Skocz do zawartości

Hoffman

Brony
  • Zawartość

    1158
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    45

Wszystko napisane przez Hoffman

  1. To bardziej teoria, ale kto wie, może wspólnie dojdziemy do zupełnie składnej i niekoniecznie wesołej koncepcji na bardzo odległą przyszłość, która przecież czeka zarówno na Spika jak i Twilight, która, jak doskonale wiemy, zwykłym kucykiem już nie jest. Wątek ten na pierwszy rzut oka może się wydawać podobny do „Przyszłość Twilight”, jednakże gryzie tę tematykę nieco z innej strony. Mianowicie, jak w przyszłości Spike poradzi sobie z długowiecznością (zakładając, że Twilight jako alikorn może osiągnąć wiek ponad tysiąca lat) osoby, która od momentu jego wyklucia była prawie jak matka/ starsza siostra? Poprawcie mnie jeśli się mylę, ale nie mamy dokładnej informacji jak długo żyje przeciętny smok w Equestrii. Chyba bezpiecznie będzie stwierdzić, że żyją bardzo długo. Na przykład w porywie do kilkuset lat. Zatem, dopóki reszta Mane6 nie zostanie księżniczkami (w co szczerze wątpię i co uważam za kiepski pomysł), zarówno Twilight, jak i Spike najpewniej przeżyją pozostałe Elementy Harmonii. Czy po nich przyjdą nowe powierniczki? A może cała moc skupi się w Twilight? A może stanie się coś jeszcze innego? Mniejsza o to. W każdym razie, chciałbym tutaj przywołać następujący motyw. Czy sądzicie, że mimo świadomości, że wiek to wiek i Rarity nie dane jest przeżyć tyle co on, Spike mógłby się załamać? Nie wyłącznie z jej powodu, ale także reszty przyjaciółek i w ogóle, wszystkich kucyki, które zna(ł)? Czy sądzicie, że mógłby mieć Twilight za złe, że nie próbowała dać im wiecznego życia, jako księżniczka o wielkiej mocy? Albo chociaż tak „ustawić” ich wiek, by on odszedł pierwszy? Albo jeszcze inaczej – załóżmy, że Twilight nie wyobraża sobie życia bez swych przyjaciółek i nie chce ich wymieniać na żadne inne kucyki. Czy sądzicie, że istniałaby możliwość „oddania” nowej mocy tylko po to, by znów wieść żywot zwykłego, śmiertelnego jednorożca? Wówczas uniknęłaby traumy (sadzę, że na dłuższą metę taki byłby efekt) przeżycia własnych rodziców, wszystkich przyjaciółek, dźwigania gigantycznego bagażu wspomnień i świadomości, jak wiele już widziała i jak wiele jeszcze zobaczy. Problem w tym, że Spike i tak pewnie żyłby dłużej. Czyli to on przeżyłby wszystkie najważniejsze dla niego kucyki, z czym mógłby sobie nie poradzić. Mógłby zatem próbować powstrzymać Twilight przed ewentualnym powrotem do poprzedniej formy. Albo poprosić, aby pozwoliła mu odejść razem z nią… Ale Twilight raczej nie odbierze mu życia, w żaden sposób. Albo, jeszcze inaczej. Załóżmy, że poradziłby sobie z odejściem przyjaciółek, ale z kolei Twilight gorzej by to zniosła. A jak wiadomo, czarna magia istnieje i jak każde narzędzie, może posłużyć do rzeczy dobrych, bądź złych. Co by było, gdyby Twilight próbowała przywrócić do życia utracone przyjaciółki? Co, jeśli zwróciłaby się przeciwko Celestii, bo nagle poczułaby się niesłusznie wyróżniona? Czy Spike stanąłby po jej stronie, czy z kolei opowiedziałby się przeciw? Pomijam już fakt, że przeżycie setek, tysięcy, może nawet więcej lat, prędzej czy później, moim zdaniem, odciśnie na psychice swoje piętno. Jak dla mnie, jest to coś niewyobrażalnego i na dłuższą metę wykańczającego od środka. Jeśli nawet alikorny… Może nie „sztuczne”, ale powiedzmy „stworzone” w jakichś specyficznych okolicznościach żyją tyle, co zwyczajne kucyki, to nadal pozostaje problem z przypuszczalną długowiecznością Spika. Jak on sobie poradzi z odejściem Twilight? W ogóle, czy będzie w stanie samodzielnie egzystować? Bez niej? W każdym razie, Spike najpewniej próbowałby COKOLWIEK robić, co w sytuacji kryzysowej doprowadziłoby do starcia z Twilight. Myślicie, że to możliwe? Jeśli tak, to jaki byłby wynik takiej walki? Co by to zmieniło? Może rozwiązaniem okazałoby się nawiązanie kontaktu z innymi smokami, bądź odszukanie swej rodziny. Ale czy Twilight tak po prostu pozwoliłaby mu odejść? W ogóle, czy on sam by tego chciał? Czy potrafiłby po prostu zapomnieć o Twilight? Dyskusję uważam za otwartą.
  2. Cóż za bałagan… Gdziekolwiek cała ta Starlight się tego nauczyła, z pewnością jest to coś… Niedobrego. Ale nawet nie będę próbował tego zrozumieć. Jak można „odklejać” znaczki od kucyków? Jak można pozbawiać unikalnych talentów? Przecież właśnie to czyni każdego kucyka czyni wyjątkowym! Wiesz co, stary… Chyba właśnie o to jej chodziło. Nah, bez przesady. Ja mówię, że to był kolejny maraton dobrych chęci, który jednak spełzł na niczym. A szkoda. Chyba zgodzisz się, że niektóre talenty są… Przesadzone? A gdzie tam. Zależy jakie talenty porównujesz. No właśnie, jakie… Wiesz, że ja się sam zastanawiam? Chciałbym wiedzieć, albo chociaż mieć wskazówkę, czego mogłyby one dotyczyć. Dlaczego nie poprosisz o pomoc przyjaciół? Szybciej ci pójdzie porządkowanie i w ogóle, reszta spraw organizacyjnych. Możliwe… Ale chciałem chociaż spróbować samodzielnie się z tym uporać. Nie wydaje mi się, aby było to zadanie wymagające jakichś kosmicznych kwalifikulancji! Taa… Coś w tym stylu… Moi drodzy, witam Was w kolejnej, nowej zabawie! Co tym razem? Wyobraźcie sobie, że pogoń za Starlight Glimmer co prawda zażegnała jeden problem ze skradzionymi talentami, wliczając w to zaszycie się w ciemnościach wyżej wymienionej klaczy, ale przy okazji ujawniła kłopoty w innych rejonach Equestrii. Okazuje się, że nagłe uwolnienie jednej serii talentów spowodowało wypaczenia innych, w wyniku zbyt silnych strumieni energii. Szukając jakiegokolwiek celu, strumienie wybrały przypadkowe kucyki i rozbiły się o ich znaczki, powodując coś, co w fachowej literaturze zowie się „tymczasowym wymazaniem talentu”. W ten sposób nadmiar energii został rozładowany lecz z jakim skutkiem… Jak sami widzicie, Spike nie do końca radzi sobie z określeniem natury danych talentów, co utrudnia zwrócenie znaczków ich właścicielom. Przyda się zatem Wasza pomoc. Zasady są proste jak budowa czołgu T-55! Co jakiś czas ujawniona zostanie wskazówka co do zagubionego talentu, a na Waszych barkach spoczywa odgadnięcie na czym ów talent ma polegać i komu się on należy. Nie chodzi nam o imię i nazwisko, bynajmniej. Wystarczy jak określicie, czy to kucyk ziemski, jednorożec, czy pegaz i czym na co dzień się zajmuje. To wszystko co potrzebne, by zwrócić talent jego właścicielowi, bądź właścicielce. Jesteście gotowi? Zatem serwuję Wam pierwszą zagadkę!
  3. Nie ulega wątpliwości, że Trixie cierpi na rozdwojenie jaźni jest naprawdę niesamowita! Kiedy chce, potrafi być agresywna i knuć jak najęta, a kiedy chce, potrafi równolegle zdobyć się na odrobinę pokory, a nawet poprosić o pomocne kopyto… Lub łapę. No i to jest właśnie jeden z tych momentów. Pragnąc jak najszybciej powrócić na scenę i znów być obrzucaną różami, a nie pomidorami (aczkolwiek, i to czerwone to czerwone…), a po dziesiątej wizycie u wróżki, kiedy po raz kolejny usłyszała, że „przemoc nie jest rozwiązaniem”, postanowiła się przełamać. Przynajmniej nikt nie powie, że Wielka i Potężna Trixie nie potrafi wzorowo zagrać skruszonej... A może dobrze będzie wreszcie oddzielić deski teatru od prawdziwego życia? Choć z drugiej strony, życie to też tak jakby teatr… – Za dużo filozofujesz! Ooops, wybacz. No, w każdym razie, Trixie ma plan taki, że spróbuje oddzielić to co było grubą kreską. A od czego warto by było zacząć? Zdaje się, że przeproszenie po kolei wszystkich kucyków będzie dobrym punktem zaczepienia. Problem polega na tym, że u Trixie cienko ostatnio z przepraszaniem, w związku z czym do akcji wkroczył niezastąpiony asystent samej księżniczki przyjaźni! Moi drodzy, w tej zabawie, Waszym zadaniem będzie wcielenie się w skórę Spika i sformułowanie mowy, w której zawarte będą przeprosiny pod adresem danego kucyka. Trixie to wkuje na pamięć i będzie dobrze! Jeśli tylko macie pomysł zawsze można dodatkowo zaproponować jakiś prezencik na zgodę, bo dlaczego nie? Na pierwszy ogień, Trixie musi przeprosić Berry Punch. Znacie ją, prawda? Jak do niej podejść? Jak zacząć i przede wszystkim, za co czarodziejka będzie przepraszać? Najlepszy pomysł zdobywa punkty!
