Skocz do zawartości

Madeleine

Brony
  • Zawartość

    294
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    14

Wszystko napisane przez Madeleine

  1. A ja mam pytanie nie związane z tym konkretnym konkursem, lecz z konkursami samymi w sobie. Nurtuje mnie kwestia, ile razy, Dolarze, w historii forumowych konkursów literackich, uczestnik został zdyskwalifikowany na niezgodność tekstu z tematem.
  2. SPOILERY. Przeczytałam… i mam mocno mieszane uczucia. Nie wiem, ile masz lat, ale coś czuję, że nie jesteś jeszcze pełnoletnia. Zgadłam? Dobra, przejdźmy do samego tekstu. Hmm… Pomysł. No, pomysł jest całkiem niezły – Discord doszedł do władzy, kraj się chwieje, generalnie jest źle, a w tym wszystkim funkcjonuje sobie Ostatnie Królestwo, czyli po prostu miasteczko, w którym umiejscowiona jest akcja. O sytuacji politycznej wiemy bardzo mało, ale to dopiero pierwszy rozdział, wszystko jeszcze może się zdarzyć… i niech się zdarzy, bo szerszego opisu świata zewnętrznego mocno brakuje. W ogóle nie mogłam się w tym odnaleźć. Stosunki między mieszkańcami są jakieś… dziwne. Z opisu wynika, że w miasteczku mieszkają same dzieci, ale czytając opowiadanie nie miałam takiego wrażenia. Początkowo miałam nawet skojarzenia z taką młodzieżową serią „GONE” M. Granta – tam też osoby powyżej któregoś tam roku życia po prostu znikały, a pozostawione same sobie dzieci musiały odnaleźć się w nieprzyjaznej rzeczywistości. Tworzyły się gangi, potem doszło do regularnej walki… Nieważne. W każdym razie tam dzieciaki przez długi czas zachowywały się jak dzieciaki, a tutaj mamy maluczkich dorosłych. Wydaje mi się to wyjątkowo dziwaczne. Bohaterami fika są latorośle postaci znanych z serialu – Rainbow Dash, Twilight, Fluttershy, Zecory… Z jednej strony fajne, ale z drugiej – nie podoba mi się, że dzieci są tak podobne do swoich rodziców. Jak córka Sparkle, to musi być aspołeczna i uwielbiać biblioteki. Jak córka Flutter, to musi się jąkać, mówić bez grama pewności w głosie i zajmować się czymś powiązanym z medycyną (serio, przy tej scenie z wizytą u „psychologa” palnęłam się dłonią w czoło – taki z tej młodej był psycholog, jak z koziej dupy trąba. Z tej dwójki to ona była osobą, której bardziej przydałaby się wizyta u specjalisty). Jak córka Zecory, to zielarka i miejscowa pani doktor. No błagam. Ani grama oryginalności. Podoba mi się natomiast, że klacze nie są piękne i wspaniałe – główna bohaterka została opisana jako brzydka, koścista, o nieproporcjonalnej twarzy, zaś „pani psycholog” choruje na łamliwość kości. Cudo! Bardzo, bardzo dobry pomysł. To mnie rozśmieszyło: Zaczęłam się śmiać jak głupia, kiedy wyobraziłam sobie rozmowę dwójki anonimowych dzieciaków na ulicy: – I co, znowu ci w domu świrują, że cię wyślą do specjalisty? – Stary, żebyś wiedział. Już mi umówili wizytę u Klaczy O Kościach Ze Szkła, Mięśniach Z Pajęczyny I Skórze Z Papieru. Czasami warsztat trochę kuleje. Wiem, że opowiadanie było już przez ciebie poprawiane pod okiem korektorów i pre-readerów, więc nie chcę czynić ci wyrzutów, ale są miejsca, kiedy opisy są stanowczo zbyt skąpe i akcja toczy się za szybko. Ubogo, nie sądzisz? Krzyk, wyjrzała, podeszła. Może jakieś jej przemyślenia by się przydały, chociażby lakoniczne: „Na ogrom głupoty mojego brata, kto tak wyje”? Gnanie na złamanie karku jest dobre na stadionie, a nie podczas pisania opowiadania. Jeżeli nieznajoma była chora na zapalenie płuc, to Rica nie powinna zostawić jej pod opieką Wise. Takie osoby się hospitalizuje, zapalenie płuc to ciężka choroba zagrażająca bezpośrednio życiu, na dodatek zaraźliwa. Ale te objawy pasowały tak naprawdę równie dobrze do grypy (no, może poza tą flegmą). Nie jestem lekarzem, ale nie słyszałam, by osoby chore „wiły się w agonii” albo miały jakieś napady… Chyba że miałaś na myśli duszności albo dreszcze. W każdym razie: Podsumujmy: pacjentka rzuca się na łóżku, prawdopodobnie nie może złapać tchu, a ta WLEWA JEJ W GARDŁO jakąś ciecz. Przecież to prosta droga do morderstwa! W przypadku osoby, która może się zadławić, należy przeczekać atak, dbając o to, by nie zrobiła sobie krzywdy… a nie wmuszać w nią płynne lekarstwo. Pod koniec rozdziału Wise doszła do tego, że głupio postąpiła, zostawiając chorą klacz samą w domu, ale już nie pomyślała, że równie głupie było zostawienie tej klaczy samej w OBCYM domu. A co, gdyby się obudziła? Przecież byłaby przerażona, nie wiedząc, gdzie jest i jeszcze bardziej by jej się pogorszyło. Wypiła PIĘĆ. SZKLANEK. BIMBRU? Takiego alkoholu, co miewa nawet 70% mocy? Szklanek, czyli naczyń o pojemności od 200 ml wzwyż? Chyba że te „szklanki” to jednostki takie jak w przypadku picia whisky, czyli naparstek na dnie. Na razie to chyba wszystko. Generalnie idea mi się podoba, o bohaterach nie można za dużo powiedzieć, samej akcji też jest dopiero zalążek… No nic. Pożyjemy, zobaczymy. Na tę chwilę w skali ocen szkolnych opowiadanie zasługuje na dobry na szynach. Pozdrawiam, Madeleine
