Skocz do zawartości

Cahan

Moderator
  • Zawartość

    4033
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    139

Wszystko napisane przez Cahan

  1. Przeczytałam "Konfrontację" parę dni temu, czas na komentarz (może się nawet jeszcze załapię na event ). To kolejna część tej samej serii, do której należą "Pościg", "Delirium" i "Tajemnice" (te ostatnie dopiero na mnie czekają). I co mogę powiedzieć. Podobało mi się, miejscami bardzo, ale szału nie ma. Zanim przejdę do rzeczy ważnych... Te PYSZCZKI i KOPYTKA tak mnie wnerwiają, że wyjdę z siebie i będziecie mieli dwie Cahan w tym dziale. Jedna gorsza i marudniejsza od drugiej. Brrrrrrrrrrrr. Po prostu nie jestem w stanie traktować poważnie poważnego fanfika z poważnymi scenami, które są poważne, kiedy wyskakują mi gdzieś takie zdrobnienia. A teraz powrót do normalności. Fanfik przez większość czasu wydał mi się... rzemieślniczy. Jakbyś obejrzał tę fanowską animację "Fall of the Crystal Empire" i stwierdził "ha, wezmę i napiszę to lepiej, i bez animu". Cóż, napisałeś lepiej i bez animu. Skojarzenia wynikają zarówno z broni sióstr, tego co mówi Celestia i sceny z Luną na samym końcu. A także różnice w zachowaniu Sióstr. No i tego, że musiały porzucić armię ze względu na aurę. Ale no, fik jest dość standardowy, miejscami (zwłaszcza na początku) nieco brakowało mi więcej opisów, w ogóle sam początek, przed przybyciem do Imperium wydał mi się słaby. Czy raczej - poniżej Twoich możliwości, a to znaczna różnica. Od niektórych się zwyczajnie oczekuje dużo więcej. Przykro mi Malv, jesteś za dobry. Ale podobał mi się ten niepokój, który im towarzyszył już na początku, podejrzenie, że coś jest nie tak. A dalej jest lepiej, lecz wciąż nierówno. Moim zdaniem najlepsza cześć fika to przybycie do miasta i wszystko, co wydarzyło się przed stanięciem przed obliczem Sombry. Tajemnicze wizje, posągi, opętani niewolnicy, uczucie paranoi, klimat. Świadomość Celestii i Luny, że władca się nimi bawi i do tego skądś je zna (ale one jego już nie). To było tak cudownie niepokojące, to wyczuwalne napięcie. Niestety, bańka pękła, kiedy do tej konfrontacji doszło. Było już standardowo i nieco nudnawo, nie wydarzyło się nic na tyle niespodziewanego by to zmienić, a cała sekwencja z Luną w korytarzu zdawała się wręcz wymuszona. Celestia w ogóle wypadła tu lepiej. Ze swoim połączeniem z martwą królową Imperium. Ktoś bardzo złośliwy mógłby powiedzieć, że nie popisała się tu intelektem, ale, o dziwo, to nie będę ja. Nie dziwię się, że nie skojarzyła jakiegoś paplania o Sercu, kiedy była w trakcie walki z nieumarłym czarnoksiężnikiem. (+ martwa alikornka mogła wyrażać się bardziej bezpośrednio). Finał znamy, Imperium zostało wygnane. Za to ciekawa jest końcowa scena z Luną i to jak doszła do tego wniosku. I tu się zastanawiam - jak Sombra na nią wpłynął? Czy jego magia coś jej zrobiła, czy to raczej kwestia jej samej? Jeśli chodzi o postaci, to zarówno Celestia i Luna bardzo na plus. Podobało mi się jak się różniły, a jednocześnie dopełniały i mogły na siebie liczyć. Sam Sombra wypadł gorzej, wciąż okej, ale... Nie porwał. W ogóle zastanawiam się, czy to ten Sombra z "Abdykacji", ale mam nadzieję, że nie, idę czytać "Tajemnice", to się pewnie dowiem. Ogółem, fik dobry i momentami czytało się genialnie, wręcz wciągał, ale niektóre fragmenty były średnie, nieco nużące.
  2. "Delirium" to kolejny bardzo artystyczny fanfik, ale tym razem ta sztuka okazała się dla mnie niestrawna. Już po pierwszych akapitach narodziła mi się w głowie myśl "Czy to pisał jakiś naćpany młodopolski poeta?!". Kolejne akapity delirium dłużyły się i dłużyły, no czytać się tego nie dało. To było jak jakaś awangardowa poezja dla hipsterów I już myślałam, że skończy się na "Malv, co to na kiłę, rzeżączkę i trąd miało być?!". I tak, zwróciłam uwagę na tytuł. Ale potem wchodzą siostry i wybór artystyczny takiej formy nabrał sensu, bo to Luna grzebała w umyśle kogoś, kto sobie właśnie radośnie umiera, a wtedy się nie myśli zbyt składnie i logicznie. To, że czegoś szukała wyjaśnia też to, że te majaki ułożone są chronologicznie. I część alikornicami była w porządku, nawet bardzo w porządku. Co tu rzec... Czy "Delirium" dobrze oddaje przedśmiertne majaki tego kuca? W zasadzie to tak. Ale mimo wszystko, potraktowałabym je jako ciekawy eksperyment artystyczny, tylko że jednocześnie zupełnie niestrawny. Akapity delirium dłużyły się i dłużyły, a ja miałam dość, bardzo dość. Po prostu. I dobra końcówka nie jest w stanie zatrzeć tej męczarni. Strasznie irytowały mnie te celowe powtórzenia. Myślę, że bez nich i gdyby samo delirium trwało max jedną stronę, to oceniłabym tego fika znacznie lepiej. Mimo wszystko, zabieg intrygujący.
  3. To było interesujące doświadczenie i kolejny dobry fanfik. To niemal jedna scena, scena paniki i walki o życie. Strachu tak głębokiego, że sprawiającego, że główna bohaterka bardziej przypomina głupiego zwierzaka niż rozumną istotę. Można powiedzieć, że traumatyczne przeżycia pozbawiły ją człowieczeństwa (czy raczej tego, co mają kuce). Sombra pozbawił ją czegoś tak integralnego i wartościowego, że nie da się już tego naprawić. Nie da się uwolnić od tego panicznego, niewolącego strachu, który degraduje do roli rzeczy. Aż ciężko jest bohaterce nawet współczuć. Właśnie przez to - ona już nie ma swojego ja i swojej osobowości, jest kształtem stworzonym przez swojego oprawcę. Swoją drogą - strasznie podoba mi się to jak cholernie mroczny jest ten fanfik i w jak subtelny sposób sugeruje o czym jest. A jest o ofierze regularnych gwałtów. I to jest napisane z niesamowitym wyczuciem. Chylę czoła. Warsztatowo? Cud, miód i orzeszki. Akcja, jej tempo, budowanie i podtrzymywanie klimatu. Świadome posługiwanie się długością i konstrukcją zdań oraz formatowaniem. I ta nienachalność. Ta nienachalność jest piękna. Zakończenie jak zakończenie - to był sen. Ale czy na pewno symboliczny i w rzeczywistości wszystko wyglądało inaczej? W przypadku Sombry, który jest postacią wywołującą koszmary i wizje, bawiącą się ze swoimi ofiarami trudno powiedzieć. Nie zdziwiłabym się nawet gdyby faktycznie fundował swoim ofiarom takie właśnie koszmary. Ale jest w tej beczce miodu łyżka dziegciu - pyszczki i kopytka. Te zdrobnienia tak bardzo tu zgrzytają. Tak bardzo nie. Nie w tym mroku, nie w tym strachu, nie w tym upodleniu i zezwierzęceniu. Mimo wszystko... To bardziej koncepcja niż fanfik. I wiem, że powstały kolejne z tej serii. Jeszcze ich nie czytałam. Ale myślę, że samodzielnie "Pościg" radzi sobie średnio. Jest za to dobrym wstępem do czegoś dłuższego.
  4. Ciężko skomentować to opowiadanie bez odniesienia do "Abdykacji", która powstała lata później po "Intronizacji", ale jest ewidentnie jej prequelem. I co mogę rzec? "Abdykacja" była niby okej, ale nieco się dłużyła i nudziła, brakowało mi czegoś "WOW", tymczasem... "Intronizacja" mi podeszła. Bardzo. Opowiadanie nie jest za długie, ani za krótkie. Jest w sam raz. To, co zrobiłeś ze słowami jest tu po prostu piękne. Czyta się to jak dzieło sztuki, przy którym czytelnik cieszy się z budowy poszczególnych zdań, opisów i wylewających się z nich emocji oraz klimatu. Ale to nie pociągnęłoby fika, gdyby nie zamknięcie. Które miażdży. Jest tą petardą, tym WOW, które nadaje jeszcze piękniejszych barw całości. No i pojawia się w nim moja ulubiona bohaterka z fików Malva. Bardzo spodobał mi się opis Otchłani, światła i schodów. Nie wiem czemu, ale skojarzyło mi się to z kwiatkiem z "Zaplątanym", miało w sobie coś magicznego, czystego i pełnego nadziei. Od pierwszych słów wiadomo z jakim typem fanfika mamy do czynienia. I jest to typ, który osobiście lubię. Sama walka wewnętrzna Sombry i bytu, który go opętał i uznał, że jest tym właściwym, walka o siebie jest ładna, jest piękna, jednocześnie dosłowna i poetycka (choć dość zabawnie się myśli, że wszystko dzieje się może w ciągu sekundy), ale nie więcej. Z jednej strony dobry duch szlachetnego Sombry, a z drugiej... No właśnie. Czy zły czarnoksiężnik nie zasłużył na odrobinę współczucia? Jako oszalała część opętanej jaźni, przekonana o własnej prawdziwości, krzywdzie i prawach do tronu. Istota, nie wiedząca kim, ani czym jest i obawiająca się tego drugiego... Demona. Czyż to nie przewrotne?To co naprawdę wzrusza to zakończenie. Piękna śmierć. Słodka i dobra. Bo tylko tak mogło się to skończyć, było za późno na cokolwiek innego. Jeśli wcześniej zastanawiałam się, czy warto przeczytać "Abdykację", to teraz mam wrażenie, że tak. Dzięki temu rozumiałam i czułam więcej, a sama historia nabrała głębi. I właśnie dlatego przyznaję głos na EPIC.
  5. Przeczytane. To było szybkie i dobre. Bardzo przyjemny, zgrabny i ciekawy oneshocik. Może nie jakieś arcydzieło, skłaniające do namysłu, ale i tak bardzo mi się podobało. Forma niemal bez zarzutu, ale czemu tam są dywizy zamiast półpauz, podczas gdy półpauzy w tym fanfiku występują? Klimat mroczny, ale nie horrorowy. Raczej przypominający chłodną, letnią noc, niosący jej zapachy i wilgoć. Jakbym miała coś zmienić, to pewnie wydłużyłabym scenę w mieście i dodała tam nieco więcej opisów. Ogółem, osobiście bym tego fika jeszcze odrobinę zagęściła. Kilka zdań w paru miejscach. Jeśli chodzi o bohaterów, to chyba najbardziej przypadła mi do gustu Celestia. Jej wejście było mocne. Swoją drogą - ciekawi mnie, co by się stało jakby Glowowi się udało. A jeśli chodzi o samego Glowa, to chyba najlepiej podsumowała go sama Celestia, wysyłając go na wakacje do wariatkowa. I uważam, że koleś nie potrzebuje więcej sceny i wyjaśnień. Był spoko postacią i spełnił swój cel. Zakochany głupiec, który pomylił niebo z gwiazdami odbitymi nocą na powierzchni stawu. I najlepsze w nim było właśnie to - on szczerze wierzył w te swoje banialuki. Za to jego umiejętności i całe tło uważam za naprawdę ciekawe. Jeśli chodzi o fabułę, to od razu domyśliłam się, że Luna nie zdradziła - wskazał na to jej dobór słów. Nightmare Moon nigdy nie wyraziłaby się w ten sposób. Ale mimo wszystko - i tak kibicowałam Glowowi, bo byłam ciekawa, co się stanie. Za to udało Ci się zwieść mnie na manowce w kwestii czasu - myślałam, że akcja dzieje się przed wygnaniem Nightmare Moon. Ładnie Moim ulubionym fragmentem fika jest jednak sen Glowa. Był napisany przepięknie. Po prostu. A na drugim miejscu wejście Ceśki. Zdecydowanie polecam.
  6. Dawno nic nie wrzucałam, choć tworzyłam przez ten czas. To tak... Ghatorr i jego Obsydianka Ira Auranti Nephila pilipes Cthulhu Luna
  7. Ale jak to właściwie działa? Przecież u Ciebie alikorny pojawiają się wśród wszystkich ras - rodzina Engry to pegazy, dostała róg, bo pokonała jakichś zbójów. Czy w takim razie jej rodzeństwo zdążyłoby wychować wnuki, które by się z niej śmiały, że jest smarkata, bo jej magia nie dojrzała? Jak wygląda u nich rozwój płciowy, bo to z nim jest skorelowana granica dorosłości (historycznie)? Nawet współcześnie, w cywilizowanych krajach ludzie uchodzą za pełnoletnich zanim zupełnie zakończą swój rozwój fizyczny. I ogółem wiek pełnoletności to wiek, w którym człowiek jest gotowy fizycznie na dziecko. I taka dziesięcio czy dwunastolatka może potencjalnie być dojrzała płciowo, ale prawdopodobieństwo, że donosi ciążę i przeżyje poród jest niewielkie. Dlatego wiek pełnoletności był na ogół wyższy, a i nierzadko czekano z konsumpcją małżeństw. Także pełnoletność to mniej więcej przeciętny wiek osiągnięcia dojrzałości płciowej + kilka lat. No i kto sprawuje nad nimi opiekę przez te sto lat? Bo chyba nie śmiertelni rodzice? Ogółem - alikorn może być młody i uznawany za niedojrzałego przed setnymi urodzinami, ale w Twoich realiach nie widzę by pełnoletność mogła być im przyznawana tak późno. Już z tego powodu, że alikornem się staje, a nie rodzi. I dlatego, że jeśli wcześniej dojrzewają płciowo, to szkoda by potencjalnie się nie rozmnożyły, bo zdążą umrzeć w międzyczasie. A przez sto lat, to wiele się może wydarzyć Sensowniejszym rozwiązaniem wydaje się być 100 lat jako granica wiekowa, którą trzeba przekroczyć by dołączyć do jakiejś organizacji lub rady. Czy zdobyć specjalne tytuły/przywileje. Also - tym pegazom, to by się bardzo szybko skończyły te niedźwiedzie czy inne zwierzęta. Duże drapieżniki mają ogromne terytoria. I choć niedźwiedzie nie są bardzo terytorialne (jeśli mowa o niedźwiedziu brunatnym) i są wszystkożerne (gdzie niektóre populacje prawie nie spożywają mięsa), to: Poza tym, misiek jest niewielkim zagrożeniem dla pegaza, bo nie lata. Wystarczy go wybawić na w miarę otwartą przestrzeń. Innych dużych drapieżników też to dotyczy. Ba, większość z nich ma dużo większe terytoria. No nie ma w nim sceny z ogniskiem i namiotami, na którą tak narzekał Dolar. Ja zresztą też ją pamiętam, bo podpisuję się pod opinią Bilonka wszystkimi rękami (cudzymi też). Zdecydowanie źle to zaznaczyłeś. Przy takich cięciach dość istotne by w jakiś wyraźny sposób zasugerować ile czasu minęło. I przede wszystkim - nie robiłabym dłuższych time skipów w jednym rozdziale. Myślę, że poświęcenie tym wątkom i scenom więcej czasu ekranowego by pomogło. W ogóle nakręcenie jakiejś atmosfery, że coś jest nie tak. Czy jakiejś paranoi, że wszędzie czają się szpiedzy. I uważaj tu na komedię. Komedia jest póki co Twoim wrogiem. Pro tip: staraj się utrzymać żarty w klimacie, pisz je tak by faktycznie mogły bawić bohaterów żyjących w takich czasach, a nie pod współczesnego czytelnika. Uważaj z budowaniem nastroju scen i stosowania nieco luźniejszej narracji. Narracja musi współgrać z nastrojem i emocjami postaci.