  4. Ostrzegam przed naprawdę masywnymi spoilerami, uwzględniającymi rzeczy, które zostały zawarte w pierwszym poście, tytułem niezbędnych wyjaśnień odnośnie fabuły! Na wstępie chciałbym powiedzieć, że naprawdę długo zbierałem się do napisania niniejszego posta, bardzo wiele razy zaczynałem, ale nie kończyłem albo w ogóle wszystko kasowałem i rozpoczynałem od nowa. I powiem szczerze, że to wszystko za sprawą sławnego, wspaniałego, zaskakującego i co tam jeszcze zwrotu akcji, największej rewelacji, której to przypada przytłaczająca większość udziału w rozsławieniu tytułu. Nie to, że poczułem się „uderzony”, czy też musiałem na jakiś czas zniknąć, żeby się zastanowić nad własnym postępowaniem, nic z tych rzeczy. Poczułem się po prostu zmęczony i ilekroć zabierałem się za opisanie swoich wrażeń jeśli idzie o ten aspekt historii, powracały do mnie stare debaty na temat teorii spiskowych w kreskówkach i takich tam, że aż czułem się tak, jakbym po raz pięćdziesiąty miał napisać prawie to samo. No, ale coś napisać muszę. Później… Może na razie cała reszta, zanim się na nowo zbiorę. A zatem. „Save me” poszczycić się może naprawdę dobrą kreacją postapokaliptycznego świata oraz czyhającymi na bohaterów zagrożeniami. Przykładem tego jest kilka naprawdę pamiętnych scen, miksujących w sobie akcję z delikatną szczyptą survivalu. Mamy znakomite opisy zniszczonego Londynu, warunków panujących w jednostce, jednakże toną one w bardzo bogatych i szczegółowych przemyśleniach głównego bohatera, Maksa. Choć momentami da się odczuć niepotrzebne przedłużenia i powtórzenia otrzymanych wcześniej informacji, pozwalają one bardzo szybko wejść w jego skórę i znaleźć się pośród innych postaci, które jednak wypadają dosyć nierówno. W trakcie poznawania historii znajdziemy kilka zapadających w pamięć postaci, chociażby główna towarzyszka Maksa. I od razu, skoro już o tym mowa, chciałbym zaznaczyć, że dla mnie mogła się ona okazać o wiele, wiele ciekawszą protagonistką, niż wspomniany Maks. Nie to, że wydaje mi się, by był on nieciekawy, czy też nieposiadający bogatego tła, ale jednocześnie, nie jest to ktoś, z kim chciałbym „chodzić na akcje”, czy też się kolegować. Ot, lubiący od czasu do czasu podnieść ton i filozofować żołnierz, znający się na swojej robocie, ale tylko tyle. Coś jak Chris Redfield z serii Resident Evil – niby spoko koleś, ale jakoś zawsze większą sympatią darzyłem postacie, które go otaczały, towarzyszyły mu podczas jego „przygód”, wliczając w to antagonistów. Tak czy inaczej, brakuje tu postaci drugoplanowych z prawdziwego znaczenia. Lwia większość mieszkańców wydaje się bardzo do siebie podobna. Jest tu kilka wybijających się ponad „zwyczajność” postaci, lecz z reguły grają one trzecie, czy nawet czwarte skrzypce. A szkoda, ponieważ w opowiadaniu akcji nie brakuje, podobnie jak zdrowych dawek przemocy i krwi. Jak już wspominałem, jest to bardzo bogaty w zagrożenia wszelakie świat, w którym zginąć trudno nie jest. Było by świetnie mieć obok Maksa kogoś, z kim można by się związać emocjonalnie, utożsamić się i śledzić jego walkę o przetrwanie. Sama, samiuteńka Midnight tu nie wystarczy. Kucoperka jest bowiem naprawdę fantastyczną i budzącą sympatię postacią, która, w moim odczuciu, o wiele lepiej nadawałaby się na główną bohaterkę. Do owego twierdzenia ostatecznie przekonały mnie finałowe fragmenty, gdzie jej rola wydaje się zyskiwać na znaczeniu w stosunku do ogółu wydarzeń, czy też w pewnym momencie wychodzi znacznie przed szereg, a, że tak to ujmę, kamera koncentruje się wyłącznie na niej, wszystko inne schodzi na dalszy plan. Midnight jest nieco pyskata, jest pewna siebie, czasem uszczypliwa, a czasem pocieszna, niczym młodsza siostra. Znakomicie czyta się sceny, w których poznajemy zwyczaje jej i „starszego brata” – kiedy szykują się do snu, gdy wspólnie wykonują misje, gdy słuchają muzyki, bądź też gdy Maks „częstuje” ją własną krwią. Po prostu miód. Są to bardzo pamiętne fragmenty, idealnie nadrabiające za nieco nierówny klimat. Dlaczego nierówny? Cóż, gdy na nowo rozpocząłem lekturę „Save me” (mam na myśli pierwsze czytanie, zakończone jakoś w grudniu zeszłego roku), przypomniałem sobie dlaczego poprzednim razem, przy „podejściu zerowym”, przerwałem dalsze czytanie i narobiłem sobie zaległości. Wprowadzenie w realia świata, przedstawienie postaci wydało mi się długie, wyczerpujące, lecz okraszone dosyć słabo odczuwalną atmosferą. To znaczy, efekt duszności, zniszczenia i ogólnej postapokalipsy potrwał bardzo krótko i potrzebne mi było jakieś spoiwo, które ułatwiłoby „przeskoczenie” do dalszej akcji. Tego spoiwa niestety nie ma, toteż przez pewien czas mamy efekt pod tytułem „mało kucyków w kucykach”. Później jest dużo, dużo lepiej, gdyż pojawiają się pegazy, jednorożce, no i samej Mid jest zdecydowanie więcej. Plus, więcej walki o przetrwanie i ukazanie jakie funkcje mogą pełnić kucyki w ludzkiej armii. Można by rzec, że wszystko to, co towarzyszyło treści na początku uległo „rozcieńczeniu”, dzięki czemu cała ta apokalipsa otrzymała coś w rodzaju drugiej młodości. W ogóle, świat po apokalipsie bardzo dobrze kontrastuje ze wspomnieniami Maksa sprzed czasów upadku. Brud, zniszczenia i ogólnie nieprzyjemne warunki w jakim przyszło mu żyć, a także żelazna dyscyplina nie dają o sobie zapomnieć. W pamięć zapadają także sceny w stołówce, a także rozmyślania na temat „pożywienia”. Ten równoległy świat, w którym ludzie egzystują wraz z kucykami, jest bardzo ciekawym konceptem, opisanym zresztą bez większych zastrzeżeń, a nawiązując do niejednego dzieła popkulturowego, co nadaje pewnego smaku. Nie brakuje także tajemnicy odnośnie genezy całej tej zagłady, czy też tego, czy gdzieś tam, daleko, poza zniszczonym Londynem, są może jacyś ocaleli. Świetnie, że pewnych rzeczy trzeba się domyślać, lub samemu interpretować wskazówki i ukryte smaczki. No dobra, to chyba w właściwy moment za poruszenie kwestii tego nieszczęsnego (jak dla mnie) czyśćca – źródła całego zachwytu i rzeczy, bez której opowiadanie było by zwyczajną, regularną strzelaniną w zrujnowanym przez „coś” świecie. Mianowicie… Nie potrafię pozbyć się wrażenia, że idea ta pojawiła się gdzieś w jednej trzeciej całości i potem kolejne rozdziały były do niej „dostosowywane”, natomiast poszczególne znaki, takie jak głosy w radio, zostały przemianowane na coś innego, w tym przypadku modlitwy. Przy okazji, część rzeczy jakoś straciła na znaczeniu, czy w wymiarze całości stała się ledwie dodatkiem. Niemniej, historia obrała pewny kierunek, a każda nowa rzecz, która później się pojawiała, miała jakieś znaczenie (mniejsze lub większe). Wciąż jednak, coś mi tu nie gra, ale jeśli idzie o genezę samego pomysłu, nie jego wykonanie. Druga sprawa, nie mogę pozbyć się wrażenia, że idea ta inspirowana była swego rodzaju „rodziną” teorii spiskowych na temat kreskówek – czy świat w którym rozgrywa się akcja to czyściec/ nieprawdziwy świat wymyślony przez któregoś z bohaterów/ wizja będąca wynikiem jakiegoś schorzenia. Tego już było naprawdę mnóstwo, począwszy od tego czy dzieciaki z „Ed Edd and Eddy” nie żyją i są właśnie w czyśćcu, ale pochodzą z różnych epok (a siostry Cankers to demony), poprzez śpiączkę Asha, na postapokaliptycznej „prehistorii” w Flinstonach kończąc. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że naprawdę, już zbyt wiele razy i zbyt obszernie analizowałem podobne rzeczy i dyskutowałem na te tematy. Zatem, nie mam ochoty na kolejne rozwodzenie się na temat natury, wrażenia, znalezionych dziur, czy ogólnych refleksji. Powiem tylko tyle – są podobne. I przez podobne, mam na myśli „fajnie, nawet trzyma się kupy, ale jakoś mną nie wstrząsnęło, bo jestem zbyt odporny” (w skrócie). Krótko wypunktuję i opiszę co spodobało mi się w wizji czyśćca w „Save Me”, co uważam za najbardziej godne uwagi, co mnie najbardziej zainteresowało. – Obrażenia otrzymywane przez bohaterów nie znikają Jak do tej pory był to jeden z fundamentów tego typu pomysłów. Czyli, jak to możliwe, że pomimo upadania z wysokości, zgniatania, miażdżenia, wykręcania, dziurawienia, itp. postaciom nic się nie dzieje i w następnej scenie są już w pełni wyleczone. Odpowiedź jest prosta – bo to i tak nie jest realny świat, a czyściec. Tym razem jest zupełnie inaczej. I dobrze. Bohaterowie mogą zginąć, mogą zostać zranieni, nie są nietykalni, co nadaje całości pewnego realizmu. A przy okazji, myli czytelnika, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Jednocześnie, wiedząc, że postaciom może stać się trwała krzywda, martwimy się o ich los. Znika więc taka beztroska, że „a co tam, nic im się nie może stać!” Mówiąc krótko, przejmujemy się. – Demony nigdy nie zostają należycie opisane Dokładnie tak. Plus. Jak do tej pory, rolę demona lub ścigającego bohaterów grzechu przypisywało się jakiejś postaci, antagoniście. Tutaj znów jest inaczej. Mianowicie, nie jest tak, że ktoś nagle okazuje się szatanem, czy kimś w tym rodzaju. Każdy ma swojego własnego potwora, którego musi zwalczyć. Sam potwór natomiast, może być wszystkim, może mieć dowolny kształt. Wszystko zależy od tego co, kto w przeszłości zmalował. Technika ta sprawia, że czytelnik niczego nie może być pewien, nie ma konkretu. Musi sam sobie wyobrazić, albo na podstawie kreacji danego bohatera samodzielnie domyślić się w których dziedzinach życia musiał być „zły”, skoro tu trafił. – Pokuta polegająca na walce o przetrwanie w jednostce wojskowej Myślę, że to działa na wyobraźnię. Ujmę to tak: dzięki Falloutowi, współczesnych Residentach, Gears of War, czy po części Borderlands, ogółowi wydaje się, że postapokalipsa jest „fajna”, że to akcja, przygoda, zabawa. Jednakże, kiedy rzucimy okiem na prawdziwe konflikty, spustoszenie siane przez ekstremistów, opowieści o falach w wojsku i jakie to jest „okropne”, przy jednoczesnych przesłankach, że obowiązkowy pobór może powrócić, nagle dociera do nas, że to w gruncie rzeczy groźba, coś abstrakcyjnego nagle staje się rzeczywistością. W istocie, wojna jest tragedią. Obojętnie, czy o zasięgu światowym, czy lokalnym, to nadal coś, czego należy się obawiać, z czym trzeba się liczyć. I kiedy przychodzi co do czego, to przestaje być grą. Nie ma, że zostaniemy rozerwani, ale możemy kontynuować od ostatniego punktu kontrolnego. To jest rzeczywistość. Ten czynnik działa doskonale, zarówno w przypadku fikcyjnych postaci, jak i przeciętnego czytelnika, który śledzi ich historię. Myślę, że dla wielu osób wizja wojskowego życia, wojny, permanentnego zagrożenia życia jest czymś przerażającym i dlatego takie oto realia ukazane w fiku są decyzją dobrą, sprzyjają ciężkiej apokalipsie, wszechobecnemu zniszczeniu, atmosferze zagrożenia. Jest tu kilka słów-kluczy, które mogą zdziałać na wyobraźnię i momentalnie wprawić w powagę. Niestety, akurat ten aspekt bywa czasem rozmywany przez zupełnie niepotrzebne elementy „luźniejsze”, bądź wręcz komediowe. Ale o tym nieco później. Generalnie, cały ten czyściec, choć wydaje się troszeczkę „wytrzaśnięty znikąd” od pewnego momentu, został zrealizowany solidnie i nie aż tak nachalnie. Wskazówki czy poszlaki są dawkowane ze zdrowym rozsądkiem, choć z drugiej strony, trochę szkoda, że autor postanowił go oficjalnie potwierdzić. Dużo pisałem o teoriach, a one mają to do siebie, że zostają wysnute na podstawie znaków, wieloznaczności i tego, jak ktoś interpretuje sobie to, co widzi na ekranie lub na papierze. Niemniej, są one przedmiotem wielu dyskusji między innymi dlatego, że pozostają niepotwierdzone. W „Save me” natomiast, nie ma tego czynnika „zastanawiania się”, czy rujnowania jakichś przekonań. Po prostu wiemy, że to nie jest realny świat, a zaświaty. Mam na myśli to, że nie wyjaśniając tego tak do końca, można by wysmażyć naprawdę jeszcze lepsze, otwarte zakończenie, pozostawić wiele niewyjaśnionych tajemnic, niedopowiedzeń (w pozytywnym sensie), które skłoniłyby czytelników do wielu innych przemyśleń, czy to aby na pewno prawdziwy, acz zniszczony kataklizmem świat, czy coś innego. Na przykład czyściec. Wówczas dla własnej wygody i spokoju wziąłbym to „na serio” i opisywał po prostu jak fanfik akcji Niemniej, jestem pod wrażeniem nie tyle tego czyśćca i zwrotu akcji, co atmosfery towarzyszącej zakończeniu. Kończąc lekturę za pierwszym razem, odczułem, że mam za sobą naprawdę „szarą” i w gruncie rzeczy smutną historię, której jednak prędko nie zapomnę. Sam nie wiem jak to lepiej określić. Mieszanka enigmy, pewnej nieuchronnej zmiany, wypełnienie przeznaczenia, taki klimat „odejścia”, czy też „przeminięcia”. Ogólnie, na początku myślałem, że wstawki humorystyczne posłużą temu, że bardziej poczuję się związany z tym dziwnym światem, na tyle, że podczas zakończenia nie będę w stanie przyjąć do wiadomości, że już czas go opuścić. Ale po jakimś czasie stwierdziłem, że to jednak nie to. Akcja, strzelaniny i poszczególne misje sprawiają, że czytelnik nawiązuje więź ze światem przedstawionym. Delikatny humor co najwyżej służy budowaniu sympatii ku określonym postaciom, lecz akurat w moim przypadku, w ostatecznym rozrachunku, stwierdzam że są w większości zbędne. Tym, co pomogło mi przekonać się do wybranych bohaterów, były czyste kawałki życia, utrzymane w klimacie poważnym, codziennym, może nieco posępnym. Powracając jeszcze na moment do tego czyśćca, odniosłem wrażenie, że za drugim razem „Save me” czyta się dużo lepiej, być może za sprawą pewnej wiedzy, na czym stoimy. Aczkolwiek, na pewno ten sam efekt udałoby się zrealizować również w przypadku, kiedy to czytelnik pozostałby z domysłami. Może po prostu byłby wierny swojej wizji czy interpretacji i brnął powtórnie przez akcję, tkwiąc w swoim własnym przekonaniu, gdzie tak naprawdę znajdują się bohaterowie. Zbliżając się do końca, czy życzyłbym sobie sequela? Chyba niekoniecznie. Ale spin-off, z Maksem i/lub Midnight w realnym świecie, zanim trafili do czyśćca, ogólnie bym przytulił. Jasne, czemu nie? Reasumując, mamy do czynienia z naprawdę pokaźnym kawałem dobrej roboty, porywającej (od pewnego momentu), ambitnie zrealizowanej historii, którą ogólnie warto przeczytać i do której ogólnie warto wracać. Sam zwrot akcji oparty na koncepcji czyśćca mną nie wstrząsnął, zapoznając się z wyjaśnieniami przewróciłem nawet oczami, zaś formułując niniejszą recenzję czułem się trochę jak zdarta płyta, kiedy przyszło zabierać się za ten aspekt. Niemniej, tym co akurat na mnie podziałało i co akurat ja uważam za naprawdę godną zapamiętania zaletą, jest atmosfera i konstrukcja zakończenia, finałowe rozdziały, naprawdę świetnie wykreowana postać kucoperki, dynamika wtedy, kiedy robi się gorąco, stateczność wtedy, kiedy trzeba nieco odsapnąć, ogólny wydźwięk. Początek historii jest dosyć średnio interesujący, taki „standardowy” rzekłbym nawet, ale naprawdę warto przebrnąć przez mało obiecujące wprowadzenie, po to aby później delektować się naprawdę pamiętną historią. Warto również dla samej chęci zapoznania się z wizją autora, jak pewne miejsce, do którego być może kiedyś trafimy może wyglądać. Dla chęci poznania jak odżywiają się kucoperki, jak żyją, jakie mają zwyczaje. W ogóle, jest tutaj bardzo wiele elementów dla których warto „Save me” przeczytać. Myślę, że każdy kto lubi okraszone takimi oto tagami historie znajdzie tu coś dla siebie, a także, według własnego gustu, wyróżni te najlepsze elementy, za sprawą których historia nie zostanie zapomniana. Pozdrawiam serdecznie i gratuluję udanej opowieści!