  3. Poszłam do piwnicy, widzę: łopata, to sobie myślę: wezmę na górę, może coś odkopię. Uznałam, że „Sceny z życia kuców” do tej aktywności nadają się idealnie. Przeczytałam i ubawiłam się setnie. Piękna, lekka, obyczajowa komedyjka. Doskonała na poprawę humoru, napisana wyśmienitym stylem wywołującym systematyczne ataki radosnego kwiku, no i główni bohaterowie, para zawadiaków i huncwotów, którzy są po prostu absolutnie, niezaprzeczalnie uroczy. Uwielbiam Latającą Mendę Prismata oraz Dżentelmena Kiedy Sytuacja Wymaga Crimsona. Słodcy są i mają mnóstwo chłopięcego czaru. Dostrzegłam zamysł, by nasi nicponie po kolei spotykali na swej drodze różnych mieszkańców miasteczka. Gdyby powstało więcej scen, na sto procent Prism i Crimson natknęliby się na liczne zastępy backgroundów (bez AJ, ją już zaliczyli… bez skojarzeń). W sumie szkoda, że nie ma kontynuacji, bo to naprawdę dobra komedia. Najbardziej podobały mi się sceny z Rainbow (bo pijacka burda, ja i moje rynsztokowe poczucie humoru ), Fluttershy i Twi. Kac-morderca, fenomenalny żartowniś Discord oraz Tyle wspaniałości w tak małej objętości ^^. Jedynie scenka u Rare niespecjalnie przypadła mi do gustu. Odniosłam wrażenie, że autorzy na siłę wepchnęli Crimsonowi tę wymówkę o kamieniach, żeby tylko zaliczyć (ach, znowu to niefortunne słowo…) wszystkie Mane 6. Niby nie ma w tym nic złego, takie wszak było założenie fika, ale dało się to zrobić jakoś lepiej. Zdecydowanie wolę taki „normalny” humor niż te wszystkie naszpikowane drętwymi żartami i przesycone losowością fiki z tagiem [random]. Pozdrawiam, Madeleine
  4. Rozdział czytałam z miną pt. „Co tu się, do ciężkiej cholery, dzieje?!” To było piękne, Niklas. Absolutnie, niezaprzeczalnie piękne. Przede wszystkim dłuższy rozdział (yay, w końcu nie sms!), a poza tym… Uwielbiam, kiedy tak mieszasz. Kto jak kto, ale ty potrafisz trzymać czytelnika w napięciu. Zwrot akcji goni zwrot akcji, nigdy nie wiadomo, komu wierzyć, kto spiskuje, kto jest ofiarą, kto jest katem… W jednej części tyle zaskoczeń! Pochłonęłam te dziesięć stroniczek w kilka chwil i teraz przeklinam, bo chcę więcej. Jak mogłeś przerwać w TAKIM MOMENCIE? Grey Dust ma coraz większe kłopoty ze swoim ludkiem. Ten też nie wie już, komu ufać, a kogo się strzec. Ja nie wiem razem z nim i każda scena jest nową niespodzianką. Domyślam się, że nasz ulubiony rebeliant wyjdzie z kolejnych tarapatów cało… albo pojawi się jeszcze inny zwrot akcji :3. No i na koniec księżniczki, mroczne siły i równie mroczny sztylet. CUDO. Parsknęłam śmiechem :3. Post szanownego Marquise’a Fancypantsa di Coroni przypomniał mi, że miałam wrócić jeszcze na chwilę do Dusta. W przeciwieństwie do mego poprzednika ubóstwiam tę postać – z rozdziału na rozdział podoba mi się coraz bardziej. Jego poglądy i heroiczna walka o wolność, emocjonalność i żywiołowość, charyzma oraz głębokie przekonanie o równości i braterstwie – kocham go za to, że jest taki konsekwentny w tym, co robi i głosi. Wierzy w coś i po prostu to realizuje. Ma zasady. To, czy jego stosunek do rzeczywistości komuś odpowiada czy nie, schodzi na dalszy plan – na uznanie zasługuje sam sposób, w jaki podchodzi do problemów i swych współtowarzyszy. A że okazał się zabawką w kopytach potężniejszych od niego… U Niklasa wszystko jest możliwe . Podsumowując: bardzo adekwatny tytuł. Ponadto stwierdzam niniejszym, że Niklasa rozdziały dłuższe są lepsze niż Niklasa rozdziały krótsze, bo więcej się dzieje i od razu mamy większy galimatias. Mam nadzieję, że następne części będą równie nieprzewidywalne, ale o to chyba nie muszę się martwić. Cieszę się, że u ciebie nic nie jest oczywiste. Chcę więcej. Pozdrawiam, Madeleine EDIT. Zapomniałam dopisać, którego kucyka tła chciałabym ujrzeć w kolejnych częściach. Cóż, skoro waść Marquise optuje za Wiadomo-Kim, to ja chciałbym ujrzeć jego wierną towarzyszkę, Fleur Dis Lee.