  8. W Rozdziale VI nasi bohaterowie zwijają obóz i wyruszają by spotkać się z jakimś oddziałem zaopatrzeniowym, o którym już nawet nie pamiętam skąd wiedzą. I czemu tylko część z nich wie (to ważne). Nie dzieje się tu zbyt wiele. Tzn. dzieje się. Podmieniec próbuje uciec, ale jakiś czarny pegaz odrąbuje mu głowę i wybija resztę jeńców. Słusznie. Po co oni ich w ogóle biorą żywcem, jeśli potem się ich i tak wiesza? To niepraktyczne. Mogą uciec, narobić szkód, trzymanie ich żywcem marnuje środki. Żywych jeńców trzyma się na wymianę lub w celu wydobycia z nich informacji, a oni tu tego najwyraźniej nie robią. Jeden kuc ma pretensje, ale zdradza się, że jest podmieńcem i Wild go zabija. I to mógłby być spoko plot twist, gdyby wszystko nie potoczyło się tak nagle i gdyby miało jakieś znaczenie dla fabuły. Ale nie miało. Poza tym - skąd Wild wiedział, że reszta oddziału nie wie, że ma być jakiś oddział zaopatrzeniowy? To trzydzieści kuców, któryś z nich mógł wiedzieć i powiedzieć kolegom. Bo według Wilda tylko ich trójka wiedziała (ale jaka trójka?!). No nic, ubity, nic z tego nie wynika. A przecież to mógł być poważny wątek, mogli odkryć, że są sabotowani i nie wiedzieć dlaczego, a sam podmieniec mógł się ukrywać, tak jak Wild. Ogółem, brakuje czegoś, co sprawiłoby, że to wszystko byłoby jakkolwiek satysfakcjonujące. Dowiadujemy się też jak dokładnie potoczyła się walka pomiędzy podmieńcami a kartoflami. No i podmieńców było 200. Spice ocenił liczebność ich obozu na 14-16 sztuk, ale patrząc po tym, że jeńców mieli jakoś tak dziwnie dużo, to wychodzi na to, że nasz zebrorożec jest bardzo zły z matematyki. Serio, jak można się tak walnąć? Nie mówiąc o tym, że kiedy atakowały armię ziemniaków, to były kompetentne, dopiero potem imperatyw narracyjny zabrał im mózgi. Dowiadujemy się też jak było w kokonie i nie wiem co o tym myśleć, ale brzmi jak banialuki, bo opis jest naprawdę kiepski. I serio, nie wiem, czy ta scena miała być poważna czy nie. Czy czarny pegaz zmienił się w psychopatę, bo był ofiarą podmieńców, czy zawsze taki był? Odniosłam wrażenie, że próbowałeś poruszyć tam ten problem, ale przez tempo, dobór słów i ogólny nastrój to wszystko zostało zniszczone. Do tego ten żart Pinkadermusa, ten przeklęty żart. Po prostu nie. Podobnie jak cała postać. Jest też wątek Estona, z którego dowiadujemy się, że ten chce umrzeć i widzi jakąś postać. Wiesz, wcześniej interesował mnie wątek jego snów i dalej mnie interesuje, ale mam wrażenie, że coś z nim jest nie tak. Z wątkiem, znaczy . Skoro tak bardzo chce umrzeć, że jest zły, że jest ratowany, to czemu czekał na ratunek, kiedy spotkał się z tymi wilkami? Czemu od razu nie rzucił miecza i nie powiedział "zjedzcie mnie jak jedną z waszych francuskich desek serów"? I czemu w ogóle chce umrzeć? W Rozdziale VII dzieje się zdecydowanie za dużo jak na jego objętość. Mam wrażenie, że mamy tu materiału na dobre 60 stron, a nie 15 i nie mówię wcale o bitwie. Sama bitwa akurat wyszła nieźle (może poza tym, że trwała wiele godzin - serio, bitwa o obóz? Takie walki trwają kilkanaście minut. Góra.) i czytało się ją nawet przyjemnie. Gorzej, że zaczynamy, kiedy jeszcze nasza drużyna (obecnie jest ich 29 + główny kwartet) siedzi w obozie. Engra próbuje podejrzeć zadek Estona, o co ten się wkurza (no nie dziwię mu się, to podpada pod molestowanie). Potem wyruszają i magicznie się rozmnażają. Szóstka poszła w straży przedniej. Dwadzieścia cztery kuce maszerują po sześć czwórek. I tu pytanie - jak to jest policzone? Wild leci dołączyć do tej szóstki, Engra dowodzi, co się dzieje ze Spice'm i Estonem? Swoją drogą, ten ostatni to się zregenerował w tempie błyskawicy. W końcu poznajemy też cel tej wojny - ta armia ma powstrzymać podmieńce, a w tym czasie wszyscy inni uciekną na nowy kontynent. Czy ktoś o tym powiedział gryfom z gryfiego miasta? Nie? No spoko. Czemu się tego w ogóle dowiadujemy teraz i skoro jest to samobójcza wojna, to tym bardziej nie rozumiem tego, że inne państwa wysyłały swoich najlepszych, zamiast swoich najgorszych. Najlepsi się jeszcze przydadzą. Docierają do obozu i odkrywają, że obok jest pięć czy sześć obozów podmieńców (jakim cudem ten kucowy obóz w ogóle jeszcze stoi?! Podmieńce są bardzo honorowe i nie zmiotą go z powierzchni ziemi, bo chcą sprawiedliwej bitwy na terenie, który nie da przewagi żadnej ze stron?!). No i na starcie słyszą, że dezercja to niegłupi pomysł. Potem odkrywają, że obozem rządzi bardzo niekompetentna rada alikornów, panują głód, burdel i napięcia rasowe. I że w tym obozie mają mury. Wszystkie te tematy zostają rzucone i tyle. Słowa na wiatr. Nie zagłębiamy się w to, nie poznajemy nowych postaci, są jakieś dwa alikorny - biały i turkusowy, które chyba powinny być ważne, ale nie dowiadujemy się niczego. Nawet ich imion. A przecież wewnętrzna polityka, zagłębienie się w te problemy, itd. - to mogło być najlepsze. Ale tu po prostu wszyscy są idiotami. Engra zostaje dowódczynią kartofli, które od dawna nie jadły, i ma przy ich pomocy zdobyć obóz podmieńców. Czemu tak? Bo rada chce się jej pozbyć, bo ona ma znaczek. . . . WHAT THE ACTUAL HAY?! Co tu się... Czuję się jakbym czytała scenariusz do jakiegoś dziwnego anime. O co tu chodzi? To wygląda jakby wywalono kilkadziesiąt stron, a Engry starano się pozbyć, bo podważała ich władzę, a dodatkowo mieszała im z racji swojego urodzenia (jako córka samego Hurricane'a mogłaby ich postraszyć tatusiem). Ale tu nic nie ma sensu, bo trzeba być idiotą by w takiej sytuacji skazywać kawał własnej armii na śmierć by się pozbyć jakiejś siksy. Bo hej, ziomeczki, nie wiem czy wiecie, ale jesteście w czarnej esicy. Wszyscy. Nie, serio, po tej akcji, chcę dostać remake tego fanfika. Który ogarnie nie tylko formę, ale i fabułę. Uzupełni ucięte i dziwne wątki. Da te wszystkie brakujące strony i całą brakującą logikę. Dopełni światotworzenie i zaginione opisy. Ale na miłość Bogini, przestrzegam Cię, Diamond. Poćwicz najpierw na oneshotach. Popisz na konkursy literackie. Usiądź na zadzie, zrób sobie herbatę i wyciągnij wnioski. Bo inaczej będziesz w kółko powtarzał te same błędy. Bitwa oczywiście została wygrana, ponieważ Engra pozwoliła chłopakom ogarnąć plan. No i dlatego, że to były bardzo niekompetentne podmieńce. I to akurat spoko, że Engra jest alikornem, księżniczką i ma potężną magię ma swoje słabości. Jak chociażby nie umie w strategię, ale zdaje sobie z tego sprawę. Czy jest beznadziejna w magii pod względem techniki, ale dotarło do niej, że musi nadrobić braki. To spoko droga dla niej jako postaci, ale wciąż, tej drodze brakuje przedstawienia. O naszych bohaterach wiemy na tym etapie za mało. Swoją drogą - nasi Janusze strategii chyba musieli zakulisowo podlevelować, skoro ten plan wypalił Rozdział VIII ma 3 strony i zastanawiam się dlaczego tak mało. Znowu dostajemy Grogara, który wyruszył do Ula podmieńców i... Stop, chwileczkę! Podmieńcowo to martwe pustkowie, a tymczasem w obozach podmieńców można znaleźć mnóstwo żarcia w sam raz dla kucyków. Skoro podmieńce muszą spożywać normalne pokarmy, to skąd je biorą na martwym pustkowiu? I czemu w sumie tak radośnie mordują kuce w otwartej wojnie? Jeśli żrą miłość, to tak się bardzo łatwo zagłodzą. Jeśli potrzebują kuców do uprawy kartofli, to też zdechną z głodu. Domagam się rozwiązania tej zagadki. Te 3 strony zmieściły parę miesięcy błąkania się Grogara po korytarzach Ulu. I jego rozmowę z królową. I bardzo głupie podmieńce, które nie ogarnęły, że nie jest jednym z nich. Aż dziwne, że nikt wcześniej tam nie wlazł i nie zabił królowej, skoro to takie proste. A zapowiadało się nieźle. Pytanie też - do czego Grogarowi ten sojusz i czemu uznał, że jeśli królowa się nie zgodzi, to musi ją zabić. Skoro podmieńce i tak go nie posłuchają. I czemu to, u licha, mieści się na 3 stronach?! Chociaż tu nawet były jakieś opisy i klimat, a w tym fanfiku zazwyczaj tego nie ma. W ogóle opowiadanie zaorało dla mnie kilka rzeczy: 1. Gigantyczny niedobór opisów, powodujący, że ciężko tu uświadczyć jakiegoś klimatu i w ogóle sobie wyobrazić ten świat. A te które są pojawiają się na ogół w postaci brzydkiego monobloku. Jakie mają te zbroje? Jaką architekturę? Jakie lasy, co ich otacza? Jakie kwiaty rosły na polanie? Jak wyglądał brzeg rzeki? Zapachy, dźwięki, smaki... Przefiltrowane lub nie przez uczucia poszczególnych postaci. Daj nam ten świat, namaluj jego makietę. 2. Światotworzenie jest szczątkowe i w tym wypadku to nie zdaje egzaminu. Jest Equestria i jakieś inne państwa, których nazw i kultur nigdy nie poznamy. Po co i o co ta wojna poznajemy po 7 rozdziałach, choć nie jest to żadna tajemnica. Ale czemu to Equestria w niej walczy, nie wiem. Czemu gryfy mają wywalone, że pod ich murami toczy się wojna, a ktoś pali im pola? Światy to zespół naczyń połączonych. Jedna rzecz zależy od drugiej. Bez tej sieci nie ma autentyczności, jest wrażenie oglądania tapety w Windowsie. Mamy wojnę, musimy znać jako tako sytuację geopolityczną. Bez tego się nie da. I o co chodzi z tymi zabitymi księżniczkami? Czemu klacz w wojsku to taki problem, skoro Engra była uczona walki mieczem? I chyba nawet w turniejach startowała. I została alikornem, bo pokonała jakichś zbójców? Czemu to nie jest wyjaśnione, gdzie tło, gdzie kontekst? Jakie to są realia? Jaką te kuce mają kulturę? Gdzie ten świat, do którego ma się odnieść czytelnik? Tu nie ma tła. 3. Wstawki komediowe, które tu zupełnie nie pasują. Nie można mieć ciastka i zjeść ciastka. Żarty muszą być dostosowane do klimatu i realiów świata przedstawionego, tu nie są. 4. Swego rodzaju infantylizm bohaterów - to kuce z czasów starożytnej Equestrii, a nie XXI wieku. One urodziły i wychowały się w tych realiach, nie mogą myśleć jak współczesne czternastolatki, które przeżywają szok, bo zobaczyły trupy. 5. Wszechobecne błędy, brak riserczu i brak logiki. To wytrąca z czytania, bardzo. 6. Tempo i konstrukcja akcji. Pomijasz ważne rzeczy, ucinasz wątki, nie dajesz podbudowy pod plot twisty. Ani czasu na rozwój postaci. Do tego nasz Pan i Władca - imperatyw narracyjny. Mimo wszystko, jest w tym potencjał. Nasz kwartet ma potencjał na spoko ekipę, która się rozwija, ale musi dostać czas na ten rozwój. A my musimy dowiadywać się o nich więcej. I to powinno się stać na przestrzeni tych 8 rozdziałów. Niekoniecznie wszystkich, ale przynajmniej niektórych. Jeśli chcesz pisać poważnego fika o wojnie, wywal [comedy]. I nie rób z bohaterów aż takich debili. Jeśli chodzi o fabułę, to zapoznałabym czytelnika z powodem tej wojny i o co w niej chodzi już na samym początku. Przedstawiła świat i sytuację polityczną. Może Equestria walczy, a reszta się wypina i wysłała ochłapy? Hurricane nie chce by Engra tam szła, bo wie, że to walka o straconą sprawę. Ale Engra jest idealistką i to do niej nie dociera. Spice'a nie lubił jego dowódca, Eston chciałby zginąć z honorem. Może nawet było ich więcej, ale reszta zdezerterowała? Wylałabym te gryfy, zmniejszyła liczebność uratowanych kuców i oddziału podmieńców. Dodała politykę w armii i zmieniła rozkład sił na nieco bardziej wyrównany... Może z tego wyjść spoko fik wojenny. Kiedyś Ale póki co wiele przed Tobą. Myśl co piszesz, ogarnij chaos i znajdź prereaderów i korektorów. Poćwicz opisy i poszukaj prereaderów oraz korektorów, zastanów się nad tym, co ważne. Liczę, że za dwa lata zobaczę remake i że będzie dobry. Cahan I Jadowita, Prawowita Królowa Fanfików, Inkwizytorka Działu Opowiadań
  9. Okej, jedziemy z maratonem KPE. Ponownie przeczytałam Prolog by zobaczyć, czy coś się zmieniło, czy nie. Nie zmieniło się, więc podtrzymuję moją opinię. Rozdział II ma zaledwie 3 strony (i nie jest tym Rozdziałem 1, którym był kiedyś, czyż nie?), podczas których nasi bohaterowie się lepiej poznają, rozmawiają, piją piwo i zjedli swoje niekończące się zapasy. Opisów tu za bardzo brak, po prostu zjedli te zapasy, czymkolwiek były. Serio, brakuje dokładniejszych opisów niektórych prozaicznych czynności czy otoczenia, przez większość czasu bohaterowie zawieszeni są w próżni i ciężko mi stwierdzić, co właściwie ich otacza. Nie, źle dobrałam słowa - w ogóle nie jestem w stanie stwierdzić, co ich otacza, a to by się bardzo przydało. Rzeźba terenu, roślinność, zapachy i odgłosy przyrody czy nawet ich brak. Już przez to te 3 strony ciągnęły się jakby było ich trzydzieści, bo po prostu nie ma klimatu. Żadnego. Ale dobrze, nasi bohaterowie gadają i dostajemy retrospekcję naszego ziggarożca. Cóż mogę powiedzieć? Dialogi są dość infantylne, a do tego wynikają z nich ciekawe rzeczy. Jak chociażby wiek kuców, które normalnie walczą w armii. Zdziwiło mnie, że Engra jest młoda jak na front w wieku dwudziestu jeden lat. Nie wiem kiedy oni tam osiągają pełnoletność, ale dwadzieścia jeden lat brzmi jak dobry wiek na walkę na froncie w zasadzie każdej armii świata. Nawet współcześnie, kiedy dzieciństwo mocno się wydłużyło w stosunku do tego jak to wyglądało wieki temu. Mówiąc dosadnie - w średniowieczu nawet dwunastolatek mógł być uznany za dorosłego. Nie zawsze i nie wszędzie, i raczej patrzono na niego jak na młokosa, ale nie jak na dziecko. Ogółem, to co dzisiaj postrzegamy jako "dzieciństwo" jest nowym wynalazkiem, więc nawet jakby Engra miała te dwanaście lat... To nikt by tego nie rzucił w ten sposób. Chyba że jakiś stary i doświadczony żołnierz. Swoją drogą - jak do tego doszło, że zasugerował jej, że ma dwanaście lat? Podczas gdy w prologu się ślinili do jej nagiego ciała? Ironia ironią, ale... to "prawdopodobnie jesteśmy starsi od ciebie"? Skąd? W ogóle przydałoby się robić jakiś mały risercz historyczny. Nie zrozum mnie źle, fantasy to nie rekonstrukcja, ale jednak takie rzeczy się przydają do budowy świata i klimatu. Szczególnie jeśli chce się temu nadać pewną głębię, a nie spłycać skomplikowane kwestie społeczne do poziomu Hollywood. Poza tym dobra stylizacja mocno wzbogaca powieści stylizowane na jakieś pseudośredniowiecze czy inne pseudohistoryczne realia. Dodaje im wiarygodności, zwiększa immersję czytelnika. Poza tym zastanawia mnie skąd oni jeszcze mają piwo. Znaczy - jeśli je zabrali, to powinni wypić je wcześniej. Szczególnie, że targanie ze sobą piwa i kufli na długą, pieszą wędrówkę nie jest zbyt praktyczne. Chyba że piją historyczny sikacz zamiast wody - kiedyś często pijano rozwodnione alkohole zamiast wody