  5. W ten oto sposób, powróciłem do „Cienia Nocy”, tym razem po dosyć długiej przerwie. Jak bardzo historia posunęła się do przodu? Jak wiele się wydarzyło? Czy poznaliśmy jakieś nowe postacie, a może z kimś ważnym się rozstaliśmy? No i co ważniejsze, na czym zyskał klimat, na przestrzeni najnowszych rozdziałów? Jak mam to w zwyczaju, przestrzegam przed możliwymi spoilerami. Zastanawiając się nad tym od czego najlepiej będzie zacząć, pomyślałem, że tym razem, dosyć nietypowo, w pierwszej kolejności zabiorę się za wątki. Tutaj naprawdę jest o czym pisać – zwłaszcza w najnowszym na dzień dzisiejszym rozdziale, pojawiło się bardzo wiele scen, których akcja rozgrywa się z różnych miejscach, krąży wokół różnych postaci. Co więcej, atmosfera zaczyna ulegać stopniowemu zagęszczaniu, co na początku może trochę mącić. Jeżeli ktoś po aż dwudziestu rozdziałach nadal ma kłopot ze spamiętaniem imion i kto jest kim dla kogo, zapewne będzie miał problem z odnalezieniem się między poszczególnymi wydarzeniami, zwłaszcza po XXI, dosyć krótkim rozdziale w którym za bardzo nie ma się gdzie zgubić. Po prostu 38 stron naszpikowanych częstymi przeskokami między lokacjami, postaciami czy wątkami może trochę za mocno uderzyć w czytelnika, sprawiając, że część ważnych scen po prostu wyleci z głowy. Mnie akurat, decyzja o zawarciu tak wielu rzeczy w ramach jednego rozdziału wydała się słuszna. Choć z jednej strony jest to pewien dysonans w stosunku do kilku poprzednich rozdziałów, to z drugiej, być może, krok w dobrą stronę. Mianowicie, mamy coraz więcej interesujących wątków politycznych, więcej intryg, współmiernie do wątków typowo przygodowych, przyprawionych o „slajsoflajfowe” smaczki. Mam tu na myśli przerywniki w których zaglądamy w głowę Hualonga, śledzimy próby „klejenia” iluzji w wykonaniu Night Shadow, bądź po prostu sprawdzamy jak radzi sobie Dark Mane, przyszły „krul”, który póki co rokuje szanse tylko i wyłącznie na takiego „króla” przez „u” zamknięte. Nie sposób zapomnieć tutaj o znanych Poszukiwaczach Przygód, których to poczynania również śledzi się z zaciekawieniem, choć tak na dobrą sprawę, spośród nich wyróżnia się ledwie kilka postaci, głównie za sprawą większej roli na tle całości, jako grupy, czy też lepiej nakreślonego charakteru. Myślę oczywiście o Orange Tail, Nnoitrze, Bastard Spellu. Gdzieś tam, w tle, przewijają się pozostali, ale generalnie nie zwracają na siebie uwagi i budzą dość wątpliwą sympatię u czytelnika. Nie to, że drażnią, ale sprawiają wrażenie dodatku, bez którego mogłoby się obejść. Szkoda, ponieważ wcześniej te postaci pojawiały się i wybijały znacznie częściej, dając nadzieję na jakieś obszerniejsze ich opisanie, podkreślenie roli, czy też lepsze ich zgranie. Rozdział XXII zostawia póki co wrażenie takie, że wszyscy po kolei potracili na znaczeniu, na rzecz wspomnianego wcześniej trio. Oczywiście, nie mogło zabraknąć ucztującego, czytającego cudze myśli oraz knującego Darkness Sworda oraz scen w zamku Mooncastle. Wydarzenia spod tego znaku również śledzi się dobrze, bez przedłużania czy przynudzania (aczkolwiek, może część kwestii mówionych wydaje się sztucznie przedłużona, zdaje się w imię budowy napięcia, czy dostojnego wrażenia), co więcej, część scen łączy się z poczynaniami Dark Mane’a, wszystko to się zazębia, dając spójny obraz tego co się dzieje na królewskim dworze. Zdecydowanie największe wrażenie zrobiła na mnie scena z odkryciem „zarazy” w murach zamku oraz śmierć Harmonii ducha winnej kucharki (Minty Peach jej chyba było), która to nastąpiła w wyniku spożycia trucizny, przeznaczonej dla kogoś innego. Co tu dużo opisywać – scena jest całkiem mroczna, posępna i ukazująca dwa oblicza króla. Z jednej strony sprawia wrażenie współczującego, wspaniałomyślnego w stosunku do rodziny Minty, żałującego błędu swych służb oraz gotowego do skrócenia męki poddanej, ale z drugiej, widać na co gotów jest skazać przeciwników i jak daleko się posunąć by zrealizować swe cele. Na pochwałę zasługuje również postać nieszczęsnej kucharki. Nie była to postać kluczowa, ani nawet przewijająca się w tle, ot, zwyczajny pionek, względem którego autorka nie miała żadnych konkretnych planów. Niemniej, choć obcujemy z nią (Minty, nie autorką) bardzo krótko, obserwujemy tylko jej ostatnie chwile, to jednak jest trochę przykro, żałuje się jej śmierci, a końcówka sceny skłania do chwili zastanowienia, czy musiało do tego dojść. Tutaj naprawdę duży plus – niewiele znacząca dla fabuły postać, której charakteru i życiorysu nie znamy w ogóle, potrafi budzić współczucie. Świetna robota. Aczkolwiek, nie potrafię nie skomentować, może trochę prześmiewczo i „na czarno” faktu, że agent Darknessa aż tak sfuszerował robotę i nie utruł kogo trzeba. Lecimy dalej, lądując w sercu kampanii Night Shadow. Ogólnie, nie mam tutaj żadnych uwag, po prostu dostajemy więcej przygody w stylu starszych rozdziałów. Wydarzenia te raczej nie zwracają na siebie większej uwagi i toną w gąszczu pozostałych wątków i postaci. Myślę, że to po części wina zmarnowanego potencjału drzemiącego we wprowadzonej wcześniej akcji z wampirem. Nie wiem, czy to tylko moje wrażenie, lecz łatwość z jaką Hualong zwalczył nieumarłego, brak żadnych poważniejszych uszkodzeń Night Shadow, czy też to jak prędko wszystkie te wydarzenia „przepadły”, wzbudziły u mnie brak większej satysfakcji, lekki niesmak wręcz. Po prostu, mając w pamięci poprzednie rozdziały, spodziewałem się czegoś więcej. Z czasem wrażenie to zostało zbite przez bardzo zgrabne opisanie dalszej wędrówki i „zabawy z magią” Night Shadow, niemniej, nie było to do końca to, czego oczekiwałem po dalszym ciągu wątku tej postaci. Na deser zostawiam wizytę u księżniczek Equestrii, prowadzących swe wojska (albo nie do końca prowadzących, w przypadku Luny) ku szybkiemu i pewnemu rozgromieniu wroga, w roli którego wystąpiła tu armia kryształowych kucyków, znajdujących się pod panowaniem niejakiej Crystal Ass… I powiem szczerze, że nie do końca rozumiem intencje autorki, co do nazwania tejże postaci właśnie tak. To miał być element komediowy, jakaś aluzja, czy coś jeszcze innego? Przyznam szczerze, że to trochę rozproszyło gęstą i wojenną atmosferę, momentami sprowadzając całość nie do czegoś wielkiego, ale błahostki, kaprysu Celestii, czy wręcz jakiejś groteski. Sam nie wiem, akurat ten zabieg średnio mi podpasował. Niemniej, te fragmenty obfitują w bardzo ładne, nie przesadzone opisy walk, przygotowań do bitwy, dobrze ukazana została również pozycja Celestii oraz niedojrzałość, jako przywódczyni, jej młodszej siostry. Sprytnie została tu wpleciona kwestia pochodzenia Luny oraz genezy jej kompleksu „tej gorszej, niechcianej i mniej predysponowanej do rządzenia”. Szczerze mówiąc, średnio podeszła mi ta wizja. Sam nie wiem, ale odebrałem to jako dość mało kreatywny sposób na usprawiedliwienie usposobienia i samooceny Luny, coś aż nazbyt podobnego do tego, co zwykło się dziać podczas uczt w innych królestwach, a co było idealną okazją do zróżnicowania natury grzeszków ojców bądź matek bohaterek i bohaterów. Przy drugim czytaniu wspomnienie o tym wydało mi się po prostu zbędne. Na całe szczęście, nadrobione to zostało przedstawieniem relacji między siostrami poza polem bitwy, stosunku Celestii do Luny oraz jej troska o siostrę, mimo jej impulsywności i nieodpowiedzialności, niesubordynacji wręcz. Szkoda, że nie było tego więcej. Na rzecz większych detali na tym polu, można było zrezygnować z wątku Luny jako tej, pochodzącej z nieprawego łoża. Albo ukazać to inaczej. Co komu szkodzi, aby to tym razem matka okazała się niewierna? Albo żeby poród Luny okazał się tak trudny, że w jego wyniku jej matka poniosła śmierć, zaś sama Luna okazała się niższa i słabsza, co z kolei uznano za jakąś klątwę, albo skaranie za to, że „zabiła” swą matkę? Albo po prostu kiedyś przyczyniła się do czegoś złego, za co straciła uznanie poddanych, lecz Celestia się za nią wstawiła, a co z kolei Luna uznała za jakąś łaskę, czy znak, że nie może sama ponosić odpowiedzialności za swoje czyny, tylko wiecznie potrzebuje jakiegoś prowadzenia za skrzydełko, co na dłuższą metę było dla niej upokarzające? Życie w cieniu siostry? Masa możliwości na materiały na retrospekcje. Idąc dalej, słówko o kreacjach postaci i zmianach, jakie w nich następują, w miarę dalszego rozwoju fabuły. Jeśli miałbym to określić możliwie najkrócej, powiedziałbym, iż jedne postaci zmieniają się, ewoluują spokojnym tempem i z czasem dostosowują się do nowych wydarzeń, natomiast drugie po prostu stoją w miejscu. To jest, odgrywają swoją rolę, ale nic poza tym. Po prostu dalej czynią to samo, czego przykładem jest chociażby małżonka Darkness Sworda (Dlaczego ciągle nie mogę zapamiętać jej imienia? Zbyt rzadko występuje!), Diamond Lady, lub większość Randomowych Poszukiwaczy Przygód. Natomiast z drugiej strony mamy Night Shadow, Orange Tail, Dark Mane’a, Darkness Sworda, którzy tak dla odmiany zmieniają się, często nawet tylko minimalnie, lecz w taki sposób, że ich poczynania śledzi się z wciąż rosnącą ciekawością, wciąż rosnącą sympatią, postaciom tym w pewnych momentach chce się kibicować, życzy się powodzenia i ogólnie, sprawiają bardzo dobre wrażenie. Hualonga z kolei, nie zaliczyłbym ani do jednej, ani do drugiej grupy. On sobie egzystuje gdzieś pomiędzy nimi. Przejawia inicjatywę, jego więzi z Night Shadow zacieśniają się, lecz wciąż głównie pełni swoją „funkcję”. Co do klimatu, to po lekturze ostatnich trzech rozdziałów stwierdzam, iż poziom jest tym razem bardzo wyrównany. Niektóre fragmenty, z powodów wyżej przeze mnie wymienionych, podobają mi się bardziej, inne mniej, jeszcze inne napisałbym nieco inaczej, gdyby to ode mnie tylko zależało, niemniej, atmosferę towarzyszącą opisanym wydarzeniom oceniam bardzo dobrze, wyśmienicie wręcz. Myślę, że to głównie zasługa solidnie skonstruowanych opisów, doboru słownictwa oraz lekko zmienionego szyku tu i tam (co ujawnia się głównie w sposobie mówienia tych najważniejszych alicornów w królestwie), czy też stosunkowo bogatych obrazach otaczającej Night Shadow natury (jeden z mocniejszych punktów jej fragmentów), czy też typowo „biologicznych” wstawkach, które zapewne są swoistą manifestacją największej pasji autorki i jednocześnie okazją do przekazania pewnej wiedzy Every day is a school day, jak to mówią. Jednocześnie, na pochwałę zasługują również opisy i przypisy poświęcone panującej w przedstawionym świecie kulturze, zwyczajach, elementy folkloru, czyli to, co pojawiało się już wcześniej, lecz nie w zwiększonej ilości, ale też nie w zmniejszonej. Ot, takie na pozór drobne elementy, ale znakomicie dodające smaku, urozmaicające treść, nie dominujące nad właściwą akcją, ale też nie ginące gdzieś między kolejnymi zdarzeniami. Poza tym, jest też kilka mrugnięć okiem ku poprzednim rozdziałom, co również uznaję za plusik. Czego w ramach owych mrugnięć mi brakuje? Może piosenek? Podsumowując, fanfik już jakiś czas temu „wyrobił się”, natomiast na tym etapie kluczowe wydaje mi się utrzymanie nowego stylu, tempa akcji i klimatu, co jak na razie udaje się dobrze. Spoglądając wstecz, na poprzednie rozdziały, historia jest spójna, zmierzająca w konkretnym kierunku, choć potencjał kilku wątków został mało wykorzystany. Niemniej, co pewnie będę jeszcze wiele razy powtarzać, widoczny jest ogromny postęp w stosunku do początków, idące w dobrym kierunku zmiany oraz ogólna poprawa wszystkiego. Poza tym, na obecnym etapie, zapowiada się długa i porywająca historia, której ciąg dalszy może się okazać trudny do przewidzenia i być może całkiem zaskakujący. Nie pozostaje zatem nic innego jak cierpliwie czekać na kolejne rozdziały. Alicorny nie bolą. Pozdrawiam i życzę powodzenia!