  5. SPOILERY. Niezły pomysł totalnie zamordowany beznadziejnym wykonaniem. Forma pamiętnika czy też – jak w tym przypadku – dziennika, jest dość powszechna, prosta do pisania i przy tym opowiadaniu naprawdę mogłaby się sprawdzić. Sama idea pokazania konfliktu między dwoma stronami i towarzyszących mu emocji nie jest zła, chociaż wtórna i oklepana. Jeszcze raz powtarzam – to dało się napisać tak, by było ujmujące, wzruszające i do głębi smutne. Niestety, twój warsztat wije się w konwulsjach i błaga o dobicie. Interpunkcja leży, błędów na pęczki (JAK MOGŁEŚ NIE POPRAWIĆ CHOCIAŻBY TYCH WYMIENIONYCH PRZEZ GANDZIĘ, ARGH), w niektórych miejscach dostrzegłam wzięte z tyłka wielkie litery (co ty, Niemiec jesteś?). Do tego te zdania są takie… nieporadne. Jakby pisało je dziecko. Albo nie – jakbyś nabrał powietrza i na jednym wydechu usiłował wyrecytować „Pana Tadeusza”. No panie, się nie da! Kropkę byś tam gdzieś postawił, a nie tak… Być może tym językiem chciałeś w jakiś sposób scharakteryzować swojego bohatera, który nie jest specjalnie wykształcony i nawet nie bardzo interesuje się, czym jest ta wojna, w której bierze udział. Okej, nie ma w tym nic złego, prosty bohater nieogarniający rzeczywistości, jaka go otacza, to bardzo dobra rzecz, co pokazał na przykład Spidi w świetnym „Big Flaku” (przeczytaj, stosunek Big Macintosha do wojny w utworze Spidiego jest podobny do tego, który przejawia twój bohater, ale tam akcja jest poprowadzona sto razy lepiej). U ciebie jednak ten ogier nie wydaje się zagubiony, tylko po prostu durny. Dalej – sama fabuła. Mamy szkolenie wojskowe widziane oczami bohatera i spisane w formie pamiętnika, potem jakieś tam starcia dwóch obozów, a potem pif paf i kolo pada jak brzoza pod ciężarem samolotu młody gniewny po dwóch piwach. Ostatni wpis jest z punktu widzenia klaczy, którą główny bohater kochał. Niby fajne, ale jakieś takie mdłe i w sumie – jak napisał Gandzia – kogo to obchodzi. „Trzecia strona konfliktu” pojawiła się w jednym akapicie, dostała nazwę i na tym jej rola się skończyła. Ale muszę przyznać, że istnienie oddziałów pod dowództwem Cadence, którym zadaniem jest niesienie pomocy zarówno wojskom Celestii, jak i Luny, jest bardzo dobrym pomysłem… żeby było jasne – tylko pomysłem, bo nie wyobrażam sobie, jak taka pomoc miałaby funkcjonować w praktyce. Nie ma opcji, żeby „trzecia strona” pozostała neutralna, a jednocześnie radośnie biegała sobie w samym centrum wojny, opatrując rannych współbraci pośród latających flaków. NIE. MA. OPCJI. Yhy. Jest wojna, a ci sobie spierniczają do miejsca znajdującego się „z dala od konfliktu”. Po diabła w takim razie wydano pieniądze na ich szkolenie, skoro i tak są bezużyteczni? Yhy. Jak potrzebują żołnierzy na polu walki, to na pewno odeślą go do Canterlotu, gdzie będzie sobie siedział i w komforcie grzał tyłek. Na bank. Ten fragment mnie zabił. Serio. Kim jest twój bohater, że śmierć swoich przyjaciół skwitował lakonicznym „X-a zastrzelili, Y zmarł z powodu infekcji”? Skoro i tak go to nie obeszło, to po diabła o tym wspominać? Ten fragment mógłby być do głębi przejmujący, wystarczyło się jedynie trochę wysilić. Zrobić parę wpisów z nimi w roli głównej, pokazać, że naprawdę są przyjaciółmi… A nie tak. To się nie godzi. A teraz istny majstersztyk: Lekaż. Lekaż. LEKAŻ. Mogę już zacząć rzucać mięsem? Skoro dopiero teraz odkrył, że jego znaczek ma związek z szybkim gojeniem się ran, to zastanawiam się, jakim cudem go w ogóle zdobył. Podsumowując: jakiś pomysł jest, ale d… nie urywa, drażni za to niechlujstwo i morze błędów, główny bohater nie zdobywa sympatii czytelnika i generalnie niewiele się dzieje. Zmarnowany potencjał, miałkie zakończenie, kiepski styl… Masakra. Przeczytać i zapomnieć. Madeleine
