-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
Właściwie miała jeszcze iść do Herona, a potem do pana Lorena, ale... Ale chyba trochę nie fair było zostawiać biednego, zasmarkanego podlotka samego. Dlatego też Saskia ze sporym wahaniem ruszyła w jej stronę, w zakłopotaniu drapiąc się po karku. - Em... Liandro? Mogę ci jakoś pomóc? - zapytała, nie mając pomysłu na nic lepszego. Nigdy nie była dobra w pocieszaniu w przypadku problemu, któremu nie można zaradzić.
-
- Jak to: na Moc? - zapytał ojciec dziecka, ale nikt już nie raczył mu odpowiedzieć. Krajobraz piątego poziomu Coruscantu prezentował się lekko inaczej niż te wysokie poziomy. Przede wszystkim było ciemno i dosyć parno. Do Podziemi światło słoneczne nie docierało, dlatego też zawsze panowała tam noc. Światła neonów były jeszcze bardziej irytujące i jeszcze bardziej widoczne. Wszędzie pod skorodowanymi ścianami budynków i potężnych podpór trzymających wyższe warstwy miasta leżały kupy złomu, a w powietrzu unosił się metaliczny zapach. W rowach płynęły strugi chemikaliów, a gdzieniegdzie wydobywały się też opary - najczęściej z budynków, z domowej roboty systemów chłodniczych. Na tych piętrach właściwie wszystko wyglądało jakby było domowej roboty i wykonane przez niezbyt zdolnych mechaników. Z popękanych krawędzi chodników i dawnych platform lądowisk widać było słabe światła czterech poziomów niżej, aż do samej powierzchni planety. Smród i dym dochodzące z tamtych sugerowały, że jeśli istniało coś co żyło na co dzień na tych pozostałych poziomach, to musiało być bardzo zdesperowane albo zmutowane. Zabrak od dłuższego czasu czuł, że gdzieś w okolicy znajduje się ktoś wrażliwy na Moc i tym kimś był prawdopodobnie jego cel. Mijał głównie ćpunów i drobnych przestępców, którym kiepsko się wiodło. Z niektórych miejsc dobiegała głośna muzyka i wszystkie te miejsca, jak również lokale gastronomiczne wyglądały na coś, czego za nic nie chciałoby się dotknąć. I podczas mijania jednego z takich lokali ze ślepej uliczki wyszła postać w czarnym płaszczu z kapturem. Wysoki, ale z pewnością humanoid. Nieszczególnie postawny ale i nie chudy. Szedł szybko, stawiał sprężyste, niemal skoczne kroki jednocześnie będące bardzo lekkimi krokami. I czuć było od niego potężną dawkę Mocy. Otaczała go aura Ciemnej Strony. Szedł dalej, jakby nie zwrócił uwagi na Katera. Na tej konkretnej uliczce nie było tłumu. Nie było prawie nikogo, jeśli nie liczyć jednego z przedstawicieli ćpunów pod ścianą.
-
I w tym punkcie pojawiła się niespodzianka. Dzieciak był odrobinę wrażliwy na Moc. Nie miał szczególnie wielkich predyspozycji, ale Kater widział, że chłopak wyczuł jej wykorzystanie. Źrenice chłopca zwężyły się gwałtownie, a on otwarł usta, niestety nie celem mówienia. Był przerażony i zamiast słów, z jego gardła wydobył się wrzask, którego nikt z obecnych się nie spodziewał. Matka chłopca szybko pochwyciła go w ramiona i zaczęła przytulać, ojciec zamarł i próbował go uspokoić klepiąc po ręce, a pana Firaha wmurowało w fotel. Tym samym, ponieważ dzieciak nie umiał panować nad Mocą, Zabraka uderzyła gwałtowna jej fala. Przypadkiem chłopak wysłał mu do głowy swoje własne wspomnienia. Obraz przed twarzą Katera rozmazał się i został zastąpiony bolesną wizją. Widział ciemnoszarą twarz mężczyzny o żółtych oczach. Twarz młodą, pozbawioną zarostu, prawdopodobnie w jego wieku. I była to ta sama twarz, którą widział w wizji na Ruusan. Widział, jak posiadacz tejże twarzy chwyta go za rękę. Był znacznie od Katera wyższy, co oznaczało że wizja była z perspektywy chłopca. Mężczyzna wciągnął go do ciemnej uliczki i nim jego szara dłoń zetknęła się z twarzą Katera, wizja się skończyła. Był z powrotem w gabinecie Feraha, obrzucony podejrzliwym spojrzeniem ojca chłopca, zakłopotanym spojrzeniem Feraha i ciszą która nastała, kiedy udało się uciszyć podrostka.
