-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
- Ale muszę to zrobić z datapadem! Mam przy sobie tylko pięćdziesiąt kredytów, nie pięćdziesiąt tysięcy! - zaprotestował, kładąc datapada na podłodze. Urządzenie miało zablokowany ekran - nie zdążył go użyć. - Dziwka była tania, a ja nie trzymam kredytów w domu! Masz, zrób to sam, a ja wklepię hasło i Maada dostanie swoje kredyty z powrotem - dodał.
-
Miała dużo energii, dlatego też - w granicach rozsądku - postanowiła pochodzić. Nie zamierzała nawet zbliżać się do pokojów szlachty, raczej zwiedzić jedno czy drugie pomieszczenie na tym piętrze, wyjrzeć przez okno, nie przeszkadzać nikomu i potem kulturalnie wrócić spać. Ot, tak żeby móc się usprawiedliwić nocnym wyjściem do toalety. Wychodząc z pokoju wspólnego przeszła kawałek niby to w stronę swojego pokoju, otwarła delikatnie drzwi i je zamknęła. Żeby na wszelki wypadek zabrzmiał dźwięk i żeby nie wzbudzać podejrzeń.
-
- Jasne, rozumiem. Ja też powinnam się położyć, bo jutro w końcu wolnego nie mam - odparła i wstała. - Dzięki za ciastka i za pozwolenie na zostanie tutaj. Jestem pod wrażeniem waszej... tolerancji - stwierdziła, drapiąc się nerwowo po przedramieniu, jakby temat który poruszyła był tematem drażliwym. Istotnie trochę był. - Musiał być powód, dla którego tak zareagowali. Zło rodzi zło i te inne. Coś musiało ich zdenerwować - skomentowała jeszcze poprzednią sytuację.
-
Twi'lek z wolna pokiwał głową, na twarz przybierając wyraz przerażenia. Przełknął głośno ślinę i z jedną ręką w obronnym geście zsunął się z trupa dziewczyny. Smród stawał się z wolna nie do zniesienia, a czarna kałuża krwi rozrastała się niespiesznie na wykładzinie. - Nie mam przy sobie gotówki - odparł. - Mogę... przelać na jej konto. Mogę? - zapytał drżącym głosem, wyjmując z kieszeni na piersi datapada i prezentując go Katerowi. W jego oczach przez krótki moment widać było cwaniacki błysk.
-
- No bo bali się nocą - odparła, siadając na krześle i analizując sytuację jeszcze raz. - Chcieli to zrobić przy świetle dnia, bo przecież wampiry go nie znoszą i w obecności ludzkich świadków, żeby jak najwięcej osób zobaczyło, że ich panowie i panie są upiorami. Więcej: żeby pozostali bezbronni albo z ograniczonymi możliwościami i nie mogli wyjść z kawiarni. Noc to pora duchów, mar, upiorów, likantropów... Dlatego się bali. I chcieli, żeby ktoś im uwierzył. No i ludzie uwierzyli po tym, jak śmiertelnie ranny mężczyzna wstał i sobie poszedł. Każdy by uwierzył - odparła tonem znawcy, zakładając nogę na nogę. Jakby to było coś skrajnie oczywistego, albo jakby Saskia była detektywem, który właśnie tłumaczy pomocnikowi jak doszedł do rozwiązania zagadki. Wzruszyła ramionami i zabrała ciastko.
-
Twi'lek upadł na ziemię drąc się jak opętany. Odbity pocisk z miecza trafił w jego podudzie, przez co zwalił się całym ciężarem na ciało, które całkiem niedawno było dziewczyną. - Aaaach... Czego chcesz? - wydarł się Frea, jęcząc z bólu. Pod ścianą leżało coś, co zapewne było wcześniejszą jego ofiarą, a spod łóżka wystawała noga. W taki sposób Twi'lek zapełniał sobie wolny czas. Czy pozostawianie go przy życiu było rozsądne? - Dam ci pieniądze! Zapłacę więcej niż ci, którzy cię nasłali!