  6. W życiu do tego stopnia nie urzekło mnie coś, co formą przypomina podręcznik do historii. Zacznijmy od początku: pomysł zasługuje na aprobujące kiwnięcie głową. Jak napisał Dolar – częściej niż Kryształowe Imperium twórcy fanfików akcję umiejscawiają w i tak zatłoczonym Ponyville. A przecież Imperium ma taki potencjał, który ty wykorzystałeś w pełni. Sama idea „odrysowania” tego państwa jego zwyczajami i świętami jest po prostu bezbłędna. Nigdy wcześniej się z czymś takim nie spotkałam. Tekst jest bardzo szczegółowy i wiarygodny, a te wszystkie nazwy własne… Bogowie, coś cudownego. Czytam i nie mogę się nadziwić. Tchnie świeżością i to naprawdę przyjemne uczucie. Teraz przejdźmy do najważniejszego elementu dzieła – opisów. Cygnus, podczas lektury aż zgrzytałam zębami… z zazdrości. Te opisy są fenomenalne. Ty tego opowiadania nie piszesz – ty malujesz obrazy w głowie czytelnika. Miałam przez oczami te wielobarwne fajerwerki z rozdziału pierwszego, byłam na tym placu wśród rozradowanych plebejuszy, a potem jeszcze to Święto Mórz i parada statków… Wszystko opisane z aptekarską wręcz precyzją. Absolutnie cudowne, nienużące, trzymało do ostatniej kropki, nie pozwalając oderwać wzroku… Perła wśród fików. Co do warsztatu nie mam specjalnych zastrzeżeń. Dopieszczony kawał tekstu. Pojawiają się co prawda pojedyncze literówki typu „włąśnie” albo „któym” w drugim rozdziale (czterech pre-readerów plus korekta, ach, panowie…), „nie zasypywać gruszek w popiele” miast poprawnego „nie zasypiać”, a gdzieś przy końcu użyłeś słowa „ludzie” na określenie kuców. Ale to wszystko drobnostki w obliczu pięknego, doszlifowanego tekstu i TEGO STYLU. Zadurzyłam się w tych opisach. W następnej części możesz przez trzy strony opisywać kałużę przed siedzibą Cesarza – ja i tak przeczytam to z rozkoszą. Pozdrawiam, Madeleine
  7. SPOILERY. Żałuję, ach, jak strasznie żałuję, że zajrzałam do tego tematu dopiero teraz! Poulsen, to jest świetne. Fantastyczne. Dawno tak dobrze mi się nie czytało fika. Doskonały styl, bogate i pełne opisy, fenomenalni bohaterowie… O tym konieczne wypada napisać szerzej, bo aż się o to proszą. Przewróciłeś do góry nogami wizję fandomu dotyczącą Vinyl i Octavii. U ciebie Octi jest tą, co beka, bałagani, czyta komiksy o superbohaterach (!), kruszy chrupkami serowymi na łóżku (!!!), niezdrowo się odżywia, a do tego jest, nie przebierając w słowach, po prostu wredną suczą. Bardzo, bardzo podoba mi się jej kreacja. Absolutnie genialne. Takie zachowanie do tego stopnia nie pasuje do tej zrównoważonej, spokojnej, kulturalnej Octavii, którą stworzył fandom, że jestem… nie, nie w szoku. W niebie! To, co z nią zrobiłeś, jest wspaniałe. Nikt wcześniej na to nie wpadł, a to takie proste. Wszyscy podążyli utartym szlakiem, nie zastanawiając się nawet, czy z tej postaci nie dałoby się wycisnąć czegoś więcej. Tu się okazuje, że można, oj, można – kocham twoją złośliwą, wyrachowaną, antyspołeczną Octavię. Najlepsza Octi, jaką spotkałam w fanfikach. Z drugiej strony, nie przeginaj z tą zamianą charakterów naszych ulubionych equestriańskich muzyków. W pierwszym rozdziale napisane zostało na przykład, że Vinyl odebrała gruntowne wykształcenie muzyczne, zaś Octi w dużej mierze jest samoukiem… Okej, w porządku, ale zważ na to, że miksowania muzyki klubowej jednak prościej nauczyć się od podstaw w domowym zaciszu, niż grania na tak trudnym instrumencie jak wiolonczela (w ogóle instrumenty smyczkowe są skomplikowane w obsłudze). Drugi rozdział to przede wszystkim doskonała scena z ogniskiem. Niby nic się nie dzieje, ale naprawdę fajnie się to czyta. Dużo alkoholu, trochę muzyki, jakieś ploty (w sensie plotki, a nie... to drugie ), ktoś patrzy smętnie w ogień, ktoś inny rucha się w leśnym gąszczu – typowa małomiasteczkowa atmosfera i typowe małomiasteczkowe problemy. Świetne, świetne. Każdy następny rozdział przeczytam z przyjemnością, bo widać, że z przyjemnością piszesz. Choćbym miała czekać i pół roku – nie ma sprawy . Dla tego stylu, dla tych postaci – warto. I tak na zakończenie: Perfekcyjne podsumowanie jej w tym fanfiku . Pozdrawiam, Madeleine PS Eat shit and die .