-
- Po raz pierwszy jest podłamana? Och. Musiała być bardzo zżyta z Klarą - odparła i ze wszech miar starała się, żeby nie zabrzmiała w tym nawet najmniejsza nuta ironii. Zaczęła nawet zastanawiać się, czy nie ma jakiegoś związku między Felicją, a śmiercią Klary. Związku typowo intryganckiego. Najpierw zaczęła zastanawiać się nad możliwością powiązania krwi jednej i drugiej... A gdyby tak...? Nie, to w grę nie wchodziło. Prędzej można byłoby wysnuć wniosek, że Klara była na przykład córką z nieprawego łoża pana Lorena i Felicja zorganizowała jakichś zbójów, żeby prawda nie wyszła na jaw. Hm. To było bardziej prawdopodobne niż autentyczny smutek Felicji za zwykłą służącą. - No cóż. Jedyne co możemy zrobić, to się za nią modlić i wspomóc jakoś Liandrę - stwierdziła Saskia, zastanawiając się czy istnieje szansa sprawdzenia, na co rzeczywiście umarła Klara.
-
- O... Aha. - Zacisnęła usta, starając się wymyślić coś odpowiedniego na tę okazję. Dziwna sprawa z tą Klarą, a jeszcze dziwniejsza z migreną, która pożerała głowę Saskii. - Bardzo mi przykro. Niestety, nie miałam okazji jej poznać, ale jak rozumiem, dla Liandry jest to straszny cios - stwierdziła z autentycznym zmartwieniem i lekkim zakłopotaniem. Cóż, płakać jej się nie chciało, bo tak jak i powiedziała, nie znała Klary. W każdym razie nie znała jej dobrze. Niemniej dziwnie było usłyszeć informację o jej śmierci, kiedy ledwie dzień wcześniej się z nią rozmawiało. I kiedy była tak zaniepokojona w trakcie tej rozmowy. Co prawda mówiła o pani Felicji, a przyczyną jej śmierci byli bandyci, ale... Dziwaczny przypadek.
-
- Oczywiście - odparł. Na zaliczkę widać był przygotowany, bo oddał Zabrakowi lekkie opakowanie, w którym było umówione dwa tysiące kredytów w dużych nominałach. - Wtedy może pan kamerę wyłączyć, a ja sam przyznam, że bardzo chętnie bym zobaczył to, co się z nim stanie - dodał, splatając dłonie. Zabrak nie musiał się ruszać z miejsca, bo pan Firah zaprosił rodziców razem z dzieckiem do swojego biura i tak ledwie pół godziny później w drzwiach stanęła ludzka kobieta i Zabrak. Chłopiec odziedziczył w większości cechy ojca - pomarańczową skórę i rzadkie rogi na czaszce. Dzieciak od wejścia patrzył tylko i wyłącznie w podłogę i prawdopodobnie nie szedłby, gdyby rodzice go nie poprowadzili do foteli. Przywitali się niemrawo i zajęli swoje miejsca. - Więc - zaczęła kobieta, kładąc dłoń na ramieniu syna - problem polega na tym, że nie chce z nikim o tym rozmawiać. Rzadko się odzywa i chociaż próbowaliśmy podpytywać o wygląd, to... no cóż, nie da rady - uprzedziła, nieufnie przyglądając się Katerowi.