  6. Wróciłem! Cóż. Wystarczy jeden rzut oka, żeby stwierdzić, że Triste Cordis jest wręcz powołany do tego, by być profesjonalnym DJem Dziękujemy! Lecimy dalej z tematem i szukamy idealnej posady dla znanego wszem i wobec BronySWAGA! Czekamy na Wasze propozycje!
  7. Mushu nadal tu jest? Ano tak, zapomniałem. Musiałem zaszyć się w ciemnościach, niczym tamten krawiec z tej bajeczki dla dzieci. No nic. Nie to, że cię wypraszam, ale nie dość, że samo zaklęcie już dawno straciło moc, to jeszcze przez cały ten czas musiało być sztucznie podtrzymywane na boku przez Twilight, która na tym etapie jest już totalnie zmęczona klepaniem ciągle tej samej formułki. A zatem, niech czasoprzestrzenny, międzywymiarowy wir pochłonie Mushu i odeśle go do jego świata. W porządku, zapewne zastanawiacie się, jak sprowadzimy kolejnego smoka, skoro Twilight na razie ma owego zaklęcia dosyć. Wydaje się niemożliwe co? A ja powiadam, że nie! Co prawda magią nie potrafię się posługiwać, ale skonstruować to czy owo potrafię. Przygotujcie się zatem na wizytę w Ponyville… Oryginalnie zaprojektowanego przez Czerwone Krasnoludy, Wielofunkcyjnego, Możliwego do zanimowania przy pomocy magii i zdolnego do przyswojenia sobie określonych wytycznych, Smoczego Golema! Skąd wziąłem na niego papiery? A z Heroes of Might and Magic IV! Normalnie, miałbym kłopot z pozyskaniem niezbędnych części i materiałów, ale od kiedy Twilight jest księżniczką, mam, że tak to ujmę, powiększony budżet i wpływy Jak myślicie, czy Spike okiełzna tego mechanicznego stwora? A może „przeleje” na niego cząstkę swej smoczej, żywej natury?
  8. Spike! Naprawdę nadal tu jesteś? Jakim cudem nie zarosłeś pajęczynami, nie zapuściłeś korzonków? A ty naprawdę myślisz, że tkwiłem tu jak głupek od naszej ostatniej wizyty? Ano racja. Przecież widziałem cię na zamku i w trakcie tamtej imprezy u… Hej, wystarczy! Zresztą, chyba nie po to tu jesteśmy? Spoko, spoko, pamiętam! Ale zanim przejdziemy do rzeczy, wypadałoby przejrzeć jakież to zadania specjalne, które mogłaby zlecić tobie Twilight, zostały zaproponowane. Lecimy po kolei. Um… Tak naprawdę, to te sługi nie mają palców. Ale wielkie dzięki za te słowa. Nie to, żebym obawiał się, że Twilight nie będzie mnie już potrzebować, czy dostanie kogoś lepszego. Nie, to nie do końca tak. Znaczy, każdy w takich sytuacjach dostałby pietra, no bo w końcu… Księżniczki na ogół nie mają asystentów, w sensie asystentów, tylko właśnie to. Cieszę się, że wciąż mogę jej pomagać i być tuż obok, kiedy potrzebuje na kimś się wyładować. Czasem to nawet zabawne. Twilight często robi wiele hałasu o nic. Pozwolę się wtrącić, nie potrafię pozbyć się wrażenia, że wspominając o „wiceksiężniczce” Dayan przewidział tytuł jednego z epizodów… No, w pewnym sensie. A nie mógłbym być „wiceksiężniczkiem”? Jakoś lepiej pasuje. Ale takie słowo w ogóle nie istnieje. Wracając do tematu, „kasztelan” brzmi trochę zbyt oficjalnie…Nawet trochę jak "kasza"... KASZtelan Spike! Ale „doradca”, to już jest coś, co nawet nieźle szłoby w parze z moim… Wzrostem? Sam nie wiem, ilekroć pomyślę „kasztelan”, w głowie pojawia mi się postawny, ale sędziwy pan, z pergaminem pod pachą i złotą cebulą odmierzającą czas, zwisającą z kieszeni kilkuletniego fraka. Dziwnie tak jakoś. Zresztą, w razie pomyłki czy czegoś w tym rodzaju, jako kasztelan dostałbym surowszą karę, niż doradca, który z definicji doradza. Czyli wcale nie musi być nieomylny. Oj tam. Kasztelan też człowiek. Znaczy się, kucyk. Herold… Whoa, to chyba jeszcze bardziej oficjalny i dostojnie brzmiący tytuł, z którym chyba nie czułbym się najlepiej. Kojarzy mi się ze zbyt wielką odpowiedzialnością i czymś, do czego nie przywykłem. Albo inaczej – całkiem możliwe, że nawet jeżeli miałbym wykonywać te same lub bardzo podobne obowiązki, ale w innej atmosferze czy w otoczeniu innych kucy, to chyba i tak źle bym się czuł. Zbyt młody na aż tak zaszczytne stanowisko, za mało doświadczony, a na pewno pozbawiony „pleców”. To twoim zdaniem Twilight to nie są wystarczające „plecy”? Wiesz… Nie chciałbym sprowadzać jej roli do poziomu jakiegoś przedmiotu, czy przywileju. Dla mnie, to nadal najwspanialsza przyjaciółka jaką można mieć i osoba, której można powierzyć absolutnie wszystko. Ładnie powiedziane. A zatem, drodzy przyjaciele, dzięki Wam po raz kolei otrzymaliśmy nowe zadania, które już wylądowały na liście specjalnych misji! Dziękujemy! Niemniej, pora na ciąg dalszy, a więc nowego kucyka, który pilnie będzie potrzebował pomocy Spika! Ale w czym i dlaczego? To już zależy od Was! A kucykiem, który będzie nowym „zadaniodawcą” jest… Pani Peachbottom!
  9. Scott znów się pospieszył. Nie wypada narzekać, więc od razu sprawdzam co FNaF 4 ma do zaoferowania...

  10. Kiedyś, jeszcze zanim świat usłyszał o czwartej generacji „My Little Pony”, zdarzyło mi się przeczytać ciekawy komentarz, pod jednym z filmów pewnego zagranicznego YouTubera. W wolnym tłumaczeniu i łamaną polszczyzną, brzmiał on mniej więcej tak: „Każdy z nas jest je@&%# nerdem ;PPP” Oczywiście, wygumkowany epitet nie miał na celu nikogo obrazić. Chodziło wyłącznie o nawiązanie do prezentowanego w filmach tegoż YouTubera języka Niemniej, coś w tym jest. Chyba każdy z nas jest w jakimś sensie, w jakimś stopniu "nerdem". Czy częściej w sensie pozytywnym czy negatywnym, to już ocenia otoczenie… Albo my sami, z perspektywy czasu. Niemniej, chciałbym to w tym wątku sprowadzić do obsesji. Hobby to jednak raczej pozytywne określenie, natomiast czyjaś obsesja może być zarówno pozytywna, jeśli wyróżnia się, ale pozostaje w granicach dobrego smaku, jak i negatywna, kiedy staje się chorobliwa, natarczywa, wykracza poza granice, które ogół uznaje za „dobre”. Słówko to zawarłem w cudzysłowu, ponieważ często bywa również tak, że to my sami wyznaczamy sobie granice, które uznajemy za dobre, a kiedy mamy silną osobowość i nie przejmujemy się tym, co powiedzą inni, nasza prywatna obsesja nigdy nie wyda się negatywna. Wszak chyba każdy dąży do tego, żeby czuć się dobrze? A zatem, moi drodzy, chciałbym otworzyć dyskusję na temat naszych obsesji, rzeczach na punkcie których mamy bzika (ależ przestarzałe określenie ;P), którym potrafimy się oddawać bez pamięci, a niekiedy nawet uczynić z tego dobry materiał na własną telewizję internetową. Kiedy możemy mówić o hobby, a kiedy o obsesji? Jak to się łączy z żywotem kolekcjonera/ kolekcjonerki czegoś? Dyskutujemy.
  11. Zanim przejdę do rzeczy, chciałbym się zapytać, czy ktoś z forumowiczów zetknął się z tymże tytułem? Przyznam szczerze, że fanem takiej bezwzględnej, wszechobecnej równości akurat nie jestem, ale niejednokrotnie o powyższym tytule słyszałem, jako dogłębnej i szczegółowej analizie otaczającego nas świata będącego w epoce prężnej globalizacji, w odniesieniu do spotykanych na co dzień nierówności oraz szkodliwego ich wpływu na społeczeństwo, ogólnie. Z szybkiej relacji przyjaciółki wiem, że autorzy książki zwracają uwagę na wymierne korzyści wynikające z jak najmniejszego rozwarstwienia w osiąganych dochodach ludzi, uwzględniając również kondycję psychiczną społeczeństwa i zaufanie społeczne. Z takim podejściem do zagadnienia jeszcze się nie spotkałem, toteż mam w planach zapoznanie się z tymże tytułem. No, chyba, że ktoś mi go kategorycznie odradzi Jak już wcześniej wspominałem, fanem absolutnej równości nie jestem, ponieważ uważam, że jej brak oraz różnice wszelakie wynikają po prostu z samej natury – każdy człowiek jest inny, każdy inaczej patrzy na różne rzeczy, każdy inaczej podchodzi do różnych rzeczy, każdy ma inne predyspozycje, w konsekwencji czego ślepe dążenie do zrównania wszystkich i wszystkiego wydaje mi się bardziej walką z wiatrakami, pochłaniającą mnóstwo pieniędzy i czasu, zupełnie niepotrzebnie. Zmniejszanie – owszem, w podejściu zdroworozsądkowym, ale tak, aby nie zwariować. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że nie chodzi o to, żeby wszyscy mieli identyczne ubranie, żeby każdy myślał tak samo, mówił to samo, kochał wszystkich bezwarunkowo, chodził w ten sam sposób, dostawał za swoją pracę tyle samo i tak dalej, i tak dalej. To już by była paranoja, jednakże, kiedy tak słucham sobie różnych osób, działaczy, dochodzę do wniosku, że ich idea równości przewiduje w bliższej lub dalszej przyszłości taką oto unifikację. Co za dużo, to niezdrowo. Odnosząc się do sławnego odcinka o, nazwijmy to, małym królestwie równości rządzonym przez Starlight Glimmer, mam wrażenie, że właśnie tak to pokazano – jako zrównanie wszystkich aż do przesady, w taki sposób, że wszyscy są tak samo biedni, trochę w krzywym zwierciadle, natomiast sam plan nie został wprowadzony ze szlachetnych pobudek, ale w ramach podstępu. Ergo, czyżby Starlight sama nie wierzyła w to, do czego dążyła? A może planowała odebrać samej sobie talent dopiero po tym, jak jej magia dosięgnęłaby absolutnie wszystkich, wszędzie? A może chodziło wyłącznie o władzę? Gdzie kończy się przekonywanie do idei, w które się szczerze wierzy i którym się jest oddanym, a zaczyna sterowanie innymi, zmuszanie? Wracając już do przytoczonego na początku „Ducha równości”, głosicielom zmniejszania różnic przyświeca raczej idea tego, aby każdy był równie bogaty, żył w równie godnych warunkach, na ile to tylko możliwe. Czyli, równość na polu ekonomicznym, równość wobec prawa, spisanego przez ludzi i dla ludzi. Niemniej, tak jak wcześniej wspomniałem, mam wątpliwości co do intencji niektórych działaczy. Czasem wydaje mi się, że szczytne przemowy nakręca zazdrość skierowana ku ludziom, którym powodzi się lepiej, a różne okazje do dzielenia się swym zdaniem mają w konsekwencji dopiec określonej grupie osób, uzasadnić coś, co nie do końca jest sprawiedliwie, ale brzmi nieźle w uszach przeciętnego, szarego obywatela. Czy panująca wszech obecnie równość ma kiedyś szansę stanowić swego rodzaju bezpiecznik, czy może nadrobić za nieodpowiedzialność niektórych osób? Chodzi mi o to, że jeżeli komuś nie chciało się uczyć (nie mówię, że było mu trudno, czy ktoś miał gorsze predyspozycje, ale że po prostu mu się nie chciało palcem kiwnąć, kiedy była okazja), jeżeli ktoś nigdy do pracy się nie palił, żył za czyjeś, hulaj dusza, piekła nie ma, to niech nie ma pretensji do wszystkich wokół, że może tylko cegły nosić, czy rowy kopać. Jednocześnie, zgadzam się, że takiego człowieka, który prędzej czy później znajdzie się w nieciekawej sytuacji, nie powinno się zostawić samemu sobie… No, chyba, że nie chce pomocy, bądź nie ma zamiaru sobie rąk splamić popracowaniem nad samym sobą. Uważam, że odpowiedzialność za siebie i świadomość konsekwencji zaniechania ważnych życiowych decyzji, na przykład dotyczących wykształcenia, są to szalenie ważne rzeczy, których nie da się zastąpić żadną ustawą. Ale znów, czy jesteśmy na to gotowi? Czy naprawdę będzie to narzędzie dla tych, którzy z różnych przyczyn nie potrafią sobie poradzić, czy też prędzej znajdzie się armia cwaniaków, która będzie różnych pomocy i mechanizmów niwelujących rozwarstwienie nadużywać? Oczywiście, w ramach dowodu na słuszność tezy o równości, na myśl przychodzą społeczeństwa krajów określanych mianem rozwiniętych. Aczkolwiek, jaką mamy pewność, że to faktycznie zasługa mniejszego rozwarstwienia, a nie czegoś innego? Skąd wiemy, że to się w pewnym momencie nie rozpadnie? Wszak nic nie jest wieczne. A co ze zdaniem sceptyków, którzy twierdzą, że jest to tylko maska ukrywająca faktyczną stagnację? Z jeszcze innej strony, czy uważacie, że postępująca globalizacja i zmiany są w pewnym sensie eksperymentem społecznym? No i kwestia kondycji psychicznej – każdy człowiek jest inny i kto wie, co komu w głowie siedzi. Znam osoby, które dostają przysłowiowego małpiego rozumu, kiedy tylko zobaczą nieco więcej banknotów naraz, lub kiedy dowiadują się, że dostaną coś „za darmo”. Trudno tu jednoznacznie określić co jest pięć. Ale zawsze warto wyszukiwać i śledzić korelacje (nie mylić z ciągiem przyczynowo-skutkowym). To moje gadanie mogłoby trwać i trwać, ale to ma być wątek do rozmowy, a nie wykład w wersji tekstowej, zatem może na razie na tym poprzestanę A jak Wy to widzicie? Których rozwiązań jesteście zwolennikami, w którym kierunku powinny Waszym zdaniem podążyć zmiany społeczne? Co sądzicie o równości, ogólnie? Dyskutujemy.