  8. A mnie się to opowiadanie zupełnie nie podoba. Zgodzę się, że jest całkiem sprawnie napisane (i przetłumaczone, oczywista oczywistość), że czytało się przyjemnie i że jest lekką obyczajówką bez fajerwerków, dla której można od biedy stracić kilka minut życia… Ale dla mnie Pinkie jest w tym tworze totalnie niekanoniczna. Brzuszek ją boli, ma dwie mamusie i śpi z Panem Misiem… Jak ja nie znoszę, kiedy robi się z niej przedszkolaka. Po prostu nie cierpię. Nóż mi się w kieszeni otwiera, kiedy widzę taką pięcioletnio-dorosłą Pinkie. Jeszcze brakowało, żeby zaczęła gaworzyć. Przecież w serialu się tak nie zachowuje – owszem, jest mocno nienormalna, ale nie aż do tego stopnia zdziecinniała. (I tak, uważam, że da się ją przedstawić w taki sposób, żeby zachowała całą swoją pinkowatość, a nie stała się kreaturą samej siebie, wyśmienity przykład: Bitwa o Żurawinowe Wzgórze, gdzie Pinkie jest doskonałą postacią epizodyczną.) Żeby jeszcze to opowiadanie coś sobą reprezentowało, miało jakąś fabułę, zaskakiwało swoją przenikliwością… I to jest cała konkluzja? Serio?! Napiszmy epopeję o tym, że woda jest mokra… Jak już brać się za opisywanie oczywistości, to jednak z pomyślunkiem, bo potem wychodzi takie… takie… nie wiadomo co. I po co. Myślę, że wówczas to opowiadanie byłoby o wiele lepsze. Madeleine
  9. Czy ten antagonista musi koniecznie wyczyniać rzeczy wymienione tym ładnym zielonym ciągiem, czy wystarczy, żeby był?
  10. Życzę dużo weny na przyszłość... jeszcze kilka Czterogodzinek i przekonam się do TCB. CÓŻEŚ UCZYNIŁ?! Pozdrawiam , Madeleine
  11. SPOILERY. Jestem po lekturze trzech kolejnych Czterogodzinek. Tym razem wybrałam te nieco bardziej na poważnie, żeby sobie porównać z wychodzącymi spod twej ręki genialnymi komediami. Muszę przyznać, że mi się podobało… Nawet bardzo. Ale po kolei: Historia odrodzenia. To jest zdecydowanie najsłabsze z tych trzech, które miałam przyjemność przeczytać. Nie znaczy to, że jest specjalnie złe, ale nie przypadło mi do gustu tak, jak reszta. Podczas czytania miałam wrażenie, że z biegiem akcji opowiadanie zaczyna gnać na łeb na szyję – na początku taka zwyczajna, „standardowa” historia, a potem to już się przeradzało w jakieś… sprawozdanie? Szybko się wszystko rozwiązało. Niesamowicie podoba mi się natomiast to, co zauważyłam i w innych twoich pracach – innowacyjne myślenie. Nie piszesz tak, jak każdy typowy TCB-owy twórca. Zazwyczaj w takich opowiadaniach widać, po której stronie stoi sam autor, a dzieła są stronnicze do wyrzygania… U ciebie tego nie ma. Wyłuszczasz racje obu stron, konfliktujesz je ze sobą, żadnej nie wybielasz ani nie oczerniasz. Zarówno ludzie, jak i kucyki mają coś za uszami… W przypadku „Historii…” świetne było to, że całkiem odwróciłeś znaną koncepcję – z reguły to rasa ludzi jest likwidowana na rzecz kucyków… No i ciekawe, że tekst nosi tytuł „Historia odrodzenia”, skoro jest jednocześnie historią zagłady. Niektóre fragmenty były bardzo dobre i mocne. Majstersztyk. Aż ciarki przechodzą. O głównym bohaterze wiemy niewiele, ale reakcja na jego śmierć i szerząca się propaganda wzbudzają w czytelniku negatywne odczucia w stosunku do ludzi… które bardzo zgrabnie przeciwstawiasz tym towarzyszącym lekturze „Bólu”. A skoro już o tym mowa… Ból. Jedno wydarzenie widziane oczami kilku osób. Różne postaci, różne poglądy, różne przeżycia… Idealnie wpasowałeś się w moje gusta, bo tak się składa, że uwielbiam ten zabieg. Czasami autorzy robią z nim coś tak dziwnego, że powstaje chaos i w ogóle pożalsięboże, ale tutaj podobało mi się bardzo. Główny bohater – niewinna ofiara ponyfikacji, przypadkowy człowiek, który znalazł się w złym miejscu o złym czasie. Z drugiej strony – kucyk, który dopuścił się aktu przemiany, jego poglądy, odczucia… Obok – ta, która się przygląda i ten, co chce pomścić. Mieszają się rasy, mieszają się opinie… Idealnie oddałeś to zróżnicowanie. Nie wszyscy ludzie chcą się zamienić w kucyki, ale też nie wszyscy przywiązują do tego wagę. Nie wszystkie kucyki są POZ-owcami, lecz również nie wszystkie dostrzegają zło takiego procederu. A ci, co stają się katami? To, co robią, jest absolutnie niedopuszczalne, ale jednak ich intencje są czyste… A gdy jeszcze dodamy tło, którym jest