Skocz do zawartości

Madeleine

Brony
  • Zawartość

    294
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    14

Wszystko napisane przez Madeleine

  1. Mnie też się to z tym skojarzyło. Samo opowiadanie mnie nie zachwyciło. Ono jest... hm, jakby to ująć? Średnie. Przeciętne. Nic specjalnego. Tak, jak napisał aTOM - pocieszne. Trochę zabawne... Całkiem całkiem. Ale ciągle nic specjalnego, nic, na czym można by zawiesić wzrok. Ale tak - podobało mi się kilka rzeczy. Forma narracji - trochę inna niż zazwyczaj, chociaż ciągle pierwszoosobowa... Heh, czy można tu mówić o jakiejkolwiek narracji? Nie no, osoba narratora podobała mi się. Jest zadziorny i sympatyczny, a bohaterki opowiadania i ich zachowania mogą wywołać uśmiech na twarzy. Niektóre odzywki "pisarza" również zasługują na zapamiętanie - dowcipne i trafne (podobał mi się moment, kiedy on zaglądał pod łóżko i polował na pająka, a w tym czasie klacze w najlepsze się kłóciły - to chyba najlepsza część opowiadania). Przeplatanie dialogów klaczek oraz rozmyślań narratora również jest fajne. Niestety, odnoszę wrażenie, że ten tekst jest... za długi. Bardzo rzadko to mówię, bo zazwyczaj czepiam się o rozwinięcie, o lakoniczność, o brak opisów i o inne pierdoły, zresztą, doskonale to wiesz - tutaj odwrotnie, odniosłam wrażenie, że fanfik jest na siłę przeciągnięty, że chciałeś, żeby był śmieszny za wszelką cenę. Przez to wydaje mi się trochę suchy i czasem uniosłam brwi z politowaniem i westchnięciem pt. "o matko, tutaj powinnam się śmiać, okej, łapię, przejdźmy dalej". Również motyw z shippowaniem nie przypadł mi do gustu. Te wszystkie przepychanki słowne, jakieś głupawe odzywki na poziomie dzieci z podstawówki... nie, nie, nie. Naciągane i nieśmieszne. W ogóle tekst mogę podzielić na fajne: narrację, pomysł, niektóre zdania oraz niefajną resztę. Jako komedia mnie nie rozśmieszyło, jako eksperyment - nie zadziwiło. Tekst wspomniany przez aTOMa jest o niebo lepszy. Pozdrawiam! Madeleine
  2. O stronie technicznej się nie wypowiem, w sumie w przypadku tego tekstu mało mnie ona obeszła - no i inni bardzo ładnie wypunktowali błędy ^^. W każdym razie - rozumiem, dlaczego ten fanfik zdobył trzecie miejsce. Muszę przyznać, że bardzo zaskoczyłeś mnie tematyką - jeszcze nie spotkałam się z opowiadaniem, które wykorzystywałoby kolorowe taborety do opowiedzenia o problemie dorosłych dzieci alkoholików. Temat jest ważny, cholernie aktualny i wiesz co? Cieszę się, że o tym napisałeś. Nawet jeżeli opowiadanie nie jest najwyższych lotów, nawet jeśli trzeba popracować nad warsztatem i w ogóle są w nim błędy, o których jeszcze wspomnę - było warto. Przeczytałam to dzieło i pokiwałam głową ze smutkiem, że to takie aktualne i uniwersalne - niestety. Szkoda, że całość została napisana dość niechlujnie i przez to odbiór nie jest, że się tak wyrażę, niezakłócony. Nie wiem, czy tylko ja odniosłam takie wrażenie, ale dla mnie ten tekst nie jest zbyt emocjonalny. Szczególnie mam tu na myśli fragment, kiedy Applebloom zaczyna opowiadać o swoim życiu z pijącym ojcem... to powinno być przesiąknięte cierpieniem, zgryzotą, rozgoryczeniem, a nie było. Przynajmniej ja tak tego nie czułam. Znaczy, inaczej - czułam, ale wyłącznie ze względu na TEMAT, bo wiem niestety z czym to się je, jak to wygląda i dlaczego jest aż tak tragiczne (dobrze chociaż, że nie z własnego doświadczenia). Myślę, że po prostu zabrakło ci słów - to opowiadanie jest zdecydowanie zbyt krótkie jak na tak poważną tematykę. Trudno, bo mogłoby być naprawdę dobre. Mimo wszystko uważam, że zasłużyło na trzecie miejsce. I bardzo dobrze nawiązuje do kaca... końcówka z pogrzebem i z tym, że Applebloom mimo okropnego traktowania czuje stratę, jest wymowna i dobra. I niestety trafna, bo dobrzy ludzie czują wyrzuty sumienia nawet wtedy kiedy nie powinni. Pozdrawiam serdecznie! Madeleine
  3. Gratuluję wszystkim uczestnikom, a szczególnie zdobywcom pierwszych miejsc . Ale mogłaś podesłać w przypadku pracy Nawiada również melodię, zwłaszcza że została skomponowana przez użytkownika i na pewno wszyscy z przyjemnością by wysłuchali. Pozdrawiam!
  4. Gratuluję ci, Dolcze - chwilowo udało ci się pokonać blokadę umysłową, brawo! Przeczytaj. Niektóre są bardzo dobre (m.in. Mordeczowe).
  5. Bardzo ładny tekst. Moi poprzednicy wymienili już najważniejsze elementy, które idealnie ten tekst określają - przede wszystkim podobał mi się tutaj klimat. Dylemat głównego bohatera jest opisany prosto, jasno, a tym, co podobało mi się najbardziej, był fakt, że to wszystko działo się właśnie z perspektywy TEJ postaci. To nie on był w tej historii najważniejszy, lecz jego przyjaciel i to, co się z nim stało; on sam w sobie stanowi jedynie wymówkę, pretekst do szukania przez czytelnika odpowiedzi na pytanie: "Co ty byś zrobił na jego miejscu?". Ja nie wiem, co bym zrobiła. To jest naprawdę trudna sytuacja... nie wyjaśniłeś, co postanowił ostatecznie ogier, ale to jest oczywiste i nasuwa się samo - nie to jest jednak najważniejsze. Zakończenie to mocny punkt opowiadania - każdy może je zinterpretować jak chce, chociaż prawidłowa interpretacja jest przecież tylko jedna. Z błędów zauważyłam bardzo często pojawiające się sformułowanie "zejść z tego świata". Zdecydowanie za dużo jak na tak krótki tekst. I chyba tyle, bo tekst sam w sobie nie jest długi - bardzo dobry klimat, budowany wszelkimi metodami, do których przyzwyczaił nas już autor i w charakterystycznym dla niego stylu, a dylemat głównego bohatera oryginalny i skłaniający do myślenia. Dobry, refleksyjny, smutny fanfik. Godny polecenia. Pozdrawiam! Madeleine
  6. Przecież napisałam, że nie mogłam . A tak serio, nie uważam, że w takich "poważnych" tekstach wstawki humorystyczne są niedopuszczalne. Zasada decorum się nie przedawniła, jednak bez przesady, można ją łamać, na tym polega twórczość. (Nie mówię, że ja to zrobiłam dobrze lub źle, po prostu, że to jest fajne i czasem przynosi pozytywny i zaskakujący efekt.) A cytat, o który jest tyle krzyku, z pewnością faktycznie przekręciłam - pisałam go chyba z pamięci (nie jestem pewna, to było wiele miesięcy temu!). Cóż, mój błąd. Kajam się. Pamiętaj jednak, że forma, jeśli jest pusta, staje się niczym miedź brzęcząca lub cymbał brzmią... a nie, lepiej nie będę już cytować, bo jak widać na załączonym obrazku, średnio mi to wychodzi . Pozdrawiam! Made
