Skocz do zawartości

Sakitta

Brony
  • Zawartość

    282
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    1

Wszystko napisane przez Sakitta

  1. Oni to sprawdzają w wordzie. Word zlicza chyba wszystko (łącznie ze spójnikami takimi jak ,,i"). Jednak masz trochę racji, może być ciężko uznać ,,i" za pełnoprawne słowo. Za to mogę ci powiedzieć, że tytuł, tagi oraz autor nie są brane pod uwagę, liczy się tylko treść, więc jeśli dajmy na to będziesz miała równo 10k słów i zechcesz jeszcze wrzucić tytuł itd. to zrób to śmiało. Słowo ,,KONIEC" też chyba się pod to podlega. 10k słów to rozsądny limit, w końcu można cokolwiek zmieści. Niemniej jednak trochę mnie przeraża, że trzeba skończyć do 14-stego. Mamy bezstresowy jeden tydzień, później wszystko pogryzie pies. Nie skończę do września (czyli dzisiaj), a później nie wiem, jak to będzie wyglądać. Napisać napiszę, ale proces redagowania może nie być najwyższej jakości. Taka moja obawa. Burn my Twilight, burn !!! PS: Te zdanie nie daje mi spokoju, naprawdę
  2. Jeśli wejdziesz między wrony, zacznij krakać tak jak one. - Dlaczego akurat teraz przypomniał sobie te słowa? Były starsze od komputerów krzemowych. Czym różnił się od berserkera? Zamiast rzucać się na wroga z gigantycznym toporem i rąbać na prawo i lewo wołając: ,,Ja zabić! Ja zabić wróg każdy!" preferował inteligentne podejście. Oni tylko atakowali, nie widząc, co się dzieje wokół. Ta głupota aż go zniesmaczyła. Ach, cóż za strata czasu, walka to też lekcja. Ileż się można nauczyć obserwując zagrania przeciwnika oraz udoskonalając własne ruchy. Trzeba być uważnym i wyciągać wnioski! Czego się nauczył walcząc z demonami otchłani, kiedy faktycznie wchodził między nie? Dodam, że w nocy, bo w dzień światło słoneczne zaganiało je z powrotem do budy jak chłop swego psa, gdy ten podkradnie kiełbasę. One walczyły niezwykle chamsko, ale na swój sposób, całkiem skutecznie. Czasami nawet niektórzy ekscentrycy naśladowali ich styl, ale to wywodziło się z desperacji oraz niemożności znalezienia sobie kobiety. Ułożył sopel poziomo i połamał go na dwie części, tworząc dwie pałki o ostrych zakończeniach po obu stronach. Rzucił się na Władcę Piekła, blokując obie jego ręce odpowiednio uniesionymi sopelkami. Żuchwa zdążyła się już jako tako naprawić, w końcu fajnie było mieć ciało tak ulepszone przez postęp magiczny i technologiczny, że w praktyce oryginalny pozostawał tylko wygląd zewnętrzny. Co dalej robiły prawdziwe potwory? Zęby i gardło, a Książę, mimo iż z racji pełnionej godności mu to nie przystoi, naprawdę zamierzał...
  3. Patrzaj, nie chcą się skoncentrować na knuciu Powiedziałbym coś, ale nie chcę zdradzać fabuły. Lepiej czym prędzej dokończę diabelski plan i wtedy sam zobaczysz Run my Applejack, run!!!
  4. Żebyś widział, jaki tu się zwykle robi offtop . Sam go zaczynałem bez najmniejszych wyrzutów sumienia... i to można rzec, że od pierwszej mojej edycji. Run my Fluttershy, run!!!
  5. Drań zdruzgotał mi szczękę! Z drugiej strony... i tak żywię się głównie magią oraz O2. Niewielka strata - podsumował na koniec. O ile nie przejmował się już żuchwą, to dalece większy problem stanowił nadmiar energii kinetycznej o wektorze skierowanym w wstecz. Kiedyś chyba tak nie myślał? Czy nie powinien powiedzieć, że odrzuciło go do tyłu? Zresztą, kto by to pamiętał? Fakt pozostał faktem, a teraz groziło mu przejechanie plecami po nagim lodzie. Pośpiesznie odnalazł w głowie pewną lekcję tańca. Instruktorka nazywała to ,,tańcem z włóczniom". Nie przepadał za tanecznym stylem walki, zawsze uważając walkę za krwawy akt mordu, upiększony tylko jednym jaskrawym kolorem: czerwonym. Ale jedną technikę musiał odżałować... Musiał, bo by się wywalił. Ułożył sopel pionowo na ziemi, zaciskając na nim obie dłonie. Ciało wykręcił w bok, jednocześnie lecąc do tyłu. Nogami odbił się od ziemi, wykonując efektowny obrót w powietrzu, w między czasie uderzając Ciastko w podbródek, bo przecież zasłużył sobie na dokładnie taki sam ból. Spadł równo na ziemię, jednocześnie przyklękając by zamortyzować resztkę energii, i wystawił sopel prosto przed siebie, celując w chwilowo odsłoniętą tchawicę przeciwnika. Jak już wiadomo, nogi miał ugięte, tym samym gotowe do skoku. Każdy wie, co to oznacza. Nie licząc kilku kropelek krwi ściekających po brodzie oraz jednej popękanej kości, był cały.