-
Drzwi huknęły, mimo że podłogę pokrywała wykładzina. Pokrywało ją coś jeszcze. W tym pomieszczeniu okna były wyjątkowo małe jak na okna bogatych mieszkańców Coruscant, a Frea był z pewnością bogaty. Kiedy tylko stopa Zabraka stanęła na wykładzinie, rozległo się ohydne mlaśnięcie. Wykładzina była mokra od jakiejś gęstej substancji. Nie w całości, ale jego oczy w ciemności wyróżniały ciemnobrązowe plamy, a w nozdrza uderzył mdlący odór śmierci. Gnijącej krwi i gnijących tkanek. Frea podniósł się gwałtownie z klęku, a Kater słyszał dźwięk odbezpieczania blastera. Wystraszył go, więc ten zareagował agresywnie - wystrzelił trzy pociski z blastera, trzy czerwone pasy świetlne pomknęły w stronę Zabraka. W głowę, w klatkę piersiową i jeden zupełnie chybiony, w lewą stronę od niego. Czas zwolnił, gdy śmiercionośne pociski mknęły w stronę Katera. To był moment, w którym mógł stać się jednym z elementów pokoju - zupełnie jak martwa prostytutka nad którą wcześniej klęczał Twi'lek.
-
- I tobie również dobrej nocy, Aleksandrze - odparła Saskia i wróciła wzrokiem do Patricka. Nie przyznałaby się przed nikim, że trochę jej szkoda, że nowy znajomy wyjeżdża na dwa dni, a ku jej własnemu zdziwieniu to właśnie czuła. Dobrze, że Patrick nie wyjeżdżał nigdzie i został na posterunku. - Pewnie. Chociaż nie sądzę, żeby rzeczywiście mi się to przydało do obrony. A już z pewnością nie przed widłami - odpowiedziała nieco poważniej niż wcześniej. - Cóż, mam nadzieję że tego typu zamieszki się nie powtórzą.
-
Najpierw poczuł się zbity z tropu, słysząc o "demonicznych wtykach". Sama reakcja z kolei nie była dla Torina zaskoczeniem. Niektórzy po prostu tak reagowali i absolutnie ich za to nie winił, ale uznał, że najlepiej będzie zaprezentować tę gorszą stronę wyglądu przy wszystkich, zwłaszcza w obecności mnichów. - Nie, nie, nie, jeśli o mnie chodzi, nie jestem pułapką. Wiem, że może się to okazać nieco trudne w takich okolicznościach, ale gdyby pan... Mistrz nie był pewien, nie byłoby mnie tutaj. - Pozwolił sobie wstać z krzesła i emanując entuzjazmem, wolno i spokojnie, acz pewnie podszedł do nowo przybyłego z wyciągniętą dłonią. - Torin Muierann, medyk. Choć może trudno w to uwierzyć i nie tylko jako, he he, pijawka. Od złamań przez zatrucia, aż po odbieranie porodów, choć mam szczerą nadzieję, że to ostatnie się nie zdarzy. Miejsce w którym przyjdzie nam pracować byłoby nieodpowiednie.
-
Pułapki mechaniczne, a nie magiczne? Brzmiało całkiem przyjaźnie, pod warunkiem że konstruktorów pułapek nie było stać na pokrycie potencjalnie ostrych metalowych elementów powłoką srebra. Póki co brzmiało to jak możliwość wykazania się refleksem, nie umiejętnościami medycznymi. Torin szeroko się uśmiechnął najbardziej przyjaznym uśmiechem na jaki tylko było go stać. Wrażenie było ogólnie rzecz biorąc udane, pomijając wychodzący na pierwszy plan uśmiech jak od rekina. Uważał, że podstawą dobranej drużyny i udanej współpracy była szczerość, tak więc nie zamierzał ukrywać się ze swoją egzystencją. Kiwnął głową, słysząc opis krasnoluda. Uniósł dłoń w geście powitania z nowym towarzyszem.
