Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. - Pracuję. Cały ten kram jest mój. Ze spadku - wyjaśniła. - A skąd wiem, że to wy? Na Nal Hutta nie ma Kage. Chyba nigdzie nie ma Kage, co, panie Izefet? Jesteście na wyginięciu, czy jak? Poza tym, byłam pewna że macie białą skórę i czerwone oczy. - Różowe, u kobiet. I tak, jesteśmy endemiczni. Nie ma nas nigdzie poza Quarzitem, a z Quarzite'u trudno się wyrwać. A teraz spójrz na tego przystojnego Zabraka, bo zacznę się wstydzić. To mój przyjaciel, Kater. - Witaj, panie Kater. Za mną, waszmościowie. Izefecie, czy twój przyjaciel zna warunek otrzymania ode mnie mapy? - zapytała. Kage spojrzał na Zabraka i zacisnął usta w teatralnym zakłopotaniu. - Sehtet leci z nami - oznajmił. - Już wie.
  2. - Cóż, przyjechałam tu by pracować. Dobrze, idę spać Patricku. Dzięki za herbatę i za wszystko, dobrej nocy. Saskia poszła do toalety, a potem do pokoju. Trochę żałowała, że ma w pokoju Liandrę. Czasem lubiła pobyć trochę sama, wyciszyć się. Zwłaszcza po takich przeżyciach. Odziana w bojową koszule nocną wlazła do łóżka i zakryła się kołdrą.
  3. - Każdy potrzebuje jedzenia, oni też potrzebowali. Poza tym, kto by chciał żyć bez jedzenia, spania i innych? To przyjemności - stwierdził. I wówczas dotarła do nich ludzka kobieta średniego wzrostu. Usiadła na pustej poduszce ze skrzyżowanymi nogami i uśmiechnęła się. Oczy miała ciemne, wesołe i cała emanowała entuzjazmem. Ciemne włosy nosiła spięte pod chustką, i tylko prosta grzywka wystawała spod niej. Nos miała garbaty, usta dosyć wydatne i na oko miała coś koło dwudziestu pięciu, albo trzydziestu lat. Nosiła luźną tunikę do kolan w jaskrawych kolorach. - Herbata się parzy - oznajmiła. - To wy, prawda? Wy szukacie mapy? Więc będziemy musieli iść na zaplecze, moi kochani. Nazywam się Sehtet, niezmiernie mi miło.
  4. - Niech się cieszą swoją władzą, póki ją mają - odparł spokojnym tonem, choć postawa na to nie wskazywała. W głosie brzmiała ukryta groźba. Izefet odwrócił się od nich, założył maskę ukrytą w torbie i ruszył z powrotem ciasną uliczką. Przedzierali się przez tłum, aż towarzysz Katera skręcił do otworu z szyldem nad drzwiami. Okna zrobione były z kolorowego szkła, a owe szkło ułożone w spiralne wzory. Elewacja budynku pokryta była wklęsłymi, horyzontalnymi dekoracjami i wyglądała jak wydrążona w piaskowcu. Od środka bił zapach suszonych owoców i ziół herbacianych. Pomieszczenie było dość ciemne, oświetlane jedynie kulistymi, kolorowymi lampkami przebiegającymi pod ścianami. W środku siedziało paru klientów, wszyscy na obszernych poduszkach i przy prostokątnych, niskich stoliczkach. Pomieszczenie przechodziło w następne pomieszczenie i to właśnie tam udał się Izefet. W zestawieniu z krajobrazem na zewnątrz herbaciarnia była całkiem przyjemna i w środku panował chłód miło kontrastujący z parną duchotą Nal Hutta. Izefet usiadł w kącie na jednej z poduszek i wskazał miejsce Katerowi. - No, to teraz czekać - oznajmił i zdjął maskę. - Chyba wolno nam się napić herbaty. Ciekawe, czy Lordowie Sithów pili herbatę.
  5. - Taak, dziwaczny przypadek - odpowiedziała w zamyśleniu. Saskii na usta pchało się "TO NIE BYŁ NAPAD", ale postanowiła trzymać język za zębami. Żeby nie pogrążyć przypadkiem Patricka, bądź co bądź jemu się nie należało. Wypiła do reszty kubek herbaty. - Stłukła kule? O rany. Jak głośno się darła? Masz jeszcze uszy? - zapytała Saskia, szykując się z wolna do wieczornej toalety.
