem nieszczęść.
  2. Torin był medykiem i przejawiał nastroje zdecydowanie antyromantyczne, dlatego też był odporny na wszelkiego rodzaju symbolikę, zwłaszcza tę związaną ze sferą metafizyczną. Jeśli jest się nieśmiertelnym i nie trzeba się martwić o przyszłość (póki na horyzoncie nie pojawi się srebro), kwestie duchowe nie były tymi szczególnie interesującymi. A jeśli było dla Torina coś, co bezpośrednio łączył ze śmiercią, to były to zdecydowanie rany, których już nie dało się zasklepić i zaawansowane objawy nieuleczalnych chorób. Maki były tylko kwiatami, a krzyże tylko symbolami. Dlatego też szedł raźno przed siebie, od czasu do czasu pogwizdując, ale tak, żeby nie przeszkadzało to żadnemu z uczestników wyprawy.
  3. - To pierwszy warunek takiego rodzaju, z jakim mam do czynienia - stwierdził Izefet w zadumie. Skaner zaświecił się i pod dłonią Katera przeszła błękitna linia. Urządzenie zabrzęczało i błysnęło zielonym światłem, oznajmiając, że kod został zaakceptowany. Drzwi rozsunęły się, otwierając przed nimi mieszkanie. - Nie spytam, czy twój przyjaciel jest zaufaną personą, bo zapewne jest. Ale jestem ciekaw, jak długo jesteśmy w stanie się tu ukrywać. Obawiam się, że żeby nie narażać go na niebezpieczeństwo mamy najwyżej parę godzin. Muszą wiedzieć, że oboje żyjemy - odezwał się mężczyzna.
  4. - Nie wiem jak wygląda ten budynek, ale może podałabym się za jej krewną? Ostatecznie, mogę powiedzieć że chcę ją zobaczyć po raz ostatni. A słyszałam, że trumna nie będzie otwarta w czasie pogrzebu. Wtedy nie musiałabym się tam włamywać albo silić się na to, żeby nikt mnie nie zobaczył - powiedziała, myśląc głośno. Z jakiegoś powodu przywdziewanie płaszcza Felicji wydawało jej się być... Ryzykowne i wolała tego uniknąć. Miała wrażenie, że ktoś taki jak ona wiedziałby natychmiast, że Saskia skorzystała z jej ubrania, choć był to lęk irracjonalny. ...albo i nie.
  5. Saskia rozejrzała się dyskretnie, aby sprawdzić czy nikt nie patrzy. W jej głowie narodził się plan iście diabelski, świecący wścibskością i wciskaniem nosa w nie swoje sprawy. Ktoś o czarnym humorze mógłby określić to jako "rozgrzebywanie problemów". - Mam do ciebie pytanie. Ale może zadam je, jak już pojedziemy - rzekła ostrożnie, niewinnie się uśmiechając. Kiedy już ruszyli, niewinna mina została zastąpiona konspiracyjnym skupieniem. - Horadinie, wiesz gdzie jest kostnica w mieście? Jedźmy tam. Muszę zobaczyć to ciało, bo podobnie jak ty nie wierzę w tę wersję wydarzeń. I nie możesz mnie zdradzić, bo zdradzisz też sam siebie, a nikt ci nie uwierzy, że pchałam się między trupy prowadząc prywatne śledztwo. Jestem tylko służącą, służące tak nie robią.
