Skocz do zawartości

Madeleine

Brony
  • Zawartość

    294
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    14

Wszystko napisane przez Madeleine

  1. W porządku, dla ciebie takie podejście może i jest właściwe, ale ty, Dolar, napisałeś w życiu tyle dobrych tekstów, że zdajesz sobie sprawę, kiedy coś spartaczysz do tego stopnia, że trzeba to wymazać ze świata. Jak ktoś nigdy w życiu niczego nie napisał, a dodatkowo mało czyta, to nie ma bladego pojęcia, czy jego spuścizna jest czymś dobrym. Może się wydawać, że tak, może się wydawać, że nie. Dlatego uważam, że namawianie bądź zachęcanie POCZĄTKUJĄCYCH autorów do kasowania tego, co napisali, jest niewłaściwe. Jak mają uczyć się na błędach, skoro żadnego nie popełnią? A własne wyobrażenie nt. utworu jest złudne, oj, złudne. I znowu mówisz o doświadczonym Dolarze, a nie o tych borokach, co przez takie zabiegi nigdy nie mieliby możliwości dostrzeżenia swojego progresu. Irwin dobrze prawi. Podstawą dobrego warsztatu są ćwiczenia pisarskie, podstawą twórczego umysłu - czytanie. Bo to raz widziałam opowiadanie z banalnym i oklepanym motywem, pod którym autor rzucił, że "ten pomysł może się wydać nietypowy"? Jednym słowem - czytaj, czytaj, czytaj. Język wroga znać trzeba - dobry pisarz wie, co szykuje konkurencja. W ogóle pod Irwinowym postem podpisuję się wszystkimi kończynami w liczbie czterech. Skarbeńku, ty się możesz martwić dopiero, kiedy zaczniesz twierdzić, że jesteś fiko-bogiem i lepiej się napisać nie dało... To, co tu przedstawiasz, to zdrowy objaw jest .
  2. Ja też nie. Przez coś takiego na kontynuację niektórych świetnych fików czeka się potem miesiącami, ekhm, ekhm, wcale nie patrzę na konkretną osobę. A jak się ma problem z zaakceptowaniem tego, co się napisało, to trzeba... przestać. (Przestać mieć problem, a nie przestać tworzyć.) Napisać, co się miało do napisania, znaleźć sobie fajnego pre-readera, a potem dopiero poprawiać. Przecież jak autor będzie poprawiać po tysiąckroć, to nic dobrego z tego wyjść nie może - to jest najmniej obiektywna osoba w całym cyklu produkcyjnym ^^.
  3. Tyle że w mojej wizji one były niejadalne ze względu na brak elementów, które można by tej operacji poddać... Dobra, nieważne, teraz widzę, że jakieś głupie to było A ja wiem, co z tego wyjdzie: Ślub, wesele, a dziewięć miesięcy później Maksymilian The Moonlight Eeeee, tak? A rycz sobie, rycz. Krytyka bardzo dobrze na ciebie działa. Trochę narzekasz, trochę jojczysz, trochę skamlesz, a potem zawsze wracasz z lepszym produktem. Jeśli tak to ma działać, to ja cię zamierzam opier.alać z prawdziwą przyjemnością. Chylę kapelusza! Made
  4. To. Opowiadanie. Jest. Fenomenalne. Autor już wie, że jego tekst totalnie mnie zauroczył, ale obiecałam nieco bardziej rozbudowany komentarz, dlatego właśnie przybywam do tego tematu. Postaram się jak najmniej spoilerować. Nie bardzo wiem, od czego zacząć… Może po prostu wypiszę w punktach, dlaczego ten fanfik jest AŻ TAK dobry: 1. Pomysł. Oryginalny, innowacyjny wręcz. Mamy sąd nad osobą zwaną Pustoszycielem, która bezceremonialnie niszczy światy i bezlitośnie morduje kucyki. Pustoszyciel jest straszny, potężny, a jego motywy są nieodgadnione. Z początku wydaje się, że jest typowym antagonistą z charakterem czarnym jak smoła, że po prostu musi taki być dla dobra opowiadania… W miarę lektury dowiadujemy się coraz więcej i ostateczna odpowiedź jest nie tylko zaskoczeniem… To, co się stało, wydarzenia, które doprowadziły do tego wszystkiego, są miażdżące. Człowiek czyta i kiwa głową, że wreszcie rozumie. Tylko czy zrozumienie usprawiedliwia krzywdy, których główny bohater się dopuścił? Nie wiem. Zastanowię się nad tym trochę później. 2. Otoczka. Nie cierpię sci-fi, ale tutaj to pasuje wprost idealnie. Te wszystkie maszyny, komputery, Kosmos i gwiazdy… O tak, fragment z gwiazdami, które zauroczyły mieszkańców planety i galaktycznych podróżników swoim blaskiem jest wspaniały… I miałeś absolutną rację, że w tym tekście nie ma minionów, goblinów ani innych trolli – one są tam niepotrzebne. Fantastycznie udało ci się oddać klimat, który, tak jak napisał Dolar, wylewa się z tej historii hektolitrami. Wszystko jest takie… nawet nie wiem, jak to określić. Nowoczesne ^^. To, co widzimy, wydaje się czymś zimnym, obcym, sterylnym… a w samym środku tych statków kosmicznych i supermocnych komputerów żywe, czujące istoty, tak podobne do czytelnika po drugiej stronie monitora. 3. Postaci. O głównym antagoniście już trochę wcześniej napisałam, teraz pora na główną postać kobiecą: 4. Całokształt. Przede wszystkim, ten tekst jest piękny. Wypieszczony, ładny wizualnie, czyta się go szybko i nie sposób się od niego oderwać. Cudowny kawał prozy, przy lekturze której miałam wrażenie, że czytam normalną, wciągającą powieść. I jeszcze ostatnie zdanie, po którym zostaje w czytelniku jakaś taka pustka i nieprzyjemna myśl pt. „No, żebyście się nie zdziwili”. Opowiadanie doskonałe w każdym calu. Pierwsze miejsce zasłużone w stu procentach. Charakter postaci oddany perfekcyjnie. Ciągłe podsycanie ciekawości i genialnie zaplanowana intryga, do tego antagonista, który jest głęboki, zraniony i naprawdę skłania do przemyśleń… Jednym słowem – mój głos na EPIC masz i bezwzględnie pole… a nie, to chyba tekst komuś podpieprzyłam. W każdym razie, dziękuję za lekturę na najwyższym możliwym poziomie, Madeleine