-
- Dziękuję za lekcję - odpowiedziała Saskia i ukłoniła się nisko. Oddała szablę Patrickowi. To była całkiem niezła rozrywka, nawet jeśli dostawała fory, a była niemal pewna, że dostawała - nie miała szans równać się z kimś, kto ćwiczył to często. Dzień po dniu. - Przepraszam, która godzina? - zapytała. Nie czuła się jeszcze za bardzo śpiąca, wręcz miała wrażenie że ma sporo energii.
-
Ewentualny atak nie nadszedł. Wyglądało na to, że w budynku są tylko dwie żywe osoby, co było dosyć dziwne jak na fakt, że Frea mógł liczyć wcześniej na ochroniarzy. Moc wskazywała na to, że znajdowali się niedaleko Zabraka. Najwyżej jedno piętro w górę. W budynku panowała cisza, a system monitorujący został przez Katera skutecznie zniszczony. I nagle rozległ się wrzask kobiety. Pojawił się jak grom z jasnego nieba, niemal bolesny dla uszu pośród całej tej ciszy i zniknął równie szybko. Poczuł bardzo wyraźnie czyjś strach, a potem miał okazję czuć energię tylko jednej żywej osoby poza samym sobą. W momencie, w którym dotarł pod drzwi za którymi musiał znajdować się Frea.
-
Z palców uleciały powykrzywiane wyładowania elektryczne, a w powietrzu pojawił się zapach ozonu. W pierwszej chwili poczuł ból od łokcia aż po ramię, ból ostry i irytujący. Ale po krótkiej chwili ból przekształcił się w lekkie drapanie, a potem niemal zupełnie zniknął, pozostawiając po sobie tylko drażniące uczucie, jakby przez całą długość ręki przepływała woda. Z kamery ulotnił się dym, coś chrupnęło, zgasły światła. Droga wolna.
-
Nie patrzyła na Patricka, ale odpowiedziała krótkim "mhm" i kiwnięciem głową, jednocześnie starając się uważać na to, co robi jej oponent. Przy atakach starała się odrobinę odsuwać, ale przyjmowała pchnięcia i cięcia na klingę, odsuwając od siebie klingę Aleksandra. Skupiała się na pracy rąk i nóg, w pełni skoncentrowana na tym, co robi. Raz tylko zerknęła na twarz mężczyzny, zastanawiając się czy może z niej coś odczytać.
-
- O, tak. Wiem. I wiem też o wampirach - powiedziała, a w domyśle miało to być żartem. Wyprostowała się i stanęła podobnie jak on: w lekkim rozkroku, z lewą ręką za plecami i prawą pewnie trzymającą szablę. - Jest lżejsza, niż sądziłam. Ale wciąż trochę ciężka. Zerknęła na Patricka, a ponieważ Aleksander wciąż nie atakował, postanowiła zacząć. Zrobiła krok w bok, uważnie go obserwując i wyprowadziła natarcie w postaci pchnięcia. Najpierw zwód, celujący w klatkę piersiową, potem pchnięcie właściwe w nogę. Była pewna, że i tak to zablokuje.
-
Kiedy skupił Moc w dłoni, poczuł jakby coś paliło mu krew w żyłach. A potem dostrzegł cieniutką wstęgę światła, która przez jego dłoń przeszła. Z palca wskazującego przypadkiem wystrzeliła błękitna, malutka błyskawica, zaledwie na parę centymetrów. Jeśli zaś chodzi o drabów i Freę, to rzeczywiście tylko odprowadzili go pod dom. A dom wyglądał, trzeba przyznać, potężnie. W Coruscancie lubiono widać szkło i stopy metali, bo był to kolejny już tego typu budynek, choć zdecydowanie mniej okazały niż w przypadku drapacza chmur Maady. Podpici ochroniarze usunęli się, a Frea i prostytutka weszli przez szklane drzwi i zaczęli oddalać się korytarzem wgłąb budynku. Z pewnością był tam system monitorujący.
