Skocz do zawartości

Sakitta

Brony
  • Zawartość

    282
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    1

Wszystko napisane przez Sakitta

  1. -Uffff. Nadal nie rozumie mojej taktyki. Za każdym razem, gdy odchodził rąbać coś innego, zniszczone kawałki rośliny miały dość czasu na regenerację. Poza tym drzewo nie było już tylko drzewem, ale całym zagajnikiem, a im stawało się większe, tym szybciej rosło. Ledwie opuścił stanowisko wyrębu głównego pnia, ten już połączył się kilkoma cienkimi żyłkami. Sakitta wierzył, że prawdziwa potęga mierzona jest w ilości wstań na nogi, po zaliczeniu upadku, dlatego pozwalał się atakować, stopniowo zwiększając poziom trudności. Pamiętał jeszcze eksperyment, przeprowadzony dawno temu z ojcem. Wrzucili żabą do wrzątku, jednak ta wyskoczyła. Później wrzucili inną do letniej wody i stopniowo podgrzewali, aż zaskwierczała. Najwyższy czas dodać kilka stopni do zupy z Ciastkowej. Wraz z odbudową strategicznych struktur urodził układ flirtujący niepotrzebne związki, w tym ciał zdechłych robali na kompostu, czy resztki tlenu do liści. Stężenie kwasu na powrót zaczynało się zwiększać, tym razem potrzebne były także ciałka maziste, podobne do rzadkiej meduzy. Płynęły mało wdzięcznie, a ponieważ nie miały narządów (w tym mózgów) robiły to w sposób dość losowy. Mimo wszystko ich celem było zaczepienie się do jakiegoś obcego organizmu i parzeni, właściwie samym sobą, bo ta istota nie miała nawet najbardziej prymitywnych parzydełek. Miało to swoje plusy jak na przykład brak konieczności utrzymania ciągłości organizmu. Robale, obawiając się strawienia, omijały je z daleka, starając się atakować Ciastko z innej strony. W kokonach na zewnątrz zaczęto wytwarzać nowe gatunki bakterii, by jeszcze bardziej wzbogacić środowisko wewnątrz drzewa. W międzyczasie znowu zainwestowano trochę środków we wzrost korzeni - miały dotrzeć jak najbliżej jądra planety, by czerpać ciepło, zamienne na czystą energię.
  2. W poprzednim statusie mówiłem o ukrytych okultyzmach. Mógłbym zrobić serię na ten temat, ale w sumie... po co? Na razie jednak chciałbym się podzielić z ,,szokującym" kadrem, bezpośrednio z bajki (nie wiem, kto odnalazł to przede mną, miałem przyjemność odnaleźć to samemu): http://iv.pl/images/93095232111013742329.jpg

    1. Pokaż poprzednie komentarze  [1 więcej]
    2. GoForGold
    3. IommIPony

      IommIPony

      Mając trzy szóstki z religii pod rząd można też pomyśleć o okultyzmie :-)

    4. Artem

      Artem

      A animatorzy mają teraz z tego bekę.