  5. Przeczytałam i jestem w szoku, że zrobiłeś coś tak zaskakującego z takiej… oczywistości. Dobra, nieważne. Najpierw należy zwrócić uwagę na pierdoły w stylu błędy, żeby potem móc bez wyrzutów sumienia przejść do ciekawszych kwestii. A więc… Brak justowania tekstu boli w oczy. Naprawdę boli. I nie, nie wierzę, że komuś może się to podobać. Podobnie jak Nicz, zauważyłam, że przywiązujesz dużą wagę do poprawności, co ci się chwali. Wyszło na naprawdę przyzwoitym poziomie. W niektórych miejscach miałam jednak wrażenie, że zdania budujesz nieco… nieporadnie. Najjaskrawszy przykład to chyba ten fragment: Jakieś to suche i zdecydowanie za bardzo poprzedzielane kropkami. Zdania złożone to twój przyjaciel, a nie wróg i nie należy się ich bać. I to chyba wszystko, jeśli chodzi o technikalia. Zresztą, widzę, że Nicz rozwinął temat. Więc teraz pora na komentarz dotyczący samej fabuły… Cytując za Dolarem – to rozwiązanie było tak oczywiste, że w życiu bym się go nie spodziewała. Gdzieś w połowie czytałam ten tekst już tak szybko, jak się dało, żeby wreszcie dojść do TEGO momentu. Żeby się przekonać, jak to rozegrasz, czym mnie zaskoczysz… Gdy sprawa się wyjaśniła, aż zrobiłam wielkie oczy, bo oczywiście podczas lektury wyobrażałam sobie bór wie co, a rzeczywistość okazała się prosta. Zagrałeś mi na nosie, ale w sposób przyjemny dla obu stron. Dalej – główny bohater, płatny zabójca. Mistrz w swoim fachu, a do tego ambitny i rozsądny. Podobał mi się bardzo i nawet ten pomysł z jakimiś dziwacznymi rasami nie wydał mi się za bardzo wydumany. Ot, w gestii autora leży, co on ze swoimi postaciami zrobi. Niby w tym miejscu mógłby być jakiś tam jednorożec albo przedstawiciel gatunku, który bardziej kojarzymy… tylko po co? Czy przyniosłoby by to szkodę fabule? Pewnie nie. A zysk? Też nie. Ale fajnie, że pomyślałeś o czymś, co się wyróżnia. Nie wszystkim się chce, ludzie są leniwi… Wiem, wypowiada się przedstawiciel gatunku ^^. Podobała mi się bardzo sama akcja, czyli generalnie mówiąc skradanie się do celu. Wszystko opisane tak, że czytelnik czuje, jakby tam był, poruszał się bezszelestnie wśród milczących korytarzy i wstrzymywał oddech po każdym szmerze. Klimat jest. Gratuluję! No i sama końcówka – również bardzo, bardzo dobra. Generalnie opowiadanie jest wciągające i, hm, wywrotowe, bo zaskakuje tym, że nie zaskakuje. Fenomenalny pierwszy raz. No i na koniec jeszcze dwa bardzo fajne fragmenty, które utkwiły mi w pamięci: Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za miłą nocną lekturę, Madeleine EDIT. Powód jeden z wielu: randomy i inne komedyje czyta się dobrze, szybko i można się pośmiać.
  6. No dobra, WRESZCIE, po wielu, wielu nieudanych próbach udało mi się przeczytać najnowszy rozdział „Save Me” w całości… Shit. To jest dobre. Naprawdę kawał porządnego tekstu. Gratuluję, roznieciłeś na nowo moją ciekawość. Tutaj początkowo parsknęłam śmiechem, bo dopowiedziałam sobie: ty, Maksiu, wykorzystałeś limit szczęścia, a twój szanowny twórca – limit cierpliwości czytelników. Tym razem udało mu się wytłumaczyć niewytłumaczalne, ale czytelnik nie jest głupi, nie da sobie wpychać non stop tanich sztuczek z magią, fartem i magazynkiem! A później pojawiła się ta opowieść o martwych krukach… O tym synu, który zginął… I to zdanie: I mi się te niezwykłe okoliczności odnalezienia Maksa, które wcale nie były takie, jakimi bohater je zapamiętał, nałożyły z twoją odpowiedzią pod tamtym pamiętnym skrytykowanym rozdziałem: Tak naprawdę to nie jest tak, jak się wydaje, prawda? W tym opowiadaniu kryje się jakieś drugie dno? Dobra, nie pamiętam, czy przy tym tekście to pisałam, ale absolutnie nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału. Wszystko się robi takie… nieodgadnione. Skoro można toto zjeść, to moja wizja niniejszym upada w sposób karkołomny i widowiskowy ;-; Heheszki heheszkami, ale czemu mam wrażenie, że nie powiedziałeś tego nadaremnie? Tak. Nie jestem zoofilką :3. Słowo podsumowania: świetny rozdział, który sporo wyjaśnia i jednocześnie nic nie wyjaśnia, ale trzyma w napięciu do ostatniej kropki i CZEMU JA TEGO NIE PRZECZYTAŁAM WCZEŚNIEJ? (Bo jestem leniwą bułą, ale o tym sza. Poudawajmy przez chwilę, że byłam zajęta bardzo ważnymi rzeczami.) Pozdrawiam w każdym razie. Na koniec powiem jeszcze, że zrobiłeś z moją wyobraźnią coś dziwnego i jeżeli teraz to opowiadanie okaże się takie… jednowarstwowe, to się zdziwię i zawiodę srodze. Ups, chyba znowu ktoś wywiera na tobie presję . A i dobrze. Cierp i pisz, pisz i cierp. Fani czekają. Madeleine
  7. Cóż za dojrzałe zachowanie. Moje gratulacje! Zastanawiam się, co takiego zabiła Cahan tym, że szczerze napisała, co sądzi o fiku, ARGUMENTUJĄC ODPOWIEDNIO KAŻDY ZARZUT. A co to jest za argument? Nie miało być ff, ale jest, opublikowaliście to, trzeba przyjąć na klatę krytykę. Jeśli to miał być taki sobie random, trzeba było zachować to dla siebie, w folderze: "Fajne heheszki TCB z kumplami lubię to". Fika nie czytałam. Nie wiem, czy jest dobry, czy nie. Komentarz Cahan czytałam. Wiem, że jest merytoryczny. Twoją odpowiedź czytałam. Wiem, że wylewasz jej na głowę wiadro pomyj za konstruktywną krytykę. Jeżeli w taki sposób masz zamiar odpyskiwać w przyszłości komentującym, to idź w cholerę i nie wracaj. A zanim pójdziesz, przeproś Cahan.