-
- Mogę? - zapytała, szczerze zaskoczona. - Nigdy nie miałam możliwości walczyć taką bronią! To w takim razie... - Podeszła bliżej, patrząc na jednego i na drugiego, oczekując, że któryś z nich użyczy jej broni. Młody szlachcic znowu ją zaskoczył i znów pozytywnie. Tym bardziej trzeba było na niego uważać. - Czym zajmuje się rodzina szlachecka za dnia? - zapytała Saskia, bo ta właśnie myśl przyszła jej do głowy.
-
- Nie - odparł barman, ale wziął pięćdziesiąt kredytów, żeby chwilę później wydać mu ich czterdzieści. Za trunek. - No może tyle, że nigdy się nie upija i nigdy nie siedzi dłużej niż do drugiej - odparł. - I to wszystko, co ci powiem. Nie zdradził nic więcej, a od towarzystwa Katera barmana uratowali inni klienci, nie było więc czasu na rozmowę. Ale mówił prawdę. Koło godziny pierwszej Frea postanowił się zebrać i wyszedł z baru razem ze swoim Trandoshańskim oprychem, jedną z prostytutek i barczystym oprychem-człowiekiem, zostawiając za sobą pijane towarzystwo. Cała czwórka szła pewnie, bo napaści na jednym z wyższych Coruscańskich pięter zdarzały się rzadko. No, może poza małymi awanturami. Niepokojąca rzecz działa się w międzyczasie z palcami Zabraka. Końcówki poczerniały jakby je ktoś przypalił, chociaż nerwy wciąż działały prawidłowo i nie było kłopotu z poruszaniem. Tyle tylko, że wciąż czuł przechodzące co i rusz ciarki.
-
- W końcu - mruknęła pod nosem i chętnie wyszła z kuchni. Nawet pozwoliła sobie na uśmiech. - Świetnie! Zaczynałam się nudzić. Co gorsza zaczynałam myśleć, a to bywa niebezpieczne - stwierdziła Saskia, niemal wyskakując do pokoju wspólnego. - Ale to, że Patrick musiał przesiedzieć z kimś czas nie jest prawdą. Przyszłam na krótko przed twoją wizytą tutaj i to wszystko moja wina, nie Patricka - stwierdziła. Mówiła cicho, ale na tyle głośno żeby ci którzy byli w pokoju słyszeli. - Więc skąd wiedziałeś, że tu jestem? Nie mogłeś usłyszeć, uderzenia kling by mnie zagłuszały. I nie hałasowałam.
-
Barman będący Dubravaninem machnął ręką na znak, że zaraz podejdzie do Katera. Akurat obsługiwał gościa przy barze. - Coś zimnego? - zapytał celem upewnienia się. Wyglądał na odrobinę zmęczonego, ale wyjął szklankę, sięgnął po butelkę z zieloną pomarańczową cieczą i butelkę z brązowym alkoholem. Do metalowego shakera włożył kostki lodu i wlał oba składniki, po czym zaczął energicznie nim potrząsać. W tym czasie pijany Durosjanin wskoczył na bar i zażądał zorganizowania rewolucji, ale został szybko uciszony - barczysty, ludzki gość "OverPrime" ściągnął go z blatu i zaczął tłuc. - HEJ! - zaprotestował barman. - To kulturalne miejsce. Wynieś śmiecia na zewnątrz i tam sobie ulżyj, tu ma nie być bójek! Mężczyzna kiwnął głową i wywlókł szamocącego się Durosjanina na zewnątrz. W tym czasie barman przelał zawartość shakera do szklanki i dolał trochę mleka. Postawił trunek przed Katerem. - Jakie informacje? - zapytał od niechcenia.
-
Było po północy, kiedy znalazł się na miejscu. To wciąż była ta "lepsza" część Coruscantu, dopóki nie weszło się do środka "OverPrime". Różowe i fioletowe neony, głośna muzyka, tancerki na cylindrycznych podwyższeniach i tłum ludzi. W znacznej części siedzieli przy stolikach i zajmowali się grą albo rozmową, czasem byli zabawiani przez kobiety. W ostatecznym rozrachunku "OverPrime" przypominał ekskluzywny burdel. I pachniał jak ekskluzywny burdel. Po chwili poszukiwań okazało się, że Frea siedział w kącie oddzielonym od reszty półprzezroczystym parawanem, a ów kąt składający się z trzech skórzanych kanap wokół szklanego stolika widoczny był tylko z jednego punktu - od wejścia. Wyglądał mizernie nawet w swoim bogatym, bordowym stroju ze złotymi zdobieniami. Po dwóch jego stronach siedziały skąpo ubrane panie, najpewniej pracownice "OverPrime". W rękach trzymały szklanki i chichotały przekonująco z tego, co mówił Frea. Na pozostałych kanapach siedziały typki, prawdopodobnie jego współpracownicy. Jeden Trandoshanin, jeden Zabrak, jeden człowiek, coś co przypominało miniaturę Hutta i dwóch Twi'leków, którzy wyglądali jakby słuchali i rechotali z żartów Twi'leka tylko dlatego, że bali się tego nie robić.
-
Z początku rzeczywiście było interesująco, ale potem Saskia zaczęła się trochę nudzić. Nie była zwolenniczką biernej rozrywki, a i wolałaby znaleźć się na miejscu jednego z nich niż tylko siedzieć na tyłku i obserwować. Nie potrafiła się uczyć w ten sposób, ale i nie sądziła, żeby któryś z nich zaproponował, żeby sama spróbowała "tańca" z bronią. Była w końcu służącą. Wciąż jednak siedziała na miejscu, żeby Patrickowi się nie dostało.
-
- A może i mam. Szukaj go w "OverPrime". To klub nocny piętro niżej w sektorze siedemnastym. Znajdziesz łatwo, a Frea załatwia tam swoje interesy i robi rzeczy jakie robi się w klubach nocnych. Drzwi otwarły się i do środka weszła Twi'lekanka o niebieskiej skórze, ubrana w krótką sukienkę. Przyniosła skrzynkę, którą podała Maadzie, żeby następnie rzucić uważne spojrzenie Katerowi i bez słowa wyjść. - Zanim dostaniesz zaliczkę, chcę żebyś wiedział, że jeśli zadowolisz się tymi pięcioma stówkami, to po pierwsze Stegh straci reputację, a po drugie znajdę cię zanim zdążysz pomyśleć o wylocie z Coruscantu - ostrzegła, przybierając niemal jadowity ton. A potem uśmiechnęła się uprzejmie. - Przelicz. Powinno być pięćset i pięć - rzekła, oddając mu lekką i metalową skrzynkę otwieraną na zatrzask.
-
- Dobrze - odpowiedziała. Przyjrzała się Patrickowi uważnie, nawet się z tym nie kryjąc. - Wyglądasz niesamowicie poważnie, Patrick. Widząc cię w takiej konfiguracji nigdy bym nie pomyślała, że jesteś kucharzem. Robi wrażenie. - Saskia pokiwała z uznaniem głową i usiadła we wskazanym miejscu, czekając na przybycie "gwiazdy wieczoru". Nie czuła się zmęczona i póki co ją to cieszyło. Miała nadzieję, że sama będzie mogła wziąć chociaż raz aktywny udział.
-
- Niech będzie - stwierdziła, po czym upiła łyk herbaty. Spodziewała się takiego wyjaśnienia i brzmiało ono bardzo rozsądnie. Niemniej musiał być jakiś zwrot akcji, jakiś punkt zapalny który spowodował taki wybuch. Coś musiało się stać... Saskia po wypiciu herbaty podziękowała Patrickowi i poszła załatwiać 'swoje rzeczy', żeby później móc wrócić do pokoju wspólnego. Już nie w mundurku, ale i nie w koszuli nocnej - założyła zwykłą, czarną sukienkę którą zwykła nosić za czasów kiedy uczyła się czarownictwa, czyli niedawno. Ciotka mawiała, że czerń jest barwą pasującą zawsze i wzbudzającą szacunek.