  12. Witajcie, moi drodzy! Pewnie zastanawiacie się cóż to za nowa zabawa, której bohaterką jest (gościnnie) Starlight Glimmer! Ukłońcie się ładnie, byle synchronicznie! Nasza czarodziejka, świadoma szkodliwego wpływu nierówności społecznych, zgodziła się wystąpić w kilku nowych wątkach działowych, nie tylko po to, by pokazać się u boku innej postaci i umożliwić Wam rozrywkę, ale również, dla zachowania balansu, występując samodzielnie, przy okazji dzieląc się swymi ideami oraz punktem widzenia. To jest właśnie jeden z takich wątków. Przede wszystkim, jest to gra, w której nie ma lepszych i gorszych, w której wszyscy są traktowani tak samo i w której nie ma żadnych nagród (znaczy się, taka jest deklaracja, ja jako gospodarz działu postaram się coś załatwić dla najaktywniejszych, za zamkniętymi drzwiami ). Chodzi przede wszystkim o swobodną wymianę myśli i koncepcji. Zasady gry są, jak zwykle (chyba), proste i klarowne. Co jakiś czas Starlight wpadnie tutaj z nowym pomysłem na zrównanie kucyków w jakiejś dziedzinie, a Waszym zadaniem jest umocnienie jej w przekonaniu, że to chwyci (jeśli się zgadzacie), bądź też zniechęcenie jej do danego pomysłu (jeśli się z nim nie zgadzacie). Jak? Po prostu, uzasadniając i konfrontując dany koncept z własnym światopoglądem. Nie martwcie się o niekontrolowany atak złości, czy odebranie Wam talentów w odwecie. Jeśli wyjdzie tak, że Starlight porzuci jakiś pomysł, po prostu wróci z kolejnym. A pierwszy pomysł jest następujący: To niesprawiedliwe, że jedne kucyki rodzą się niskie, a drugie wręcz gigantyczne. Ci najwyżsi mają większe szanse, są pewniejsze siebie, widać je wszędzie i łatwiej jest się im wybijać. Ci niżsi bywają zamknięci w sobie, czują się osaczeni, niezauważani, czy nawet nieatrakcyjni! Trzeba coś zrobić, by każdy kucyk był równego wzrostu! Wspaniale… Tylko jak bezboleśnie rozciągnąć niskich, a wysokich skutecznie „skurczyć”, żeby biedacy nie zahaczali głową o futrynę drzwi? Co Wy na to?
  13. Witajcie, moi mili! Tęskniliście? Na wstępie chciałabym wyjaśnić, że ostatnio bardzo dużo rozmyślałam na temat wciąż postępujących zmian w Waszym świecie. Przyznam szczerze, że potrzebowałam wiele czasu na dogłębne zbadanie różnych rzeczy, by możliwie jak najlepiej zrozumieć naturę tych zjawisk i celnie zadać kilka pytań. W porządku. Już jakiś czas temu zauważyłam, że Wasz świat jest bardzo podzielony. Nie tylko na różne kraje, kultury, czy nawet subkultury… Prawdę powiedziawszy, najbardziej mnie nurtuje kwestia różnych języków. Kto to wynalazł? Jakie były pierwsze słowa? W ogóle, jak to się stało, że w pewnym momencie pojawiło się tyle różnych języków? Czy miało to wpływ na kształt poszczególnych kultur? A może to było tak, że w jakiejś grupie była jedna osoba, która nie potrafiła się dogadać, obraziła się, poszła sobie i w innym miejscu utworzyła inną grupę? W każdym razie, to trochę zabawne, że na początku tak bardzo się dzieliliście, potem jednoczyliście w większe państwa czy związki państw, potem to się rozpadło, a teraz znowu się jednoczycie… Tylko trochę inaczej. Gdzieś przeczytałam, że to się obecnie nazywa „integracją”, albo „globalizacją”. I wydaje mi się, że tym razem są to o wiele bardziej skomplikowane struktury, ściślej określone zobowiązania, zasady i w ogóle… Wiadomo, że każdy świat posiada własną historię, a historia nierzadko pisana jest przez zwycięzców, co oznacza, że ktoś kiedyś musiał z kimś walczyć, czemu towarzyszyły zniszczenia i liczne ofiary… Może gdyby faktycznie jedna planeta to jeden świat, jeden kraj, jeden język, jedna waluta… Może udałoby się przynajmniej uniknąć wojen? A może to tylko pogorszyłoby sytuację? Z tego co się orientuję, nie wszyscy są tak skłonni bratać się z innymi. Ale z drugiej strony, skoro jest tyle różnych możliwości, pewno niektóre z nich gryzłyby się wzajemnie. No i czy to dobrze wyrzucać do kosza dorobek danej społeczności, no bo przecież z tym by się to wiązało? Ale z trzeciej strony, czy natura, jako taka, rozróżnia kultury i tak dalej? Nie rozumiem. My, kucyki, na ogół zawsze staramy się trzymać razem. Oczywiście, nie mamy czystej jak łza historii, ale wciąż, wydaje mi się, że jesteśmy jakoś bardziej… Hmmm… Powiedzmy, wewnętrznie skłonni do integracji. Sama nie wiem. Jak to wygląda w waszych oczach? I jeszcze powrócę na moment do języków. Zauważyłam, że podobnie jak u nas, psy reagują na pewne polecenia, na przykład „bierz go!” albo „siad!” albo „waruj!” i inne. Zdaje się, że rozumieją je niezależnie od tego w jakim języku się je wypowiada… A może się mylę? Czy najpierw się je „uczy” w języku A, co się udaje, ale tego samego w języku B już nie rozumieją? Czy jednak jest inaczej? Czy może to wyczuwają z głosu? U nas nikt nie przeprowadzał takich badań, a u Was? Co Wy na to? Kto zaspokoi głód wiedzy Twilight? Kto podejdzie do tematu również jako filozof, obserwator? Nie krępujcie się!
  14. Najwyższy czas na rozmrożenie tego wątku! Zanim rzucona zostanie kolejna dziedzina, pragnę obwieścić, że zgodnie z sugestią Dayana, który to jako jedyny wskazał eksperta w dziedzinie dziennikarstwa, na naszą listę trafia Foley! Dziękujemy! W porządku, lecimy dalej i szukamy najlepszego ucznia z dziedziny Robotyki! Kto, Waszym zdaniem, jest na tym polu naprawdę mocny, bezkonkurencyjny wręcz?
  15. Obserwuję sobie Wasze posty i jak na razie jest ok, aczkolwiek przestrzegam przed negatywnymi emocjami, zalecam także nie cytowanie całych postów Temat okazał się całkiem delikatny, więc apelowałbym przede wszystkim o merytoryczną wymianę argumentów. Ale ogólnie, napisaliście wiele interesujących rzeczy, do których teraz się odniosę. Dlatego właśnie sam podsumowałem tamten akapit stwierdzeniem, że to niemożliwe. Generalnie, bardzo często, czy to na uczelni, czy też po prostu przysłuchując się rozmowom na ulicy, wiele osób deklaruje, że idei komunizmu czy socjalizmu zawsze będą bronić, ale nie będą wspierać systemu, jako takiego. To trochę dziwne. Raz zapytałem co kolega ma na myśli, bo moim zdaniem albo się coś popiera, albo nie. On mi wówczas odpowiedział, że "jest za, a nawet przeciw". Innym razem napomknął, że gdyby rzeczywiście ludzie byli na tyle odpowiedzialni, to bardzo chętnie widziałby taki system, gdzie wszyscy się składamy w podatkach, na przykład na wysokiej jakości szkolnictwo, czy opiekę medyczną. Wszystko fajnie, tylko chwilę potem sam wypalił, że to "nigdy nie będzie działać, bo ludzie przeważnie są cwaniakami". Do tezy jakoby większość była cwaniakami jeszcze się odniosę. Ale mnie nie chodziło o to, że z racji przekładania bezpieczeństwa ponad wszystko w razie zagrożenia z zewnątrz nikt tyłka nie ruszy, bo bezpieczniej będzie skapitulować Miałem na myśli raczej to, że po prostu coraz więcej ludzi nie wierzy w to, że ich głos się liczy, natomiast święty spokój chcą mieć w tym sensie, że są już tak zmęczeni negatywnymi emocjami towarzyszącym okresom wyborczym, już tak bardzo zrazili się do pustych obietnic, że wolą po prostu zostać w domu i ponarzekać. W wielu innych sytuacjach, mających jakieś znaczenie, z całą pewnością tyłek by ruszyli. Aczkolwiek, to też zależy od człowieka. Jedni deklarują, że za ten konkretny kraj byliby w stanie walczyć, drudzy mawiają, że nigdy w życiu. Ale z powodu obecnej władzy, bo według nich rządzi źle i nie zasługuje na poświęcenie. Czyżby stawiali znak równości, państwo=władza? Ba, niektórzy czasem porównują obecnych posłów (nierzadko pogardliwie nazywając ich "osłami") do Jagiellonów i wzdychając, jacy to byli wielcy i honorowi ludzie. Muszę kiedyś popytać albo w ogóle sondę zrobić, "czy byłbyś gotów walczyć w imię króla?" A jeszcze powracając do tego bezpieczeństwa, to jak może być inaczej, skoro państwo docelowo (a przynajmniej tak jak się nam to przedstawia dzisiaj) ma się wszystkim opiekować? Obywatele mają być docelowo skazani na bezpieczeństwo. Sam już nie wiem czego to nasze kochane państwo dla nas chce. Za to domyślam się doskonale czego OD nas chce ;P Zdaje się, że w niektórych rejonach świata coś takiego funkcjonuje, albo stosunkowo niedawno funkcjonowało, albo jest taki projekt, żeby za niedługo funkcjonowało. Roboty społeczne wydają mi się ok, proporcjonalnie do tego ile kto nakradł. Aczkolwiek, kara śmierci akurat za korupcję to moim zdaniem trochę za ostro. Jak sądzicie? Ogólnie, mógłbym się podpisać pod wszystkim, co wypunktowałeś. Komentując poszczególne uwagi, zgodzę się, że obecny próg wyborczy jest w gruncie rzeczy zły. Pięć procent to moim zdaniem próg wysoki, specjalnie rozpisany tak, aby mniejsze lub nowe ugrupowania nie miały szans się przebić. Z drugiej jednak strony, jak tak sobie patrzę na kilka ugrupowań, okupujących (;P) Sejm Rzeczypospolitej od dłuższego czasu, to zastanawiam się, czy za parę miesięcy zginą od własnej broni. No i podwyższony do ośmiu procent próg dla koalicji, to już w ogóle jakiś kosmos. Aczkolwiek, I kadencję Sejmu pamiętam raczej słabo, lecz w jednym z odcinków programu "Młodzież kontra", chyba w tym, w którym wystąpił pan Artur Dziambor, gospodarz programu wspomniał, że pamięta czasy, kiedy progu wyborczego nie było i że wówczas w Sejmie był niezły bałagan. Innym razem, z kpiącym uśmieszkiem, jeden z moich wykładowców wspominał PPPP Kto rozszyfruje skrót? A może, powiedzmy próg jednego procenta dla pojedynczego ugrupowania i trzy procent dla koalicji to byłaby w miarę wyważona zapora, zapobiegająca zbyt wielkiemu rozdrobnieniu? Natomiast, co do fałszowania wyborów, ja bym powiedział, że dzisiaj się je nie tyle fałszuje, co po prostu ustawia, jeszcze zanim ktokolwiek pójdzie do urny. Jak? Właśnie poprzez sondaże, które to można sobie kupić. Dosłownie. Ileż ja miałem sytuacji takich, że startował pan X, który delikatnie mówiąc, zbyt sensownie nie obiecywał, a także pan Y, który tak dla odmiany rzucał konkretami jak z rękawa, postulując radykalne zmiany. Ale niestety, jego propozycje uchodziły za "nienowoczesne" i "głupie". I co się działo podczas rozmów nawet z najbliższymi - "wiesz, ja się ogólnie z panem Y zgadzam i chętnie zagłosowałbym/ zagłosowałabym na niego, no ale on nie przejdzie". I wystarczy, że co trzecia osoba z tych 50% ludu (reszta to tak zwany, "żelazny elektorat") tak pomyśli i wygrywa pan X, chociaż zgodnie komentowali, że jego program to bełkot. No, ale on przejdzie. Nie chcę zmarnować głosu, no to nie pójdę wcale, albo już zagłosuję na niego, niech ma. No bo przecież na pewno przejdzie. No właśnie to kwestia innego założenia demokracji, czy też elementu obecnego systemu. Partycypacja. Każdy może gdzieś, do czegoś wystartować, każdy może zabiegać o poparcie, każdy może poparcie uzyskać i każdy może prędzej czy później jakieś stanowisko objąć. I niekoniecznie może to być osoba obiektywnie się do tego nadająca. Kłopot w tym, że specjaliści często mówią językiem specjalistycznym, który bywa niezrozumiały dla ogółu. A nie-specjalista może rzucić hasełko, na przykład, że zależy mu na tym, żeby wszystkim żyło się dostatnio i godnie. I nikt nie zastanowi się jak zamierza to zrobić, albo dlaczego nie powiedział jak zamierza to zrobić. Ładnie powiedział, zrozumiałym językiem literackim, no to niech ma. Oczywiście, król też może okazać się nie-specjalistą, a osobą wręcz fatalne przygotowaną do zarządzania państwem. Król może mieć fatalnych doradców, albo mieć fatalną wizję państwa, z czego może nie zdawać sobie sprawy, nawet w obliczu całkowitego bankructwa. Wydaje się, że przewaga króla polega na tym, że pojedynczego faceta łatwiej