  6. Odpowiedź nadeszła dopiero po dobrych dwuch minutach, a sygnał lekko się przerywał. Na sieci musiały być zakłócenia, bo byli dość blisko miejsca, w którym Stegh mieszkał. - Dopóki nie grozi mi za to śmierć ani kalectwo, a to drugie na pewno nie, niech ci będzie. Ale teraz to ty masz dług. I jeśli przez to kopnę w kalendarz, to wrócę cię straszyć. I twojego nowego, pomylonego kumpla też. Jeśli nie ma poczucia humoru i nie będzie w stanie znieść moich żartów, wylatuje - odparł i wyłączył odbiornik. Nie brzmiał co prawda jakby się cieszył, ale obrażony też nie był. Izefet odczekał z odpowiedzią, aż Kater skończy rozmawiać. - Jak każda maska, ukrywa twarz. Na mojej planecie życie nie istnieje na powierzchni, tylko pod nią, w kompleksach jaskiń i grot. Na powierzchni jest ogromne ciśnienie i nie da się żyć. Poza tym, nie ma żadnego słońca, które by ją oświetlało. Dobrze widzę w ciemności i nie przeszkadza mi chłód, ale kosztem nieprzystosowania do światła dnia innych planet. Więc jeśli się nad tym zastanawiałeś, to kolor oczu ani skóry nie wynika z oddziaływania Ciemnej Strony. To kwestia gatunku - odparł. Niedługo później udało się dotrzeć do domu Trandoshanina. Jak się okazało, znajomy Katera był już w pracy, a od wnętrza mieszkania Katera i jego nowego towarzysza dzielił tylko skaner dłoni zamieszczony w metalowej framudze drzwi.
  7. - Więc zdobędziemy statek. I jak najprędzej powinieneś nauczyć się ukrywać swoją Moc. To tak, jakbyś ją wchłaniał, zasysał do wnętrza siebie. Na początku jest trudno, potem coraz łatwiej - wyjaśnił. I oboje ruszyli w stronę wyższych pięter Coruscantu. Poza Podziemiami panował dzień i świeciło słońce, co okazało się po opuszczeniu włazu pewnej uliczki znajdującej się tuż pod powierzchnią głównego poziomu. Samo przejście przez strukturę dzieląca Podziemia i właściwy Coruscant zajęło parę minut wspinaczki po drabinach między podporami, wśród brzęczących machin i pary. Zanim Isefet wyszedł na światło dnia, założył na twarz maskę, którą nwczesniej przechowywał w torbie. Maska była metalowa i wyglądała trochę jak maski noszone przez Kel Dorów. Miała z pewnością właściwości ochronne. Zakrył się też szczelnie płaszczem i dopiero wtedy wyszedł na zewnątrz. Pozostało już tylko zapytać Stegha, czy chce widzieć pod swoim dachem drugiego przedstawiciela Ciemnej Strony o wyglądzie równie przyjaznym co wygląd Katera.
  8. Niemal podskoczyła, słysząc prychnięcie mężczyzny. Mało było powiedzieć, że było to bardzo niespodziewane. Cóż, mógł być na coś uczulony, albo mieć katar, dlatego też nie przejęła się tym zbytnio. Jak najszybciej zeszła na dół, zameldować się Horadinowi. Zabrała swój płaszcz i szła na dół, a jej myśli cały czas zaprzątała sprawa Klary i Felicji. Straszne to było uczucie - jakby Saskia była o krok od poznania odpowiedzi, ale rozwiązanie cały czas się odsuwała i pozostawało poza zasięgiem. - Witaj, Horadinie - rzekła, schodząc do stajni.
  9. Torin znowu zarechotał, sprawdzając dla pewności juki konia. - Nie ma co wybaczać. Rozumiem. Jeszcze w dodatku noszę się na modłę elfów, a to dlatego że przygarnął mnie i wychował jeden z nich. Ale nie śpiewam do księżyca, nie pląsam po lesie, ani niestety nie rozmawiam ze zwierzętami. Co się tyczy krwi, w naszym przypadku bardziej przyda się raczej uzupełnianie krwi, niż jej upuszczanie - odpowiedział i odwrócił się z powrotem do krasnoluda. - Nieszczególnie znam się na kulturze krasnoludów. Nie miałem okazji poznać wielu z was, a już na pewno nie kapłana. Jak to jest, kapłan z młotem? - zapytał.
