-
Zawartość
294 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
14
Wszystko napisane przez Madeleine
-
Drogie Equestria Times, mam 12 lat. Moim problemem jest to, że ciągle kłócę się z rodzicami. Nie pozwalają mi oglądać kucyków. Są bardzo religijni i staroświeccy, mówią, że kucyki to narzędzie szatana. W sumie nie mam powodu, by im nie wierzyć, ale skoro palę, piję, jaram trawkę i od roku mam chłopaka, z którym regularnie sypiam - to chyba jestem wystarczająco dorosła, żeby oglądać kucyki? sweet_zosienkaxD Ale w sumie pomysł niezły . Ciekawe, kto miałby pełnić funkcję dyżurnego psychiatry odpowiadać na te listy.
-
Mój drogi, celem mojego komentarza naprawdę nie było zniechęcenie cię do pisania komedii. To, że ta jest nienajlepsza, nie oznacza, że kolejne będą takie same. Nie ma co się załamywać po pierwszej nieudanej próbie, trzeba zakasać rękawy i udowodnić marudnym krytykom, że nie mają racji . Na początek polecam znalezienie prereadera z zastrzeżeniem, by zaznaczał nie tylko błędy, ale również wątki / sceny / pomysły, które wydały mu się dziwne / dzikie / nie do pomyślenia (a jak się już znajdzie, to zamknąć w złotej klatce, karmić owocami i połknąć klucz, bo taki prereader to skarb). Sam autor nie patrzy na tekst obiektywnie, choćby nie wiem, jak się starał (i zżymał, że "ja umiem, ja umiem!"). Jeżeli chcesz pisać na wesoło, to pisz! Mam nadzieję, że jeszcze spotkasz moją upierdliwą osobę pod jakąś swoją komedią . I może lepiej następnym razem pisz na trzeźwo . Pozdrawiam! Madeleine
-
I rozdział szósty wylądował! Zapoznałam się, pośmiałam się, a na koniec zachwyciłam, też się. Bardzo mi się podobało. Wydaje mi się, że wszystkie te nie do końca fajne rzeczy, o których pisałam w poprzednim komentarzu, wyparowały jak kamfora i teraz znowu mamy piękny, ironiczny, ale już nieprzesadzony styl Niczowy. Lubię to! W pamięć zapadł mi opis domku Pana Menela. Urocze ^^. W ogóle ten rozdział był uroczy i słodki. Pan Menel, który okazał się sfrustrowanym matematykiem, któremu znowu w życiu nic nie wyszło i każdą okazję przeznaczał na radosne schliwanie się do nieprzytomności, jest postacią tak cudowną, że nie mogę przestać się szczerzyć na jego wspomnienie. Domyślam się, że to bohater epizodyczny, ale wiedz, że będę za nim tęsknić. Za nim, jego zapijaczoną mordą, niemytą fizjonomią i licznymi bólami egzystencjalnymi. Nic mi się tak nie kojarzy z matematykiem jak melina... Pewnie dlatego, że mam brata matematyka i coś wiem o ich zwyczajach godowo-lęgowo-żywieniowych . Swoją drogą - trochę to dziwne, ale myśl, iż kucyk ten będzie na bank jakimś doktorem, profesorem albo chociaż wykształconym naukowcem pojawiła się w mojej głowie już przy kwestii "Aleeeeee osooo chooodzi?". Ależ ja jestem domyślna . Zauważyłam, że ulica zmieniła swoją tożsamość - raz Schludna, a raz Czysta. Nie pamiętam już jej nazwy z poprzedniego rozdziału, więc popraw sobie sam . Też czasem próbuję wykonać tę sztuczkę, ale jeszcze nigdy nie wyszedł mi zwrot, że o prestiżu nie wspomnę. BOGOWIE ON JEST TAK UROCZY ŻE SIĘ ZARAZ ROZPŁYNĘ (ale gdyby o mnie się obtarł, do domu wracałby z zębami w woreczku). Chłopie, ty się nie dziw, tylko podstaw mu pod nos stos szmat, trzy pięciolitrowe baniaki Cifa, jakieś mopy i zamknij go w mieszkaniu samego na sześć godzin, zanim się rozmyśli! Priest podsumowany jednym zdaniem ^^. A na koniec rozdziału mamy dar, jakim jest złote runo... znaczy, mydło w płynie oraz TROP w liczbie jeden, ale za to o sporej wadze. Czekam z niecierpliwością na kolejne rozdziały. Madeleine
-
Background Pony [PL][NZ][Sad][Random][Slice of Life]
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
Ten fanfik jest OSOM! W sumie miałam zostawić komentarz już po rozdziale trzecim, ale jakoś tak... zapomniałam (w przypadku tego konkretnego opowiadania brzmi to wyjątkowo ironicznie .) W każdym razie - ja w przeciwieństwie do koleżanki wyżej bardzo sobie cenię rodzinę Apple jako jedną z nielicznych ostoi tradycyjnych wartości w MLP i nawet fakt, że AJ była większym backgroundem niż Lyra mi nie przeszkadzał . Bardzo lubię takie spokojne, nastrojowe rozdziały. Niby nic się nie dzieje, a jednak po kilku stronach człowiek zatapia się całkowicie w tę poezję prozą pisaną, w tę prostą, wiejską filozofię wygłaszaną ustami AJ. Piękne to jest bardzo. Cała ta operacja budowy domku i to, że nasza ulubiona farmerka zatrzymywała się za każdym razem, by pomóc Lyrze... Coś wspaniałego. (W sumie, gdyby spojrzeć na sytuację Lyry z perspektywy, ekhm, WYJĄTKOWO optymistycznej, no można by uznać, że ma fory w poznawaniu nowych kucyków - za każdym razem ma czystą kartę .) W trzecim rozdziale jest jedna scena, która wydała mi się dziwna. Jak RD burzy stodołę, to obok Lyry stoi AJ. RD podczas pracy dwukrotnie zapomina, co robi, a Lyra podbija stawkę... Applejack tymczasem stoi obok i się przysłuchuje. I tak mi przyszło do głowy, że Lyra miałaby o wiele większe szanse na każdorazowe wyjaśnienie swojej sytuacji, gdyby znajdowała się w grupie. Na początku tak było, że Spike wyszedł do innego pomieszczenia, potem wrócił i drugi raz w obecności Twi pochwalił bluzę Lyry... A Twi się zdziwiła. Gdyby główna bohaterka robiła ten trik za każdym razem, przekonanie kogokolwiek, że coś jest nie tak, prawdopodobnie zajęłoby nieco mniej czasu. W każdym razie bardzo dobry rozdział. Spokojny, liryczny, ciepły... Dobry wstęp do rozdziału czwartego, w którym na czytelnika czeka wielkie DUP. Przeczytałam i nie mogę wyjść z podziwu. Dla autora, że napisał coś tak świetnego, z TAKĄ atmosferą grozy, z TAKIM opisem poszczególnych elegii, że czytelnikowi te melodie niemal grają w głowie, za TAKĄ reakcję organizmu Lyry... No i dla ciebie, Dolar, bo to się naprawdę wyśmienicie czytało, z dreszczami przebiegającymi po plecach i plątaniną myśli w głowie... a domyślam się, że ten rozdział był trudniejszy do przełożenia niż poprzedni. No i twoja Zecora nieźle rymuje . Wyjątkowo trafne. To dzieło zdecydowanie bardziej widziałabym na półce oprawione w kolorową okładkę niż po prostu dobre "Past Sins"... Madeleine -
SPOILERY. A mnie się nie podobało ani trochę. Opowiadanie faktycznie jest lekkie, komediowe, pisane na luzie, ale nie przepuszczę jednej rzeczy – to jest do tego stopnia banalne, że znudziłam się po pierwszej stronie. Nie wiem, dlaczego na hasło „wieczór panieński” niektórym (a może i większości) ludzi na świecie otwiera się w mózgu przegródka z napisem „alkohol”. Ja rozumiem, naprawdę rozumiem, że jest to nieodłączny element takiej imprezy, ale oczywiście trzeba obowiązkowo dodać do tego rozpierduchę w klubie, rzeź na mieście, kompromitujące zachowanie, bójki, burdy, zbereźne tańce i inne aktywności, które najlepiej wychodzą po pijaku. I znowu – ja rozumiem, że do takiej wizji jesteśmy przyzwyczajeni. Widzimy ją w telewizji, media ją nam wpychają, a i niektórzy nie potrafią bawić się w inny sposób… Ale autorze, uwierz mi – wiele jest kobiet (i wielu mężczyzn!), które (którzy) swój wieczór panieński (kawalerski) spędzają po prostu w domu z przyjaciółkami, siostrami, kuzynkami i paroma butelkami dobrego likieru. Bo nie lubią bujać się po mieście w przykusych sukienkach naprute jak meserszmity. I właśnie taka wizja mi do Flutter pasuje – tak, zgrzyta mi jej kreacja, bo ona raczej nie zgodziłaby się na taki wypad. Byłoby wiarygodniej, gdyby dziewczyny zaczęły po bożemu, w domu, na spokojnie, a dopiero potem, pod wpływem bardzo dobrego winka, wpadły na „genialny” pomysł zabawienia się na ostro. I kolejna klisza – bohaterki budzą się rano z kacem-mordercą (co dziwne nie jest) w… więzieniu (to w sumie też nie jest dziwne). Dlaczego, autorze, nie wymyśliłeś czegoś oryginalniejszego? Wszystkie gagi są konsekwencją nawalenia się bohaterek. Może byłoby to zabawne, ale nie w takiej ilości. Jakoś mało śmieszy mnie fakt, że Flutter po pijaku chce zgwałcić brata Sparkle… Serio. Trochę to poniżej poziomu. No i jeszcze długość. Strasznie to krótkie – brak opisów odbił się na jakości dzieła, które z powodzeniem mogłoby być cztery razy dłuższe. Niestety, część z retrospekcją (czyli większość fanfika) wyszła ci zdecydowanie najsłabiej – jak już robisz retrospekcję, to rób to porządnie… Skoro ten fragment to po prostu opowieść Pinkie, to niepotrzebnie oddzieliłeś go gwiazdkami od poprzedniego. Taka forma jest dość nużąca, mało wyrazista i trochę bezsensowna, bo sprawia nieprofesjonalne wrażenie. Dodatkowo jak sobie pomyślę, ile fajnych gagów dałoby się wpleść w tę część ZANIM bohaterki się narąbały, a które związane byłyby na przykład z przygotowaniami do wyjścia („No, Flutter, załóż te królicze uszka, musisz to zrobić, to twój wieczór panieński!”), to się za głowę łapię, że zmarnowałeś taki potencjał. Z bardziej szczegółowych rzeczy (pisownia oryginalna): Rarity prezentuje przyjaciółkom sukienki uszyte na wyjście: A ta scenka mogłaby być taka ładna, gdyby miała OPISY… I co, może nie lepiej? Z jednej strony rozumiem, że Twi to osobista protegowana Celestii i takie gesty nie powinny nikogo dziwić, ale z drugiej – gwardziści na wieczór panieński… Jakby nie mieli własnej roboty… Hehe, widać, że pisał to facet . Wierz mi, autorze – żadna panna młoda nie opychałaby się tak na kilka / kilkanaście godzin / dni przed swoim ślubem. ŻADNA. Serio Pinkie Pie nie widziała nigdy rury do tańca? Robisz z niej przedszkolaka. Nie znam takiego alkoholu. Jakiś lokalny trunek, zgadłam? WHISKY, mój drogi. Whisky. A AJ zaproponowałabym prędzej klasyczną czystą… Nie chciałabym, by na moim wieczorze panieńskim