odwołać, niż ich całą armię, która jakby nie patrzeć, doskonale się zabezpieczyła przed gniewem ludu. A ja bym powiedział, że prezydent wcale nie rządzi i wręcz rządzić za bardzo nie może. Rządzić, w sensie rządzić, czyli jakkolwiek znacząco wpływać na to, co się dzieje w kraju. Moim zdaniem, prezydent to tylko figura. Ma dobrze wyglądać, ma się uśmiechać, na przykład kiedy przecina wstęgę, albo ściska komuś dłoń. Ma też wygłaszać ładne przemówienia i ogólnie, robić dobre wrażenie. Wydaje mi się, że obecnie największym atutem tej funkcji jest to, że prezydent jest zwierzchnikiem sił zbrojnych. Z drugiej jednak strony, podobno z tymi naszymi siłami zbrojnymi coś krucho jest, więc czy ten aspekt ma jakieś większe znaczenie? Oczywiście, że każda co ważniejsza zmiana wiąże się z modyfikacjami lub wręcz przepisywaniem konstytucji na nowo. Dlatego właśnie jest to ustawa zasadnicza Inna sprawa, że nie ma zbytnio woli politycznej by cokolwiek większego zrobić. Zacytuję przeciętnego przedstawiciela ludu z gry "Stronghold" - "Jedyne słuszne podatki to brak podatków. Taką mam dewizę." Ale już tak na serio, uważam, że podatki powinny być jak najprostsze i możliwie najniższe, przy czym przeznaczane powinny być absolutnie tylko na to, co jest elementarnie niezbędne. Na obronność na przykład, bądź też te usługi publiczne, które państwo określi jako podstawowe. Podkreślam, usługi, a nie urzędy. Czyli zgodzę się z wizją Sipera i Phoenixa13. Państwo minimalne, jeśli idzie o koszty obsługi. W tej chwili wydaje mi się, że pieniądze z podatków są zbierane przede wszystkim na urzędników, których jest zdecydowanie za dużo. Jednocześnie, wyjaławiamy się ze specjalistów, chociażby w zakresie medycyny, a kłopoty z funkcjonowaniem państwowych instytucji "rozwiązuje się" tak, że się powołuje następne urzędy i następne i następne, aż do znudzenia. Trochę jak Ubisoft, kiedy "poprawia" swoje produkty - wydając patha naprawia jeden błąd, ale przy okazji robi dziesięć kolejnych ;P Wierzę, że da się tak zorganizować państwo, że obejdzie się bez armii urzędników, która będzie prowadzić za rączkę obywateli, lekarzy, nauczycieli i kogo tam jeszcze, pochłaniając przy tym coraz więcej pieniędzy. W ogóle, mamy teraz taką sytuację, że państwo wydaje więcej niż uzyskuje z podatków i mimo zwiększania tychże podatków, pieniędzy ciągle brakuje. Rynek natomiast powinien być uwolniony, możliwie na jak największym obszarze. Interwencjonizm państwa powinien się ograniczać tylko do strategicznych sektorów. Za tym, oraz wszystkimi rzeczami, o których napisałem w akapicie powyżej, opowiadam się nie dlatego, że jestem jakimś bezwzględnym i bezdusznym darwinistą, ale dlatego, że sądzę, iż naszego obecnego państwa po prostu na to nie stać. Nie w tej chwili. Pieniądze zbyt długo były i nadal są marnotrawione, dług rośnie, coraz więcej brakuje i chociażby dlatego należałoby się zastanowić jak wydatki państwa ograniczyć, z czym wiąże się obniżka podatków, bo w istocie, wydatki państwa to właśnie są podatki. Nie da się ustawą, z dnia na dzień, skokowo wprowadzić tego, do czego inne kraje dochodziły pokoleniami. Dlatego wolałbym stopniowo zmniejszać wydatki państwa i obserwować, co się dzieje, przy czym można majstrować. I znów, odniosę się to rdzenia wątku - w przypadku armii posłów, którzy muszą najpierw się zebrać, przeczytać, zagłosować, w międzyczasie się pokłócić, a na końcu zamrozić projekt, trwa to niemiłosiernie długo, a efektów nie widać. Posiadający silną pozycję i możliwości król natomiast, mógłby to wprowadzić dekretem bez żadnego "ale". Po prostu mówi: słuchajcie, nie stać mnie na Ministerstwo Dmuchania Szkła, to był błąd, likwiduję. Słuchajcie, nie stać mnie na to, żeby podstawy programowe oświaty pisało pięciuset ludzi. Niech pisze je dziesięciu. Słuchajcie, ten i ten Zakład źle działa, przynosi straty, likwiduję, nie mam wyjścia. Obrazowo pokazuję, co mam na myśli. No i właśnie przez to, że państwowe instytucje chorują, są źle zarządzane, są zbyt drogie, obawiam się, że niedługo ludzie będą umierać, lecz nie na ulicy, tylko stojąc w kolejkach. Odnośnie odkładania na emeryturę, to rzeczywiście jest problem, bo u nas w kraju ogólnie brakuje kultury oszczędzania. Przywołując jedną z wypowiedzi pana Komorowskiego, "trzeba zmienić pracę, wziąć kredyt (...)". I to jest główna bolączka, bo w pewnym momencie, jak ja to obserwuję, społeczeństwo "nauczyło się", że wszystko musi być na kredyt, na raty. Jednocześnie, bardzo wielu ludzi nauczyło się żyć za małe pieniądze, od pierwszego do pierwszego. I znów, zgodzę się z Siperem, że nie ma co robić z ludzi tępaków, że są tacy, którzy są w stanie sami na siebie odkładać, są w tym zakresie kompetentni. Niestety, wydaje mi się, że takich ludzi jest mniejszość i na "zaszczepienie" w społeczeństwie wspomnianej kultury oszczędzania, odpowiedzialności, potrzeba wielu długich zmian, polegających głównie na zmianie myślenia, co może potrwać całe pokolenia. Jak pisałem, ludzie nauczyli się żyć za grosze, żyć na kredyt, a także dali sobie wmówić, że "nic nie muszą", bo państwo się tym zajmie. Dziękuję za uzasadnienie. Ja bym powiedział, znów przywołując tezę, że większość obywateli to cwaniacy, że przerażające jest to, że obecnie coraz trudniej odróżnić kto realnie potrzebuje pomocy bo z czymś sobie nie radzi, a kto po prostu chce się wycwanić. Kto jest biedny pomimo tego, że starał się pracować, utrzymać się, czy w coś zainwestować, a kto jest biedny ze swojej winy w tym sensie, że pieniądze po prostu wyrzuca w błoto, natomiast korzystać z pomocy nie potrafi w tym sensie, że nawet nie zamierza stanąć na nogi, tylko żerować. Jeżeli przyjmiemy, że państwo musi pomagać każdemu, kto potrafi przekonać pomoc społeczną do tego, że wsparcia potrzebuje, a nie każdemu, kto realnie potrzebuje pomocy, to prędzej czy później znów koszty obsługi poszczególnych instytucji skoczą w górę, zaczną świadczyć mniej. A ponieważ, moim zdaniem i niestety, nieuczciwych cwaniaków jest więcej i nie da się ich efektywnie odróżnić od naprawdę potrzebujących, prewencyjnie chyba trzeba będzie odejść od państwowego systemu pomocy i zostawić to w rękach samorządów, czy społeczników, którzy po prostu znają swoje środowisko i będą wiedzieć komu pomagać. Również w imię krzewienia kultury odpowiedzialności za swoje czyny, budowania postawy takiej, że na wszystko trzeba zapracować i nie płakać, że się ma wielki problem i bezczynnie czekać na pomoc, ale w pierwszej kolejności próbować samemu dany problem rozwiązać. Słowem, więcej odpowiedzialności i aktywności, mniej bierności i takiego przeświadczenia, że "a co ja mogę? Nic nie mogę." To trochę jak z wszelakimi "dys", które moim zdaniem są mitem. Pamiętam z czasów szkolnych wiele różnych osób z różnymi "dys" i oni generalnie dzielili się na dwie kategorie. Jedni nie chcieli żadnej pomocy i sami ciężko nad sobą pracowali, trenowali i po jakimś czasie naprawdę poprawili się w nauce. Niektórzy wymiatali wręcz. Drudzy natomiast to byli tacy, którzy przy nauczycielce, ze skruchą prosili o zrozumienie i więcej pomocy, zapewniali, że się starają, a za drzwiami chwalili się, czego to oni nie muszą, że są traktowani ulgowo i mają ekstra 15 minut na testach. Dorzucając wątek, zastanawiam się skąd takie przeświadczenie u wielu ludzi, że kiedy ograniczy się działalność państwa, pewne instytucje się zlikwiduje, czy uprości się podatki, to nagle zapanuje bieda i anarchia. Dlaczego? A czy przypadkiem już teraz nie mamy puchnącej jak diabli biedy? Co do stwierdzenia Phoenixa13, że w demokracji większość może bardzo źle traktować mniejszości - no nie całkiem. Powiedziałbym, że jest wręcz odwrotnie. Większość wybiera jakąś ściśle określoną grupę, która ma ich w Sejmie reprezentować, sterować państwem i to ta grupa, kiedy już dorwie się do adekwatnego stanowiska, może z większością zrobić wszystko. Garstka posłów może dowolnie doić większość obywateli, którzy to mają ich utrzymywać. Mniejszość przed kamerami będzie mówić, że biedy nie ma, że jest świetnie i trzeba wydawać coraz więcej (czyli więcej zabierać), podczas, gdy większość zmuszona do życia w substandardach patrzy na to i kręci głową. Przykładowo. No i jeszcze, skąd przeświadczenie u tak wielu osób, że monarchia jest zła, bo król na pewno będzie zły, bo będzie złym dyktatorem (straszne słowo), natomiast wszystko co demokratyczne, jest "nowoczesne" i z automatu dobre? Przecież demokracja to nie jest wymysł czasów najnowszych. To przecież też, podobnie jak monarchia, kiedyś już było. Czy zatem naturalne będzie, kiedy w pewnym momencie historia zatoczy koło? Gratuluję wszystkim, którzy przeczytali cały ten post jesteście niesamowici!
  16. Witajcie w Szkole dla Utalentowanych Jednorożców imienia Księżniczki Celestii! Każdy, kto kiedykolwiek miał do czynienia z panującą tu dyscypliną i mierzył się z wysokim poziomem nauczania wie doskonale, że tu nagradza się wyłącznie pracowitych, sumiennych i systematycznie przyswajających nową wiedzę uczniów! Cechujesz się ścisłą dyscypliną? Potrafisz się zachowywać? Czy rozumiesz, że jeśli teraz, brnąc przez kolejne klasy, poświęcisz swój czas na ciężką, wytężoną pracę, w przyszłości czeka cię łatwiejsze, godniejsze życie, prestiż i, kto wie, ekstra skrzydła, zaszczytny tytuł i własny zamek, a przynajmniej kareta? Ale chwilka, zaraz! Według mojej chronologii, ta gra ma miejsce ZANIM Twilight Sparkle spełniła swój „Equestriański Sen” i została księżniczką! Zatem, wracając do tematu. Każdy, kto kiedykolwiek miał do czynienia z panującą tu dyscypliną i mierzył się z wysokim poziomem nauczania wie doskonale, że uczniowie niepunktualni, nierzetelni, a zwłaszcza tacy, co ściągają na sprawdzianach, nie mogą liczyć na uznanie, czy przychylne oko grono pedagogicznego. Tak jest, jeśli jesteś typowym klasowym leniem, stałym bywalcem oślej ławki, to wiedz, że nie będzie lekko. Chyba, że zmienisz swoje myślenie. Albo! Chyba, że masz bujną wyobraźnię! Witajcie w nowej grze! Co tym razem, zapytacie? Wystarczy spojrzeć na tytuł wątku oraz powyższy opis! Obecnie znajdujemy się trochę przed akcją dowolnego odcinka o jakim możecie pomyśleć, z powrotem w Szkole dla Utalentowanych Jednorożców, do której aktualnie uczęszcza kilkuletnia Trixie Lulamoon (potwierdzone info). Nasza dobrze zapowiadająca się czarodziejka, znów wpakowała się w kłopoty w trakcie bohaterskiego zdobywania wiedzy i zgłębiania tajników magii, przez swoją próżność zazdrosne kucyki znalazła się na dywaniku u pani derektor dyrektor. Czy kiedykolwiek się zastanawialiście kiedy nasza bohaterka nauczyła się tak doskonale ściemniać? Cóż, odpowiedź znajduje się dokładnie tutaj! Nie od razu Canterlot zbudowano, toteż na początku Trixie potrzebowała wsparcia. Czyjego? A Waszego! Waszym zadaniem, jest wymyślenie jak najwiarygodniejszej wymówki, która zamknie usta natrętnej dyrektorce i pozwoli młodej uczennicy dalej się przechwalać odetchnąć pełną piersią. Podobnie jak w większości przypadków, cenimy oryginalność i kreatywność! Jesteście gotowi na pierwszy problem? Dziś Trixie trafiła na dywanik, ponieważ wszystkie krany w łazience dla klaczy zostały zawiązane na supełek, natomiast w pomieszczeniu dla woźnych, kaloryfery zmieniły się w bezkształtne bańki, do których popłynęła woda, które po jakimś czasie pękły i biedne woźne płaczą, że zalało im cały gabinet. Hydraulik rozkłada kopyta, a niemała grupa uczniów wskazuje na Trixie. Grozi jej uwaga i jedynka! Jak się z tego wykręcić? Czekamy na możliwe wymówki!