  6. - Dzięki, Patrick. Jak to jest, że zawsze wiesz czego mi trzeba? - zapytała, biorąc łyka herbaty. - A co do miasta to nie, nic się nie działo. No może poza wybojami na drodze, prawie straciłam na jednym paczkę - odparła, a potem znów skosztowała płynu. - A tu działo się coś interesującego? Jak się czują Regus i Liandra?
  7. - Zależy gdzie trafisz. Nie wiem, nigdy mnie tu nie było - odparł. - Piętnaście za dzień - rzucił stary człowiek, nie siląc się na uprzejmości. W jego starej ręce wkrótce pojawiły się żółte kredyty podane przez Izefeta. - Lepiej chodźmy - rzucił i ruszył w stronę miasta. Zabudowania były dokładnie takie, jak wydawało się z dala. Brzydkie domki sklecone z pordzewiałego metalu, betonowe, okrągłe molochy jak ule i całe mnóstwo ulicznych sklepików. Przez tłoczną uliczkę ciągnął się tłum. Bodźce bombardowały uszy i nos Katera - krzyki handlarzy, zapach przypraw i odór różnych organicznych wydzielin wielu gatunków żyjących na Nal Hutta. To co rzuciło się w oczy, a Kater nie widział tego nigdzie indziej, było podestem z niewolnikami. Podest wznosił się metr nad ziemię, a na nim stało trzech Twi'leków i dwóch Zabraków. Na rękach mieli przezroczyste bransolety świecące na żółto, a wokół nich znajdowało się żółte pole ochronne. Nie mogli wyjść, ale wszyscy ich dobrze widzieli. Wokół stal zresztą tłum gapiów, a ludzki handlarz przekrzykiwał się z nimi, wykrzykując ceny i zachwalając "towar". Nigdzie indziej nie manifestowano handlu niewolnikami tak bardzo otwarcie. Izefet stojący obok stał, gapiąc się na podest i zaciskając dłonie. Złość aż od niego promieniowała.
  8. Miała wrażenie, że przez tę niepamięć zaraz dostanie szału, więc skupiła się na sprzątaniu. Dwa razy chodziła do schowka po potrzebne instrumenty i chemikalia, aż w końcu zaczęła pracę. Trudno było jednocześnie pracować szybko i dokładnie. Kiedy skończyła wszystko, przypomniała sobie o książkach, więc przetarła jeszcze ich grzbiety wilgotną ścierką i poszła odnieść wszystko z powrotem do schowka. Saskia doszła do wniosku, że to koniec na dziś, więc ruszyła do pokoju wspólnego się odmeldować.
  9. Izefet po chwili zawitał na mostek, wyglądając jak trup bardziej niż zwykle. Nie był szczególnie zadowolony. Stanął obok Katera i pochylił się nad pulpitem, jednocześnie się o niego opierając. - Pałac Nem'ro'. Znaczy port w tamtym miejscu - odparł, wpisując współrzędne z notesu trzymanego w dłoni do komputera pokładowego. Wkrótce frachtowiec wylądował na durabetonowej platformie ziemnej. Na horyzoncie widać było pałac przypominający gniazdo owadów. Opasły i okrągły. Wokół pałacu widać było zabudowania zbudowane na planie chaotycznym bardziej niż się dało. Wszystko wyglądało jak bliskie zawaleniu albo skonstruowane ze złomu. Gdzieniegdzie widać było drzewa bardziej podobne do grzybów niz roślin. Niebo miało kolor błota, a powietrze pachniało dymem. Ku początkującym Sithom zmierzał jegomość w starszym wieku, zapewne celem uiszczenia opłaty za parking. Izefet wciągnął głośno powietrze do płuc. - Co za piękne miejsce - stwierdził, szczerząc się złośliwie.