w obawie przed zatruciami. Wędrują wiele dni, Engra do tego nosi zbroję i tonę różnych gratów. Minimalizacja ilości sprzętu wydaje się tu bardziej praktyczna, szczególnie, że piwo można pić bezpośrednio z bukłaka. Ale znowu - ile oni wzięli tych płynów, że jeszcze mają piwo, a nie muszą szukać wody? Also: Creepy. No i retrospekcja ziggarożca, która mówi sporo. Wygląda na to, że państwo, w którego armii służy i ćwiczy sprzymierzyło się z Equestrią i wysyła im żołnierzy do garnizonów. Okej, nie brzmi to zbyt przekonująco, ale jego dowódca nie musi im mówić wszystkiego, szczególnie, że sam też jest pewnie nieświadomym pionkiem. Tylko dlaczego wysyłają im pojedynczych żołnierzy? Nie ma to znaczenia w kwestii faktycznej pomocy, zatem pozostaje wysłanie ich "by było, że wysłaliśmy i niech spadają na drzewo", ale w takim razie, po co wysyłać własne elity? Takich rzeczy się nie robi! Wtedy wysyła się odpady, których chce się samemu pozbyć. Znaczy, elity, najlepszych rekrutów. Czy oni się w tym garnizonie jeszcze łapią na bycie rekrutami, bo raczej nie powinni już nimi być. Nie mówiąc o tym, że wysyłają swoich elitarnych rekrutów, by ci zostali rekrutami innej armii. Poza tym, dziwny ten trening - ciągle bieganie i bieganie, brzmi jak parodia współczesnego traktowania rekrutów w armii. I tak bardzo nie pasuje do realiów KPE i tego, że on w tym garnizonie siedzi od dawna. Nauczyli go wszystkiego od magii, o szermierce nie ma pojęcia. Czemu? Nie wiem, bo napisano to tak jakby powinien mieć pojęcie, więc powinni go nauczyć, ale on nie chciał czy coś. Do tego dochodzi bardzo współczesny język, procenty i wyrażenia, które mogłaby powiedzieć Rainbow Dash na treningu Wonderbolts, ale raczej nie starożytny kucyk. A i jeszcze jedna uwaga do tego rozdziału kucÓW. Rozdział II jest pod pewnymi względami lepszy, a pod innymi gorszy od poprzedników. Jest o tyle lepszy, że w końcu pojawiły się opisy i bohaterowie nie lewitują już w pustce. I okej, te opisy nie są piękne, są pełne powtórzeń, źle dobranych słów, zbędnych słów, niezręczności i błędów, ale hej... Uważam, że to niezły start. To już coś, co można szlifować i nad czym pracować. Ale na miłość Bogini, znajdź sobie korektę. A jak napiszesz cokolwiek, to daj temu odpocząć przez jakieś 2 miesiące, a potem to przeczytaj i sprawdź, czy zdania mają sens. Bo nierzadko nie mają. Interakcje między postaciami również wypadają już lepiej, bardziej swobodnie i naturalnie, a choć bohaterowie nie zyskali mojej sympatii, to przynajmniej widzę więcej sensu w ich zachowaniu, zwłaszcza w przypadku Engry, którą widzę jako istotę zacietrzewioną, niezbyt mądrą i przekonaną o pegaziej wielkości. Ale jej spojrzenie na rogi i magię jest dość interesujące, do tego wychodzi to, że jest rozpieszczoną lalunią, której wiele rzeczy w życiu się wydawało. Nie traktuj tego jako wady, uważam, że niesympatyczne (celowo) postaci nie są złe. A taka postawa poniekąd pasuje do córki pegaziego dowódcy. Ale dobra, dostaliśmy kilka różnych wątków. To pan kartofel pisze poezję prosto z XXI wieku (serio ten wiersz pasuje do realiów jak kwiatek do kożucha) i ma notes w taniej, oprawionej w len okładce. Ciekawe jest to, że on w ogóle umie czytać i pisać. Mają tam szkoły dla wszystkich czy pochodzi z dość bogatej rodziny? To Engra uczy pana kartofla walki mieczem. Swoją drogą, nie podoba mi się ten system i nie ma on w ogóle sensu, ale kuce z mieczami generalnie nie mają sensu. Zabawne, że trzymają RĘKOjeści w pyskach. I w ogóle tak to nazywają. Ogółem, widać, że o szermierce nie masz pojęcia, ale sama interakcja bohaterów na plus. Mamy też pegaza, który jest podmieńcem, który w Prologu zdał test na nie-bycie podmieńcem. I jest zdrajcą podmieńcowej rasy, więc chyba jednak Wild był nim od początku, a Ty albo o tym zapomniałeś, albo masz na to jakieś plot twistowe rozwiązanie. Ale tego, kupuje żarcie, którym na pewno się nie najedzą, chyba że te kucyki są wielkości przeciętnego psa. I szkoli przyszłego gryfiego króla, najwyraźniej. No i morduje innego podmieńca. Tymczasem nasz jednorożec bawi się w małego alchemika, bo chemią tego nie nazwę. I zmusza Engrę do używania magii - to na plus, swoją drogą, czemu ona po prostu go nie olała i sama nie poleciała do tego obozu? Rozumiem, że nie chce się zwierzać kolesiowi, którego ledwie zna, ale ona zachowuje się jak edgy nastolatka. Swoją drogą - coraz bardziej zastanawia mnie lore tego świata. Jedyną nazwą państwa jaka pada jest Equestria. A poza tym są jakieś inne kraje, z których pochodzi nasza drużyna. I są gryfy, które mają na pewno to miasto. Na tym etapie naprawdę przydałby się już lepszy zarys świata, więcej nazw i wyjaśnień. Bo ja nie wiem czemu wszystkich nie-Equestrian tak obchodzi dobro Equestrii. Serio, z jakiej racji? Do tego dochodzi kwestia tego, że podłoże parzy im kopyta. Nie ma to za wiele sensu, skoro w tym świecie dość często nosi się podkowy. Przypominam, że proces zakładania podków przebiega na gorąco i zakłada wbijanie w kopyto gwoździ. Konia to nie boli, bo kopyto to paznokieć, keratyna. Tak jak włosy nie mogą piec, bo nie żyją. Jeśli Twoje kuce nie mają twardych, prawdziwych kopyt, to nie mogą nosić podków. Nie można mieć ciastka i zjeść ciastka. Ale dobra, lecimy dalej. Rozdział III przyniósł nam zmianę miejsca i bohaterów. Na Grogara i tajemniczego jednorożca, co było niespodziewane, ale za to czytało się te 3 strony o wiele lepiej niż całą resztę fanfika (dotychczas). Opisy są lepsze, dialogi są lepsze... Bardziej dojrzałe i głębokie. Ba, jest nawet ciekawy kontrast pomiędzy zachowaniem tajemniczego jednorożca a powagą sytuacji. Są rzeczy, które mnie zastanawiają - jak choćby to zdjęcie. Kiedy to się wydarzyło? I w jaki sposób jest powiązane z całą resztą opowiadania? Póki co szykuję się do przeczytania rozdziału VI i jeszcze nie znalazłam odpowiedzi na to pytanie. W każdym razie - lubię ten rozdział, przede wszystkim za dialogi. Nie musiałeś tu dopisywać zbędnych rzeczy czy wyjaśniać banałów, bo wszystko z nich wybrzmiało. Po prostu. Do tego jest dobrze zachowany balans pomiędzy tajemnicą, a oczywistością. To było naprawdę dobre. No i sama kwestia kreacji postaci. Grograr jest oczywiście zły, jednorożec też, a jednak ten pierwszy się tego wypiera. I to jest świetne. Większość zbrodniarzy zrobi wszystko by usprawiedliwić swe czyny i wmówić samym sobie, że postąpili słusznie i "tak trzeba". Czy doskonałe? Nie, oj nie. Opisy nieco cierpią doborem niektórych słów, sądzę też, że odrobina rozwinięcia by im nie zaszkodziła. Do tego dochodzą rzeczy, które nazywam mikrogłupotkami. Czyli pojedyncze zdania, które nie mają sensu. Jak chociażby fragment o wspaniałości tej herbaty i porównanie, że jakby była zrobiona z chmur i magii, a nie jakiegoś naparu. Jestem niemal pewna, że z chmur i magii to powstałby najwyżej wrzątek. Albo fragment o kościach przysadkowych pegaza wyrwanych wraz z kręgosłupem - Nie wiem czym są kości przysadkowe pegaza (choć ta nazwa mnie drażni ze względu na istnienie czegoś takiego jak przysadka mózgowa), ale jak wygląda proces wyrywania ich z kręgosłupem, no po prostu jak :D? Do tego nieco bardziej zwróciłam uwagę na formę, która z jednej strony nie jest najlepsza, ale nie jest też najgorsza. Jest w normie jak na debiut i brak ostrej korekty. Ale z rzeczy, nad którymi nieco bardziej się poznęcam - widać pewne błędy w zapisie dialogowym, poprawiłam je w docsie. Zobaczymy co przyniesie najnowszy rozdział, ale obawiam się, że przydałoby się powtórzyć zasady zapisu dialogowego. Dodałabym też numerację stron w każdym rozdziale, to się przydaje. No i nie robiłabym odstępów pomiędzy akapitami przy pomocy entera. Zamiast tego obok "wyrównaj" jest "odstępy między wierszami i akapitami", tam znajdziesz "dodaj odstęp po akapicie". W tym rozdziale wcięło też justowanie, nie wiem czemu, w poprzednim jest, podobnie jak w kolejnym. Rozdział IV jest już dłuższy i, niestety, gorszy. Mikrogłupotek i bezsensownych zdań znalazło się tu sporo. Na początku mamy walkę kartofla o obóz z patykowilkami. Została opisana w taki sposób, że ciężko tu określić, co się właściwie stało. Ale bardziej zastanawia mnie... Po co ona tu w ogóle jest? Bo serio, nic nie wnosi, atak nie ma żadnych poważnych konsekwencji, ani nie rozwija postaci. Do tego w tym samym (krótkim) rozdziale mamy inną walkę. Ważniejszą. Ta po prostu sobie jest i jest, nie będę tego ukrywać, dość nudna i irytująca. Zacznijmy od tego, że Eston jest przyszłym żołnierzem i idzie na wojnę. Jeśli mówił prawdę, to nawet był w jakimś garnizonie kucyków ziemskich i powinien przejść jakieś minimalne szkolenie. Ma broń, ma zbroję. Umiejętności bojowych nie za bardzo. Wciąż, trudno go nazwać bezbronnym. A on nadstawia szyję na atak, by zabito go szybko i przypadkowo nadziewa wilka. Nie ucieka (nie byłoby to zbyt mądre, ale bardziej sensowne), nie krzyczy po pomoc, nie walczy. Kupiłabym jakby spanikował, zamarł w bezruchu czy zaczął machać na oślep, ale takie coś? Niekoniecznie. Ale cóż, Eston uratowany przez Wilda, jedziemy dalej. Nasi bohaterowie odkrywają inny obóz i zastanawiają się, czy swój czy wróg. Żeby to sprawdzić wymyślają plan, którego nie powstydziłby się największy Janusz strategii. Jeden z nich się podkradnie przez wrzosowisko, a reszta poczeka w lesie na rozwój wydarzeń. Jeśli to będzie wróg, to ten pierwszy zaatakuje, a reszta dołączy i dojedzie wroga od tyłu. Ja rozumiem, że bohaterowie nie muszą być najmądrzejsi, ale ich jest czwórka, a obóz okazał się naprawdę duży. Co za tym idzie - jeśli to był wróg, to jedynym sensownym rozwiązaniem byłoby wycofanie się, a nie atak. Ochotnikiem przymusowym został Spice, bo reszta się wymigała. W sumie ich rozumiem, ten plan był głupi. Ale lepiej by było posłać kogoś ze skrzydłami, by mógł łatwiej uciec. Szczególnie, że po ciemku ciężko byłoby go ścigać. Tak, to był wróg. Dłubiące w nosach i drapiące się po tyłkach podmieńce . Ja chcę wiedzieć jak one dokonały tych czynności, to zagadka na miarę złotego pociągu, Atlantydy i położenia El Dorado. Co prawda Spice po szybkich obliczeniach doszedł do wniosku, że atakowanie wroga to jednak idiotyzm, to został wykryty. I się potoczyło. Podmieńców było... Nie wiem ile, szacował na jakieś 14-16, ale sądząc po rozdziale V, to chyba jednak więcej, skoro tyle z nich przeżyło, że powiązali całe grupki. W każdym razie - przeżyli, wygrali. Ale Eston został ranny, ranił go bardzo zręczny miecznik podmieńców, który zrobił mu sztych między żebra, choć Eston nosił zbroję, a miecznik był jeden i to miał zdobyczną broń, bo podmieńce korzystają z broni obuchowej, bo są tak okropne. I mają morgenszterny na łańcuchach (KIŚCIENIE!!!!). Dobra, zacznijmy od tego, że broń obuchowa nie służy do zadawania więcej bólu, tylko jest kontrą na zbroje przeciwko którym miecze sprawdzają się dość kiepsko. Poza tym jest prosta w użytku, a to kolejna zaleta. No, ale Eston umiera, nasz podmieniec go ratuje, bo na szczęście podmieńce trzymają apteczki, które oznaczają zielonym krzyżem, a Engra przeżywa kolejny kryzys - mogli zginąć i na wojnie się umiera. Broń służy do zabijania. Trochę mi się to gryzie, patrząc na całą jej historię - uczono ją walki, chowano ją do walki, rozgromiła jakiś napad zbójców, czyli widziała wcześniej prawdziwą walkę i z czym ona się wiąże. Wreszcie, Engra jest dorosła. Problem z jej refleksjami jest taki, że nie do końca odpowiadają temu jak ją wcześniej kreowałeś. Zrozumiałabym jakby przeżywała wstrząs, że było blisko, że nie było tak łatwo jak wtedy z tamtymi bandziorami i że na wojnie prawdopodobnie będzie jeszcze gorzej. Że same umiejętności jej mogą nie uratować i że granica między życiem a śmiercią często zależy od przypadku. Za to niezbyt rozumiem nagłą niechęć do broni i zabijania jako takiego. Tam nie wydarzyło się nic niezwykłego jak na te realia. Rozumiem jakby tak zareagowała edgy młoda kobieta z XXI wieku, która nagle odkryła, że na wojnie się walczy, umiera i są ranni, ale Engra nie urwała się spod takiego klosza. Wygląda na to, że była szkolona również do tego i jej to odpowiadało. Dobra, ale co mi się podobało w tym rozdziale: wyjaśniło się czemu pan podmieniec nie został wykryty w Prologu. Zwracam honor, fajnie, że jest na to wyjaśnienie i fajnie, że zostało wprowadzone właśnie teraz. Nie za późno, nie za wcześnie. Właśnie wtedy, kiedy pojawiły się pytania. Dobry czas, dobre wyjaśnienie. Rozdział V kontynuuje wątek obozu podmieńców. Okazuje się, że w środku było 200 kokonów, z czego 30 zawierało żywe kuce, a reszta zwłoki. Po rozmowie z tymi, którzy przeżyli okazało się, że podmieńce zaatakowały 500 kucyków ziemskich. Jeden zmiennokształtny przybrał postać smoka i siał pogrom. I mam taką rozkminę - te podmieńce, które to zrobiły, to te same miernoty, które zebrały oklep od naszego kwartetu? Czemu tu nagle nie mogły sobie poradzić z czwórką kucysiów, z których żaden nie miał prawdziwego doświadczenia bojowego? I ile ich w końcu było? Na domiar złego wychodzi coś, nad czym zastanawiałam się już przy okazji rozdziału czwartego - czemu oni tak po prostu wiążą tyle tych podmieńców? Przecież to zaraz ucieknie, niech chociaż je poważnie poranią, zostawią ich max 3 sztuki i oka z nich nie spuszczają. No i czy one nie mogą się przemienić i uciec? Wychodzi na to, że... mogą. Ale tego nie zrobią, bo się kłócą i są głupie. I tu chyba najbardziej wychodzi to, że ten fanfik ma tag [comedy], który nijak nie pasuje do treści. Ujawnia się czasem w najmniej pasującym ku temu momencie. A samo opowiadanie siedzi okrakiem na płocie, nie mogąc się zdecydować, czy ma być poważnym fanfikiem, w którym wojna jest poważna i się na niej umiera, cierpi, nie ma w tym nic fajnego, czy czymś, co wygląda jak heheszki. Powiem szczerze - pierwszy kierunek przemawia do mnie bardziej w kontekście tego o czym piszesz. Opowiadanie nie musi być komedią i nie musi być lekkie, by było czasami zabawne. Ale niektóre żarty nie pasują i dobrze jest znaleźć pewien balans. Dowiadujemy się też dlaczego nasi bohaterowie walczą, bo Engra wygłasza o tym mowę. I dlaczego na wojnę wysłano tylko jakichś pojedynczych randomów. Wygląda mi to trochę tak jakbyś sam sobie uświadomił, że to fabularnie nie ma za wiele sensu i próbował to uzasadnić. Uzasadnienia nie kupuję, ale rozumiem. Za to sama Engra brzmi jakby mentalnie miała te 12 lat.
  10. Charytatywny event komentarzowi dobiega końca 25 maja. Komciajcie, moje małe pierniczki! I zgłaszajcie Wasze komcie.

  11. Po wielu latach w końcu się zebrałam by "Abdykację" przeczytać i skomentować. Bo naprawdę, od dawna chciałam, tylko jakoś zawsze było jakieś "ale". A to nie dało się pobrać na czytnik, a to długość nie taka, a to oneshot... Serio, długi oneshot nie brzmi dla mnie zachęcająco. Ale hej, to [dark] od Malvagio, więc musi być dobry i przyjemny (dla mnie), prawda? Prawda? Cóż, powiedzmy, że prawda, ale w odróżnieniu od Ghata i Hoffmana fanką nie zostanę. "Abdykacja" jest na pewno opowiadaniem ambitnym i pięknym, ale też powiedziałabym, że dość męczącym i nie poruszyła mnie na tyle, by zniwelować długość. I nie chodzi nawet o to, że tekst ma 52 strony, tylko że wiele razy mi się dłużył. Trudno wskazać co konkretnie bym wycięła, ale myślę, że upchnięcie tej samej treści na jakichś, nie wiem, 35 stronach byłoby korzystne dla fanfika, bo naprawdę, to ciężka lektura, ale ciężko stwierdzić dokładnie dlaczego. Mamy komiksowego Sombrę z lustrzanej rzeczywistości i kontynuację jego wątku. Widzimy co się z nim stało, jak toczy wewnętrzną walkę, skazaną na porażkę (a może jednak nie?) i spotyka się z różnymi postaciami. Seneszalami Czegośtam, Celestią i Luną, Pantoflem Armorem i Cadenzą herbu Mężobijka. I powiedziałabym, że to wszystko jest przedstawione świetnie. Zmagania z pogrążającą Sombrę i podstępem go plugawiącą Otchłanią, cały ten dramat psychologiczny, niemal namacalne myśli innych postaci (nawet jeśli nie zostały przez nie wypowiedziane wprost)... Tu wszystko jest jawne i oczywiste, ale nie dla Sombry, który zatracił jasność umysłu. No i wszyscy bohaterowie drugoplanowi przedstawieni są dobrze, Seneszale oddają swój element, z jednym wyjątkiem, ale o tym później, a BDSM Cadance jest obrzydliwa i krindżowa, ale chyba taka właśnie miała być. Nawet trudno się dziwić, że opętany Sombra ją w końcu zabija, bo jako czytelniczka, sama miałam ochotę to zrobić. Ta lustrzana Cadance była jak Chrysalis. Używała wypaczonych sztuczek Chrysalis podkręconych na maxa i to nie tylko w walce, ale i manipulacji. Zabawne, że dopiero jej śmierć wyzwoliła element Pantofla. Szkoda, że akurat ten wątek nie dostał większego rozwinięcia, bo był spoko. A sądzę, że bez tego by się nie udało i Shining nie naprawiłby Cadance. Bo niby jak? Dając się gnoić? Toksycznego partnera się nie zmieni. Dobrze, ale zastanawia mnie najbardziej rozmowa z Flimem i Flamem - Sprawiedliwością. Bracia mówią Sombrze, że to niesprawiedliwe, że Celestia i Luna rządzą, ba poniekąd zachęcają go by coś z tym zrobił. I tu mam zagwozdkę - w pewnym sensie to niesprawiedliwe, ale w tym uniwersum zło nie jest zależne od woli złola, tylko jest opętaniem przez czarne szambo, co prowadzi do tego, że obwinianie Celestii i Luny nie ma sensu. Po drugie, raczej widzą stan Sombry lub przynajmniej o nim wiedzą. Więc na pewno zdają sobie sprawę czemu Sombra MUSI być odsunięty od władzy. Dlatego, co miało na celu ich gadanie? Czy to kwestia tego, że Sprawiedliwość jest ślepa, podobnie jak Wierność? Czy może oni wcale tego nie mówili, ale mocno wypaczony umysł Sombry zapamiętał co innego? Ciekawi mnie też tajemnicza postać, przemykająca w cieniu. Kiedy pojawia się po raz pierwszy, tekst zdaje się sugerować, że to Cadance, ale potem wydaje się, że jednak nie. No i kwestia komnaty z instrumentami, skąd się tam wzięła? I czy naprawdę się tam wzięła, czy Sombra ma halucynacje? No i ostatnia rzecz - razem z Shiningiem zebrali 5 elementów, a powinno ich być chyba 6, czyż nie? Bo nie wydaje mi się, by Flim i Flam liczyli się podwójnie. Pytanie, czy udałoby im się, gdyby Sombra nie uciekł... A jeśli nie to, kto był szóstką? Tajemnicza postać? W każdym razie podoba mi się zakończenie, w którym Sombra prawdopodobnie mógłby zostać uratowany, gdyby sam tego nie zniszczył, wiejąc. Tak blisko, a tak daleko. Interesujące są również implikacje wynikające z zakończenia. Czy w świecie "naszej" Celestii jest teraz dwóch Sombrów? Czy oryginalny nie żyje? Czy zawsze "nasz" Sombra był tym dobrym Sombrą, który tam trafił? I skąd ten głód serca, tego konkretnego serca? Czy to wszystko knowania jednej i tej samej mocy, która ma jakiś większy cel, do którego zmusza swoich nieświadomych hostów? Ciekawe. Mimo wszystko, mam wrażenie, że w tym wszystkim czegoś brakuje, jakiejś iskry. Mocniejszego walnięcia i gęstszego mroku. Nie wiem, czy to nie jest kwestia tego, że fanfik mi się nieco dłużył, więc niektóre rzeczy mogły zostać nieco rozciągnięte i rozwodnione. W każdym razie, dobra robota.
  12. Przeczytałam parę dni temu, czas na komcia. Zacznę od tego, że cieszę się, że KO wróciło po tak długiej przerwie i mam nadzieję, że kolejne rozdziały ukażą się w miarę szybko (choćbym musiała szantażować autora przez najbliższe parę lat). Mam też nadzieję, że to co dostaliśmy, to raczej kwestia tekstu pisanego głównie po to by przełamać pisarskiego bloka, ponieważ te 44 stron pozostawiło po sobie... jedno wielkie nic. Gdyby napisał to ktoś inny i gdyby była to przerwa w akcji w tekście, który ma jej naprawdę dużo, to myślę, że byłabym nawet zadowolona. Rzecz w tym, że to VIII rozdział KO, 44 strony SoLa, które nie prowadzą do niczego. Nie ma też za wiele humoru i ghatorryzmów, które by to podciągnęły na tyle, by dało się zapomnieć o wadach. A te są znaczne - nie jestem osobą, której przeszkadza to, że w Obsydiance akcja jest dość powolna, a tekst skupia się na postaciach i ich relacjach, ba uważam, że to naprawdę przyjemne. Tylko są jakieś granice. Fabuła w tym rozdziale stoi w miejscu. Jedyne nowe rzeczy, jakie dostaliśmy, to lekcje Obsidian, jej interakcje z Papillą, Fireboltem oraz z Joy, ale nawet one za wiele nie wnoszą - Siddy jest zacofana, ale nie może uwierzyć, że nie, czcigodnieojcuje i nie umie w interakcje społeczne. A i przyjaźń jest tu tak samo powierzchowna jak w serialu. I uważam, że dobrze, że nie ma jakiejś nagłej przemiany, a wszystkie zmiany są powolne i naturalne - np. to, że może zacznie więcej jeść, by zbudować mięśnie, by lepiej walczyć. Fajnie też wychodzą pewne rzeczy - Obsy walczy jak walczy, bo uczył ją gryf. Trochę dziwne, że Sombra nie załatwił jej nauczyciela-jednorożca, w końcu oczywiste, że gryf, nie może korzystać z telekinezy, więc nie nauczy jednorożki walczyć tak jak powinna. Z drugiej strony, może zamierzał zrobić to później lub... Obsidian ma braki w edukacji, ponieważ Sombra nie chciał by była za silna. Bał się, że młoda się zbuntuje i go zdetronizuje. Brzmi jak coś, co by zrobił dobry dyktator, który znęca się nad własnym dzieckiem. Obsy zastanawia się też nad swoją matką. I zastanawia mnie, czy to jakiś foreshadowing, czy scena, która nie ma głębszego znaczenia i po prostu jest częścią kreacji charakteru głównej bohaterki. Ciekawi mnie jak to się dalej rozwinie - czy zacznie szukać, drąży, czy w końcu odkryje coś, co sprawi, że zmieni zdanie o swoim czcigodnym ojcu? Kolejną ważniejszą sceną jest rozmowa Twilight z Fluttershy i podane przez Księżniczkę Dobroci informacje. Ba, po tej scenie liczyłam, że jeszcze w obrębie tego rozdziału dojdzie do spotkania Flutterki i Obsydianki, a sprawa skażonych zwierząt pchnie fabułę do przodu. Tak się jednak nie stało. Za to dostaliśmy sceny Firebolt-Proskenion i Ambrosia-Sebright, które określiłabym mianem "zapychacza najgorszego sortu" i znowu, może nie byłyby złe, gdybyśmy po prostu dostali więcej akcji. Ale tak, Firebolt i Proskenion dyskutują o Obsidian, którą jeden ma uczyć, a drugi zamienił z nią parę słów. Rozmowa brzmi trochę jak: - Fajna laska? - Nie wiem. I nic nie wnosi. Zupełnie nic. Może to, że ci dwaj znają się z widzenia i Proskenion jest tym irytującym typem przymusowego kolegi, który sam wpycha ci się do życia, ładuje punkty w przyjaźń, a przez specjalną umiejkę i wysoką charyzmę sprawia, że za bardzo nie masz jak z tego zwiać, a czasami to sam wątpisz w to, czy w ogóle chcesz zwiać z tej relacji. Mimo wszystko, biedny Firebolt, szkoda, że ta interakcja na tym etapie w sumie nic nie wnosi. Ale cały POV Ambrosii to: wujek dał jej 2 bilety, matka nie zdąży wrócić na czas, musi znaleźć towarzysza, nie ma kogo, bo wszyscy są zajęci lub zbyt wiejscy... Czy to doprowadzi do spotkania z Obsidian (mam nadzieję, że nie, bo wersja, w której Ambrosia zaprasza z własnej woli Siddy, której nie lubi i to w sumie z wzajemnością, byłaby naciągana jak gacie w rozmiarze XS na tyłek Kim Kardashian)? Chyba nie, chociaż niewykluczone, że to tylko podpucha. Ale podczas wielkiego obierania jabłek i kontemplacji chłopofilstwa, Ambrosia poznaje Sebę, córke króla Gallusa i królowej Silverstream, która dorabia u rodziny Apple, bo jej ojciec skąpi na kieszonkowe. Z jednej strony, to zabawne, że w tym świecie się potyka co krok o rodzinę królewską, a z drugiej... Akurat skąpy Gallus mnie rozbawił. Ale no, zakumplowały się. Spoko. Zaraz, o czym był ten fanfik? No właśnie. Naprawdę nie wiem, co chłopofilskie POVy Ambrosii wnoszą do fabuły. Póki co, to córka Applejack jest po prostu bohaterką drugo, jeśli nie trzecioplanową i sama historia nie wskazuje na to, by to się za bardzo miało zmienić. Bo historia niemal stoi w miejscu. A obieranie jabłek i wsadzanie kolejnych postaci, które... nie robią nic sprawia, że naprawdę nie wiem dokąd to czasami dąży, ba wygląda jak kolekcjonowanie Pokemonów, tzn. OCków, które... gdzieś sobie są i mają jakiś design i osobowość, no i mnóstwo komiszów (niektóre dopiero powstaną w ilościach hurtowych!), a które nie mają znaczenia dla fabuły czy budowania głównych postaci. Jeśli się mylę i Ambrosia, Proskenion, Firebolt, Sebix i ktokolwiek inny (może chociażby tamci Przebudzeni, hmm?) są ważni i spełniają inną rolę niż "są związani z X, który był w serialu), to udowodnij mi to w kolejnych rozdziałach. Jeśli te sceny były kluczowe, udowodnij mi to. Z przyjemnością doświadczę pokazu "jesteś gupia, Cahan, nie znasz się i nie dostrzegasz mojego kunsztu i geniuszu". W skrócie - pisz dalej, Gamoniu, pisz częściej, Gamoniu i rusz tę akcję do przodu. Podlej to radosnym szaleństwem, mniej się przejmuj, czy to poważne, sensowne i ułożone. Zastanowiłabym się też mocno nad pewnym ograniczeniem liczby bohaterów. Kiedy jest ich dużo, to część z nich siłą rzeczy jest tylko tłem. I sądzę, że szkodliwe jest nadmierne rozwijanie tła. Weźmy takiego "Wiedźmina" i drużyny krasnoludów. Z grupy Yarpena znamy w sumie... Tylko Yarpena, reszta jest tłem, tylko wymienionym. Podobnie jest z grupą Zoltana - znamy Zoltana i Schuttenbacha. Jeśli jakaś postać dostaje więcej czasu antenowego, to robi się to w jakimś konkretnym celu. Daję 6/10, stać Cię na więcej.
  13. Przelaliśmy już 3031 zł na PAH. Do budżetu na drugą rundę wskoczyły dodatkowe 4 stówy, więc wynosi on obecnie 1919 zł. Przypominam, że w każdej chwili możecie dołączyć do sponsorów eventu. A także, że druga runda już trwa. Komciajcie! I zgłaszajcie swoje komentarze na kanale eventowym w Klubie Konesera Polskiego Fanfika!
  14. Deadline dobiegł końca już wczoraj. Zebraliśmy łącznie 2445 zł. Pierwsze przelewy trafiły już na konto PAH, reszta trafi w ciągu najbliższych kilku dni, o czym zostaniecie poinformowani. Po prostu muszę jeszcze wyliczyć, kto ile daje. Nagrody ode mnie i Kredke trafiają do Hoffmana, który uzbierał 850 zł. Chciałam też pogratulować Rykowi, który niemal pokonał mistrza komentarzy. Dosłownie zabrakło mu paru sztuk. Ale może jeszcze będzie miał ku temu okazję. Ponieważ jeszcze zostały nam pieniądze w budżecie (a może nawet i uda się go zwiększyć), a Polska Akcja Humanitarna przedłużyła termin zbiórki, to... Robimy drugą rundę eventu. Nowa tabela, te same zasady. Czas do 25 maja 2022 roku. I jeszcze jeden plot twist - do końca tego tygodnia możecie dodawać fanfiki do eventowej listy. Proszę o kontakt i działające linki na PW. Ten, kto uzbiera najwięcej w drugiej rundzie, również może liczyć na specjalną nagrodę ode mnie.
  15. I czas na ostatnie 3 opowiadania oraz na podsumowanie całej serii. "Kroniki Azumi: Nie Ma Ciemności" mnie wynudziły. Z prostego powodu - poza kwestią wyprawy do Zebrice i rozmową z duchem Vangi (o ile to była Vanga), to nic nowego tu za bardzo nie ma. Już to wszystko widzieliśmy w innych opowiadaniach, głównie w "Kronikach Diany". Bo tak jak wcześniej widzieliśmy to z perspektywy Diany, tak tu widzimy to jako Azumi. Która w tym fiku ma prawie 50 lat, sądząc po tym, że morze widziała ostatnim razem ćwierć wieku temu w Fearows, gdzie studiowała. Studiuje się zazwyczaj w wieku 18-26 lat, a wiemy, że nie wyleciała po pierwszym roku, bo przez parę lat kontynuowała swój romans. Studia trwają zazwyczaj 3-5 lat, czyli Azumi ma najprawdopodobniej 46-48 lat. Ale w "Apogeum" ma już 36, czyli należy do Wielkich Przedwiecznych, podobnie jak Maryla Rodowicz i Krzysztof Ibisz. Pomijając tę niekonsekwencję, "Nie Ma Ciemności" jest średnie. Forma jest jaka jest, ale nie jest najgorsza, ani nawet taka zła jak w paru innych opowiadaniach z serii. Najbardziej mnie boli, że jest mało nowej zawartości. Perspektywa Azumi nie jest zła, ale w tym wypadku po prostu nie wnosi nic nowego. Mimo wszystko, nie mogę pominąć jednej kwestii - "Nie Ma Ciemności" jest potrzebne i jest ważną częścią "Kronik Azumi", ale z niekoniecznie dobrego powodu - jest ważne, ponieważ "Kroniki Diany" nie są częścią "Kronik Azumi". I to jest mój zarzut tutaj. Mogłabym wręcz przekopiować mój komentarz do "Kronik Diany" i wyszłoby prawie na to samo. Ale "prawie" robi jakąś różnicę. Samo to, że Azumi w końcu postanowiła wrócić do domu coś zmienia w życiu tej postaci i niesie dla niej pewną nadzieję, podobnie jak tytuł (o ironio!). Ważny jest też powód czemu wróciła - przybył duch Vangi, która jest w zaświatach od jakiegoś czasu. I raczej nie żyje. Ale zastanawia mnie parę rzeczy - czy to na pewno była Vanga? A może Pretoria pod taką postacią? Albo to Glacial się bawi? Czemu Azumi musiała wrócić? Przecież już wiemy jak to się zakończy - potwierdzają to "Kroniki Diany" oraz "Apogeum". A może... A może wcale nie wiemy? Myślę, że wolałabym by tego opowiadania nie było. Ale spokojnie, wyjaśnię o co mi chodzi - sądzę, że na jego miejscu sprawdziłyby się "Kroniki Diany", a nowa zawartość mogłaby trafić do innych części serii. Albo Jako osobny fik. Może o samej podróży i jej trudach? "Kroniki Azumi: Apogeum" są dość problematycznym opowiadaniem. Mają duży potencjał, ale parę drobnostek mocno psuje efekt końcowy. To opowiadanie jest niejako podsumowaniem historii samej Azumi i jej życia oraz kwestii buntu przeciw bogom. "Apogeum" wyjaśnia jej historię rodzinną oraz to, co zaszło w Zebrice. Do tego dowiadujemy się jak przez ten czas wiodło się zebrom. Znaczy, już wcześniej mieliśmy pewien wgląd, ale teraz widzimy to z zewnątrz, z perspektywy głównej bohaterki. I wygląda na to, że zebry radzą sobie dobrze. Nie dość, że przetrwały, to jeszcze toczy się u nich w miarę normalne życie i potrafią odwrócić proces przemiany w wilkomorfa. To wszystko brzmi pięknie, zbyt pięknie, jakby dla tego świata była nadzieja. Dla Azumi też - odnalazła brata, siostrę, a także ojca. Oraz kochankę i bękarta swojego martwego narzeczonego. Kochankę polubiła, a z bękarta się nawet ucieszyła. Przyznaję, że Azumi jest tak dobrą, pozytywną, pełną nadziei i przebaczenia klaczą, że nijak nie jestem w stanie jej zrozumieć ani się z nią utożsamić. Ma 36 lat, ale... Jest w niej coś młodego i niewinnego, co zachowało się przez te wszystkie lata życia w koszmarze. Ja na jej miejscu bym wróciła do Equestrii tylko po to by radośnie zbezcześcić taki jeden grób. A niewiernego partnera tak przekląć, by przez wieczność w zaświatach musiał słuchać polskiego hip hopu i disco polo. Dowiadujemy się też o ścianie ciemności, którą przez ostatnie kilka lat powstrzymywała Altaria. I do tego momentu było okej i normalnie. Owszem, brakowało często opisów i rozwinięcia, ogółem mam wrażenie, że "Apogeum" byłoby lepsze jakby miało jakieś 60 czy 100 stron i bawiło się tempem akcji, klimatem oraz kreacją postaci. Bo, co się odwaliło z Dagonem, to ja nawet nie. Nie jestem pewna kim on miał tu być. Zwykłym złolem? Bohaterem tragicznym? Kimś, kto robił złe rzeczy z konieczności i dla większego dobra? Na początku koleś wydaje się spoko bratem, wszystko wygląda normalnie. Potem Azumi odkrywa, co się stało z Altarią - Dagon ładował w nią eliksir ze żmijoziela by tak była w stanie powstrzymywać ciemność. Ale Altaria umiera, więc Azumi ma ją zastąpić. I o rety, ale on jest chamem i ale on się zmienia podczas tej rozmowy. I nie chodzi mi o to, że to źle, tylko jak do tego doszło. I co robi Azumi. Zacznijmy od tego, że poświęcenie Altarii to lepszy pomysł niż poświęcenie wszystkich innych, w tym Altarii, a taka była alternatywa. Nie wiemy też jak na to wpadł i jak to się zaczęło. Druga sprawa - myślę, że lepiej by było jakby na początku poprosił o to Azumi na spokojnie, a gniew go opętał dopiero później. Bo miał powód do niego, oj miał. Z perspektywy wielu zebr, w tym jego, to, co się wydarzyło, to właśnie wina Azumi i jej buntu przeciw bogom. I można powiedzieć, że jest w tym sporo racji. Poza tym, jeśli ona tego nie zrobi... To wszyscy zginą. Nie tylko Dagon. Wszyscy. Ciężko mi uznać go za bohatera negatywnego. Raczej... źle napisanego. Tymczasem sama Azumi lekceważy problem, bo dla niej problemami są tu Altaria i jej własna skóra. Ma do tego prawo, szczególnie, że nie poczuwa się do winy za to wszystko, co się stało. Znaczy, za koniec świata. No i bycie ofiarą dla większego dobra to takie 2/10. Czy uważam, że to był jej obowiązek? Tak sądzę. Ale w tym momencie na miejscu Dagona też bym się wnerwiła i ją zaatakowała, bo poświęcić kuzynkę a poświęcić całe miasto (w tym kuzynkę), to jednak różnica. To pierwsze opłaca się tak jakby bardziej. Potem stało się wiele rzeczy, ale najważniejsze jest to, co zdarzyło się tuż przed śmiercią Altarii - jej ostatnie słowa. Ona coś wiedziała. To nie jest koniec, to jest nowy początek. A jak się spojrzy na scenę po napisach, to nasuwa się jeszcze jedna myśl time is convoluted in Lordran - stało się coś dziwnego. Coś z czasem i losem Azumi. Coś, co zmieni przyszłość. I sądzę, że odpowiedź na scenę po napisach kryje się w kolejnej odsłonie serii. "- Zawsze jest przyszłość, przeszłość i teraźniejszość. Czas jest względny. Przeszłość może się jeszcze nie wydarzyła, a przyszłość już dawno przeminęła" To skłania mnie ku tezie, że Azumi do Zebrice wezwała Pretoria. Jej zadaniem było pokonanie Dagona, który zagubił się w swoich dobrych chęciach (lubię myśleć, że pomysł ze żmijozielem wyszedł początkowo od Altarii) i próbował powstrzymać coś w sposób, który zaszedł za daleko. Ale ciemność musiała nadejść, bo z nią wiąże się odrodzenie - czy raczej pewien reset. Jeśli Azumi umrze lub poroni, Light nie zabije Esme. Do końca świata nigdy nie dojdzie. Życie za życie. Zebra zapłaci za grzechy. Formy już nawet nie komentuję. Ogółem - podobała mi się fabuła, zwłaszcza końcówka. To było naprawdę doskonałe zakończenie tej historii. Mocne, mroczne, smutne i enigmatyczne. Azumi i Applejack w końcu gdzieś dotarły, znalazły nadzieję i perspektywę szczęścia, tylko po to by zaraz potencjalnie to utracić... a może nigdy nie stracić, w pierwszej kolejności? Zarzuty mam głównie do długości i tego, że nie pozwala ona poczuć klimatu i nastroju, zwłaszcza wątek z Dagonem. I nie wiem, co tu powiedzieć, bo nie wiem, co w zasadzie chciałeś osiągnąć. Ale jedno jest pewne - akcja toczyła się za szybko, co odbiło się głównie na postaciach i relacjach między nimi. "Wężowe Ziele" rozpoczyna część 2 "Kronik Azumi" i jest oczywistym prequelem. Ale hola, hola. Prequel, który nie ma tagu [prequel] (inne mają) i jest częścią drugą? Czy to znaczy, że to się dopiero wydarzy i może potoczy inną drogą, czy to faktycznie jest prequel? A może i tak, i nie? Forma jest najsłabszą częścią. Oraz dialogi. Często czegoś w nich brakuje, zdarza się, że brzmią sztucznie. A jak z całą resztą? Uważam, że ta część jest niezwykle ważna z punktu widzenia lore. Zecora została przyłapana na swoim romansie i wysłana do Wielkiej Lechii (rządził tam król Sanyaya?), żeby się nie wydało, że zaszła. I żeby coś z nią zrobić, bo przyszłym szamankom nie wolno romansować, zawierać głębokich przyjaźni i zdecydowanie nie wolno zachodzić w ciążę. Ups. Nie wiemy czemu akurat do Wielkiej Lechii i czemu Vanga nie skonsultowała tego najpierw z Leną (która jest alikornem i nową nauczycielką Zecory), ale tak wyszło. W każdym razie, życie osobiste, życiem osobistym. Jest okej, dobrze wiedzieć więcej i spojrzeć z tej perspektywy na zachowanie postaci podczas innych opowiadań z serii, ale nie dlatego tu jesteśmy Jesteśmy po NAJGŁĘBSZE LORE. A tu się dzieje. Bo podczas inicjacji przy pomocy eliksiru ze żmijoziela młoda Zecora spotyka Glacial. I Glacial jest tu zupełnie inna niż później. Przypominam, że Glacial jest istotą odpowiedzialną za Koszmar. Zmanipulowała Lighta i robiła inne rzeczy. Tymczasem... Ona ostrzega przed tym Zecorę i wydaje się być jej przyjaciółką. W wizjach pojawiają się też Lily i Azumi. Chyba wiem już czemu Vanga bała się żmijoziela. Żmijoziele otwiera umysł, ale czasami użytkownicy kontaktują się z czymś złym i podstępnym. Bo czy Glacial nie jest właśnie tym? Koszmarem i pasożytem, który manipuluje swoją ofiarą by doprowadzić do tragicznych wydarzeń wiele lat później? I trzeba przyznać, że robi wiele by zdobyć jej zaufanie. Te ligorny są wyjątkowo niepokojące. I jakie są ich relacje z bogami? I teraz zastanawia mnie kim jest Lena i po czyjej stoi stronie? Czy była świadoma zagrożeń? Czy Vanga wiedziała o tym, ca ta zrobi Zecorze? Czy chciała by doszło do spotkania z Glacial. Jest w tym wszystkim nieświadomą ofiarą, perfidną manipulantką czy po prostu coś poszło bardzo nie tak? To wszystko robi się coraz bardziej pokręcone. I tylko kolejne opowiadania mogą przynieść nam odpowiedzi. Cieszę się, że event forumowy mógł zapoczątkować tę serię. Jest ciekawa, jest oryginalna i ma w sobie dużą dozę tajemnicy. I wyjątkowo dobrą fabułę, niestety, ale czasem pogrzebaną pod problemami z formą, a także gorszymi fragmentami tekstu. Są tu opowiadania bardzo dobre, dobre, średnie i raczej słabe. Przez formę i problemy z tempem akcji oraz pewną niezgrabność w niektórych dialogach, całą serię oceniam na 6/10. To są wszystko sprawy, które dałoby się naprawić korektą i prereadingiem. I wtedy ocena mogłaby skoczyć do 8 czy nawet 9. Bo potencjał jest i to spory. Czekam na więcej.
  16. "Przepowiednia" za mną i nie wiem, co o niej myśleć. Bo podobało mi się, naprawdę mi się podobało. Ale mimo wszystko to opowiadanie ma sporo wad. Zwłaszcza w kwestii formy. W skrócie: powtórzenia, zbite bloki tekstu wielkie jak budownictwo PRL, mieszanie czasów, Zekora, błędy zapisu dialogowego, problemy z wielkością liter i inne. Dobra korekta by to naprawiła. A to główny i największy zarzut do "Przepowiedni". A jakie są pozostałe? Tekst jest nieco za krótki i nieco za chaotyczny, przydałoby się jakoś inaczej oddzielić od siebie te przeskoki między scenami. Nie jest to aż tak widoczne jak w wielu innych Twoich fanfikach, tu jest to dość mały problem, ale istnieje. Mimo że zgadzam się z @Hoffman, że "Przepowiednia" może być niezrozumiała jako samodzielne opowiadanie, to nie uważam tego za wadę. Ba, nawet to, że jest na początku serii mi się podoba. To trochę jak z grami From Software, w których dostajesz na początku jakieś dziwne lore i na tym etapie nie wiesz o co chodzi, ale jak czytasz dalej i poskładasz to do kupy, to jest ekstra. Dlatego sądzę, że jako część serii jak najbardziej tak. Enigmatyczność na plus. Ale jakby to był twór oderwany od pozostałych tekstów, to już raczej nie. A co jest dobre? Cała reszta. Jest klimat, który nieco niszczy forma, ale nie aż tak by go zaorać. Już sam wstęp wystarczy żeby chwycić. Jest historia, która może wydawać się nieco dziwna, przynajmniej dopóki nie dotrzemy do końca (tekst ma 4 strony, czyli długo nam to nie zajmie), ale kiedy ją zrozumiemy, to staje się naprawdę fajna i ciekawa. Podobnie jak postać Vangi, która podąża za wolą bogów, nawet jeśli zna ich konsekwencje. Pra Matka zna swoje miejsce w szeregu i rozumie czym jest przyszłość. Że jest czymś, z czym nie można walczyć... ani zdradzić. Trzeba ją zaakceptować, bo tym są wizje zesłane przez bogów, czyż nie? Sama perspektywa do czego doprowadzi (albo i nie - ale o tym za chwilę) z pozoru nieistotna decyzja Azumi, młodej, zakochanej klaczy, która po prostu chce wieść normalne, szczęśliwe życie... Mrok. Ale czy na pewno decyzja Azumi ma aż takie znaczenie? Czy do wydarzeń na Wzgórzu Ognia doszło z jej winy, pośrednio lub bezpośrednio, czy może to tylko część wizji, ponieważ jej losy były z nimi jakoś splecione? Czy wiemy, czy nigdy by do nich nie doszło gdyby tego nie zrobiła? Sądzę, że nikt nie zna odpowiedzi na to pytanie. Poza bogami. A oni zdradzają tyle, ile chcą. Bo przecież... To nie było ostrzeżenie. To nie dar, to przekleństwo i błogosławieństwo w jednym. Bo ile możesz zrobić, szczególnie, kiedy to cudzy los? Mimo wszystko, wierzę, że bogowie pokazali, że Azumi odrzucając ich ścieżkę, sama skazała się na cierpienie. Choć pewnie też i na radość. Świat nie jest prosty. I choć z początku zastanawiałam się po co tu tyle jej losów po apokalipsie, to doszłam do wniosku, że właśnie dlatego. Bo ona skrzywdzi głównie siebie. Ciekawe jest też to, że Zebrice poradziło sobie z plagą dużo lepiej niż Equestria. Naprawdę dobre opowiadanie, tylko na miłość Bogini, zatrudnij korektora. Jeśli chodzi o "Noc Koszmaru", to nie sposób nie odnieść się do jej poprzedniej wersji, czyli "Jesiennego Koszmaru". Na początku moje odczucia były złe. I to podwójnie złe. Pamiętasz te wszystkie zarzuty odnośnie formy? Te, które dotyczą też chociażby "Przepowiedni". Tu też są. I to jeszcze gorsze. No i cała pierwsza scena jest skopiowana z "Jesiennego", więc jak to zobaczyłam to miałam takie "o nie". Ale na szczęście, cała reszta jest nowa. Cała fabuła jest nowa. I jest milion razy lepsza. Jest całkiem dobra, wręcz przyjemnie prosta. Łączy Samhain 2018 z serialowością i wiemy już, że koszmar nie był do końca koszmarem. W dużej mierze tak, ale nie w pełni. Trochę dziwi mnie pojawienie się Luny poza snem. Mimo wszystko Luna jest księżniczką i to taką w miarę poważną, a nie jak Twilight, która nadal pracuje w bibliotece i nie dostała zamku. Trochę mało prawdopodobne by zjawiła się by osobiście powitać jakąś młodą zebrę, zachęcać ją do wyjścia z piwnicy i poznania przyjaciół. No i nieco skisłam przy tym, że wyskoczyła przez okno. Uważam, że lepiej by było gdyby to dalej był sen, tylko Luna go przerwała projekcją czegoś normalniejszego i spokojniejszego. Nieco też bawi mnie też Twilight, która pomaga Azumi w podrywie. Ale nie bawi, bo jest złe, ba, to nawet do Twi pasuje. Po prostu jest uroczo zabawne. Generalnie - zmiany zdecydowanie na plus, ale matko, za tę formę to należy się karne żarcie lukrecji, marcepanu i seitanów z posypką z tofu. "Siedem Pieczęci" też ma mnóstwo błędów. Nawet większości tej samej maści, choć znajdzie się parę nowych. Chociażby rzeczowych - co za magiczne USG oni mają w tej Equestrii, że widzą na nim takie rzeczy? I to na tym etapie ciąży? Końska ciąża trwa 11 miesięcy, zostało im jeszcze 6 do rozwiązania, a to znaczy, że Azumi jest w 5 miesiącu. Znaczy, lekarz może coś tam widzi, ale nasza zakochana parka? Zepsuty telewizor. I czemu zebry i kuce to różne podgatunki, a nie gatunki? I jeden z moich ulubieńców "Zecora jednak nie dawała im nawet cienia szansy na ożenek.". Ona po prostu wiedziała, że Three Weed nie może się ożenić, bo Light Wright jest ogierem. Ogółem tam jest wiele dziwnych rzeczy - chrześcijańskie kucyki (choć w sumie, czemu nie?), liczą na to, że ślubu udzieli im Celestia (trochę dziwne, jest główną władczynią Equestrii i na pewno ma dużo ważniejszych obowiązków). Swoją drogą - pamiętam, że czytałam kiedyś to opowiadanie, bo pamiętam fabułę. Nie jest zła, nawet ma okej konstrukcję, choć forma strasznie tu wszystko niszczy. No i czasami brakuje opisów. Zwłaszcza na koniec i podczas rozmowy z sennym demonem. Ale nie powiedziałabym by Light Wright był dobrym kucem. Powiedziałabym wręcz, że był idiotą. Zaufał jakiemuś sennemu demonowi by uratować ukochaną, zamiast z nią szczerze o tym porozmawiać (swoją drogą, na jej miejscu, to jakbym się dowiedziała, że doktorek zataił takie informacje przede mną, ale podzielił się nimi z moim partnerem, to dokonałabym na doktorku opóźnionej aborcji). Poza tym, Three Weed dało się uratować, aborcją właśnie. Normalny ogier postąpiłby tak: 1. Powiedział ukochanej o tym czego dowiedział się od lekarza. 2. Poszedł z nią do innego lekarza. 3. Podjęliby decyzję o ewentualnej terminacji ciąży. Aborcja nie jest lekkim tematem, jest bardzko kontrowersyjna, ale jednak tu mamy sytuację, w której chodzi o ratowanie życia matki. Dlatego zastanawia mnie, czy Light nie zrobił tego, ponieważ wtedy posypałby mu się cały związek. Bez źrebaka nie byłoby ślubu, a Zecora mogłaby go dalej nie znosić. W sumie trudno jej się dziwić, koleś okazał się mordercą, zwabił swoją ex, z którą utrzymywał przyjacielskie stosunki i ją poświęcił w mrocznym rytuale na cześć jakiegoś demona. No co mogło pójść nie tak... Myślę, że jakby to nie tylko skorygować, ale i porządnie rozwinąć, to wyszłoby lepiej - pociągnąć ten wątek, może niech okaże się, że faktycznie, w tym momencie cały związek idzie do odstawki, życie mu się wali, czas się kończy, bo Three Weed idzie zaraz do kolejnego lekarza... A ten demon go dręczy i zaburza mu świadomość i ogląd sytuacji? Końcówka jest dobra. Ładna, klimatyczna. Lubię też powrót księgi, którą znamy z "Kręgu". Dobrze też wiedzieć, kto odpowiada za koniec świata. Choć sądzę, że bez Lighta potwór znalazłby sobie innego wykonawcę rytuału. Myślę też, że chciałabym dostać więcej slice of life i dowiedzieć się czemu dokładnie Zecora go nie lubiła. Poza tym, że zrobił jej krewniaczce nieślubne dziecko. "Czerwona Wstęga" również nie jest pozbawiona błędów, ale jest ich tu zdecydowanie mniej. Zresztą, znowu mamy do czynienia z naprawdę dobrym opowiadaniem. I również kiedyś czytałam to opowiadanie lub jego fragmenty. Nie pamiętam spotkania Zecory z Glacial, chociażby. Ogółem chciałabym się dowiedzieć więcej o Glacial i w ogóle poznać więcej lore. Czemu demonica jest związana z zebrami, czy ma problem z linią Zecory czy to jakaś sprawa z przeszłości. W ogóle wszystko ładnie łączy się w jedną całość. Cała seria ma formę, w której przeplata się przeszłość, teraźniejszość, notatki i opowieść, etc. I to działa. Jest tajemniczo, ale to jedna całość. Nie pamiętam, czy czytałam to w takiej wersji, czy nie, ale... Jestem naprawdę zainteresowana tym, co się tu dzieje, jako całością. Aż chciałoby się dowiedzieć, co będzie dalej i czy może dla tego świata jakimś cudem ostała się iskierka nadziei? Mamy tu niezły, posępny klimat i całkiem przyjemne, ładne opisy, ciekawą historię. Bardzo podobało mi się to, że Luna wie, co zrobił Light Wright, ale uznaje, że jego egzekucja już niczego nie zmieni, a żywy się przydaje. To, że nadzieja żyjących została zgaszona w taki, a nie inny sposób. Również narada wojenna, w ramach której pojawia się czysty pragmatyzm - musimy zostawić najsłabszych, bo to nasza jedyna nadzieja. Czuć desperację, kiedy trio z naszego kwartetu decyduje się udać na północ (czy to crossover z Twoją inną serią?). Mamy też więcej Applejack i choć nie lubię za bardzo jej wątku, to jest prowadzony naprawdę nieźle. Szczególnie scena z umierającą Granny Smith. Była moc. Light Wright dalej nie powala inteligencją - nie zabił RD jak miał okazję. Ani za pierwszym, ani za drugim razem. Duży błąd, szczególnie jak na doświadczonego łowcę. W ogóle zastanawiam się, co by się stało, gdyby powiedział Zecorze o Glacial zamiast zabijać Esme. Jak potoczyłaby się wtedy cała historia. Z rzeczy, które mi się nie podobało: określanie dorosłych klaczy mianem "klaczek". To trochę jak mówienie "dziewczynki" na dorosłe kobiety. "Czerwona Wstęga" to moim zdaniem póki co najlepsza odsłona serii, zaraz obok "Przepowiedni".
  17. Część z tych fanfików już niewątpliwie czytałam. Chociażby "Krąg", który widnieje jako fik konkursowy w moich notatkach na dysku. Mimo wszystko uznałam, że czas przeczytać i skomciać całość. Widzę, że od czasu tamtego konkursu nic się nie zmieniło. No, prawie - teraz tekst jest już wyjustowany. I zniknęła "koszalina". Błędy jak były, tak są. Zarówno w zapisie dialogowym jak i narracji - mieszanie czasów. Do tego problem z małymi i wielkimi literami. Do tego literówki i poprzekręcane słowa. I nie wiem czemu rozmowa z Vangą po spotkaniu z Pretorią jest kursywą. Sam tekst wydaje się być niedostatecznie rozwinięty, mam wrażenie, że niektóre sceny gnają, a do tego między nimi są pewne przeskoki. Brakuje flow i budowania klimatu. Widzisz, niektóre teksty są jak masełko - gładkie i płynne, podążasz za nimi, niezależnie od tego o czym są i co akurat robią z klimatem. To cecha, którą bardzo cenię i zawsze drażni mnie, gdy jej nie ma. Teksty są jak rzeka - mogą być bystre, szybkie i zdradliwe, a mogą i spokojnie meandrować przez równinę. Ale rzeka jest ciągłością, nawet jeśli na jej drodze pojawi się wodospad. I nawet kiedy robisz przeskoki na linii czasowej czy między POVami, to wciąż są odnogi tej samej rzeki. Do czego zmierzam? Że czasami parę niezgrabnych zdań, brzydkie powtórzenie czy brak paru słów działają jak tama albo inne ludzkie wynalazki, które zaburzają prąd i cały ekosystem. Również bohaterom brakuje większego rozróżnienia - mówią dość podobnie, a dialogi to przecież świetne miejsce by samym stylem wypowiedzi wskazywać czytelnikom kto jest kim. W samym serialu dobrze to widzieć - każda bohaterka z głównej szóstki buduje zdania w inny sposób, korzysta z innego słownictwa, itd. Mimo że ludzie potrafią doskonale się maskować, to osobiście uważam, że w stylu wypowiedzi zawsze przebija przynajmniej cząstka prawdziwego ja. Nie jest to łatwe, jeśli ma wyjść naturalnie (Mane 6 popadają w ostrą przesadę), ale jest to coś na co warto zwrócić uwagę. Lubię samą historię. Zecorę, jej rodzinę, motyw kamienia i księgi. Tu jest naprawdę dużo fajnego lore i fabuły, tylko... To piękna rzeka, na której ktoś postawił przeszkody, przez co nie może swobodnie płynąć. Myślę też, że bez nawiązań do Wielkiej Lechii, "Gwiezdnych Wojen" i "Króla Lwa" byłoby lepiej. Ogółem - spoko opowieść i bohaterowie, ale opakowaniu, które za bardzo nie pozwala się nim nacieszyć. Bo nawet jak pojawiają się ładne fragmenty, to niedługo później coś je psuje. Za najlepsze uznaję rozmowę z Pretorią i ostatni akapit. Oraz moment, w którym Azumi pokazuje ten kamień. To był dobry moment. Reszta komciów, kiedy wrócę z treningu. Cahan, Pasiasty Koń Zagłady
  18. Hmmm... Nie pamiętam tego opowiadania. Może jednak nie przyjęłam go na tamten konkurs? A może przyjęłam, ale zapomniałam. W sumie to możliwe. Forma jest zła, tekst zwyczajnie słaby. I tego, to komedia. Zaginione znaki interpunkcyjne, dziwne, bardzo niezręczne i czasami tak jakby nie po polsku zdania oraz nieprawidłowy zapis dialogowy. Dialogi też wydają się dość nienaturalne. Niektóre wyglądają jak bezpośrednie kalki z angielskiego (Zginęła przez hipotermię niedaleko miasta White Reach). Polak powiedziałby coś w stylu "Zamarzła na śmierć niedaleko White Reach." czy "Umarła z wychłodzenia". Hipotermia to termin medyczny i wątpię by Księżniczka Luna użyła takiego słowa. Ona jest oficjalna, poważna i powinna brzmieć iście królewsko (widać, że próbujesz to osiągnąć), ale nie wydaje mi się by w taki sposób. Zresztą, nawet lekarz powiedziałby, że ktoś "Umarł z powodu hipotermii" czy "Przyczyną zgonu była hipotermia". Takich dziwnych zwrotów i słów było więcej. Czasami i w narracji. Powiem coś kontrowersyjnego: nawet jeśli czasem SJP uzna, że coś jest poprawne, to niekoniecznie jest zgrabne i ładne. No i sam tekst wydaje się być pisany na szybko oraz dość chaotyczny. Cóż, nawet podobał mi się plot twist i zakończenie na końcu. Tylko niestety, ale forma zabiła klimat i całą podbudowę do tego momentu. Kolejny fanfik, któremu przydałoby się zdecydowanie więcej słów i korekta. Ogółem fabuła jest dość absurdalna i przypomina mi czasy, kiedy w szkole podstawowej kazano nam napisać kontynuację "Katarynki". W mojej wersji dziewczynkę operował pijany doktor Juan Miguel, przez co pacjentka nie przeżyła. Jej matka go za to zamordowała, a potem popełniła samobójstwo, żodyn nie przeżył. A czemu o tym wspominam? Bo sama treść tego snu/wizji wydała mi się podobnie absurdalna, ale to niekoniecznie źle, jeśli to faktycznie był sen, a nie wizja. Ba, sądzę, że tak było. Sądzę wręcz, że jeśli do tej poważnej części napchać więcej patosu i majestatu, to efekt końcowy byłby naprawdę przyjemny. No i wydłużyć oraz popracować nad porządkiem.
  19. Przyznaję, że w pierwszej chwili miałam wątpliwości, czy czytałam to opowiadania, bo skoro czytałam, to powinnam napisać do niego komentarz, nie? Otóż, prawdopodobnie oceniałam "Kroniki Diany" w ramach konkursu literackiego do eventu Samhain (który nie miał wiele wspólnego z Samhain, to była nazwa robocza, która się przyjęła, a powstała ze względu na wyznawaną przeze mnie wiarę). Ale cóż, uznałam, że powtórna lektura mi nie zaszkodzi, z ciekawości uznałam, że odszukam notatki z tego konkursu i choć niestety nie mam w nich tytułu fika, to sądząc po tym, że moja opinia o tekście jest taka sama jak wtedy, to chyba mamy do czynienia z tym samym opowiadaniem. Zresztą, konkursy rządzą się swoimi prawami, więc ciekawe jak tekst sobie radzi teraz, kiedy nie pamiętam jakie były limity itd. Z ważnych kwestii: znajdź sobie korektorów i prereaderów. Serio. Oczywiście, na konkursy nie wolno, ale już po nich czy poza nimi? Zapis dialogowy pozostawia wiele do życzenia - problemy z interpunkcją, małymi i dużymi literami, brakiem półpauz. Do tego powtórzenia i trochę błędów innej maści. A i narracyjny misz-masz, o którym wspominał Hoffman. Czasem zdarzają się też niezręczne zdania. Obróbka przez osoby trzecie dużo by tu zmieniła. I powiedziałabym, że większości z Twoich tekstów by się to przydało. Bo są okej, ale dobra szpachla mogłaby mocno podnieść im ocenę. Problematyczny jest też podział na akapity - czasami te bloki są naprawdę niefortunnie zbite. Myślę też, że tekst przydałoby się wydłużyć poza konkursem. Szczególnie to widać w scenie śmierci Luny. Ta umiera, od razu słychać bestię. Ogółem parę zdań i jeden dodatkowy akapit dodałyby tu fajnego klimatu. Ogółem opisy mogłyby być dłuższe i bardziej rozwinięte. Sekcje będące opowieścią - wstęp czy list Light Wrighta wypadają lepiej. Są jakieś takie gładsze, nie mają za dużo, ani za mało słów. Dobre tempo, pozwalające poczuć emocje oraz klimat. W sumie jak patrzę na Twoją twórczość, to w ogóle taka forma wychodzi ci lepiej, naturalniej. Na upartego mogłabym się przyczepić, że ten list brzmi nieco dziwnie - w końcu on opisuje coś, co wydarzyło się niedawno i zwraca się do kogoś, kto raczej o tym wszystkim wie. Przecież Luna dychała jeszcze parę minut nim Three Weed to odczytała. A brzmi to jakby pisał to dla kogoś, kto znajdzie to wiele lat później, ale z drugiej strony... Myślę, że mógł być na tyle zdesperowany i nie wierzył, że wróci, że nie pisał tego tylko dla swojej ukochanej. Pisał to również dla siebie i dla każdej istoty, która to przeczyta. Ponura perspektywa, nie ma co. Samą Dianę jakoś bardziej lubię teraz, kiedy bardziej ogarniam D.E.F.S multiverse i lepiej się orientuję, co to za jedna. Ogółem, zdążyłam się z nią oswoić. I tak, wiem, że jest wprowadzenie na samym początku. Bardzo ładne, zresztą. Po prostu takie dziwne miksy nawet jak są dobre, to zazwyczaj wymagają nieco czasu by je przetrawić i zaakceptować. Nawet te luźne, humorystyczne akcenty są nawet przyjemne. Za to znowu, tak jak w przypadku "Obecności" czasami drażni mnie tempo akcji, które bywa za szybkie. Nie tak jak tam. To jest raczej poziom "szybko na konkurs, a i limit" niż "od 1 do 100 w pół sekundy". Mimo wszystko jest to zauważalne. Najzabawniejsze jest to, że trafiają się sekcje z genialnymi, klimatycznymi opisami. I z dobrym tempem. Dotyczy to części po spotkaniu Diany i Three Weed, wizyty w miasteczku, rozmowy przy grobach oraz spotkania z Pretorią. Zwłaszcza spotkanie z Pretorią wypada zacnie. A także takie smaczki jak to, że Diana miała zamiar z tego świata uciec i więcej tu nie wracać. Niestety, ale zakończenie jest chaotyczne i przerushowane. Porządny prereading i korekta by to pewnie naprawiły, ale cóż, bywa. Jakie są moje odczucia końcowe? Mieszane. Lubię fabułę, historię i postacie. Klimat czasami bardzo lubię, a czasami forma i tempo go zwyczajnie zabijają. Żarty są okej i nie psują całości. I okej, mogę nie lubić zbytnio przyjaźni Three Weed z Beastjack, bo uważam to za nieco zbyt naiwny wątek, ale to raczej rzecz gustu niż obiektywna wada. Podsumowując - myślę, że podtrzymałabym ocenę, którą wystawiłam lata temu na konkursie literackim. To było 5/10. I żeby nie było, po rozwinięciu oraz korekcie pewnie mogłabym spokojnie dać 8/10.
  20. Jeśli można się zakochać w fanfiku, to właśnie to, co stało się ze mną podczas lektury "Ostatniego Argumentu". Dawno niczym się tak nie jarałam. Może to kombinacja tego, że to politicial fantasy z walką i religią. Może kwestia tego ile tu jest lore, światotworzenia i tajemnic do odkrycia. I cholera, z jednej strony chciałabym podyskutować tu o pewnych sekretach, ale z drugiej trochę mi głupio, ze względu na to, że rozmowy z autorem naprowadziły mnie na rożne tropy (a czasami pewne rzeczy wyjaśniły). Nie będę więc zaczynać i poczekam aż zacznie ktoś inny. Postaram się też nie wykorzystywać zdobytej przewagi i nie psuć innym niespodzianek :D. Co jeszcze tu mamy, co jest takie cudowne? Bohaterowie i humor. Wraca Ira Auranti w pełnej krasie i jest jedną z ważniejszych postaci. Do tego intrygująca fabuła i niezły klimat. Aż się ma wrażenie, że było warto czytać wszystkie te podręcznikowe rozdziały KH, tylko po to by więcej wyciągnąć z "Ostatniego Argumentu". A jest grubo, oj jest. Jeśli miałabym się do czegoś przyczepić (a mam), to do stylu. Typowy Verlax, czytałam prolog i rozdział 1 przed korektą i niektórych rzeczy się nie odzobaczy. Ale jestem niemal w 100% pewna, że teraz, po ingerencji Gandzi, jest przynajmniej znośnie. I szczerze? Wolę kiedy forma niedomaga niż kiedy robi to treść. Bo treść może formę zrekompensować, ale w drugą stronę, to już nie działa. I rozpisuję się o tym, ponieważ treść "Ostatniego Argumentu" jest tak dobra, że uznawałabym go za pretendenta do fika roku 2022 nawet jakby Verlax w ogóle tego nie poprawiał. Ba, sądzę, że możliwe, że to będzie jeden z najlepszych fików w ogóle. W Prologu poznajemy Hevrę Auranti, syna Iry, który miał dziwne sny o swoim ojcu i o Chórze Cieni. Dowiadujemy się też jak Hevre postrzega swojego rodzica, który ojcem jest takim raczej 5/10, a księciem 2/10. Ale hej, nie za to go kochamy^^. Poza tym dowiadujemy się o czym mniej więcej będzie "Ostatni Argument" (czyżby?) - mieszkańcy C'tis, jaszczury z dominium Piżmaka, zbuntowali się przeciwko władzy Nieśmiertelnych (cokolwiek dokładnie to znaczy) i Luna zebrała milionową armię całego cywilizowanego świata by spuścić im łomot. W Prologu przybywa pod mury i ich straszy. A i jest tam Kairos. I tajemnicza istota, siedząca w samym mieście. W Rozdziale 1 dowiadujemy się więcej. Mieszkańcom C'tis kończy się czas na ewakuację, który dała im Luna. Wojska Nieśmiertelnych mają ogromne problemy logistyczne (i to jest coś, co bardzo szanuję, bo większość autorów o tym zapomina) oraz... kulturowe. Ira jest Irą i zachowuje się jakby nie szanował nawet Luny oraz wiedział coś więcej. Coś grubego. I planował coś więcej. Czyżby moja teoria o gryfim wybrańcu, który nie jest gryfem? Do tego sporo Cairean, Luny i Muirisa. Oraz jaszczurek. Jeśli chodzi o spiskowców, to zlewali mi się ze sobą i pamiętam tylko, że jeden się wabił Imhotep. Znaczy, ciekawi mnie jakie dokładnie mają asy w rękawie, że uznają, że mają szansę wygrać tę walkę. I w ogóle walczyć z Nieśmiertelnymi. Zważywszy na to, że co ci mogą, kiedy chcą, to musi być to albo głupota, albo coś, co zmienia rozkład kart - jak chociażby własny, nieznany Nieśmiertelny. Albo czyjś aspekt. Ale za to polubiłam szefową hydromantów. Azenteh wydała się naprawdę sympatyczna i osobiście nie wierzę by szkoła wody została zniszczona. Z prostego powodu - hydromanci mogą po prostu przepuścić najeźdźców i tyle. Walka nie jest w ich interesie, dopóki nie zostaną zmuszeni. Rozdział 1 rodzi też pewne implikacje - chociażby Nieśmiertelni i ich emocje. Z jednej strony sugeruje, że Nieśmiertelni ich nie mają, ale z drugiej... Nie sądzę by to była zupełnie prawda. Sądzę, że po prostu odczuwają je inaczej, a Muiris nie może ich czytać z innego powodu. Jest też kwestia konfliktu Luny z Kairosem i stosunku do tego innych Nieśmiertelnych. Co tam się dzieje, dlaczego i czemu C'tis za to zapłaci? Wybaczcie, że tak słabo rozdzieliłam Prolog i Rozdział 1, ale szczerze mówiąc, to zlewają mi się ze sobą. Zazwyczaj tak mam, kiedy nie komentuję czegoś na bieżąco. Pamiętam historię i wydarzenia, ale ciężko mi jest je rozgraniczyć i podzielić na rozdziały. I już tu rodzą się pytania: 1. Po co Lunie ta armia? Przecież mogłaby sprawę rozwiązać sama. Znaczy, jest pewne wyjaśnienie fabularne, ale zastanawiają mnie jego implikacje - oni nie chcą C'tis zupełnie zniszczyć, tylko chcą stłumić rebelię i by wszystko wróciło do normy. Ale... Czy Luna nie może tego zrobić sama? 2. Co będzie z sobekiem Asimem? Gość jest za często wspominany by nic nie robił. 3. Co kryje się w Mrocznej Wieży? 4. Czemu armią dowodzi tylko Luna? Czemu nie Sayoshant albo Luna i ktoś jeszcze? Znaczy, rozumiem, że Czarna Armia jest jej i ona jest taką wypalaczką herezji, ale i tak... To nie jej dominium, a armia jest ze wszystkich dominiów. To daje do myślenia. 5. O co chodzi w konflikcie z Kairosem? 6. Kim jest tajemnicza przeciwniczka? Na pewno zna Lunę z przeszłości. Luna się jej boi. I czegoś jeszcze... Nie jestem też pewna, czy to na starcie z nią trenowała Caireann przez 50 lat. Czy jest coś jeszcze. Ale sądząc po opisach... Myślę, że ktoś z Fomorian przeżył. I że na Lunę czeka Balor (może w KH Balor była kobietą, kto wie). Tylko co by robiła w C'tis? Ale końcówka rozdziału 1 brzmiała jakby Luna zmagała się ze sobą. Czyżby foreshadowing Nightmare Moon? 7. Co i skąd wie Ira? I czy aby na pewno jest narzędziem Kairosa? Tyle pytań, tak mało rozdziałów. Klimat był okej - może "Ostatni Argument" nie ma pięknych opisów, ale ma wystarczające, dobrze czuć poszczególne lokacje i pustynię. Niektórzy bohaterowie wybijali się bardziej, inni mniej, ale nie miałam uczucia niedosytu. Humor i dialogi w punkt. Do tego mamy ciekawe zabiegi literackie - zabawę z formatowaniem, która pasuje. I wprowadza uczucie niepokoju. Coś jest bardzo nie tak, coś śmierdzi i to czuć. Pozostaje czekać jak to wszystko się rozwinie i dokąd nas poprowadzi. Czy koło historii ponownie zostanie wprawione w ruch, a władza Nieśmiertelnych upadnie? Wątpię by to się stało podczas akcji OA, ale sądzę, że to właśnie on może zapoczątkować lawinę. Oddaję głos na EPIC.
  21. Podbijamy stawkę! Kto najwięcej hajsów komentarzami uzbiera, ten otrzyma pół księżniczki i rękę królestwa specjalne nagrody ode mnie i Kredke.
  22. Został tydzień do zakończenia charytatywnego eventu komentarzowego. Więc zajrzyjcie do działu, wejdźcie do Klubu Konesera Polskiego Fanfika i bierzcie udział.

    UWAGA: osoba, która dostarczy swoimi komentarzami najwięcej kasy, dostanie w prezencie coś ekstra ode mnie i Kredke.

  23. "Powrót do Equestrii" to pod wieloma względami to samo po raz drugi. Ale tym razem bez bloku autobiograficznego (w końcu to kontynuacja). Dalej dzieje się coś dziwnego z wielkimi literami (ten problem dotknął całej serii, więc nie będę już o nim więcej wspominać, bo mi się nie chce). Styl jest tu już nieco lepszy - zdania są ładniejsze i mniej poszarpane. Z uwag do formy, to poza używaniem dywizów zamiast półpauzy/pauzy, to zauważyłam, że zapisujesz różne "Twoja", "Ciebie" wielką literą. To dialog, nie email do wykładowcy czy list, więc piszemy to z małej. Zapis dialogowy też ma trochę błędów, ale drobnych i tragedii nie ma. Główna bolączka to konstrukcja, fabuła i tempo akcji. W pierwszym akapicie dowiadujemy się, że kiedyś tam Darth zobaczył w Londynie laskę 10/10. A potem zaczął się z nią spotykać i ona jego, naszego niewinnego kwiatuszka, chciała zdemoralizować, zabrać mu mydło i pozbawić życia w czystości! A tak serio, czułam się mocno niekomfortowo przy scenie zapowiadającej cimcirimci, bo fabuła do tego momentu rozwijała się prędko jak w clopie. Ale to przecież dział ogólny, więc było wiadome, że nie dojdzie do żadnych zbereźności. Takie rzeczy tylko po ślubie i w dziale MLS. Ale nie, ona ukradła mu figurki (i w tym momencie autentycznie skisłam), zniknęła, okazała się być Sunset Shimmer. Więc Darth zadzwonił po Dianę i pojechali do przeszłości do Equestrii na wyprawę życia. Koniec. To wszystko na czterech stronach, podczas których bardzo dziwna akcja pędzi jak Pendolino. Czyli przez większość czasu, bo zdarza się przestój - a to aktualizacja z życia Dartha, a to historia jego związku z Dorotą. Ale znowu nie dostaliśmy tych relacji, tylko streszczenie, a potem scenę kajdankową. I to wszystko donikąd nie prowadzi. Nie wiemy czemu figurka, dokąd pojechał z Dianą (choć domyślam się, że to będzie w innym fiku), ale no, "Powrót do Equestrii" nie broni się jako samodzielne opowiadanie. Ani jako część serii. Jako dodatek też za bardzo się nie broni. Wszystko jest przyrushowane, ciężko więc mieć jakiekolwiek podejście do bohaterów, bo tak naprawdę nie dostali pola do popisu. Zastanawia mnie też, czemu opis Doroty jest taki powierzchowny. Wygląd i że ma trudny charakter. To brzmi jakby była czysto obiektem pożądania, a nie osobą. I jak to czytałam, to uderzyło mnie, że z Dianą w "Obecności" było podobnie. Nie wydaje mi się by to było celowe, tylko wyniknęło raczej z pewnej niezręczności w pisaniu opisów, które są w sumie jedynym, co dostajemy o tych postaciach jako o kobietach. Pewnie dlatego, że po prostu łatwiej opisać wygląd i jakąś jedną cechę charakteru. Ale tak sobie myślę, że plus za to, że wyglądają jak normalne dziewczyny, a nie jakieś potwory z kolorową skórą, włosami i tatuażem z CM na portkach/pośladkach. Ale naprawdę jestem ciekawa co ona chce zrobić z tymi figurkami, jak i dlaczego! To pytanie dołącza do takich klasyków jak "czy Lenin był grzybem", "czemu elektronika nie działa/działa" i "kaj się podział złoty pociąg". Wyszło jakbyś próbował napisać randomową komedyjkę. Tylko zabrakło tu w zasadzie fabuły. Są słabo powiązane ze sobą scenki, niektóre akapity określiłabym wręcz zbędnymi i akcja nigdzie w sumie nie prowadzi. Czy raczej - nie na tyle, by to było zamknięte opowiadanie. I tak jak krótkie formy są raczej dobrym ćwiczeniem, tak wpakowywanie do nich czegoś, co może miałoby ręce i nogi jakby było 10 razy dłuższe już nie. "Chip: Poniedziałek" to moim zdaniem kolejna randomowa komedyjka, która ma parę elementów solidnej randomowej komedyjki i generalnie dałoby się z tego wyrzeźbić niezły i sensowny fanfik. To na co w takim razie cierpi? Ma koszmarną konstrukcję. Najpierw dowiadujemy się, że główny bohater był na targach mechatroniki i po targach nocował u Angeli od świecącego na niebiesko kota (wiem, że to błąd, ale i tak co się pośmieję, to moje) i królików. Nauczona doświadczeniem uznałam, że ta Angela to musi być któraś z księżniczek. Albo jej kot. Koty raczej nie świecą. Tylko no... Angela w ogóle nie wraca. Chyba że jednak była Luną wyżerającą ludziom zawartość lodówki. Jeśli tak, to należałoby te wątki połączyć, jeśli nie, to w ogóle wyciąć Angelę i targi. Szczególnie, że tu nocuje u koleżanki na chacie, tu siedzi u siebie i budzą go nocne odgłosy? Po co, dlaczego? Ale no, tuli Lunę z lodówki, robi jej foty (trochę dziwna reakcja jego i Luny - ja bym zabiła za ruszanie mojego żarcia, ale to ja) (za tulenie też bym zabiła). Budzi się nazajutrz, odkrywa, że to jednak nie był sen. I chciałby opowiedzieć o nim Dairinn (kto to jest?). Ogółem trochę słabo wsadzać postaci, które nic nie wnoszą. To ok, że nasz bohater ma swój świat, znajomych, życie i w ogóle, tylko czemu to nie ma żadnego wpływu na fabułę? Ani nawet na jego kreację za bardzo nie ma. W każdym razie, na oceanie wyrosła sfera, mamy TCB i połączenie z Equestrią. Jeup, taka nieco niepołączona z resztą ta puenta. Ale! Styl jest dużo lepszy niż w poprzednich opowiadaniach z serii, żarty też są całkiem okej i choć trochę to bez sensu, to czytało się nawet przyjemnie. Dobra, ale jak to ewentualnie naprawić? 1A. Wywalić pierwszy akapit 1B. Zamiast pierwszego akapitu zabrać czytelnika na te targi i do tej Angeli, może w dodatku niech dzieje się tam coś dziwnego i niepokojącego, a ten kot serio się świeci, ponieważ to wszystko sen, a Luna zakradła się do niego by przeszpiegować ludzi 2. Ale jak szpieguje, to robi się głodna, więc wyżera żarcie z lodówki 3. Dodać jakąś reakcję podczas nocnego spotkania 4. Karteczka o pierożkach jest zabawna i urocza, ale niezbyt pasuje do fabuły, może niech ona mu to powie? I niech nie będzie żadnych zdjęć, żadnego dowodu poza brakującymi pierożkami. 5. Jakiś dłuższy czas, kiedy koleś zastanawia się, czy mu to się przyśniło, ludzie heheszkują, wszystko wskazuje, że jednak tak. 6. Sfera. Myślę, że tak byłoby lepiej. I nadal mogłoby być raczej komediowe. Choć mogłoby też nie. "ISS Celestia", co tu się zadziało? W końcu coś, co nie wygląda jak randomowa, poskładana z paru nie do końca dopasowanych scen i przyrushowana komedyjka. Styl jest dobry, klimat jest, TCB pełną gębą. Wstęp jest dość posępny i filozoficzny, przypominał mi niektóre fragmenty "Diuny". Narracja? Brzmi naprawdę dostojnie. Ogółem, czuć moc. Są drobne potknięcia, powtórzenia itd., ale ogółem jest wow, szczególnie jak spojrzy się na resztę serii. Niesamowity przeskok jakościowy. Potem mamy zarys historii świata i tego co się stało i jest spoko. Mamy formę opowieści, w której majestatyczny narrator opowiada historię jakby przemawiał do przyszłych pokoleń. I jest super. Choć rozbawiła mnie ta klitka. Ta klitka jest dwa razy większa od mojej klitki ;-;. Byłam uprzedzona, że pojawiam się w tym fanfiku, ale przeżyłam szok, kiedy odkryłam, że to ja jestem majestatyczną narratorką. I trochę skisłam - bo tego, ja nie jestem zbyt majestatyczna. Przez większość czasu. I nie jestem pomocnicą Dolara, ja mam tu przywilej łowiecki! (+ czasami Dolcze mnie karmi) Cahan to też mój nick jeszcze przedfandomowy i używany przeze mnie poza nim. Ja po prostu bardzo nie lubię mojego imienia. No i nie mam w zwyczaju tulić ludzi. Nie lubię kontaktu fizycznego. Btw. ludzkość z tego opowiadania jest zgubiona Ale wchodząc na poważniejsze tory i nie chichrając z lepszej wersji mnie, akcja toczy się dalej, bohaterowie trafiają na statek i lecą w kosmos, by ludzkość miała szanse na przetrwanie. I szczerze? Ta część fanfika jest gorsza, ale wciąż nie jest zła. Na pewno brakuje trochę informacji kim są Zbyszek i Sebastian. Dolar trochę też. Znaczy, wiemy, że Cahan była jego minionem i się znali, ale trochę mało. Ogółem przydałoby się nieco lepiej przedstawić chłopaków, bo są za bardzo w cieniu. W całej tej części brakuje też nieco napięcia i emocji, akcja jest za szybka - szczególnie w części notatki o samym locie i przed lotem. Ale mówię "nieco", bo wciąż jest dobrze. Pojawia się Diana i tu znowu czegoś brakuje - ciszy, emocji, spokoju. Sprzeczności. Lęku i wściekłości. Straty i niedowierzania. Mówiąc dosadnie - uważam, że opisy są tu za skąpe. Samą Dianę może też dałoby się wprowadzić lepiej - weszła i publiczność zamurowało. Diana prowadzi wręcz monolog i nie chodzi o to, że to złe, że wyjaśnia rzeczy i w ogóle. Ale po prostu wszyscy zniknęli. Myślę też, że kwestia innych światów wypadła sztucznie, po prostu zabrakło wyjaśnienia i wprowadzenia. Nawet nie musiałoby być długie. Parę zdań, dzięki którym klimat by zyskał. Dalej poziom znowu rośnie i taki zostaje aż do końca. "ISS Celestia" jest trochę jak takie klasyczne TCB z początków fandomu. Ale dobre klasyczne TCB z tamtych czasów. Jest nostalgiczne, klimatyczne i zwyczajnie dobre. Jestem ciekawa jak dokładnie przebiegał proces ponyfikacji, co się działo w biurach, czemu ludzkość kryje się po krzakach - znaczy, to brzmiało jakby był przymus, ale Cahan uznała, że któraś z księżniczek chciała im dać szansę. A to już brzmiało jakby całe połączenie się działo niezależnie od kuców, a te nawet jakoś na ludzkość nie naciskały w sprawie przemiany w taborety. Po prostu, ciekawi mnie cały proces i to, co było pomiędzy. I lore tego uniwersum. Dobra robota. Jedno z lepszych poważnych (i niepoważnych TCB) jakie miałam przyjemność czytać. Drobne potknięcia w formie nie psują przyjemności z lektury.
  24. To tak, nadrabiam kupkę wstydu, bo jest event i odnalazłam zaginioną motywację. "Obecność" to dziwny fik i niekoniecznie w dobrym tego słowa znaczeniu. Ogółem, czytając go czułam się jakbym nagle przedawkowała melisę, ale nie tak trochę, tylko jakbym nagle odczuła całe 2 litry. Sam tekst napisany jest... znośnie. Takich grubszych błędów trochę jest, ale to głównie drobnostki i kwestia braku lub nadmiaru wielkich liter. Tam kaj być powinny, to ich nie było, a tam kaj nie miały prawa się znaleźć, to się pojawiły. Ale tego, zostawiłam komentarze w docsie. Ze stylem jest coś nie tak i to tu jest moja główna uwaga - czasami ciężko ogarnąć, co się dzieje, a sam tekst wydaje się być... poszarpany. Szczególnie na początku to strasznie raziło. Było tam dużo bardzo krótkich i prostych zdań, które czasami wydawały się niedokończone. Strasznie wybijało to z rytmu, niestety. Ale szczerze? Zważywszy na to, że od lat siedzisz w UK, to mnie to nie dziwi. Bo podobne problemy widuję regularnie u ludzi, którzy za często korzystają z języka angielskiego. Choć na ogół tworzą tasiemce, a nie szarpaną wieprzowinę . A sama treść... Bogowie rogaci, co tu się odwaliło, to ja nawet nie... A tak poważnie - na początku wszystko wskazywało na to, że dostaliśmy opowiadanie autobiograficzne, mocno skupione na postaci inspirowanej autorem lub po prostu na nim. I wiecie co? Okej, nie mam z tym problemu, tylko zastanawiałam się - dlaczego? Bo na tym etapie historii nie było to zbyt interesujące, szczególnie, że ta ma raptem pięć stron, a to dość mało i raczej nie wymaga aż takiego przedstawienia głównego bohatera. Znaczy, taki blok ekspozycyjny na ogół średnio sprawdza się nawet w wielorozdziałowcu, ale tam taki zabieg byłby bardziej zrozumiały. Ale self insert nawet okej - nie budził chęci natychmiastowego uduszenia go (a to wielki sukces), nie odwalał smętnych emo żali, ani nie malował się na super herosa, co to nie on... Tylko dalej nie do końca rozumiem czemu dostaliśmy całe jego backstory. Chodziło o plot twist? Szok? A może ten tekst, to miał być [Random]? Bo naprawdę, to, co dostaliśmy to rozwinięcie z 0 do 100 w pół sekundy. I tak w jednej chwili Darth Evill smali cholewki do Diany, niby po cichu, ale już randkują, więc widać, że dobrze mu idzie. Okej, trochę na tym etapie było to moim zdaniem nieco niezręcznie napisane, ale hej, w sumie nie wiem jak to jest, nigdy nie szłam w konkury do żadnej panny. Ale dobra, Diana przejmuje inicjatywę i miałam takie "jesteśmy w dziale ogólnym, nie będzie seksów, ale dokąd to właściwie zmierza?". Idą do niego na chatę i w tym momencie z szafy wychodzi magiczna babcia okazuje się, że Diana ma męża i dziecko. Poczułam się jakbym oglądała meksykańską telenowelę, takie to było nagłe i dziwne. A potem okazało się, że Diana to Pinkie Pie (no przecież, imię w końcu tak jakby znajome). Mamy platoniczne tulenie, zdecydowanie za krótką wymianę zdań między bohaterami i niezbyt satysfakcjonujące zakończenie. Po prostu fanfik jest za krótki. Zdecydowanie za krótki i moim zdaniem lepiej sprawdziłby się jakby był parę razy dłuższy, pokazał nam znajomość Dartha i Diany (zamiast ją streszczać), przedstawił bohaterów w akcji, szczerą rozmowę na koniec wydłużył na parę stron i doprowadził ją dokądś. Bo ja powodu odwiedzin Pinkie w ogóle tu nie kupuję. Pokazała mu, że magia przyjaźni istnieje, lecąc z nim w ślinę i chadzając na randki. Ktoś złośliwy (ale na pewno nie ja, co to, to nie...), powiedziałby, że chyba magię friendzone'u. Ja wiem, że to Pinkie i ona jest nieco bezmyślna, dziwna oraz chaotyczna, ale to było takie... Masz męża i dziecko, nie mogłaś z nim chodzić na kręgle i grać w multi, a nie się całować i randkować? On też jakoś wyjątkowo spokojnie i na luzie do tego podszedł. I to jest mój główny zarzut. Naprawdę nie ogarniam, co tam się wydarzyło. Ani czemu. Ale czy było tak źle? Nie no, główny bohater napisany nawet okej (nie licząc tego jak na luzie podszedł do tego, że jego obiekt westchnień jest kucykiem, mężatką z dzieckiem i go uwiódł by pokazać mu magię przyjaźni). Plus też za dystans do siebie. Opisy nie były też najgorsze, ale styl je nieco zabił. Ogółem to wydłużenie tego tekstu minimum pięć razy, by pewnie rozwiązało wiele problemów. Bo fanfik wygląda jak sklejka różnych elementów i scen. Ale brakuje gładkości i połączenia. No i coś, o czym wielu pisarzy zapomina: nie mów, pokaż. Daj się wykazać postaciom i światu w akcji, zamiast coś bezpośrednio tłumaczyć. Zostaw czasami jakieś drobne i mniej drobne niedopowiedzenia, bo tajemnica jest tym, co jara ludzi. W sumie ciekawi mnie jak wyglądałby remake "Obecności". Reszta fików w następnym odcinku "Cahan masakruje komentuje".
  25. Cahan

    Witajcie

    Forum nic zbytnio nie ożywi, bo czasy świetności fór internetowych minęły dawno temu i ludzie siedzą gdzie indziej. Ale zapewniam, że dział fanfikowy jest nadal w miarę aktywny i żyje. Jako jeden z niewielu. Także zachęcam do zagłębienia się i ożywienia go jeszcze bardziej. Problemem są tylko same tematy (MLPPolska cierpi od jakiegoś czasu na problem techniczny, który uniemożliwia wejście w temat, jeśli w jego nazwie są polskie znaki - obchodzi się to, klikając datę ostatniego komentarza do tego tematu. Przerzucać strony już forum pozwala.) Witamy, tak w ogóle.
×
×
  • Utwórz nowe...