  17. Cześć! Szukacie niesamowitych wrażeń? Potrzebujecie jakiejś odmiany, czegoś co sprawi, że poczujecie się jak nowo narodzeni? Czegoś, co da wam wrażenie, że dryfujecie sobie swobodnie, mając w zasięgu ręki cały wszechświat, który możecie dowolnie aranżować i zmieniać? Chcecie się poczuć jak PRAWDZIWI pół-bogowie, balansujący na krawędzi kosmosu? Na światłość Celestii, ja już nie wiem, czy to jeszcze ty, czy Trixie… Ani to, ani to! ASTRO MAN! ... Zapewne zastanawiacie się jak do tego doszło? Ulegając namowom Hoffmana oraz korzystając z wysokiej jakości techniki oraz najnowszych metod napędzania i nawigacji (oczywiście, zaawansowana technologia i robotyka to żadne zagrożenie dla magii. A automatyzacja nigdy nie zastąpi żywego, czującego kucyka przy pracy, który ciągle się myli i którego trzeba ciągle… Um… Nieważne), wdrożony został nowy, rewolucyjny projekt, dzięki któremu odetchną nie tylko equestriańscy astronomowie, ale również ciekawi świata filozofowie. Przy wsparciu Celestii, która to na poczekaniu utworzyła specjalny rakietowy fundusz, w rekordowym czasie powstał pierwszy, nadprzestrzenny i maksymalnie ekologiczny pojazd kosmiczny, który już wkrótce zabierze starannie wyselekcjonowaną ekipę kosmicznych badaczy na największa ekspedycję w dziejach! Kto wie, może odkryjemy nowe światy, na których też mieszkają kucyki? Cóż… Właśnie tak miało być. Ale stało się inaczej. W trakcie wielkiego otwarcia, na którym obecni byli nie tylko zwykli obywatele Equestrii, szychy z Canterlotu i Kryształowego Imperium, ale również lwia część grona naukowego, a nawet przedstawiciele innych państw, kiedy już Twilight miała przeciąć długa, czerwoną wstęgę i przepuścić na pokład zespół kosmicznych pionierów, niespodziewanie zjawiła się ONA! Nie to, że wpadła na kolejny rewanż, o nie. Po prostu postanowiła wyrazić swój głęboki sprzeciw wobec kosmicznej ekspedycji, obawiając się, że z innych planet do Equestrii zawitają lepsze od niej kucyki najeźdźcy, którzy nawiążą przyjaźń z Twilight i więcej osób będzie lubić ją, a nie Trixie nie zawahają się wypowiedzieć kucykom wojny, która z góry będzie przegrana, bo przecież sama, samiuteńka Trixie może nie wystarczyć! A to, że jej zwolennicy nie istnieją nie przyszli na protest, to już inna para kaloszy… A każdym razie, w wyniku małej szamotaniny, nastąpił nieoczekiwany zwrot akcji! Twilight i Trixie nawet nie zauważyły, kiedy w trakcie wymiany zaklęć trafiły na pokład rakiety! Tym bardziej, jakoś przeleciało im mimo uszu odliczanie do startu. Zapewne za bardzo były zajęte kłótnią która z nich omyłkowo pacnęła czerwony przycisk. Zanim doszły do porozumienia, że samo się tak zrobiło, były już głęboko w kosmosie… Czas na nową, zaskakującą zabawę! Moi drodzy, tylko od Was zależy jak potoczy się ta gwiezdna wędrówka! Obie klacze zgodziły się, że jeśli chcą bezpiecznie wrócić do domu, muszą współpracować, ale co, jeśli przy okazji można na własne kopyto przeprowadzić badania kosmosu i stworzenie najlepszej kroniki w dziejach? Jakie są zasady, zapytacie? W wielkim skrócie, ja zapodaję grafikę przedstawiającą planetę, natomiast Waszym zadaniem jest stworzenie jej charakterystyki. Ale w jaki sposób? Oto co będzie nam potrzebne: Nazwa planety, jej wiek, klimat, ilość posiadanych księżyców, długość trwania doby, roku, czy to bardziej gazowy gigant, czy jeden wielki archipelag, te sprawy Istoty pomieszkujące na nieznanych planetach Roślinność, jaką można na niej zastać Czy na planecie więcej jest magii, czy technologii? I inne, jakie tylko sobie wymyślicie! Możecie nawet napisać z czym Wam się kojarzy wygląd planety, wszystko może się przydać! Czy biorąc udział w grze należy zająć się wszystkimi powyższymi punktami? Oczywiście, że NIE! Sami wybieracie sobie ten aspekt, który chcecie opisać! Nie martwcie się, że cokolwiek może być sprzeczne z wizją innego użytkownika! Poskładanie Waszych opisów i pomysłów spoczywa na grzbietach Twilight i Trixie! Podobnie jak za ogólną aktywność w dziale, za częste i kreatywne udzielanie się w tejże zabawie z czasem skutkuje przyznaniem nagrody! Umówmy się, że co pięć planet zobaczymy kto uzyskał najwięcej punktów, ok? Jak są przyznawane punkty? Po skompletowaniu opisu planety, Twilight szybciutko przeliczy czyj wkład był największy i uszereguje kolejnych użytkowników wedle tego, kto wniósł najwięcej. Trixie z kolei przyzna punkty. Pierwsze miejsce to 5 punktów, drugie miejsce to ilość punktów równa 4, miejsce trzecie – 3 punkty, natomiast każde następne to 2 punkty! W ten sposób każdy kto weźmie udział uzyska punkty, nikt nie wyjdzie z tego z absolutnym zerem na koncie! Wszystko jasne? W takim razie rzućmy okiem na radar… Niewielka planeta, zielonkawa… Nie widać stąd księżyców, więc trudno stwierdzić czy… Ciekawe jak tam atmosfera… W porządku, czekamy na Wasze rewelacje! Spiszcie się dobrze!
  18. Szanowni Państwo, koleżanki i koledzy! Radzę Wam dobrze zapamiętać dzisiejszą datę oraz tegoroczne lato, gdyż to właśnie tu i teraz, rozpoczyna się nadzwyczajne, wyjątkowe, największe, najbardziej ikoniczne od lat, a przy tym nie pochłaniające większych środków z budżetu (czyli, tak jakby, coś powstaje z niczego) wydarzenie, które zwali znów nawet najbardziej wytrzymałych, zawróci w głowie nawet najlepiej wykształconym i sprawi, że wszystko, w co do tej pory wierzyliście obróci się o trzysta sześćdziesiąt sto osiemdziesiąt stopni i zmieni Wasz światopogląd diametralnie! Nic już nie będzie takie samo! A teraz do rzeczy! Dwie absolutnie NAJZDOLNIEJSZE i NAJMĄDRZEJSZE klacze w Equestrii, po długich i wyczerpujących negocjacjach, odbywających się w atmosferze nienawiści ukierunkowanej do tych samych kucyków cechującej się wzajemnym zrozumieniem, kierując się władzą i potęgą wyłącznie wyższymi wartościami, acz zdając sobie sprawę, że król Sombra kibicuje im z piekła obiektywnie inteligentnych kucyków na świecie jest zdecydowana MNIEJSZOŚĆ, postanowiły połączyć swe siły, by wreszcie zrobić w Equestrii porządek! Dokładnie tak! Choć różnią się metodami, czy ogólną wizją jak powinno wyglądać kucykowe społeczeństwo, doszły do konsensusu! W ramach sojuszu, Trixie zgodziła się pojawić po lewej drugiej PRAWEJ stronie, natomiast Starlight, w ramach równości, pozwoliła twierdzić, że jedna jest lepsza od drugiej nie tylko sobie, ale również swej sojuszniczce. Czyli jednocześnie są równe i lepsze od siebie nawzajem! Teraz już nic nie może pójść nie tak! Ale zanim będzie można wprowadzić tyranię i niezgodę normalność, trzeba pozbyć się głównego problemu – kucyka, który ze szczękościskiem broni obecnie panującego reżimu. Księżniczki Twilight Sparkle! A nie ma lepszej metody na jej zdetronizowanie, niż odpłacenie pięknym za nadobne! Skompromitować ją na oczach wszystkich, by straciła sympatię poddanych i odeszła w cień! Zasady zabawy są proste i przystępne zarówno dla przeciwników lawendowej klaczy, jak i jej sympatyków, których wciąż można jeszcze nawrócić na ciemną stronę mocy właściwy biegun światopoglądowy! Waszym zadaniem jest uknucie jak najzmyślniejszego planu skompromitowania Twilight Sparkle, korzystając z sytuacji w jakiej ta się znajduje, dostępnych przedmiotów, czy też magii. Cenimy oryginalność, odwagę, zdolność do wymyślania na poczekaniu reakcji łańcuchowych i ustawiania takich splotów wydarzeń, że każdemu oko bieleje! Kolejne rundy wygrywają najoryginalniejsze, najbardziej zaskakujące i najnikczemniejsze plany! W porządku, to by było na tyle w ramach wyjaśnień i introdukcji! Jesteście gotowi? CYNK! Ze sprawdzonego źródła wiadomo, iż gruba ryba wielce miłościwa Twilight Sparkle ma za kilka dni odwiedzić parę szkół w ramach najstarszego sposobu na wywindowanie morale szkolnej dziatwie wizytacji. Kilka po sobie i w przeciągu paru dni. Nie jest to zbyt wiele czasu, ale można sporo zmalować. Podobno trasa przewiduje dwa największe przedszkola, najlepszą prywatną szkołę podstawową w Equestrii oraz nowo wybudowane liceum dla jednorożców wykazujących nadzwyczajne zdolności w dziedzinie logiki. Czekamy na najwredniejszy plan! Dozwolone przebieranki, fałszywe postery, roszady w gronie pedagogicznym i wszystko, o czym wspominałem wcześniej! Do dzieła!
  19. Miło Was znów widzieć! Wszystkich tych, którzy są weteranami niniejszej zabawy, a także nowe, zainteresowane działem osoby pragnę poinformować, że „Dziwny Przypadek Psa” nareszcie (!) trafia do rąk Zandi! Życzymy przyjemnej lektury! Najwyższy czas na ciąg dalszy! Jesteście gotowi? Tym razem szukamy idealnego czytelnika następującego tytułu: Co Wy na to? Kto najlepiej odnalazłby się pośród kart powyższego tytułu? Kto najwięcej by z niego wyniósł? A może inaczej - kto tejże książki potrzebuje, żeby wreszcie opanować trudną sztukę prowadzenia sporów i zyskać więcej pewności siebie? Czekamy!
  20. Długo mnie nie było. No, ale skoro zdmuchujemy kurz z prawie całego działu za jednym zamachem, nie można było ominąć również tego miejsca. Jak w przypadku ostatnich czarów, również i tym razem swoje opisy zaprezentowali Arkane Whisper oraz Dayan. Mam nadzieję, że teraz, gdy to czytacie, nie otwieracie oczu ze zdziwienia, myśląc „to ja tutaj kiedyś pisałem”? Tak, tak, minęło już tyle czasu. Musimy w przyszłości pomyśleć o jakichś czarach lepiej manipulujących magią przestrzeni, czy tam przywoływania. A na razie, wybierzmy opis, który znajdzie się w Księdze. Ogólnie, wybór był trudny, oba opisy były bardzo obszerne, pełne konkretnych danych, odnoszących się nie tylko do genezy, sposobu działania zaklęcia, ale również osobistości, które kiedykolwiek go użyły. Jednakże, wybrać mogę tylko jeden. Tym razem, do Księgi wędruje opis autorstwa Dayana! Opis okazał się minimalnie lepszy pod względem mnogości wiadomości oraz ogólnego wrażenia! Dobra robota! A zatem, czas na nowe zaklęcie do opisania! Świeżutkie! Co tym razem, zapytacie? Skoczek Czekamy na pomysły!