  8. Bardzo przyjemnie się to czytało. Nicz już wie, że mam słabość do jego stylu, którym niezmiennie raczy czytelników w swoich komediach. Cóż poradzić, po prostu uwielbiam taki lekko ironiczny, czasem trochę wydumany humor. Lubię, jak autor buduje zdania i również przy tym opowiadaniu nie zawiodłam się ani trochę. Pomysł jest bardzo fajny. Nie czytałam wszystkich prac, ale z tych, które czytałam, w żadnej główną bohaterką nie była Sunset Shimmer. Ponadto ta postać została przerysowana i ulepiona na nowo w przyjemny, randomowy sposób. Jest tak durna w tym swoim pragnieniu czynienia dobra i jednocześnie jego kompletnym niezrozumieniu, że swoim postępowaniem przypomina debilnych, jednoznacznie czarnych antagonistów z kreskówek, którym w głowie tylko psucie planów głównym protagonistom i władza nad światem (nie, żeby była im do czegokolwiek potrzebna). A więc mamy Sunset, która zdobyła Equestrię i nie wiedząc, co ze sobą dalej robić, postanawia czynić... dobro. A że nigdy wcześniej nie próbowała, wyszło dość żałośnie. Ładne, karykaturalne i urocze, ale to Nicz, przywykłam. Fajna jest postać Wapniaka, doradcy Sunset (no i brawa za jego tożsamość, którą odrywasz dopiero w ostatnim akapicie). Jego rady są pocieszne i absurdalne, a sytuacja z "jednorożcem" i jego zapewnienia, że "nawet gdyby stalowy pręt wbity w czoło był źródłem potężnej mocy, to umarlakowi ona się raczej nie przyda" wywołały na mojej twarzy radosny wyszczerz. A potem przychodzi zakończenie, już o wiele mniej randomowe, smutne i skłaniające do refleksji, że dążąc zbyt szaleńczo do zaspokojenia własnych żądz, można się wreszcie... wypalić. Dobra, niezobowiązująca komedia z solidnym zakończeniem. Podobało mi się. Pozdrawiam, Madeleine
  9. A w sumie - czemu nie? Zadanie - napisać seksiaste opowiadanie w taki sposób, żeby mogło pójść do działu ogólnego. Może ludzie nauczą się w końcu pisać clopy, jak Dolcze zdyskwalifikuje 100% prac . Pewnie wszyscy poszliby w random, bo to najprostsze . Pomysł wybitny, tylko skąd biedny Dolar ma wiedzieć, jaki styl komu nie idzie? To przecież jakiś debiutant może zadeklarować, że nie idą mu romanse, a potem pierdutnąć drugiego "Romea i Julię" . I dupa, bo co to za radość, jak coś komuś dobrze wychodzi .
  10. Serio? To ty chyba nicku autora nie dojrzałeś . Przecież TO jest pierwsze, co się z Niklasem kojarzy! A więc pora na merytoryczny komentarz… *patrzy na tekst* *patrzy na puste pole do wstawienia komentarza* *patrzy na tekst* *patrzy na puste pole do wstawienia komentarza* Shit, przecież tego nie da się skomentować merytorycznie. W sumie dla Niklasa to jest chyba… komplement . W każdym razie: tak, w pierwszej chwili skojarzyło mi się z Pillsterem i jego pomysłem, który, powiedzmy sobie szczerze, był sztampowy do bólu. U Niklasa wiedziałam jednak, że może się nie zaskoczę, ale na pewno będę się świetnie bawić… I tak było. Przede wszystkim, genialny główny bohater, który jest Taaak, to trzeba być Niklasem po prostu. A więc, antagonista: cudowny. Fenomenalny. Charyzmatyczny, porywający tłumy, no i to, na co wszyscy zwracają uwagę, to ja też zwrócę, bo co będę gorsza: akcent płemiera. Cudo. To chyba przede wszystkim dlatego nie dało się czytać „Przemawiającego…” bez banana na ry… em, twarzy. Ale i tak najlepsza jest końcówka. Ja wiem doskonale, że ty tę konkretną bohaterkę bardzo lubisz, ale z taką, hmm… literacką czułością traktujesz ją chyba tylko ty. U ciebie jest bohaterką! A zakończenie jest absolutnie doskonałe. Ostatnie zdanie, Niklas… Jest moc . Podsumowując: każdy Niklasowy random jest dobry. Z definicji. A ten jest bardzo dobry. Też z definicji. Pozdrawiam, całuję, tulę, Madeleine (z definicji)
  11. Aprobuję tę w pełni poprawną formę do tego stopnia, że w tej chwili otrzymuje ona ode mnie Znak Jakości 100% Madeleine’s Approval. Aż mi się dzieciństwo przypomniało… Dzieciństwo, sukinsynu, wróć! Opowiadanie jest bezbłędne, Foley . Uśmiałam się. Crossover wyszedł ci świetnie, pomysł absolutnie fantastyczny, no i w życiu bym nie pomyślała, że można te dwie bajki połączyć… A to przecież było TAK OCZYWISTE . O, to, to, to, wyjąłeś mi to z ust, aTOM. Charaktery postaci oddałeś perfekcyjnie. Twi jako psychopatka pragnąca władzy (czemu dla mnie to jest w pełni kanoniczne?), no i Pinkie… po prostu Pinkie. Lekkie, zabawne, czyta się szybko i można parsknąć śmiechem. Trzy słowa, Foley: Pisz. Tego. Więcej. Uwielbiam ten fragment . Udało ci się. Bardzo fajnie wyszło. Made A ta opcja jest taka fajna, ładna i miła, dlaczego jej nie lubisz? :(
  12. Skoro ty te opowiadania kopiujesz i oceniasz tylko to, co masz u siebie, to przecież możesz nawet nie wiedzieć, że ktoś wprowadził poprawki... Czy ja źle myślę?
  13. O czym u diabła jest to opowiadanie? Daring Do spotyka ludzi, robi notatki i trafia do szpitala porażona dziwną agresywną magią Homo sapiens, Twilight traci zmysły i robi z siebie boginię ludziastych, jest rozpierducha, ludziaste niewolą pucyki, AJ odbija pucyki, jest przepowiednia, Scoot zamienia się w gryfa i zjada Twilight, potem znowu zamienia się w Scoot, po drodze latają kończyny i ptaki żerują na okrwawionych narządach, a na końcu się dowiadujemy, że fik został napisany - ironia losu - w Wadowicach. W sumie nawet podobało mi się, że te małe więzione kucyki traktują swoich "panów" jak wybawicieli mimo wszystkich okrucieństw, którymi ci ich hojnie obdarzają... I z tego pomysłu dałoby się zrobić niezłe studium psychologiczne, bo nie ma nic ciekawszego, niż przewrotna mentalność ofiary... ale o matko jedyna, co to w ogóle jest? Nie wiadomo, o co chodzi, akcja zapiernicza jak Pendolino po dobrych torach, są jakieś schizofreniczne postaci, na widok których czytelnik robi wielkie WTF, strona techniczna leży, ale co kogo obchodzi strona techniczna, kiedy opowiadanie przypomina sen naprutego surrealisty? ... sztuka współczesna? Ten dramatyzm, to kłębowisko uczuć! Idę po chusteczki. A jak jesteście dobrymi, postawię wam browara. No i jeszcze ta pożal się Boże przepowiednia: Narodzi się pegaz, który nas ocali... A nastąpi to setnego dnia roku księżycowego... Niebo zajaśnieje blaskiem pełni, a ptaki zerwą się z gałęzi i wzlecą ponad ziemię, tworząc kotłujące się kręgi... A potem jest TO: Czyli jak w dwóch prostych krokach zamienić tajemniczą przepowiednię w trening personalny u osobistego coacha. Do kupienia w Empiku. Polecam garotę. A struną to by im co najwyżej te łby poucinała. Mam nadzieję, że to opowiadanie nie przyśni mi się dzisiejszej nocy, bo obudzę się z wrzaskiem. Pozdrawiam, Madeleine
  14. Autorka wie już, co sądzę o poprawionej wersji, dlatego tutaj krótko, co uległo znacznej poprawie: – akcja mocno zwolniła, wpisy nie są już tak lakoniczne jak wcześniej; – pojawiają się opisy oraz refleksje głównej bohaterki; – kreacja Luny jest sto razy lepsza niż poprzednio; nie jest już bezdennie głupią nastolatką, lecz młodą władczynią, która ma obowiązki, czasem popełnia błędy, ulega stopniowemu zauroczeniu jak niejedno dziewczę w jej wieku; – relacja Sombra-Luna stała się wiarygodniejsza, zaś Celestia przestała być, na szczęście, Jedyną Właściwą Siłą Decyzyjną W Stosunku Do Luny i ich stosunki są bardziej partnerskie, siostrzane i przyjazne; – całość bardziej przypomina pamiętnik, czyta się to lekko, wpisy są krótkie, ale naprawdę sprawiają wrażenie, jakby Luna czasem przerywała pisanie i wracała do tego później; mamy opisane wydarzenia ważne dla bohaterki, może trochę chaotycznie, ale to można uznać za stylizację gatunkową. Z rzeczy oczywistych: – autorka potrzebuje korektora do każdego, nawet najmniejszego fragmentu tekstu… bardzo potrzebuje. Podsumowując: napisanie tego od nowa przyniosło jak najbardziej pozytywne efekty. Pozdrawiam, Madeleine
  15. Aktualizacja zatwierdzona! Dzięki, chłopaki, za te nagrania, jesteście wspaniali .
  16. TUTAJ SĄ SPOILERY. NIE CZYTAŁEŚ TEKSTU, A ZAMIERZASZ TO ZROBIĆ? WYPAD NA GÓRĘ. MÓWIĘ SERIO. WYPAD. Instrukcja obsługi fików Albericha: 1. Przeczytaj. 2. Uświadom sobie, że w życiu nie napiszesz czegoś równie dobrego. 3. Zacznij szlochać. Gdy wczoraj wieczorem weszłam sobie w ten temat i przeczytałam, że to opowiadanie ma sto stron (jak na ciebie dość skromnie, trzeba przyznać), zaklepałam sobie w myślach sobotnie popołudnie na lekturę. Tuż przed pójściem spać pomyślałam jednak, że zerknę chociaż na króciuteńki prolog, żeby zobaczyć, co to w ogóle jest i z czym to się je. … skończyłam o drugiej. Alb. To jest tak zajebiście wciągające, że nie mam słów. W życiu trafiło mi się baaardzo mało książek i opowiadań, od których naprawdę, autentycznie nie mogłam się oderwać. Można by je policzyć na palcach jednej ręki, no, w porywach dwóch, pod warunkiem, że ręce należą do okaleczonego weterana. To jest już drugi tekst twojego autorstwa, o którym mogę to powiedzieć. Jesteś. Bogiem. Opowiadań. Przygodowych. Kapeluszem nie zamiotę, bo nie noszę, ale zazdroszczę jak cholera… poza tym jesteś tutaj jednym z nielicznych autorów, których fiki czytam wyłącznie dla własnej, czasem perwersyjnej przyjemności. Dobra, chyba pora na, eee, merytoryczny komentarz? Jeeezu, przecież to nie będzie komentarz, tylko hymn pochwalny. To opowiadanie jest wybitne i nie wstydzę się przyznać, że miejscami mnie zmroziło, miejscami wzruszyło, a miejscami miałam ochotę płakać wraz z Fluttershy. Klimat leje się hektolitrami, wyborna kreacja bohaterek, wykorzystanie pomysłu tak bardzo, jak się dało, wyciśnięcie go do ostatniej kropli. Mamy utopię, która nie jest tym, czym się wydaje i cholernie trudny dylemat moralny, z którego nie ma ucieczki, bo żadne rozwiązanie nie jest dobre. To, które wybrała Fluttershy, też… ale to już jest kwestia sumienia. Temu tekstowi należy się przede wszystkim wieczne pamiętanie, bo jest tego warty… a jeśli EPIC ma mu w tym pomóc, to ja poproszę o dopisanie mojego głosu. Mimo że – znów papuguję po Baffie, wybacz, Baff – nie wszystkie rozwiązania fabularne wydają mi się… hm, moje – przez sto stron wyśmienicie manipulowałeś moimi uczuciami, podsycałeś ciekawość i trzymałeś w ryzach do ostatniej kropki. Fenomenalna lektura skłaniająca do (często gorzkiej) refleksji. To chyba wszystko, co mam do powiedzenia. Może poza tym, że cieszę się, że wstawiłeś wszystko od razu. Niektóre części kończyły się takimi cliffhagerami, że chyba bym kogoś zabiła, gdybym miała czekać. I tym kimś pewnie byłabym ja. Tak na koniec: pisząc ten komentarz, zerkałam od czasu do czasu na stojącą na mojej półce szklaną kulę. Nie ma w niej śniegu, tylko maleńkie, migotliwe kwadraciki z błyszczącej folii. Rzeczywiście jest w niej coś urzekającego. Pozdrawiam, Madeleine A teraz idę sobie zrobić kawę. PS A ciekawe, skąd w naszym świecie biorą się cuda, objawienia, nagłe ozdrowienia, niezrozumiałe zniknięcia, spotkania z duchami i inne niewytłumaczalne zjawiska… TO opowiadanie!
  17. O, skończyłeś? To świetnie. Dopisuję do listy: "Do przeczytania".
  18. Ponieważ miałam napisać to, co mi serce dyktuje, powiem: 10/10, pisz dalej . No dobra, już przestaję. Ale ciągle jestem zdania, że trochę za bardzo dawkujesz nam emocje. Zaraz ci czytelnicy na zawał poschodzą w oczekiwaniu! Bardzo mi się podoba, że cały czas starasz się trzymać tej początkowej koncepcji i wracasz co jakiś czas do "przeplatania" zwykłych rozdziałów tymi nieco innymi. A skoro było już preludium i interludium, będzie jeszcze postludium i już się na to postludium cieszę, bo uwielbiam ten twój niby podręcznikowy styl, w którym jednak wyraźnie widać, że ty to pisałeś. No i plus za zadbanie o takie detale jak przypisy - naprawdę fajnie to wygląda. Ale żeby Krwawe Ciupagi... Nikusiu, coś ty brał . Z rozdziału nie dowiadujemy się w sumie wiele więcej, niż wiedzieliśmy do tej pory - Porzuceni się dzielą, wszyscy się piorą, nikt nie wie, o co chodzi, nikt nikomu nie ufa, a ogólny galimatias zatacza coraz szersze kręgi, rosząc krwią kolejne lokalizacje. Oczywiście nie skończy się na tych starciach, które znamy, bo by było nudno. No i ci Oni. Te kronikarskie wstawki stanowią ładne podsumowanie poprzednich części. No i po prostu je lubię . Masz propsy za to wierszydło na początku. Fajny pomysł. Niklas umie w poezję. Weź napisz dłuższy rozdział, tak z dziesięć stron chociaż albo walnij od razu cztery. Madeleine
  19. Nowy rozdział „Save Me”, miło. Napiszę, bo zapomnę: gdzieś po drodze mignęło mi „nie cwaniaku” zamiast „nie cwaniakuj”. A, i spoko logo. Podobało mi się, a jakże. Przed zapoznaniem się z rozdziałem poczytałam sobie komentarze, więc wiedziałam, co mnie czeka i nie nastawiałam się na rozwiązanie zagadki z końca poprzedniej części. Dostałam za to dwie solidne retrospekcje, z których cieszę się niezmiernie, bo i wyjaśniają co nieco, i pogłębiają obraz świata, i charakteryzują głównego bohatera, i w ogóle wszystko jest na swoim miejscu. No i narracja pierwszoosobowa w twoim wykonaniu naprawdę cieszy oko. Nie wyobrażam sobie tego opowiadania napisanego w inny sposób. Faktycznie ładna zagwozdka nam się znowu zrobiła. W sumie cały czas nie wiem, jakim cudem Max przeżył, ale żywię nadzieję, że wreszcie to wyjaśnisz i to w taki sposób, że nie będę musiała uruchamiać Generatora Ironii . Podobało mi się spokojne tempo opowieści. Po ostatnich rozdziałach wypełnionych akcją (te pościgi! te wybuchy!) ten to naprawdę miła odmiana. No i rozbudziłeś moją nadzieję na kolejne refleksyjno-opisowe części, skoro Max jest zbyt ranny, żeby chociaż wstać . No nic. Czekam na ósmy rozdział, bo mnie to wciągnęło. No i lubię Maksa. Pozdrawiam, Made PS Na FGE to zawsze takie opóźnienia? W ostatniej fanfikowej aktualizacji mignął mi chyba dopiero VI rozdział.
  20. SPOILERY I ZŁOŚLIWOŚCI. Uznałam, że najrozsądniej zrobię, jeśli każdą część skomentuję osobno, skoro mamy do czynienia z serią. Dzisiaj: PIRYTOWE SERCA 1. Pomysł. Co my tu mamy? Była śledcza Canterlotu zostaje wezwana przez Celestię do rozwiązania sprawy tajemniczego mordercy. Oprócz banalnego schematu kryminału dostajemy także kilka niekoniecznie miłych faktów z życia pani komendant, motyw Dextera, czyli kanalie mordujemy z zimną krwią oraz skomplikowane stosunki między postaciami, po których najmniej można by się tego spodziewać. Potem jest dochodzenie, tropienie, szukanie dowodów, ale o tym za chwilę. A, i jeszcze jedno – absolutnie doskonały, intrygujący tytuł i również brawa za to, do czego odnosi się w fabule. Chociaż biorąc pod uwagę jego niebagatelne znaczenie, tytułowy piryt pojawia się na kartach opowieści w ilościach dość szczątkowych. 2. Postaci. Najważniejsza jest główna bohaterka, Red Stripe, bardzo poważana na królewskim dworze detektyw do spraw specjalnych. Fistach napisał, że została bardzo dobrze wykreowana, a ja pozwolę sobie jego słowa sparafrazować – ona BYŁABY bardzo dobrze wykreowana, gdyby to opowiadanie było dobrze napisane. Niby przez te pięćdziesiąt stron poznajemy Red Stripe, jej historię i rozterki, poglądy i charakter, ale wszystkiego jest tak mało, że za cholerę nie można się z nią utożsamić. Przeżyła jakąś tam traumę i jest jej ciężko, a jedynym, co robi czytelnik w obliczu jej tragedii, jest wymowne wzruszenie ramionami. Nie porwała mnie ta Red. Ma zadatki na świetną postać, ale w takiej formie jest bardziej papierowa niż pełnokrwista. Dlaczego tak wyszło? Wszystko ma związek z następnym punktem. Poza tym wkurzyła mnie jedna rzecz: Następny… Jak ja nie lubię, kiedy autorzy tworzą postaci zachowujące się tak bezczelnie wobec księżniczek. Nie chodzi nawet o to, że Red pyskuje do najwyższej władzy w państwie – to jest po prostu niekanoniczne. W serialu każdy, w tym Elementy Harmonii, zawsze oddaje księżniczkom pokłon, a Twi – osobista, ukochana uczennica Celestii! – drży ze strachu, że władczyni nie spodoba się przygotowane przez nią przyjęcie. Luny początkowo wszyscy się boją, ale i wówczas młodsza siostra Celki zasługuje na szacunek mieszkańców. Dlatego mierzi mnie ta odzywka Red – choćby była głównodowodzącą armii całego państwa, a nie tylko znaną w stolicy śledczą, Celestia powinna budzić w niej respekt. 