Skocz do zawartości

Hoffman

Brony
  • Zawartość

    1158
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    45

Wszystko napisane przez Hoffman

  1. Windows 93 już jest! Wydaje się dużo bardziej zaawansowany, niż jakikolwiek konkurencyjny system - http://i.wp.pl/a/f/jpeg/34650/windows_93_2.jpeg

    1. 1stChoice

      1stChoice

      Wow xD Super, kupuje wersje pudełkową.

    2. nyaa
  2. Kapitan dostrzega spoilery na horyzoncie. Jeśli nie masz mapy, zmień kurs, albo ryzykuj klęskę. Co my tu mamy? Powiedziałbym, że jest to niedługa historia, nie odkrywająca niczego nowego, a wręcz opierająca się na powszechnie znanych schematach. Jednakże, zawsze istnieje szansa, że dzieło okaże się wciągające, jeśli tylko znane motywy zostaną przedstawione wystarczająco ciekawie. Tak, aby pochłonąć czytelnika i nie pozwolić mu odejść aż do samego końca. Czy temu tytułowi się to udało? Chyba tak. Wszak przeczytałem fika od razu, z zaciekawieniem, choć podświadomość podpowiadała mi, że to w gruncie rzeczy niewiele nowego, zaś całość sporo straciła za sprawą zbyt wielu wskazówek i zbyt jasnych sygnałów. Mogło być tak pięknie – wystarczyło powstrzymać się od wzmianek o klamce tylko z jednej strony, piżamy, którą bohaterowi pomagają włożyć i zapiąć, ścianach i podłodze wyłożonymi miękkim materiałem, czarnych strojach rodziny Raspberry, czy też kratach w innym „hotelu”. Po prostu, czytelnik od razu chwyta o co tu tak naprawdę chodzi, co zabija radość bycia zaskoczonym w kluczowym punkcie historii. Niemniej, w obliczu takiego obrotu spraw, całość zaczyna jawić się jako coś innego, coś na co na pierwszy rzut oka nie wygląda. Mianowicie, przez chwilę przeszło mi przez myśl, że być może główny bohater wcale nie jest dorosłym ogierem, ale źrebakiem, który niewiele rozumie, który źle odczytuje otaczającą go rzeczywistość. W związku z tym, szpital i więzienie wydają mu się hotelami, kaftan piżamą, zaś narzędzia zdolne odebrać życie – biletami. Biletami w jedną stronę, biletami do innej krainy, z której nie ma powrotu, ale która jednocześnie nie neguje „bycia” w Equestrii. Co prawda wersję tę mąci wątek miłosny, aczkolwiek zawsze może chodzić o tzw. szczenięcą miłość. Chociaż… Nie. Bohater zdecydowanie wydaje się zbyt uświadomiony, no a poza tym, miał pracę. Szkoda, szkoda. Naprawdę, mogło wyjść zaskakująco i może nawet trochę szokująco, ale dane czytelnikowi wskazówki powiedziały zbyt wiele. No dobrze, zostawmy już kwestię zmarnowanego potencjału. Skupmy się na klimacie. A jest o czym pisać – opowiadanie jest napisane z dbałością o słowa, kolejne akapity są przemyślane i zgrabnie łączą się w całość. Atmosfera nam towarzysząca jest poważna, smutna, przygnębiająca. Choć nie dane nam jest poznać bohatera bliżej, w ciągu zaledwie kilku stron autorowi udało się stworzyć kogoś, komu można współczuć i kogo, w gruncie rzeczy, jest szkoda. Szkoda z powodu tego, co go w życiu spotkało, z powodu choroby, z powodu marnego końca, w osamotnieniu, z dala od rodziny, przyjaciół. Choć złudna myśl, że „tam” spotka ukochaną zdaje się to jakoś tłumaczyć… A może to wcale nie taka złudna myśl? Niezaprzeczalnie, jest to atut opowiadania: historia nie jest niczym nowym, zakończenie było przewidywalne (jak również wątek Raspberry), okazja do zaskoczenia czytelnika i przywalenia mu potężnym sierpem została zaprzepaszczona, ale mimo to czytało mi się ów tytuł bardzo dobrze, od samego początku aż do bardzo wyrazistego zwieńczenia. Nie nudziłem się. Bardzo szybko się wciągnąłem, klimat był. Nie mam pojęcia jak to zrobiłeś Moim zdaniem, warto było poświęcić te kilka minut na lekturę. Ładne opowiadanko, choć mogło wypaść dużo, dużo lepiej, bo miało szansę autentycznie zszokować, zadziwić. Ten dziecinny sposób postrzegania otoczenia, ta pogoda ducha bohatera, dobroć, wszystko to budzi sympatię. Naprawdę, mimo prostoty i wielu zmarnowanych okazji, czy też braku jakichś znaczących modyfikacji znanych motywów, tytuł wypadł w moich oczach pozytywnie. Wiem, że się powtarzam, ale naprawdę szkoda mi niewykorzystanego potencjału. Te analogie do hoteli, podróży, biletów i innych były naprawdę zmyślne. Z pozostałych rzeczy, na początku trafiło się kilka powtórzeń, ale nie w sensie pojedynczych słów, tylko powtórzonych w zbyt krótkim czasie informacji (na przykład to o spaniu na podłodze), raz chyba znalazłem literówkę. Ale to niewiele. Ogólnie, solidna robota. Miły przerywnik, w sam raz na nudny wieczór. Ładnie, ładnie, czekam na przyszłe Twoje dzieła Zachęcam do skonfrontowania opowiadania z własnymi gustami. Czy wypadnie ono tak dobrze, jak miało to miejsce w moim przypadku, czy okaże się "neutralne", a może jednak miałkie? A może w czyichś oczach wypadnie jeszcze lepiej? Przeczytajcie i sprawdźcie sami! Pozdrawiam!