  7. Racja. Ja wiem, że to jest głupie, ale z drugiej strony ty wiesz, mój drogi Scyferze, jak to jest: każdemu dookoła kładziesz to do głowy (wielkimi literami na dodatek), że nie ma problemu, że się wyrobi, że błędy to nie dramat, że to, że tamto, że każdy ma prawo do wpadki... ale moje opowiadanie musi być perfekcyjne. No, mniej więcej tak to działa. Ale słuchać się Scyfra. Wie, co mówi. I bardzo, bardzo ci dziękuję za ten komentarz. Nie bardzo umiem wyrazić, jaką miałam radochę, kiedy go zobaczyłam (nie liczyłam w sumie na żaden komentarz poza Dolarowym za jakieś dwa-trzy tygodnie pewnie, bo to temat z konkursem, a i tekst długi jak stąd w diabły) i jaką miałam, kiedy go przeczytałam. Twoja opinia naprawdę mnie ucieszyła, bo i twoje komentarze lubię i cenię (a na samym tekście zdążyłam już postawić krzyżyk... ale sza, bo mnie Scyfer przechrzci za jojczenie). Pamiętaj, że narrator opisuje rzeczywistość z punktu widzenia Cinnamon, więc to ona robi z głuchoty tragedię na miarę AIDS czy innej Eboli, nie ja . Patrzcie ją, jaka cwana, wszystko zrobi, żeby jej współczuli! ^^ (Ale ze wszystkimi innymi zarzutami się zgadzam. I z tym, że bohaterowie wyszli chwilami mocno skretyniali, również - po części mieli tacy być: naiwni i dziecinni, a po części... wypadek przy pracy.) Jesteś kochany Dziękuję jeszcze raz! I przy okazji życzę powodzenia wszystkim pozostałym uczestnikom. (I Dolczemu. Zastanawiam się, przy której kobyle uznasz, że pora pieprznąć to wszystko w diabły i wyjechać w Bieszczady.) Pozdrawiam! Made
  8. SPOILERY SPOILERY SPOILERY (wspominałam już o spoilerach?). O kurczę, byłam święcie przekonana, że komentowałam to opowiadanie, bo pamiętam, że czytałam pierwszy rozdział... Dopiero pojawienie się drugiego fragmentu uświadomiło mi moją wpadkę. Wybacz. A więc zaczynając od początku: 1. POMYSŁ. Bardzo mi się podoba, że zdecydowałeś się osadzić akcję w alternatywnej rzeczywistości. Świetna idea i można z niej wyciągnąć naprawdę sporo. Nie przeszkadza mi, że bohater znalazł się w tym obcym świecie na skutek nieudanego eksperymentu magicznego, co jest poniekąd wtórne i przewidywalne - wszystko jest jak najbardziej w porządku. Ponieważ wszystkie twoje opowiadania są osadzone w twoim osobistym headcanonie, postaci są zawsze ze sobą powiązane, a wydarzenia splatają się w jakiś sposób - to jest bardzo fajne i dzięki temu czytelnicy nie mają prawa ciskać gromów, że główny bohater pojawia się kompletnie z d... i na dodatek zna Twilight, jest mężem Applejack (sic!) i tak dalej, i tak dalej. Wszystko to już znałam, wiedziałam, zaakceptowałam, nawet jeśli mi się to nie podoba - okej, było wspomniane wcześniej, spoko. (Aczkolwiek byłoby fajnie, gdybyś zaproponował kiedyś jakąś kolejność tych opowieści... Która jest główna? Co trzeba koniecznie przeczytać, żeby móc się zabierać za następną? Tego już masz trochę pozaczynane, z tego co się orientuję.) 2. STYL. No, tu cię będę gnębić. Mój drogi, jeśli robisz postępy, to bardzo, bardzo, cholernie powoli. Jest kiepsko w tym względzie - unikasz jak ognia opisów, wszystkiego jest za mało, zbyt lakonicznie... Bohater w jednej chwili jest w bibliotece, w drugiej zaklęcie robi BUM, w trzeciej jest w innym świecie, w czwartej się orientuje, że jest w innym świecie... O, jeśli chodzi o ten fragment "opamiętania", to jest on wybitnie zły - na podstawie jednego małego drobiażdżku Fire Skya olśniewa, że to jest alternatywna rzeczywistość... Żadnych przemyśleń, żadnego zdziwienia, żadnych prób dociekania, dlaczego jest tak, a nie inaczej - nie, to jest alternatywny świat i koniec, ja to wiem, a skąd, hm, chyba narrator mi powiedział. Strasznie zaleciało Imperatywem Narratorskim i nie podoba mi się to. Błędów znowu sporo, ale o dziwo nie ma ich tyle, co przy poprzednich twoich opowiadaniach. Przynajmniej nie przeszkadzały tak bardzo w lekturze, co cieszy mnie niezmiernie. Pierwszy rozdział jest sformatowany w sposób wzorowy - pięknie wygląda, muszę przyznać (i pochwalić). Z drugim już gorzej - brak justowania, jakieś dziwne odstępy... widać, że już ci się tak nie chciało. (Nie mówiąc o samym błahym fakcie, że rozdział drugi jest o połowę krótszy od pierwszego.) 3. KREACJA ŚWIATA PRZEDSTAWIONEGO. Ojojojojoj. No, tutaj też jest wybitnie kiepsko. Powiem tak - nie postarałeś się i zmarnowałeś skądinąd świetny pomysł. Mamy niby alternatywny świat - okej, super, ale ten alternatywny świat różni się od normalnego w tak minimalnym stopniu, jak to tylko możliwe... Dobrze, wiem, nie powinnam się kłócić, w końcu to twoje ponyversum... Ale naprawdę wszystkie Mane 6 muszą dalej mieszkać w Ponyville? Twilight jako księżniczka też? W bibliotece, drzewie? Jako bibliotekarka? Dokładnie tam główny bohater może ją znaleźć? Ciągle, cały czas jest to samo? Ja rozumiem, że to jest po części zgodne z serialem, ale tutaj piszemy fanfiki, a nie scenariusz serialu dla dzieci. Nie podoba mi się również kreacja Tenderhoofa (nawet nie jestem pewna, czy tak to się pisze). Zrobiłeś z niego jakiegoś potwora, demona, który czyha na uciechy cielesne, bo... bo diabli wiedzą. Niektóre twoje rozwiązania są tak głupie, że to się w głowie nie mieści. "Tenderhoof zaproponował pomoc finansową dla farmy, ale drobnym druczkiem dopisał, że w zamian chce za żonę córkę ojca AJ". Błagam cię, co to jest, do wszystkich diabłów, średniowiecze? To jest fanfik, a nie baśń, konwencje ci się pomyliły. No i jeszcze ten drobny druczek... i gadka-szmatka, że umowy nie można zerwać, bo "co raz zostało przypieczętowane..." Ja ci powiem, co to jest - Imperatyw Narratorski powiedział, że mają być razem, Tenderhoof ma być aroganckim chu... gburem, AJ ma być wściekła, skwaszona i nieszczęśliwa i nie mogą się rozstać, BO TAK. Bo by dramatyzm wcięło. A wracając na moment do tej "alternatywy"... Jak wspomniałam, pozmieniałeś mało, wszystkie Mane 6 się znają i utrzymują ze sobą kontakt, brr (a mogło być tak pięknie, tak inaczej, tak... alternatywnie!). Ale bardzo się cieszę, że Pinkie Pie wsadziłeś do psychiatryka. Chociaż to było dobre posunięcie (w sensie, dla fabuły, a nie dla Pinkie Pie... chociaż może dla niej też). Rarity jako Wielka Pani Z Salonów Szukająca Cielesnych Uciech również jest postacią dobrą. Nie podoba mi się natomiast... 4. GŁÓWNY BOHATER. Płytki, płaski i na dodatek, kochając AJ szczerze i żarliwie i pragnąc całym sercem ją odzyskać, bzyka się z Rarcią po pierwszym spotkaniu w nowej rzeczywistości (!). Serio, autorze? Serio? Ewentualny wątek z powolnym uwodzeniem Fire Skya przez pożądliwą Rarity byłby ciekawy i intrygujący, ale w takiej formie wygląda to biednie, biednie... i stawia twojego bohatera (którego przecież powinieneś lubić) w świetle, w którym ty sam z pewnością nie chciałbyś się znaleźć. Podsumowując: na razie jest średnio. Mocno średnio. Niedopracowany tekst, ale może być lepiej, co w sumie już udowodniłeś. No i jak tagi wskazują, to ma być przygoda... Te całe "Wrota Światów" i w ogóle, akcja z Twilight... Jeżeli nie pójdziesz w tę samą stronę, w jaką poszedłeś w "potworze-polskiej-sceny-fanfikowej" (wybacz, musiałam), to jestem dobrej myśli. Pozdrawiam! Madeleine
  9. Dostań temat o technologii i magii. Napisz nudnego Slice of Life’a z tak rozmytą obecnością jednego i drugiego, jak to tylko możliwe. Walentynki [One-Shot] [slice of Life] [shipping] [Happy End] Liczba stron: 38 Liczba słów: ok. 17 tys. Opis: Cinnamon, starsza córka Pumpkin Cake, po otrzymaniu upragnionego znaczka przenosi się do nowej szkoły, w której zgłębia to, co fascynowało ją od zawsze – muzykę. Zapewne byłoby jej ciut prościej, gdyby nie była osobą niedosłyszącą... i gdyby nie przyczepił się do niej pewien irytujący szkolny kolega.