jakiś kolo tańczył na rurze… (Wolałabym klasyczny taniec i striptiz.) A już na pewno nie chciałabym, gdybym była Fluttershy. Człowieku, ona jest chorobliwie nieśmiała! Jak one namówiły ją na coś takiego? Chloroformem?! Właśnie o tym mówię. Jedno zdanie o jej zachowaniu, które koniec końców i tak zagłuszyła alkoholem? Błagam. Ta scena mogłaby mieć z pięć stron… i być mega śmieszna. Serio? Serio?! Big Mac tam pracuje, a one nic? A AJ nic?! Ta scena też ma potencjał komediowy. Zmarnowany, że tak uściślę. Zastanawiam się, dlaczego Twi nie zarezerwowała całego klubu na wieczór Flutter. To byłoby bardzo koleżeńskie zagranie, skoro wiedziała, że przyjaciółka zdecydowanie lepiej czułaby się w niewielkim towarzystwie kilku zaufanych osób, a nie obcych klaczy i ogierów z całego miasta. Może się spłukała na wynajem gwardzistów? Scena, w której Flutter zachowuje się totalnie niezgodnie ze swoim charakterem… I trzy zdania. Kolejny zmarnowany fragment i kolejny raz JEDYNYM wytłumaczeniem jej zachowania jest alkohol krążący w jej żyłach. A wiesz, że niektórzy po procentach wręcz potulnieją? Alko nie działa na wszystkich tak samo, jak to możemy odnieść wrażenie podczas lektury tego dzieła… Stragan z warzywami na rynku w środku nocy? Kto miał kupić te warzywa – nachlane nastolatki wracające z imprezy czy stateczne matrony przez sen? W tym momencie sama miałam ochotę iść po wódkę. Ta istota to NIE JEST Fluttershy. To jakaś napruta nimfomanka. Nie wiem, dlaczego stoisz murem za tym głupim, kloacznym humorem rodem z amerykańskich sitcomów. Bo opowiadanie nosi tytuł "Wieczór panieński"? Proszę cię. O, koedukacyjne baraki! Ciekawe, czy mają na wyposażeniu eliksiry antykoncepcyjne. (W sumie ciekawe, czy w Polsce są gdzieś koedukacyjne oddziały wojskowe. Gdzieś o tym słyszałam, ale chyba poza granicami naszego kraju.) Czyli: nie masz pojęcia, jak wyciągnąć bohaterów z przykrej sytuacji, podsuń im kogoś, kto po prostu otworzy drzwi celi i ich wypuści w najodpowiedniejszym momencie. Z tego wszystkiego najlepsze jest chyba zakończenie. Przyjemne podsumowanie i podobało mi się zdanie o tym, że AJ odzyskała kapelusz. Ale tak poza tym słabo. Może gdyby było mniej banalnie, za to z większą ilością opisów… Ale na razie jestem na nie. Stanowcze nie. Pozdrawiam, Madeleine
-
SPOILERY. Po pierwsze, nienajlepszy tytuł. Nie przyciąga i jest oklepany. Po drugie, pierwszy akapit opowiadający o chorobie głównego bohatera sprawia wrażenie streszczenia. Dla mnie mógłby posłużyć co najwyżej jako opis dzieła, a nie wprowadzenie do historii. Należałoby to rozbudować, nic nie stoi na przeszkodzie, by opisać dokładniej przebieg tej tajemniczej choroby, może moment, kiedy bohater dowiedział się o diagnozie, jakieś jego uczucia z tym związane… Wiem, że to nie jest tematem opowiadania, ale takie zabiegi pomagają zżyć się z postacią. Chyba przyznasz, że trudno utożsamić się z bohaterem, o którym wiemy tylko, że zachorował i umarł? Pomysł z guzikiem ustawionym przy łóżku chorego jest bez sensu. To byłoby dobre, gdyby pacjent był np. częściowo sparaliżowany, a przycisk ustawiony tuż pod ręką (czy tam kopytem, whatever) służył mu do wzywania pielęgniarki, by ta przekręciła go na bok albo poprawiła poduszkę. W przypadku, gdy chory podczas ataku mógłby nie dosięgnąć do guzika, nie należy mu go dawać! Zresztą, tacy pacjenci są stale monitorowani i pomoc jest wzywana automatycznie, gdy tylko pojawi się atak, bo to przecież oczywiste, że w czasie jego trwania chory nie jest w stanie sam się poratować. Gdyby było inaczej, szpitale stałyby puste. W nocy? Chorych odwiedza się w dzień… Rozczuliła mnie wizja przerabiania dobrych uczynków na magię ochronną. Osobiście wierzę, że dobro wraca i naprawdę ten pomysł do mnie przemawia. Bardzo fajnie i obrazowo pokazane – akurat tak, żeby wytłumaczyć dziecku, dlaczego ma być dobre dla innych ludzi. Proste i genialne. Dupa tam. Dlaczego niby złe dusze nie mogą się tym zajmować w ramach resocjalizacji? To byłoby nawet bardziej sensowne, w końcu wieczyste użeranie się z upierdliwymi i krótkowzrocznymi Ziemianami raczej nie jest zajęciem relaksującym… Paradoksik. Skoro duchy wiedzą wszystko na temat przyszłości danego kuca, to po cholerę zbierają magię, aby go zmienić – przecież z góry wiedzą, że w danym przypadku nie da się takiemu pomóc? A to jest akurat bardzo fajna koncepcja i aż się prosi o rozwinięcie. No i na koniec sama wizja raju: W sumie mam mieszane uczucia. Domyślam się, że w przypadku Medium Magica rajem był powrót do świata żywych i do bliskich… Jeżeli miałeś na myśli to, że raj jest „skrojony na miarę” dla każdego kucyka, to bardzo mi się podoba, ale jeśli każdy wraca, bo tak, to dla żony zakatowanej przez męża pijaka albo dziewczyny zgwałconej i zaszlachtowanej w ciemnym zaułku taki powrót z rajem nie ma bynajmniej nic wspólnego. Ogólnie nie jest źle, ale dobrze też nie. Zakończenie fajne, ale całość jest zbyt krótka, by przywiązać się do bohatera. Jego „przygody” obserwujemy z obojętnością – ma się wrażenie, że to wszystko już kiedyś było. To kolejny grzech tego opowiadania – sztampa. Nie oznacza to jednak, że w kilku momentach nie dało się zauważyć przebłysku geniuszu. Rady? Więcej opisów, więcej przemyśleń bohaterów i na bogów, zwolnij trochę. To mogłoby być trzy razy dłuższe. Pozdrawiam, Madeleine
-
Szklistość: Hiperbola [Z][Crossover][Normal][Human]
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
SPOILERY. Zazwyczaj zaczynam komentarz jakimś wyszukanym (albo i nie; częściej nie) wstępem, ale sądzę, że tutaj nie jest to potrzebne. Postaram się też streścić (komentarze pochlebne zawsze są krótkie). Zacznę od tego, że to opowiadanie jest… fantastyczne. Fenomenalne. Czyta się je jednym tchem, zapewnia doskonałą rozrywkę i niebanalną lekturę. Doszłam do końca i zdołałam wykrztusić z siebie jedynie: „Wow”. A potem weszłam w twój profil i przeczytałam, że „Szklistość…” napisałaś w wieku piętnastu lat i że jest to twoja pierwsza praca… i przez kilka następnych minut zbierałam szczękę z podłogi. Rzadko komu to mówię, ale w twoim przypadku mogę stwierdzić z całą stanowczością – masz talent. I to jak stąd do Himalajów. Na piechotę. Znowu posłużę się moją ulubioną listą, co by się w rozważaniach nie pogubić. 1. POMYSŁ. Jakoś tak zawsze od tego zaczynam, to i teraz nie zamierzam zmieniać przyzwyczajeń. Co my tu mamy? Crossover ze światem ludzi, sześć kucyków, które wszyscy doskonale znamy oraz sześć dziewcząt wyznaczonych do specjalnej misji. Co jest ową misją, domyśli się każdy średnio rozgarnięty fan MLP – dziewczęta reprezentują (a przynajmniej w założeniu mają reprezentować) poszczególne Elementy Harmonii. Pomysł mocno wtórny, ale zawsze powtarzam, że z najbardziej oklepanej koncepcji da się ulepić świetną fabułę – i ten tekst jest doskonałym potwierdzeniem tych słów. Udało ci się stworzyć dzieło oparte na wyświechtanej kliszy, które zaskakuje, trzyma w napięciu i przyciąga każdą stroną na nowo. Dodatkowo uraczyłaś nas bardzo niebanalnym zakończeniem, do którego jeszcze wrócę, bo jest tak dobre i godne uwagi, że otrzyma własny punkt. 2. STYL. To właśnie dlatego początkowo nie mogłam uwierzyć, że „Szklistość…” pisała tak młoda osóbka. Ten styl jest kapitalny – przyjemny, lekki, nieprzegadany, przepełniony humorem i nienarzucającymi się smaczkami. Fantastyczne scenki. Fajne i ciepłe. I też lubię Vifona . Urocza jest ta twoja Drżypłoszka. Uwielbiam takie oczka do czytelnika. Radosny wyszczerz gwarantowany . No i jeszcze to: Może trochę randomowe i wzięte z tyłka, ale nie zaprzeczę, że grupa żołnierzy-Bronich doprowadziła mnie do radosnego rechotu . Kolejna ciekawa rzecz, to czas, jakim posłużyła się autorka. Mamy tu do czynienia z narracją pierwszoosobową prowadzoną w czasie… teraźniejszym. Dało to bardzo pozytywny rezultat – czytelnik zagłębia się w emocje bohaterów, zżywa się z nimi i niemal „stoi obok”, obserwując, jak postaci radzą sobie z problemami. Taki sposób pisania jest bardzo trudny – wymaga skupienia, bo jest mniej naturalny niż czas przeszły, a ponadto wymusza niespieszny rozwój akcji. Tobie ta narracja wyszła bardzo ładnie (chociaż były momenty, kiedy mieszały ci się czasy), więc mogę tylko pogratulować. (Tak w ogóle, dawniej nie dawałam wiary, że da się napisać opowiadanie z akcją dłuższe niż kilkadziesiąt stron w czasie teraźniejszym… pewnie dlatego, że nie czytałam dzieł Suzanne Collins . W każdym razie twój tekst jest najlepszym przykładem na to, że wszystko się da, jeśli są chęci i zdolności.) Następna rzecz: spodobał mi się język opowiadania, jak na piętnastolatkę bardzo bogaty i różnorodny. Gwoli wyjaśnienia: bynajmniej nie użyłam sformułowania „jak na piętnastolatkę” w znaczeniu: „gdybyś miała lat dwadzieścia, byłoby kiepsko, ale ponieważ jesteś młoda, to ci wybaczę”. Wręcz przeciwnie: skoro już w tak młodym wieku posługujesz się pięknym, literackim językiem i szanujesz ojczystą mowę, nie sadząc błędów co zdanie, to za pięć lat twoje historie z powodzeniem będzie można uznać za wybitne. Pojawiły się oczywiście błędy interpunkcyjne i ortograficzne (jakieś „biórko” mi się majaczy? W XXI wieku używa się biurek, a „biórka” niech zostaną w „Panu Tadeuszu”, gdzie ich miejsce ), ale przy takiej objętości tekstu jest ich naprawdę niewiele. Muszę to powiedzieć: czytałam w życiu naprawdę dużo fanfików, czasem lepszych, czasem gorszych, często perełek, jeszcze częściej – szmir. Niektóre odznaczały się stylem tak topornym, że bez siekiery (i środka na uspokojenie) nie podchodź, w innych nie istniały opisy, w jeszcze innych opisy stanowiły 80% tekstu i były nudne jak flaki z olejem. Czasem zdarzały się dialogi tak suche, jak ziemia w moich kwiatkach, gdy po miesiącu przypomnę sobie o podlewaniu, innym razem – przeciągnięte do granic możliwości (autora) i cierpliwości (czytelnika). Jednym słowem – na dobry styl składa się tyle elementów, że mało komu udaje się je połączyć w strawną całość. Zwykle coś zawodzi. A u ciebie… Mnogość opisów. Bogate rozważania wewnętrzne bohaterów. Autentyczne dialogi. Wyważona dynamika tekstu. Odpowiednio rozplanowane akapity. Dojrzały sposób zapisu. Po prostu nie mogę się ciebie nachwalić. 