3. Sposób wykonania, czyli autor wymyślił, ale nie umiał napisać. Błędy natury technicznej Liczby (poza nielicznymi wyjątkami) zapisujemy słownie. Nie oddzielasz przecinkami bezpośrednich zwrotów do adresata: „Siadajcie, dzieci, zrobiłam śniadanie”, a nie: „Siadajcie dzieci zrobiłam śniadanie”. Odmiana imion bohaterów: Barneya, nie Barney’a. Zły zapis dialogów: – Może pójdziemy do knajpy? – zaproponował Mike; nie: – Może pójdziemy do knajpy? – Zaproponował Mike. W razie wątpliwości odsyłam do Niklasa, on lubi tłumaczyć takie rzeczy. „Poziome kiwanie głową” – serio? „Przypływy i odpływy gotówki” – pieniędzy to raczej wypływ, ale tutaj nie dam sobie ręki uciąć. Kreatury idące w stronę jedzenia… czy tylko ja pomyślałam o zombie? Po polsku „kreatura” kojarzy się z potworem. Proponuję zmienić na „istotki”. Chyba lepsze określenie na dzieci. Chociaż z drugiej strony, nie sposób ci odmówić pewnej trafności . Twoja stara piła leży w piwnicy? Jak jeden mały przecinek może całkowicie zmienić sens zdania… Red właśnie powiedziała AJ, że ta ma ją zostawić w spokoju. Absolutnie uroczy błąd . To nie jest wszystko, ale już mi się nie chciało szukać. Opisy Skąpe. Marne. Dające wrażenie, że pisało je dziecko. Większość poszczególnych scen kończy się, jak słuszne zauważył Fistach, zdaniem, że wszyscy się rozeszli i poszli spać. Skupiasz się wyłącznie na tym, co postaci robią – Red i inni bohaterowie nie mają żadnych przemyśleń, nic nie przykuwa ich uwagi, a ci, którzy mieli pecha być na drugim planie, najczęściej tylko stoją i chyba wpatrują się w genialną panią śledczą jak sroka w gnat, bo co innego mogą robić, jak ona przez trzy strony z kimś gada, a o tamtych ani słowa? W tekście jest masa powtórzeń, które jednoznacznie wskazują na językowe ubóstwo. Kiedy wpadasz w rytm pisania dialogów, klepiesz je bez opamiętania, a postaci tkwią sobie zawieszone w próżni. Jedno słowo – didaskalia. Pisz je. Buduj. Rozwijaj. UŻYWAJ. One nie służą jedynie do tego, by bohater „spojrzał, powiedział, wykrzyknął”. Tam się dzieją wszystkie gesty, miny, zachowania, całe tło rozmowy. Twoim zadaniem jest przedstawić czytelnikowi świat w taki sposób, żeby już nie musiał sam sobie dorabiać plenerów. To ty to piszesz! Problem z opisami nie pozwala wczuć się w emocje bohaterów, bo oni chyba tych emocji nie mają. Banalny przykład: przesłuchanie zebry. Podejrzana nie jest początkowo chętna do rozmowy, odzywa się niegrzecznie i kolokwialnie rzecz ujmując – śle Red do diabła. Pani detektyw wysuwa argument, że za utrudnianie śledztwa usadzi krnąbrną rozmówczynię na 48, co poskutkuje utratą reputacji i pracy. Wobec takiego postawienia sprawy zebra staje się potulna jak baranek (swoją drogą, dość zabawne wyrażenie) i gada jak na spowiedzi, jęcząc, że ma rodzinę i małe dzieci. Długa wymiana zdań i ZERO didaskaliów. Wiesz, co robi człowiek, kiedy mu się mówi, że straci robotę i od jutra zacznie mu brakować na chleb dla dzieci? Blednie. Trzęsie się. Na przemian otwiera i zamyka usta, nie potrafiąc sklecić zdania. Jąka się. Przełyka ślinę. Poci się. Garbi. Błądzi spojrzeniem po otoczeniu, szukając drogi ucieczki. Postępuje z nogi na nogę. Robi krok w tył. Zagryza wargi. Zakrywa usta dłonią. Potrząsa głową z niedowierzaniem. Patrzy tępo lub ze strachem. Chcesz więcej? Mogę tak jeszcze długo. Trochę lepiej wyszła ci scena w przedsiębiorstwie. Naprawdę było czuć, że pracownik jest zdenerwowany nagłą inspekcją… ale tutaj zastanawiałam się z kolei, jak to się stało, że do rozmowy z policją oddelegowano ogiera, który nie potrafi trzymać nerwów na wodzy. Przecież wystarczył rzut oka na jego pojszczaną ze strachu osobę, by domyślić się, że w firmie coś śmierdzi. Albo tutaj: Tylko tyle? A gdzie opis, jak szła slalomem do łazienki, obijając się po drodze o wszystkie meble, jak stała przez dwie minuty z łbem pod kranem z zimną wodą, jak patrzyła w lustro zamglonym wzrokiem z licem wykrzywionym bólem, chrypiąc niemiłosiernie do własnego skacowanego odbicia: „Od jutra nie piję”? I wreszcie to, co wywoływało u mnie regularne facepalmy. Fabularne bzdety Nie mogę pani zaproponować współpracowników w postaci wyszkolonego sztabu, ale za to może pani skorzystać z pomocy amatorów-lokalnych celebrytek strzelających tęczą, które nie mają zielonego pojęcia o prowadzeniu śledztwa i tropieniu morderców, a dla jednej z nich wyczynem jest zniezrobienie pod siebie na widok własnego cienia. Cieszy się pani? Co prawda, potem Red mówi mniej więcej to samo, co ja w poprzednim akapicie, jednak nie zmienia to faktu, że Mane 6 są tam potrzebne jak rybie rower. Nic nie robią, jak się odezwą, jest święto, stanowią uroczy element dekoracji wnętrza, przez pięćdziesiąt stron ich pomoc dotyczy wyłącznie kwestii, z którymi poradziłby sobie średniorozgarnięty menel na rauszu, nie mówiąc o podobno profesjonalnej i inteligentnej Red Stripe, a przede wszystkim – NIE MAJĄ POJĘCIA O