  3. Wytrwały rębajło. - Nie wiedział jak inaczej to skomentować. - Będzie rąbał, i rąbał, i rąbał, aż zetnie jeden pień, aby zobaczyć dookoła siebie pięć... Nie mniej jednak Sakitta nie chciał inwestować w kolejne rdzenie, rosnące z każdą chwilą cierniste krzewy oraz postępujący system korzeni, jak na razie wystarczył. Istniało raczej nie wielkie zagrożenie, że Ciastko zaraz przemieni się w górnika, poprzez mozolne uderzenia kilofem, no może jakimś wyrafinowanym świdrem w ziemię, wydobywającego roślinę szybciej wolniej, niż ją niszczono. Ciastko z pewnością zaraz przerżnie się na wylot, a samo drzewo będzie podtrzymywane jedynie dzięki już gotowym odnogą poza toksyczną pułapką. Będąc teraz w niezidentyfikowane miejscu w systemie roślin, cieszył się, że wziął tę, a nie inną zbroję. Jak wspaniale można się kurczyć bez naruszania struktury wewnętrznej. To było naprawdę dzieło sztuki, wyposażone w technologię wyprzedzającą elektronikę o milenia. Jeszcze ta magia, dusza zbroi, teraz w tymczasowym letargu, robiła wrażenie na wielu, wielu przeciwnikach, kończących starcie w trybie ekspresowym. Władca Piekła zdawał się nie przerywać pochłaniającej go pracy. I dobrze. Może dożyje momentu, kiedy zobaczy, że otacza go już drugi w pełni ukształtowany kokon, a trzeci właśnie gęstnieje, szkicując zarys dla czwartego, dopiero wychodzącego z ziemi. Ktoś z pewnością zapomniał o jednym z podstawowych praw biologii, sama skóra nie wystarczy, by obronić się przed wirusem. Potrzebne są jeszcze limfocyty, układ odpornościowy. Ciastko ugrzęzł gdzieś, nazwijmy to, w żołądku. Wystrzeliło w jego stronę kilka cienkich, a zarazem elastycznych i wytrzymałych pnączy, nastawionych na chwytanie i cięcie. Powinny wystarczyć, aby przerwać homeostazę trolla i pozwolić jadowi na wniknięcie do krwi, jednak Sakitta wystał jeszcze kilka pływających robali z twardymi żuwaczkami oraz dwoma łapami, zakończonych jedną szponą. Z ich łuskowych odwłoków sterczały zakrzywione kolce bez jadu, gdyż w takich warunkach byłoby to zupełnie zbędne. Co prawda mieli nie przywoływać potworów, tylko walczyć między sobą, ale przecież nikt nic nie mówił o układzie odpornościowym oraz nikt nikomu nie kazał wchodzić do cudzego żołądka.
  4. Niech żyje liberalizm! Precz z koroną! Kraj jest własnością narodu, a nie bandy arystokratycznie urodzonych głupców, którzy jedzą tropikalne owoce na złotych paterach, nie dbając, by chłopi dostali mąkę! Wspierajmy naszych braci w walce przeciw tyranii! A nie... karabiny zostaną wynalezione dopiero później. Zapomniałem, że to epoka rycerzy i władzy oligarszej. Nie mniej jedna, mam pytanie: to ma być oficjalny list, który odczytuje się przed tłumem, czy może jakaś bardziej opieczętowana nota, pozwalająca także zabezpieczyć swoje prywatne interesy, jak to czasem w polityce bywa. Dwóch przyjaciół rozmieszczonych po obu stronach więcej zrobi i szybciej awansuje, nieprawdaż? Jak na razie będzie z tym niewielkie pole do popisu, ale z czasem można rzucić edycje, kiedy załatwiamy sprawę z dyplomatą-kumplem. Wtedy mniej oficyje, bardziej konkrete...
  5. Istnieje coś takiego, co nazwałem: ,,pseudo nagonką innego kościoła na kucyki". Szczerze... nie badałem tej sprawy dogłębnie i z oddaniem jak proktolog najszlachetniejszą część ciała, ale jednak kucyki mają coś wspólnego z Szatanem. Wynik zresztą szokuje, zobaczcie sami: ponymemes.net/img/1768/my-little-pony/

    1. Pokaż poprzednie komentarze  [2 więcej]
    2. Niklas

      Niklas

      Ot, tematy zastępcze xd No ale wiadomo, łatwiej dostrzeć drzazgę w cudzym oku niż belkę we własnym xd

    3. Airlick

      Airlick

      http://i.imgur.com/aSFYD.jpg Że tak tylko zostawię potwierdzenie, że scenarzyści to sataniści. :trollface:
    4. Sakitta

      Sakitta

      @Księżniczka Siekierka: to tylko wyśmianie poglądów a nie jakiś materiał dowodowy.

  6. -Nie wstyd ci? - zapytał po raz pierwszy od dłuższego czasu na głos. - Taki z ciebie ekolog? Drzewa ścinać? Ciastko był sprytny, wiedział, że drwal pokonuje drzewo. Rzucił się na swego oponenta jak antyczny heros na pierwszego, lepszego napotkanego potwora. W mitologii z reguły kończyło się na siłowych zmaganiach półboga i złego parszywca, lecz w rzeczywistości odległej o niepojętą przestrzeń czasu, liczyła się tylko i wyłącznie inteligencja. Drwale niestety posiadali stereotyp pijanych głupców, w szczególności już Krwawi Drwale, nierzadko śpiewający sprośne piosenki po wiejskich karczmach i zaczepiający niewinne kelnerki. Jako Wielki Książe, Sakitta czuł małą odrazę, do ludzi wyrąbujących sobie drogę przy pomocy topora. Szli oni przed siebie, nie patrząc na to, co robi się z tyłu. Ciastko był blisko, blisko jak dawniej, tylko tym razem o wiele ciężej będzie mu uciec, oczywiście, jeśli uzna, że jest bez honoru i zwieje, jak przystało na zająca. Wiele gałęzi i liści zostało bestialsko zniszczonych. Kryształki i cienista masa leżała między korzeniami, aż została przez nie pochłonięta. W końcu nic nie może się od tak marnować. Co stanie się teraz? Otóż na to pytanie odpowiedź jest krótka i prosta. Jeśli ktoś kiedyś widział drzewo najwyższej klasy, wie (Sakitta niestety dysponował jedynie średniakiem, ale ten szczegół pomińmy. Zresztą gdzie zmieściłby kolosa, zajmującego pół kontynentu i sięgającego liśćmi stratosfery) że do takiego lepiej nie zbliżać się nawet pod osłoną lotnictwa, o czym boleśnie przekonało się kilka narodów. Sakitta tylko czekał na pierwsze uderzenie. Dało to sygnał pnączom z tyłu, by nagle unieść się do góry i stworzyć zamkniętą pułapkę, pełną ostrych szpikulców. Miejsce dla kryształowych liści też się znalazło, pomiędzy grubymi gałęziami jako lżejsza pomoc. Pułapka był tak szczelna, że zasłoniła światło przy nałożeniu zaledwie drugiej warstwy, a tych oczywiście przybywało. Sam pień trysnął sokiem, choć konkretniej żrącym kwasem. kłamstwem by było, że wypalał mięso aż do kości. Kości też topniały. Jedynie naturalna powłoka drzewa, pokrywająca wszystkie jego części, mogła wytrzymać to, co zaczęło wypełniać pośpiesznie utworzony pojemnik z Ciastkiem w środku. Niektórzy z widowni zaryzykowali stwierdzenie, że Władce piekła dopadła rosiczka...
  7. Twilight nie żyje już w dawnej Equestrii. Z jej światem stało się coś złego, lecz tylko ona zdaje sobie z tego sprawę. Jedyne, czego pragnie, to zakończyć swą historię. Linkadło Krótki fanfik... na śniadanie. Epic: 1/10 Legendary: 1/50
  8. Sakitta