  10. Przyznaj, Mal, jak bardzo liczyłeś na mój komentarz w tym temacie? Dobrze, zacznijmy od tego, co najważniejsze, czyli treści opowiadania. Powiem tak: zgadzam się właściwie ze wszystkimi wcześniejszymi wypowiedziami. Najbardziej uderzyło mnie to, że ten tekst - znowu - czyta się po prostu wyśmienicie. Mówiłam to już przy "Śnieniu", tutaj z przyjemnością powtórzę - to dzieło płynie, nic nie jest w stanie rozproszyć czytelnika (a przynajmniej mnie nie rozproszyło i chwała za to), lektura kończy się szybciej, niż można by się było spodziewać. Ponieważ twój styl, bardzo piękny, swoją drogą, chociaż mocno specyficzny, opiera się przede wszystkim na, em, jakby to ująć... odpowiednim doborze słów i często ciężkiej, "gęstej" atmosferze, kolejny raz zostałam pozytywnie zdziwiona. W przypadku "Śnienia" pomyślałam przez chwilę, że po prostu odszedłeś od lubianej przez siebie konwencji i do niej wrócisz, a tu się okazuje, że to jest chyba zmiana stała... I fajnie. Niektórzy to nazywają progresem czy tam rozwojem twórczym, ja osobiście nie uważam, żeby twój poprzedni styl wymagał wielkiego progresu, ale tak, zmiana jest zauważalna i skoro twoje teksty przez to czyta się lepiej i szybciej, to jestem na tak. A teraz co do samej historii... I zgadzam się również z tym, że inne tagi byłyby odpowiedniejsze. Tutaj właściwie nie ma Darku, przynajmniej nie tyle, co w innych twoich dziełach. Podsumowując: jest to bardzo dobre opowiadanie z ładną historią, świetnie napisane, dobra miniatura na chwilę refleksji. Punkt kulminacyjny w idealnym momencie, bez dłużyzn, opowieść jest płynna i czyta się to z przyjemnością. I w tym momencie powinnam zakończyć swój komentarz, nieprawdaż? Ale przecież nie byłoby radości, gdybym JA się nie wypowiedziała w poruszonej wyżej drażliwej kwestii, NO WEŚŚŚ!!! Tak, weszłam do tego tematu tylko ze względu na tytuł (nie nick autora, bo akurat przeglądałam forum w wersji mobilnej i nick mi się nie wyświetlił). Pierwsze, o czym pomyślałam, to oczywiście parodia albo wyśmianie w inny sposób (w sumie, to byłoby nawet miłe, doczekanie się parodii własnego dzieła to prawie jak posiadanie prywatnego, osobistego hejtera, świadczy o prestiżu i o ugruntowanej pozycji) - szczególnie po spojrzeniu na osoby pre-readujące tekst (co za ironia, że są to akurat ci panowie, hehe). Jakże się okrutnie rozczarowałam... ... bo ten tytuł nie ma właściwie nic wspólnego z treścią i nie mam pojęcia, czemu jest właśnie taki, szukam argumentów, naprawdę szukam, ale jedyne określenie, jakie przychodzi mi do głowy, to "wabik". No wybacz, ale gdzie tam jest ta pszczoła? CANTERLOCIE, CANTERLOCIE, CANTERLOCIE. (Bo czemu cię nie wkurzyć jeszcze bardziej. Mam nadzieję, że mieszkańcy miasta przeżyli twój wczorajszy przemarsz.) Nie sądzę, żeby pojedyncze określenie niszczyło klimat... chyba że jest tego naprawdę dużo i jest naprawdę irytujące. Nasuwa mi się jedno dzieło, które było przesycone zdrobnieniami do porzygu i to dopiero niszczyło klimat, ale nie podam tytułu, żeby nie pastwić się nad autorem (nad którym i tak swego czasu pastwiła się jedna czwarta forum). A więc tak. 1. Nie mam monopolu na używanie tego słowa. Nie zastrzegłam sobie tytułu swojego fika i uważam, że Mal miał prawo zatytułować swój tekst, jak mu się żywnie podobało. W moim mniemaniu jednak tytuł kompletnie do tego fika nie pasuje i tak, niepotrzebne budzi skojarzenia, szczególnie, że tej pszczoły, jak napisała Cahan, serio było jak na lekarstwo. Jednak nie sądzę, żeby to była kwestia, hm... budzenia niesmaku. Raczej przewrócenia oczami tudzież uniesienia brwi w wyrazie totalnego niezrozumienia (bo skoro nie DLATEGO, to DLACZEGO). 2. Co do wypowiedzi Albericha: ja tylko pragnę przypomnieć, że to raczej ja byłam osobą, która wpierniczyła się ze swoim sianowłosym ja i gdyby nie splendor, jakim cieszyły się fiki Mala, nie byłoby tej całej hecy z "konkurencją", "walką", "wrogami" itd. Fakt, że JEGO twórczość cieszyła się już pewnym rozgłosem, sprawił, że po części i na moje opowiadanie skapnęło nieco złotego pyłu. Więc tę sytuację można interpretować dwojako i nie sądzę, żeby mówienie o grzaniu się w blasku chwały było potrzebne. I to chyba wszystko. Opowiadanie jest bardzo dobre i czekam na kolejne części serii. Pozdrawiam serdecznie! Przecież-Musiałam-Się-Tu-Pojawić-Madeleine PS Canah, skarbie, jak ty, osoba, której wiecznie zmieniają płeć, mogła popełnić taki błąd ;-;
  11. A mnie się to w ogóle, wcale, absolutnie nie podoba. Z oryginału znam urywki i w pierwszej chwili twoje opowiadanie wydało mi się przepisaniem na żywca tamtego tytułu... i bardzo, bardzo mi się to nie spodobało. (Prawie jak ta okropna ponyfikacja XIII Księgi, którą też gdzieś tutaj można znaleźć, brr.) Dodałaś jednak wystarczająco dużo od siebie, bym mogła wyrazić swoją opinię. Cóż, nie podchodzi mi ten typ humoru i chyba nie jestem targetem. Całość wydaje mi się miałka i mimo tych wszystkich podtekstów kompletnie nieśmieszna. Ja wiem, jaka jest stylizacja... ale wbrew pozorom całość byłaby chyba zabawniejsza, gdyby podteksty pozostały w sferze... hm, podtekstów. Maleńkich, drobnych smaczków, dwuznaczności, drugich den, tak, żeby czytelnik naprawdę miał przyjemność (umysłową i cielesną, wszak o to tu chodzi) z ich odkrywania. Tutaj to jest takie... na wierzchu. Taki "legalny pornos", nad którym mogę jedynie wzruszyć ramionami i powiedzieć "aha". I to jest chyba najgorsze, że ten tekst nie wywołuje emocji... bo wstawki z "moją małą marcheweczką", "wkładaniem ciasta do rozbuchanego pieca" oraz "polerowaniem laski" wywoływały u mnie wyłącznie uniesienie brwi. Wyłącznie. Ale dobra, rozumiem, taka jest konwencja tego tekstu, taki jest oryginał... ale przynajmniej ponyfikacja dobrze ci wyszła. Czyta się szybko, lekko i jeżeli człowiek odznacza się odpowiednim poczuciem humoru - z przyjemnością. Nie dla wszystkich, mimo że w dziale ogólnym. (W którym, swoją drogą, opowiadanie powinno być od samego początku i nie wiem, czemu tak nie było, w porównaniu z niektórymi tekstami o lizaniu stóp, które można znaleźć w MLS - JA TYLKO SŁYSZAŁAM, PRZECIEŻ NIE CZYTAM TAKICH RZECZY, NO HELLOŁ - to jest bajka na dobranoc.) Pozdrawiam serdecznie, Madeleine