  10. Wampir odstąpił od konia i zwrócił wzrok niżej, na krasnoluda. Gdyby kto inny zadał to pytanie, pokusiłby się o złośliwość w odpowiedzi na jawną zaczepkę; ale nie można było winić krasnoluda za bycie bezpośrednim. Torina rozbawił niepokój Rulmolriga i to, że nie był do końca pewien w jaki sposób powinien się do niego zwracać. Zachichotał. - Tak, "panie" Torin, nie "pani". Torin jest wskazówką - odpowiedział i położył dłoń na piersi. - I jednak mimo wszystko jestem raczej płaski. Zbyt płaski jak na kobietę. Na brak zarostu nie mogłem nic poradzić - odparł, wzruszając ramionami. - Co zaś się tyczy pijawek, niestety nie mam ich ze sobą, ale nie używam w tym celu siebie. Pijawki wypuszczają pewną substancję, która z punktu widzenia medycyny jest atrakcyjna. Ja jej nie mam i nie sądzę, żeby pacjenci byli zadowoleni nawet gdybym ją miał. Poza tym, spuszczanie krwi wam raczej nie grozi, a już na pewno nie moimi zębami. - Mrugnął do krasnoluda.
  11. Torin był bardzo zadowolony z faktu, że fundatorzy wyprawy tak świetnie to wszystko zorganizowali. Jeśli było coś, czego się nie spodziewał, to właśnie zapas krwi. A miał już zaczynać się martwić i myśleć nad opcjonalnym glodowaniem w razie braku zaludnienia miejsca docelowego. Podszedł do jednego z koni (do tego z zapasem jedzenia) i poklepał go po grzbiecie. Miał nadzieję, że wyruszą jak najszybciej. - Dziękujemy za wszystko - odezwał się do jednego z mnichów. - Nie spodziewałem się, że będziecie tak dobrze przygotowani.
  12. Arcybiskup z Canterbury

    O horrorach słów kilka

    Zdecydowanie "Kobieta w Czerni", która poza tym że jest niesamowicie mroczna jest też bardzo malownicza.
  13. - Oczywiście, zrobię to. Właściwie im prędzej tym lepiej. Kiedy Horadin będzie gotowy? - zapytała. - Jeśli zaś chodzi o Regusa i Liandrę będę się nimi opiekować. Będą bezpieczni, może pan mi zaufać - odpowiedziała, nie do końca wierząc w zachowanie pana Lorena. Nie wierzyła, że naprawdę jest tak bardzo zdruzgotany.
  14. - Mogę ci pomóc. Mogę spowodować, że sam do nas wyjdzie, jeśli chcesz. Ale w zamian potrzebuję pilota - odpowiedział. Tymczasem dosłownie na ułamek sekundy przestrzeń za Isefetem zczerniała i zgęstniała, jakby nagle zrobiło się tam więcej mgły. - Ale musimy zrobić to szybko, bo będą nam szukać. A póki nie wiemy kto i w jakiej ilości, trudno nam się będzie się obronić. Nie odpowiedziałeś na pytanie. Umiesz się ukrywać?
  15. Pożegnała Herona lekkim uśmiechem i skinieniem głowy. - Dzień dobry, panie - odezwała się Saskia i dygnęła głęboko przed panem Lorenem. Na ułamek sekundy zmarszczyła brwi słysząc pytanie o przysługę. - Jestem tu, by państwu służyć. Co miałabym dla pana zrobić? - zapytała uprzejmie.
  16. - Jeszcze nie Korriban. Najpierw Nal Hutta, bo mapa nie jest kompletna, a brakujący fragment czeka na mnie właśnie tam. Teraz już na nas - odparł mężczyzna. Zgniótł urządzenie i wrzucił do dziury przypominającej studzienkę, a potem wzrokiem wrócił do Katera. Ten z kolei poczuł, jak z rany nad uchem sączy się wąska, ciepła strużka krwi. - Możemy dorwać go też w szpitalu, bo nie ma na co czekać. Nazywam się Izefet - przedstawił się i ponownie wyciągnął dłoń. - Jesteś Zabrakiem? Z Iridonii? Sądziłem, że macie tylko brązowy odcień skóry.