  3. Mam kilka zastrzeżeń co do tego opowiadania. Wynikają one z zachwianych proporcji i miejscami nieregularnego tempa akcji, o czym będę jeszcze pisać, ale trochę później, gdyż jest masa rzeczy, które o wiele bardziej zasługują na uwagę i które wręcz powinny poprzedzać zwierzenia moje o problemach z poszczególnymi fragmentami tekstu. A zatem, przyjrzyjmy się rdzeniu tejże historii. Główną postacią jest świeżo upieczona i najmłodsza księżniczka Equestrii, która to musi się zmierzyć z nowymi obowiązkami, zadaniami oraz (w pewnym sensie) samodzielnością. Co ciekawe, jej największym wrogiem okazuje się ona sama. Tak jak pisał Nicz, charaktery postaci zostały oddane wręcz bezbłędnie, z Twilight na czele, a z Discordem na miejscu ostatnim. Wprowadzenie jest doprawdy przyjemne i urocze. Czytając rozmowę Celestii i Twilight słyszymy w głowie głosy bohaterek, zaś ich gesty i zachowanie sprawiają, że odnosi się wrażenie pełnoprawnego odcinka serialu. Bardzo szybko uderza w nas przyjemny klimat, który będzie nam towarzyszyć do końca, niemalże bez przerwy. Na pochwałę zasługuje poświęcenie szczególnej uwagi mentalności lawendowej księżniczki – to, co dzieje się w jej głowie, wszystkie te burzliwe analizy, obawy, nadzieje oraz wahania nastrojów nie pozwalają (do pewnego momentu) oderwać się od tekstu i niejednokrotnie przyprawiają o uśmiech na pysku Przy tym, autorka nie zapomniała o dialogach, które również czyta się wartko (z jednym wyjątkiem), a także opisach otoczenia. Jest tu sporo rzeczy, które zapadają w pamięć – chociażby wspomniany dialog między księżniczkami, rozważania Twilight, zwiedzanie zamku i nieoczekiwane omdlenie, wyścig z czasem, no i dziki szał po odkryciu, że w pozostawionej przez Celestię wiadomości czegoś „brakuje”. Mnie osobiście, na dobre zagnieździło się głowie bardzo zgrabne odniesienie do naszego zachodniego sąsiada Mniej-więcej wtedy, kiedy nieuchronnie zbliża się pora opuszczenia słońca a wzniesienia księżyca, w mojej głowie pojawiło się pytanie – a co z tą Księgą Wzorów? Rzeczywiście, jest to ten moment, w którym czytelnik ma już za sobą całkiem sporą część historii, zaś tytułowy wątek zaczyna ginąć pośród tego, co na początku wydawało się być zaledwie tematami pobocznymi. Niemniej jednak, czeka się na powrót Księgi, rozwianie pewnych wątpliwości… Lecz owe rewelacje jak na złość nie chcą się pojawić. Scena, w której pojawia się Pan Chaosu z miejsca podejmując dialog z Twilight, jest bardzo ładnie napisana, z pomysłem, z humorem, nic nie zwiastuje nadchodzącej dłużyzny. Jak wcześniej śledziło się perypetie lawendowej księżniczki z zaciekawieniem i uśmiechem, tak po tym, kiedy już udaje jej się wznieść księżyc, coś zaczyna zgrzytać. Gdzieś ulatuje humor, z draconequusa gdzieś ulatuje jego „discordowatość”, staje się bardziej poważny niż luźny, choć (na całe szczęście!) pozostaje uszczypliwy. Tak to odczułem. Rozmowa między bohaterami ciągnie się niemiłosiernie, aż w pewnym momencie wręcz nie możemy się doczekać kolejnej sceny, w nadziei, że wreszcie zostaniemy uraczeni czymś dynamiczniejszym, zmierzającym ku tytułowej Księdze. I tu dochodzę do wspomnianej na początku trudności – gdyby to ode mnie zależało, wiele bym z tej rozmowy powycinał, zastąpił kwestie mówione opisem, albo po prostu z pewnych rzeczy zrezygnował. Już wcześniej zdarzały się drobne potknięcia, w postaci lekkiej przesady z emocjami, czy gniewem Twilight (co za dużo, to niezdrowo), aczkolwiek nie przeszkadzało to zbytnio, jakoś współgrało z resztą. Tu natomiast, czujemy się nieco zmęczeni. Chcemy iść dalej, chcemy dalszej akcji. Ale z drugiej strony, po przeczytaniu całości, wygląda na to, że wszystko, co zostało powiedziane było jednak potrzebne i jakoś się zazębia z finalnymi przemyśleniami bohaterki. Sprawa jest tym bardziej dziwna, że w scenie tej opowiadanie na moment gubi swój klimat. Na całe szczęście, powraca on podczas powtórnej wizyty u urzędnika. Choć zachowanie i żal Twilight wydały mi się dziwne, to jednak słodka nieświadomość w jakiej tkwił jej rozmówca nadała tejże scenie groteskowego smaczku. Kiedy zbliżamy się do definitywnego końca opowieści i zastanawiamy się dlaczego fik nosi tytuł „Księga Wzorów”, skoro żadnej Księgi nie ma… Wreszcie! Dostajemy osławioną Księgę Wzorów! I to w jakim stylu – w połączeniu z doskonałym zakończeniem, daje nam to komediowy i całkiem zaskakujący akcent. Chociaż wydawało się to oczywiste, to jednak dzięki różnym elementom, skutecznie odwracającym uwagę od tego wątku, po prostu zapominamy o „tych” dokumentach i że one również mogą posiadać swe gotowe szablony. Przy tym, zakończenie zostało zrealizowane tak, że chce się poznać ciąg dalszy. Co Twilight powie Celestii, kiedy ta wróci do kraju? Co by swej uczennicy odpowiedziała? Czy, jak już to zostało zasugerowane, stał za tym Discord? A może w Księdze są jeszcze inne wzory? Plus, po skończeniu lektury, nagle okazuje się, że powściągliwość w odniesieniach do Księgi Wzorów, umiarkowanie w dawkowaniu scen z jej „udziałem”, skutkuje w ostatecznym rozrachunku charakterystycznym smaczkiem, dzięki któremu całość wiele zyskuje. Po prostu, odnosi się wrażenie, że wszystkie te zmyłki, przykrywanie Księgi kolejnymi wątkami i odwracanie od niej uwagi od początku miało służyć spotęgowaniu atmosfery, ale na samym końcu. Specjalnie po to, by narobić chęci na więcej, by zaciekawić. I tym bardziej, koniec historii boli ;P Z pozostałych rzeczy – mamy bardzo przyjemny styl, ładnie ułożone zdania (choć raz po raz korciło mnie, by to i owo pozmieniać), dobrze dobrane słowa, nienachalne wstawki. Uwiera trochę zmieniający się tu i ówdzie zapis dialogowy (a raczej, zapis myśli postaci), ale na tle całości, nie jest to znacząca usterka. Zresztą, monopol na mącenie i nużenie ma tutaj zdecydowanie zbyt długa rozmowa Twilight i Discorda po udanym wzniesieniu księżyca oraz drobne dłużyzny podczas wycieczek ku rozterkom lawendowej księżniczki. To trochę jak z jednostkami w Heroes VI – niby wszystko ładnie, tylko po co Strzelcom te orzełki na głowach? ;P Podsumowując, jest to kawał solidnie napisanego tekstu, choć nie wolnego od elementów urągającym całości. Niemniej jednak, wprowadzenie, reakcje Twilight (jedne serialowe, inne dosyć niespodziewane, jeszcze inne rozbawiające), kolejne wątki, Discord i jego moc zmieniania strojów (moment z dr Discordem, specjalistą od chorób psychicznych rewelacyjny!), nagła zmiana nastawienia do urzędnika no i fantastyczne zakończenie nadrabiają za to z nawiązką. Zatem, ostateczne wrażenia pozostają pozytywne. Warto poświęcić „Księdze Wzorów” trochę czasu, choć upieram się, że jest to opowiadanie nierówne. Niemniej, jest to tytuł godny polecenia, dobry na początek (odnosząc się do faktu, iż to pierwsze dzieło autorki), przyjemny w odbiorze, wesoły, miejscami nawet nieprzewidywalny, a przy tym przemyślany od początku do końca. Aczkolwiek, mogłoby być (jeszcze) lepiej. Pozdrawiam!