POLICYJNEJ ROBOCIE. Po prostu. Nie powinno ich tam być. A jeżeli już koniecznie potrzebowałeś Mane 6, trzeba było wybrać sobie jedną. Wówczas być może udałoby ci się w jakikolwiek sposób oddać jej charakter i sprawić, że nie przypominałaby drewnianej kukiełki. Na chwilę obecną najlepiej zarysowaną postacią drugiego planu jest Twilight, przy czym „najlepiej zarysowana” nie znaczy ani „dobra”, ani chociaż „kanoniczna”. Twoja Twi po odkryciu tożsamości mordercy, ale jeszcze na etapie braku dowodów, ZAPRASZA zabójcę na królewski dwór i… wyjawia, że wie, że to on zabił. Oczywiście w obliczu braku przesłanek wyżej wspomniany wykpiwa się koncertowo, zaś Twi zaczyna beczeć, zupełnie jakby oczekiwała, że podejrzany ukorzy się przed jej majestatem (którego nie ma, bo w tym opowiadaniu Twilight nie jest alikornem) i sam sobie nałoży kajdanki. Ponieważ klacz jest zdruzgotana, Red Stripe nie może zachować się normalnie i jebnąć ją w łeb za głupotę, bo przecież PRZEDSZKOLAKA NIE WYPADA. Twoja. Twilight. Jest. Bezdennie. Durna. AJ – profesjonalistka w pocieszaniu? Nie pomyliła ci się przypadkiem z tą białą z rogiem? A ich tam było pięciu. Zabił wszystkich poza Red. Co robiła reszta, kiedy mordował jednego? Stała i patrzyła ze smutkiem? A może zabójca jest tak potężny, że swoją mocą (i urokiem osobistym) trzyma w szachu pięciu naraz i żadna z ofiar nie może nawet pisnąć? Po takiej traumie znowu pcha się w stresującą robotę? Poza tym nie przekonuje mnie, że Red zwierza się z najgorszego momentu w życiu obcej babie. To może nie szukajmy żadnych morderców, chyba nie są tak głupi, żeby zostawiać poszlaki! To nie bezprawie, tylko głupota, bo zwykli klienci nie mają dostępu do służbowych pomieszczeń i firmowych dokumentów. Nielegalny hazard i tajne przejście w siedzibie potężnej firmy, w pomieszczeniu z dokumentacją – dostępnym, jak widać, dla policji, detektywów, urzędników z ZUS-u i innych służb mogących zrobić im z dupy jesień średniowiecza za takie coś. Hue. Hue. Hue. Na dodatek owe przejście otwierane jest za pomocą dźwigni zrobionej ze świecznika – chyba tylko po to, by ktoś przypadkiem o niego zahaczył i odkrył brzydką tajemnicę. Hue. Hue. Hue. No nie. No po prostu nie. To wyżej mogłam jeszcze uznać za pojedynczą wpadkę, ale TO już wskazuje jednoznacznie, że nie myślałeś przy pisaniu tego fragmentu. Zapamiętaj sobie raz na zawsze: jeśli mam w domu pomieszczenie, które chcę ukryć przed wścibskimi spojrzeniami, to NIE oznaczam go w taki sposób, żeby się świeciło jak psu jaja i niemal wrzeszczało: „Tutaj jest tajemne przejście, tutaj, tutaj, nie widzisz?’. Ta rada może ci kiedyś uratować życie, gdy w przyszłości zechcesz drukować fałszywe pieniądze i na drzwiach do warsztatu powiesisz końską głowę z tabliczką: „Ta głowa wisi tu sobie bez powodu, a nie dlatego, że w tym pokoju uskuteczniam nielegalną działalność”. No, straszny z niej wrak. Poza jedną rozmową z AJ Red nawet nie pomyślała o tym, co ją spotkało. Ciągle znajduje się w Canterlocie, mieście, w którym czuje się źle, a jakoś żadne miejsce, żadna osoba nie wywołała w niej nagłego powrotu bolesnych wspomnień. Nie ma nawet problemu z zasypianiem! Polecam przeczytać besterowskie „Za grzechy moje i twoje” – tam główny bohater traci rodzinę i NAPRAWDĘ to przeżywa. Cały czas. Do ostatniej kropki. Moje modlitwy zostały wysłuchane! Co nie zmienia faktu, że ona znowu o tym gada. TYLKO gada. Jej zachowanie średnio wskazuje na przeżywanie traumy – wzięta z czterech liter bijatyka w barze to trochę za mało, jeśli nie jej poparta żadnymi refleksjami. „Główna śledcza Canterlotu i genialny analityk, Red Stripe” oraz „brak możliwości sprawdzenia prawdziwości plotek” naprawdę nie powinny znaleźć się w jednej opowieści. Oczywiście zamiast wielokropka jest imię zabójcy. Po co trzymać czytelnika w napięciu do ostatniej strony, zachęcając go do rozwiązywania zagadki wraz z bohaterami, skoro może przyjść księżniczka i powiedzieć, kto jest mordercą? Zabiłeś to, co jest najpiękniejsze w kryminale… Z drugiej strony, patrząc na poziom śledztwa w wykonaniu „genialnej” pani detektyw można uznać, że inaczej one nigdy by tego mordercy nie złapały. Chcesz zobaczyć przykład porywającego literackiego śledztwa, w którym detektywem jest nie tylko bohater, ale i czytelnik? Polecam „Cenę prawdy” Emesa. A nie prościej byłoby kazać mu zdjąć bandaż? Podpowiem: charakterystyczny kształt rany po ugryzieniu. Każcie mu zdjąć bandaż, do cholery! Yhy, nic się nie stało. Znajdowała się w korytarzu, w którym wybuchło kilka lasek dynamitu i doznała tylko niegroźnych oparzeń. Po pierwsze, siła wybuchu powinna wgnieść ją w ścianę, po drugie, odłamki skał powinny przerobić jej twarz na miazgę, po trzecie, hałas powinien rozwalić jej uszy. A po czwarte – powinna być martwa. Personel szpitala to nie taksówkarze, a karetka to nie taryfa. A na miejscu wypadku nie było żadnych dziennikarzy, którzy mogliby opisać prawdziwą wersję wydarzeń, w ogóle nikt w szpitalu nie przyznał się, że pani śledcza żyje i ma się dobrze i wreszcie nikt nie