  12. To opowiadanie jest jedną z lepszych rzeczy, które przyniósł mi dzisiejszy poranek. Bardzo podoba mi się twój styl, Ylthin. Kojarzy mi się ze stylem jednej osoby, którą znam i która pisze w niemal identyczny, a przynajmniej podobny sposób - poprzez barwne opisy pokazuje świat, maluje go przed oczami czytelnika. W ogóle opisy wyszły ci fenomenalnie. Kiedy czytałam fragmenty opisujące gitarę albo te, kiedy główny bohater kładł się spać i próbował przywołać sen po wielu dniach niedogodności... albo kiedy przemykałam się wraz z nim przez miasto, kiedy do przedziały wchodziły kolejne osoby... Czułam zazdrość. Tak pięknie to jest opisane, z lekkością, tak, jakbyś malowała obraz. Kurczę, naprawdę coś wspaniałego. (CHCEM TAK, FOCH.) Mówię o czymś takim. Świetne, świetne, świetne! Klimat over 9000! Co do samej fabuły... Nie no, wciąga. Naprawdę autentycznie wciągające (i aż żałuję, że mnie naszło i przeczytałam już teraz, bo będę musiała czekać kolejne miesiące na drugi rozdział, a ze względu na tagi - [Adventure] - czekanie będzie jeszcze bardziej uciążliwe) - wątki przeplatasz w sposób płynny, kiedy kończy się czytać fragment z perspektywy jednej postaci, już się jest myślami przy innej i kolejne strony migają jak w kalejdoskopie, nie chcąc puścić. Postaci i ich język. Rozmowy w pociągach podobały mi się niezmiernie - niby nic takiego, a jednak nie dość, że pięknie charakteryzujesz bohaterów, to na dodatek wyszło tak naturalnie, życiowo i - znowu użyję tego słowa - lekko. W ogóle całość bynajmniej nie sprawia wrażenia "dwóch miesięcy wytężonej pracy" - raczej wygląda to tak, jakbyś przysiadła wieczorkiem i od niechcenia, między jedną kawą a drugą, dla przyjemności, machnęła sobie rozdział. I to jest duży komplement. Wolf jest przeuroczy. Bardzo przyjemny, sympatyczny bohater, którego od razu można polubić. Do tego mamy zawartość jego tajemniczego futerału... ale na początku nie ma ostrzeżenia o spoilerach, więc nie można powiedzieć nic więcej. Świetnie wymyślone i chociaż na razie jeszcze nie do końca wiadomo, o co chodzi - już się cieszę na kolejny rozdział. Ano właśnie. Tutaj zaczęłam się zastanawiać, czy nie powinnaś była poczekać z publikacją do momentu posiadania minimum 2-3 gotowych rozdziałów. Miejscami miałam wrażenie, że trochę się gubię i w ogóle - osochodzi? Zapewne gdybym miała od razu więcej tekstu, wsiąknęłabym na dobre i ogarnięcie wszystkie zajęłoby mi mniej czasu. (Ale istnieje też opcja, że zwyczajnie jest za głupia, to jest w sumie bardziej prawdopodobne .) A wtrącenia po rosyjsku i francusku nadają takiego smaczku, że niech cię licho, Ylthin. (Ale żeby tradycji stało się zadość, masz: "Opowiadanie jest beznadziejne i nie pisz więcej". No, ciesz się.) Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział... i na dobrą przygodówkę, którą będę czytać z wypiekami na policzkach. Pozdrawiam! Madeleine
  13. Mogłabym powiedzieć to samo. I jeszcze: Ale przechodząc do rzeczy (czy ja na początku nie powinnam zastrzec, że w komentarzu znajdują się SPOILERY? Nieeeee) - opowiadanie nie jest pozbawione wad, ale podobało mi się. Mogę powiedzieć nawet, że podobało mi się bardzo. (A w ogóle siemasz, Flame. Już myślałam, że jakiś kompletny debiutant zawitał na forum, że zrobię mu radość i machnę konstruktywny komentarz - a co, niech ma! - a tu się okazuje, że nici z tego, bo Flame'a znam z Moich Małych Fanfików. Ech, same znajome gęby, i bądź tu człowieku dobry dla obcych, jak obcych chyba na świecie nie ma!). Zacznijmy od samego pomysłu. Napisałeś, że pytałeś na FGE, czy istnieje opowiadanie, w którym ludzie są tylko wytworami wyobraźni Lyry... (cóż - teraz już tak, ale odpuśćmy sobie te miałkie żarty) Mogę powiedzieć, że mnie zaskoczyłeś - również, jak mój poprzednik, stroję zasadniczo od dzieł z tagiem [Human], przywykłam nieco, że są one kiepskie (a przecież teksty Ghatorra, Thara i besterowskie "Save Me" powinny mnie już oduczyć takiego myślenia, tfu!). Nie czuję nawet, że to opowiadanie zalicza się do tej kategorii... Tutaj de facto nie ma człowieka - jest jedynie jego iluzja, fatamorgana. I to jest bardzo, bardzo fajne. Nie spotkałam się z czymś takim. W ogóle idea, żeby przenieść postać, która nie istnieje, do świata rzeczywistego, dać jej świadomość i powiedzieć, że za kilka godzin rozpłynie się w powietrzu, jest genialna... i upiorna. Dobra, wracając do tematu, z którego zeszłam już tak bardzo, jak to tylko było możliwe. Bohaterowie. Twoje kucyki są takie, jakie być powinny - kanoniczne z wszech miar, chociaż ta ich kanoniczność poprzez pewną lakoniczność (nie czuję, że rymuję) opowiadania daje wrażenie lekkiej płytkości. Chodzi mi o to, że każda z postaci została scharakteryzowana przez właściwie jedną specyficzną cechę - np. Lyra ma obsesję na punkcie ludzi i jest narwana; Twilight ma do wszystkiego zdroworozsądkowe podejście i uwielbia czytać; Spike łazi z miotłą (hehehe, czemu mnie to nie dziwi); no i wszechobecne Mane 6. To nie jest zarzut, ale robi tak wielu, wielu, wieeeeelu twórców i mnie to mierzi niemożebnie - u diabła wciskać do fabuły całą szóstkę, jeżeli one naprawdę nie są tam potrzebne? Nie sądzisz, że można by zostawić jedynie Twilight - ważną dla