  4. Na wstępie wspomnę, że już jakiś czas temu zostałem do lektury zachęcony, lecz nie przez okresowy hype, lecz właśnie przez post mego przedmówcy, który poddał pod wątpliwość potrójne dno oraz smaczek filozoficzny, które miały być jednym z powodów, dla którego niniejsze opowiadanie zdobyło aż 8 głosów na specjalny tag. Szczególnie zaintrygowało mnie stwierdzenie, iż jest to „tekst o niczym”. Dlaczego obieram tę tezę jako punkt wyjścia? Ano dlatego, iż tak to właśnie bywa z dziełami filozoficznymi, mającymi na celu (w założeniach) skłonienie do kilku chwil refleksji, czy też po prostu, nietuzinkowymi. Jedni to widzą, drudzy nie. Jedni wychwalają pod niebiosa, drudzy wzruszają ramionami. Nadeszła pora na przekonanie się, czy w ogóle znajdę się w którejś z tychże grup. Przede wszystkim, chciałbym pochwalić autora za jego styl oraz wyjątkowo solidne wykonanie dziełka. Wygląda na to, że absolutnie każde słowo zostało tu starannie dobrane, zdania przemyślane, zaś akcja prowadzona jest jednostajnym, spokojnym tempem, nie pozwalając na zgubienie się gdziekolwiek. Kwestia ta zasługuje na wyróżnienie tym bardziej, że jest to opowiadanie debiutanckie. Dobrze wiedzieć, że solidność, konsekwencja i wylewający się z ekranu klimat były tu od początku. No właśnie, ale jaki klimat? W moim odczuciu, nagromadzenie szarości, czerni i bieli kreuje w „Pielgrzymie…” raczej posępną atmosferę, być może nawet trochę przytłaczającą. Otoczenie wydaje się monotonne i mimo pojawienia się Pani oraz jej zamczyska, wszystko jest jakieś takie „martwe”, pozbawione emocji, statyczne. Przyglądając się bliżej postaci Pielgrzyma, jak również analizując jego wyprawę, pierwsze skojarzenie jakie nasuwa mi się na myśl, to nieszczęśliwcy, znajdujący się na skraju załamania, opuszczeni i wykluczeni przez wszystkich, rozważający popełnienie samobójstwa. Wszystko za sprawą fragmentu, w którym Pielgrzym od dłuższego czasu kroczy ku nieznanemu, a mimo to wystarczy jeden odwrót, by wrócić do ojczystej krainy i odkryć, że nie minęła nawet minuta. Całe to poszukiwanie odpowiedzi wygląda mi na głęboką zadumę, kiedy to przyszły (?) samobójca zagląda w głąb siebie i stara się podjąć tę ostateczną decyzję. Wystarczy powiedzieć „nie” i już powraca do swojego starego życia. Ale im dalej brnie ku Pani (Śmierci?), tym bardziej porzuca ostatnie nadzieje, zatraca się, choć z boku wydaje się, że swego położenia nie zmienia. W ogóle, cały ten zamek jawi się jako taki azyl dla tych, którzy myślą o odejściu, oderwaniu się. Ta biesiada też pewno ma jakieś szczególne znaczenie, aczkolwiek większej uwagi domaga się zakończenie, które w pewnym sensie burzy moją wizję co też może cała ta wędrówka symbolizować. To było trochę dziwne, niepasujące do reszty, jakby z kapelusza wyciągnięte. Poczułem nawet lekki niesmak. Niby ta wypowiedź Pani, że nie może mu dać wszystkich odpowiedzi znów powraca do tej tematyki (kiedyś czytałem, że samobójcy tak naprawdę wcale nie chcą umierać, tylko wołają w ten sposób o pomoc bo sami nie wiedzą jak sobie poradzić), ale znów, to odbicie, nagłe postarzenie, ta uciekająca od ust bohatera woda (woda daje życie, ale również je odbiera. Niby pasuje), wszystko to przyprawia czytelnika o mętlik w głowie. Po prostu, to nie było coś, czego spodziewałbym się akurat w tym momencie. Ale to światło na końcu bardzo ładnie wieńczy historię. Z jednej strony tak skonstruowane zakończenie współgra z resztą, jednakże ta studnia... Jest jakby wycięta z innej bajki. Być może za bardzo uparłem się na tą psychikę samobójcy, chcącego nie tyle zrobić sobie krzywdę, co uciec od wszystkiego, lecz z drugiej strony nie potrafię tego przyrównać do niczego innego. I tutaj dochodzę do wniosku, że próba uczynienia z „Pielgrzyma…” utworu wieloznacznego, którego każdy mógłby odnieść do niemalże wszystkiego i którego wydźwięk zmieniałby się w zależności od nastroju, czy dnia, okazała się nieudana. Niby można poszczególne fragmenty przypisać do kolejnych aspektów życiowej wędrówki, poszukiwania swego celu, odpowiedzi, lecz po połączeniu tego w całość coś tu nie gra. Bardzo ambitny cel, lecz nie do końca osiągnięty. Dlaczego nie do końca? Dlatego, że mamy przecież odpowiedni klimat niezapisanej karty, nieuporządkowanej masy, sporo okazji do podstawienia pod poszczególne elementy pewnych pojęć, doskonale dobrane tempo akcji, doskonale ułożone zdania, tajemniczość. Niestety, koniec końców okazuje się, że jeżeli trzeba wysnuć jakąś drugą teorię co to wszystko mogłoby oznaczać, okazuje się, że to ta pierwsza myśl jest najlepsza. Piałem wcześniej o zależności od aktualnego nastroju czytelnika i chciałbym podkreślić, iż próbowałem czytać opowiadanie wielokrotnie, o różnych porach dnia, czy roku. Nie tylko nie udało mi się wysnuć drugiej, lepszej interpretacji, ale także zauważyłem coś innego. Wiele jest opowiadań takich, których co niektóre wątki i elementy po jakimś czasie wypadają z głowy. W przypadku tych najkrótszych opowiastek, bywają to kluczowe, pojedyncze słowa, czy zdania. A ponieważ dzieła te cechują się dobrym klimatem, aż chce się do nich powrócić, by poprzypominać sobie to i owo, przeżyć coś jeszcze raz. „Pielgrzym i Pani” bardzo szybko traci świeżość i daje się zapamiętać od początku do końca już po pierwszym przeczytaniu. Oczywiście, tekst jest napisany na tyle dobrze, że można do niego wracać, lecz to nie będzie znowuż aż tak satysfakcjonujące. A nowych teorii co do jego ukrytego przekazu jak nie było, tak nie ma. Kończąc ten przydługi wywód, jestem skłonny zrozumieć, że dla co niektórych jest to opowiadanie o niczym. Jestem w stanie zrozumieć również tych, którzy widzą w nim głębię, lecz jeśli miałbym odpowiadać za samego siebie, nie utożsamiam się z żadną z grup. Po prostu widzę, że jest to projekt zrealizowany solidnie, konsekwentnie, z pomysłem i klimatem, lecz poza podaną przeze mnie interpretacją, nie potrafię wyjść z czymkolwiek innym, w moich oczach równie sensownym (?). Cokolwiek innego po prostu mi nie pasuje, a każde kolejne czytanie jest takie samo. Zresztą, znaki zapytania przy tagach każą mi sądzić, iż sam autor nie do końca wiedział, co stworzył. Pomysł miał, zrealizował go, lecz efekt końcowy okazał się nieporównywalny do niczego, co już znamy. W pewnym sensie, jest to jakiś dodatkowy atut. Tak czy inaczej, nie uważam, by było to najlepsze dzieło autora, choć poświęconego mu czasu nie żałuję. Jest to utwór solidny, klimatyczny, lecz nie potrafiący zatrzymać przy sobie czytelnika na zbyt długo. Uważam, że autor popełnił dużo lepsze tytuły, być może bardziej zasługujących na głosy na tag specjalny. Osoby uwrażliwione, o bogatszej ode mnie wyobraźni z całą pewnością stworzą o wiele więcej możliwych interpretacji i poczują się po tym dobrze. Natomiast ci, którzy niekoniecznie są zwolennikami tworzenia podwójnych den gdzie popadnie, raczej zakończą lekturę z wrażeniem usilnego pogłębiania kałuży, z ironicznym uśmieszkiem na twarzy. Pozdrawiam!