  10. Nie było szansy na znalezienie tej planety, bo nie było jej w rejestrach. Białe smugi za szybą w kokpicie zmieniły się z powrotem w punkty, a przed frachtowcem pojawiła się zielonkawożółta sylwetka planety. Oto królestwo Huttów, równie obrzydliwe co oni sami. Oto siedlisko szmuglerów, nielegalnych interesów i niewolnictwa. Oto miejsce, gdzie zdobyć można każdy znany Galaktyce narkotyk, niewolników większości ras i inne obiekty niedostępne zwykłym śmiertelnikom. Oto najbardziej znany przemytnikom port kosmiczny. Oto Nal Hutta. Nie było stacji orbitalnych. Jedyne na co trzeba było uważać to na pierścień z asteroid, pyłu i złomu. Na Nal Hutta przylecieć mógł każdy, ale mimo bałaganu było tam prawo działające w jakiś sposób.W skrócie, jeśli ktoś zakłócał "porządek", kończył z dziurą w głowie. Było kilka punktów do lądowania, bo porty były budowane wokół pałaców Huttów. Najbliższy z nich, jak pokazał radar, znajdował się na północnej półkuli, blisko równika na jednym z "kontynentów". Na Nal Hutta nie było mórz ani oceanów, tylko bagna.
  11. Saskia ruszyła niespiesznie w stronę gabinetu, już wyliczając w głowie co musi zabrać ze schowka. Dopiero co tam sprzątała, ale skoro znowu przyjeżdżają goście, cóż. Trzeba było wykonać "misję". Swoją drogą, ciekawe jak to jest tylko siedzieć na tyłku i zapraszać gości do domu. Saskia była ciekawa. Ciekawa była też, dlaczego widok ciała Klary nie zrobił na niej większego wrażenia. To był pierwszy raz kiedy widziała ludzkie zwłoki i spodziewała się, że będzie chociaż trochę przestraszona. Ale nie, bo przecież ciało nie było już Klarą. Zaczęła szukać Weroniki.
  12. Tylko wysiłkiem woli nie skrzywiła się, słysząc o bandytach krążących po lasach. - Witaj. Byłam z Horadinem, nikogo chyba nie zachęca wizja wściekłego krasnoluda - odparła. - Przyszłam zapytać, czy jest dla mnie jakieś zajęcie. Wiesz, w końcu tu pracuję, więc sądzę, że popracowanie byłoby na miejscu. Właściwie, Heronie, którą mamy godzinę? - zapytała Saskia.
  13. (wynik rzutu kością: 2) Kater wyczuł zaledwie widmo czegoś, co tam wcześniej było. Namiastkę, jak rozmywający się odcisk na przybrzeżnym piasku. Jego zmysły odbierały pozostałość jako coś, czego w żadnym razie nie chciałby spotkać. Moc była tak bardzo nieznośna, że nie sposób było się skupić na medytacji, tak jakby organizm Katera chciał od tej nieznanej siły uciec. Kokpit wypełniało echo namacalne niemal jak dźwięk, zwłaszcza podczas medytacji. Nie oddech ani nie głos - obecność czegoś, co od setek lat było martwe i nie potrafiło odejść. Czegoś, co nie pogodziło się ze śmiercią i krążyło, próbując znaleźć sobie ofiarę, niczym wygłodniały drapieżnik. Ożywionego cienia, który był martwy już za swojego życia, a teraz ten cień ingerował w sprawy żywych. Nihilus nie był czymś, z czym można było zwyczajnie porozmawiać.
  14. Towarzysz Katera sięgnął do torby podręcznej w postaci chlebaka i chwilę później rzucił Katerowi dość ciężki kawałek pergaminu. - Nastawione na Nal Hutta, chociaż z trudem. Za godzinę powinniśmy dotrzeć - stwierdził, po czym wstał ze sterów, zachwiał się i ruszył w kierunku mostka, żeby zapewne dotrzeć do kwater dla załogi. - Nie budź mnie, bo dokonam mordu. A mówiąc szczerze, wolałbym tego uniknąć. Mam czyste konto i niech tak zostanie jak najdłużej. Izefet wyszedł. Pergamin był pożółkły, niemal brązowy miejscami. Było pewne, że musi być niezwykle stary. Na mapie widniała czerwona kropka znajdująca się na utworzonym z dwóch linii "V". Kropka należała do prawego ramienia. Nad nią znajdowały się dwie inne, czarne, pod nią jedna i jeszcze jedna na lewo. Poniżej, w języku sithiańskim zapisane były współrzędne. Z odległości od jądra można było wywnioskować, że legendarny Moraband znajduje się na Zewnęrznych Rubieżach. Brakowało współrzędnych sektora.