  17. Miecz nieznajomego miał barwę żółtą. Ostrze jego miecza zablokowało cios z góry, a on sam przyklęknął, po czym płynnym ruchem prześlizgnął się pod ręką Katera, wykonał półobrót, wstawił stopę między jego nogi i wytrącił go z równowagi. Dało się poznać zastosowanie jego luźnego ubioru - trudno było przewidzieć jego ruchy pod warstwami tkanin. Sekundę później Kater poczuł rwący ból na skroni, leżąc na brzuchu na mokrej uliczce. Rozlegało się buczenie tylko jednego miecza, co oznaczało, że przeciwnik swoją broń dezaktywował. Stał nad Zabrakiem, przyglądając się malutkiemu urządzeniu trzymanemu między dwoma palcami i całkowicie ignorując jego. Do czasu. - Śmiem twierdzić, że nie było żadnej kobiety którą miałem udusić i to wszystko było tylko po to, żebyś przyprowadził mnie do "biznesmena", abyśmy wkrótce potem oboje byli martwi. Sądzę, że to zasługa tych pozostałych dwóch, co prowadzi nas do niepokojącego wniosku, że ktoś o nas wie. I że prędko musimy opuścić Coruscant. Przed twarzą Zabraka pojawiła się dłoń. Nieznajomy z pewnością wiedział, że potrafi wstać sam, ale zaoferował pomoc.
  18. - Każdy kogoś traci - odparła. - Trzeba żyć dalej. Pamiętać, ale żyć dalej. Widzisz? Już się powoli zbiera. Jak ciocia Saskia załatwi, to raz, a porządnie. Ciekawa jestem... Ciekawa jestem, dlaczego akurat Klarę napadnięto. Była służącą, nie mogła mieć przy sobie niczego atrakcyjnego dla potencjalnego zbója - stwierdziła. - Chyba, że była to innego rodzaju napaść. Wtedy tak. Heron, czego chciał ode mnie pan Loren?
  19. - Nie ma za co. A teraz idź się ogarnij, bo twarz masz całą zasmarkaną i czerwoną - odparła łagodnie, odsunęła od siebie Liandrę i ruszyła w stronę zniecierpliwionego Herona. - Tak? Masz dla mnie zadanie? Ach, miałam iść do pana Lorena. Idźmy szybko! - zarządziła.
  20. Mężczyzna zastanowił się nad słowami Katera. - Piętnaście tysięcy kredytów to całkiem sporo. Ale widzę tu pewien problem, albo i może absurd. Nie wiem jakim cudem widziano mnie w towarzystwie czyjejś córki, skoro ja sam nie widziałem się w towarzystwie żadnej - stwierdził, znów kierując wzrok na Katera. - Masz przyczepioną pluskwę. Zaatakuj mnie, ja będę udawał, że atakuję ciebie, a w międzyczasie to zdejmę. Bądź wiarygodny, jesteśmy obserwowani - odezwał się językiem Sithów i aktywował miecz świetlny. - Niemniej nie podoba mi się, że mnie śledzisz i nie zamierzam tego tolerować.
  21. - Nie wiem - odparła. - Pewnie musi być w kostnicy, ale gdzie jest kostnica to nie mam pojęcia. I nie jąkaj się, Liandro. Widziałaś płaczącą Weronikę? Musisz być silna, bo jak nie ty, to kto ma być silny? A jeśli chodzi o kostnicę, to to jest zły pomysł. W kostnicy leży tylko ciało, Klary już w nim nie ma. Jeśli chcesz się z nią pożegnać, zrób to przed snem. Usłyszy z pewnością - dodała i uśmiechnęła się przekonująco. - Śpisz dzisiaj u mnie, co?
  22. - Czterech - odparł mężczyzna. Nie było to ani pytanie, ani stwierdzenie. Jego oczy na ułamek sekundy skierowały się nie na twarz Katera, a gdzieś za niego, albo na jego ucho. - Jesteś czwartym, który po mnie przychodzi, ale pierwszym, który ma miecz. Ja też mam miecz świetlny - odpowiedział, odsłaniając trochę bardziej i tak już wcześniej widoczną rękojeść. Mówił bez emocji, tym samym spokojnym, uprzejmym głosem. - Ale nie widzę powodu, żeby go manifestować. Wiem, że chcesz ode mnie mapy, której niestety nie mogę ci dać. Czy ta poprzednia trójka też chciała mapy? Korriban stał się nagle tak popularny? Nie chcieli mi powiedzieć, dlaczego chcą mnie zabić. Uważam, że nie jest to uprzejme i mam nadzieję, że ty mi powiesz. Powinno się wiedzieć, za co się umiera. Albo za co umierają napastnicy, bo nie przypominam sobie, żebym zrobił krzywdę któremuś z was. Tobie na pewno nie. Zapamiętałbym twoja twarz - powiedział, wciągając na twarz uprzejmy uśmiech.
  23. - Nie mogę zrobić tego pierwszego. Cokolwiek się stało, Klara już nie wróci. Ale gdybym była na jej miejscu, nie chciałabym żebyś płakała. Moja ciotka mówi, że nie można zbyt długo opłakiwać zmarłych, bo wtedy trudniej im odejść widząc nasz ból - odpowiedziała z determinacją. Przede wszystkim w takim momencie nie można pozwolić, żeby użalała się nad sobą. - Ale możemy odnaleźć kogoś, kto ją zabił. Tyle, że sama tego nie zrobię i będziesz musiała mi pomóc. To jak? Zawalczymy o sprawiedliwość razem? - zapytała Saskia z poważną miną, rzucając Liandrze wyzywające spojrzenie. - ...No chyba, że się boisz. I uważasz, że jesteś zbyt słaba i lepiej tulić do siebie pluszaka. Oczywiście, zrozumiem to. Jak najbardziej. Ale nie gwarantuję wtedy, że mi się uda. Może być przecież tak, że będę potrzebować twojej pomocy, a ciebie wtedy nie będzie i wszystko legnie w gruzach, ale... Nie przejmuj się, przecież to nie będzie twoja wina - stwierdziła z obojętną miną, wzruszając ramionami i dając Liandrze do zrozumienia, że owszem, właśnie to będzie jej wina.
  24. Zatrzymał się dopiero w ciemnym, ślepym zaułku śmierdzącym pleśnią. Tuż przy wejściu do niego znajdował się wylot prowizorycznego systemu chłodzenia zaopatrujący zaułek w efektowną parę. W cząsteczkach wody rozpylonych w powietrzu światło klingi Katera dodawało otoczeniu niezwykłej, mrocznej poświaty. Idealne miejsce na pojedynek na śmierć i życie, idealny klimat. - Kto ci powiedział, że jestem sam? - zapytał. Sięgnął do kaptura i zdjął go z głowy, a potem odwrócił się w stronę Katera. To był ten sam mężczyzna z głowy dzieciaka, ze snu w którym krążyła wokół niego zmora i z wizji na Ruusan. Ciemnoszara skóra, żółte, świecące oczy i czarne tatuaże odchodzące od oczu, dodające mu upiornego grymasu - jakby twarz nie była wystarczająco ostra w rysach. Włosy miał czarne, proste, spięte z tyłu głowy i długie. Ubiór nieznajomego diametralnie różnił się od ubioru Katera. Był niemal egzotyczny - szare, luźne, workowate spodnie do połowy łydki, asymetryczna szata zakrywająca prawą nogę i przechodząca przez plecy aż do lewej ręki. W biodrach przepasany był materiałem, u którego wisiał znajomy kształt - cylinder rękojeści miecza świetlnego, ale dłuższy niż ten od Katera. - W wizji byłeś niższy - skomentował nieznajomy, uważnie omiatając Katera wzrokiem. - I nie widziałem tatuaży. Czy mają znaczenie? - zapytał, a jego wzrok spłynął na miecz. - I czy przyszedłeś mnie zabić? Grozisz mi mieczem.
  25. Odczekał, aż mnich przestanie się modlić. Potem Torin wstał niespiesznie z krzesła i strzelił palcami, rozprostowując kości. - Sądzę, że przebyliśmy wystarczająco długą drogę, by móc teraz śmiało ruszać bez konieczności wskoczenia do domu po drodze - oświadczył, zmierzając powoli w stronę drzwi. Zdążył zerknąć jeszcze na mapę i dojść do wniosku, że nie jest szczególnie skomplikowana. Nie lubił bezczynności, więc całkiem pozytywnie nastawił się do nadchodzącej drogi.
×
×
  • Utwórz nowe...