  5. Rozpocznę od kwestii technicznych, które aż nadto wybijały się na pierwszy plan, skutecznie odwracając uwagę od właściwej historii. Mianowicie, spostrzegłem naprawdę sporo (jak na pięć stron tekstu i jak na moje prywatne gusta) błędów interpunkcyjnych i literówek. Najczęściej natrafiałem na zupełnie niepotrzebne podwójne spacje, a także źle postawione przecinki. Znak spacji stawia się po znaku interpunkcyjnym, nie przed Poza tym, gdzieniegdzie zdarzyły się przecinki zamiast kropek, czy też przecinek i kropka na końcu zdania. Poza tym, czasem brakowało polskich znaków, głównie liter „ł”. Kilka literek zostało zjedzonych, tu i ówdzie brakowało pojedynczych słów. Tak czy inaczej, starałem się na bieżąco zaznaczać napotkane usterki, nie ingerując zbytnio w samą treść, gdyż nie czułem się w tej materii kompetentny. Pewno jakieś podwójne spacje się ostały, ale może wyłapie je ktoś inny. Poza tym, szyk niektórych zdań jakoś mi trzeszczy. Z niektórych porobiłbym zdania pojedyncze, niektóre bym połączył, zwracając przy tym uwagę na powtórzenia. No i ustalił jakąś stałą szerokość akapitów. Nigdzie nie widzę tagu [Gore]. Jeśli w kolejnych częściach będzie tychże elementów tyle co nic, to nie widzę powodów, dla których tekst nie miałby trafić do działu ogólnego. Przyglądając się historii, chciałbym na początku ocenić stopień, w jakim jeden z ostatnich growych fenomenów został tu sponyfikowany. Nie sądzę, by był to crossover, o wiele bardziej przemawia do mnie właśnie termin ponyfikacji – w rolach postaci znanych z „Five Nights at Freddy’s 2” obsadzone zostały znane nam kucyki i pewien smoczy asystent. To nie jest tak, że bohaterki mierzą się z Freddym, Bonnim (nie Michałem Bonim!), Chicą, Balloon Boyem, czy Foxym. To po prostu kucykowa wersja tejże gry, z innymi antagonistami. Generalnie, aspekt ten wypada całkiem dobrze. Dobór postaci do poszczególnych ról okazał się chwytliwy, ciekawy. Animatroniczna Babs Seed z gitarą, Apple Bloom, Spike, maska Pinkie Pie zamiast Freddy’ego, wszystko to zostało przemyślane i dobrane całkiem zgrabne. Chociaż w gruncie rzeczy jest to niewiele więcej niż przeniesienie gry do kucykowych realiów i opisanie tego, co się w niej dzieje, to jednak tekst wypada znacznie, znacznie lepiej niż powstające stadami creepypasty o „Five Nights at Freddy’s”, które albo lakonicznie opisują cel gry, albo poruszają kwestię sekretów, również bardzo wybiórczo. Tutaj jest więcej opisów, faktycznego opowiadania jakiejś konkretnej historii, opisów wyglądu, czy atmosfery. Wciąż jednak uważam, że można by nieco zwolnić z tempem i pokusić się o więcej akapitów i anomalii, takich jak dziwne miny maskotek, tajemnicze ruchy na ekranie monitora, niepokojące zmiany wiszących na ścianie plakatów, częstsze zmiany położenia animatrokucy, te sprawy. Jeśli mógłbym coś zasugerować – niech narracja pozostanie pierwszoosobowa, lecz forma pamiętnika obowiązuje tylko w otwarciach kolejnych nocy (w sensie, że mamy krótki wpis, wspomnienie, po czym przechodzimy do akcji (retrospekcji), śledzonej z perspektywy pierwszej osoby). Wyraźnie oddzielić wpisy od kolejnych walk o przeżycie. Coś mi się wydaje, że gdyby ostatnią noc tak dla odmiany nie tylko rozpocząć, ale i zakończyć dodatkowym wpisem, wówczas łatwiej będzie wysmażyć odpowiednio tajemnicze zakończenie. No, chyba, że autor ma inne intencje. Za zwiększeniem ilości dziwności, zwolnieniem tempa akcji i urozmaiceniem treści jestem dlatego, gdyż uważam, że zyska na tym atmosfera grozy, niepokoju oraz pewnej nieprzewidywalności, podsycającej towarzyszący odbiorcy stres, tak dobrze znany z gry (aczkolwiek niektórzy są na tyle oswojeni ze straszakami, że przez całą grę pozostają wyluzowani). Jasne, że trudno zaaplikować jumpscary do tekstu (a zważając na epileptyków, stanowczo odradzam próby dosłownego wklejenia tak wyskakujących z kartki maskotek), ale dobrze by było spróbować co godzinę zaskakiwać czymś nowym. Może dodać rzeczy, które nie działy się w grze, nieco odwrócić role animatrokucy, dodać jakieś zakłócenia, bądź „dziwne obrazy” po drugiej stronie kamer. Może niech stalowe źrenice maskotek w pewnym momencie zaczną wyglądać jak prawdziwe? Może ktoś zaatakuje z nieznanej z gry strony? Rozumiesz, coś nowego, odróżniającego opowiadanie od gry, którą zostało zainspirowane. Moim zdaniem, pole do popisu jest bardzo okazałe, a zważywszy na to, że to dopiero początek historii, wiele się może jeszcze zdarzyć. Liczę, że będzie to coś świeżego, a nie tylko przerysowanego z gry. Coś, dzięki czemu czytelnik lepiej poczuje klimat grozy i tajemnicy, bo na razie aspekt ten trochę kuleje. Aczkolwiek, mam dosyć specyficzny smak, toteż akurat to można potraktować z przymrużeniem oka Póki co, jest całkiem nieźle (jak na pierwszy raz), choć może być lepiej. Pozdrawiam i czekam na dalszy rozwój wydarzeń w pizzerii Pinkie!
  6. Panowie i Panie, II Turniej został już rozpoczęty! Co prawda nieco wcześniej niż oryginalnie planowaliśmy, ale co to za życie bez niespodzianek Czekamy jeszcze na Zegarmistrza, który rozpocznie brakujące starcia. Powinno się to stać za niedługo. Póki co, pragnąłbym zaprezentować harmonogram turnieju jak również kompletne drzewko. RUNDA I (16 pojedynków) Rozpoczęcie pojedynków: 02.03.2015; godz. 0:00-0:30 Już Zakończenie pojedynków: 20.03.2015; godz. 23:30-0:00 Zakończenie głosowania: 22.03.2015; godz. 23:30-0:00 (Podczas tej rundy możliwe jest zajęcie miejsca nieaktywnego użytkownika, po 7 dniach nieaktywności od rozpoczęcia pojedynku) RUNDA II (8 pojedynków) Rozpoczęcie pojedynków: 23.03.2015; godz. 0:00-0:30 Zakończenie pojedynków: 10.04.2015; godz. 23:30-0:00 Zakończenie głosowania: 12.04.2015; godz. 23:30-0:00 RUNDA III (4 pojedynki) Rozpoczęcie pojedynków: 13.04.2015; godz. 0:00-0:30 Zakończenie pojedynków: 01.05.2015; godz. 23:30-0:00 Zakończenie głosowania: 03.05.2015; godz. 23:30-0:00 RUNDA IV (2 pojedynki) Rozpoczęcie pojedynków: 04.05.2015; godz. 0:00-0:30 Zakończenie pojedynków: 22.05.2015; godz. 23:30-0:00 Zakończenie głosowania: 24.05.2015; godz. 23:30-0:00 RUNDA V (Finał) Rozpoczęcie pojedynku: 25.05.2015; godz. 0:00-0:30 Zakończenie pojedynku: 12.06.2015; godz. 23:30-0:00 Zakończenie głosowania: 14.06.2015; godz. 23:30-0:00 KONKURS O STATUY UZNANIA Rozpoczęcie typowania faworytów: 15.06.2015; godz. 0:00-0:30 Zakończenie typowania faworytów: 28.06.2015; godz. 23:30-0:00 Przypominamy, że biorący udział w Turnieju magowie (i nie tylko!) zawsze mogą zaznać odpoczynku w naszej tawernie, Dziękuję wszystkim za przystąpienie do Turnieju Niech moc będzie z Wami!
  7. Pierwsza runda turnieju odbywała się na podstawowej arenie. Organizatorzy najpewniej nie chcieli nikomu dawać lepszych kart na początek. Sama zaś arena była prosta. Wysoki kamienny mur otaczał długi na kilkadziesiąt metrów plac pokryty ubitą od licznych walk ziemią. Arena nie miała dachu, więc prócz naturalnego, dodano też magiczne oświetlenie, by walka była doskonale widoczna dla widzów. Ci zaś oddzieleni byli, jak zawsze, silnym polem antymagicznym od toczących się starć. Tym razem, w szranki staną Komputer, który to wprost mówi nam, iż niczego się o nim nie dowiemy, oraz Razorhead, w imieniu którego walczyć będzie Magnus – wysoki i doskonale zbudowany mężczyzna, cechujący się nie tylko pirokinetycznymi zdolnościami, ale także władający magią uniwersalną. Jakby tego było mało, zna on tajniki częściowej transmutacji organizmu. Jego zbroja i tężyzna tylko utwierdzają mnie w przekonaniu, że przed Komputerem stoi nie lada wyzwanie. Tak czy inaczej, nasze wątpliwości niebawem zostaną rozwiane! Czas na rozpoczęcie pojedynku! Powodzenia!
  8. Pierwsza runda turnieju odbywała się na podstawowej arenie. Organizatorzy najpewniej nie chcieli nikomu dawać lepszych kart na początek. Sama zaś arena była prosta. Wysoki kamienny mur otaczał długi na kilkadziesiąt metrów plac pokryty ubitą od licznych walk ziemią. Arena nie miała dachu, więc prócz naturalnego, dodano też magiczne oświetlenie, by walka była doskonale widoczna dla widzów. Ci zaś oddzieleni byli, jak zawsze, silnym polem antymagicznym od toczących się starć. Już za chwilę rozpocznie się starcie, w którym zobaczymy Słuchającego wiatru, lubującego się w grach, mandze i anime Bosmana oraz Broniesowego Informatyka, fana tenisa stołowego i badacza malware, recenzenta oprogramowania wszelkiej maści, Cameda! Zdaje się, że pojedynek pomiędzy tymi dwoma panami będzie bardzo wyrównany, ale też całkiem możliwe, iż obfitujący w zwroty akcji. Camed ma już pewne doświadczenie w Magicznych Pojedynkach, toteż Bosman będzie musiał się postarać! Gotowi? Zatem przekonajmy się, czyja moc przeważy! Niech rozpocznie się pojedynek!
  9. Pierwsza runda turnieju odbywała się na podstawowej arenie. Organizatorzy najpewniej nie chcieli nikomu dawać lepszych kart na początek. Sama zaś arena była prosta. Wysoki kamienny mur otaczał długi na kilkadziesiąt metrów plac pokryty ubitą od licznych walk ziemią. Arena nie miała dachu, więc prócz naturalnego, dodano też magiczne oświetlenie, by walka była doskonale widoczna dla widzów. Ci zaś oddzieleni byli, jak zawsze, silnym polem antymagicznym od toczących się starć. W imieniu rymy2001 walczyć będzie Avaleme! Postać ta jest niezwykle wyjątkowa – jej wygląd zmienia się w zależności od tego, jakiej mocy pragnie użyć. A ma do dyspozycji szeroki wachlarz mocy żywiołów, toteż możemy liczyć między innymi na ciągłe zmiany pogodowe! Ponadto, może w jednej chwili przeistoczyć się z jednorożca w pegaza i vice versa. Jej przeciwnikiem będzie Alder – interesujący się wszystkim co fascynujące, władca cydru, wielbiciel Discorda, cechujący się resztkami instynktu samozachowawczego magiczny wojownik! Bliżej niezidentyfikowane coś każe mi wierzyć, że władająca żywiołami Avaleme może mieć niemałą zagwozdkę w tym starciu. Alder zdaje się widział już wszystko, co świat ma do zaoferowania, toteż z całą pewnością będzie godnym przeciwnikiem. Zaczynamy!
  10. Pierwsza runda turnieju odbywała się na podstawowej arenie. Organizatorzy najpewniej nie chcieli nikomu dawać lepszych kart na początek. Sama zaś arena była prosta. Wysoki kamienny mur otaczał długi na kilkadziesiąt metrów plac pokryty ubitą od licznych walk ziemią. Arena nie miała dachu, więc prócz naturalnego, dodano też magiczne oświetlenie, by walka była doskonale widoczna dla widzów. Ci zaś oddzieleni byli, jak zawsze, silnym polem antymagicznym od toczących się starć. Już za chwilę, na tej oto arenie, przyjdzie nam obejrzeć magiczny pojedynek między tajemniczym Adivlionem, a znanym z poprzedniego Turnieju miłośnikiem gier RPG oraz Elvenking, na zawsze wiernym Fluttershy, cenionym na całym cywilizowanym świecie powieściopisarzem, Alberichem! Zdecydowanie, weteran poprzedniego Turnieju zdaje się być dużo bardziej otwarty, niż jego przeciwnik. Advilion zapewne chce, abyśmy sami ukształtowali swe zdanie o nim i scharakteryzowali jego osobę, oceniając nie deklaracje, lecz czyny, wolę walki oraz kreatywność. Czy tajemniczość Adviliona będzie stanowić jego tajną broń w starciu z Alberichem? Co zaprezentują nam magiczni wojownicy? Czy czeka nas niespodziewany zwrot akcji? Przekonajmy się!
  11. Pierwsza runda turnieju odbywała się na podstawowej arenie. Organizatorzy najpewniej nie chcieli nikomu dawać lepszych kart na początek. Sama zaś arena była prosta. Wysoki kamienny mur otaczał długi na kilkadziesiąt metrów plac pokryty ubitą od licznych walk ziemią. Arena nie miała dachu, więc prócz naturalnego, dodano też magiczne oświetlenie, by walka była doskonale widoczna dla widzów. Ci zaś oddzieleni byli, jak zawsze, silnym polem antymagicznym od toczących się starć. Czy jest pośród nas ktoś, kto nie zna Zegarmistrza? Weterana poprzedniego Turnieju oraz częstego bywalca w Salach Magicznych Pojedynków? Wojownika słynącego z nowatorskich zaklęć i wielkiej mocy? Jeśli owszem, to… Odsyłam do archiwów ;P Przyjrzyjmy się śmiałkowi, który dowodząc swej wielkiej odwagi, zdecydował się stanąć w szranki z Zegarmistrzem. Oto Rex *Monster* Crusader, wielbiciel każdej formy Inkwizycji, gracz między innymi „The Elders Scrolls”, wierny czytelnik „Pana Lodowego Ogrodu”, fan Sabatonu, Acid Drinkers, Nero… I nie tylko! Zapowiada się interesujący pojedynek! Myślę, że przewidywania odnośnie rozstrzygnięcia tegoż starcia u wielu osób są bardzo podobne, aczkolwiek wierzę, że czeka nas niejedno zaskoczenie! Przekonajmy się, czyja moc otworzy drogę ku drugiej rundzie! Powodzenia!
  12. Pierwsza runda turnieju odbywała się na podstawowej arenie. Organizatorzy najpewniej nie chcieli nikomu dawać lepszych kart na początek. Sama zaś arena była prosta. Wysoki kamienny mur otaczał długi na kilkadziesiąt metrów plac pokryty ubitą od licznych walk ziemią. Arena nie miała dachu, więc prócz naturalnego, dodano też magiczne oświetlenie, by walka była doskonale widoczna dla widzów. Ci zaś oddzieleni byli, jak zawsze, silnym polem antymagicznym od toczących się starć. Powitajmy na I Arenie Selunę i Sajbacka Graya! To, co już za chwilę przyjdzie nam oglądać, jest nie tylko pojedynkiem otwierającym pierwszą rundę, ale także starciem umuzykalnionego do granic możliwości, roztańczonego gościa z konserwatywną miłośniczką powieści fantasy, science-fiction, ale również kryminałów. Oboje mają jeszcze całe mnóstwo źródeł, z których czerpać mogą inspirację, a także moc, niezbędną do uwolnienia zaklęć, które ostatecznie dadzą zwycięstwo jemu, lub jej. Przeczucie każe mi sądzić, że będzie to wyrównane i interesujące starcie. Naprzeciw siebie stoją obeznane z szeroko pojętą kulturą osoby, szczycące się bogatymi zainteresowaniami oraz doświadczeniem na tymże forum. Myślę, że mają nam wiele do pokazania! Na co zatem czekacie?
  13. Wow, dawno mnie tu nie było. Czas najwyższy odkryć karty i ogłosić zwycięzcę pojedynku. Gotowi? No to lecimy. Advilion - 3 Zegarmistrz - 6 A zatem, tytułem dwukrotnej przewagi, starcie wygrywa Zegarmistrz! Nie da się jednak ukryć, że natrafił na godnego przeciwnika, którego to z całą pewnością niejeden raz powitamy na salach i którego z najszczerszą chęcią skonfrontujemy z nowym oponentem. Gratulujemy zarówno Zegarmistrzowi, jako zwycięzcy, jak i Advilionowi, który do końca walczył całą swoją mocą. Najbliższa okazja do ponownej próby sił nadarzy się wraz z rozpoczęciem pierwszej rundy Turnieju... Ale czy będą to jedyne okoliczności, w których przyjdzie nam ponownie oglądać Wasze zmagania?
  14. Przypominam, że w dalszym ciągu poszukujemy jednego zawodnika! Na zachętę, zaprezentuję drzewko, w którym to jak widać, wciąż jest jedno wolne miejsce. Poza tym, gdyby znalazł się brakujący śmiałek, moglibyśmy zacząć 2 marca...
  15. Panowie i Panie, mamy mały problem. Podczas tworzenia drzewka zdałem sobie sprawę, że brakuje posta lyry57n, co oznacza, że musiała zrezygnować i usunąć wiadomość, lecz z listy zapisów w pierwszym poście nie zniknęła. Mój błąd, nie zauważyłem. Oznacza to, że potrzebujemy jeszcze jednego śmiałka! Kto zajmie miejsce lyry57n?
  16. Tydzień temu Snuja zgłosił, iż jednak nie będzie mógł wystartować w Turnieju. Tym samym, na jego miejsce wskakuje Zandi Ibn Aslan. Jakoś na dniach postaram się ogłosić wreszcie kiedy wystartuje pierwsza runda. No i drzewko też zamierzam zaprezentować
  17. Moi drodzy, nadszedł czas na zamknięcie „części walczącej” i przejście do rozstrzygnięcia Waszego starcia! Bez wątpienia zapewniliście swej publiczności pamiętny i widowiskowy pojedynek, aż do końca nie pozostawiając złudzeń – obaj zasłużyliście na miano zwycięzcy, lecz wiecie jakie panują tutaj zasady. Choć chcielibyśmy za każdym razem okrzykiwać tymże tytułem obie walczące strony, chociażby za odwagę i nieustępliwość, to jednak na końcu, zawsze musimy wyłonić jednego tylko śmiałka. Tego, który to okazał się troszeczkę potężniejszy. Zatem, droga publiczności, kto okazał się być Waszym faworytem? Kto, Waszym zdaniem, popisał się większą mocą i wygrał pojedynek? Czy jest to Advilion, czy Zegarmistrz? Wybór należy do Was.
  18. Ameryki nie odkryję, kiedy powiem, że tym, do czego najlepiej przyzwyczaił nas Foley, są szeroko pojmowane klimaty wojskowe, wojenne, militaria, tego typu sprawy. No i angielskie tytuły opowiadań To ostatnie jednak (oh, come on, „Bez odwrotu” sounds really good as a title for a new story), jest jedynym elementem, który przypomni nam o poprzednich dziełach autora. Nie uświadczymy tu czołgów, okopów, wartkiej akcji rodem z filmów wojennych, samolotów, karabinów maszynowych, zombie, granatów, rozrywanych na strzępy ciał, słowem, wojennego piekła… Zapędziłem się troszeczkę. W każdym razie, „No Way Back” to coś innego. Swego rodzaju skok na nieznane rejony, gdzie doświadczymy (to jest, na podstawie tego, co do tej pory udostępnił Foley) raczej klasycznego fantasy, pozbawionego przypominającej nasz świat technologii. Jest to także skok ku czemuś nowemu w tym sensie, że akcja dzieje się poza Equestrią i zapewne (choć mogę się mylić, nie wiem tego jeszcze) nie spotkamy tu znanych z serialu kucyków. Jak to wyszło? Rozdział pierwszy przypomniał mi troszeczkę początki przygody w klasycznych grach cRPG – odziani w codzienne ciuchy, z niewielką ilością złota w kieszeni, wyruszamy na zakupy podstawowego ekwipunku, spacer po nowym terenie, podczas którego od czasu do czasu udaje się znaleźć coś ciekawego, aż w końcu nogi niosą nas w niezbadaną dal. Po prostu. Aczkolwiek, to całkiem ciekawie jak Daze udało się zakupić tyle przedmiotów za stosunkowo niewielką sumę i jeszcze co nieco zaoszczędzić. No, ale niech będzie, że tak tam stoją z ekonomią. Idąc dalej, natrafimy na sceny, w których nasza bohaterka wpada w kłopoty, z których zawsze jednak wychodzi obronnym kopytem. Ba, nawet „awansuje” – otrzymuje wszak własną komnatę! Zanim jednak to następuje, czeka nas trochę wędrówki, trochę akcji w postaci walk z piwoszami w tawernie i jeszcze szczypta nie za długich dialogów. W międzyczasie uświadczymy trochę opisów otoczenia, przeplatanych z przemyśleniami Daze. Przygoda wzywa, widać jednak, że są to klimaty obce autorowi. Nie potrafię tego wytłumaczyć lepiej, po prostu czytając „Black Pegasus Down”, „Bitwę Canterlocką” (jednak się trafił polski tytuł, przepraszam , „The Only Easy Day... Was Yesterday”, odnosiło się wrażenie, że pisząc te historie, autor czuł się jak ryba w wodzie. Że było to coś, co znał od podszewki, a przelewanie tego na elektroniczny papier było dla niego dziecinnie proste. Przy „No Way Back”, widać cięcia w opisach, choć z drugiej strony, nie wydają się one krótsze, niż w przypadku wspomnianych wyżej tytułów (a styl ten sam!). Dają się też odnaleźć powtórzenia, literówki, mamy też dość nieregularne tempo akcji, miejscami wręcz wymuszanie kolejnych wydarzeń, byle tylko brnąć dalej i doprowadzić historię do pewnego punku, by zrobić cięcie i zakończyć rozdział. Wydaje mi się, że autor momentami po prostu nie wiedział co jeszcze napisać i o czym jeszcze napisać, więc albo pozostawił lukę, albo po prostu przeszedł do kolejnej sceny. Chyba najlepiej widać to przy scenie w barze, kiedy to nagle, nie wiadomo skąd, wpadają tam zbrojni i Daze trafia przed oblicze władzy, mającej chrapkę na coś więcej, niż wyłącznie własne państwo-miasto. Powyższe rzeczy odbiły się na atmosferze, jaka nam towarzyszy w opowiadaniu. Mało tego, postacie wypadają dosyć… Blado. Daze odzywa się zbyt rzadko, antagoniści wydają się być szablonowi, brakuje im czegoś charakterystycznego. Całość wydaje się być strasznie standardowa (nie przychodzi mi na myśl lepsze określenie). Niemniej jednak, na pochwałę zasługuje pomysł, a także próba porwania się na coś nowego, na tematykę i klimat, których w swej esencji próżno szukać w poprzednich opowiadaniach Foleya (choć to nie do końca prawda, bo szeroko pojmowanych przygód dostarczył nam co nie miara). Póki co jednak, zaprezentowane rozdziały wypadają dość nierówno, wielu rzeczy mi brakuje, głównie bardziej obszernych opisów nowego świata, panujących tam zwyczajów, lepsze zaznaczenie różnic między nim a Equestrią (widzianych oczami bohaterki), może także nieco więcej dialogów, czy opisów sytuacji. Wówczas zyskać powinien nie tylko klimat, ale wyrównałoby się tempo akcji a i same postacie lepiej zapadną w pamięć. Koncept daje bardzo szerokie pole manewru i właściwie nieograniczone możliwości kreacji kolejnych lokacji oraz możliwych nowych postaci. Sądzę, że z czasem, kiedy autor będzie pisał coraz więcej i więcej, nastąpi wzrost ogólnej jakości kolejnych rozdziałów. Analogicznie, jak w przypadku wojskowych kucyków, gdzie z części na część niemalże każdy element ulegał ulepszeniu. Tutaj może być podobnie i to na przestrzeni jednego tytułu. Zatem, gorąco zachęcam do dalszego pisania i kontynuowania historii, próbowania nowych rzeczy, rozwijaniu nowej fabuły. Póki co, jest standardowo, ale nie w sensie, że źle. Powiedziałbym, że kolejne rozdziały są zupełnie niezłe, prezentujące coś nowego (w odniesieniu do twórczości autora) i dające nadzieję na historię naszpikowaną przygodami, pościgami, walkami i, być może, tajemnicami. Myślę, że to się może udać
  19. Na samym końcu szlag mnie jasny trafił, ale do tego wrócę później. Generalnie, opowiadanie odebrałem jako dobry przykład tego jak o zupełnie zwyczajnych, codziennych rzeczach, z czasem „zrastających się” z nami (uroki wieloletniej pracy zawodowej), można pisać w taki sposób, by uczynić z nich coś w pewnych aspektach unikalnego, interesującego, a przynajmniej grającego na emocjach na tyle, by przeżyć małe „ożywienie”. Na chwilkę zapomnieć o tym, że to przecież rutyna i nie powinna ona aż tak ekscytować. Takie właśnie miałem wrażenie, gdy po przemyśleniach i zażaleniach Bon Bon nadeszła pora na realizację specjalnego zamówienia. Początek i dochodzenie do kluczowego telefonu od Lollipop oraz samego pojawienia się u niej, nie tyko dobrze wprowadza czytelnika w ogólny klimat i fabułę, ale także buduje wizerunek zmęczonej, zdenerwowanej i dosyć nieprzyjemnej cukierniczki, która nie czuje ani atmosfery Świąt, ani nie ma za bardzo ochoty na świętowanie własnych urodzin, ani w ogóle na nic. Przytłoczona obowiązkami, przestaje się wczuwać w cokolwiek, byle tylko swoje zrobić i zaznać świętego spokoju. Jakby uciekły z niej chęci do życia. Ale potem następuje mały zwrot akcji i Bon Bon zostaje zmuszona zmienić i tak już napięty grafik. Kiedy po pewnych opóźnieniach dociera do przyjaciółki, coś zaczyna się w niej zmieniać. Niby wciąż jest wzburzona i nie ulega wątpliwości, że wolałaby robić coś innego, ale z jakiegoś powodu nie czuć już od niej autentycznego wstrętu do okresu świątecznego. Przy całym tym natłoku i świadomości jak wiele jeszcze się po kraju najeździ, wydaje się (jakkolwiek dziwnie w odniesieniu do treści opowiadania to zabrzmi) pogodniejsza, bardziej tryskająca energią. Ale energią przeznaczoną na jeszcze jeden mistrzowski wypiek, a nie na rozwalenie określonego kawałka świata. Po prostu, na nowo wstępują w nią chęci… W pewnym sensie (skończyć to i wracać do domu). Nie jest to być może najbardziej wyrazisty kontrast, całkiem możliwe, że mocno nadinterpretowałem sobie to i owo, niemniej jednak, bogate opisy skłoniły mnie do zajrzenia nieco głębiej między zdania i słowa. W ogóle, jestem pod wrażeniem detali i płynności w ich przedstawieniu, a potem opisywaniu. Czytając „Sok pomidorowy” pomyślałem, że autorka studiuje prawo, ale po „Zamówieniu” nie zdziwię się, jeśli okaże się iż potrafi upiec niejeden wypiek i to nie gorzej od samej Bon Bon. Jakby ćwiczyła to od lat. Ale też nie zdziwię się, gdy oba tropy okażą się fałszywe. I tak samo nie zdziwiłem się na końcu opowiadania. Jak nadmieniłem na początku tego postu, jasny szlag mnie trafił, bo to już któraś z kolei sytuacja, w której odgaduję sobie końcówkę (choć za każdym razem błagam los, by okazało się coś zupełnie innego). Ostatnio przesłuchałem pięciu creepypast i w trzech przypadkach niemalże bezbłędnie przewidziałem jak się zakończy historia. A w „Five Nights at Freddy’s” wiem jaki za chwilę animatronik mnie zabije -.- Ale przy „Zamówieniu” pojawiło się coś jeszcze. Jakieś dziwne wrażenie, jakbym gdzieś już widział ten motyw. Niemniej jednak, wybór był dobry na zakończenie tego niedługiego opowiadania. Zamknięcie maratonu świątecznych prac i „niespodzianek” zostało zatem bardzo ładnie zrealizowane, pomimo pewnej przewidywalności No nic, przejdźmy może do oceny klimatu. A ten, jak zawsze zresztą, został oddany bez większych zarzutów, choć ubolewam nad tym, że mógł okazać się „serialowy”, lecz w ostatecznym rozrachunku pozostał czysto „fanowski”, głównie przez kilka nieszczęsnych epitetów i wstawek z jelitami, flakami i tego typu atrakcjami. Ale i tak jest tu bardzo dobrze, czarująco wręcz. Słówko odnośnie wstawek, oddzielonych od reszty tekstu nawiasami – część z nich sprawdziła się jako wtrącenia i dopowiedzenia, lecz pośród nich znalazło się kilka niechlubnych przykładów, kiedy to zamiast urozmaicić treść, nieco nachalnie wdarły się do poszczególnych akapitów. Generalnie, były to te dłuższe, które spokojnie mogłyby posłużyć za „zwykłą” część akapitu, albo w ogóle odrębny akapit. No i przy okazji – na początku trafiło się kilka troszeczkę zbyt długich zdań złożonych, potem nie występowały już tak gęsto. Główny problem z nimi był taki, że po jakimś czasie zaczynały się rozmywać i czytelnik zapomina od czego to się zaczęło. Musi powracać do początku zdania by jakoś to zgrać z jego końcem, co z czasem staje się trochę męczące. Z przedstawionych postaci, najbardziej do gustu przypadła mi specyficzna przy swym podejściu do zawodu, nieco roztrzepana i przewrażliwiona Lollipop. Bon Bon była niezła, choć całe jej to wzburzenie, jakkolwiek autentyczne i zainspirowane prawdziwymi doświadczeniami by się nie wydawało, średnio mi do niej podpasowało. Zdecydowanie, im bliżej końca, tym fajniejsza sama w sobie się wydaje, a na pewno bliższa atmosferze przedstawionej w serialu. Bardziej „bon bonowata”. No i do tego Lyra, której choć nie było tu aż tak wiele, to jednak swoją rolę odegrała znakomicie. Podsumowując, na koncie Madeleine ląduje kolejny udany kawałek tekstu, aczkolwiek, między bogiem a prawdą, nie wyróżniający się niczym szczególnym na tle tego, do czego zdążyła nas przyzwyczaić. Po prostu – otrzymaliśmy więcej tego, co lubimy. Syte dozy klimatu, połączonego z takimi smaczkami jak bogata ilość detali związanych z pieczeniem, ugniataniem, dekorowaniem, mieszaniem, a do tego wzmianki o rodzinie Bon Bon oraz informacje o nastawieniu jej do utartych zwyczajów, które „wypada” kultywować – wszystko to tworzy dookoła tej prostej, można by rzec generycznej historii miłą otoczkę, dzięki której poczynania bohaterki śledzi się z zaciekawieniem, być może nawet serdecznym uśmiechem. Niby nic nadzwyczajnego, ale wciąż, dobrze sprawdzającego się jako fanfik do poczytania przy porannej kawie, bądź wieczornym piwku. Ot, kolejny solidnie zrealizowany, sympatyczny kawałek życia, godny polecenia.
  20. Prawilnie przypominam o kotku uczesanym jak Hatsume Miku w nadchodzacym Tekkenie 7 -

    1. Mephisto The Undying

      Mephisto The Undying

      Nie mam tekkena co prawda ale ta postać wydaje się dziwna.

      Chyba zostanę przy tym niemieckim chłopaczku wyglądającym trochę jak laska. On miał spoko combo i guess

  21. Oczywiście, na początku będzie istnieć możliwość dołączenia do turnieju, w razie gdy któryś z uczestników nie wykaże się aktywnością. Zostanie to zaznaczone przy okazji opublikowania harmonogramu kolejnych rund A na razie, zapraszam wojowników mocy i magii do tawerny
  22. Pora odświeżyć temat i coś postanowić. W ostatnim poście wspomniałem, iż opowiadań z tejże rodziny jest więcej, lecz są one niedokończone. Dziś, po dosyć długim czasie, mogę powiedzieć, że udało mi się zrimejkować i doprowadzić do stanu względnej kompletności dwa opowiadania, a także ukończyć nieco rozszerzoną wersję „Spełnienia życzeń” – aż do tej pory jedynego opowiadania z serii, które zostało opublikowane poza konkursem. Nowe opowiadania (które znajdziecie w pierwszym poście w temacie) są to całkowicie odnowione i rozszerzone fiki, pochodzące z minionych edycji konkursu literackiego. Jeden z bodajże VII edycji, drugi z edycji specjalnej „4000”. Zmienione zostały także ich tytuły, dialogi, pojawiło się też kilka nowych wątków. Ale też sporo z nich w ogóle poszło w zapomnienie. Wszystko ułożone jest w porządku chronologicznym. Ogólnie, mam już obmyślany plan co do całej serii, choć wciąż brakuje dla niej nowego tytułu. Tagi także nie zostały jeszcze ostatecznie ustalone, nie wspominając już o jakimś obrazku tytułowym. Niemniej jednak, chciałbym to wreszcie wypuścić i poznać Wasze zdanie Wcześniej pisałem o „względnej kompletności” – to dlatego, że jak sprawdziłem sobie położenie tych opowiadań w moim timeline, okazało się, że są mniej-więcej w środku całej historii. Oznacza to, że gdy następnym razem wypuszczę pierwsze w kolejności chronologicznej opowiadanie, wówczas może się nieco pozmieniać. Być może znikną chociażby powielające się opisy wyglądu postaci. To się jeszcze zobaczy. Jak zatem widzicie, będzie nietypowo. Jest środek, potem przyjdzie czas na właściwe rozpoczęcie historii i dotarcie do pewnego momentu, a po tym rzeczywistą kontynuację. To, co wypuściłem, niestety jest napisane tak, jakby początek i wszystko, co było wcześniej już istniało i ogólnie było znane. Dlatego też, akcja ze świętami jest trochę urwana, a niektóre przewijające się w tle wątki, czy wstawki mogą wydać się trochę nielogiczne lub nieuzasadnione, ale zapewniam, że z czasem nabierze to sensu. Pamiętajcie, że ja już znam całą historię ;P Jest to coś zgoła innego od tego, co na ogół wypisuję, ale to chyba w miarę ok. Ileż można tłuc to samo… A tak na poważnie – wybaczcie, że zaczynam od środka, zamiast od początku (tak jak powinno być normalnie), ale po prostu akurat to jest gotowe. Masywne ilości [slice of Life]. Jak zwykle, jestem otwarty na Wasze sugestie, spostrzeżenia, zażalenia i komentarze Pozdrawiam!
  23. @FanCiastek Obawiam się, że Twoje opowiadanie czeka dyskwalifikacja. Na przyszłość, zachęcam do czytania regulaminu konkursu ze zrozumieniem i zastanowienia się dwa razy, zanim zaprezentowana zostanie praca. Pozdrawiam.
  24. Moi drodzy, nadeszła pora na wielkie rozstrzygnięcie i przyznanie nagród za Wasze starania! Mamy dziś 24 grudzień, dzień jakże wyjątkowy, na który to z całą pewnością niecierpliwie czekaliście! O tym, że jednocześnie zbliża się nieuchronny koniec starego roku nie muszę chyba wspominać? Przypomnę, że akcja rozpoczęła się 17 września. Od tamtej pory, przewinęło się aż siedem tur. Każda z nich zawierała dalszy ciąg działowych zabaw. Z tego co pamiętam, nie zawsze udawało się na czas prowadzić je wszystkie, toteż zdarzały się opóźnienia. Te drobne niedogodności nie przeszkodziły mi jednak w klarownej ocenie Waszej aktywności i wkładu w to małe królestwo, że się tak wyrażę. Ale! Zanim przejdziemy do podsumowania eventu, chciałabym przyznać odznaczenia za zabawę pod tytułem „Odgadnij stwora!” Wprawdzie już trwa pierwsza zagadka drugiego rankingu, ale lepiej późno, niż wcale. Zatem, miejsce pierwsze i medal Wieszcza zmierzchu, otrzymuje Gandzia! Na miejscu drugim, z odznaką Czcigodnego mędrca, uplasował się Arkane Whisper, zaś na pozycji trzeciej, z odznaką Pojętnego adepta ląduje THEKOSZMAR77! Gratulujemy nadzwyczajnej wiedzy w zakresie szeroko pojmowanej stworologii! Ale momencik… To jeszcze nie czas na przyznanie iskier… Mamy jeszcze zabawę „Bądź mądry jak Twilight!” Pamiętacie jeszcze o niej? Cóż, niestety w tym roku nie udało jej się reaktywować, toteż pokryła się ona grubą, oj grubą warstwą kurzu. Ale wypadałoby jakoś nagrodzić pierwszą trójkę, nie sądzicie? A zatem, odznaka Wieszcza zmierzchu wędruje do Xylo, za zajęcie pierwszego miejsca! SPIDIvonMARDER, za zajęcie miejsce drugiego otrzymuje medal Czcigodnego mędrca, zaś Losse, która zdobyła miejsce trzecie, otrzymuje znak Pojętnego Adepta! Wielkie brawa dla nich! W porządku, nadszedł więc czas na gwóźdź programu – rozstrzygnięcie akcji „odkurzania”! Przypomnę tylko, że była to próba na aktywność w poszczególnych tematach, powiązana oczywiście z ogólną jakością pisanych przez Was wiadomości. Najbardziej skupiłam się na zabawach, ale o Waszej obecności w działowych dyskusjach oczywiście pamiętałam. Za każdym razem, gdy następował dalszy ciąg, podliczane były wasze odpowiedzi, tak, aby wiedzieć kto miał ich najwięcej na swoim koncie. A zresztą, od czasu do czasu tu wpadałam i trochę o tym mówiłam, więc wierzę, że doskonale wiecie jak to działa, więc chyba nie ma sensu przedłużać, co? A zatem, kwestia przyznania Złotej Iskry… Nie da się ukryć, że w trakcie całego eventu najwięcej było widać Dayana oraz Arkane Whispera. Po każdej turze, gdy tak sobie liczyłam i oceniałam ich wiadomości, tylko kilka razy zamienili się oni miejscami, zaś po ostatecznym podsumowaniu wyszło mi w sumie… Że wypadli tak samo dobrze. To znaczy, dostrzegam maleńką, mikroskopijną wręcz różnicę między nimi, ale jest ona naprawdę tak mała, że postanowiłam przyznać im obu Złotą Iskrę! Byliście tak samo znakomici, mam nadzieję, że będziecie mnie odwiedzać równie często albo nawet częściej! Kto otrzyma Błękitną Iskrę? Cóż, tu już nie miałam żadnych wątpliwości. Zasłużone miejsce drugie zajął Sajback Gray, który to na przestrzeni kolejnych rund zachowywał niemalże równy dystans od Dayana i Arkane Whispera! Gratuluję stałej, niezmiennie dobrej passy! Pozostaje jeszcze miejsce trzecie wraz z Brązową Iskrą do wręczenia. Cóż, wszystko wskazuje na to, że kawałek dalej za Sajbackiem znalazła się Uszatka! Choć jak już mówiłam, aż tak daleko za miejscem drugim nie była, to jednak pozostawiła resztę daleko w tyle, jeśli weźmiemy pod uwagę cały event! Doskonale! Cóż, zdaje się, że to będzie już wszystko. Ponieważ także księżniczki potrzebują ferii od czasu do czasu, na razie dalszego ciągu zabaw nie będzie. Myślę, że to dobra okazja na wykazanie się jeszcze w tym roku, gdyby znalazł się ktoś, kto uważałby, iż pomyliłam się w ocenie i przyznaniu nagród . Mam nadzieję, że w przyszłości dacie mi jeszcze wiele okazji do wręczenia nagród specjalnych, kiedy powrócimy z nowościami. Zatem, życzę Wam zdrowych i spokojnych świąt, gór prezentów pod drzewkami, pogody ducha oraz niezapomnianego Sylwestra. Niegasnącej weny, niespożytych chęci oraz wytrwałości we wszystkim do czego będziecie dążyć! No i pamiętajcie, by czytać jak najwięcej, byle ze zrozumieniem! Do zobaczenia w Nowym Roku!
  25. Zgodzicie się, że już nadeszła naprawdę, definitywnie, absolutnie najwyższa pora na zakończenie starcia? By wyłonić zwycięzcę, porównamy głosy publiczności, na której to barkach spoczywało nieproste zadanie wskazania faworyta. Zobaczmy zatem na czyją korzyść tym razem przeważyła szala uwielbienia... Astaroth (Lucypher) - 1 Mephisto von Krampus - 4 A zatem, zdecydowaną przewagą trzech głosów, magiczne starcie zwycięża Mephisto von Krampus! Gratulujemy wygranej i życzymy dalszych sukcesów, zaś jego rywalowi dziękujemy za walkę i zapraszamy ponownie do sal magicznych pojedynków. Z całą pewnością jeszcze nie wiedzieliśmy od Was wszystkiego...
×
×
  • Utwórz nowe...