-
Miała całkiem dobry humor, kiedy szła do pokoju wspólnego. Ale kiedy otwarła drzwi, humor się ulotnił. Szybka ocena sytuacji pozwoliła stwierdzić, że zdarzyło się coś definitywnie strasznego. Spojrzenie na Liandrę podsunęło Saskii pewien wniosek, którego póki co wolała nie potwierdzać. Zatrzymała się w pół kroku. - Co się stało? - zapytała wprost
-
Mężczyzna pokiwał głową i podał Zabrakowi dłoń. - Mogę zaproponować dwa tysiące jako zaliczkę. Naprawdę bardzo mi zależy na tym, żeby już nikomu nie zagroził. Jest jeszcze jedna rzecz, która może pomóc. Dzieciak, któremu udało się przeżyć. Pomógł mu jakiś człowiek. Chcesz z nim porozmawiać? Ostrzegam, że nie wiem na ile to się zda, bo chłopak chyba jest w szoku i nie chce rozmawiać z nikim, ale byłoby chyba dobrze gdyby pomógł zidentyfikować tamtego - zaproponował. - Zwłaszcza że świecące oczy to mimo wszystko nie jest duża podpowiedź, a obraz z kamery jest niewyraźny i ma zbyt wysoki kontrast. Miałem taki plan, żebyś zabrał ze sobą małą kamerę, taką na skroń. Rodzice chłopaka zgodzili się na współpracę, więc ten po prostu obserwowałby to, co widzisz i w odpowiednim momencie zareagowałby, widząc tamtego. Co ty na to?
-
- Dziękuję, Heronie. To wszystko - odparła Saskia. Zajęła się śniadaniem, a potem ruszyła wykonywać zlecone obowiązki. Gdzieś w podświadomości plątał się problem Felicji i Klary. Przypomniała sobie, że Klara była przestraszona w kawiarni poprzedniego dnia. A może to było dwa dni wcześniej? Niemniej powinna wrócić niebawem. W kolejności schowek-gabinet i gabinet-schowek, a potem schowek-pokój gościnny ruszyła walczyć z brudem i kurzem. Kiedy uporała się z tym, wyczyściła też zgodnie z instrukcjami puchary. Zastanawiała się, czy potencjalny kurz na pucharach oznaczałby dla Lorenów wykluczenie z towarzystwa i doszła do wniosku, że z pewnością tak, bo kto tam może wiedzieć o co chodzi snobom z wyższych sfer. Potem zgłosiła się do pokoju wspólnego na obiad.
-
Zabrak został przyjęty w biurze zleceniodawcy. Nazywał się Stern Firah i był człowiekiem. Mężczyzną w średnim wieku. Wieku dodawały mu podkrążone od braku snu oczy i chorowita, blada cera. Wyglądał jak ktoś terminalnie chory, ale prawdopodobnie strata dziecka tak na niego zadziałała. Wskazał Katerowi głęboki fotel przed sporym, betonowym biurkiem. W wyższych sferach widocznie też lubili postindustrializm. - Jak mniemam, zapoznał się pan już z ogółem sprawy. Pozwolę sobie przejść do szczegółów. - Nad biurkiem wyświetlony został niebieski hologram za pomocą małego panelu na blacie. W hologramie zaś wyświetlony został już normalny, kolorowy obraz przedstawiający zdjęcie z kamery. Była na nim postać w czerni idąca wąską ulicą, obok której szła inna postać. Wzrost sugerował dziecko. - Ostatnie zdjęcie mojej córki. Z kamery przemysłowej. Piąte piętro, prawie samo dno. Znam tylko opisy świadków, ale... Podobno miał czarną skórę i oczy świecące jak żarówki. - Kiedy to powiedział, przesunął dłonią po twarzy. - Ja wiem, jak to brzmi! Wiem! Jakbym oszalał! Ale ja jestem w stanie dać wszelkie pieniądze, żeby tylko ten gnój zdechł. Wiem, że przebywa dalej na piątym piętrze i wiem, gdzie się chwilowo zaszył, ale jest mało czasu. I przede wszystkim... Wysłałem tam już trzech, żaden nie wrócił - dodał i zamilkł na chwilę z desperacją wpatrując się w Katera. - Błagam. Musiałem pochować dziecko, a Stegh powiedział, że jesteś zawodowcem.
-
- Powiem - odparł na pożegnanie szczurowaty mężczyzna. - Mam zlecenie, które cię może zainteresować. Bo ty lubisz chyba sprawiedliwość, co? No więc pewien dżentelmen z najwyższego piętra Coruscantu, właściciel firmy budowlanej, zleca pewną przykrą sprawę. Ja wiem, nie jesteś zabójcą na zlecenie, ale twierdzi, że to nawet lepiej jak mu ktoś przyprowadzi gnoja do domu... - powiedział, patrząc w datapada. Handlarz wyminął ich, bąknął pod nosem "do zobaczyska" i wybył z baru. -...Sprawa jest wybitnie przykra. Gość miał córkę, co nie? Dzieciaka lat jedenaście. I ten dzieciak razu pewnego zniknął. Znaleźli ją dwa dni temu, uduszoną. Sekcja zwłok stwierdziła, że typ który ją porwał to... no, wykorzystał dzieciaka przed śmiercią. I teraz właściciel tej firmy chce, żeby ktoś gościa złapał i przyprowadził do niego, albo zabił na miejscu jeśli nie da się inaczej. Bierzesz to? Jak znam życie, koleś jest w stanie dużo zaproponować żeby tylko się zemścić.
-
Czekała na Herona, mając dziwaczne wrażenie, że Felicja z Klarą są w jakiś sposób powiązane. Ale w jakiej sprawie? Miała coś załatwić dla jednej przez drugą? Przekazać coś jednej od drugiej? Wzięła kolejnego łyka herbaty, mając wrażenie, że zaraz rozboli ją głowa i z miną geniusza rozwiązującego trudne zadanie matematyczne wgapiała się w blat, jakby miał zdradzić jej tajemnicę Felicji i Klary. Na nieszczęście Saskii blat nie miał wiele do powiedzenia.
-
Przez chwilę człowieczek wpatrywał się w Zabraka w zadumie, usilnie się nad czymś zastanawiając. - Nie. Nie wiem. Ale... Dobra, odezwał się raz. Żebym przekazał, jak się będzie ktoś o tę mapę pytał - stwierdził i czekał na reakcję Katera. - Ale statku nie widziałem, a jak chciałem podpatrzyć gdzie idzie, to szybko zniknął i tyle go widzieli. - Ej, Kater - odezwał się Stegh zza baru. - Cho no tutaj.
-
- Tak, tak... Chyba się przyjaźniły - odpowiedziała słabo, przykładając rękę do czoła. Coś jej zaświtało, kiedy usłyszała imię "Klara", ale nie była w stanie przypomnieć sobie, o co chodziło. Coś jakby umysł za wszelką cenę próbował się do tego dostać, ale nie był w stanie. Cóż, widocznie nie było to nic ważnego, ale nie udało się Saskii zepchnąć tej niewiadomej w niepamięć. - No to liczę, że dzisiaj będzie spokojny dzień.
-
- Jasne - odparł szczurek z miną znawcy i kompletnym brakiem zaangażowania. Wyglądało to tak, jakby często słyszał tego typu groźby czy ostrzeżenia i zapewne tak właśnie było. Niezgrabnie zgarnął kredyty i schował w swoim chlebaku, po czym rzeczowo ułożył dłonie na stole i lekko się nachylił. - To będzie tak... Nie wiem ile lat, widziałem tylko oczy. Nie było zmarszczek i chyba był ciemniejszy niż człowiek. Miał kaptur, ale nie było wybrzuszeń od lekku czy innych macek, więc pewnie to człowiek. Ale jedno ci powiem... Żółte ślepia. I świeciły w ciemności, mówię serio! Jak u kota, albo cholera wie czego, tylko że z okrągłymi źrenicami. Ale wiesz, nie takie jak u tych, no. Jedi. Bo oni mieli żółte z czerwonym. A ten tylko żółte. Jak diabeł. usta i nos miał zasłonięte maską, ale nos na pewno był wystający. I prosty. Wziąłem za mapkę dwadzieścia tysięcy, bo to nie wyglądało na coś szczególnie wartościowego. Koleś nie powiedział ani słowa, tylko wskazał co chce, kiwnął głową jak usłyszał cenę i już, transakcja wykonana. Miał taki jakby szal, co oplatał mu łeb, ale chyba miał czarne włosy - przekazał. - Coś jeszcze? Chód energiczny, szybki, lekki. Wysoki typ, ręce w rękawicach. Ubrany na szaro, jakby się chciał wtopić w tłum. Takie standardowe ubranka, kaftanik, spodnie i oficerskie buty.
-
- Nie mam pojęcia, Regusie. Jestem tu drugi... trzeci dzień. Nie wiem jak jest, kiedy wyjeżdża Aleksander albo Olivia. - Zamyśliła się na chwilę i wówczas przypomniała sobie o czymś bardzo ważnym. Musiała zapytać Herona, od czego ma zacząć obowiązki tego dnia. Z jakiegoś powodu czuła niepokój, że nie ma zorganizowanego planu dnia. Saskia lubiła mieć wszystko ułożone. Póki co jednak wzięła się za picie herbaty. - Jak chcecie, to mogę wam pomóc - zaoferowała. - Nie wiem jeszcze jaki jest mój plan na dzisiaj.
-
- Jeśli robisz, to bardzo chętnie - odparła, zajmując miejsce na krześle. - Wstałam wcześniej, bo nie lubię kiedy wstaję i wszyscy są już na nogach. Poza tym miło czasem zobaczyć słońce na najniższym punkcie nieba - dodała, uśmiechając się do Regusa przyjaźnie. - Byłeś na klifach?
-
- Jutro, po robocie - odparła. - Tylko niech nie zapomni! Po wyjściu z kompleksu na parking nie czuł się obserwowany, ale lekko osaczony, co najpewniej było zasługą wszechogarniającego tłumu. Wszędzie humanoidy w pstrokatych barwach, bogatych szatach i nadające bez przerwy. O ile w samym centrum handlowym nie było to męczące, o tyle wespół z dźwiękami silników pojazdów i statków - owszem. Bar był jeszcze pusty o tej porze, bo oficjalną godziną otwarcia była - jak mówił zaprzyjaźniony Trandoshanin - osiemnasta. A jednak był już w środku i palił tytoń, leniwie opierając się o bar. - Prosto i w lewo - poinstruował, przeglądając świeżą gazetę. Na zapleczu, w małym, zagraconym pomieszczeniu przy niewielkim stoliczku siedział rzeczony handlarz. Był niewysoki i chudy, przypominał szczura. Wrażenie potęgował nawyk nerwowego zerkania za siebie i palce uderzające stale o blat stołu, które poruszały się tak szybko, że na myśl przywodziły odnóża pajęczaka. Człowieczek podniósł wzrok na Zabraka i gdyby mógł, pewnie stałby się jeszcze mniejszy. - Dobry - rzucił szybko. I choć nie zapytał wprost, w jego spojrzeniu widać było pytanie o dwieście pięćdziesiąt obiecanych kredytów.
-
Ruszyła w stronę drzwi dla kucharzy, nie ważąc się tknąć herbaty, a sama wolała jej nie robić żeby przypadkiem nie namieszać w kuchni Patrickowi. Uprzednio na wszelki wypadek sprawdziła drzwi do ogrodu. Miała nadzieję, że ktoś już tam się pojawił, bo z jakiegoś powodu siedzenie samej jej nie odpowiadało. Gdyby nikogo nie było, zamierzała wrócić z powrotem do pokoju i poczekać.
-
- Dwieście pięćdziesiąt za materiał, bo to by były dwa metry... Plus dwieście wykonania... Czterysta pięćdziesiąt i na jutro - odpowiedziała, kreśląc coś w swoim datapadzie. - Pasuje?
-
Poderwała się do siadu, oddychając ciężko i z szeroko otwartymi oczami wpatrując się w drzwi. Dziwne, nie zdarzało jej się zasypiać w ubraniu dziennym. Cóż, musiała być BARDZO, bardzo zmęczona. Chwilę później opadła z powrotem na poduszkę, widząc że dopiero nadchodzi świt. Chociaż raz warto byłoby się podnieść i wstać przed wszystkimi, zwłaszcza, że za nic nie mogła sobie przypomnieć od czego zaczynała obowiązki tego dnia. Ruszyła więc z mundurkiem do łazienki, żeby się przebrać.
-
To był ten moment, w którym wiedziała, że popełniła spory błąd ufając Aleksandrowi. Zanim upadła, otwarła jeszcze usta i zdołała wykrzesać z siebie Wrzask, mając nadzieję, że przynajmniej zepsuje mu wieczór i przyprawi o ból głowy. A potem zasnęła, żegnając się jeszcze z gniewem i poczuciem niesprawiedliwości.
-
Zakład nie był wielki. Na półkach pod ścianą poukładane były rolki materiałów, był też parawan i biurko. Krawcowa będąca Lutrillianką przyjrzała mu się uważnie. - Dobry. Widzi co tam na drzwiach pisze? "Zakład krawiecki". Od kiedy w zakładach krawieckich szyje się maski? - zapytała, a potem nagrodziła Zabraka przewróceniem oczu. - Dobra, trzeba się zmierzyć - stwierdziła i wskazała okrągłe, białe podwyższenie. Kiedy na nim stanął, na platformie rozbłysły niebieskie promienie lasera, który go zeskanował. Na biurku Lutrillianki wyświetlił się mały, niebieski człowieczek. - Pomiary mamy, teraz materiał. Poliester? Jedwab? Kaszmir? Akryl? Poliamid? - zapytała.
-
Kompleks był ogromny. Szklane ściany złożone z trójkątnych segmentów przechodziły w sufit i właściwie cała powierzchnia, gdyby ktoś patrzył z góry, wyglądała jakby na miasto wylała się rzadka, przezroczysta ciecz. Tłum ludzi, światła reklamy. Tak w skrócie można byłoby opisać zawartość centrum handlowego. Były też oczywiście windy i ruchome schody, ale przede wszystkim pomiezczenia wypełniał gwar. Nie był to irytujący gwar - po dobie pobytu na Coruscant można już było się do tego przyzwyczaić, bo hałasy życia towarzyszyły zawsze i wszędzie, gdziekolwiek by przyjezdny nie przyszedł. Dzięki rozmieszczonym często punktom informacyjnym i elektronicznym mapom łatwo było się rozeznać co gdzie jest. Spodnie i koszula nie były problemem. Ledwie trzy sklepy wystarczyły, aby je znaleźć i to w całkiem dobrej cenie. Gorzej było z czarnym płaszczem z kapturem, których po prostu nie było. Nie było też sklepu z maskami, bo najwidoczniej żaden sklep z odzieżą i akcesoriami nie był przygotowany na klientów z aspiracjami bycia Sithami. Pozostawał więc krawiec, który warsztat miał również w kompleksie handlowym.
-
Zamilkła na chwilę, słysząc jego słowa. Podniosła głowę, prezentując Aleksandrowi spojrzenie godne wariata. Saskia poderwała się gwałtownie z ziemi i otrzepała spódnicę sukienki z możliwej ziemi. - Poczekaj, poczekaj, poczekaj. Ty też organizujesz sobie obiady ze służby? Tym bardziej nie rozumiem, po co po mnie wróciłeś. Nie wiem, nie uważacie że to na przykład trochę niesprawiedliwe? Istniejecie, super, widocznie jesteście mimo wszystko stworzeniami bożymi, ale jak już musicie polować, to żeby chociaż ludzie mieli jakieś szanse! Kto się spodziewa ataku ze strony wyniosłej i sztywnej jak kij od miotły pani na zamku? W miejscu, które chwilowo służy mu za dom? - Ostatnie zdanie mówiła już podniesionym głosem, gestykulując i z niezadowoleniem haczącym o gniew. Odetchnęła głębiej, przymykając oczy. - Dobrze, wiem. Wiem co zrobię. Wracam tam i idę ją zabić. Jeszcze nie wiem jak, dojdę do tego po drodze! - rzuciła, odwróciła się od krawędzi klifu i ruszyła z powrotem do zamku, stawiając szybkie kroki, które gdyby tylko mogły wypalałyby dziury w ziemi.