opowieści - oraz Pinkie, która odegrała potem znaczącą rolę? Po co ta reszta? Zapychacz miejsca i daje wrażenie, że autor nie potrafi wymyślić niczego oryginalnego. Co do Johna... No, tutaj mam wątpliwości i to spore. I właśnie w tym miejscu chciałabym wrócić do uwagi ze spoilera - to opowiadanie jest za krótkie. Zdecydowanie za krótkie. Nie chodzi o to, że nie przedstawiłeś historii w należyty sposób - wszystko jest uzupełnione, doprecyzowane, zakończone, nie widać, by akcja pędziła na łeb na szyję, nie, wszystko jest okej. To, co nie jest okej, to emocje - opisałeś jest nie tak, jak trzeba. Nie wierzę w Johna, tak jak powiedział Johnny (no proszę, jaka ładna zbieżność) - jego emocje nie są tym, co ja bym poczuła na jego miejscu (znaczy, nigdy nie będę na jego miejscu, ale mogłabym sobie coś takiego wyobrazić). Jego reakcje są... dziwne. Na przykład w miejscu, w którym mężczyzna ogląda swój dowód i okazuje się, że imiona jego rodziców są zamazane. No proszę cię... ja byłabym szczerze przerażona. Przerażona! On przeszedł nad tym do porządku dziennego strasznie szybko, miałam wrażenie, że tylko lekko się zdziwił, podczas gdy grunt powinien osunąć mu się spod nóg. W tym miejscu powinna nastąpić długa refleksja z jego perspektywy - co się u diabła dzieje, dlaczego, jak to możliwe, że wcześniej nie zauważyłem itd. Tak samo potem, przy wybuchu - nie miałam wrażenia, że on naprawdę się wściekł. Sekundę wcześniej był spokojny i przez to czytałam ten fragment z obojętnością. Okej, wrzeszczy i bluzga, w sumie mnie to nie obchodzi, dawaj punkt kulminacyjny - tak to mniej więcej wyglądało. Nie widać, że złe emocje się w nim kumulują, a powinny. I czytelnik powinien odnieść wrażenie, że John naprawdę żarliwie w tamtym momencie Lyry nienawidzi. I dwie ostatnie kwestie - zakończenie oraz rozmowa z Pinkie Pie. Obie bardzo, bardzo dobre. Pinkie jest Pinkie tak bardzo, jak to tylko możliwe, a uwagi na temat nieskończonej liczby uniwersów, a tym takich, w których oboje są postaciami literackimi - są urocze i bardzo do niej pasują. Uśmiechnęłam się podczas lektury. Jeśli chodzi o zakończenie - również mi się podobało. John miał szansę pobyć w prawdziwym świecie jeszcze przez moment, ale tego nie zrobił. Wolał prawdziwie nie istnieć niż nieprawdziwie egzystować. Znamienne, proste, fajne i... nie powiem, że życiowe, bez przesady , ale ludzkie. (Tutaj miała być jeszcze jakaś uwaga, ale jak na złość zapomniałam.) W każdym razie - bardzo dobre opowiadanie, które miło się czytało, nieprzesłodzone i urocze. Pisz dalej i staraj się nie ograniczać i lepiej opisywać emocje, wówczas twoje teksty staną się naprawdę ponadprzeciętne. Pozdrawiam serdecznie, Madeleine
  14. I kolejny rozdział za mną (patrz pan, panie Nicz, wyrobiła się i wcale nie zajęło jej to kwartału!). A więc ten tego. Nicz, jak mogłeś poprawić perfidny błąd ortograficzny pt. "kont sali", zanim ja zdążyłam się do tego przypieprzyć, jak mogłeś, jak mogłeś, ty niedobry, niedobry człowieku! No nic, teraz muszę pisać o dobrych rzeczach, grr. Tak, bo cytat musi być . Rozdział podobał mi się, chociaż, nie wiedzieć czemu, z początku jakoś ciężko było mi się wczuć w klimat... Nie wiem, z czego to wynikało. Ale najważniejsze, że potem już na spokojnie doczytałam do końca, po drodze się jak zwykle szczerzyłam do ekranu, bo pan detektyw jest absolutnie boski, jak zawsze. Zaczynając od części pierwszej, dłuższej, czyli dalsze perypetie Priesta i jego uroczej asystentki: jak zwykle dostaliśmy sporą dawkę absurdu (uwielbiam jego niechęć do zarazków. Za każdym razem się śmieję, jak widzę jego starania, by przypadkiem nie dotknąć kogoś "nieczystego"), a poza tym, jak widać, pan detektyw zaczyna myśleć... o czym, nie wiadomo dokładnie, na pewno nie o tym, jak rozwiązać sprawę, dla niego ona jest chyba nierozwiązywalna . Spotkanie z Rarity i zakradanie się do siedziby Bractwa Cieni... i pukanie. "O tej porze przyjmują interesantów" - no piękne. Absurdalne i piękne. W ogóle cały ten fragment o tym, kto kiedy wynajmuje lokal... i Rarcia w tym swoim czarnym, obcisłym, nieoddychającym kombinezonie ("Przecież to się człowiek, znaczy, kucyk, poci!"), jak z jakiegoś filmu szpiegowskiego... Obrazek cudowny, randomowy i zabawny, a przy tym nieprzesadzony. Fajnie, fajnie. Hm, czy tylko ja się zastanawiam, o co chodzi z wątkiem Celestii i jej czerwonego słońca? Bo jakoś to się na razie nie klei... I mnie to zastanawia. Wracając do rozdziału - tym razem chyba jednak najbardziej podobała mi się część z Twilight. Rozwiązywanie krzyżówek w towarzystwie Potworów Z Innego Wymiaru Które Chcą Pożreć Twoją Duszę I Nie Tylko I Ogólnie Nie Mają Dobrych Zamiarów? Spoko luz, Spike, mam już dwie litery głównego hasła . Czytałam i kręciłam głową, bo to jest oczywiste, proste, a świetne. Lubię twój humor, przemawia do mnie. Nie jest to random aż tak od czapy, żeby nie dało się tego czytać. A Spike... jaki on biedny w tej części, jaki zalękniony... Biedny, zielony kłębek w koszyczku. (Ale mam dziwne wrażenie, że on jako jedyny reaguje STOSOWNIE do sytuacji .) A więc podsumowując: mamy kilka świetnych przeplatających się wątków, z czego ten z Twi i detektywem są na razie najlepsze (Twi, bo szaleństwo i mroczne moce chcące wyssać duszę - i krzyżówki! - detektyw, bo... to oczywiste, dlaczego). Teraz czekam na rozwinięcie motywu słońca i księżniczek. Pozdrawiam serdecznie, niech ci Wena błogosławi! Madeleine
  15. Opis: W pubie Iron Horse zjawia się gość, dla którego rozmowa z barmanem staje się okazją do osobistej spowiedzi. Liczba słów: 1500 (bez tytułu, autora oraz tagów). Sok pomidorowy [sad] [slice of Life] [Confession] (Festiwal głupich tagów odautorskich trwa, Dolarze.)