całkowity zakaz samowolnej ponyfikacji ze strony księżniczek… Cudowne. Niesamowite opowiadanie. W kilku stronach zawarłeś to, czego niektórzy twórcy TCB nie napiszą nigdy na setkach stron swoich elaboratów – udało ci się oddać, że świat nie jest czarno-biały. Po prostu. Doskonała robota. Pomyłka. Poleciłeś to dzieło, twierdząc, że jest najlepszym spośród Czterogodzinek… Wszystkich jeszcze nie czytałam, więc się do tych słów nie odniosę . Mimo ostrzeżenia o spoilerach na początku recenzji, poniższy fragment ukryję, bo w przypadku tego tekstu nie można zdradzić absolutnie nic, żeby go nie zamordować . Esencja fika. Początkowo trochę kręciłam nosem, że wyjaśniłeś całą sprawę tak szybko, że koniec był jeszcze daleko, a ty już odkryłeś wszystkie karty… Ale potem dotarło do mnie, że ostatnia scena z rozmowami była tak naprawdę tym, o co w opowiadaniu chodziło. Nie samo zaskoczenie było ważne, ale również to porównanie światów. Bardzo dobry fik. Świetny. Cieszę się niezmiernie, że wpadłam na twoje Czterogodzinki. Bezwzględnie przeczytam resztę i na pewno zostawię po sobie komentarz . Pozdrawiam, Madeleine
  12. W porządku. Chodzi o to, że forum to generalnie powinna być przyjemność - pisanie opowiadań powinno nią być, ich komentowanie, dyskutowanie na ich temat... Przecież nie jesteśmy tu dlatego, że stoją nad nami z batem. Chcemy tu być i tyle. A im mniej wzajemnych pretensji... tym więcej chęci . Świetny pomysł. (+ tych, które cieszą się wybitną niepopularnością)
  13. Napisz: "Fajne, 10/10, pisz dalej" -> debilny komentarz, nieprzydatna opinia, brak argumentów, zaśmiecanie działu, spam, "wziąłby się wysilił, co za idiota, ja się tak napracowałem nad tym opowiadaniem, a ten dwa słowa, w tyłek się pocałuj". Napisz rozbudowany komentarz zawierający opis wszystkich ważnych elementów dzieła, argumenty, wady, zalety, wrażenia -> co za cwel, promuje się. Zgadza się, Nicz. Taki Alberich to ma w CV już cztery strony zapełnione tytułami fików, które krytycznie ocenił. I jeszcze trzyma pod łóżkiem kajecik, w którym sobie pisze, jaki jest zajebisty, bo raczy autorów długimi komentarzami na forum o kolorowych koniach. Na pewno tak to wygląda. Na sto pro. Ludziom, kuźwa, nie dogodzisz.
  14. "Reduta..." według ciebie - bzdura historyczna, a dla mnie to uczucia, otoczka liryczna. Wiersze klecić można, epiką się wspomóc, lecz najważniejsze, żeby serce drgnęło komuś. Bo co to jest za twórczość, co serca nie ruszy, co ducha nie uniesie, a murów nie skruszy? Ta cząstka człowieczeństwa - ona powie wszystko. Ją popchnąć - to właśnie znaczy być artystą. (A tak na marginesie, szanowny kolego, również lubię rymy, co się przeplatają. Nad rym przeplatany ja nie znam lepszego. Tak kunsztowny i boski efekt one dają! Lecz prawda jest taka, że bywa on zgubny: dla wielu młodzików zwyczajnie... za trudny .) Dolarze, poeci też kunsztu nie znali, na kunszt w ciągu życia ciężko pracowali . Po trosze to talent; on dzieła wzbogaca, lecz nic tak nie działa jak codzienna praca .
  15. Odkopywanie starych tematów jest aktywnością zasługującą na najwyższą pochwałę . Co my tu mamy? Wieczór, ostatnie promienie zachodzącego słońca, balkon i księżniczki, a pomiędzy nimi – główny bohater opowiadania, szachy. Umiejętnie poprowadzona rozgrywka, dużo refleksji, przebijanie się przez skorupę samotności i wyrzutów sumienia… No i wreszcie nauka – trzeba walczyć do końca, niezależnie od okoliczności. Bardzo piękne przesłanie, doskonale ukazana emocjonalność Luny i jej relacje z siostrą. Czuć ten dystans, który utworzył się między nimi przez wieki rozłąki… I te łagodne słowa Celestii: „Kucyki wolą milsze księżniczki”, na które odpowiedź może być tylko jedna, rozlewająca się goryczą w sercu: „Wolą ciebie”. Piękne opowiadanie, wspaniale, że zdecydowałeś się je przetłumaczyć. W samym tłumaczeniu większych zgrzytów brak, może poza skandaliczną manierą wlepiania kropek po każdej kwestii dialogowej. Domyślam się, że przez dwa lata nauczyłeś się już, jak powinno się pisać . Absolutnie się zgadzam. Fantastyczny tekst nienagannie opisujący trudne siostrzane relacje… i bardzo przyjemne tłumaczenie. Pozdrawiam, Madeleine PS Dzięki tobie wiem, że przez całe życie używałam w odniesieniu do szachów błędnej nomenklatury .