  15. - Bardzo bym poprosiła. Jest trochę ciężka - wyjaśniła i uśmiechnęła się głupkowato, z lekkim zawstydzeniem. - Jeśli to oczywiście nie problem. A potem wróciła wzrokiem do krasnoluda i posłała mu porozumiewawcze spojrzenie. Lekko nawet konspiracyjne. - Dzięki, Horadin. I ten, uważaj na siebie. Do zobaczenia - rzekła i ruszyła do środka poszukać Herona. Trzeba było jakoś zająć sobie resztę dnia, bo opcja rozmyślania o Klarze, trupie klary i pakunku hipotetycznej krwi mogłoby ją za bardzo pochłonąć, a nie miała przecież wystarczająco informacji.
  16. - On niczego tam nie szukał. Ktoś musiał tę maskę tam zanieść i stracić, bo nie była starannie ukryta. A co czułem?Czułem głód. Tak chyba muszą czuć się czarne dziury. Rozumiesz? Ale nie taki, że chce ci się jeść. Czułem się pusty. I za każdym razem mam ochotę wciągnąć w siebie wszystko co jest wokół. Kokpit, samego siebie, ciebie, wszystko, a zwłaszcza to co żyje. I za każdym razem muszę się bronić, żeby przypadkiem nie przejął sterów i znaleźć w sobie siłę żeby zdjąć maskę. Bo oprócz tej pustki dostaje też jego Moc, a gdybym oddał się bez reszty, już bym nie wrócił. Zmarli są niebezpieczni, wbrew temu co zwykło się mówić - stwierdził Izefet. - Mam nadzieję, że jak już umrę nie będę chciał aż tak bardzo wracać. No, a ty miałeś kontakt z jakimś wielkim?
  17. Saskia poczuła, jak przechodzą ją dreszcze kiedy pomyślała, że ten ktoś od konia mógł słyszeć jej rozmowę z chłopami. Będzie musiała się jeszcze bardziej pilnować. Chwyciła się wozu i odruchowo chwyciła też paczkę. Szkło, płyn... Mógł to być oczywiście alkohol, ale wówczas paczka nie byłaby tak ważna. A gdyby założyć, tylko teoretycznie, że ktoś od Lorenów jest wampirem? I że sprowadzają jedzenie... Skądś? I w butelkach jest krew? Saskia spojrzała na paczkę z niepokojem. - Jak myślisz - zwróciła się do Horadina. - Jeśli ktoś z Lorenów jest wampirem, bo o tym mówią chłopi, co jest w paczce? Czysto hipotetycznie.
  18. - Z paczką nic. Nie możemy sprawdzić, co jest w środku bez rozpakowania jej, a tego byśmy nie byli w stanie ukryć. Ale trzeba zacząć się dowiadywać rzeczy, Horadinie. A potem podjąć działania. Musimy dowiedzieć się kto i dlaczego. Wiesz, o czym mówią chłopi? O wampirach. A ja jestem coraz bliższa uwierzenia - odparła i na chwilę popadła w zadumę. Trzeba było nawiązać współpracę z chłopami, zdobyć mnóstwo informacji i zacząć działać. Ale jak? Jak miała z kimkolwiek współpracować z zamku i w jaki sposób pomóc uciśnionej przez szlachciców ludności? Czas rozpocząć śledztwo. -...Wracając do konia, ciemnej maści i taki dosyć spory. Nie ma takiego w stajni Lorenów? - zapytała Saskia, spoglądając na krasnoluda.
  19. Ręka pod wpływem masażu bolała jeszcze bardziej, a działanie opatrunku nie było w stanie tego powstrzymać. Nacisk palców Katera powodował mikrokrwawienia, które nie polepszały stanu zranionej kończyny. - Nic. Nicość. Pustka. Nihilus - odpowiedział, przypinając maskę do pasa i chowając pod peleryną. - Niełatwo było ją zdobyć, a to wszystko co po nim zostało. Słyszałeś o Nihilusie? - zapytał, co chwilę patrząc na masowaną rękę jakby go to rozpraszało. - Ich wszystkich po śmierci ciągnie do żywych, a już zwłaszcza do tych obdarzonych wrażliwością na Moc. Duchom brakuje energii życiowej, dlatego tak bardzo trzeba na nich uważać. Kiedy zdobyłem ten relikt, zaczął mnie nauczać. A zdobyłem go jeszcze na mojej planecie, wrośnięty w kryształy. Nie wiem do dzisiaj, jak to się tam znalazło. Jak ręka?