  16. No i przeczytane. SPOILERY. Zacznijmy może od mało istotnej rzeczy (nie, w sumie to nie jest mało istotne, to jest bardzo istotne, szalenie istotne, a ten, kto się sprzecza, że nie... niech przestanie, bo ja i tak mam rację!) - formy. Cóż, problemy są, podobnie jak w prologu - opuszczasz całą masę przecinków (ten tekst woła o korektora, jeszcze nie głosem boleściwym i cierpiącym, ale woła), a do tego znowu mam wrażenie, że niektóre zdania są potraktowane niepotrzebnymi zapychaczami, przeciągnięte, jakoś niezgrabnie napisane... Ale nie było tego tak dużo, by wybitnie zakłócało lekturę. Zresztą, jak powiedział Dolar - po paru akapitach człowiek na powrót wsiąka w ten styl, który już nieco zapomniał przez wielomiesięczną przerwę (to było stwierdzenie faktu, nie wyrzut, seriooooo, czemu mi nie wierzysz?). Co do treści... Nooo, to było dobre. To było naprawdę bardzo, bardzo dobre. Dolar wspomniał o tym, że opisy mogłyby być w jakiś sposób przeplatane czymś innym, dla czytelnika nieco lżejszym. Może i tak, chociaż ze względu na specyfikę samej bohaterki to byłoby dość trudne . Poczynając od początku - scenka z chłopakiem posługującym kapłance jest absolutnie urocza i bardzo mi się podobała. Bardzo życiowa, że się tak wyrażę ^^. A bohater cudowny i pocieszny. Dla tej sceny warto się zabrać za czytanie. Dalej było równie przyjemnie - twoje opisy płyną, naprawdę wyśmienicie się je czyta. Podróż przez nocne, choć bynajmniej nie senne miasto, wszystkie te smaczki typu otwarte zakłady, upijanie się na wesoło czy patrole targające na pół przytomnych pijusów - to wszystko nadawało przyjemnego klimatu. No i mamy scenę kulminacyjną... Może zacznę od końca - ostateczna reakcja kapłanki nieco mnie zdziwiła. Znaczy, może nawet nie samo to, że rzuciła się na niego z kopytami (swoją drogą, wyrażenie "gołe kopyta" bardzo mi się podoba, widziałam już coś podobnego u Cahan, ma swój urok), lecz raczej, że nie do końca zrobiła to w obronie własnej splugawionej czci, lecz właśnie... em, no nie wiem, bo odebrano jej wizję z dzieciństwa? Mnie się wydawało, że to ten atak ową wizję wywołał, zamykając umysłowi kapłanki drogę do zapamiętania zdarzeń wywołujących późniejszą ewentualną traumę... A, nie wiem czy to już mówiłam, ale śluby milczenia naprawdę do tego opowiadania pasują. (A kiedy ogier z zaułka się na nią rzucił, to czy nie jest tak, że powinna wrzasnąć odruchowo? Czy może kapłani nie mogli mówić również ze względów, że tak to ujmę, stricte fizycznych?) Podsumowując - podoba mi się to demo, opisy bardzo dobre, jak to u ciebie, kapłanka jest wdzięczną i butną postacią z doskonałym charakterem, nad formą pracuj, wplatasz w pracę dużo fajnych nadających smaczku detali... No i co. Pisz dalej. Fanfik jest z górnej półki. Nie daj czytelnikom czekać. Pozdrawiam serdecznie, Madeleine
  17. A i owszem, bardzo dobry rozdział. Ostatnie dwa w ogóle są niezmiernie dobre, jako czytelnik czuję się dopieszczona i chcę więcej. Komentarz krótki, bo i nie się nad czym rozwodzić - znowu mamy to, co jest w "Porzuconych" absolutnie najwspanialszą rzeczą (poza wszechobecnym chaosem i ogólnym "WTF, co tu się u diabła dzieje?!"), czyli zabawa formą. Rozdział jako fragmenty książki - cudo. Dzięki temu znowu mamy chwilę oddechu przed kolejnymi wydarzeniami, całość jest ładnym podsumowaniem i rozwinięciem tego, czego dowiedzieliśmy się uprzednio. Podoba mi się relacja oczami każdej księżniczki. Najbardziej podobał mi się chyba fragment Cadance, czytało się go wyśmienicie. No i miło jest dowiadywać się o pewnych rzeczach z punktu widzenia konkretnego bohatera. A teraz co do tego, kto za tym wszystkim stoi, skoro, jak już wiemy, Porzuceni są tylko marionetkami w rękach kogoś wyżej postawionego... Po tym rozdziale mam pewien konkretny typ, na który naprowadził mnie jeden szczegół, ale się nie przyznam, boooo... Niklas jeszcze koncepcję zmieni, żeby mi racji nie przyznać . Podsumowując - bardzo dobry rozdział, bardziej statyczny niż poprzedni, dużo świetnych opisów, opowiadanie jak zawsze reprezentuje wysoki poziom. Pozdrawiam! Made
  18. A to ja wrzucę już teraz. Jak zawsze coś poszło nie tak ... czyli coś, co w założeniu miało być lekką, prostą, radosną, świąteczną rymowanką.
  19. "Przygody Red Stripe" siwulecdako, trzy części, w tym jedna w dziale MLN, "Cena prawdy" Emes (plus kontynuacja "Długi", nie czytałam, ale domyślam się, że wątki detektywistyczne tam egzystują), "Za grzechy moje i twoje" Bester, "Za wszelką cenę" Scarred, "Śledztwo zza grobu" Verlax (na razie tylko prolog, którego nawet nie czytałam, ale to Verlax, na pewno jest dobre). Jak sobie coś przypomnę, to dopiszę.
  20. Że mają w nim występować elementy uniwersum MLP; żeby było wiadomo, że opowiadanie jest związane właśnie z tym uniwersum, a nie z innym.
  21. Złe forum popsuło mi posta... ale nie szkodzi, napiszę jeszcze raz. Powyższe cytaty wystarczą w pełni jako rekomendacja tego tekstu. Ten rozdział to cudo Po pierwsze coś, na co wcześniej jakoś nie zwróciłam uwagi - nazwa dokumentu ^^ Poulsen, kocham cię na te tytuły Po drugie - Opowieść Wigilijna jaka jest, każdy widzi. Była wałkowana miliony razy, ale kurczę, Święta idą, a Święta nie istnieją bez dwóch rzeczy - Kevina oraz Opowieści Wigilijnej. I powiem ci, mój drogi, w takiej wersji ja mogę to czytać - Dickens ze swoim melancholijnym badziewiem ci do pięt nie dorasta Cudo, perła, klejnot! Uwielbiam twoją Octavię, kocham ją miłością żarliwą a fanatyczną, gdyby Octavia istniała naprawdę, byłaby szczęśliwa widząc, co z nią zrobiłeś! (Ewentualnie mocno wkur...ona, tak, to drugie jest zdecydowanie bardziej prawdopodobne .) Duchy to najpocieszniejsze istoty pod słońcem, a scena wywalenia szanownego ducha zeszłych świąt jest najlepsza z całego opowiadania. Po prostu - takie parodie mogę czytać. Wszystko tu jest na swoim miejscu, wszystko jest doskonale śmieszne, Octavia doskonała... tak się powinno pisać komedie! Pozdrawiam i dziękuję, poprawiłeś mi humor, Madeleine
  22. A mnie się tam podobało. Ale to napisał Verlax, a przyjęło się, że opowiadań Verlaksa się nie komentuje, dlatego złamię powszechną zasadę i skomentuję, i odkopię, bo co? Bo mogę! Może i motyw oklepany, ale na bogów, KTO miał napisać to opowiadanie jak nie Verlax? Nadrzędny ekspert ds. złotych zbroi? On MUSIAŁ to napisać, i co więcej – on MUSIAŁ zrobić to dobrze. Może komedia nie należy do wybitnych (ale to jest raaaaandom, w randomie nie chodzi o to, by coś było wybitneeee), ale kurde, mnie rozbawiła i chyba o to chodziło. Shining Armour (bo amerykański angielski jest prostacki!) jest absolutnie uroczy, przy sponsorach parsknęłam śmiechem, tak samo jak przy „Metalu, Który Nie Istnieje” – ludzie na przystanku patrzyli na mnie dziwnie, co oznacza, że opowiadanie spełniło swoje zadanie. No i jeszcze ostatni fragment z wiadomościami – random, random, random, ale w dobrym wydaniu, czego chcieć więcej? Dobre to jest i już. Śmieszne i napisał to Verlax, Verlax napisał komedię, świat się kończy. A ja bluźnię, bo wolę srebro od złota . Idę podziwiać swoje srebrne kolczyki, z pozdrowieniami, Madeleine