3. BOHATEROWIE. Nie wszystkie postaci zarysowane są z jednakową intensywnością. Na pierwszy plan wysuwają się Flora, Ida, a z kucyków – Rainbow i Pinkie. Osobiście zwróciłam również uwagę na Klarę, która pojawia się później, oraz na dość specyficzną Vastness. Zacznijmy może od zwierzaczków: wszystkie kucyki z Mane 6 są bardzo ładnie oddane, zachowały swoje charaktery i właściwie nie ma rozbieżności między opowiadaniem a tym, co znamy z serialu. Najwcześniej pojawia się Dash i o niej dowiadujemy się najwięcej – a ponieważ jaka Dash jest, każdy widzi, powiem tylko, że u ciebie zachowała upór, porywczość, pewność siebie, zadziorność i wszelkie pozostałe właściwe dla niej cechy. Pinkie Pie wyszła przednio. To chyba moja ulubiona kreacja tutaj. Odpowiednio randomowa, ale nie przesadzona, irytująca i pocieszna, przez swoją „uczennicę” nazywana (bynajmniej nie pieszczotliwie) „Małym Potworem”, podskakująca jak piłka i o niewyczerpanych pokładach energii. No i jeszcze: Cała Pinkie Pie w dwóch krótkich kwestiach. Zaintrygowała mnie Vastness. Nie ma jej dużo w historii, ale odgrywa ważną rolę i ze swoją drobną (chociaż dla niej pewnie ogromną) niepełnosprawnością jest postacią arcyciekawą. Bezpieczne podróże między wymiarami i Vastness jako istota pozbawiona magii? Genialne! Nie mówiąc o jej specyficznej wymowie (która, nie wiedzieć czemu, kojarzy mi się z panią kostiumolog – nie pamiętam imienia – z „Iniemamocnych”) oraz fajnym poczuciu humoru. No i ma ładne kolorki :3. OC-ek na medal. Przejdźmy jednak do postaci głównych poruszających się na dwóch nogach. Pierwsza w kolejce jest oczywiście Flora, w znacznej mierze będąca również narratorem. Niby zwykła dziewczyna, ale poprzez umiejętne „obdarowanie” jej kilkoma dziwactwami, elementy komediowe, w których pierwszoplanową rolę odgrywają mama, zdrobnienie jej imienia oraz Vifon, a także głębokie przemyślenia, którymi usiana jest narracja – stała się bohaterką pełnokrwistą i wiarygodną. Podobną sytuację mamy u Idy, postaci równie wspaniałej. Zbyt poważna na swój wiek poetka usiłująca mówić jak wieszcz natchniony, chociaż rzadko jej to wychodzi, do tego mająca pretensje, że akurat jej musiał się trafić „ten różowy potwór”. Przeurocze. (Chociaż w roli narratora zdecydowanie wolę Florcię.) Klara pojawia się najpóźniej, ale bardzo podoba mi się sposób, w jaki zinterpretowałaś jej Element Harmonii. Widziałam, że po rozdziale z odwiedzinami w jej domu czytelnicy dodawali komentarze o treści: „Tego się po niej nie spodziewałem”. Ponieważ Klara miała być zakłamana i obłudna, taka reakcja to największy komplement, jaki mógł cię spotkać. W ogóle pięknie ją przedstawiłaś – rodzinna, pobożna, towarzyska. Świetnie oddałaś jej podobieństwo do AJ… i w GENIALNY sposób skonfrontowałaś wady tej pierwszej z zaletami tej drugiej. Doskonała postać. Naprawdę fantastyczna. Najcudowniejsze jest chyba to, że u ciebie bohaterowie nie są banalni, o czym najlepiej przekonuje nas zakończenie… ale o tym później. 4. WĄTKI. W sumie jest jeden – spotkania dziewczyn z kucykami oraz przygotowanie ich do „misji” ratowania świata. Nie wiem, jak innych, ale mnie urzekło, że zamiast na typową sensację i przygodówkę postawiłaś na psychologiczny rozwój postaci. Doszłam do epilogu i prawie zaczęłam bić brawo, że skończyłaś właśnie w tym momencie… Matko, ja znowu o tym zakończeniu. Wstrzymaj konie, Madziu, do wszystkiego dojdziemy. Bardzo podobał mi się motyw windigos – czyli główne zadanie dziewcząt. Złe duchy zamknięte w ciałach małych, bladych dziewczynek o niebieskich oczach… brr. Obraz jak z horroru. W każdym razie – długo nie mogłam dojść, czym do wszystkich diabłów jest to dziecko. Informacja o zjawach mnie zaskoczyła. Windigos jako antagoniści są wykorzystywani w fikach tak rzadko, że mogę uznać ten pomysł za wielce oryginalny. Przejdźmy jednak do kwestii, o której żaden z moich poprzedników ostatecznie się nie wypowiedział, czyli o wątku pobocznym, którym jest… shipping. Bardzo piękny, subtelny, niemal ukryty. Wplotłaś go do historii z taką gracją, że wyszło całkowicie naturalnie i chociaż nie jestem zwolenniczką takiego statkowania, niesamowicie podobała mi się ta burzliwa relacja. No i wiersz śliczny ci wyszedł, choć jestem pewna, że już coś podobnego widziałam. Bardzo dobre rymy i prawdziwie balladowy klimat, ale rytm ci się miejscami sypał przez nierówną liczbę sylab w poszczególnych wersach / zwrotkach. Ponieważ jednak utwór jest długi i parokrotnie na kartach opowieści powraca, mogę powiedzieć, że i tak jestem pod ogromnym wrażeniem. A już ostatnia zwrotka: to istny majstersztyk. Małe cudo. Aż się wzruszyłam, czytając to. Jedno z piękniejszych wyznań miłosnych, z jakimi się spotkałam. 5. ZAKOŃCZENIE. Jest! Dotarliśmy wreszcie, po długich bojach, do zakończenia fika! (Ale nie komentarza, nie łudź się.) A więc zakończenie… W kilku słowach: TO. BYŁO. CUDOWNE. Niesztampowe, zaskakujące… Bo serio – kto do ostatniego rozdziału był święcie przekonany, że jednak im się uda? Wszyscy. I co? I autorka postanowiła zagrać na nosie wyświechtanym kliszom i napisać własną wersję. Wyszło jej wyśmienicie. Przeczytałam epilog i uśmiechnęłam się do siebie, że jednak dałam się wykiwać. Nieudana misja i powrót do przeszłości (bez skojarzeń) to było coś, co uczyniło ten tekst 20% cooler. I cieszę się, że postanowiłaś jednak napisać kontynuację. „Szklistość…” się jej wręcz domagała. Pewne wątki nie zostały całkiem zamknięte… I chociaż nie znoszę czytać nieukończonych opowiadań, dla „Eufonii” pewnie zrobię wyjątek, bo jak znam siebie, ciekawość mnie zeżre i tyle z tego. Chyba że szybciutko ją dokończysz . 6. NIEDOCIĄGNIĘCIA. Bo przecież zdarzają się najlepszym. Sama autorka jest świadoma błędów, które popełniła, więc nie ma się nad czym rozwodzić. Owszem, epilog mógłby być lepszy, bo pozostawił niedosyt tym, że wszystko tak prędko się rozwiązało. Akcja mogła być miejscami ciutkę wolniejsza, ale rozumiem, że chciałaś doczekać wreszcie tego upragnionego słowa KONIEC. Pewnie liryk albo polonista mógłby doczepić się do budowy wiersza lub dojrzeć w nim pojedyncze częstochowskie rymy. Wreszcie, nienajlepsze postaci Doroty i Sylwii, jak sama stwierdziłaś – „wepchnięte na doczepkę, bo u kogoś musiały być Rarcia i Flutter” – w których trudno doszukać się podobieństwa i powiązań między charakterem, zachowaniem, reprezentowanym Elementem oraz wyjaśnieniem, dlaczego nie udało im się podołać zadaniu. Ale wierz mi – to wszystko traci na znaczeniu, kiedy ma się przed sobą historię tak pełną, świetnie napisaną, zabawną, z doskonałymi postaciami i nieoczywistym zakończeniem. Mogę jedynie powiedzieć za Dolarem: Pozdrawiam gorąco, Madeleine PS. Mimo najszczerszych chęci nie widzę związku między tekstem a drugą częścią tytułu. O co chodzi z tą hiperbolą? PPS. To miał być „krótki komentarz”? Zapomnij o tym . PPPS. Wiedziałam, że skądś znam tę balladę! -
Stowarzyszenie Żyjących Piszących - dyskusje ogólne o pisaniu/tłumaczeniu.
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
Z jednej strony akt tchórzostwa, z drugiej - wolność wyboru. Plac zabaw nie mój, ale zabawki moje i to ja powinnam móc zadecydować, kiedy opuszczę piaskownicę.- 2171 odpowiedzi
-
- Pisanie
- Tłumaczenie
-
(i 1 więcej)
Tagi:
-
Stowarzyszenie Żyjących Piszących - dyskusje ogólne o pisaniu/tłumaczeniu.
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
W sumie tak. Ale tutaj rodzi się pytanie: Co jest lepsze: szlifować jeden tekst do momentu, kiedy jego poziom będzie wybitny, czy napisać dwadzieścia miernych tekstów po to, by dwudziesty pierwszy mógł być wybitny? Mnie osobiście ciężko jest na to odpowiedzieć z punktu widzenia autora, ale jako czytelnik czysto egoistycznie mówię głośno TAK drugiemu rozwiązaniu (bo nie cierpię czytać tego samego po kilka razy ).- 2171 odpowiedzi
-
- Pisanie
- Tłumaczenie
-
(i 1 więcej)
Tagi:
-
Stowarzyszenie Żyjących Piszących - dyskusje ogólne o pisaniu/tłumaczeniu.
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
Napisz 300 stron i dowiedz się, że powinieneś napisać tekst od nowa... To już naprawdę lepiej poradzić, żeby autor zajął się czymś zupełnie innym. Niektórzy aż proszą się o ostry opier.ol z góry na dół. Jak widzę, że Jaśnie Oświecony Pan Autor kłóci się z każdym krytykiem, pisze, że ten powinien czytać ze zrozumieniem (!), że innym się podobało, że po co poprawiać błędy, skoro i tak wiadomo, o co chodzi, że to, że tamto... nóż się w kieszeni otwiera, nerwy puszczają i włącza mi się Ironia przez wielkie I. Ludzi o postawie totalnie zamkniętej na krytykę należy walić po łbie, bo inaczej się do nich nie dotrze przez gruby mur, którym się obwarowali... Ale to naprawdę widać, jakie kto reprezentuje zachowanie. Po formie wypowiedzi chociażby.- 2171 odpowiedzi
-
- Pisanie
- Tłumaczenie
-
(i 1 więcej)
Tagi:
-
Stowarzyszenie Żyjących Piszących - dyskusje ogólne o pisaniu/tłumaczeniu.