  6. Kiedy to ostatnio brałem udział w konkursie literackim MLP... z jakieś pół roku temu? Cóż, w życiu bywało różnie. Niemniej jednak od jakiegoś czasu z utęsknieniem zaglądałem na forum tylko w jednym celu: sprawdzić ,,czy to już czas" - jak to było w reklamie piwa. Mniejsza z tym. Trzeba opracować jakiś scenariusz. Nie powinienem mieć z tym większych problemów zważywszy na to, że sam jestem wyznawcom sił Ciemności (choć nie w każdym znaczeniu tego słowa). Jestem ciekaw, ile osób napisze o Księżycowej Wiedźmie - czy jak to tłumaczyli, o rany, jeszcze pierwszy sezon...
  7. Dobra, tym razem mam pytanie nieco bardziej światopoglądowe, choć zdecydowanie nie użyłbym takiego określenia. Problem polega na znanym i nielubianym ,,iż". Osobiście za bardzo nie rozumiem, czy naprawdę opłaca się wykorzystywać ten spójnik. Brzmi, no nie zbyt estetycznie. O wiele bardziej do gustu przypasował mi synonim ,,że", znaczący właściwie to samo, a przy tym będący w powszechnym użyciu. Jedynym przypadkiem, w którym akceptuję ,,iż" jest jego połączenie z ,,mimo" (mimo iż), co według mojego gustu z kolei wygląda słodziej. Aby nie marnować dłużej transferu, co wy sądzicie o ,,iż", czy opłaca się go jeszcze używać, mimo iż można by go uznać za nazbyt literacki i pasujący raczej do minionych epok, kiedy to polskie sklepy były tak zapełnione towarami jak wkrótce rosyjskie? Oczywiście takich zwrotów jest więcej, aby wymienić choć kilka: ,,aczkolwiek" ,,bowiem" ,,jakżeby". Co sądzicie o stosowaniu form tego typu?
  8. Jeśli chodzi o zaklęcia, słowa w innym języku itp. to niegłupio pomyśleć o starej i dobrej kursywie. Niech stanie się krzywość! Swoją drogą... jak już się pisze coś w innym języku, to masz jakiś oryginalny oraz sprawdzonych sposób, może garść sztuczek. magii, coś o czym nie pomyśleliśmy, na wyjaśnienie tamtych słów? Może na przykładzie prostym wymyślonym na poczekaniu: Odejdta! - powiedział facet w gniewie. To zabawne, ale użył słowa wywodzącego się ze starożytnego języka, używanego w czasach przed wzniesieniem słońca po raz pierwszy. Skąd znał to słowo? Przecież to wiedza zakazana dla śmiertelników? ,,Odejdź" w swej najpotężniejszej formie, tej używanej do wygnania demonów oraz rzucenia klątwy, by druga osoba już nigdy nie mogła się nawet zbliżyć do czarownika. ,,Odejdź" ostateczne. Przy okazji, jak już poruszyłem temat, będziesz później tworzył szerszą listę/zbiór czy cokolwiek, przydatnych sztuczek? Coś w stylu up?
  9. Ból. Właśnie rozpoczynał się kolejny etap tej bijatyki. Dochodziła faza bólu, kiedy to oba ciała nieuniknięcie zbliżają się, aby wyrządzić sobie wzajemną szkodę. Sakitta nie miał ochoty znowu się migać i podskakiwać na wszystkie strony, aby przez najbliższą godzinę nawet nie otrzeć się o przeciwnika. Od czegoś trzeba było zacząć, a błyskawiczny wypad do przodu z lekko ugiętych nóg, oraz wyprostowanie ręki nie tylko pokryło długi krok w tył Ciastka, ale jeszcze zwiększyło siłę uderzenia. Przy takim zagraniu łatwo stracić równowagę, ale gdy już oparł swoją pięść o twarz Ciastka, naraz się ustabilizował. A Ciastko, niech bije, jeśli rozkwaszony nos go dosyć nie rozproszy, by nie popełnić błędu. Zaczął wchodzić w półpiruet, starając się poziomo ciąć soplem na wysokości pasa od lewej strony. Wiedział, że pewnie w międzyczasie spadnie na niego jakiś niegroźny atak, ale mimo iż wyglądał, jak wyglądał, potrafił naprawdę wysoko podnosić nogi, dzięki czemu w razie czego mógł odepchnąć się stopą od barku Ciastka. Później jeszcze tylko ewentualny krok w bok, sztych i prawa ręka do kontrowania. Jako plan, wszystko wyglądało wyśmienicie, wręcz dawało Księciu zwycięstwo w kilku ruchach, ale plany zawsze, zawsze się sypały. Liczyła się jedynie błyskawiczna improwizacja. Wystarczyło się skupiać na kilku rzeczach jednocześnie, wystarczyło mieć podzielność koncentracji albo namieszane w mózgu wszelkimi sposobami, na jakie się natrafiło. Alchemia, magia, genetyka - wszystko, byleby nie maszyny. One nigdy nie dorównywały istotą organicznym. Jak można się opierać na czymś takim? Imperium robiło cyborgi tylko z tych, którzy nie nadawali się do niczego innego. Każdy mógł w nie wpaść, kosząc je szablą niczym zboże. Przynajmniej nie trzeba było ich szkolić a tylko wgrać pamięć.
  10. Widzę, że w tym temacie zdecydowanie dominują osoby związane z konkursami literackimi. Konkurencja nie zamierza spać, a ja jeszcze kiedyś z pewnością tu wrócę. Przy okazji gratuluję ukończenia prac nad poradnikiem, może i kiedyś dostanę od Ciebie więcej niż połowę pkt Edit: Może coś o pisaniu nagłówków? Jak wybrać czcionkę i jej rozmiar dla tytułu i autora - zawsze mam z tym dylemat. Na ogół starałem się, aby tytuł swym stylem nawiązywał do charakteru opowiadania (inaczej będzie wyglądał należący nagłówek sci-fi a inaczej o biednym chłopie ze średniowiecza). Co Ty o tym sądzisz?
  11. Trochę na chama - przeszło przez myśl Księciu. - Trudno, w pojedynkach to ten, co przetrwa, ma okazje zastanawiać się nad honorem. Nie wszyscy wolą zginąć, niż utracić cnotę rycerską. W akademiach zakonu zawsze wybijało się to studentom z głowy, każąc nie zmarnować żadnej okazji. Pozwolił, aby Ciastko odbił jego sopel ku ziemi. Powierzchnia trochę się osypała, ale trzon pozostał nienaruszony. Te dziadostwa wykazywały się nadzwyczajną odpornością. Jedynie powierzchnia była kruchliwa. Kiedy oba ostrza znalazły się na wysokości kolana, Sakitta z całej siły kopnął w szablę przeciwnika, starając się ją wykopać mu z dłoni. Na ogół nogi uderzały z większą siłą, niż były w stanie znieść palce. Podobno miecz nie może wypaść z ręki, gdyż jest jej częścią, ale nie wszyscy święcie w to wierzyli. Kopniak połączy z krokiem naprzód, i umieścił sopel pod swoją prawą pachą, aby ewentualna kontra Ciastka drugą ręką nadziała się na jego czubek. W stronę twarzy przeciwnika leciał nadzwyczaj szybki prawy sierpowy. Cham i prostak, ale może mi zadziała...
  12. Chyba także rozumie, że prawdziwa walka kończy się w ludzkiej głowie i jedyna porażka, jaką możemy ponieść to przedwczesne poddanie się. Odczuwalna temperatura, ruchy zmagających się ciał - to jedynie projekcja umysłów obu wojowników. Kiedyś każdy dowiadywał się tego samemu z własnych doświadczeń, a wielu ginęło, nim poznali boginię wojny, teraz nauczyciel na swego ucznia rzuca dziesięciu szermierzy. Gdy ten zaczyna się buntować, twierdząc, że sam im nie podoła, mistrz zawsze odpowiada: ,,Przecież walczysz tylko z jednym na raz, z tym, z którym krzyżujesz ostrze. Nigdy dwóch ludzi jednocześnie nie uderzy na ciebie dzidami, nigdy - zawsze będziesz miał dość czasu, aby po kolei sparować oba ciosy, chyba że zamierzasz ich zabić, wtedy uderz w jednego, potem w drugiego. Widzisz? Po jednym na raz". Nie! Otoczenie nie ma znaczenia. Liczy się tylko własny umysł, a tak się składa, że ja go kontroluję w zupełności. Jego ciało zaczęło falować - w ten sposób wprawiał mięśnie w ruch, aby wytwarzały ciepło bez zmiany pozycji. Nauka tego bolała, a wtedy nie był jeszcze tak niewrażliwy. Przełożył iglicę z lewej do prawej, chcąc zacząć walkę słabszą ręką, by potem wyprowadzić serię silnych ciosów prawą pięścią. Kto powiedział, że sopel miał być jego głównym orężem? Te zabawne ćwiczenie, kiedy mówiono studentowi, że stanie do walki i pozwalano wybrać broń: pistolet albo własne dłonie. Jeśli ktoś wybierał pistolet, zaklęciem paraliżowano mu władzę w rękach. W ten sposób uczono ich logicznego myślenia oraz aby w bitwie nie bali się stawiać na własne ciało. Hegemon jednego ze swych najpotężniejszych wrogów zabił kamieniem, kiedy zabrakło innej broni, a obu zbyt wykończyła walka, by móc dalej rzucać zaklęcia. Sakitta doskoczył do Ciastko, wyprowadzając sztych na wysokości biodra. Prawa pięść, na razie rozluźniona, czekała na napięcie w ostatnim momencie.
  13. Jeżeli chcesz tylko coś napisać, a być może i zająć miejsce na podium, to możesz spokojnie i (o zgrozo) zapomnieć o kilku przecinkach oraz zrobić jakąś literówkę. Pauzy razem ze swoimi przyjaciółmi są jedynie dla tych, którzy pragną zdobyć maksymalną notę u jednego z czterech sędziów. Teoretycznie da się wygrać bez doskonałej znajomości kresek, wystarczy, że twoje opowiadanie będzie lepsze niż innych, dlatego pisz i zasadami martw się później (w innej edycji?).
  14. - Jak już to ,,tę walkę". Cóż, miałem nadzieję, że salony będą pasować do nas obydwu, ale twoją prośbę mogę spełnić, skoro sam nie chcesz nakreślić nowego pola bitwy. - Zrobił krok do tyłu, odrzucając swe ostrze. Nagle parsknął śmiechem, przypominając sobie unikatową grotę pod łańcuchem Garieda. Idealne miejsce do walki, nawet jeśli jest się samemu. - Najpotężniejszą bronią człowieka jest jego umysł oraz własne ciało. Te wszystkie zabawki - wskazał na ostrze - tak na prawdę mogą co najwyżej nieznacznie przechylić szalę na drugą stronę. Tym razem dam ci szansę do zademonstrowania mi swojej niewrażliwości na zimno i niezachwianej samokontroli w warunkach, w jakich w ogóle nie powinno się przeżyć. Na podłodze między nimi otworzył się niebieski portal, do którego Sakitta śmiało wskoczył. Wylądował na skutym śniegiem placu, z wystającymi dwumetrowymi iglicami z lodu. Przez grotę przewiewał porywisty wiatr, jeszcze bardziej wyziębiając mroźne pomieszczenie. Pod sklepieniem błyszczał niebieski kryształ, stanowiący jedyne źródło światła. Ponieważ był stosunkowo nisko, iglice rzucały daleki cień ku ściankom pokrytym cierniami. - Witam w niezwykłym miejscu, zbudowanym przez szalonego półboga Ar'gohta, który umieścił ten oto netycyd i ogłosił o tym plotkę wśród śmiertelników tylko po to, aby patrzeć jak giną oni w nieustających wyprawach do tego miejsca. Radzę oszczędnie oddychać, aby nie wyziębić swoich dróg oddechowych a najlepiej nie oddychaj wcale, o ile potrafisz żywić się magią. - Zerwał jedną z iglic i ścisnął ją mocno w dłoniach w charakterze broni. - Zapomniałem powiedzieć, że wszelką magię blokuje kryształ. Jedyne co zadziała tutaj prócz własnego ciała to już istniejący portal. Sakitta zbladł, a jego włosy zaczęły pokrywać się szronem. Jak do tej pory do komnaty nie dotarł żaden śmiertelnik. Na stoku wiele kilometrów niżej gęsto zalegały zamarznięte zwłoki. Tutaj schodzili się tylko nieśmiertelni, i to głównie za sprawą portali. Jego zdrętwiałe palce z trudem łapały kontakt z równie zimną jak tutejsze powietrze bronią. - Jeśli będziesz miał dość: przeskocz przez portal i zabierz nas w nowe miejsce. Tutaj z pewnością prędzej czy później zawładnie nami Naserv.
  15. Szermierze natchnieni od siedmiu boleści. Ci to kończyli pojedynek samym ruchem wyjęcia miecza z pochwy. Szybszy jest lepszy... Niemniej jednak uspokoił się tym, że Ciastko postanowił zaatakować pierwszy. Widać było, że miał opory i być może przewidział podstęp, ale zdecydował się chwilowo przejąć inicjatywę. Kto ją utrzyma? Zastosuję inny wariant. Jeden krok w bok zwiększył dystans między Sakittą a lecącym ostrzem szabli. Dało to mu dość czasu, aby wyprowadzić sztych na lewe ramie, wycelowany dokładnie w wiązadło nerwowe. Wystarczyło ranić czubkiem broni, aby wyłączyć jedną rękę z dalszego pojedynku. Problemem pozostawała jedynie pędząca szabla, ale przecież zawsze pozostawał mu półpiruet. Oczywiście nie mógł zaatakować po tym torsu, a ponieważ zamierzał skończyć klęcząc przed Ciastkiem na jednym kolanie, nie dosięgnąłby do gardła. Poza tym i tak musiał się przede wszystkim zablokować. Skrzyżowanie ostrzy skończyłoby się dla niego marnym rezultatem, ale rapier wbija się punktowo a nie liniowo, co dawało mu w rezultacie praktyczną przewagę długości broni, choć normalnie różnica była niewielka. Zamierzał i mógł wbić się w przedramię prawej ręki Ciastka, nim dosięgło by go ostrze szabli, tym samym wyhamowałby impet oraz z pewnością pokusiłby się o przekręcenie rękojeścią, aby wykręcić mu rękę i nie dopuścić do szybkiego zatamowanie krwotoku. Najbardziej go bawiło, że jakiekolwiek poruszenie lewej ręki w jego kierunku, niewątpliwie coś trzymającej, tylko przyspieszy cały proces.
  16. Ciastko już raczej nie miał co liczyć na sztychy, czy błyskawiczne riposty, mimo że szablą można było błyskawicznie manewrować w powietrzu. Rapier miał tyle zalety, że mógł atakować bez straty czasu na wykonanie rozmachu. Odpowiednio wykorzystany, przebywał śmiertelny próg pięciu centymetrów w pół cięcia szabli. Sakitta nawet momentami lubił matematykę, zwłaszcza kiedy dawała mu przewagę. Co prawda nie liczył na udaną paradę, ale po prawdzie w ogóle nie chciał się bronić. Tak cienkie ostrze można wycofać w każdej chwili, a łącząc je z pół-piruetem wystarczyło ciąć pół centymetra pod czubkiem w tętnicę udową. Wtedy wróg wykrwawi się, nim przejdzie następne kilka kroków. Byleby nie doszło do skrzyżowania ostrzy. -Jak chcesz. U nas za broń tradycyjną mógłby ujść nawet karabin protonowy, ale to tylko taka ciekawostka. Przeskoczyć na szermierkę? Nie. Zagraj inaczej. Stanął do przeciwnika lewym bokiem, prostując palce. Rapier skierowany lekko w dół trzymał w prawej ręce, zataczając nim lekkie kółka. Czekał już tylko na atak. Jeden szybki sztych pod mostek, lub pół-piruet, lub chamskie uderzenie dłonią pod płaz. Swoją drogą, nadal nie rozstrzygnął pytania jednego z dawno zmarłych przed nim mistrzów: ,,Dlaczego ludzie, widząc spadające ostrze, nie uderzą w nie ręką? Boją się skaleczyć?" Inny mistrz powiedział, że tak, ale Sakitta nie miał pewności. Przecież w tamtych rejonach niemal każda broń biała jest tępa, więc jakiekolwiek obrażenie jest jedynie fikcją. Ci, co to zrozumieli, znaczyli bez broni więcej, niż tępak z pałaszem. Finta, i nie spuszczam cię z oka.
  17. -Myślę, że czas na tę arenę chyli się ku końcowi. Dywagując od walk na pięści, bliższych chłopom niż arystokracji, pozwolę sobie radykalnie zmienić otaczające nas środowisko. Sakitta otworzył srebrny portal z ozdobnymi czarnymi rombami. Przeszedł przez niego, wchodząc do wysokiej na trzydzieści metrów sali ze lśniącą podłogą. Utrzymywała się na umieszczonych pod ścianami kolumnach z kości słoniowej z wyrzeźbionymi scenami najchwalebniejszych triumfów Księcia. Do myślenia dawało, że niemal każda historia kończyła się na ścięciu głowy i wbiciu jej na pal. Prawie każda, bo czasami twarze wrogów Zakonu były wyjątkowo niereprezentacyjne. Przez szerokość niemal pół kilometra rozciągały się rzędy obrazów ilustrujących przeważnie okręty kosmiczne oraz pejzaże z odległych planet, najczęściej z piechotą na pierwszym planie. Na suficie wisiały diamentowe lampy gazowe, napełniając pomieszczenie niezwykle intensywnie złotą poświatą. -Pozwolę ci wybrać broń białą niemagiczną dla siebie. W magazynie mam absolutnie wszystko, a dodatkowo moje drukarki 3D mogą stworzyć dla ciebie dowolny model w ułamku sekundy. Mam tylko jedną prośbę, włóż obuwie salonowe. - Wskazał na mamine kapcie z różowym futerkiem, samemu ubierając takie same. - Z woli wyjaśnienia, jest to pomieszczenie szczególnie bliskie memu sercu. Czasem nazywam je ,,komnatą chwały". Jest to idealna kopia pomieszczenia z mojego pałacu. Pewnie zapytasz: dlaczego kopia? Otóż prawdziwych eksponatów nie naraziłbym na szwank, ale miej szacunek także dla tych kosztownych replik. Poza tym w prawdziwej jest dość ciasno przez zdobywane przeze mnie trofea. Z pewnością zauważyłeś te czarne dziurki w podłodze, idealne do umocnienia drewnianego kija. Przez otwarte mleczno-białe okno wleciał rapier obłękowy. Sakitta chwycił go pewnie dłonią i zamachał w powietrzu, stając jednocześnie na pozycji szermierskiej. -Bierz co chcesz, tylko nie proś o atomówkę, bo system nie da ci niczego poza bronią kontaktową. W grę nie wchodzą także inne materiały poza klasycznymi, więc zapomnij o buławie z plazmy.
  18. -Boks? - W rękawicach bokserskich czuł się co najmniej dziwnie. Mimo to zacisnął pięści jak należy. W tej dyscyplinie był jeszcze dziewicą. W ogóle nigdy, przenigdy nie trenował żadnego sportu, a boks przy technikach walki, polegających na jak najszybszym zabiciu przeciwnika, był co najwyżej sportem, i to rekreacyjnym. Brakło tu noży, unieszkodliwiania kończyn i narządów czy brutalnych zagrywań, typu włożenie wyprostowanego palca w gardło, jednym słowem wszystkiego, co narzucało walce całą zabawę. -Niech ci będzie. Zadamy sobie ból, tylko jak już pewnie zauważyłeś, ja oddzielam ciało od duszy i uczucia fizyczne są mi całkowicie neutralne. Ha! Możesz mnie łamać kołem, a się nawet nie obrażę. Co innego, gdybyś obraził Zakon i jedyną słuszną ideologię... Fintą? Może na barbarzyńcę? Po co ja stoję w pozycji szermierskiej?! Jak poświęcę swoją prawą rękę, lewej oczyszczę drogę do serca. Skupić się na osłabianiu kości, mięśni czy narządów? Uderzenie go w kość ciemieniową, na chwile wyłączy mu wzrok, tylko jak dostanę się za jego plecy? Jak myśli bokser? Eh... na pewno nie tak... Wnieśmy tylko technikę szermierzy natchnionych, a dalej zdamy się na żywioł. Zero obrony, tylko atak. Sakitta doskoczył do antagonistycznego boksera w kilku dziewczęcych podskokach i uderzył, w powietrze. Dało mu to chwilę osłony na poderwanie się z powietrza i pozorny atak prawą pięścią z góry. Lewą gotował, by wbić się po rękojeść w... by poziomo uderzyć nią w tors. Mam nadzieję, że to dalej boks. Trzeba przestać układać dłonie w pięści i przejść do wyciągniętych dłoni, tak można celniej atakować czułe punkty, jak np. przerwy między kośćmi. A może trzeba je miażdżyć, zamiast porażać wiązania nerwowe?
  19. -Nie! Dość! - wrzasnął jak roztrzaskujące się szkło Sakitta. - To ciągnie się w nieskończoność. To jakaś przeklęta pętla! Uroboros trawiący własne nie powiem co! Cały zagajnik rozmazał się, po czym wessała go ziemia jak wodę z wanny, po wyciągnięciu korka. Stał tam tylko osamotniony Sakitta w czarnej Zbroi Duszy. Spod pochylonej głowy spojrzał jeszcze raz na Ciastko, już chciał coś powiedzieć, ale w pokręcił głową i zaparł się wyciągniętą dłonią. Cisza trwała jeszcze może kilka wdechów, kiedy w końcu przerwał ją głuchym stęknięciem. -Mam tego dość. Z początku stanie z boku i patrzenie, jak męczysz się z iluzją, sprawiało mi niemałą radość, lecz... no cóż... było, minęło. Jak będę chciał sobie pooglądać drwali w pracy, każę coś karczować, a na razie trochę odsapnąłem i zabierzmy się do właściwej walki, z tym że o ile sam widziałeś, do czego doprowadza brak dynamizmu, to wiesz, gdzie skończymy po głupkowatym atakowaniem siebie nawzajem przez dłuższy czas. Zgłaszam postulat (i ile padło w jego historii stwierdzeń ,,o palowanie") o wyznaczenie jakiejś nowej areny. Chcę czegoś nieprzewidywalnego, czegoś, czego najlepiej nie znałem do tej pory. Pewnie rozumiesz mnie jako wojownik, dlatego, aby dłużej nie zanudzać, daję ci prawo, do wybrania nowego miejsca na dokończenie pojedynku. Tylko żeby to nie była jakaś łąka usiana kwiatkami. Tego ci nie wybaczę. - Nieznacznie zagroził pięścią. - Otwórz portal gdziekolwiek, bo jeśli nie, ucieknę do innego wymiaru, oczekując tam ciebie, a wtedy nie będę mógł zagwarantować, że nie będę tam miał żadnej niebotycznej przewagi
  20. Kpi z enta, a pomysł jego stworzenia po raz pierwszy narodził się w jego głowie... oj nieładnie czytać cudzych myśli, ale niektórzy aż sami się o to proszą. Ciekawe, że czasem wystarczy najprostsze zabezpieczenie, ale tego uczą żaków, a nie nowo-arcymagów. Znał jeszcze trochę fizyki, głównie za sprawą starego druha, profesora w Sewilli, noszącego na każde zajęcia kubek w różowe ciapki. Wtedy bardzo nudziło się Księciu. Po odbębnieniu czterech lekcji, z jak to nazwał: ,,magii praktycznej w warunkach bojowych" miał w zasadzie tygodniowe okienko w planie, przed planowaną krucjatą przeciwko pewnemu złemu panu. Bardzo złemu. Profesor tłumaczył ziewającym studentom proces nakładania się fal odwrotnych. Jego żywe podskoki przed tablicą, pogryzdaną białą kredą (w ogóle skąd on wziął taki artefakt?) nie robiły wrażenia na nikim, poza jednym wolnym słuchaczem. Sakitta postanowił kiedyś to sprawdzić w swojej pracowni za pomocą magii. Rzeczywiście. Znając charakter danego ciała, tym samym wykres jego fali, można było sprawić, że zniknie bez najmniejszej szkody dla innego otoczenia. Później zapytał profesora, czy zamiast stosować niezrozumiałe dla rekrutów zwroty, nie lepiej powiedzieć, że: to tak jakby wlać wodę do ogniska. Ogień jest przeciwieństwem wody, więc oba zjawiska się ze sobą pokryją, znikając. Odpowiedź była pozytywna, a nauczycielowi znikła kreda. O ile mała, prosta kreda, nie posiadała skomplikowanej fali, utrudniającej ustalenie wykresu, to już stale przemieszczająca się magiczna siekiera stanowiła nieco większe wyzwanie. Na szczęście Ciastko nie wypuszczał jej z rąk, nieustannie pocierając o wierzch drzewa. Jeżeli gdzieś był problem, to tylko ze skatalogowaniem przytłaczającej porcji informacji. Ze względu na upór oponenta oraz brak pomysłów na przerwanie cyklu, dokończył badanie bez przeszkód. Co się stało? Ano siekiera znikła po zaklęciu, niepobierającym właściwie nic energii z maga. Może sukces nijaki, ale biblioteki na temat: jak Ciastko tworzy swój oręż, mogą okazać się bezcenne, przy szybkim wytrącaniu oręża z ręki. Zastanawiało go także, czemu jeszcze nie otrzymał raportu o przejęciu jakiegoś tam komputera na prowincji kosmosu. Według wyliczeń, spóźniał się już trzy milisekundy. Miał jakieś problemy, czy jak? Czyżby zaistniał pierwszy przypadek w historii, żeby komputer opętał ducha? Nie czekając na coś bezużytecznego, naparł na Ciastko swym cielskiem, a trzeba rzec, że był wielokrotnie większy, a bynajmniej nie należał do roślinek, mogących złamać gałązki.
  21. No to na ostatni dzień: Do Republiki i do Cesarstwa: Do Cesarstwa W sprawię jakichkolwiek pytań bądź wątpliwości, proszę śmiało pisać, a prawię na pewno nie odpowiem
  22. Doświadczenie uczy, aby mając termin do dnia n, prace oddać dnia n-1. Spokojnie.
  23. Połączenie z małpą się urwało, ale nie na długo. Jej spopielone tkanki miały pełnie mocy Księcia, co oznaczało, że przejście do metod piromańskich z reguły nie wystarcza. Stwór znienacka urwał drugi, najeżony kolcami drąg i znienacka rąbnął Ciastko. Ostrza w tym zamachu ominęły tętnice oraz ważniejsze narządy, ale małpa wykonało przewrót, szykując prosty sztych z przyklęku, wymierzony z początku w mostek, lecz był to tylko zwód, mający rozpłatać jamę brzuszną. Księciu wydawało się, że dotąd jego oponent nauczył się, że wszystkie twory oparte na duszy są nadzwyczaj odporne, a samo zadanie obrażeń krytycznych nie wystarcza. Zaciekawiło go, czy w ogóle wie coś o tej płaszczyźnie nauki, eh... gdyby wiedział, nie popełniałby kardynalnych błędów. A czasem wystarczy przysiąść przy ciele zabitego przeciwnika i odprawić prosty rytuał, jakiego uczą adeptów w wielu znanych cywilizacjach. Zwykła formułka wystarczy, jeśli nie ma się doświadczenia. Można też zrobić to na swój sposób, ale jak się nie uważało na lekcjach w szkole, albo zwyczajnie się do niej nie chodziło, ani samemu nie doskonaliło się tajników spirytologii, nie dziwota, że dochodzi do takich zdarzeń. Sakitta zastanawiał się jeszcze nad jednym, czy Ciastko naprawdę skopiował coś, czego nie rozumie? Przecież w jej strukturze był min. samo wykonujący się kod regeneracyjny oraz płat telepatyczny. Jeśli naprawdę to zrobił, to finalnie połączyłby swój komputer z umysłem Sakitty, powodując pojedynek dusz w walce o opętanie. Takie starcia wygrywa silniejszy duch, a wątpił, by zaplecze Ciastka miało cokolwiek wspólnego z warstwą duchową. Niech tylko spróbuje, a doradca Władycy Piekła przejdzie pod kontrolę Zakonu w ułamku sekundy. I po co to mu było? Chciał przeanalizować siłę, o której nic nie wie, czy już wcześniej rozmawiał z Kowalami Dusz, Diabłami, Pożeraczami, Egzorcystami, Przeklętymi Duchowo itd? Jeśli nie, i tak nic nie zrozumie, bo to tak jakby tłumaczyć dziecku, nieumiejącemu jeszcze mówić, fizykę kwantową. -Nie tworzyłeś nigdy środowiska? Nowego wymiaru na swój dom bądź na potrzeby wykreowania armii z niczego? - kpił Książe. - Otóż, zawsze, zawsze, gdy wykonasz jakiś kawałek sprzyjającej przestrzeni, kiedyś pojawi się tam życie. Małpa ewoluowała z małej bakterii. Fakt, że trochę szybko, ale to już nie moja wina. - To jawne kłamstwo. Nie było żadnej ewolucji, tym bardziej przyspieszonej.
  24. Przypomina to walkę nekromanty z rycerzem - przeszło mu przez myśl. - Zamiast uderzyć w samego maga, oczywiście lepiej rąbać szkielety, wskrzeszane masowo jednym zaklęciem. Cóż, zależy kto co woli. Może mój rywal umrze ze starości albo się mu znudzi... Eh. Zanim głowa pewnej szumowiny ozdobiła palownie w moim pałacu, pracowałem nad tym czternaście miesięcy, a widowni, dla której walczyć nie było wcale. Gdy dotarło do niego, jak mimo wszystko ma daleko do rekordzistów, roześmiał się, powodując kilka nieoczekiwanych ruchów. Tak więc, korzenie pozginały się, tworząc zygzak, wszakże pożyteczny (spróbujcie coś takiego wyrwać), kilka liści wypadło (z tego akurat nie przyszło nic dobrego), a w sprawie Ciastka idącego na korzeń nie zrobił nic. Zupełnie nic. Co go tam obchodzą jakieś korzonki - jeszcze chwilkę temu ich nie miał, więc jakoś nie zdążył się do nich przywiązać. Niech sobie rąbie, rąbie ile chce. Kolejne w międzyczasie urosną i... Niech to szlag! Był ogrodnikiem, a teraz jakiś brutal z siekierom rozwalał mu uprawę. W swoim prywatnym wymiarze (małym, bo małym) nie pozwoliłby na żadne barbarzyńskie zachowania. Na pal! To znaczy, samą głowę na pal, ale takich rzeczy nikt nie musi wiedzieć, a pomyśleć, że dotrą do tego dzieci... Nie, koniec, nie pozwolę! Na gałęziach w koronie drzew, pojawiła się małpa o czterech rękach i paszczy z wystającymi kłami, ze spływającym jadem. Nie było niespodzianką, że miała dwoje oczu, ale jedno umieszczono na czole, drugie na potylicy. W końcu nikt nie lubi być atakowany od tyłu. Zeskoczyła na dół, a roślina sama robiła potrzebną wyrwę dla jej lotu. Gęste, brązowe futro przyjemnie trzepotało na wietrze. Małpa wyrwała podstawioną gałąź z utwardzonymi guzkami, kierując się prosto na Ciastko. -Dla wyjaśnienia - zakpił Sakitta. - Do mojego Królestwa roślin zaczynają się wprowadzać zwierzęta. Nie wiń ich, proszę, że nie nikt lubi niszczenia swojego naturalnego środowiska. Też pewnie nie byłbyś zachwycony, gdyby przykładowa małpa rozwaliłaby ci serwerownie, czy co tam masz. Istna kpina. Małpa to nikt inny jak sam Sakitta, tylko że on był nadal gdzieś w roślinie. Robi się skomplikowanie, ale można szybko wszystko wyjaśnić. Otóż małpa i Książe połączyli się telepatycznie, więc byli jednym duchem choć w dwóch ciałach. To tak jakby grać w grę komputerową na dwóch komputerach jednocześnie. Był oboma na raz, mając swobodny przepływ myśli i magii między swymi tworami. Naturalnie mógłby stworzyć i sto takich istot, ale przy trzech zaczynał się gubić. Czasem można coś powiedzieć nie tą krtanią, czy przewrócić się, ruszając nie tą nogą. Dwoje to bezpieczny zespół. Korzystając z fascynacji Ciastka, być może odkrywającego swoje powołanie, ale tego nikt nie powiedział, małpa wzięła zapach, jednak jej dalekosiężny smród mógł już wszystko zdradzić.
×
×
  • Utwórz nowe...