  23. A więc druga część z cyklu. Co my tu mamy? Isleen dojrzała, sporo przeżyła, została okaleczona, znalazła sobie uczennicę, którą musi teraz prowadzić i nauczyć tego, co sama wie… I mamy las. I wędrówkę. I zjawy. Krótko: 1. Klimat. Jest absolutnie fenomenalny, wyziera z każdego zdania. Każde drzewo, każdy krok bohaterek, każdy odgłos i szmer w tym tekście niosą ze sobą jakąś dawkę emocji. Opisy pozwalają wczuć się w atmosferę, która jest gęsta, ciężka, a jednocześnie czuć związek bohaterek z przyrodą… Dobrze operujesz środkami stylistycznymi i dzięki temu całość nabiera plastycznego charakteru, a w tekst można z łatwością wsiąknąć i niewiadomo kiedy tych kilka stron miga przed oczami. 2. Bohaterki. Mamy nową, młodziutką uczennicę, oraz Isleen, która dorosła i nabrała doświadczenia. Teraz to ona jest tą, która prowadzi i pokazuje. Cieszę się, że wprowadziłaś do opowieści postać Lasair – dzięki temu obie klacze zyskały na głębi, a takie zestawienie, głupiutkiej, nieco naiwnej, przekonanej o swojej wyjątkowości dziewczynki oraz ułożonej, mądrej, starej Isleen, daje bardzo piękny kontrast. 3. Fabuła. Nie powiem, że przytłaczająca, bo nie o to w tym wszystkim chodziło – raczej o pokazanie, że stare obrzędy kiedyś odejdą w zapomnienie i na ich miejsce powstanie nowy porządek, i nie można z tym nic zrobić, nawet jeśli bardzo się tego chce… Po prostu pewne rzeczy umierają i nie pomoże walka… a może jednak? Wszakże… 4. Zakończenie. Chyba o to właśnie chodzi, prawda? Żeby walczyć do końca? O ideały, o równowagę, o… poprzedni świat? Bardzo dobry tekst, bardzo dobra seria z cudownym, niespotykanym zbyt często w fikach klimatem. Pozdrawiam, Madeleine
  24. Przeczytałam i to, i kolejną część z cyklu i zaczęłam się zastanawiać, skąd u diabła wzięło mi się debilne przekonanie, że nie lubię twórczości Cahan, bo mi ona nie podchodzi… Jeśli chodzi o „Kwiat Paproci” – co tu można powiedzieć, Noc Kupały sponyfikowana w sposób perfekcyjny. Doskonale się to czytało, aż mi się „Stara Baśń” przypomniała… Zaczynając od głównej bohaterki, Isleen – mamy kapłankę, młodą klaczkę, która jeszcze nie do końca „ogarnia”, co się wokół niej dzieje, żyje w zgodzie z naturą, ma głęboką więź z Boginią i Matką, ale również, tak po prostu, tak po ludzku, chciałaby poczuć coś… kogoś obok siebie. Przecież to normalne, nie jest w stanie stłumić w sobie takich uczuć. Niby wie, że nie powinna, niby zdaje sobie z tego sprawę… ale bez przesady. Bogini jest mądra, Bogini jest wyrozumiała, Bogini rozumie. W końcu wszystkie kucyki są takie same, a i oświeceni kapłani potrzebują nieco ciepła w tę wyjątkową noc? Obrzędy inspirowane pogaństwem – no cudo. Oczywiście skojarzenia powędrowały do jednego tekstu: „Goi, Goi, Alicornie” autorstwa Spidiego. Nie jestem w stanie stwierdzić, który tekst podobał mi się bardziej, twój na pewno był taki… hm, nie wiem, jak to określić. Dobrze się go czytało, płynął, był przyjemny w odbiorze. Opisy tańców i zabaw są naprawdę na najwyższym poziomie, a to wszystko przefiltrowane przez emocje i rozważania Isleen, która chciałaby wziąć w tym udział, ale nie do końca może. Podobała mi się też niezmiernie scena, kiedy kapłanka „rozdziela dary”, uzdrawiam, obdarowuje innych swoją mocą, a właściwie mocą Bogini… albo i nie. Pięknie pokazane, pięknie opisane, nie mam pytań. Dalej mamy coś tak prozaicznego jak nazwy własne. Kurczę, nazwy wsi są takie urocze… Niby oczywistym jest, że musiały wyglądać tak, a nie inaczej, a jednak stanowią naprawdę miłą odmianę od tego, co znamy na co dzień z twórczości fandomowej. No i wreszcie ostatnia scena, w które Isleen daje się porwać magii nocy i udaje się ze swoim towarzyszem na poszukiwanie kwiatu paproci. I na koniec zarzucę cytatem: No właśnie. Czy to ma znaczenie? Doskonały tekst. Pozdrawiam, Madeleine
  25. Ponieważ ten temat poszedł w stronę, w którą nie powinien był iść, uznałam, że najrozsądniej będzie przeczekać burzę i wypowiedzieć się dopiero, kiedy emocje opadną. (Z tego też powodu nie wypowiem się, jak bardzo to wszystko było głupie i jak bardzo Spidi zmaścił z czysto marketingowego punktu widzenia, trzeba było to rozegrać inaczej, skoro już tak mocno chciałeś, ja bym ci powiedziała, jak zagrać Dolczemu na nosie tak, żeby poczuł ^^.) W każdym razie: opowiadanie Mala już przeczytałam wcześniej (i nawet skomentowałam), teraz mogę natomiast stwierdzić, że „Śnienie” jest jednym z najlepszych fików w tej antologii. Zaczynając od „Zmory”. Naczytałam się, że to opowiadanie jest kiepskie i, cholera, nie wierzyłam. Nie mogłam uwierzyć, że to napisał Spidi. Miałam wrażenie, że nicki mu się pomerdały. Ten fik, w połączeniu z górnolotnym wstępem o „byciem zasłużonym pisarzem” brzmi kuriozalnie. Dobra, jakiś merytoryczny komentarz… em… Zacznijmy od stylu. Ja nie wiem, co się stało, ale to się czytało okropnie. Topornie. Dialogi to jakaś tragedia. Nie mogłam, no nie mogłam uwierzyć, że to naprawdę twoje dzieło… Sztuczne, dziwne, jakieś takie nieporadne. Wszystko dzieje się za szybko, Sweetie Belle i Luna przechodzą do rzeczy jak torpeda, nic nikogo nie dziwi, konkretne emocje przychodzą w zdecydowanie złym momencie, wszystko, wszystko jest nie tak. Czułam się, jakbym czytała opowiadanie początkującego, osoby, którego trzeba powiedzieć: Słuchaj, pomysł może i fajny, ale wykonanie złe, widzisz, tutaj robisz błąd, tutaj musisz rozbudować, tam zwolnić, ludzie tak nie mówią, słyszałeś, żeby ktoś tak mówił? O, i tutaj dochodzimy do sedna – nie mogę nawet pochwalić pomysłu, bo jest wtórny, nudny i nie ma w nim nic z obiecanych filozoficznych uniesień. Luna jest chora psychicznie. Luna bierze leki. Aha. No i? To jest tak oczywiste, że aż przetarłam oczy ze zdumienia, kiedy dotarłam do końca. To… wszystko? Spidi, naprawdę? Ale dobra, zakończenie jest naprawdę fajne, podobało mi się bardzo. W sumie atmosfera w fiku nie jest aż taka zła, można uznać, że jakiś nastrój grozy jest, a końcówka mocno go podsyca… ale kurde, co to za opowiadanie, w którym dobrych jest tylko kilka ostatnich zdań? (I