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
No właśnie... W każdym razie, w moim słowniku jest kilka rodzajów tych, których twory są kiepskie, a dwa główne to: 1. Ci, którzy napisali makabryczny tekst, ale chcą się czegoś nauczyć i w przyszłości pisać lepiej. 2. Ci, którzy napisali makabryczny tekst, który według nich jest dziełem geniuszu i należy bić im pokłony, a każdą konstruktywną krytykę szczują psami. W pierwszym przypadku nie widzę powodu, by takiego kogoś "zgnoić" - byłoby to wręcz naganne. Dobry krytyk potrafi rozebrać dzieło na czynniki pierwsze i wyszukać zarówno pozytywy (ew. to, co KIEDYŚ może stać się pozytywami, czyli dostrzega potencjał), jak i negatywy. Widzę, że twórca przyjmuje krytykę i chce się uczyć? Od razu zmienia się moje podejście do niego. Ten, co krytykuje, też jest (o dziwo!) człowiekiem i może mu być przykro / przyjemnie w zależności od tego, jak ktoś jego słowa przyjmuje. (Mówię serio!) W drugim przypadku nie widzę powodu, dla którego by takiego osobnika nie "zgnoić". "Wymyślanie" pozytywów jest durne, bo po co pisać o czymś, czego nie ma? (Mowa oczywiście o przypadku, kiedy faktycznie ich nie ma, ale w 99% przypadków są.) Jak nie ma, to normalnie trzeba napisać, że autor musi się jeszcze dużo nauczyć, bo pomysł jest wtórny, mógłby poprowadzić akcję tak, a nie tak, bohater X jest zbyt potężny, a Y jest mimozą... Osoba z wymienionego przeze mnie wyżej punktu pierwszego nie powinna się obrazić. (Poza tym, Irwin - w tym "gnojeniu" rozchodzi się przede wszystkim o język. Bo jak narzeczona przypaliła sernik, to można powiedzieć: "Ciasto jest za mocno przypieczone, następnym razem powinnaś zapisać godzinę, kiedy wkładasz go do pieca, bo później zapomnisz. Ale ser wyszedł świetnie" albo "K..., chcesz mnie otruć?! Jak nie umiesz piec, to się do tego nie zabieraj, bo rodzinę wymordujesz!".) Amen. Madeleine- 2171 odpowiedzi
-
- 3
-
- Pisanie
- Tłumaczenie
-
(i 1 więcej)
Tagi:
-
[Poradnik] Poradnik stylizacji tekstu i zapisu słowa pisanego
temat napisał nowy post w Archiwum fanfików
A, tak sobie zajrzałam i tak sobie odkopałam. Bo kto bogatemu zabroni? (Taaak, bogatemu chyba w zbiorowisko martwych ciem na parapecie... ale pomarzyć można.) EGZAKLI! Nic mnie tak nie irytuje jak pierdyliard różnych czcionek w jednym dokumencie. Pojedyncze rzeczy, tak jak napisałeś, można sobie odróżnić, czemu nie, ale nie przesadzajmy z tym. A jeśli korci, można zaserwować sobie odstraszacz w postaci myśli: "A co, jak będę chciał zmienić formatowanie? Wszystko mi się roz...". Tekst, którego nie można zaznaczyć Ctrl+a i bez szkody dla niego jednym kliknięciem myszy zmienić czcionki na inną, to tekst... może nie od razu zły, ale na pewno UPIERDLIWY DO KWADRATU. ALE: znam osobę, która swoje największe dzieło pisze dwiema czcionkami po połowie - jedną opisuje wydarzenia obecne, a inną retrospekcje, bo gdyby używała kursywy, miałaby kilkaset stron pochylonym drukiem i czytającego szlag by trafił; czyli Złota Zasada brzmi: Wszystko z rozsądkiem. Są jeszcze cudzysłowy . Swoją drogą: jak sądzisz, czy używając cudzysłowów do zapisu myśli, każdą kwestię przed i po wstawce odnarratorskiej powinniśmy ubierać w osobne kreseczki? "Tutaj jest tak gorąco - myśli Jagoda Chmiel z domu Jarosz - że zaraz mi mózg wypłynie uszami." "Tutaj jest tak gorąco" - myśli Jagoda Chmiel z domu Jarosz - "że zaraz mi mózg wypłynie uszami." Ja skłaniam się bardziej ku wersji numer dwa. (A tylko mi powiedz, że właśnie dlatego używasz kursywy! ) Może to? Muszę kiedyś w ten sposób wysmarować pismo do dziekana. I jeszcze Comic Sansem pierdutnę, żeby było zabawniej . Pozdrawiam! Madeleine PS Wytłumaczy mi ktoś, co jest za znaczek na klawiszu w lewym górnym rogu klawiatury bezpośrednio pod Escapem, taka kreseczka pod tyldą? Bo przecież apostrof toto nie jest. -
Aleo he Polis! [Z][Violence][Tragedy][Wojenny]
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
SPOILERY. Czwarty rozdział „Aleo…”! YAY! (Mały offtop: Z ciekawości zajrzałam do tematu z „Progressio…”, które tak sobie odkładałam i odkładałam i kiedy zobaczyłam w pierwszym komentarzu stwierdzenie, że niektórym może się to kojarzyć z „Lalką”, prawie dostałam ślinotoku z ekscytacji. Jeżeli wstrzeliłeś się w moje gusta tak, jak na to wygląda, to chyba padnę ze szczęścia… Cóż. Przynajmniej umrę zadowolona .) Wracając do „Aleo…”. To był zdecydowanie najciekawszy rozdział. Czytało się to z wypiekami na twarzy, a końcowe wydarzenia, czyli szturm rebeliantów na mury Crystalopolis – po prostu coś pięknego. Świetna akcja, fenomenalna lektura, odpowiednio wyważona i dynamiczna. Z drugiej strony, tym razem zdecydowanie najbardziej podobały mi się fragmenty stricte kronikarskie. Geneza rebelii – cudo. Idealny przykład na to, do czego mogą doprowadzić liczne przekupstwa, kłamliwa propaganda oraz… metoda małych kroków. No właśnie… Ci, którym zależało na buncie, naprawdę nie są w ciemię bici. Tyle lat przygotowań, tyle środków „zainwestowanych” w milczenie urzędników… Opłaciło się. A to wszystko w imię chęci zysku. (Cóż, różne pobudki ludem kierują.) Świetny, świetny opis. Aż mi było przykro, kiedy już się skończył. No i wyszło nad wyraz wiarygodnie. Kolejna rzecz: część pisana z perspektywy Sombry – taaak! I co, że niby te postaci nie są jakoś super skonstruowane? A właśnie, że są – widać jak na dłoni ambicję dowódcy buntowników, jego pragnienie władzy, pewność siebie (zdecydowanie zbyt dużą), spryt, umiejętność przewidywania, no i też dwulicowość. W ogóle fajnie wyszły te rebelianckie szeregi – z jednej strony kupcy, którzy chcą „uciszyć” Sombrę, kiedy ten nie będzie im już potrzebny, z drugiej strony sam (przyszły) król, który nie jest idiotą i już szykuje sobie gniazdko na niedalekie panowanie. Z jednej strony – zakłamani włodarze Cesarstwa, którzy własny zysk cenią ponad dobro kraju, z drugiej – sami rebelianci skuszeni wizją tego samego. A, zanim zapomnę: Powtórzone „z pewnością”. To, że jednorożec spodziewał się. Wybacz, że nie zaznaczyłam tych pierdół w dokumencie, ale coś mi się Google Docs przywiesił i nie chciało mi wstawiać komentarzy. Najlepszy fragment: Hie, hie. Ciągle jestem pod wrażeniem języka, jakim piszesz ten tekst. Jest tak bogaty, że można by na tym opowiadaniu uczyć dzieci w szkole, zamiast wciskać im słowniki. Smaczku dodają wyrazy stare albo zaczerpnięte z innego języka: spyża, wraży, dictum. Niby nic, a radocha. W kwestii dotarcia do murów, zgadzam się z Cygnusem: tak naprawdę musiały być stosy trupów, strzelali do nich non stop, a te ich zbite na poczekaniu tarcze nie chroniły ich tak dobrze, jakby tego chcieli… W ogóle straszna fuszerka z tego wyszła. Wściekłość wściekłością, ale czy byli tak zaślepieni, że nie widzieli, że ich starania z kilofami nie przyniosą spektakularnych skutków? Sam opis nacierania rebeliantów na mury przypomniał mi scenę ze „Starej baśni”, kiedy Kmiecie szturmują na gród Popiela i zostają zamknięci między dwiema kratami, a potem jest rzeź z użyciem strzał i wrzącej smoły. W sumie wyszło dość podobnie – nie wyobrażam sobie czegoś takiego. Na górze obrońcy ostrzeliwujący z murów tłum, który nijak nie może przebić się przez zasłonę strzał. Sytuacja wybitnie nieciekawa. Ich ogromna przewaga może i była pomocna, ale z drugiej strony, przy dłuższej akcji straciliby ją raz-dwa. Hmm, jakby się nad tym głębiej zastanowić, to cywili można by dopuścić na te mury zdecydowanie więcej. Obrońcy miasta i tak byli w o niebo lepszym położeniu, a więcej par kopyt, nawet niezawodowych żołnierzy, oznaczałoby lepszy atak. Skoro pod murami było takie kłębowisko, szanse nie-trafienia były dość nieznaczne. W tym momencie aż przetarłam oczy ze zdumienia i otworzyłam szeroko usta, mówiąc bezgłośnie: „COOO?”. Do tej pory wydawał się wręcz nieśmiertelny. Niezłe posunięcie, Dolar. Niezłe posunięcie. Po części się z tym zgadzam. Jego zachowanie było WYBITNIE nieprofesjonalne… i dość durne. Wiadomo, że zabicie bazyleusa oznaczałoby dla niego absolutny sukces… ale bez przesady. Czyniąc to, co uczynił, sam się prosił o taki przebieg wydarzeń. Stracił tylko autorytet, bo dał się ponieść emocjom… No nic. Czekam na ostatni rozdział „Aleo…” z ogromną niecierpliwością. Że tak to kolokwialnie ujmę – ten narobił mi nieziemskiego smaka. (A tak w ogóle – wyobraziłam sobie kucyka wspinającego się po drabinie .) Pozdrawiam ciepło, Madeleine -
Aż mi się "Today is a Good Day to Die" przypomniało. Skąd wy bierzecie te opowiadania? Czarna komedia z Rainbow Dash z przetrąconym karkiem w roli głównej, zombiastyczno-kanibalistyczne zapędy i "coś miękkiego i czerwonego pod łóżkiem" - to przecież oczywiste, że taki zestaw musi tworzyć coś EPICKIEGO . Po komentarzach byłam przygotowana na, em, "dziwność" tego tekstu, więc zaoszczędzono mi szoku - mogłam się spokojnie zatopić w popieprzone przygody naszych ulubionych pucyków i najogólniej rzecz mówiąc... umrzeć. Ze śmiechu, oczywiście . To dzieuo jest skarbnicą fantastycznych cytatów-perełek. O tych, które wymienił Foley, już nie mówię, żeby się nie powtarzać, ale to: jest po prostu cudowne. Że się tak zapytam: świadome nawiązanie do sławnego filmiku na YT czy tak samo wziąło i wyjszło? Johnny, w takim tekście jak ten raczej nie ma miejsca na "zdania na temat wewnętrznych przeżyć" . Dajmy głupim, niezobowiązującym komediom być głupimi, niezobowiązującymi komediami. Nie wszystkie opowiadania muszą być poważnymi elaboratami na temat tragizmu śmierci. To jest idealne dla osób ze specyficznym... a, nazwijmy rzeczy po imieniu, nienormalnym poczuciem humoru... ja, na przykład, czułam się w pełni usatysfakcjonowana . (Swoją drogą: Twój język u AJ zawsze mi się podoba, aTOM. Nieprzegięty, ale jest jednak leciutkie zabarwienie "pochodzeniowe", że tak powiem. No i cholibka, która idealnie pasuje do Applejack. IDEALNIE.) Więcej czarnych komedii! Więcej popieprzonego humoru! Pozdrawiam, Rozbawiona Madeleine
- 16 odpowiedzi
-
- rainbownomicon
- dark
-
(i 2 więcej)
Tagi:
-
Dziełko króciutkie, to i komentarz nieprzegadany. Bardzo ładne to jest. Fajnie oddałeś szaleństwo ostatnich chwil życia, majaki wyszły wiarygodnie, a początkowe strony przypominały swobodny strumień świadomości (o matko, aż mi się Joyce przypomniał, bogowie brońcie). Naprawdę było czuć to "delirium", chociaż efekt jest znacznie lepszy, kiedy opowiadanie czyta się na głos. Te wszystkie powtórzenia, przechodzenie od jednej kwestii do drugiej, bełkotliwość, emocjonalność, wstawki nijak niemające się do reszty akapitu... no i wreszcie - minimalna liczba kropek, dzięki czemu tekst czyta się jednym tchem, co jeszcze uwydatnia "narkotyczny" stan, w jakim znajduje się bohater. Część z kryształowym kucykiem skończyłeś w idealnym momencie, bo lada chwila ten styl zacząłby nużyć. Potem mamy już fragment z księżniczkami, który świetnie podsumowuje całość, wyjaśnia to, czego czytelnik nie zdołał się domyślić, no i oczywiście to zakończenie... mocne i dobre. Gdybym miała porównywać "Delirium" z "Pościgiem", zdecydowanie bardziej podoba mi się "Delirium". Może to drugie nie jest tak mroczne, ale za to w moim mniemaniu mniej chaotyczne i ma bardziej wyrazisty koniec. A tak w ogóle, to naprawdę dobrze ci wychodzą krótkie formy. Pozdrawiam, Madeleine On nie, ale mówi to Luna, która powtarza na głos jego myśli, by Celestia mogła się z nimi zapoznać. (A przynajmniej takie odniosłam wrażenie.)