  20. - A skąd ja mam wiedzieć? - zapytała, usilnie analizując to wszystko. Co do istnienia wampirów, tego była niemal pewna. Ale widocznie Horadin nie był, bo już by to zasugerował. Tu znów w opozycji stali chłopi, również przekonani co do istnienia krwiożerczych bestii. Tylko jak to wszystko rozszyfrować? - Horadinie, czyj koń odpoczywał przy twoim powozie? - zapytała, kiedy już sobie przypomniała o tym, że miała go zapytać. Zastanawiała się też, czymże jest ciecz w paczce od pana Lorena.
  21. - Świetnie. Z sześciu zostały dwa - odparł. Pierwsze słowo było wypowiedziane normalnie, a dalsza część wypowiedzi znów tym dziwnym, zakrawającym o mroczny głosem z wykorzystaniem sithiańskiego. Jakimś cudem Izefetowi który nie potrafił pilotować udało się opuścić atmosferę Coruscant, wyjść poza stację graniczną i zniszczyć cztery TIE. Na ekranie plan frachtowca był miejscami podświetlony na czerwono, ale nie były to znaczące uszkodzenia. Nie na tyle, by nie móc dalej lecieć. Ale do odpierania ataków i do ofensywy potrzebna była druga osoba, bo kokpit dla strzelca znajdował się obok. Kiedy Kater podszedł do Izefeta, okazało się czym był ów cud i dlaczego "Sam jesteś nic, Izefet" było tak bardzo adekwatne. Na twarzy Izefeta spoczywała maska. Biała maska luźno nawiązująca do czaszki ludzkiej, naznaczona czerwonymi liniami od oczu i przedzielona na pół metalowym zdobieniem. Skóra Izefeta zdawała się mieć o wiele ciemniejszy kolor, a żółte oczy nie świeciły. Żółte zazwyczaj oczy były czarne - pozbawione tęczówek i białek. Dłoń mężczyzny przesunęła się nad pulpit. Wcisnął dwa klawisze i pociągnął do siebie dźwignię. Przygotowanie systemów do skoku w nadprzestrzeń - ogłosił damskim głosem komputer pokładowy i już wkrótce gwiazdy w szybie rozmyły się, a frachtowiec skoczył. Izefet zdjął maskę. Z jego głowy i ramion uleciało coś przypominającego czarny dym i zniknęło z sykiem, a on wrócił do swojej normalnej gamy barwnej.
  22. Zmarszczyła brwi. To było dziwne. - Co się dowiedziałam? - zapytała, wciągając głośno powietrze w płuca. - Już ja ci powiem! Ale najpierw jedź. Wskoczyła na miejsce obok miejsca Horadina i wypuściła powietrze. Dopiero kiedy ruszył i upewniła się, że nikt nie podsłuchuje, zaczęła mówić. - To nie był żaden napad bandytów, chyba że bandyci są w stanie osuszyć ciało tak, żeby nie została nawet kropla płynu. Klara wyglądała staro, rozumiesz? Normalnie zwłoki są sine, napuchnięte, a jak je spotkało coś paskudnego to tym bardziej. Całe mnóstwo siniaków! Wiesz, widziałam parę razy zwierzęta i no... No bo chodzi o to, że była wyschnięta prawie jak mumia, Horadinie! Więcej, miała na szyi dziury jakby ją coś ugryzło! Żadnych siniaków, żadnych śladów po pobiciu! - mówiła cicho, ale gestykulowała bardzo żywo i z bardzo dużym ładunkiem emocjonalnym. - Tu się dzieje coś chorego - podsumowała.