  21. Wiecie co? Tak naprawdę, cała ta akcja z karmieniem piskląt została zainspirowana pewną scenką z filmu „The Animal”, z 2001 roku. Metoda karmienia była analogiczna, z tymże, że była tam jeszcze cała ta otoczka związana z… To ty żeś to wszystko nawypisywał, bazując na jakiejś szmirze?! Jakiej szmirze, 4.6 na Internet Movie Database to świetny wynik! Nic dziwnego, żeś się nie odzywał przez tyle czasu! Damy radę. Lepiej, żebyś tym razem wymyślił cokolwiek… Składniejszego. Już się robi. Zanim jednak ujawnię nową sytuację, chciałbym ogłosić, że nie tylko ze względu na dokładne opisanie kolejnych kroków, wyczerpujące uzasadnienie czynności oraz przewidzenie ogólnego ciągu przyczynowo-skutkowego, ale również poparcie ze strony Arkane Whispera, tę rundę wygrywa opis Dayana! W porządku. Czas na nową, niecodzienną sytuację! Trzymajcie się mocno, bo powieje latami 80! Księżniczka Twilight Sparkle pomału budzi się, lecz zamiast miękkiej, ciepłej kołdry, czuje na sobie przeszywające, zimne wichry. Przekręca się na drugi bok, w poszukiwaniu pościeli, lecz w pewnej chwili zdaje sobie sprawę, że jej pyszczek nie spoczywa na poduszce, lecz chłodnej, twardej ziemi. Coś spadło na jej policzek… Szybka inspekcja wykazała, że był to liść. Klacz zerwała się na równe nogi. Jak się okazało, nie była w swej nowej, zamkowej sypialni, ale w jakimś lesie. Nie minęło wiele czasu, zanim księżniczka spostrzegła przed sobą dwie tabliczki. < ----- Odpowiedzi Adrenalina ----- > Tylko dwie możliwe drogi do obrania, a zostać w miejscu nie mogła. Ktoś za nią podążał… Co zrobi Twilight? Jak to się skończy? Pff… I gdzie tu lata 80? Camp Slasher, tym razem wystąpisz jako „final girl”. Ty i te twoje pomysły… Zapraszamy wszystkich do opisania możliwego przebiegu dalszych wydarzeń!
  22. Bez przedłużania, w miarę zwięźle, lecz możliwie jak najdokładniej – wiadomo, iż nie ma idealnego systemu, który zadowoliłby wszystkich, zapewnił permanentnie dostatnie życie oraz zabezpieczył prze absolutnie wszystkim, począwszy od wojen, na deszczach meteornitów wielkości stanu Teksas kończąc. Jak mogliśmy to jakiś czas temu zaobserwować, nawet w Equestrii nie jest idealnie, skoro od czasu do czasu muszą wprowadzać nowe księżniczki. Powracając na moment do naszego, realnego świata, nie uważacie, że miłościwie panująca nam demokracja choruje? Że pomału pogarsza się jej kondycja i najbardziej cierpią na tym obywatele, którzy teoretycznie powinni rządzić i decydować o sobie? Może zastanówmy się jak to powinno być, żeby było idealnie, taka bezbłędna władza ludu. Według mnie, przede wszystkim, to musiałoby być maksimum świadomości społeczeństwa. Czyli, nie tylko wszyscy chodzą na wybory wszelakie (100% frekwencji, zawsze), ale również wszyscy czytują programy wyborcze, znają wszystkich kandydujących, wiedzą na kogo głosują, wiedzą za czym. Każdy głos jest świadomy i uzasadniony, oddany tak, jakby nie istniały żadne sondaże. Nie dlatego, że ktoś jest spokojny, albo fajne butki nosi, albo słupki ma wysokie, ale dlatego, że życiorys ma w miarę porywający a wizja jaką usiłuje sprzedać wydaje się sensowna i z nią się identyfikujecie. Jednocześnie, jeśli widzimy, że ktoś nas w konia zrobił, możemy go łatwo i szybko odwołać. Czyli trzeba na bieżąco monitorować prace wybranych przedstawicieli. 100% polityki, dwadzieścia cztery godziny na dobę. Każdy może startować, każdy jest uczciwy i bez wad. Ale jak wiemy, to jest niemożliwe. U nas jakoś się tak utarło, że jak już ktoś idzie do wyborów, to po to, by wybrać „mniejsze zło”. Jak tak to sobie z boku obserwuję, to dochodzę do wniosku, że te trochę ponad 50% ludu, które na wybory wpada, nie ma pojęcia co robi. Skoro nikt (bądź mało kto, w odniesieniu do całości) nie czyta niczyich programów (chociaż z drugiej strony, czy naprawdę jest tam co czytać?), czy też nie interesuje się zbytnio sylwetkami osób spośród których ma wybierać, czy nie uważacie, że to idealna sytuacja, w której można dowolnie ludem sterować, na przykład środkami masowego przekazu? Steruje oczywiście ten, kto ma pieniądze. A może jest inaczej? Może po prostu zainteresowanie i ogólna świadomość oddawanych głosów są tak niskie, bo zwykły, prosty obywatel po prostu chce mieć z polityką jak najmniej wspólnego? Może wszystko, czego im potrzeba to święty spokój, jakieś w miarę dobre miejsce pracy i cztery kąty? Czyżby głosowanie przestało być „modne”? Aczkolwiek, podobno są kraje, gdzie demokracja jest w relatywnie dobrej kondycji. Kto mnie przekona? Nasuwa się zatem pytanie – czy rzeczywiście potrzebujemy armii panów i pań w eleganckich garniturkach, których co jakiś czas będziemy zatrudniać lub zwalniać (oczywiście teoretycznie, bo oni łatwo nie odpuszczają) i którym powierzamy kierowanie rozbudowanym instytucjonalnie państwem? A może wystarczy jeden człowiek, który sam będzie wskazywał następcę, kiedy stwierdzi, że ma dosyć, a kraj jakim włada, pod względem instytucji, jest uproszczony do absolutnie niezbędnych rzeczy, albo nieuproszczony, tylko jeszcze bardziej „roztyty”. Innymi słowy, wolimy stado kucyków, niekoniecznie profesjonalistów, czy jedną, genialną księżniczkę Twilight Sparkle? ;P Kto lubi monarchię, a kto jej nie lubi? A może ani to, ani to? Może ktoś ma oryginalny pomysł na coś zupełnie nowego? Co prawda z powyższych wypocin może wynikać, że przedstawiłem monarchię jako możliwy tymczasowy zamiennik dla demokracji, kiedy ta zaczyna chorować. To nie do końca tak. Oczywiście, zagadnienie to jest znacznie bardziej złożone, istnieje wiele innych rozwiązań, jednakże na początek chciałbym skonfrontować dwie możliwości - władza w rękach obywateli, czy władza w ręce jednej osoby. Oczywiście, jest to podejście bardzo ogólne, ale rozwinięcie możliwych aspektów tejże tematyki chciałbym zostawić Wam... Albo sobie, kiedy zbierze mi się na mały wykład ;P Dyskutujemy.
  23. Wątek przeznaczony dla tych, którzy regularnie (bądź nie) odwiedzają księgarnie i uzupełniają domową biblioteczkę o nowe tytuły. Oczywiście, pod pojęciem księgarni kryją się nie tylko te tradycyjne, ale również internetowe, które niekoniecznie wymagają od nas wychodzenia z domu. Ogólnie, ciekaw jestem czy mamy na forum zapalonych czytelników-zakupoholików. Niestety, choć ostatnimi czasy kilkukrotnie zahaczałem o różne sklepy oferujące słowo pisane, to jednak za każdym razem wracałem z pustymi rękami. Mało tego, mam u siebie kilka tytułów, których nawet nie zacząłem jeszcze czytać, z braku czasu. Ale ogólnie, oscyluję od literatury faktu do tematyki światopoglądowej, z czystej ciekawości. Kiedyś często zwracałem się w stronę fantastyki, ale od dłuższego czasu zbiory nie powiększyły się i nawet nie odczuwam takiej potrzeby. Chyba muszę na nowo „nakręcić się” do tej tematyki. Jak to wygląda u Was? Co ciekawego ostatnio wpadło Wam w ręce? Jakie książki najchętniej kupujecie/ czytacie? Mogą być również e-booki. I przy okazji, ciekaw jestem, czy uważacie, że pomału zanika kultura czytania fizycznych książek, na rzecz elektroniki?
  24. Twilight Sparkle. WY tu urządzicie. Pomimo faktu, iż zamek naszej księżniczki stoi już jakiś czas, w całym tym natłoku obowiązków związanych nie tylko z bronieniem dobra Equestrii, ale również spełnianiem się jako najlepsza przyjaciółka wielu kucyków, Twilight Sparkle zupełnie przeoczyła wszelkie kwestie związane z wystrojem jej pałacu. Co prawda, już zawczasu wszystko zostało należycie urządzone, jednakże teraz, klacz czuje, że potrzebna jej zmiana… Coś nowego. Witajcie w nowej grze! Tym razem będziecie mieli okazję wykazać się zmysłem dekoratora bądź dekoratorki wnętrz, krytyka wystroju oraz ogólnie pojętą żyłką do wszelakich „artystycznych” rzeczy! Waszym zadaniem, będzie bowiem urządzenie komnat w zamku Twilight. Jak? Poprzez zaproponowanie mebli, kolorystyki, dekoracji, aranżacji, słowem, tak jak to tylko sobie wyobrażacie. Mogą to być kompletne wizje, bądź propozycje pojedynczych elementów, które potem Twilight jakoś zbierze w spójną całość. Za najlepsze propozycje lecą punkty! Jesteście gotowi? Twilight na dzień dobry postanowiła przenieść czytelnię i bibliotekę na pierwsze piętro. Przy okazji, zastanawiała się jak tchnąć nieco więcej życia w to pomieszczenie. No wiecie, żeby poszukiwania danego tytułu nie były smętnym spacerem od półki do półki, ale prawdziwą przygodą! Żeby miejsce pracy nie było smutnym miejscem pracy, lecz czymś w rodzaju egzotycznej wylęgarni kreatywnych pomysłów oraz miejscem przybytku wiedzy, czy nawet relaksu! Co wy na to? Jak urządzilibyście bibliotekę i czytelnię?
  25. Witajcie! Zgadnijcie kto wrócił? Spójrzcie tylko jak długo Twilight radziła sobie w różnych, nie zawsze związanych z „księżniczkowaniem” sprawach. Teraz jednak, czuje się bezsilna. Niemalże w kropce. Co ważniejsze, nareszcie dała się namówić na przyznanie tego przed samą sobą i zwrócenie się do Was o pomoc! Jeżeli zastanawiacie się cóż za trudna, nie cierpiąca zwłoki, kryzysowa wręcz sytuacja skłoniła ją do schowania księżniczkowej dumy do kieszeni… Chociaż nie. Nie to, żebym panoszył się po komnatach i mącił w garderobie, żeby służba miała co robić, ale żadna suknia Twilight nie posiada kieszeni… A założyć spodni takiej ważnej personie nie wypada, więc… Mógłbyś się streszczać? Ja tu stygnę! Ano, racja. Od tych nerwów Twilight zdążyła się już zagotować. Ja akurat uważam, że problemy lepiej załatwiać na spokojnie, ale akurat dzisiaj jest taki dzień, że Twilight potrzebuje pary i gorąca w głowie, żeby trzeźwo myśleć. W porządku, zatem bez zbędnych ceregieli oddaję księżniczce głos! Czekaj, poprawię ci ekran, żebyś lepiej widziała… A, dziękuję… Um.. No więc… Witajcie po przerwie. Wiem, wiem, nie odzywałam się dosyć długo, ale co ja na to poradzę, że nie chciałam zawracać Wam głowy byle błahostkami? Sami rozumiecie, to z czym teraz mam kłopot, to coś naprawdę… Sporego. Moi drodzy, jak zapewne doskonale wiecie, pewne rzeczy księżniczce przystają, a inne niezbyt. To znaczy, nie to, żeby woda sodowa uderzyła mi od głowy, bo dostałam nową karetę, czy zaproszenie na kolejny, nudny bankiet w stolicy. Jeżeli zależałoby to tylko ode mnie, bardzo chętnie wystąpiłabym w roli uczestniczki, w jakimś pojedynku na czary, ale po ostatnim zamieszaniu wszystkim się to źle kojarzy. Tak, kucyki wciąż pamiętają. To znaczy, gdybym przy tym popracowała, może udałoby się to włączyć w ramy igrzysk. Ale wciąż, nie wypadałoby mi wystąpić w roli zawodniczki. Bardziej w roli promotorki, czy kogoś w tym rodzaju. W porządku, ogólnie chodzi o to, że w Baltimare jest całkiem spory ośrodek dla osieroconych źrebiąt. Mieszka tam naprawdę mnóstwo maluchów, dla których los nie był zbyt łaskawy. Jednorożce, pegazy, kucyki ziemskie, wszystkie rodzaje, że tak powiem. Opiekunowie otaczają ich naprawdę dużą dozą miłości, ale sam budynek jest w dosyć… Opłakanym stanie. Nie będę teraz urządzać wykładu. Gdyby ktoś chciał poznać szczegóły, może zapytać. Tak czy inaczej, chcieli go wyburzać. Lokalne władze orzekły, że nie spełnia standardów mieszkalnych i coś-tam. I wiecie co? Kupiłam ziemię, na którym stoi ten ośrodek. I, uwierzcie lub nie, zabrakło mi na cokolwiek innego. Zresztą, i tak zrobiłam to po cichu, co by się nie pokazały cwaniaczki i wyłudzacze. Te źrebięta NAPRAWDĘ potrzebują pomocy, wiecie? Są takie chwile, kiedy nawet jako księżniczka, mam związane kopyta. To, czego mi potrzeba, to dobrego pomysłu na wielką, wielką, akcję. Pojedynki na czary odpadają, bo to nie jest sezon na takie walki, a zresztą, nie ma za bardzo chętnych. Na razie jest ciepło, ale co się stanie gdy przyjdą mrozy? Mam parę pomysłów, ale żaden nie wydaje mi się wystarczająco efektywny. Pomóżcie mi, podpowiedzcie, jak powinnam zorganizować wielką akcję charytatywną, tak, aby jak najszybciej pomóc sierotom, nie wydać połowy tego na promocję i ogólnie zrobić to tak, żeby nie zżarli w trakcie wydarzenia więcej, niż byliby w stanie zebrać. Mało pasujący do księżniczki język. Jestem sfrustrowana! Hej, co wy na to? Przyjmę każdą koncepcję! Sami widzicie, jest to sprawa wielkiej wagi. Pomożecie?
×
×
  • Utwórz nowe...