-
Złodzieje jabłek [Z] [Seria] [Crossover] [Comedy] [Random] [Sci-Fi]
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
Nie przejdę . (Chociaż dojście do celu może zająć trochę czasu, bo marny ze mnie piechur .) Zależy. Jeśli GRAŁEŚ już w tę grę w roku 1996... mam złe wieści ^^. No to całkiem nieźle ci wyszło... jak na gorola . Przy okazji, łap kawał: Siedzi se syneczek przi kałuży i pije ta woda. Na to przichodzi tako stareczka we plyjdzie i pado mu: - Synek, nie pij tyj wody, bo to je sam maras, puć sam ino do mie, dom ci szolka tyju... - Proszę, co pani mówiła? - A nic, nic, pij, pij goroliku, pij... (Na pocieszenie dodam, że ja też nie wiem, co ta kobieta mu zaproponowała .) To zależy. Nie widzę przeciwwskazań, by AJ posługiwała się jakąś gwarą, w końcu sam serial akcentuje jej (i nie tylko jej) odmienność w tym zakresie... Może faktycznie tego typu zabiegi najlepiej sprawdzają się w komedii (cóż, po części to wina naszego dubbingu, który przyzwyczaił nas do tego, że Apple'owie, mimo wiejskiego pochodzenia, mówią normalnie, co jest trochę durne), ale w sumie, jednocześnie podkreślają wiarygodność bohaterów. Reasumując: tak, widzę coś takiego w każdym gatunku, ale na pewno nie w formie, jakiej użyłeś w "Złodziejach...". Tam widać bowiem, że ona jest specjalnie podkręcona. To na przykład brzmi zbyt karykaturalnie na taki, powiedzmy, dramat. Tak się składa, że mieszkam w miejscu, gdzie się gwary używa, a dodatkowo spora część mojej rodziny pochodzi ze wsi bliżej wschodniego pasa kraju - słyszę na co dzień tych ludzi i uwierz mi, że ani pani w sklepie, ani staruszek na przystanku, ani kierowca w autobusie, ani sprzątaczka czy pan pocztylion nie mówią tak, by osoba spoza terenu nie mogła ich zrozumieć (wiem, bo sama gwary nie panimaju). Ot, pojedyncze słówka wplatane w normalną mowę. Nie widzę więc powodu, dla którego AJ miałaby nie mówić od czasu do czasu se, ja w sensie tak, ganz egal, bajtel, kaj, kery, łobiod, jerona (albo słowa z jakiejkolwiek innej gwary, tacy Kaszubi podobno mają fajną) itp., itd. Dodałoby jej to charakteru, z którego polscy twórcy dubbingu skutecznie ją wyprali. (Głos też nie jest już ten zadziorny i wiejski - bez urazy dla pani Moniki Pikuły.) Eksperymentować można, byle w granicach rozsądku. Jednym słowem: jest dobrze, jak jest dobrze . O rany, faktycznie, V to u nich "wi"... Jak każde wolno myślące dziecko w życiu bym na to nie wpadła . Pierwszy grzech tego opowiadania - jest Crossoverem z czymś, czego nikt nie zna, a ludzie wybitnie nie lubią tego, czego nie znają. Drugi grzech tego opowiadania - w długiej na 70 stron kontynuacji pierwszych kilka nie zawiera nawet śladowych ilości kucyków, a ludzie wybitnie itd. Trzeci grzech tego opowiadania - nie ma tagu Human i TCB. Sorry, Hoffman, Crossover to trochę za mało, żeby się wybić, na przyszłość postaraj się bardziej xD. No, pisz tam te swoje obyczajówki i goń Dolara, żeby ogłosił kolejną edycję Konkursu Literackiego. Pozdrawiam, Madeleine- 10 odpowiedzi
-
- crash bandicoot
- applejack
- (i 7 więcej)
-
Chyba najrozsądniejszy głos w tej dyskusji. Widzisz, Mordecz, jedną z rzeczy, których nauczyły mnie studia i matura z polskiego, jest fakt, że często przecinek czy inny znak interpunkcyjny postawiony poprawnie totalnie rozwala tekst i czytając go, zachodzisz w głowę, o co u diabła chodzi. Gdyby chcieć być super-hiper-poprawnym, trzeba by całkiem zrezygnować z pisania. Czasem trzeba dostosować to, co się pisze, do tego, co się mówi, inaczej efekt będzie karykaturalny i do czterech liter. A że przecinek jest postawiony niepoprawnie albo - co się częściej zdarza - autor używa znaków interpunkcyjnych w sposób niekonsekwentny... Cóż. Jeżeli to coś dobrze się czyta, niech tak zostanie. (Pewna pani doktor na studiach perorowała, że "na przykład", jako wtrącenie, należy oddzielać przecinkami. W ten sposób otrzymujemy m.in. (skoro już się trzymam tematyki kulinarnej): "W sobotę mogę zrobić na obiad jakieś danie wegetariańskie, na przykład, kluski z serem". I teraz powiedz, Mordecz: Posłuchałbyś mądrej pani doktor, która miała rację, mówiąc, iż "na przykład" jest wtrąceniem, czy zachował się jak każdy zdrowo myślący człowiek i postawił przecinek tylko przed tym wyrażeniem, czyli tak, jak się mówi?) Jesteś ścisłowcem? Licz czasowniki czynne w zdaniu . Z kolei co do "wyczuwania" języka masz całkowitą rację - z tym że jako Polacy powinniśmy to już umieć od najmłodszych lat, w końcu posługujemy się mową ojczystą od pacholęctwa... Ale podobno polski jest jednym z najtrudniejszych, ble-ble-ble, więc pomińmy tę kwestię. W każdym razie, "wyczucie językowe" czynią, wbrew pozorom, nie sztywne formułki czy równania, lecz przykłady, dziesiątki, setki, tysiące zdań z przecinkami w odpowiednim miejscu, ćwiczenia językowe i cała masa wypracowań, rozprawek, opowiadań, artykułów i innych pierdół pisanych w szkole i poza nią, a także sterty książek z biblioteki, księgarni, od cioci, które powinniśmy czytać, żeby być mondrym, a nie gópim. W takim wypadku należy zalecać czytanie na głos, a nie upraszczanie na siłę (przy okazji dykcja się co poniektórym wyrobi). Mówisz, że 50-stronicowe opowiadanie napisane w ten sposób przeora mózg - oczywiście, ale zapewniam cię, że tego samego dokona 50-stronicowe opowiadanie napisanie zdaniami pojedynczymi. Tak wiem. Wszyscy mi to powtarzają xD. (Co nie zmienia faktu, że to właściwie nie jest moje zdanie, tylko tych wszystkich ważniejszych ode mnie, z którymi przez kilkadziesiąt lat życia (o cholera, ja już jestem taka stara?!) się zetknęłam i którzy w zamierzeniu mieli mnie czegoś nauczyć.) Wiesz co, Poulsen, wstydź się - teraz jest mi smutno, bo ja korzystać z Wikipedii przy pisaniu pracy nie mogę . Za ewentualne zatrucia nie odpowiadam . Pozdrawiam! Madeleine
- 96 odpowiedzi
-
- recenzja
- publicytyka
- (i 3 więcej)
-
Przepis na amuse-gueule z naleśnikami, wieprzowiną i owocami. Na początek, nawet, jeśli jest się we własnej kuchni, warto zrobić małe mise en place – uczmy tego początkujących adeptów sztuki kulinarnej! Sklarować masło. Kawałek wieprzowiny PQS obsmażyć z obu stron z dodatkiem gruboziarnistej soli morskiej. Zrobić szyfonadę z bazylii. Koneserzy mogą posmarować pieczeń z obu stron cienką warstwą persillade. Wyselekcjonowane warzywa zblanszować i pokroić metodą julienne, z miąższu cytrusów wykroić ósemki, uważając, by nie zostało na nich albedo. Usmażyć cienkie naleśniki z mąki razowej, można dodać trochę otrębów. Wyjąć mięso, zdeglasować patelnię. Pokroić. Na każdym naleśniku układać mięso wieprzowe, cząstkę cytrusa i bazylię, zawijać. Podawać z warzywami, skropić sosem powstałym z deglasacji. Dla efektu potrawę można poddać flambirowaniu. Tak mniej więcej się czułam, czytając ten poradnik dotyczący przecinków. Mordecz, ja naprawdę doceniam twoją ogromną wiedzę na temat języka polskiego, doświadczenie jak stąd na Księżyc i generalnie łatwość przyswajania sobie skomplikowanych form gramatycznych i innych tego typu pierdółek… ale ten poradnik przypomina mi to, co znam z gimnazjalnych podręczników do języka polskiego. Bardzo dużo informacji podanych w dość suchy sposób, mnóstwo zasad bez dodatkowych tłumaczeń, mało przykładów jak na taką liczbę reguł… Super, że ci się chciało i że zrobiłeś syntezę tej wiedzy, ale nie sądzisz, że ludzie nie uczą się w ten sposób? Mordecz. Takie równania naprawdę niewiele dają, bo nikt o zdrowych zmysłach, pisząc tekst, nie liczy, ile do tej pory nasadził w zdaniu czasowników czynnych i imiesłowów przysłówkowych. (Nie mówiąc o tym, że spora część Polaków nie wie, co to jest imiesłów przysłówkowy i nie ma w tym nic złego, bo ta wiedza jest potrzebna filologom, a nie zwykłym śmiertelnikom.) Jeśli już lecisz z tematem tak profesjonalnie, to podpieraj to chociaż zdrową dawką przykładów. Niektóre rzeczy, wbrew pozorom, NAPRAWDĘ nie są oczywiste. O, tu się będę kłócić. Zniechęcanie kogokolwiek do unikania zdań złożonych bądź upraszczania ich jest dla mnie gwałtem na indywidualnym stylu danej osoby. Prawda jest taka, że literatura opiera się w zdecydowanej mierze właśnie na takich „przegiętych” zdaniach. Prosta jak budowa cepa powinna być instrukcja obsługi, a nie powieść. Wielu twórców ciągnie do rozbudowywania zdań, do nawarstwiania przemyśleń bohaterów, do czynienia podsumowań długich na całe akapity – dopóki czytelnik ma szansę się w tym odnaleźć, nie ma w tym NIC nagannego. I nie zapominajmy, że długie, „przeładowane” zdania potrafią być lepszym środkiem stylistycznym niż jakakolwiek metafora czy inne tałatajstwo i genialnie budują atmosferę, jeśli wykorzystuje się je w sposób umiejętny. Poza tym eksperymentowanie z językiem jeszcze nikomu nie zaszkodziło. A twój przykład jest jak najbardziej poprawny i całkiem klarowny… Jako że mój ukochany sposób został pominięty, czuję się w obowiązku o nim wspomnieć – są jeszcze myślniki. Tutaj przydałoby się szersze wyjaśnienie – co to jest, z czym to się je, więcej zdań przykładowych itd. Mooordecz! Wiadomo, że wszyscy korzystają z Wikipedii, ale absolutnie nie należy się do tego przyznawać. Przy naukowym charakterze artykułu taka bibliografia wypada dość niemrawo. Ale dzięki za wytłumaczenie kwestii „czy” i „niż”. Bardzo dobrze wyjaśnione, podparte przykładami i nareszcie (w miarę) jasne. Ogólnie super, że coraz więcej takich poradników powstaje i że ludziom chce się pielęgnować język ojczysty. Tekst Mordeczowy jest raczej dla tych, co już sporo wiedzą i chcą informacje usystematyzować. Całkiem zielonych odesłałabym jednak do poradnika Deca. Może nie jest aż tak hiperpoprawny i nie opiera się na sztywnych regułach językowych, ale jest mocno intuicyjny i napisany w przystępniejszy sposób. Myślę, że początkujący powinni najpierw skierować swoje kroki tam, by po tygodniach, miesiącach, latach prób móc z dumą zajrzeć tu i przekonać się, że nareszcie wszystko stało się dla nich jasne. Pozdrawiam, Madeleine
- 96 odpowiedzi
-
- 2
-
- recenzja
- publicytyka
- (i 3 więcej)
-
Jedyny, jaki przychodzi mi do głowy, to "Chronomistrzyni" (do znalezienia w MLN - do tej pory nie wiem, czemu on tam jest.