nie, nie wczytywałam się dokładnie w komentarze poprzedników, wiem tylko o ogólnym wrażeniu, jakie zrobiła na nich „Zmora”, więc nie mam pojęcia, które zarzuty się potwarzają.) „Wieża”. Jedno z moich ulubionych opowiadań w tym zbiorze. Na wstępie: zjebka dla Spidiego (znowu). Na miejscu Omegi ukręciłabym ci łeb po samej dupie. Jak można pomylić się w tytule opowiadania współtwórcy antologii?! No jak, jak, jak? Brak szacunku, a nie żadna pomyłka, ot co! Takie rzeczy się sprawdza trzysta pięćdziesiąt sześć tysięcy razy, żeby potem takich kwiatkUF nie było! Ale dobrze, zejdźmy ze Spidiego… A więc „Wieża”. Podoba mi się koncepcja. Luna i jej azyl, jej schronienie – i w sumie to wszystko. Bardzo dobrze pokazana jest postać władczyni jako osoby z pewnego rodzaju fobią społeczną. Z jednej strony kocha swoją wieżę, czuje się w niej bezpieczna, ale z drugiej – nienawidzi jej, wie, że ta ogranicza jej wolność, pragnie obecności innych, chociaż cholernie się jej boi. Pięknie pokazany kontrast, wewnętrzna walka, jaka toczy się w Lunie. Rozumiem ją, po wydarzeniach, jakie miały miejsce w jej życiu, ma prawo czuć się odizolowana, wyobcowana, niepotrzebna, dziwna. Taka „dzikość” pasuje do niej idealnie. Skojarzyło mi się podczas czytania z opowiadaniem „The Knight’s Gambit” (w tłumaczeniu Airlicka, polecam, bardzo ładny i zgrabny przekład). Tam również były przemyślenia księżniczek, tam również Luna czuła się tą gorszą, winną, dziwaczną i niezrozumianą. Nie wiedziała, jak poradzić sobie z powrotem z miejsca, gdzie nikt z nią nie rozmawiał, gdzie tkwiła sama jedna ze swoimi myślami. Tam również jej wewnętrzne rozterki były pokazane tak dobrze, jak w „Wieży”. W opowiadaniu Omegi mamy dodatkowo do czynienia z narracją pierwszoosobową, która pomaga czytelnikowi wczuć się w klimat i w emocje głównej bohaterki. Można ją zrozumieć, można ją polubić, można jej współczuć… i to jest bardzo fajne. Chociaż i tutaj miałam wrażenie, że zakończenie przyszło zbyt szybko. Może liczyłam też na coś innego… ale nie, nie zawiodłam się. To zakończenie jest akceptowalne i takie ciepłe i przyjemne. Luna wreszcie postąpiła krok naprzód, zrobiła coś, by się uwolnić od spoczywającego jej na barkach ciężaru. Bardzo to fajne i optymistyczne. I to opowiadanie jest – o matko, o matko, jaram się! – napisane bardzo dobrym, wyrobionym stylem. „Blizny wspomnień”. Z kolei to opowiadanie nieco mnie znudziło. Nie powiem, że jest złe, ale tak jak przy dwóch pierwszych miałam wrażenie, że są za krótkie, że można by coś dopisać – tutaj przychodziły mi co jakiś czas do głowy myśli, że autor mógłby się pośpieszyć, że już mógłby nastąpić ten zwrot akcji, punkt kulminacyjny i wszystkie inne fajne rzeczy, którymi raczą czytelników autorzy opowiadań. JEDNAK: podobała mi się bardzo kreacja doktora Nexusa. Jego wspomnienia są pokazane w sposób niezwykle dosadny, co mi odpowiada – nie było to jednak w żaden sposób obleśne (przynajmniej dla mnie), nie na tyle, by tekst wyleciał za brak zgodności z regulaminem. Metody tortur, jakie zostały opisane, trzymanie przesłuchiwanych w ciasnych klatkach… dobre, mocne, sugestywne. Bez wyjątkowej przemocy udało się autorowi stworzyć świetny klimat i całkiem niezły obrazek. Wątek z Twilight jest wzięty z kosmosu i nie mam pojęcia, po diabła on się znalazł w tej historii… Zaczęłam się śmiać jak głupia na tej scenie ze spaniem w jednym łóżku – to jest tak absolutnie urocze, że niektórzy nie mogą się powstrzymać, by nie parować ze swoimi OC-kami którejś z Mane 6! (Szczególnie, że, hej, to dzieło NAPRAWDĘ mogłoby się obejść bez tego. Serio, serio). Wreszcie mamy scenę kulminacyjną – leczenie księżniczki Luny. Bardzo fajne zdanie się tam przewinęło: „Prawda boli, cierpienie nagradza”… Do tego uważam, że epilog w tym fiku jest zwyczajnie niepotrzebny. Z jednej strony fajnie, że dowiadujemy się, jak później potoczyło się życie doktora i tak dalej, ale kurczę, bez tego opowiadanie kończyłoby się w sposób I-DE-AL-NY. Doskonały. Byłoby pewne drobne niedopowiedzenie, ale wszystko i tak stałoby się jasne. Ten epilog sprawił, że na całość spojrzałam bardziej jak na taką… opowiastkę niż na poważną historię. Coś jak epilog w „Harrym Potterze”… najgorszy. Epilog. Wszechczasów. Coś podobnego jest tutaj – łopatologia i szczęśliwe zakończenie, a wszystko cukierkowe do porzygu. Nie no, wyjaśnienie jest dobre, ale i tak wszystko było wystarczająco klarowne i bez tego, dla mnie to całkowicie zepsuło (dobrą!) atmosferę. Ale w ogólnym rozrachunku opowiadanie jest całkiem, całkiem niezłe. „Marzenie wolności”. Hm, i znowu opowiadanie, które nie podobało mi się prawie wcale. Przede wszystkim zarzut podobny jak w przypadku Spidiego – wszystko dzieje się strasznie szybko… Nie wiem, jakoś ciężko było mi się w to wczuć. Pewne wstawki trąciły amatoszczyzną, m.in. początkowe fragmenty o śnieniu… Nie no, czytałam to z miną: „Aha”. Następnie mamy również dość oklepany motyw wykorzystany również przez Mala – Luna nie jest pewna, co jest snem, a co rzeczywistością… Ale Malvagio zrobił to po stokroć lepiej. Może jedynie zakończenie mi się podobało. Nie, żebym się tego nie spodziewała, również było dość oczywiste, ale TAK, nareszcie, ktoś się odważył i historia skończyła się tak, jak się skończyła. Brawo, brawo, brawo – to było takie proste, a jakoś nikt nie chciał tego motywu wykorzystać, czemu, nie wiem, ale cieszę się, że samobójstwo pojawiło się w choć jednym opowiadaniu. Co do kreacji głównej bohaterki – nie wyróżnia się, ale nie jest również taka, że trzeba by zgrzytać zębami. Przeciętność, ale raczej pozytywna niż negatywna. Opowiadanie nie jest jakoś strasznie złe, ALE: haha, Spidi znowu dostanie po dupie, bo to on zajmował się korektą – czyta się to źleee, miałam wrażenie, że ten konkretny tekst wygląda najgorszej ze wszystkich i ma coś nie tak z formatowaniem dialogów, Spiiiiiidi, zepsuuuuułeś! Podsumowując: całej antologii nie poleciłabym, Boże broń. Są tutaj opowiadania bardzo dobrze („Śnienie”, „Wieża”), całkiem niezłe („Blizny wspomnień”), przeciętne, ale powiedzmy, że może być („Marzenie wolności”, głównie ze względu na zakończenie) oraz „o Matko Boska, jak Spidi mógł napisać coś takiego”. Generalnie jest to zbiór przereklamowany w cholerę, bo gdyby nie ta cała napuszona otoczka, przyjąłby się lepiej, ludzie byliby mnie wymagający i złośliwi, a tak, sorry, mieli do tego pełne prawo! Ale czytało się miło i nie żałuję. A na przyszłość, Spidi… weź nie rób tego więcej. No proszę cię, nie rób, nie rób, nie rób. Pozdrawiam serdecznie, Madeleine
×
×
  • Utwórz nowe...