widział Red, gdy ta paradowała po mieście po hospitalizacji, zaś jej rodzina nie zmieniła nawet miejsca zamieszkania, a przynajmniej nie ma na ten temat ani słowa. Red też chyba została przy swoim nazwisku. Taaak, ta konspiracja rzeczywiście ma prawo się udać. 4. Podsumowanie. Opowiadanie nie jest skrajnie złe. Ma niezłą główną bohaterkę, z którą jednak nie sposób się utożsamić, bo opisujesz ją zbyt skąpo. Właściwie wszystko opisujesz zbyt skąpo. Pomysł jest godny pochwały, intryga tudzież, a nawet obraz świata, czyli pokazanie Equestrii jako kraju przesiąkniętego rasizmem i ksenofobią. Część rozwiązań fabularnych jest dziwna, a niektóre można by zebrać w zbiór pt. „Jak efektownie walić głową w biurko”. Generalnie nie jest tak okropnie, jak wskazywałby na to powyższy komentarz. Dzieło czyta się całkiem szybko i nie nuży, a akcja jest całkiem wartka. Na minus można zaliczyć jednowątkowość, szczególnie przy ogromie bohaterów (trzech to już tłok, a tutaj jest siedmiu + liczne postacie tła), których chciałoby się poznać bliżej. Traumę Red dałoby się opisać w formie pourywanych retrospekcji, które wracałyby do policjantki w różnych momentach. Wówczas „dawałyby po jajach” silniej niż zwykła wymiana zdań. Przeczytam pozostałe części, bo jestem ciekawa, jak poradziłeś sobie z gore. Pozdrawiam, Madeleine
  21. Przeczytałam i za cholerę nie wiem, co o tym myśleć. Część z walkami wciągnęła mnie niesamowicie, wywołała całą gamę uczuć począwszy od fascynacji, na odrazie kończąc (czyli reakcja poprawna), ale potem nastąpiła część z wyjaśnieniem i zrobiło się dziwnie. Ale może zacznę od tego, co spodobało mi się najbardziej: klimatu, który jest ciężki, mroczny i aż dławi w gardle. Tu wszystko jest na swoim miejscu – z jednej strony zezwierzęcony tłum łaknący krwawej jatki i właściciele śliniący się na widok złota, z drugiej – ogrom strachu i nienawiści niewolników zmuszanych do mordowania się z zimną krwią. Doskonale ukazałeś też konflikt wewnętrzny głównej bohaterki – Twi wie, że musi zabić, by sama nie została zabita. To było oczywiste, że w końcu dojdzie do konfrontacji z kimś bliskim, ale sposób, w jaki to opisałeś, to mistrzostwo świata. Ta jedna walka niesie niewyobrażalny ładunek emocjonalny. Mocne, mocne jak cholera. Na przemian tracić i odzyskiwać człowieczeństwo? Zapominać o wartościach, by sekundę później w chwili słabości uderzały w ciebie niczym obuch? Ge-nial-ne. Przejmujące do głębi i człowiek aż zaczyna się zastanawiać, co on zrobiłby w takiej sytuacji. Nie ma jednoznacznej odpowiedzi, prawda? Na uwagę zasługuje jeszcze wiele rzeczy, ale ograniczę się do trzech. Po pierwsze – opisy. Twoje opisy są zawsze fenomenalne, cudownie szczegółowe, barwne i dzięki nim sceny walk tak trzymają w napięciu że nie sposób się od nich oderwać. Po drugie – postać pana i jego relacje z Twilight. To, że Twi na zewnątrz go szanuje (bo musi), a w środku uważa go za bezdennie głupiego spasionego śmiecia i drania jest znamienne i bardzo do niej pasuje. A potem przyszło wyjaśnienie i klimat uleciał. Może napiszę to, co mnie kiedyś napisano: doceniam pomysł, ale nie. Nie przekonuje mnie to wcale. Po tak mocnym wstępie i rozwinięciu to zakończenie w moim subiektywnym odczuciu zwyczajnie nie pasuje. Gdybym przerwała kilka stron wcześniej, opowiadanie byłoby dla mnie wybitne, a tak jest wybitne do momentu. Nie wiem, czy zawsze trzeba tak wszystko do końca wyjaśniać. Domyślam się jednak, że to zakończenie było głównym założeniem fika , więc powiem tylko, że oglądając „Igrzyska śmierci” (z którymi „Into the Arena”, poza oczywistymi walkami gladiatorów, mi się kojarzy), mało mnie obchodziło, skąd wziął się ten totalitarny system. Może i pojawiło się jakieś wytłumaczenie, ale pomyślałam, że czasem prościej uznać jakiś fakt, jakieś uniwersum za pewnik i po prostu czerpać przyjemność z jego poznawania, bez rozkmin „ale jak to jest możliwe”. Lecz cóż, wizja fika była jaka była, więc chyba nie ma co się rozwodzić . Ogólnie doskonały tekst z niesamowitym, mrożącym krew w żyłach klimatem. I nie miej mi za złe, że o zakończeniu zapomnę i w moich myślach to opowiadanie będzie o kilka stron krótsze . Pozdrawiam, Madeleine PS Przysięgam, że nie czytałam opinii moich poprzedników przed napisaniem tego komentarza. Naprawdę. PPS Porównywanie każdego kolejnego dzieła autora do poprzedniego, które mu świetnie wyszło, jest ZŁE. Bardzo złe. Tak tylko mówię. Dla jasności.
  22. To jest tak popieprzone, że nie da się tego skomentować w sposób merytoryczny. Brawo, dobra robota! Musisz pisać tego więcej, Soli. Pisanie randomowych heheszek to twoje przeznaczenie. Na twoim miejscu sprawdziłabym tyłek – może wyskoczył ci znaczek?
  23. Czemu nie z grubej rury? Proponuję: "Czytała Krystyna Czubówna" .
  24. Próbuj, próbuj, szczególnie że również masz bardzo przyjemny, rzekłabym, dubbingowy głos .
  25. Dziękuję za miłe słowa, panowie i pani. Twoja nienaganna dykcja i piękny głos zawsze napawały mnie zazdrością. Już dołączam do pierwszego posta, dzięki .
×
×
  • Utwórz nowe...