-
Aleo he Polis! [Z][Violence][Tragedy][Wojenny]
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
Ależ proszę bardzo, chętnie wejdę z tobą w polemikę . To może ja się wytłumaczę. To nie jest tak, że ja nie dostrzegam roli, którą Dolar powierzył swoim postaciom. Wiem, że one nie są najważniejsze w kronice opisującej wydarzenia. Ciągle jednak uważam, że są na tyle dobrze wykreowane, by dało się dostrzec różnice dzielące ich charaktery oraz po prostu je polubić i trzymać za nie kciuki. Wiesz, Scyfer, jest jeszcze kwestia, że tak powiem, płci - jako baba roszczę sobie prawo do nadinterpretacji pojedynczych słów i gestów czynionych przez bohaterów fików . (A poza tym, czasem jest tak, że coś robione na szybko albo bez zbytniej głębi wychodzi o niebo lepiej niż coś, co jest przemyślane i zaplanowane. Np. Razor Drillem w pierwszej części Dolarowego cyklu się nie zachwycałam, bo nie odpowiadał mi kontekst, w jakim się pojawił, zaś Irwin podobno do tej pory nie ma pojęcia, dlaczego ludzie tak lubią jego pisaną spontanicznie "Górę".) Pewnie, że nie budowlaniec, ale plan pomaga w pisaniu i skoro autor założył, że historia będzie o tym i zmieści się w X rozdziałach, to niech tak będzie. Człowiek to stworzenie dość ułomne i jak coś idzie nie po jego myśli, nawet, jeśli to, co stworzył, jest świetne, czuje, że coś poszło nie tak . (Ale to już jest raczej temat na dyskusję w Stowarzyszeniu Żyjących Piszących.) Zawsze da się lepiej . Jednak nie można przeginać - kronika to jednak kronika. Trzymajmy się konwencji, którą ustaliliśmy na początku, bo potem będzie ni pies, ni wydra. To ty tam sobie twórz na spokojnie, czekamy na kolejne starcia. Madeleine -
Złodzieje jabłek [Z] [Seria] [Crossover] [Comedy] [Random] [Sci-Fi]
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
Tak, jak obiecałam – oto komentarz napisany w momencie, w którym autor stracił już nadzieję, że on się kiedykolwiek pojawi. Zacznijmy może od tego, co powinno być na końcu: POLECAM ten tekst. Nieważne, że jest to Crossover ze światem, którego zapewne nikt poza autorem nie zna (wybacz, Hoffman, tę drobną uszczypliwość, po prostu Crossover z grą z 1996 roku jest dla mnie czymś równie niepojętym, co rekiny porywane przez tornado i terroryzujące niewinnych plażowiczów. Równie dobrze mógłbyś napisać Crossover z Mario i pairingiem Sombry z „princess from another castle”… albo jeszcze lepiej – ze smokiem strzegącym „princess from another castle”. W takim związku byłoby zdecydowanie więcej ognia). Nieważne, że gdyby nie okładka, miałabym problem z wyobrażeniem sobie bohaterów. Ważne jest to, że „Złodzieje jabłek” to świetna, zabawna historia podszyta sporą ilością absurdu i dość specyficznego humoru. W sumie nie wiem, od czego powinnam zacząć, więc wrócę do starej, sprawdzonej listy. 1. POMYSŁ. Już ci się przyznałam, że coś podobnego widzę po raz pierwszy… Nie wiem, co ty brałeś, że taka idea zrodziła się w twojej szacownej głowie, ale masz moje pozwolenie – bierz tego więcej. Oryginalność – odhaczona, random – odhaczony, ogólne popieprzenie – poziom over 9000. Miło jest raz na jakiś czas oderwać się od konwencjonalnych opowiadań, w których normalność wylewa się z ekranu. Mimo że miłości do obyczajówek się nie wyrzeknę, choćby mnie przypiekali żywym ogniem, „Złodzieje…” podobali mi się bardzo właśnie ze względu na tę inność. 2. STYL. Zgadnij, o czym mogę tutaj pisać? (Hoffman (niepewnie): O stylu? Madzia: No nie gadaj!). Historia jest dobrze opowiedziana, większych zgrzytów nie dostrzegłam, a wstawki odnarratorskie dodają dziełu lekkości. W ogóle opowiadanie jest fajne, takie na luzie. Widać, że było pisane dla przyjemności i to się chwali. Niektóre fragmenty czytało się tak, jakby brało się udział w rozgrywce w grze – chodzi szczególnie o momenty bezpośrednich starć antagonistów z protagonistami. Nie mówiąc o tym, że końcowa scena Luna-Aku Aku vs. Celestia-Uka Uka to regularna walka z bossem. Nie wiem, jak wygląda ten cały „Crash” (nawet nie obejrzałam zrzutów z ekranu, o ile takie istnieją, ale ze mnie ignorant), ale czytając wyżej wspomniane fragmenty miałam przed oczami obraz typowej platformówki z latającymi obiektami i strzelającymi statkami kosmicznymi. 3. BOHATERIOWIE. Gdy pisałeś o „drobnym eksperymencie językowym”, stawiałam raczej na jakieś innowacje w narracji, a nie na sposób mówienia AJ. Cóż, oryginalnych „Złodziei…” przeczytałam bezpośrednio przed wgryzieniem się w kontynuację, więc gwara naszej ulubionej farmerki była dla mnie miłym zaskoczeniem. Zabieg ten bardzo pasuje i do bohaterki, i do sytuacji, i do tagów – to wszystko spowodowało, że wywody Applejack czytałam z bananem na ryju. Bardzo fajnie to wyszło, swojsko i naturalnie. Swoją drogą – dopiero kiedy człowiek widzi język stylizowany na gwarę, uświadamia sobie, jak na co dzień mówi . U mnie w domu „kaj” używa się wyłącznie w znaczeniu „gdzie”… Ale ja się nie znam – ledwie kilkanaście słówek. A ty, Hoffman, skąd jesteś w ogóle? Ten język to „z książek” czy „z doświadczenia”? (Od czasu do czasu miałam wrażenie, że specjalnie przeginasz z tą gwarą u AJ. Dało to przyjemny, karykaturalny efekt. Jestem pod wrażeniem, że udało ci się wyciągnąć jej najbardziej charakterystyczne cechy i przerysować je do granic możliwości, jednocześnie nie czyniąc z niej idiotki. Miło z twojej strony .) Ktoś tam wyżej podniósł zarzut, że w pierwszej części Big Mac był zbyt gadatliwy. Mnie to nie przeszkadzało – w końcu był mocno zalany ^^. Zastanawiam się tylko, dlaczego nie wszyscy członkowie rodziny Apple mówią gwarą… (Apple Bloom – czarna owca. NA STOS!) Reszta Mane 6 wyszła wzorcowo – każda została doskonale oddana. Dostaliśmy parę znanych fandomowych i kanonicznych flisz. (Twilight – pisanie, Pinkie – totalne popieprzenie, Rarity o ponętnych kształtach – przy tych „dwóch kulkach w okolicy piersi” prawie się spłakałam ze śmiechu. Anthro – brawo, znowu trafiłeś w coś, czego nienawidzę . Następnie shumanizowana Lyra i RD, której zachowanie pod wpływem N-V skojarzyło mi się – nie wiedzieć czemu – z „crash, kill, destroy, swag”). Naprawdę nie ma się do czego przyczepić. Właśnie o tym mówię . Jeszcze był fragment, gdzie na pytanie: „I co teraz mamy zrobić?” Rare odpowiada: „Powinnyśmy się wykąpać, bo całe się przebarwimy od tych żółtek”, ale jak na złość nie umiem go znaleźć. W ogóle z tego, co wiem, pierwotnie Rarity miała reprezentować Element Inspiracji. Zamiana na szczodrość była największą pomyłką twórców MLP. A potem zdziwienie, że bohaterka ukazana jako najbardziej fałszywa istota pod słońcem nie jest lubiana. Zważywszy, że serial przeznaczony jest de facto dla dzieci, nie sądzę, by wyrządzono taką krzywdę tej postaci świadomie. Wydaje mi się, że jej idea po prostu zmieniła się w trakcie pisania scenariusza, a wtedy było już za późno na poprawki. Cała barwna hałastra wzięta z gry również wyszła przednio. Antagoniści są MHROCZNI i ACH JAK BARDZO ŹLI, a do tego debilni i pocieszni jak w kreskówkach (no i jeszcze staloworęka Nina z ironicznymi odzywkami: „Już wolę dostawać smary na swoim terenie”). Banda jamrajów – cud miód. Fantastyczne stworki. (Skąd ci przyszło do głowy, żeby wysłać ich do Equestrii? Świat nie przestaje mnie zadziwiać. Pozostaje mi chyba tylko powiedzieć za Alutką: i czekać, aż napiszesz opowiadanie z Norkiem xD.) Przy okazji: takie głupie pytanie z dupy wzięte – czy N-V to „en fał” czy „en pięć”? Bo jak znam siebie, to przez całą lekturę czytałam źle ^^. 4. RANDOM. Coś, czego nie znoszę, tutaj okazało się największą siłą tekstu. Pinkie u wszystkich jest dostarczycielką randomu – ty nie jesteś wyjątkiem. W porównaniu jednak do jamrajów nasza różowa pianka wypada nad wyraz normalnie. W „Złodziejach…” same wydarzenia są mocno schizowe, ale cieszę się, że z tym nie przesadziłeś (zesłałeś na kolorowe taborety dziewczynę ze stalowymi rękami, hełmofon zmieniający osobowość oraz stado miśkopodobnych stworzeń zachowujących się jak na permanentnym haju – tak, rzeczywiście nie przesadziłeś). Dodatkowym smaczkiem są te wszystkie szczegóły nawiązujące (albo i nie) do różnych fajnych rzeczy: „Siedzę na koniu tyłem”, spolszczenie imion bohaterów w pierwszej części (Tenczowym Darkiem mnie zabiłeś totalnie), puszczenie oczka w stronę zagorzałych wielbicieli polityki, no i jeszcze perła absolutna, czyli Matriarchat przez wielkie M. Kocham . I jeszcze to. Najlepsza charakterystyka męskiego rodzaju w MLP, jaką dane mi było przeczytać. A skoro już cytuję, to przypomniał mi się jeszcze jeden cudowny fragmencik: Przysięgam na wszystkie świętości, że w tym miejscu przerwałam lekturę i przez kilka dobrych minut płakałam ze śmiechu. Najlepsze jest to, że tego samego dnia u Nicza przeczytałam podobną opinię nt. posiadania potomstwa – i to wypowiedzianą ustami mojego ulubionego bohatera. TYLE WYGRAĆ. Tak to sobie tłumacz . Z innych świetnych cytatów: No i wreszcie: Chyba najtrafniejsze podsumowanie całości. 5. BŁĘDY. Znalazłam błęda, znalazłam błęda! Ju-hu, znalazłam błęda u Hoffmana! Dostanę herbatnika? „Applejackowy” wielką – przymiotniki tworzone od imienia są tak wyjątkowe, że honoruje się je wielką literą. A przynajmniej TUTAJ tak mówią. Gdzieś tam przy końcu widziałam też „zęby” zamiast „żeby”… albo odwrotnie. W każdym razie właśnie stałam się zołzą roku, oznajmiając, że błąd jest, ale nie wskazując jego dokładnego położenia. Taka zła Madzia, buhaha! (A tak serio – bardzo ładny, „wypachniony” technicznie tekst. Gratulacje dla korektora… i dla ciebie, bo skoro ty jesteś autorem, to korektor nie miał wiele do roboty.) 6. INNE. Kończąc powoli ten przydługi komentarz, zapewnię cię, że ta historia nie jest przeciągnięta. Czytało się to wybitnie dobrze, opowiadanie jest pełne, radosne, śmieszne i po prostu idealne na gorący, letni wieczór. Zapewnia świetny relaks i nieprzesadzony, niemęczący random. Godne polecenia. Na pewno wrócę kiedyś do tego popieprzonego świata. Pozdrawiam ciepło, Madeleine PS. Suplement z najważniejszymi informacjami to miły gest, który powinien być praktykowany przez wszystkich crossoverowych pisarzy. PPS. W porównaniu z wesołą i lekką całością, nieco filozoficzne zakończenie sprawia wrażenie dość… dziwne. Tak miało być?- 10 odpowiedzi