  16. Spidi, słoneczko, twe zdanie szanuję, lecz rozbawiona niezwykle się czuję, gdy myśl taka jedna do głowy mej wraca: że tego tu autor się w grobie przewraca . Opinię rozumiem. Zazwyczaj to smyki od twórców dostają w tym stylu wierszyki. Lecz spuśćmy zasłonę milczenia na formę, gdy treść na sto procent wyrabia swą normę. (Choć może nie kończmy jeszcze; mam pytanie: jaką formę waść wolisz, jak nie rymowankę: czy chodzi o misterną AB przeplatankę? A może to sonet twe znajdzie uznanie? Ach, proszę waści, w tych rymach tkwi szkopuł, wymyślać: okropna, okropna mordęga, by pieprznąć wszystko, non stop świerzbi ręka, miast siedzieć nad wersem jednym aż do zmroku. Zaleta jest jedna – satysfakcją zwana, gdy kończysz wiersz, rośnie ci serce, ekspertem nie jestem, lecz wiem, proszę pana: każdy poeta raduje się wielce, gdy jego krwawica rymami usiana, niestyczna też zwykłej fuszerce.) Lecz do tematu, bo Dolar się pokaże i za ten offtop mnie warnem ukarze. Dolarze drogi – przyjemność ja miałam, gdy twoje dzieło tak sobie czytałam. Bohater uroczy i słodki, nie powiem, biedaczek: świat cały mu stanął na głowie, gdy w prawdę zmieniono to, co było mitem, a odrębne palce w te kopyta lite. Dodatkowy smaczek – ten tam był hejterem (nie, żeby to jakoś zmieniało zbyt wiele), koników nienawidził, więc dla dobra sprawy, sympatii wszelkiej tępił wobec nich objawy. Pecha miał biedaczek, w bajkę go wessało, ogon przyczepiło, by cierpiał niemało, a gdy się pojawiła nadzieja poprawy, wziął zaniemógł Dolar, nie dokończył sprawy . Generalnie świetną zapewniasz lekturę, lecz na jedną drobną zasługujesz burę: czasem rytm, waść, tracisz i sylaby gubisz, czasem znowuż więcej w wers ich włożyć lubisz. (A by bardziej jeszcze humor ci popsować, nie powiem, gdzie: musisz na palcach rachować .) I czyż ktoś tu do ciastek jakąś miętę czuje, że na wielką literę wypiek zasługuje? Czyż zemstę można wywrzeć? Czy tylko wrażenie? Podasz źródło potrzebne? (Wybacz, jestem leniem.) I jeszcze inne stęki trzewia moje trawią – się w drugiej części wersy coraz krótsze jawią. A tutaj o problemie też wspomnieć wypada: średniówka, mości panie, źle ci się układa. W pierwszym wersie po piątej sylabie, mój drogi, zaś w drugim już po szóstej, ot, przyczyna trwogi. W jednej zwrotce całkiem idziesz, waść, na skróty, cztery AA rymy – owszem, mam wyrzuty, mogłeś zrobić lepiej, tak – efekt zepsuty, czyżeś siedział nad tym ledwie pół minuty? Lubię tego człeka, to znaczy, tfu, konia, chociaż bardzo wiele ma z siebie z nicponia . Tutaj skończę tyradę, bo choć język gotów, krytyki prawić nie może, gdy tekst takich lotów. A wy – słuchać Dolara, gdy wam do głów kładzie: W rymy potrafi każdy, nawet takie Madzie . Na koniec, jak zawsze, pozdrowienia wyślę, a potem się podpiszę, w uśmiechów asyście. Madeleine
  17. SPOILERY. Wybuchy, krew i śmierć? Są. Ludź i kucyk w jednym świecie w mrocznej, wojennej konwencji znanej z „Save me”? Są. Ciężka atmosfera zbliżającej się śmierci i brak nadziei na jutro? Są. Czyli generalnie tekst w stu procentach składa się z bestera, a że bester bardzo dobrze się w powyższych klimatach czuje, dzieło również jest dobre. Zacznijmy od tego, że fajnie się to czyta. Niby wszystko już było, wszystko już widzieliśmy – no bo wojna i koniec świata, i bohaterowie umierają, co tu można dodać, żeby było innowacyjnie? – ale jednak jest w tym jakiś powiew… no, nie świeżości, ale jakiejś takiej nostalgii. Świetnie opisane odczucia, rozmowa dwóch ostatnich żyjących przedstawicieli swych ras skłania do refleksji, no i świetny pomysł z tą teorią magiczną. Misiek, dobrze pomyślane. Świetne zakończenie. Takie… spokojne. Siedzą, patrzą i czekają. Nie ma już strachu, bo czego się bać? I tak wszyscy umrzemy (ale się milusio zrobiło), czy teraz, czy wkrótce – co za różnica. Byle szybko, bo bezboleśnie to chyba się nie da, kiedy ma się miazgę zamiast flaków… Ale generalnie atmosfera obojętności jest dobrze wyczuwalna i pasuje do sytuacji. Podstawowy zarzut: Chyba nie muszę mówić, o co mi chodzi? Dobrze. Dobrze. Jestem w stanie zrozumieć, że narratorem jest główny bohater, więc to są de facto jego osobiste przemyślenia i nikt nie powinien się w nie wpierniczać, ale byłoby miło, gdybyś ten wybitnie jednostronny pogląd w jakiś sposób przełamał, bo teraz tekst wydaje się schematyczny i tylko można westchnąć z bolączką w głosie: „No tak, kolejny fanatyk POZu”. Przyjemna lektura w besterowskim stylu. Godne polecenia. Madeleine Lekarstwo na mizantropię brzmi bardzo podobnie, ale zaczyna się na F i zamiast Z ma L.