    #2 01/2014 "MANEzette"

    He he, na okładce macie fragment jednej z moich tapet. A poza tematem (tamtym), jakoś z broohofa przerzuciłem się na was. Właściwie nie czytam całego magazynu, no powiedzmy, że ograniczam się do Wieży Zegarowej i komiksu. Jestem naprawdę wdzięczny za porady, stanowiące istotną pomoc dla moich fanfików. Spodobało mi się także, że przedstawiłeś dwa zagadnienia, zamiast jednego, a jakby to powiedziała Pinki Pie: ,,To dwa razy fajniej".
  9. Nie spróbowałeś niczego jeszcze? I mówi to ktoś, kto schował się za tarczą, czekając na przeciwnika? Dobra, jak chcesz rozegrać to turowo... cóż, czas pokorzystać z wynalazku naszych wrogów. Sakitta odszedł na bezpieczną odległość, a ponieważ czuł się bezpiecznie, mógł wykonać nieco dłuższy rytuał. W końcu Ciastko, żeby go dopaść, musiałby przestać siedzieć w miejscu i wziąć się do walki, co było już wystarczającym powodem. Ktoś kiedyś powiedział: ,,Najbardziej bezużyteczną supermocą we wszechświecie jest moc drzewa". Polegało to mniej więcej na tym, że nasz superbohater zamieniał się w drzewo i biernie przyglądał się otoczeniu. Był tu jednak mały kruczek, nie wszystkie drzewa nadawały się co najwyżej do ścinki. Lifa czy drzewo Harmonii miały w sobie coś wielkiego, ale Zakon jak to Zakon, lubił nieco wymaksować wszystko, co spotkał. Księcia objęła czarna aura, a jego ludzka sylwetka zaczęła ustępować na rzecz pnia i pnączy. Powoli wrósł w ziemie, pieląc twardą podłogę areny. Jego korzenie szybko kierowały się w stronę piekła, tartaru, jądra, czy co tam było poniżej na tej planecie. Liści ani zwykłych gałęzi co prawda nie posiadał, ale wspomniane pnącza z ostrymi cierniami i guzkami magicznymi wyglądały ciekawie. Grube korzenie zaczęły wystawać na powierzchni, wyglądając na przystosowane do powstrzymywania ataków magicznych. Kiedy zrobił się już mały zagajnik, z jednym grubym pniem, w końcu pojawiły się liście. Wszystkie były błękitne, a ich ostra, kryształowa struktura podpowiadała, że będą ciąć mocniej niż czarne ciernie. Widać było tam też małe przepływy magii, małe, ponieważ spoczywały, wyczekując. Łatwo zgadnąć, co stanowiło żywicę, tego czarnego, pozbawionego drewna, drzewa.
  10. Ten ściąga skądś magię, czy mi się wydaje? - zapytał sam siebie, czując mocną aglomerację energii przed sobą. Gdyby zrobiłby tak rzeczywiście, już nic nie pohamowałoby Sakitty, przed wzięciem małego kredytu w banku Zakonu; wystarczająco, by przebić się przez niemal każdą tarczę. W tej mgle rzeczywiście było niewiele widać, toteż nie mógł niczego ustalić. Spodziewał się, że Ciastko ukryje się tylko po to, by zamaskować jakieś oszustwo. Zresztą nie byłoby w tym nic dziwnego. Zawsze, gdy się łączyli, by w końcu o czymś rozstrzygnąć, ten gdzieś pryskał, a gdy samemu nie trafiał, robił pozy, jakby był zły za to, że ktoś ośmielił się robić unik. Ale to by było proste, jakby tak przeciwnicy stali sztywno, widząc zmierzające pociski i pozwalając się uśmiercić... a tu chamstwo ośmieliło się uskoczyć na bok i do tego próbowało skrócić dystans, by walczyć jak tchórz! O mało nie wybuchł śmiechem. Podszedł nieco bliżej. Przyjrzał się dokładnie i wypuścił ostrze z ręki, lecz zaraz je chwycił. Zrobiło to na nim zbyt duże wrażenie. On naprawdę myśli, że to mnie powstrzyma? Przecież każdy mag, jeszcze w akademii, już wie, że im silniejsza defensywa, tym słabszy atak. Oczywiście nie zawsze się to uwidaczniało, ale znając kilka sztuczek, można było łatwo wykorzystać. Wystarczyło najpierw trochę zdezorientować przeciwnika, by jego tarcza zaczęła bardziej szkodzić niż pomagać, wtedy zaczekać na odpowiedni moment i zabić, nim zdąży się zorientować, że nigdy tak naprawdę nie wygrywał starcia. Wyskoczył zaraz obok Ciastka i zniknął w chmurze, rzucając jedną świecącą kulą. Miała w sobie dość siły, by zabić psa, ale dzięki niej, przeciwnik wiedział, gdzie dokładnie ma kontratakować. Ciekawe ile razy walczyłeś w takich warunkach. Jesteś w moim żywiole.
  11. Cóż, jeśli chodzi o finał Hoffmana raczej spodziewałem się jego dołączenia do jury... Nie mniej nie ma co się użalać, jeśli sam odchodzi (co innego jeśli było by inaczej). Oczywiście ceremonialne i niekreatywne: nieprzespanych nocy nad pisaniem! Nie mam ochoty się rozpisywać, a wam na pewno nie chce się tego czytać, więc trzymaj się i pisz niezależnie, będąc wolnym jak ptak, ponieważ to właściwa droga do sukcesji na tronie z książek. Propo samego fica, nie będę go już raczej zamieniał. Był nieco wymuszony pod określone reguły (jak ja nie lubię narzucanej weny) i jeśli będę chciał do niego wracać, zawsze mogę zrobić to bez problemu. Zostanie taki, jaki jest, a styl ,,nieagresywny" jakoś mi nie służy. Zresztą po raz pierwszy oparłem fabułę na bochaterach serialowych, jakby nie było OC
  12. Cóż, wychodziłem z psychologicznej zasady, że nic tak nie łączy, jak wspólny wróg. Najlepszy przykład to Hellada. Mogli walczyć między sobą, ale ukazanie im jednego oponenta, zdolnego pokonać wszystkich po kolei sprawiało, iż stawali się jednością. Dodatkowo określenie słabości Korony w tym przypadku, miało służyć temu, by nie łudzili się, że to Equestria weźmie na siebie całą inwazję (dodatkowo zbliża owe silne państwo do tych słabszych, przez co mniej odbiega i staje się bliższe). Należy przy tym pamiętać, że całe zajście mogło być sfingowane zarówno przez Equestriański, jak i zamorski wywiad. Zawsze mogą być jakieś zastrzeżenia co do mojego pomysłu na temat zażegnania konfliktu, ale stworzyłem tutaj sytuację, gdzie dwa narody nie powinny zaatakować się nawzajem ze strachu przed stroną trzecią i bynajmniej nie jest to Equestria, która chce nabyć sojusznika do wspólnej obrony oraz utworzenia floty, którą może wszakże wykorzystać jak Związek Morski (liczy się tu szczególnie fakt działania, a nie efekt, będący tutaj raczej pretekstem niż powodem). Dodatkowo trzeba wspomnieć, że obie nacje mogą już być gotowe do walki (czytaliście Hobbita? Kierunek grotu jest łatwiej zmienić niż schować strzałe do kołczanu, ale nie chcę spoilerować dlatego ujmę to tak: chodzi o bitwę Pięciu Armii). Państwo, które już powzięło przygotowania do walki, raczej łatwo nie zrezygnuje i nie przekonają go normy moralne. Wykute miecze trzeba posłać na front, bo ostygną. W końcu,,wróg mojego wroga jest moim przyjacielem". Propo stylu... no tu nie będę się usprawiedliwiał, tylko zdam na ocenę osoby trzeciej. Mogłem nad tym trochę popracować, ale zwyczajnie miałem także inne zajęcia, więc wyszło, jak wyszło. Po słowie, czekam na następne zadanie.
  13. Dookoła pojawiła się gęsta mgła, przypominająca Księciu pewne starcie w miejscu, które sam przezwał ,,Mroczną Krainą Cierni". Nie była to oryginalna nazwa, ale idealnie oddawała klimat tego miejsca. Nieuporządkowane ogniki latające wokół kolczastych krzewów w czarnej jak noc mgle. Wzrok i słuch stanowiły jedynie balast, w miejscu gdzie nie widział czubka własnego nosa, a dźwięki amortyzował ciemny gaz. Gdy z ukrycia zaatakowały go pierwsze potwory, szybko nauczyły się, że to on tu przyszedł na polowanie. Dostanie się do Zakonu, było równoznaczne z biegłą umiejętnością walki w każdych warunkach. Na czas wielu ćwiczeń rekrutom odbierano wzrok, słuch, czucie, otępiano umysł, czy nawet zadawano ciężkie rany, by nauczyli się bronić nawet w sytuacji realnego wykrwawienia w najbliższym czasie. Wzrok i słuch to tylko dwa z wielu zmysłów, a trzeba rzec, że zmieniło się coś jeszcze. Aktywowały się cząstki magiczne, przypominające ogniki, przy odpowiedniej obserwacji mogące działać jak boje na morzu, mówiąc o ruchach nieprzyjaciela. W mrocznej mgle to właśnie one były odpowiedzialne za wykrycie większości ataków stworów. Wtedy role odwróciły się błyskawicznie. To demony zaczęły wypatrywać niebezpieczeństwa spomiędzy obłoków, a on wychodził znienacka, tnąc kilkoro swoim kindżałem i znikając w cieniu. Wprowadził chaos w ich szeregach, mimo iż to nie była jego domena. Gdy ujrzał, że sytuacja tak diametralnie zmieniła się na jego korzyść, oscylował między wmieszaniu się w mgłę, łącząc się z jej strukturami w jeden silny organizm. Coś równie gęstego, jak mleko mogło łatwo przyjąć ciecz, w jaką się zamieniał, lecz nie tym razem. Wracając wspomnieniami do tamtego polowania, w którym to on był drapieżnikiem, świetnie się przy tym bawiąc i polując z rozkoszą oraz szczerym uśmiechem na ustach na zdezorientowane do reszty potwory, postanowił powtórzyć ubiegły wyczyn. Był drapieżnikiem a Ciastko zwierzyną. Długie kły wystające z maski przydadzą się jeszcze, podobnie jak nowy Kindżał w jego ręce, pokryty platynowymi symbolami. Nie zaatakował od razu. Zamiast tego wtopił się gdzieś we mgle i zastygł w bezruchu, licząc, że nieustępująca ich na moment fala magicznych cząstek do reszty zdezorientuje ograniczony komputer przeciwnika. W końcu to maszyna, nie wie co ważne a co nie oraz nie czuje walki, nie stanowi to dla niej macierzystego sacrum i musi się pogubić w tonach zbędnych obliczeń. Inaczej Sakitta, on spędził na nieustających pojedynkach więcej czasu, niż niejeden śmiertelnik zdążył przeżyć nim, umarł ze starości. Gdy gasło światło, zamieniał się w myśliwego, zawsze widząc swoją ofiarę, jednak nie dając się wykryć samemu. Kucnął i patrzył w kierunku Ciastka, nie widząc go, ale czując jego obecność. Szukał w nim rozluźnienia ciała i umysłu, idealnej chwili do ataku.
  14. Aktor? - zapytał sam siebie, widząc, jak Ciastko udaje, że nie patrzył dokładnie w jego stronę. - Cóż, zanim uda mu się kontrolować całą podświadomość i wykonywać jedynie zamierzone ruchy, będzie musiał uciekać się do takich sztuczek. Sztuka aktorska była jedną z niewielu rzeczy, która nie odgrywała żadnej roli wśród członków zakonu (co innego gra na instrumentach, gdyż tę słabość miało nawet kilka procent) ale wykrył jej usilną próbę, bez najmniejszego problemu. By zdradzić prawdziwe zamiary, wystarczyły feromony, małe tiki, jak zadrganie powieki, czy też modulacja głosu. Wszystko to mówiło nazbyt wiele o temperamencie rozmówcy i o stanie emocjonalnym. Ze względu na zbroję przeciwnika, nie mógł skorzystać z wszystkich zmysłów, ale widział jak Ciasto stoi. Udaje skupienie na skale, ale jednocześnie gotuje się do obrony z zupełnie innego kierunku. Co by teraz zrobić... Jeżeli się rzucę na niego, ucieknie jak poprzednio i jak jeszcze wcześniej. W końcu to nie jego ani pierwszy, ani drugi, ani nieostatni raz. Ciężkie jest życie drapieżnika... Mimo wszystko postanowił skoczyć na niego po raz ostatni, jeżeli i tym razem się rozłączą, powie mu wprost, co o tym myśli. Tak też zrobił, jednak postanowił tym razem nieco urozmaicić taktykę. Pojawił się na powierzchni, po czym rozmył się i znikł pod podłogą, by zaraz wystrzelić się w górę na ponad dziesięć metrów. Do tego poruszał się przypadkowym zygzakiem, będąc coraz bliżej celu. Gdy był już tuż tuż, na jego masce, z zewnętrznej strony, zaczęły formować się srebrne kły. Małe nawiązanie do tego, jak walczyli moi odlegli przodkowie. No chyba, że ktoś wierzy w kreacjonizm.
  15. Każdy dyplomata musi zadbać o jakość ortograficzną i interpunkcyjną, swoich licznych prac. Dla wszystkich narzędzie, z którego nie raz sam korzystam, genialniejsze niż word office (może tylko moja wersja jest omylna, tego nie wiem, ale zdarzału się jej liczne błędy), więc przed państwem: pisownia.com Muszę się przyznać, że w konkursie dyplomatycznym raczej nie polegam na tym programie a raczej na swoim dobrym oku, ale ze wszech miar polecam, tworząc tym samym mały offtopic. Oczywiście żaden program nie jest doskonały, czego doświadczyłem na własnej skórze, lecz stosowanie kilku oraz nieco własnej wiedzy daje gwarancje sukcesu. Ten akurat przypadł mi najbardziej do gustu, więc polecam. Wiem, że to offtopic, ale i tak to napisałem.
  16. Pisałem kawałek czasu temu. Postanowiłem także zrobić drobne odniesienia co do jednego z moich fanfików, dokładniej Wezwania Patriotów. Linkadło
  17. Z linkami nie było najmniejszych problemów. Sakitta był obecnie odporny na wszelkie cięcia czy sztychy. Po prostu przeszły przez ciało, nie czyniąc szkód. Czy on pracował kiedyś na budowie? - zapytał sam siebie, ale zrezygnował z rozważania tego, gdy przed oczami pojawił mu się widok nużącego kopania okopu, pod zamkiem między bagnami. W końcu nie każdy od razu łaził po salonach... Gdy oblepiła go zaprawa murarska, zastanawiał się między kilkoma alternatywnymi drogami. Gdyby tylko miał dar muad'diba... mógłby już dawno zakończyć to starcie po kilku ruchach, ale w jego sytuacji i tak nie mógłby go odpowiednio wykorzystać. Zbyt wiele podobnych dróg, a Złota Droga może mieć niejedną ścieżkę. Pozostawały jedynie zdolności analityczne żywego umysłu, znacznie lepszego niż najpotężniejsze komputery nieorganiczne, a kto twierdził inaczej, dobrowolnie przyznawał się do niższością nad maszyną! Czy on w ogóle rozumie czym jest magia? - Zastanowił się nad obecną strategią przeciwnika. Magii w tym nie było. Po prostu robot skaczący dookoła, nic, zero finezji. Podjął jedyną właściwą decyzję: nie zamierzał robić nic z pokrywającym go tworem cementopodobnym. Jego kombinezon mógł się skurczyć do dowolnych rozmiarów, a nawet rozpłynąć, bez uszkodzenia ciała. Wykorzystał tę cechę, przemieniając się w ciecz i wnikając w mikro szczeliny, między fragmentami ,,kożuszka". Moment później był już przy podłodze, płynąc dalej, aż pod nią. Zajął pozycję naprzeciw Ciastka, jednak zachowując bezpieczny dystans i postanowił zaczekać, aż przeciwnikowi znudzi się czekanie i rozwali swoją budowlę, jednocześnie się odsłaniając, tym samym pozwalając na śmiertelny atak, ponieważ nic tak nie bawiło publiczności, jak proces nabijania głowy wroga na pal, lecz to nieco później... Po tym zdarzeniu oczywiście zamierzał przywrócić mu dawną formę i życie, ale także zachować należne trofeum. Ten, kto widział włości jednej trzeciej Zakonników, wiedział, o co chodzi.
  18. No to po terminie i po nowym roku... spóźnione wszystkiego najlepszego! Życzę wam, aby wasze fanfiki były lepsze z każdym następnym projektem, a fabuły przypadły Dolarowi, nie mówiąc już o poprawności za jaką was z chęcią pochwali Dec. Abstrahując, szczerze mówiąc myślałem, że będzie więcej prac. Podziwiam także tych, co publikowali 31 grudnia, samemu bym się bał (człowiek zapomni i tyle z tego będzie, nie trzeba dodawać, że tego dnia o to nietrudno )... ale cóż... To teraz szydercze: miłego czytania naszych ,,wyśmienitych" prac
  19. Łzy Utraconego Świata Po odjęciu tagów akurat się zmieściłem... Naprawdę muszę skończyć z tymi konkursami, ponieważ pisanie pod limity i określone tematy mnie dobija. Mam pewną ochotę, oczywiście nieco później, przerobić to pod inne tagi oraz rozbudować wątek, gdyż z wielu pomysłów zwyczajnie nie skorzystałem, choć jeśli opowiadanie się nie przyjmie, nie będę tracić na to czasu. Nie żebym wymuszał dobrą notę, ale szczery komentarz: czy warto, lecz to na koniec, przy ogłaszaniu wyników. Już widzę to z tagiem dark i umiarkowaną dawką przemocy :LZ1bP:
  20. Książe widział, jak jego ostrza lecą na przeciwnika, bez jakiegokolwiek odruchu obronnego u celu. Zastanawiał się czy ostre wiązki, którymi połączył się z magnetycznymi kulami, w ogóle mogą ciąć zbroję przeciwnika. Być może miał tam wyjątkowo wytrzymały materiał, o którym nawet Zakon nie wiedział, ale jego wątpliwości zostały rozwiane chwilę później, gdy zniewolona dusza szarpnęła się w gniewie, jak pies, któremu odebrano zdobycz. Sam też to dostrzegł, ale kilka impulsów mózgowych później. Znikł duch Ciasta, a to oznaczało jednoznacznie iluzję albo zależny twór. Wyglądało na to, że teraz to Władca Pier... Piekła będzie się replikować, a to tym samym mogłoby zwolnić Sakitte z dalszego dotrzymywania warunków walki. Mimo wszystko nie zamierzał brać tego jako urazę i tylko rozczłonować, jak należy. Trzeba rzec, iż czuł obrzydzenie do pomiotów nieposiadających istnienia. Owszem, tworzył takowe na własny pożytek, ale zawsze uśmiercał po wykonaniu zadania. Gdy twór dał się przeciąć na dwie równe połowy, Sakitta miał już absolutną pewność. Czując zmianę napięcia za sobą, jedną kulę wystrzelił w bok a drugą nad siebie. Lecąca nad jego głową odłączyła się od jego ręki, tworząc chwilowo coś prawie samowolnego, w końcu po tym, co zrobił Ciastko, miał prawo użyć czegoś podpiętego nawet pod suwerenną inteligencję, a co dopiero pod prawa balistyczne. Z drugim magnesem nie tylko nie przerwał łączącej ich cienkiej wiązki, ale jeszcze się w nią wtopił. Zdałoby się, że został wessany jak roztocz przez rurę odkurzacza. Nim się oddalił, poczuł lekkie klepnięcie, jakie to daje się, gdy kawałek steku komuś wpadnie nie w tę dziurkę. Po zbliżeniu się do swej kuli, ponownie uformował humanoidalne ciało i chwycił obydwie, choć by dobyć tę spadającą z góry, musiał wykonać lekki podskok. Nie tracąc czasu, wykonał szybkiego susa na oponenta. Zamierzał go jeszcze dopaść, czy to wiązkami łączącymi go z kulą, czy duszą zbroi, czy wreszcie gołymi rękoma.
  21. Pięść Ciastka uderzyła Sakitte prosto w podbródek. Zamiast wykonać jakikolwiek unik, czy chociaż spróbować się zasłonić, Książe tylko się nastawił. Spostrzegawczy zauważyli, że jego głowa na moment przed atakiem zamieniła się w ciecz. Była to prawdopodobnie iluzja, ale pewności nikt nie miał. Cios chlupnął ją ku górze. Wystrzelone krople, z nie wiadomo jaką siłą, zaraz wessało z powrotem do środka, formując dawną twarz. Sakitta postanowił wymienić broń, w końcu miał cały arsenał najróżniejszych zabawek, a nie tylko zwykłą halabardę. Przykląkł na jedno kolano i rozłożył ręce, wystrzeliwując na boki dwie srebrne kule. Te połączyły się z nim cienką wiązką, ostrzejszą od garoty. Kule zaczęły magnetyzować, było pewne, że jest to broń mogąca jednocześnie uderzać i wpływać na ruchy metalowych jednostek. Książe górą przełożył ręce na krzyż, odskakując jednocześnie o dwa kroki do tyłu na pozycję szermierską i zamierzał ciąć poziomo, dzieląc Ciastko na dwie równe połowy. Magnetyczne kule oddziaływały na tyle silnie, że powyrywały ze ścian wszystkie stalowe ozdoby. Kilkorgu z widzów urwała się biżuteria, co wywołało u nich skowyt i ubliżenia, ale Sakitta był gotowy nawet je odkupić, było go stać. Nowe odłamki leciały w kierunku magnesów, a Sakitta zamierzał je wystrzelić w przeciwnika nagłą zmianą ładunku, jeśli ten przeżyły cięcia.
  22. Znowu ucieka? - zapytał samego siebie. - Ile to jeszcze potrwa... Głośno wciągnął powietrze przez usta. Ta ciągła gra w berka dłużyła mu się niemiłosiernie. Co już miał przeciwnika, tuż tuż, na wyciągnięcie dłoni, ten jakby nigdy nic pojawiał się gdzieś z tyłu czy z boku. Tak blisko a tak daleko zarazem. Sam już nie wiedział co robić. Jego stan wskazywał na lekką irytację. Nie możność osiągnięcia celu przez jego bieganie po sali była nowym uczuciem. Zupełnie nowym i w dodatku czymś, czego wcześniej nawet sobie nie wyobrażał. Owszem, były sytuacje, gdy trzeba było uciekać z jakąś ważną osobą, czy nawet wyznaczonym przedmiotem. Była nawet sytuacja, w której musiał uciec z jednej bitwy, by wziąć udział w innej, ważniejszej, jednak to przerosło jego filozofię wojenną. Widział niewielkie garstki broniące się na szańcach przed siłą, z jaką nawet cały legion niemiałby szans. Takowe umierały, przydeptane stalowym butem kogoś większego, ale nikt ich nigdy nie nazwał robakami zdeptanymi obcasem. Bili się do końca, ci zacni żołnierze, ponieważ śmierć była dla nich niczym, w porównaniu do obrony idei. Tutaj nie chodziło o żadną wartość, ani o nabycie doświadczenia, zabicie przeciwnika ani chyba nawet o zwycięstwo. To jednoznacznie usprawiedliwiało wszystkie wybryki, lecz ciągle nie podobało się Księciu. Nauczony, że na polu boju należy stać i się nie cofać, nawet gdy przeciwnik podejdzie na odległość zębów, no chyba że zamierzamy wyprowadzić kontrę z dystansu, miał teraz mętlik w głowie. Zastanawiało go czy powinien teraz skoczyć na sufit, by potem z powrotem rozglądać się do okoła w poszukiwaniu kogoś odważnego. Ostatecznie postanowił rozegrać to teatralnie. Umiał nawiązać kontakt z tłumem. Kiedyś w końcu zrekrutował trochę konfederatów, ale tłumów z tego nie było. -Widząc, że zostałem tak jakby sam na polu chwały - mówiąc, niechętnie wskazał palcem na człowieka w metalowej zbroi - nie chcąc się uganiać za moim obecnym rywalem po całej arenie, muszę zapytać Państwa, czy któreś z Was nie zechciałoby się ze mną zmierzyć. Spokojnie! to całkowicie bezpieczne. W rozgrywkach towarzyskich zwycięzca zawsze wskrzesza poległego, więc naprawdę nie ma się czego bać. Przy okazji dam także kilka wskazówek co do samoobrony. Na specjalne życzenie mogę być delikatny i nie nabić nawet siniaka. Mamy śmiałka? Kilka osób podniosło ręce. W tym parę kobiet. -O widzę, że mamy las rąk. A który z was zna czary? -Ja! - krzyknął barczysty chłop. - Pracuję w urzędzie emerytalnym i potrafię sprawić, że pieniądze znikają! -Zademonstrujesz? -Ma Pan składkę? -Niestety nie odprowadzam. Mój majątek jest wyrażany w autonomicznych prowincjach, więc jakby co będę się mógł utrzymać z nich, bez emerytury. Zaczął wypytywać kolejną osobę, bo zaklęcie pochodzące z Zakładu Utylizacji Szmalu, byłoby ciężkie do zademonstrowania przy publiczności. Wydawało się mu, że przeciwnik właśnie coś knuje, ale miał teraz ważniejszy problem. Musiał wybrać kogoś z widowni, by nie tracić już czasu.
  23. Luźna i krótka kontynuacja opowiadania ,,Sekret Zamku w Lesie Everfree". Miejscem, które będzie dane nam zwiedzić, będzie piwnica jednej z bohaterek, a ci co czytali z pewnością wiedzą, co ona trzymała głęboko pod ziemią. Celowo pisane możliwie jak najgłupszym stylem, w ramach eksperymentu oraz spełnienia życiowych ambicji. -Wejście do fanfika-
  24. Z Księcia pozostała dymiąca plama na podłodze. Leżała tak i się nie ruszała. Gdy widzowie myśleli, że pojedynek jest już zakończony, zaczęła płynąć z zawrotną prędkością. Zachowywała się jak ciecz, tyle że świadoma oraz zdolna do ruchu. Odpłynęła w bezpieczne miejsce i wystrzeliła się do góry jak przy nagłej reakcji chemicznej. Uformował się z niej dawny Sakitta, dalej dzierżący halabardę. -Zagadka: dlaczego żołnierze piechoty imperialnej oprócz miotaczy promieni noszą po dwie szable przy boku i nóż w bucie? - zapytał, dalej idąc przed siebie jakby nigdy nic. Po odczekaniu chwili kontynuował. - Ponieważ ataki dystansowe są łatwe do przewidzenia. Nim dotrą, ma się dość czasu, by wykonać unik bądź kontrę. Można ocenić powstałe zaburzenia energii oraz wyliczyć kąt uderzenia, jeszcze przed wystrzałem. W zwarciu zwyczajnie możesz bić przeciwnika, a nawet przez wykonanie parady, można połamać sobie kości. Im dystans jest mniejszy, tym posiadasz mniej czasu na stosowną reakcję. Nim twoja broń mnie dosięgnie, ja będę już gotowy na powitanie. Wiem to, gdyż niejednokrotnie wykładałem już sztukę wojenną oraz ćwiczyłem rekrutów zakonu. W lewej ręce pojawił się mu pistolet jednostrzałowy, ładowany od tyłu prętami fluorowymi. Kształtem i rozmiarem przypominał klasyczny rewolwer, ale nie posiadał bębenka oraz dysponował innym systemem celowniczym i zapalniczym. Wymierzył w Ciastko i nacisnął spust. Z lufy wyleciał ciężki pocisk z nitkami magnetycznymi na bokach, kierujących się w stronę metalowych zbroi. Sam fluor miał eksplodować po trafieniu w cel, a rzec trzeba, że eksplozja byłaby spektakularna. Nim doleciał, Sakitta powiedział: -Ciekawe czy zrozumie mój przekaz... cóż, jeśli nie to rozerwie go na strzępy. Wyrzucił przestarzały pistolet przez portal do zbrojowni i zaczął biec sprintem, chowając swój drzewiec za plecami w lekkim skłonie tułowia.
  25. Ale ja już skończyłem drążyć ten temat... Stąd to podsumowanie na końcu...
×
×
  • Utwórz nowe...