-
- 1
-
- crash bandicoot
- applejack
- (i 7 więcej)
-
Aleo he Polis! [Z][Violence][Tragedy][Wojenny]
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
No proszę, wreszcie udało mi się przeczytać sławne „Aleo he Polis!”. Trochę żałuję, że opowiadanie nie jest jeszcze ukończone, ale myślę, że prędzej czy później Dolar sprawi czytelnikom niespodziankę i zabierze się za kolejne rozdziały. (Znając jego zamiłowanie do mnożenia projektów i inicjatyw, w których bierze udział oraz generalnie do dodawania sobie pracy, z pewnością trochę czasu upłynie, ale ponieważ jak zawsze dostaniemy doskonałej jakości rozdział, nie ma powodów do narzekań.) Może zacznę od ogólnych wrażeń z lektury. Przede wszystkim trzeba uczciwie zaznaczyć, że nie jest to opowiadanie lekkie, łatwe i przyjemne. Mamy do czynienia z historią opisującą rebelię, próbę tłumienia buntu, cierpienia i dramaty wojskowych i cywili, a to wszystko oparte na głównym wątku, jakim jest upadek Kryształowego Królestwa. Jak teraz się nad tym zastanawiam, to dochodzę do wniosku, że ta lokalizacja zafascynowała Bronich, odkąd pojawiła się w serialu. Osobiście jestem tylko prostą istotą myślącą na przemian o jedzeniu i spaniu, więc niespecjalnie interesowała mnie osoba Sombry (chociaż muszę przyznać, że ma zajebisty projekt graficzny i – co tu dużo mówić – jest po prostu nieziemskim ciachem. Jak na konia, oczywiście), nie mówiąc o tym, w jaki sposób doszedł do władzy. Gros osób podjęło się wyzwania wytłumaczenia tego fenomenu, o Sombrze powstały dziesiątki fików, a „Aleo…” jest w pewnością jednym z najlepszych i mówię to z pełną odpowiedzialnością, chociaż przeczytanie wszystkich „kryształowych” FF-ów jest rzecz jasna niemożliwe. Przechodząc do rzeczy: nie boję się użyć przymiotnika „ambitny” dla określenia tego dzieła. Czytelnik musi się skupić, by nie uciekły mu żadne szczegóły, których występuje wprost zatrzęsienie. Dodatkowo mamy formę, którą w przeważającej części jest kronika. Gatunek potwornie trudny i dla piszącego, i dla czytelnika, ponieważ niejako wymusza ogromną wiarygodność tekstu, zagęszczenie faktów, styl encyklopedyczny i ogólnie rzecz ujmując – „suchość”. Nawet jeżeli „Aleo…” nie jest typową kroniką, to spełnia wszystkie powyższe warunki. I teraz pytanie: Czy coś takiego jak kronika może zainteresować kogokolwiek poza fanatykami? Ano, może. Powiem tak: Dolarze, gdyby w szkole uczono mnie historii w taki sposób, w jaki ty opisujesz upadek fikcyjnego Cesarstwa, prawdopodobnie byłby to jeden z moich ulubionych przedmiotów. Nie wiem, jak to zrobiłeś, że ten tekst jest długi, trudny, ale arcyciekawy. Nie wiem, jak to zrobiłeś, że o kolejnych manewrach wojskowych czyta się z wypiekami na twarzy. Bester miał rację – ty naprawdę jesteś cholerną wiedźmą. (Tak zupełnie na marginesie – słowa kronikarza pod koniec trzeciego rozdziału, że „do wiernego oddania tamtych wydarzeń potrzebne byłoby znacznie lepsze pióro” skojarzyły mi się z twoją odpowiedzią na bodajże Albericha komentarz pod „Eternal Father”, w której napisałeś mniej więcej, że początkowo miałeś w planach opisać sztorm, ale uznałeś, że nie byłbyś w stanie zrobić tego odpowiednio dobrze, bo masz „za mało zdolności”. Chciałabym, żeby wszyscy na tym forum mieli tak „mało” zdolności jak ty.) Skoro już napomknęłam o tych manewrach… Ja nie znam się na wojnach. Naprawdę. Pod twoim opowiadaniem mogę jednak napisać to samo, co pod wojennymi opowieściami Spidiego – coś, o czym nie mam zielonego pojęcia, nagle staje się zrozumiałe, a wręcz… oczywiste. Kolejne starcia, potyczki na lądzie i na wodzie, pułapki zastawione po obu stronach, opisy star i wyposażenia, formacji i liczebności oddziałów… Tyle szczegółów, które powinny być nudne, a nie są. Już sama nie wiem, czy to jest normalne. Dalej mamy bohaterów (oczywiście – kimże bym była, gdybym nie zwróciła na nich uwagi? Na pewno nie Madzią). Na pierwszy plan wysuwają się oczywiście Xiphos, Kechrimpári z rodu Elektron oraz, rzecz jasna, Sombra. Wszyscy trzech inni, wszyscy perfekcyjnie odrysowani. Pierwszy – oddany patriota, genialny strateg, honorowy dowódca poświęcający życie za Ojczyznę. Drugi – polityk ukrywający swe uczucia, piekielnie inteligentny, wykształcony, charyzmatyczny i budzący sympatię, a jednocześnie ostry, kiedy trzeba, zaś w głębi serca wrażliwy i niezamierzający dopuścić, by pamięć o tragicznych wydarzeniach zginęła na zawsze. (Nie dziwię się, że ta postać dostała kilka nominacji do Oskarów. Naprawdę się nie dziwię). Wreszcie – Sombra. Sprytny, mądry, żądny władzy, niesamowicie potężny, ciągnący za sobą tłumy. Tak powinien wyglądać antagonista – mroczny, groźny, genialny. Takiego Sombry się boję. Takiego Sombrę podziwiam. Takiego Sombrę uwielbiam. Podoba mi się twoja wersja wypadków i pomysł na inspirację prawdziwymi wydarzeniami, które idealnie wpisały się w konwencję. Co do samego wykonania mam w sumie jeszcze jedną uwagę – pokochałam osobę kronikarza (nie będę zdradzać, kto nim jest, żeby nie było spoilera, ale i tak wszyscy wiedzą, a jeśli nie wiedzą, to szybko się domyślą) za bogate słownictwo, jakim się posługuje. Kwiecisty styl wypowiedzi naprawdę do niego pasuje, zważywszy na publiczną funkcję, jaką pełni (no dobra, to jednak można uznać za spoiler). Przypomniał mi się zarzut Ylthin pod „Albumem” – brak zachowania zasady decorum. Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że „Aleo…” to fantastyczny przykład, jak tę zasadę stosować i jak robić to dobrze. Na koniec pozwól, że skłonię głowę przed twoim talentem pisarskim, kronikarskim i faktograficznym. Na tym forum jesteś jedną z nielicznych osób, których historię czytam wyłącznie dla przyjemności… i zawsze ją dostaję. Pozdrawiam ciepło, Madeleine -
Kolejny rozdział „Kucyka…”! Madzia się cieszy! Madzia dostrzegła, że dwa pierwsze słowa brzmią: „Pan Priest” i prawie zadławiła się ze szczęścia. A potem Madzia przeczytała rozdział do końca, pozaznaczała skrzętnie ulubione fragmenty, napisała komentarz i zaczęła się zastanawiać, dlaczego, u diabła, mówi o sobie w trzeciej osobie. (O, rym! Madzia umie w rymy!) Wracając do rozdziału: dość niewiele się działo jak na to opowiadanie. Ot, pan Priest dostał swoje wyczekane pięć minut, a na końcu otrzymaliśmy jeszcze malutki epizodzik z Twilight i Spikiem. Detektyw cudowny jak zawsze – nic nie stracił ze swojej fajtłapowatości, mazgajowatości, dupowatości, fanatyczności i wszelkich innych ości, którymi się licznie odznacza. Najbardziej podobało mi się chyba, jak prosił Bell, by poszła z nim po raz drugi na miejsce „zbrodni”. On jest tak kochany jako ostatnia oferma i osoba z obsesją na punkcie czystości, że aż mam go ochotę przytulić. (A następnie wrzucić do błota. Taki przyjacielski gest w ramach walki z nerwicą.) W części z Twi udało ci się fajnie oddać zmianę jej charakteru. Wiadomo, że szalona Twiilight to dobra Twilight… i przy okazji kanoniczna. O ile sam jej „genialny” pomysł na „nekromancję książkami” (swoją drogą, Twi jest chyba jedyną osobą, która wie, o co w tym chodzi) wydał mi się nieco przesadzony nawet jak na nią, o tyle już ostatni fragment, w którym bariera ochronna pryska jak bańka mydlana to po prostu coś pięknego. Przyznam, że ten rozdział – o dziwo – czytało mi się gorzej niż poprzednie. Piszę „o dziwo”, bo przecież dostałam zdrową dawkę detektywa, którego kocham miłością platoniczna i czystą (na brudną by się nie zgodził). Po prostu miałam wrażenie, że za wszelką cenę starasz się szafować swoim genialnym, prześmiewczym stylem, wciskać go wszędzie i w ogromnych ilościach i generalnie chcesz, by było superśmiesznie, podczas gdy normalnie śmiesznie wystarczyłoby w zupełności. Mniej więcej o tym mówię. Pisanie kolejnych rozdziałów dopiero po opublikowaniu poprzednich i przejrzeniu komentarzy ma tę zasadniczą wadę, że czasem autor stara się na siłę zadowolić czytelników, wpychając do fabuły w hurtowych ilościach elementy, które przypadły im do gustu najbardziej. Mam nadzieję, że ciebie ta choroba nie dotknie. A teraz to, co w komentarzach pod „Kucykiem…” lubię najbardziej: cytaciki! To zdanie staje się trzy razy zabawniejsze po przeczytaniu „Złodziei jabłek” Hoffmana (swoją droga, polecam). Przecena przyjacielem każdej prawdziwej kobiety ^^. A ten magiczny tonik to pewnie podpierdzielony Potterowi Felix Felicis . Jako urodzony cynik pozbawiony skrupułów i instynktu macierzyńskiego wprost uwielbiam bohaterów, którzy mają takie podejście do dzieci. Ubóstwiam. Dobrze gada, polać mu! Moja pierwsza myśl: „K…, genialne!”. Moja druga myśl, gdy emocje opadły i nieco otrzeźwiałam: „K…, genialne!”. A Danuta Rinn śpiewała: „Gdzie ci mężczyźni…”. Jak to gdzie? W Equestrii. A dokładniej w Ponyville. A jeszcze dokładniej w dziurze po bibliotece. I konkretnie jeden. Priest – prawdziwy mężczyzna <rozpływa się z zachwytu>. Na razie tyle. Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział z Priestem w roli głównej po prostu kolejny rozdział. Pozdrawiam, Madeleine
-