  23. - NIC - padła odpowiedź, co zabawne udzielona w starożytnym Sithiańskim i głosem nieco zdeformowanym, głębszym, bardziej ochrypłym. To jednak mógł być skutek zakłóceń z komunikatora. Kolejny wstrząs. - Jestem pewien, że pański pilot sobie poradzi, sir - odparł entuzjastycznie robot, kończąc czyszczenie rany. Z półki wyjął plastikowe opakowanie zawierające w środku szary kawałek materiału złożony z opalizujących sześciokątów. Rozdarł opakowanie i nałożył na paskudną ranę. Kater widział wybrakowaną kość i ubytek jaki wyrządził wystrzał. Opatrunek przyłożony do rany zacisnął się na niej boleśnie, obejmując całe ramię, a potem rozluźnił. Nieuszkodzone końcówki nerwów zaczęły działać prawidłowo, co oznaczało, że Zabrak poczuł jakby jego cała ręka była trawiona przez ogień. A ból promieniował. Opatrunek przyniósł częściowe ukojenie. Miało się wrażenie, że chłodzi ranę. - To na razie wszystko, sir - oznajmił TB.
  24. - Saskia - odparła zgodnie z prawdą. I co, mieli tak teraz siedzieć i gawędzić? Cóż, lepiej nie z tymi typami spod ciemnej gwiazdy. Poza tym miała Horadinowi do opowiedzenia o pewnym nieszczęsnym trupie, a nie mogła się doczekać, żeby to komuś wyrzucić. Nie miała zamiaru siedzieć tam ani chwili dłużej, a fakt że blondas był przystojny i miły sprawiał, że mu nie ufała. - A teraz, panowie, skoro zadanie zostało wykonane i dostaliśmy paczkę dla pana Lorena, musimy się pożegnać. Mam jeszcze sprawy na zamku do załatwienia, a to nie może czekać i za to mi się płaci - rzekła, uśmiechając się uprzejmie. Rzuciła Horadinowi znaczące spojrzenie. -...Więc będziemy się już zbierać, miło się rozmawiało. - Saskia zabrała paczkę i wstała z krzesła, podając dłoń jednemu i drugiemu.
  25. - Tak jest, sir. Tak mnie zaprogramowano, sir - odparł TB i zaprowadził Katera do wnęki przystosowanej do celów medycznych. Była zaopatrzona w leżankę i aparat do aplikowania tlenu bądź gazów anestezyjnych. Z góry świeciło chłodne, białe światło, a ściany które obudowywały wnękę wyposażone były w szuflady z medykamentami. - Oparzenie trzeciego stopnia, zwęglenie tkanek. Kość ramienna spalona w siedemnastu procentach, liczne oparzenia tkanki mięśniowej, uszkodzony układ nerwowy i krwionośny, nie wspominając o skórze. Oberwał pan, sir - stwierdził błyskotliwie robot, skanując ranę. Kater z wolna czuł, że zaczyna odpływać, gdy nagle dał się odczuć potężny wstrząs. Światła zamigotały. Najpewniej wróg nie dał się łatwo oszukać i kontynuował pościg. - Wyczuwam kłopoty, sir. Część kości zastąpię włóknem poliestrowym, tkanka mięśniowa zostanie obłożona opatrunkiem zawierającym kolctę, co powinno wpłynąć również na uszkodzone połączenia nerwowe i końcówki nerwów. Musze pobrać pańskie komórki sir aby doprowadzić do przeszczepu skóry. Operacja nie daje stuprocentowej gwarancji, sir, organizm może rozpoznać protezę kości jako ciało obce i wówczas konieczna będzie amputacja. Takie przypadki zdarzają się jednak rzadko. Póki nie wybuduję nowej skóry, sir, będzie pan musiał nosić ochronny opatrunek i oszczędzać rękę, inaczej ją pan straci, sir. Miał pan szczęście, sir. Pocisk tylko drasnął rękę. Gdyby trafił ją bezpośrednio, nie miałbym czego ratować, sir. Rozpoczynam oczyszczanie rany - powiedział, po czym wziął narzędzie w kształcie długopisu z czerwonym światełkiem na końcu. Z początku Kater czuł coś na kształt mrowienia, potem niewinne mrowienie przeszło w ostry ból. Tymczasem w okienku w korytarzu coś przemknęło. Coś ciemnego o bliżej nieokreślonym kształcie. Kolejny wstrząs zarzucił statkiem, niemal zrzucając Katera z leżanki.
×
×
  • Utwórz nowe...