  18. O, to prawie tak, jak twórcy serialu, którzy dorobili Twilight Sparkle brata wziętego z czterech liter . Również nie widzę nic złego w dorabianiu postaciom rodzin. Jeśli ktoś to robi dobrze, to super, a jak robi źle, to niech się uczy. Poza tym, kanon się zmienia. W piątym sezonie nagle pojawi się nieznana nikomu złośliwa bliźniaczka Raibow Dash - Dainbow Rash i co? I nico. Zadziała zasada trzech P - ludzie pobiadolą, przyzwyczają się i przestaną (w zależności od charakteru - albo biadolić, albo oglądać) . Dlaczego tak uważasz? Opinia czytelników czy twoja własna refleksja po jakimś czasie?
  19. Minęły wieki, zanim się przestawiłam z 2003. Tamten był tysiąc razy bardziej intuicyjny. A jeśli chodzi o relaksujący podkład, nie ma nic bardziej uspakajającego niż to. Oczywiście lepszy efekt jest na żywo, ale z braku laku (i pogody) wystarczy w zupełności .
  20. Przeczytałam Janusza i "Foalconmisję"... Piękne. Po prostu PIĘKNE. Przednie komedie, zarówno przy pierwszej, jak i przy drugiej spłakałam się jak bóbr i prawie wylądowałam na podłodze w pozycji horyzontalnej... TCB nie cierpię, ale dla takiego humoru nawet ten tag przełknę. Cudowne . W Januszu rozwaliła mnie reakcja ojca na nagłe zniknięcie syna i pentagram (narysowany mazakami ) - mam nadzieję, że u mnie nie byłaby podobna . Ale kto to tam wie... Do tego odbudowa haremu, KRYSZTAŁY, znaczy, ekhm, wada wymowy no i Applejack szczera do bólu: Idealny sposób, by przekazać komuś smutną nowinę... "Przykro mi dziecko, ale twój szczeniaczek zintegrował się z gruntem... a pomógł mu w tym mój samochód" . Absolutnie tak. I ode mnie też ocena celująca. Z uśmiechniętą buźką! W przypadku "Foalconmisji" - wstyd się przyznać - ja też załapałam główne tytułowe nawiązanie pod sam koniec lektury... Ale to pewnie dlatego, że w pierwszym odruchu dostrzegłam w tym tytule jedynie wyraz "foalcon" (co z kolei było głównym powodem, dla którego wzięłam się za to opowiadanie... Bogowie, ależ ja jestem spaczona!), a dalej po prostu nie czytałam . Przepiękny kawał komedii, świetny styl, fenomenalna Cesarzowa Twilight, no i całe to oczyszczanie świata z "szowinizmu i samczego bandytyzmu"... CUDOWNE! Wspaniałe! Klaczyfikacja, pułapka na foalofila, eksmisja Celestii... a jeśli chodzi o zielonego osła w różowe ciapki, to tak mi się skojarzyło. No i na koniec: Kocham . Boskie komedie. Na pewno przeczytam resztę. Pozdrawiam, Roześmiana Madeleine PS Sprawdzałam. Nie działa. A nie, zaraz, bo ta spowiedź ma być częsta i szczera? A to nie - w takim razie nie jestem ekspertem .
  21. Kurde, Cahan, to samo chciałam napisać. No to ja może Rise and Fall of One R. Dash.
  22. Baby, ach te baby, zawsze muszą mieć odwrotnie niż normalny człowiek . Ale cóż, na tym forum reprezentujemy raczej mniejszość, trza się dostosować . Muszę przyznać, że "Hiperbola" broni się jako zamknięta całość. Mądrze postąpiłaś, domykając wątki w taki sposób, by w każdej chwili można je było znów na oścież otworzyć. Co do obaw... Tak mi się skojarzyło. Szczęścia i zapału życzę i trzymam kciuki, by kolejne opowiadania były tak świetne, jak to . (Korci mnie, by zapytać, ile rozdziałów "Eufonii" jeszcze przed nami, ale ponieważ widzę, że lubisz improwizować w trakcie pisania, chyba nie uzyskam jednoznacznej odpowiedzi .) Tak, wiem, ale ponieważ Dolar jest strzelcem wyborowym, wstrzelił się idealnie w moją opinię, a że do tego jest wyśmienitym materiałem do cytowania... Rozczulające . Ale ja nie jestem lepsza. Kiedy byłam młoda (i piękna), leciał w telewizji jakiś głupawy serial komediowy. W jednym odcinku żona głównego bohatera wyjechała i zostawiła go samego na bodajże tydzień. Dumny pan domu oczywiście nie potrafił obsłużyć nawet czajnika, więc gdy rozbił ostatnie jajko i w akcie desperacji zaczął je zjadać na surowo z podłogi, prawie się rozpłakałam nad jego tragedią . Później mamusia mi wytłumaczyła, że on po prostu był zbyt leniwy, by pójść po zakupy . Trochę szkoda, że w historii nie pojawiło się wyjaśnienie motywu hiperboli, ale z drugiej strony - fabuła nic na tym nie traci, a tytuł jest ciągle mocno intrygujący . Pozdrawiam jeszcze raz, ale nie żegnam, bo na pewno spotkamy się jeszcze pod jakimś twoim tekstem ^^. Madeleine
×
×
  • Utwórz nowe...