TYPOWY BEŁKOT O SPOILERACH, CZYTAJĄC TEN KOMENTARZ WYRAŻASZ NA TO ZGODĘ, CZUJ SIĘ OSTRZEŻONY, PORZUĆCIE WSZELKĄ NADZIEJĘ CI, KTÓRZY TO CZYTACIE, BLA-BLA-BLA. To jest powód, dla którego umieszczasz opowiadania w pdfie? A ja głupia myślałam, że nie chcesz, by ci się formatowanie rozjeżdżało… Być może to, co napiszę, zostanie potraktowane jako offtop (bij, zabij, Dolar!), ale muszę, no muszę po prostu: według mnie porównywanie papierowej książki do opublikowanego w internetach na forum fanfika jest nieporozumieniem. I nie mówię tu bynajmniej o tym, że publikacje na forum odstają jakościowo od tych papierowych, bo chociaż często tak jest, to równie często nie. Nie mówię o tym, że fanfiki zazwyczaj piszą totalni amatorzy, a wśród powieści papierowych można z łatwością znaleźć osoby, które z tego żyją. Mówię tu o rzeczy bardzo prozaicznej – zanim książka zostanie wydana, najpierw trafia do wydawnictwa, gdzie jest wielokrotnie czytana, poprawiana, przeredagowywana itd., itd., a każdą z tych czynności wykonuje profesjonalnie zajmująca się tym osoba. Proces ten może potrwać i angażuje wiele ludzi. Ten, kto publikuje w Internecie, może w najlepszym wypadku liczyć na pre-reading i korektę kilku usłużnych forumowiczów, o ile znajdzie chętnych i na tyle dobrych, że faktycznie oczyszczą tekst z błędów. Opcja komentowania jest właśnie po to, żeby zwiększyć prawdopodobieństwo, iż ktoś z zewnątrz zauważy to, czego nie zauważył autor podekscytowany wizją spływających na niego pozytywnych komentarzy, pre-reader tak pochłonięty wciągającą fabułą, że nie dostrzegł „kupy” napisanej przez „ó” czy wreszcie korektor, bo akurat się schlał (na przykład). Internety mają jeszcze jedną zasadniczą zaletę – natychmiastowy feedback. Książki czasem doczekują się siódmego albo dziesiątego wydania, zanim zostanie wyłapana literówka w osiemnastym wierszu na stronie tysiąc sto piątej . A czasem ona wcale nie zostanie wyłapana, bo kto normalny będzie pisał do wydawnictwa z prośbą o usunięcie literówki w wydaniu siódmym w osiemnastym wierszu na tysiąc sto piątej stronie? A w Internetach to żaden problem zaznaczyć podczas czytania i kilkadziesiąt czytelników później masz szansę otrzymać tekst wygładzony tak, jakby przez miesiąc pracowało nad nim kilku korektorów z wydawnictwa. (Wkurza mnie też, że nie można jednym ruchem przekopiować tekstu do Worda i ustawić sobie ulubionej czcionki. Kurde, po to czytam fiki, żeby mi durny wydawca nie narzucał debilnej interlinii albo kulfonów rozmiar 14.) Komentarze mają to do siebie, że można je chować . Nie diabolizuj ich aż tak. A tak przy okazji, skoro już mówimy o książkach: ponieważ jako jeden z nielicznych podchodzisz po pisania w sposób tak profesjonalny, a każde opowiadanie poprzedzasz solidnym researchem, czyli innymi słowy odznaczasz się niebywałym szacunkiem dla czytelnika, zastanawiam się, czy nie powinieneś rzucić w diabły fandomu(ów) i zająć się pisaniem powieści batalistyczno-wojennych, które mógłbyś realnie wydać i zarobić na tym pieniądze. Jak to by mało prawdopodobnie nie brzmiało, w twoim przypadku naprawdę mogłoby się udać. Dobra, dobra, koniec pierniczenia. Co to ja miałam… jakiś komentarz zostawić, tak? Powiem tak: bardzo nie chcę porównywać tego tekstu do „Żelaznego Księżyca”, ale ponieważ oba fragmenty pochodzą de facto z jednej powieści… Nie no, nie bądźmy surowi. Nigdy nie ma tak, że książka jest równa w każdym momencie, że trzyma poziom Mount Everest przez 600 stron. To fizycznie niemożliwe. Nie mam zamiaru powiedzieć, że „Żelazny Księżyc” jest super, a „Big Flak” do bani, bo wcale tak nie jest. Nie zaprzeczę jednak, że tamto opowiadanie czytało mi się lepiej, bardziej przypadły mi do gustu postaci (chociaż to też nie do końca, ale to już temat na inną recenzję, której się doczekasz, obiecuję, przysięgam, doczekasz się), jakoś się z nimi emocjonalnie zżyłam. Zdawało mi się też, że było więcej… akcji? No nie wiem. Chyba te samoloty dawały wrażenie, że ciągle coś się działo. No i rzecz absolutnie, kategorycznie, niezaprzeczalnie najważniejsza. Było więcej obrazków. MADZIA CHCE OBRAZKI! (Dobra, dobra, już przestaję. Naprawdę. Jestem poważna. Co nie zmienia faktu, że uważam ilustracje z obu opowiadań za fenomenalne uzupełnienie tekstu. Gratuluję współpracownika.) Co mi się podobało obłędnie: fabuła. To jest po prostu ciekawe i mówi to osoba, która nie cierpi klimatów okołowojennych, a gdy w szkole omawiali II wojnę, uciekała z koleżanką na lody (haniebne, wiem). Świetnie budujesz klimat, wymyślasz interesujące zdarzenia, akcja jest dynamiczna i się nie dłuży – a przy okazji można się czegoś dowiedzieć. Czy są jakieś błędy logiczne, nie mam pojęcia – jak mówię, to nie moja bajka. Nie znam się ani na broniach, ani na czołgach, ani na umundurowaniu. Pewnie bym nie zauważyła, gdyby ktoś błędnie podał datę II wojny światowej… Ale nieważne. Najlepsze jest to, że wcale ta moja ignorancka postawa i totalna niewiedza nie przeszkadzała w odbiorze tekstu. Zdarzają się momenty bardziej, hm, „profesjonalne” – dokładne opisy broni na przykład – ale czytając wszystko rozumiałam i się nie znudziłam. Nie przesadziłeś z tym, co się chwali. W ogóle twoje opisy to mistrzostwo. I tutaj, i w „Żelaznym Księżycu”, i w „Goi, goi, Alicornie!” (tak zupełnie na marginesie: zgłupiałam na punkcie utworu Arkony, który był twoją inspiracją. Aż sobie przypomniałam o Żywiołaku i Eluveitie. Folk ma w sobie zieleń prastarych lasów, magię kwiatu paproci i energię bosych stóp tańczących wokół ogniska), i pewnie we wszystkich twoich tekstach, których nie czytałam – opisy są fantastyczne i świetnie budują klimat. Kolejna rzecz, która mi się podobała: postaci drugoplanowe. Nie no, pojechałeś – w pozytywnym sensie. Zarówno wojownicza Cherry, jak i bezlitośni „koledzy” oraz oficer-homoseksualista – coś wspaniałego. Zwłaszcza ten ostatni mi przypadł do gustu. Fantastyczny. No i scena z pocałunkiem – szacunek jak stąd do Paryża. A ja się na ten przykład zastanawiam, jak on u diabła został oficerem z taką, hm… „otwartą” postawą. A teraz przyszła pora na marudzenie. To jest chyba najtrafniejsze określenie. Nie ujęłabym tego lepiej. Mam takie same odczucia. IDENTYCZNE. Nie podoba mi się ta postać. Nie chcę takiego Big Macintosha. Nie rozumiem go. Nie znam go ani z serialu, ani z własnych wyobrażeń. Ten jest jakiś… nie umiem tego sprecyzować. Z jednej strony typ „Mam was gdzieś, dajcie mi w spokoju egzystować, nie potrzebuję was”, z drugiej: „Smutno mi, że nie mam tutaj przyjaciół”. Z jednej strony twardy i bezlitosny, z drugiej wrażliwy i nierozgarnięty Forrest Gump. Wolałabym, żebyś stworzył go jakimś od początku do końca. Zgadzam się z tym, że Big Mac mógł nie rozumieć wojny. Zgodziłabym się nawet, gdybyś uczynił z niego osobnika nie tylko prostolinijnego, lecz nawet lekko upośledzonego – ba! pierwsza biłabym ci brawo za odwagę. Teraz natomiast on jest nijaki. Dziwaczny. Niezrozumiały. I jeszcze ta Mądralka. Niby traktuje ją jak żywą istotę, jedyną przyjaciółkę (objaw typowy dla osób opóźnionych!), ale jednak tacha ją w bagażu. Wiadomo, co by się wówczas działo... ale koniec końców i tak się działo. Może lepiej by było, gdyby lalka miała dla niego wartość wyłącznie sentymentalną… Cenna pamiątka… A może wcale nie byłoby lepiej. Nie wiem. A mnie się właśnie ta scena podobała. Może nie była najlogiczniejsza, ale przynajmniej charakter Macintosha nieco się ustabilizował. Tutaj naprawdę był takim Gumpem: „Kto to zrobił?” „Ja” „Dlaczego?” „Bo to, co robili, było niewłaściwe”. Proste i pasujące do niego. (Ale dziwne trochę, że ot tak przeszli z tym do porządku dziennego. Bądź co bądź prawie ich pozabijał.) Jak bym się z tym kłóciła . Zauważyłam tu więcej pierdółkowatych błędów niż w „Żelaznym Księżycu”, sporo literówek i chociaż nie można przyczepić się do morza ortografów albo pisania „po polskiemu” zamiast po polsku, to jednak tekst mruga smutno, prosząc o ostateczne wygładzenie. O, patrz, jaki jest podminowany. Płakać się chce, jak się na to biedactwo patrzy. Big Mac jest najlepszą księżniczką. Urocze . Faceci serio tak myślą? No i to jest nasz prostolinijny rolnik, którego wszyscy kochamy. Podsumowując: bardzo dobre opowiadania i tak jak napisał Foley – dla fanów militariów wręcz lektura obowiązkowa. Godne polecenia, zwłaszcza że cechuje się dobrym stylem i świetną fabułą. Parę rzeczy nie zagrało, ale ogólny odbiór i tak jest pozytywny. I też czekam na U-Booty ^^. Jeśli będzie coś lepszego niż „Żelazny Księżyc”, to właśnie to. No, czytaj, czytaj, dokształcaj się, a potem uracz nas czymś cudownym. Pozdrawiam serdecznie, Madeleine
-
Stowarzyszenie Żyjących Piszących - dyskusje ogólne o pisaniu/tłumaczeniu.
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
Czytam ten temat i nie pojmuję, dlaczego wszyscy jak jeden mąż myślą i piszą o porównaniu negatywnym. Nie będę tu dowodzić, że fanfiction pisane zwykle przez amatorów zakochanych w danym uniwersum jest lepsze niż „prawdziwe” publikacje książkowe, bo to nieprawda (chociaż jest parę chlubnych wyjątków, nie ma to tamto), ALE uważam, że trafne porównanie do jakiegoś cenionego dzieła literackiego potrafi dać autorowi więcej niż tysiąc komentarzy „fajne, pisz dalej”. Mówię wyłącznie o porównaniach pozytywnych: Ta postać kojarzy mi się ze świetnym bohaterem z „X”. Ten fragment jest tak dopracowany, jakby pisał go Y. Idealny opis walki w rozdziale siódmym, zupełnie jak w Sadze Z. Zbudowałeś cudowną atmosferę, zupełnie jakbym czytał cykl „Q” autorstwa znanego na całym świecie A. Porównanie całego fika może rzeczywiście nie ma większego sensu, szczególnie jeśli owy fik nie jest zbyt dobry, ale na bogów, w prawie każdym dziele da się znaleźć coś, co jest fajne. A skoro już to jest, choćby było nie wiem jak malutkie, to czemu nie zaznaczyć, nie przyrównać, nie zrobić autorowi przyjemności? Jeśli mamy szansę sprawić mu radość, to niech wie, co mu wychodzi. Jak napisał Irwin: autor musi wiedzieć, co mu idzie, a nad czym musi pracować. Mniej więcej to, co napisałam wyżej, tylko w drugą stronę . Zaręczam, że często ktoś, kto kompletnie nie umie pisać, również próbuje na tym zarobić xD. I, co tak tragiczne, że aż komiczne, zwykle mu się to udaje. A fiki ludzie piszą po to, żeby mieć odzew – jak nie ma się szans na zarobek, to chociaż popularność niech będzie zyskiem z wielogodzinnej pracy. W „normalnych” warunkach (czytaj: wydam sobie książkę w własnym uniwersum) nawet to nie jest pewne. Może go również dostać do oceny architekt albo stylistka wnętrz i zachwycić się kreatywnością i cudownym dziecięcym stylem . Nauka opiera się również – o czym wielu, WIELU nauczycieli zapomina – na prawieniu komplementów. Miażdżąca krytyka bez jakichkolwiek pozytywów w 90 procentach przypadków nie jest tym, co zmotywuje kogoś do pracy, wręcz przeciwnie – ów ktoś zamknie się, nie dopuszczając do siebie ani słowa więcej. Naturalny odruch obronny. Pod warunkiem, że czytamy je z rozsądkiem i własnym rozumem. Gdzieś tam wyżej wspomniałeś o kanonie lektur. Problem z nimi polega na tym, że w znacznej części one mają za zadanie przybliżyć nam daną epokę, a same w sobie wcale nie są wybitną literaturą. Madeleine PS „Futurama”!!! PPS Mordecz, nie obrażaj się. Wszyscy cię tu kochają .- 2171 odpowiedzi
-
- 2
-
- Pisanie
- Tłumaczenie
-
(i 1 więcej)
Tagi: